Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Siłą wyciągnięci z bunkrów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,24

Siłą wyciągnięci z bunkrów - ebook

Wszystkie sekrety najsłynniejszego zdjęcia z powstania w getcie warszawskim

Kim jest chłopiec z podniesionymi rączkami?

Jaki sekret skrywają kobieta po lewej i towarzysząca jej dziewczynka?

Co spotkało dźwigającego worek chłopca wypędzanego z kryjówki?

Jakim człowiekiem jest żołnierz mierzący z broni do dzieci z obojętną miną?

Czego jeszcze możemy się dowiedzieć ze zdjęcia, które likwidator getta Jürgen Stroop w swoim raporcie podpisał „Siłą wyciągnięci z bunkrów”?

Tomasz Zyśko odkrywa przed nami nieznany los ludzi, po których pozostała tylko fotografia.

Odkrywanie tajemnic przeszłości boli i fascynuje, a przede wszystkim pozwala zrozumieć

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8728-0
Rozmiar pliku: 18 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Wstęp

Nie jestem historykiem. Nie zamierzam nim też być. Opisuję tylko pewną wersję historii, ale każde zdarzenie, o którym wspominam w tej książce, jest lepiej bądź też gorzej udokumentowane. Część wiedzy znalazłem w pamiętnikach, część wyczytałem u ludzi mądrzejszych od mnie, którzy w swoich publikacjach pokazali, jak wiele działo się na małym, wydzielonym kawałku warszawskiego Śródmieścia. A do tego, jak dużo z tych historii łączy się ze sobą, splata, a my pozostajemy w szarym obszarze niedopowiedzianych domysłów. Bo jeśli spojrzymy na przykład na powstanie warszawskie, to tam mniej więcej wiemy, co i kiedy się działo. Niemal zawsze jesteśmy w stanie prześledzić losy konkretnych ulic czy też ludzi. A tu nie – no bo jak to zrobić, skoro większość mieszkańców tej planety, liczącej sobie w pewnym momencie czterysta pięćdziesiąt tysięcy osób, trafiła do Treblinki, Oświęcimia, Majdanka. Nie ma komu dokumentować, nie ma komu opisywać tego, co się stało.

Prawda według Arystotelesa to zgodność sądu z rzeczywistością. To, że opis zgadza się z tym, co się zdarzyło. Ale gdy chcesz poddać to zdanie krytyce, wystarczy, że zapytasz – a jaka ta rzeczywistość jest? Czy rzeczywistość jest tym, co pozostało w umyśle Edelmana, Cukiermana czy też tych z bohaterów mojej książki, którzy przeżyli – czym innym jest to jak to widzieli i zapamiętali, czym innym to ile zatarło się przez upływ czasu, a jeszcze innym to jak to odbieramy. W rozmowie Hanny Krall z Markiem Edelmanem padło słynne: „Ty nic nie rozumiesz”. Więc jak mogę zrozumieć ja?

Zanim zacząłem pisać tę książkę, wiedziałem, że będę chciał wyszarpać z historii jak najwięcej szczegółów i detali. Kto jakie buty nosił, jakie papierosy palił albo jak zwracał się do niego bądź niej mąż czy żona. Bo pozostaje to dla mnie równie ważne, jeśli nie ważniejsze, jak to, kiedy wybuchło powstanie i „ilu Niemców zginęło”. I ma być jak najwięcej imion i nazwisk – bo to znaczy, że ktoś o tych ludziach jeszcze pamięta. To znaczy, że był taki ktoś, ktoś go urodził i kochał, miał bądź nie miał żony, o coś się starał i o coś walczył. I w ogóle nie interesuje mnie, czy był komunistą, syjonistą czy też innym „istą”. Nie chcę, aby te osoby przepadły, bo to tak, jakby podeptać ich całe życie.

Dlatego też świadomie odszedłem od prób odpowiedzi na pytanie: „Jaki był stosunek społeczeństwa polskiego do powstania w getcie?”. Niezależnie od tego, co bym powiedział, byłoby to prawdą i nieprawdą zarazem, a ja byłbym anty- bądź filosemitą. Poza tym zachowania zbiorowe i oceny czynów zbiorowych to nie moja dziedzina. Bardziej ciekawi mnie jednostka i jej zachowania. Stąd też w tekście dużo cytatów, listów i odniesień do wypowiedzi oryginalnych. Taka możliwość podglądania przez dziurkę od klucza dramatów ludzkich. Możliwość zrozumienia, jak myśleli i jakie decyzje podejmowali. I przynajmniej częściowo odpowiedzenia na pytanie: „dlaczego?”.

Nie staram się pod każdym ze zdań dawać przypisu i mówić, że ta informacja pochodzi stąd bądź też stamtąd, bo chcę, aby książka stanowiła pewnego rodzaju opowieść. Staram się za to opierać na źródłach sprawdzonych według własnej definicji – jak najwięcej korzystać z tekstów źródłowych (choć dostępu do materiałów IPN nie posiadam i skazany jestem jedynie na cytaty z nich w innych opracowaniach), oddzielać opinie i oceny od faktów i odrzucać wydawnictwa skrajne – lewicowe bądź prawicowe – czyli takie, które są pisane z tezą. Na samym początku nie wiedziałem, dokąd mnie ta podróż zaprowadzi, i – tak jak napisałem – nie miałem aspiracji do opublikowania książki historycznej. Raczej to, co napisałem, określiłbym jako śledczy reportaż historyczny – czyli mój sposób patrzenia na to, co wtedy się działo, niestety wielokrotnie z domysłami, i z jakimi wyborami ludzie ci się mierzyli.

Nawet ci, którzy powinni być bohaterami negatywnymi, nie są na końcu jednoznaczni. Zarówno Franz Konrad, jak i Josef Blösche to nie jest czerń absolutna, od której nie odbija się już żadne światło. Oczywiście daleko do tego, aby nazwać ich dobrymi, i nie śmiem polemizować z oceną moralną ich czynów, ale za pierwszym wstawia się do Bieruta żona, a do drugiego córka pisze: „Kochany tatusiu”.

Jednocześnie myśląc o tych wszystkich, którzy zginęli, o tym, że Muranów już nigdy nie będzie taką samą dzielnicą, a my możemy jedynie ten fakt zaakceptować, czuję potrzebę, aby pochylić się nad czyimś życiem bardziej, niż tego wymaga historyczna statystyka. To, że ktoś po tych niemal osiemdziesięciu latach szuka, sprawdza, czyni to, przez co przeszli, mniej w pamięci zbiorowej zapomnianym.

Ja wiem, że nie zrozumiem tego, co się działo – nie zrozumiem, jak mogła się czuć Matylda Lamet, gdy zakładała rodzinę w Izraelu ze świadomością, że jeden ze światów, który już miała (bo przecież miała dom, męża, dziecko, rodziców i miasto), już nie istnieje. Gdzieś w 1938 roku nie mogła mieć świadomości tego, co się potem wydarzy. A gdyby pojawił się przed nią człowiek przepowiadający przyszłość, powiedziałaby: „To zupełnie niemożliwe. Mój świat będzie istnieć zawsze”. Niestety nic nie będzie i jeśli pyszałkowato mówimy, że panujemy nad własnym losem – to ta opowieść pokazuje, jak bardzo się mylimy.

Ostatnia refleksja to powtarzalność historii i nijakość haseł „Nigdy więcej”. Są z góry fałszywe. Podczas mojego życia doświadczyłem wojny w Jugosławii, ludobójstwa w Ruandzie czy masakry na placu Tiananmen. Mógłbym dalej wymieniać, ale to niczemu by nie służyło. Po wydarzeniach następuje okres spokoju i stabilizacji, lecz w końcu zawsze znajdą się oni. Oni, którzy powiedzą nam, że to: „że nie jesteś bogaty”, „że nie jesteś piękny” i „że w życiu ci się nie układa”, to wina ich. Ich – sąsiadów, innych, obcych, tych po drugiej stronie ulicy czy rzeki. A ty przymykasz na to oko i mówisz: „no tym razem się nie ośmielą”, „tym razem będzie inaczej”, aż do momentu, gdy na szczycie twojego wzgórza pojawia się czołg, który lufą celuje w twój dom. Twój dom.Raport

Pstryk i zdjęcie. Ile to razy byłeś w takich okolicznościach? Podchodzi jakiś turysta fotoreporter i kieruje w twoją stronę obiektyw. Mierzy starannie, o ile ma aparat, podrasowuje ostrość i już znajdujesz się z grupą być może zupełnie ci obcych ludzi na ujęciu. Może nigdy się nie poznaliście, może nic was nie łączy albo znacie się tylko z widzenia, a teraz wspólnie zostajecie uwiecznieni na obrazku. Fotoreporter chowa aparat – razem byliście tylko przez chwilkę i każdy idzie w swoją stronę. Ty w lewo, a osoba, która jest z tobą na zdjęciu, w prawo. Nie znacie swoich losów i nic już was nigdy nie będzie łączyło. Rozchodzicie się, a jedyną pamiątką tego, że kiedyś się minęliście, pozostaje zdjęcie. To zdjęcie.

Gdy byłem mały, moi rodzice mieli jednotomową, zieloną encyklopedię PWN. Hasła, skrótowy opis i pomiędzy linijkami tekstu kredowe strony, na których wydrukowane były fotografie powiązane z danym tematem. Hasło „druga wojna światowa” zawierało dwie strony i to właśnie tam zobaczyłem to ujęcie pierwszy raz. To na nim, na pierwszym planie, stoi chłopiec z podniesionymi rękoma. Płaszczyk, podkolanówki, krótkie spodenki i za duży kaszkiet. Za nim tłum ludzi wypędzonych z kamienicy. A po lewej stronie Niemiec z goglami na hełmie, z dziwnym pistoletem skierowanym w tę grupę. I właśnie to zdjęcie zapadło mi w pamięć. Często je oglądałem, tak często, że strona, na której się znajdowało, miała zagięty róg. Podpis głosił, że to powstanie w getcie warszawskim. Sprawdziłem też has­ło „powstanie w getcie warszawskim”, lecz nic ciekawego tam nie znalazłem – ot, parę faktów historycznych. Ale one mnie nie interesowały – interesował mnie chłopiec z podniesionymi rękami.

Gdy dorosłem i zainteresowałem się sztuką uliczną, postanowiłem skorzystać z tego motywu – był 2010 rok, a ja w jednej z bram zniszczonego budynku na placu Grzybowskim kleiłem (nie uznawałem malowania sprayem, więc przygotowałem papierowe obrazy) właśnie tego chłopca. Stał tak jak na zdjęciu, w bramie, w podkolanówkach i płaszczyku. I w tym kaszkiecie, z rękoma niezmiennie podniesionymi do góry.

Parę lat później, w plebiscycie jednej z gazet, fotografia ta została wybrana zdjęciem ikoną Warszawy. A konkurencja mała nie była. W szranki stanęło wiele zdjęć – między innymi powstańcza Wenus Lokajskiego, eksplozja na budynku Prudentiala, transporter wojskowy przed kinem Moskwa pokazującym _Czas Apokalipsy,_ ale to właśnie fotografia przedstawiająca tego małego chłopca zdobyła główną nagrodę. I to mimo że nie odwołuje się do mitologii narodowej. Nie uwiecznia momentów z powstania, gdy dumny naród stanął do walki. Nie pokazuje również stanu wojennego, gdy mawiano „wrona orła nie pokona”. Pokazuje Żydów. Żydów wypędzanych na ulicę, gnanych na Umschlagplatz. Kto o tym pamięta?

Jeśli porozmawiasz nawet z wykształconym cudzoziemcem, dwa powstania zlewają mu się w jedną całość – to z 1943 i 1944 w powszechnej świadomości to jedno. Kibice Legii nie palą rac 19 kwietnia, a syreny nie wyją, upamiętniając moment, kiedy pierwsze strzały dosięgły zaskoczonych Niemców. A jednak właśnie to zdjęcie wygrywa w plebiscycie czytelników na zdjęcie ikonę Warszawy.

Zaskoczyło mnie, jak mało wiemy na jego temat. Jak schematyczne i wzajemnie się na siebie powołujące są opracowania opisujące zdjęcie, okoliczności jego powstania czy też ludzi na nim uwiecznionych. Ta fotografia działa na nas bardzo emocjonalnie. Może chodzi o przepełnioną niewinnością obecność dziecka, która przykuwa ludzką uwagę znacznie bardziej niż tłumy dorosłych? Ale mimo tych wszystkich emocji nikt nie ustalił, gdzie i jak zostało zrobione, a uwiecznione na nim osoby zabrały tę tajemnicę do grobu. A co ciekawe, część z nich zmarła dopiero w XXI wieku. Ale świadectwa nikt nie złożył, bo też nikt nie zapytał: „Przecież ty tam jesteś – opowiedz mi: jak to było?”. A może te osoby po okupacyjnej traumie, po obozach i stracie rodziny nie zamierzały już mówić? Bo jak można opowiedzieć o utracie bliskich, o dzieciach, które zostały odesłane transportem do Treblinki bądź też nie przeszły selekcji na rampie w Majdanku? Może pozostają już tylko słowa Marka Edelmana: „Wy nic nie rozumiecie”?

Zacznijmy więc od fotografii – co o niej wiemy, a czego możemy się domyślać?

Zdjęcie pochodzi z tak zwanego raportu Jürgena Stroopa. Stroop, członek SS od lipca 1932 roku – jako doświadczony w walce z partyzantami – został mianowany dowódcą sił pacyfikujących powstanie. I jak to bywa z dowódcami po skończonych walkach, zobowiązany był do stworzenia raportu opisującego przebieg walk, straty, wzbogaconego o zdjęcia. Pełna nazwa raportu Brigadeführera SS i generała majora policji Jürgena Stroopa sporządzonego dla Reichsführera SS Heinricha Himmlera brzmi _Es gibt keine jüdischen Wohnbezirk – in Warschau mehr!_ („Żydowska dzielnica mieszkaniowa w Warszawie już nie istnieje!”). Raport Stroopa to siedemdziesiąt pięć stron maszynopisu wraz z dołączoną dokumentacją fotograficzną. Zdjęcia są czarno-białe, jest ich pięćdziesiąt dwa, każde z nich podpisane jest ręcznie gotykiem. Całość dokumentu składa się z trzech wyraźnie oddzielonych sekcji:

- wstęp oraz wyszczególnienia jednostek operacyjnych z podsumowaniem zadań wykonanych w getcie przez SS
- kolekcja dziennych meldunków wysłanych do szefa Policji oraz SS Friedricha Wilhelma Krügera zawierających również statystykę zabitych i aresztowanych Żydów oraz „polskich bandytów”
- seria pięćdziesięciu dwóch czarno-białych fotografii zrobionych w czasie operacji likwidacji warszawskiego getta wraz z podpisami1.

O ile jego treść jest znana, o tyle liczba sztuk, w której został wydany, nie jest już taka pewna. Z zeznań Jürgena Stroopa, które złożył w 1948 roku podczas przesłuchań prowadzonych w Warszawie, wiadomo, że wydano trzy kompletne egzemplarze: pierwszy dla Himmlera, drugi dla Obergruppenführera SS Friedricha Wilhelma Krügera, dowódcy SS oraz Policji w Generalnym Gubernatorstwie, a ostatni dla Stroopa. Wiemy także o jeszcze jednym, nieoprawionym, ale kompletnym egzemplarzu raportu dla szefa sztabu Stroopa Sturmbannführera SS Maxa Jesuitera. Do dziś zachowały się dwa (niektórzy mówią o trzech) egzemplarze. Co do liczby kopii, wątpliwości rozwiewa sam Stroop:

Ponieważ Himmler i Krüger bardzo się interesowali przebiegiem akcji, musiałem codziennie składać raporty do Krügera. Po zakończeniu akcji, na życzenie Krügera, zostały złożone z tych raportów trzy oddzielne oprawne egzemplarze, z których jeden był jemu doręczony, drugi przesłany przez Krügera do Himmlera, a trzeci ja posiadam. Brudnopis (koncept), o ile pamiętam, nieoprawiony pozostał w Urzędzie SS i Policji w Warszawie u szefa sztabu Jesuitera2.

Czyli było ich jednak cztery – trzy oprawione i jeden brudnopis.

Pierwszy z nich, oprawiony w skórę i podpisany przez Stroopa, prawdopodobnie przeznaczony dla Himmlera, znajduje się w zbiorach Archiwum IPN3. Drugi zachowany egzemplarz znajduje się w Waszyngtonie, w Narodowym Archiwum USA4, i nie jest sygnowany przez Stroopa. Pozostaje jeszcze raport numer trzy. Zgodnie z informacjami na portalach poświęconych Holokaustowi oraz stronach Jad Waszem miałby on się znajdować w Bundesarchiv w Koblencji. Mimo mnogości informacji z internetu i cyfryzacji bibliotek nie potrafiłem go znaleźć. Andrzej Żbikowski, historyk IPN, również podaje w wątpliwość tę trzecią kopię. Według oświadczenia biblioteki raport jako taki nie istnieje i nigdy nie znajdował się w ich zbiorach. Wszystko wskazuje więc na to, że informacje zawarte w Jad Waszem są niepoprawne i mamy do czynienia tylko z dwoma zachowanymi do chwili obecnej kopiami raportu5. Czym innym jest jednak liczba egzemplarzy, która przetrwała do naszych czasów, a czym innym liczba kopii przygotowanych w 1943 roku. Oddajmy głos adiutantowi Stroopa, SS-Hauptsturmführerowi Karlowi Kaleskemu, który tak odnosi się do liczby kopii podczas powojennych przesłuchań:

Temat powtarzał się w kilku wariacjach. Jedna odbitka została wręczona przez Obergruppenführera Krügera Himmlerowi, który z kolei przypuszczalnie pokazał ją Hitlerowi w kwaterze głównej Führera w pobliżu Rasten­burga. Drugą kopię Stroop zatrzymał dla siebie i trzymał zawsze pod kluczem. Sama książka została spalona w Burg Kranzberg razem z innymi tajnymi sprawami; ten rozkaz wydał Stroop6.

Oba zachowane egzemplarze różnią się zarówno treścią, jak i materiałem fotograficznym, chociaż oba datowane są na 16 maja 1943 roku. Co do treści – zmiany są nieznaczne, drugi raport (waszyngtoński) zawiera dodatkowe pięć nazwisk w spisie rannych oraz sprawozdanie z 24 maja 1943 roku z materialnymi wynikami tak zwanej wielkiej akcji. Ilustracje również się różnią, a pięćdziesiąt dwa zdjęcia stanowiące dodatek do maszynopisu nie są identyczne w obu kopiach w siedemnastu przypadkach. Łącznie więc w dwóch zachowanych raportach znajduje się sześćdziesiąt dziewięć zdjęć. Tak jak już wspomniałem, w waszyngtońskiej wersji raportu brakuje również podpisu głównodowodzącego. Czy wynikało to z chęci sporządzenia sprawozdania możliwie szybko, czy też różne raporty powstawały w różnym czasie bądź też były uzupełniane o dodatkowe „fakty” – tego pewnie już się nie dowiemy, bo sam autor został skazany na śmierć. Jürgen Stroop, mimo że tak dumnie i rycersko prezentuje się na kartach raportu, a podczas procesu nienagannie ubrany był w mundur, białą koszulę i krawat, został stracony po procesie w Warszawie 6 marca 1952 roku.

Stroop, wiedząc, że i tak czeka go zadanie biurokratyczne, parokrotnie w meldunkach wspominał o chęci napisania raportu. Tworzenie sprawozdań było jednak normalną procedurą, która wcześniej już miała miejsce na przykład w przypadku raportów Franza Waltera Stahleckera bądź Karla Jäggera opisujących działania na Litwie w 1941 roku czy raportu Friedricha Katzmanna na temat zagłady w Galicji Wschodniej7. Stąd też raportuje 13 maja do szefa poli­cji w Generalnym Gubernatorstwie Friedricha Wilhelma Krügera: „Dokładne sprawozdanie wraz z dodatkiem zawierającym fotografie przedstawię, jeśli nie będzie innego rozkazu, na konferencji dowódców SS i policji”_._ Trzy dni później precyzował: „Sprawozdanie końcowe złożę 18.5.43 na konferencji dowódców SS i policji”8.

Fotografie miały zostać włączone do raportu na bezpośrednie polecenie Krügera (przełożonego Stroopa), wydane przez niego w czasie wizyty w Warszawie 2 maja 1943 roku. Wiemy to dzięki kapitanowi, szefowi BIP KG ZWZ-AK Kazimierzowi Moczarskiemu. Aresztowany po zakończeniu wojny, między 2 marca a 11 listopada 1949 roku, w więzieniu mokotowskim dzielił celę z autorem raportu, zaś po latach swoje wspomnienia opisał w _Rozmowach z katem_. W książce tej, bazującej na wynurzeniach zbrodniarza, znajdujemy następujący fragment odnoszący się do okoliczności powstania raportu: „Krüger polecił również wszystko fotografować” __ oraz:

„To będzie cenny materiał dla historii, dla Führera, dla Heinricha Himmlera oraz dla przyszłych badaczy dziejów III Rzeszy, dla nacjonalistycznych poetów i pisarzy, dla celów szkoleniowych SS i przede wszystkim dla udokumentowania naszych wysiłków oraz ciężkich i krwawych ofiar, jakie rasa nordycka i Germanie ponoszą dla odjudaizowania Europy i całego globu ziemskiego” – oświadczył Krüger na ostatniej konferencji, którą odbył w mojej siedzibie, w Alejach Ujazdowskich9.

Ponieważ Stroop wraz ze swoją świtą znajduje się na zdjęciach, pozostaje pytanie, kto jest autorem fotografii. I po raz kolejny to, co wiemy, oparte jest bardziej na domysłach niż na potwierdzonych faktach czy relacjach świadków.

Istnieją trzy przypuszczenia, jeśli chodzi o autorstwo zdjęć. Pierwsze: zostały one wykonane przez Hauptsturm­führera SS Franza Konrada. On również sądzony był w War­szawie, jak gdyby do kompletu ze Stroopem, i wraz z nim powieszony tej samej nocy (pięć dni po swoich czterdziestych szóstych urodzinach) w mokotowskim więzieniu. Należy uznać to za potworny chichot losu, gdyż dwóch anta­gonistów oskarżających siebie nawzajem podczas procesu zostało straconych jednego dnia. Konrad, jeszcze w rękach Amerykanów podczas pierwszych przesłuchań i częściowo również podczas procesu, przyznał się do wykonania wielu fotografii znajdujących się w raporcie. Ale oprócz niego polecenie takie wydane przez propagandystów musiało trafić do niemieckich służb porządkowych, „dzielnie walczących z bojownikami żydowskimi”, z wyraźnym rozkazem sporządzania dokumentacji zdjęciowej. Stąd też podejrzenie numer dwa i trzy co do autorstwa zdjęć, czyli Policja Bezpieczeństwa dokonująca rutynowych zdjęć operacyjnych bądź też jeden z fotografów jednostki znanej już z fotograficznej dokumentacji getta – Propaganda Kompanie nr 689.

Sam Stroop autorstwo zdjęć przypisuje Policji Bezpieczeństwa. Po wojnie autor raportu o pochodzeniu zdjęć rozmawia z jednym z założycieli Żydowskiej Organizacji Bojowej – Szlomo Grajkiem. I tu też słyszymy:

Zasadniczo zabroniłem używania aparatów fotograficznych w czasie akcji w getcie. Rozkaz generała Krügera, żeby sporządzić wspomniany raport, obejmował także dostarczenie zdjęć. Dlatego szef sztabu Jesuiter załatwił niniejsze zdjęcia. Nie wiem skąd. Wszystko musiało być zrobione bardzo szybko, w ciągu kilku godzin” oraz „Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że policja bezpieczeństwa zrobiła te ujęcia”_._ Sam Stroop przyzna, że nie tylko nie lu­bił fotografować, lecz także nie miał na to czasu, więc skorzystał ze zdjęć operacyjnych podczas pisania raportu10.

Drugą osobą, która opowiada o zdjęciach, jest cytowany poniżej adiutant Jürgena Stroopa – Karl Kaleske. On również potwierdza wersję swojego szefa, przypisując autorstwo fotografii Służbie Bezpieczeństwa:

członkowie sekcji identyfikacji Policji Bezpieczeństwa robili zdjęcia w czasie, gdy trwała akcja w getcie. Te zdjęcia były potem dołączone do treści książki opisującej „Akcję Getto”, która została później zredagowana przez samego Stroopa. Te fotografie były sprawdzane przez Stroopa osobiście i bez świadków i wybrał on mniej więcej 25–30 zdjęć, które następnie zostały umieszczone w tej książce. Co stało się z resztą tych fotografii, nie jestem w stanie stwierdzić, ponieważ i same zdjęcia, i negatywy zostały w archiwum Policji Bezpieczeństwa i trzymane były w ścisłej tajemnicy11.

Stroop nie cierpiał Franza Konrada. Najprawdopodobniej za to, że w getcie warszawskim był on przedstawicielem Globocnika (razem z nim lobbował za przeniesieniem produkcji żydowskiej do Lublina), który wchodził w kompetencje Stroopowi (cóż, dwóch policjantów samców alfa z ambicjami). Na przesłuchaniach powojennych ten ostatni mówi, że przyczyną niechęci były „ciemne interesy” Konrada nielicujące z godnością niemieckiego żołnierza. Co więcej, Stroop jako bądź co bądź policjant gardził pospo­litymi przestępcami, zaś pierwszy zatarg z prawem Konrada miał charakter nie polityczny, lecz po prostu kryminalny. Po uzyskaniu dyplomu biznesowego, pracując jako księgowy, okradał swojego pryncypała, co zaprowadziło go w 1932 roku na trzy miesiące do więzienia. Dopiero później wstąpił do austriackiej partii nazistowskiej i zaczął piąć się po szczeblach kariery. Wydawało się, że się ustatkował – ożenił się i spłodził trójkę dzieci. Cały czas zajmował się kwestiami administracyjno-biznesowymi w biurokratycznej maszynie partii narodowo-socjalistycznej. W latach 1940–1941 nadzorował zaopatrzenie i przygotowanie infrastruktury dla wojsk niemieckich w Warszawie, co przyniosło mu ponoć ogromne pieniądze. Dbał o wyposażenie mieszkań wyższych oficerów niemiec­kich, stanowisko wprost wymarzone do korupcji. Był ceniony przez szefów, o czym świadczy wpis w jego aktach osobowych: „Zdecydowana postawa ideologiczna, opanowanie, a zarazem zdecydowane działanie i niestrudzona pracowitość umożliwiła wzorowe wykonywanie swoich zadań i obowiązków”12. Walczy w Rosji, a w lipcu 1942 roku po powrocie do Warszawy organizuje produkcję zbrojeniową, by ostatecznie zostać mianowanym szefem nieruchomości i ruchomości żydowskich. Po awansie, biorąc pod uwagę możliwości oferowane przez stanowisko, nie bez przyczyny koledzy nazywali go „królem getta”. Bo w końcu mówimy o jednej z najbardziej dochodowych „fuch” w administracji niemieckiej.

Problem majątku Żydów spowodował ogromne tarcia pomiędzy administracją cywilną a policyjną Generalnego Gubernatorstwa, czyli w praktyce między Frankiem a Himmlerem. Osią sporu, trwającego od 1939 roku, była kwestia tego, kto będzie czerpał korzyści z przyjmowanych dóbr i pracy niewolniczej Żydów. Początkowo prym wiódł Frank, interpretując przepisy na swoją korzyść – do niego należało ustawodawstwo wykonawcze w Generalnej Guberni. W związku z tym czuł się naturalnym beneficjentem zysków płynących z własności rzeczy, jak i profitów płynących z pracy żydowskiej. Himmler zaś, powołując się na to, że był jednocześnie Komisarzem Rzeszy do spraw Umacniania Niemczyzny, uzurpował sobie prawo wyłączności w „kwestii żydowskiej”, a wszystkie rozkazy wydawał skrupulatnie Krügerowi, pomijając zdecydowanie Franka. Frank, korzystając ze swoich stosunków w Berlinie, odsunął jednak SS od tego zyskownego przedsięwzięcia. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że Himmler zrezygnował ze strumienia korzyści, jakie dawały getta. Uderzył w żonę i siostrę Franka, oskarżając je o korupcję i przywłaszczenia biżuterii oraz futer, na którym to procederze skarb państwa poniósł wymierne szkody. Tak więc pod wypływem zarzutów Frank przekazał część swoich pełnomocnictw Krügerowi, będącemu nie tylko szefem służb represyjnych GG, lecz także zaufanym powiernikiem Himmlera. Do swoistego kompromisu doszło latem 1943 roku. Na jego mocy Frank odzyskał część swojej dawnej władzy, zaś Globocnik (szef dystryktu Lublin) został wysłany do Triestu, aby nie irytować pana Generalnej Guberni. Do tego czasu jednak rachunek SS w Creditanstalt Kraków był systematycznie zasilany kwotą pięciu złotych dziennie za każdego mężczyznę, a czterech za kobietę, dając przychód w wysokości osiemdziesięciu siedmiu milionów polskich złotych w połowie 1944 roku. Aby dać wyobrażenie o wartości tych pieniędzy, przeliczmy to na złoto, które kosztowało wówczas 36,50 dolarów za uncję (grudzień 1943 roku), zaś jeden dolar papierowy to równowartość około stu czterdziestu złotych według cen czarno­rynkowych w lutym 1944 roku. Skarb ten wart był więc mniej więcej siedemnaście tysięcy uncji złota, czyli około stu trzydziestu trzech milionów obecnych złotych.

W takiej to atmosferze Konrad obejmuje posadę, mając za zadanie zabezpieczenie majątku żydowskiego. Co więcej, korzystając z zajmowanego stanowiska, wdaje się w głośny romans z niejaką hrabiną Barbarą Kowalewską, dwudziestoparolatką o wybujałym temperamencie. Spotkali się w Café Bristol. Na początku miał być to z jej strony raczej związek handlowy, mający na celu pomoc rodzinie (w tym trójce dzieci) kobiety. Romans był jednak na tyle gorący i trwały, że w momencie otrzymania rozkazu przeniesienia się pod Salzburg Franz Konrad zabrał ze sobą zniewalającą hrabinę wraz z jej siostrą do Austrii. Stroopa przed Konradem ostrzegali jego oficerowie, zaś sam Franz podczas procesu nie krył ich wzajemnej niechęci, opierając nawet na tym swoją linię obrony.

Co ciekawe, Franz Konrad pod koniec wojny zaczął pełnić funkcje administracyjne w Austrii, powiązany jest z akcjami zmierzającymi do upłynnienia i prania majątku Rzeszy. Ale powróćmy do fotografii. Konrad zostaje aresztowany przez władze amerykańskie 22 sierpnia 1945 roku. Zachował się stenogram przesłuchania z 8 stycznia 1946 roku, w którym oficer amerykańskiego kontrwywiadu napisał, że w czasie aresztowania w Zell am See Konrad miał przy sobie serię fotografii pokazujących zniszczenie warszawskiego getta. Złożył też oświadczenie, do którego załączone zostały właśnie te zdjęcia. Było ich około dziewięćdziesięciu. Po przekazaniu go stronie polskiej podczas przesłuchań w październiku 1948 roku przyznał się do osobistego wykonania zdjęcia oznaczonego numerem siedemnaście, przedstawiającego ludzi wyskakujących z płonącego domu na ulicy Niskiej. Potwierdził, że część zdjęć wykonała Służba Bezpieczeństwa, a część on sam. Po co jednak były zdjęcia temu nazistowskiemu urzędnikowi? Od aresztowania przez Amerykanów twierdził uparcie (podtrzymując to podczas warszawskiego procesu), że… przez cały czas był przyjacielem Żydów. Zdjęcia miały mu posłużyć, aby zdyskredytować Stroopa w oczach Hitlera, pokazując bezmiar jego okrucieństw. Co ciekawe, jako swoich wspólników w tym prożydowskim spisku wymienia Rudolfa Brandta i Odilo Globocnika (szefa policji w dystrykcie Lublin, kierującego rozpoczętą w marcu 1942 roku akcją „Reinhardt”, podczas której w obozach śmierci i masowych egzekucjach zgładzono około 1,8 miliona Żydów z Generalnego Gubernatorstwa i Okręgu Białystok).

Znamienna jest rozmowa Konrada z prokuratorem podczas warszawskiego procesu, gdzie oskarżony bez mała przeradza się w empatę, i wymaga tu przytoczenia w całości:

Prokurator: Jak to było z tymi fotografiami w czasie akcji? Oskarżony dokonywał zdjęć palących się ludzi, mordowanych? W jakim celu to robił?

Osk. Konrad: Dla mego meldunku, bo już wtedy miałem myśl. I te fotografie, które robiła Policja Bezpieczeństwa – o nie się jeszcze starałem do tego zbioru.

Prokurator: Stroop widział, jak dokonywano zdjęć. Czy pozwalał? Czy rozkazywał?

Osk. Konrad: Tak, widział.

Prokurator: Nie zabraniał?

Osk. Konrad: Mnie nie…

Prokurator: Jak oskarżony wytłumaczy ten swój aktyw­ny udział w czasie całego powstania w getcie. Prawie codziennie oskarżony razem ze Stroopem jest na terenie getta.

Osk. Konrad: Bo Stroop dał rozkaz, abym był koło niego, bo ja znałem te ulice, place. Kiedy miałem dość i nie chciałem mu towarzyszyć, Stroop pytał: Gdzie jest Konrad, gdzie on znowu poszedł. Nawet i Brandt pisał do mnie w jednym z listów.

Prokurator: Czym oskarżony tłumaczy, że właściwie najczęstszymi gośćmi w czasie mordowania Żydów byli Stroop, Brandt i Konrad?

Osk. Konrad: Ja nie byłem aktywny, ja fotografowałem…13

I dalej rozmowa oskarżonego z Adwokatem Nowakowskim:

Osk. Konrad: (…) Byłem jako neutralny obserwator tych wszystkich rzeczy, jakie tam się działy.

Adw. Nowakowski: A oskarżonego z własnej inicjatywy te rzeczy nie interesowały?

Osk. Konrad: Tak, bo wiedziałem, że ja to w jakiś sposób muszę zapamiętać i dlatego nawet fotografowałem i robiłem notatki w swoim pamiętniku.

Adw. Nowakowski: Czy oskarżony te spostrzeżenia, notatki i fotografie robił w celu wyciągnięcia konsekwencji w przyszłości?

Osk. Konrad: Tak.

Adw. Nowakowski: Przeciwko komu?

Osk. Konrad: Przeciwko Stroopowi.

Adw. Nowakowski: Dlaczego?

Osk. Konrad: Z powodu likwidacji getta warszawskiego i likwidacji ludzi14.

Pozostaje jeszcze trzeci trop na temat autorstwa zdjęć – prowadzący do jednego z fotografów Propaganda Kompanie nr 689. Źródłem całego zamieszania jest… Antony Terry, reporter „Sunday Times”, który na zlecenie gazety przeprowadzał wywiad z niemieckimi fotografami ze wzmiankowanej jednostki. Artykuł ukazał się w 1968 roku i przypisywał autorstwo zdjęcia Albertowi Cusianowi. Wydaje się jednak, że doszło tu do niedbalstwa dziennikarskiego i pomylenia faktów. Fotograf ów faktycznie jest autorem propagandowych zdjęć z getta warszawskiego, lecz z 1941 roku, a nie 1943. Dodatkowo, w tym czasie Propaganda Kompanie nr 689 dokumentowała szlak 4. armii, która walczyła daleko na wschodzie, więc autorstwo jest mocno wątpliwe.

Wróćmy jednak do naszej fotografii. Zdjęcie musiało być pozowane, miało przedstawiać „rycerski” aspekt służby w getcie. Osoby na nim uwiecznione były raczej zamożne jak na warunki getta. Przyjrzyjmy się chłopcu – płaszczyk, tak samo jak i podkolanówki, nie są podarte ani pocerowane. Na nogach solidne, skórzane, sznurowane buty. Obraz ten mocno kontrastuje z typowymi zdjęciami dzieci w łachmanach, jakie znamy z ulic getta. Do tego sfotografowane osoby mają ze sobą rzeczy osobiste – co najmniej dziwne, gdyż raczej podczas pacyfikacji nie zezwala się, choćby ze względów bezpieczeństwa, na branie rzeczy osobistych, a co dopiero całych worków z dobytkiem. Wątpliwe jest więc, że fotografia została wykonana z ukrycia przez Konrada. Stąd też najbardziej prawdopodobna teza dotycząca autorstwa zdjęcia dotyczy fotografów sekcji identyfikacji warszawskiej Policji Bezpieczeństwa, choć nadal kręcimy się wokół domysłów i hipotez.PRZYPISY

Przypisy

1 J. Stroop, _Żydowska dzielnica mieszkaniowa w Warszawie już nie istnieje!_, Warszawa: Żydowski Instytut Historyczny, IPN, 2009.

2 T. Stempowski, _Raport Stroopa – fakty i domysły_, http://fototekst.pl/raport-stroopa-fakty-i-domysly/, dostęp:17.08.2020.

3 http://arch.ipn.gov.pl/ftp/Stroop/, dostęp: 17.08.2020.

4 http://research.archives.gov/description/6003996, dostęp: 17.08.2020.

5 J. Stroop, _Żydowska dzielnica…!_, _op. cit._, s. 13.

6 _Report on my experiences during my activity at the office of the HSS u. PF_ Warsaw, Wiesbaden, 10 czerwca 1945, AIPN GK 166/971 t. 2, s. 107, 108.

7 J. Stroop, _Żydowska dzielnica…_, _op. cit._, s. 10.

8 _Ibidem_, s. 98–103.

9 K. Moczarski, _Rozmowy z katem_, Kraków: Znak, 2009, s. 221.

10 T. Stempowski, _Raport Stroopa – fakty i domysły_, _op. cit_.

11 _Ibidem_.

12 K. Person, _Filatelisty w getcie warszawskim przypadki. Sprawa Franza Konrada_, ,,Zagłada Żydów. Studia i Materiały” 2011, nr 7, s. 252–268.

13 Protokół rozprawy głównej. Sprawa Jürgena Stroopa i Franza Konrada, Sąd Wojewódzki dla Miasta St. Warszawy w Warszawie, 18 lipca 1951 r., Akta w sprawie karnej Jürgena Stroopa, Franza Konrada, Hermanna Höfle, AIPN GK 317/874, t. 1, s. 145, 146.

14 Drugi dzień rozprawy. Protokół rozprawy głównej przerwanej w dniu 18 lipca 1951, Dnia 19 lipca 1951 r., Akta w sprawie karnej Jürgena Stroopa, Franza Konrada, Hermanna Höfle, AIPN 317/874. t. 1, s. 202.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: