- W empik go
Silentium sacrum - ebook
Silentium sacrum - ebook
Dorośli są dziwni — mawiała Mama — najpierw z niecierpliwością wyczekują chwili, w której ich dziecko wypowie swe pierwsze słowo, a przez całą resztę życia konsekwentnie wymuszają na nim milczenie. Czy można sprawić, by bezwarunkowo podporządkowało się tej zasadzie? Owszem. Wystarczy wypracować w nim przeświadczenie, że i tak nikt go nie słucha…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8104-170-6 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
One way ticket — melodia płynąca z głośników kaleczyła uszy, tym bardziej iż coś strasznie zakłócało odbiór i zgrzyty niemal całkowicie uniemożliwiały identyfikację poszczególnych dźwięków. W pokoju panował mrok. Na podłodze siedziała ONA — porcelanowa laleczka wpatrzona tępo w trzeszczącą skrzynkę. Księżyc w nowiu nie zarysowywał swą poświatą nawet konturów okolicznych drzew. Idealna noc dla złodziei, jak mawiają.
Dom spał. Wytężając słuch, mogła odczuć, jak spokojnie oddycha… Ale był to tylko jej własny, tłumiony oddech. Przez chwilę prawie uwierzyła, że mogłaby tu być szczęśliwa. Przez moment chciała narzucić na siebie poważnie sfatygowany, wełniany koc w niegdyś błękitno-żółtą kratę i zasnąć. Po upływie kilku minut usłyszała warkot silnika parkującego pod domem samochodu. Drzwi trzasnęły. Auto odjechało. Po dziesięciu sekundach, niezbędnych, by wykonać siedem kroków wzdłuż podjazdu, i kolejnych kilkunastu, wymaganych do rozprawienia się z zamkiem, klamka ustąpiła. Zawiasy zaskrzypiały. Rzucony w stronę komody pęk kluczy (nie opanowawszy, pomimo lat treningów, sztuki latania) z łomotem wylądował na posadzce. Koniec sielanki. Drapieżnik łapie trop. „Nie mów nikomu, co się dzieje w domu — zaklęcia, którymi przesiąknięte były ściany jej sypialni — nikt się nigdy nie dowie. Milczenie jest złotem”.
Na schodach rozbrzmiały stawiane ciężko, najwyraźniej z niemałym trudem kroki. Może się potknie i spadnie? Zastygła z przerażenia. Zacisnęła zęby w niemym oczekiwaniu. Zbliżał się Pan Ciemności. Proszę, odejdź — powtarzała szeptem, podobnie jak każdego wieczoru, naiwnie pragnąc ufać magicznej mocy tych słów. Oczyma wyobraźni widziała jego dłoń opadającą na klamkę. Instynkt samozachowawczy wziął górę. Chwyciła plecak i rzuciła się w stronę okna…
Zaledwie kilka godzin dzieliło ją od świtu. Niewiele czasu, by zniknąć i zatrzeć ślady. Czy zawiadomi policję? Najwcześniej wtedy, gdy wytrzeźwieje…
Spokojnym krokiem zbliżała się do dworca PKP. Zmęczona życiem pani w okienku, dostrzegłszy klientkę, momentalnie przyjęła życzliwy wyraz twarzy i spytała, w czym może pomóc.
— O której odjeżdża najbliższy pociąg do Krakowa?
— Osobowy czy pospieszny?
— Bez znaczenia.
— Za trzy godziny.
— A do Przemyśla?
— Za dwadzieścia minut. Już podstawiony.
— W takim razie szkolny do Przemyśla poproszę.
Czy kasjerka zapamięta niezdecydowaną podróżniczkę?
Ogromny, żelazny koń oczekiwał, cichy i senny, przy ostatnim peronie. Obsługa dopalała ostatniego przed odjazdem papierosa, stojąc na wprost pierwszego wejścia, licząc od czoła pociągu. Dziewczyna zajęła miejsce najbliższe przedziałowi konduktorskiemu, z widokiem na wyjątkowo otyłego jegomościa, drzemiącego z wysuniętym ozorem. Perspektywa tego, że jeśli przyśni mu się jakiś smakołyk, gotów odgryźć sobie język, na chwilkę ją rozbawiła.
Kilka minut przed odjazdem poprosiła kierownika o skasowanie biletu, aby uniknąć niepotrzebnej pobudki w trakcie trasy, którą zamierza w całości przespać. Niechętnie przystał na jej życzenie.
Ostatnia zapowiedź wybrzmiała w głośnikach — ostatnia minuta. W ostatnim wagonie, pogrążonym w mroku za sprawą przepalonej jarzeniówki, nie przerywając sennych fantazji pozostałych pasażerów, wyjęła z portfela pieniądze, pozostawiając jedynie nieliczne drobniaki. Popatrzyła z sentymentem na jeansowy przedmiot, towarzyszący jej nieprzerwanie od dzieciństwa. Nie można biec do przodu, jednocześnie oglądając się wstecz, skarciła samą siebie, po czym (niby przypadkiem) upuściła go pod jedno z siedzeń. Naciągnęła na głowę czapkę i wysiadła.
Chłód wrześniowej nocy orzeźwiał i wspomagał w dalszej wędrówce — byle dalej, byle za miasto. Gdy dotarła do wylotówki, wydobyła z plecaka kartonik ze schludnie wykaligrafowanym napisem „Byle do przodu”. Uznała to za najprecyzyjniejsze określenie celu swej podróży. Godzina mało sprzyjająca autostopowiczom, po niej kolejna równie bezowocna. Sen nie zrozumiał, że dzisiejszej nocy nie znajdzie dla niego czasu. Przysiadł na ramieniu, nucąc słowa dawno zapomnianej kołysanki.
Nigdy stąd nie wyjadę — westchnęła. Szczęście w nieszczęściu, że nie miała dokąd zawrócić, dlatego przyczajona na drugim ramieniu determinacja, tocząc regularną bitwę z wysłannikiem Morfeusza, odnosiła całkiem znaczące sukcesy. Skostniałymi palcami dobywszy paczki papierosów, dziewczyna przeliczyła stan „prowiantu” — mniej niż połowa. Trudno, jeśli nie ma czym zająć myśli, niech chociaż dłoniom przypadnie w udziale jakieś zajęcie. Ledwie zdołała odpalić cichego zabójcę, usłyszała pisk hamującej ciężarówki. To sobie zapaliłam — syknęła z nutką goryczy.
— Powóz zajechał, dokąd podrzucić?
— Przed siebie.
— Niewiarygodne! Dokładnie tam jadę! — Woźnica wykrzywił się w szczerbatym uśmiechu. — Dlaczego zatrzymujesz okazję o tak późnej porze? To chyba niebezpieczne?
— Trzeźwy kierowca, a mam pewne powody zakładać, iż większość społeczeństwa siada za kierownicę w stanie trzeźwym, nie może być wszak bardziej niebezpieczny od pijanego dresika spotkanego na imprezie, prawda?
— Nigdy w ten sposób o tym nie myślałem, jednak dostrzegam w twym rozumowaniu pewną pokrętną logikę.
— Poza tym, gdy zaczynałam zatrzymywać, pora nie była jeszcze tak późna. A ty nie boisz się zabierać nieznajomej w środku nocy?
— Jestem brzydki i nie mam jedynki — wzruszył ramionami, radośnie prezentując niekompletny stan uzębienia — raczej nie zechcesz mnie zgwałcić.
— No nie zechcę.
— Widzisz? Mówi się trudno — westchnął z udawaną powagą, by po chwili milczenia równocześnie ze swą pasażerką parsknąć śmiechem.
Koła pokonywały kolejne kilometry, a na horyzoncie nieśmiałe, jesienne słońce zaczynało budzić do życia nowy dzień. Rozmowa płynęła niewymuszenie, ani razu nie zahaczając o temat celu podróży, aż do chwili gdy za oknami rozpostarł się nadmorski krajobraz i padło pytanie:
— Jedziesz ze mną do Szwecji? Wstawię sobie nowego siekacza. Machniemy szybki ślub. Zrobimy niespodziankę rodzinie.
— Gdybym miała przy sobie niezbędne dokumenty, zgodziłabym się bez wahania, ale może następnym razem.
— To do kolejnego wyjazdu przygotuj się lepiej.
— Zapamiętam.II. Wolność
Bezsenna noc, a po niej bezsenny dzień… Na szczęście temperatura zaczynała się podnosić i zęby nie szczękały już tak donośnie. Miasto nie przypominało tego, w którym spędzała rodzinne wakacje za dzieciaka. Wszystko wyglądało obco. Tylko promy Bielik te same — zmęczone rutyną i przytłoczone kurzem spod opon. Dawniej uwielbiała przepływać nimi z jednego brzegu na drugi i z powrotem, i jeszcze raz, i jeszcze… Dopóki nie wpadła w oko obsłudze i na nią nie nakrzyczano. Następnego dnia zabawa zaczynała się od nowa. Tym razem podczas przeprawy, myśląc o drodze powrotnej, poczuła niesmak. Chciałaby pozostać na wyspie do końca życia. Mieszkańcy polskiej części Uznamu zawsze zapewniali, że jest to bardzo bezpieczne miejsce ze względu na izolację. Jeśli — mówili — na wyspie zdarzyłoby się jakieś przestępstwo, można ją bez problemu „zamknąć” i przeczesać. Nawet późniejsze opowieści o dziewczętach, które wracając z plaży, przepadły bez wieści, nie zachwiały tej utopijnej wizji.
Darmowy fragment