Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Silla - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 lutego 2023
Ebook
36,99 zł
Audiobook
36,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,99

Silla - ebook

Odwieczna harmonia została naruszona. Jedyną nadzieją na ocalenie świata Zorzy jest całkiem zwyczajny chłopiec. Ari wyrusza samotnie ku swemu przeznaczeniu.

W mroźnej krainie, nad którą świecą dwa księżyce, ludzie i zwierzęta od wieków żyją w przyjaźni. Jednak ostatnio zaczynają się dziać niepokojące rzeczy. Jest coraz zimniej, śnieżne krowy linieją, w jeziorach i morzu brakuje ryb, pod lodem zaś czai się zło. A najgorsze jest to, że Zorza… umiera.

Jedenastoletni Ari udaje się w daleką, pełną niebezpieczeństw podróż. Zanim odkryje mroczną tajemnicę, na swojej drodze spotka nowych przyjaciół oraz przeżyje coś, co na zawsze odmieni jego życie.

Karolina Lewestam, autorka m.in. bestsellerowej "Małej Księżniczki", powraca – tym razem z powieścią fantasy. "Silla" to pierwszy tom nowej serii, w której czytelnicy i czytelniczki przeniosą się do wspaniałego i zaskakującego świata Zorzy, pełnego gadających niedźwiedzi, wilków, fok oraz Czarnych Ptaków. Piękno tej baśniowej krainy mistrzowsko oddał Mariusz Andryszczyk, którego czytelnicy pamiętają z ilustracji do książek takich jak "Lolek", "Rutka" czy "Przyjaciel Północy".

 

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-4156-9
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Był wieczór.

Nuna stała na lodowym wzniesieniu i patrzyła w niebo. Kilka wypchanych śniegiem chmur sunęło powoli na południe. Pysk Nuny, jak dobrze ustawiony kompas, wskazywał północ – tak to już jest ze śnieżnymi krowami – i Nuna widziała, jak nad górami zapalają się pierwsze gwiazdy. Lód był przykryty warstwą mgły, sięgającą mniej więcej do krowich kolan.

Nuna lubiła tę porę dnia.

W takich chwilach mogła na przykład przystanąć i pomyśleć. Krowy zwykle nie myślą – nie dlatego, że nie lubią, po prostu mają ważniejsze rzeczy na głowie. Ale teraz Nuna myślała.

Najpierw o tym, że dobrze jest żuć świeży śnieg. Potem, że musi się spieszyć na północ. A potem o tym, że sierść na jej prawym boku pokrył szron. Niby nic, ale Nuna była zła. Była dumna ze swoich łat i nie lubiła, gdy coś je zakrywało. Ta oszroniona była czarna, równiutka, jakby ktoś ją wymalował na białym futrze Nuny węglem. Wyglądała jak dwa połączone ze sobą spłaszczone kółka.

Ta na drugim boku była bezkształtna, ale za to bardzo duża.

„No nic” – Nuna wzruszyła łbem i kontynuowała myślenie.

Nagle usłyszała furkot skrzydeł. Wzdrygnęła się. Nad jej głowę zleciało się stado Czarnych Ptaków. Zaczęły się przepychać w powietrzu, gubić czarne pióra i wrzaskliwie krakać.

– Krowa śnieżna! Kraa!

– Dziabnij ją! Dziabnij!

– Sam dziabnij, jak jesteś taki mądry, kraa!

– A jak łbem trzepnie? Albo ogonem chlaśnie?

– Zostawcie ją, przyjaciele! Nie dziobiemy! Lecimy, bo nie zdążymy na Zorzę!

Ptaki odleciały, kłapiąc żółtymi dziobami. Nuna ze złością machnęła ogonem, aż odbił się od jej boku. Dużo mogła znieść – na przykład to, że robi się coraz zimniej, w ogóle jej nie martwiło. Przynajmniej wszyscy siedzą w norach i nikt jej nie przeszkadza w podróży. Ale te ptaszyska? Kiedyś ich chyba w ogóle nie było, a teraz nagle są wszędzie. Nawet tu, prawie na końcu świata, na równinie Tlate Hiin.

Dzisiaj miała pojawić się Zorza, a te wrzeszczą. „Dziabnij ją” – co za tupet!

Lód zaczął grać: czasem pod wpływem mrozu hałdy lodu wydają głęboki dźwięk, jak westchnienie wieloryba. I krowa poczuła śpiew lodu w każdym włosku swojego ciepłego futra. W takich chwilach czuła się nie krową, ale częścią lodowca.

I wtedy wszystko przestawało być ważne.

Tylko to, że trzeba iść na północ.

Czas iść.Był wieczór.

Ale nie zwyczajny wieczór, tylko wieczór Zorzy.

W jaskini palił się ogień, który oświetlał ściany przyjemną żółcią. Ari leżał na ziemi. Na nim siedziała jego młodsza siostra Aniju, waliła w niego pięściami i wrzeszczała:

– Wstawaj! Ari! Rusz się! Nie zdążymy! Na Zorzę! Dzisiaj Zorza, Ari! No już!

– Przestań! No, przestań wreszcie! Złaź! – bronił się Ari, który był, owszem, o wiele większy – miał bowiem prawie jedenaście lat, a Aniju tylko pięć – ale i tak nie potrafił się obronić przed gradem jej ciosów.

– Nie! Wstań, to przestanę!

Ari w końcu zdołał złapać dziewczynkę wpół, unieruchomić jej ręce i zdjąć ją z siebie.

– Następnym razem, jak chcesz, żeby ktoś wstał, nie siedź mu na brzuchu – poradził jej, otrzepując się.

– Następnym razem, jak nie chcesz, żeby ktoś siedział ci na brzuchu, wstań! – Dziewczynka się wyszczerzyła, odgarniając grzywkę z czarnych jak węgielki oczu.

– Następnym razem... – zaczął Ari, ale nic sensownego nie przyszło mu do głowy, więc pokazał siostrze język i powiedział do mamy, która wrzucała jajka do gotującego się nad ogniem wrzątku:

– Idę po sanki!

– Tylko uważaj! – roześmiała się mama. – Pamiętacie, jak w zeszłym roku prawie się spóźniliśmy na Zorzę (niech nam zawsze świeci), bo jakiś Czarny Ptak wyrwał Ariemu uprząż do sań i Ari musiał za nim biec aż do lasu?

– Tak! Pamiętam! Ha, ha. Wrócił cały podziobany! Włosy miał... o, takie. – Aniju dramatycznie złapała się za włosy, żeby pokazać, jak wyglądał Ari po walce z Ptakiem.

– Podziobany, ale z uprzężą – powiedział z godnością Ari, zwinął swoje przydługie włosy w węzeł na karku, włożył kurtę, odpalił pochodnię od ognia i wymaszerował z jaskini w ciemność.

– Tylko się pospiesz! Zaraz musimy wyjść! – krzyknęła jeszcze mama. – Zorza nie czeka!

W policzki uderzył go mróz. Jak zawsze w noc Zorzy niebo było zupełnie czyste; widać było już, jak nad lasem wschodzi powoli mniejszy księżyc, którego nazywano Siarnaq. Cienie drgały na śniegu w złotym świetle pochodni. W powietrzu czuć było ostry, elektryczny zapach, który zawsze poprzedzał nadejście Zorzy. Ari szedł i pogwizdywał. Po chwili upewnił się, że Aniju nie może go zobaczyć – w końcu był poważnym starszym bratem – i zaczął podskakiwać, tańcząc wokół śnieżnych hałd. Sanki stały przywiązane tuż za ich skałą, kilka kroków od wejścia do jaskini. Wystarczyło zakręcić tam, gdzie kończyła się skalna grań.

Ari skręcił – a potem od razu się zatrzymał.

Przed sankami siedział nieruchomo wilk.

W dodatku nie był to zwykły wilk, jakich dużo mieszkało na Tlate Hiin, ale zadziwiająco ogromne, szare wilczysko z siwiejącym pyskiem i czarnym pasem sierści na grzbiecie. Było tak duże, że jego pysk znajdował się na wysokości twarzy chłopca. Może i Ari był chudy jak patyk, ale na pewno nie był niski.

Chłopiec przełknął ślinę. Nie spodziewał się tu wilka, a już na pewno nie TEGO wilka.

Trochę o nim wiedział. Na przykład że nazywał się Gho i że nie był stąd. Po prostu jakiś czas temu pojawił się na Tlate Hiin. Mówiono, że wybiegł ze Śpiącego Lasu i od razu poszedł do domu wróżbity Sii. Wilk Gho nigdy z nikim innym nie rozmawiał i tylko czasem przemykał po Tlate Hiin, łypiąc oczami na boki. Ale kilka dni temu, kiedy Ari na chwilę odsunął zasłonę przy wejściu do jaskini, żeby sprawdzić, czy już się ściemnia, zobaczył siedzącego w oddali wilka Gho, który przyglądał mu się z dziwnym wyrazem pyska. Ari podskoczył i natychmiast schował się do środka, a potem zupełnie o tym zapomniał.

A teraz wilk Gho siedział przed nim i patrzył na niego w ten sam dziwny sposób. Jakby go o coś podejrzewał. Nie było to przyjemne.

– Ludzkie szczenię – odezwał się w końcu wilk z gulgoczącym warczeniem. – Ari. Masz na imię Ari.

Ari skinął głową.

– Pokaż oczy – warknął wilk.

Powiedział to tak, że chłopcu nawet nie przyszło do głowy, żeby nie posłuchać. Otworzył szeroko oczy. Oczy Ariego były nie czarne, jak u mamy i Aniju, ale zielonkawe, i wilk długo się w nie wpatrywał swoimi żółtymi ślepiami. A potem zaczął węszyć: obwąchał twarz chłopca, jego kurtę, rękawice. Kiedy wsadził nos prosto w kołnierz Ariego, łaskocząc go sterczącymi wąsami, chłopiec wzdrygnął się i odskoczył; mało brakowało, a upuściłby pochodnię.

– No tak – rzekł wilk do siebie. – Coś się zgadza, a coś się nie zgadza. Nie tak łatwo zebrać myśli... Jestem już stary. Twój... twój ojciec, Tiikai, był pierwszym rybakiem z Tlate Hiin, który zginął, tak?

Ari się zdenerwował. Nie lubił, kiedy ktoś wspominał o jego tacie. Wszyscy wiedzieli, że kilka lat temu mróz na Tlate Hiin zaczął się robić coraz większy i rybakom coraz trudniej było przeprawiać się na Południowe Jeziora, żeby łowić ryby. Ale ciągle próbowali, bo kiedy mróz rośnie, wszyscy robią się głodniejsi. Na szczęście w łowieniu zawsze pomagały rybakom foki, które wpływały do jezior z morza, wystawiały wąsate głowy z przerębli i kładły na lodzie ryby dla ludzi, niedźwiedzi i wilków. Pewnego razu, gdy tata ze swoim przyjacielem – niedźwiedziem Pou-Pienem – wyprawili się na ryby, okazało się, że fok w wodzie już nie ma. Zniknęły. Zamiast nich zamieszkały w jeziorach jakieś potwory. To właśnie one wciągnęły tatę Ariego do wody. Jakie potwory? Tego nikt nie wiedział, bo nikt nie zdołał się im przyjrzeć, ale Ari podsłuchał, jak Pou-Pien opowiadał mamie: „Po prostu zniknął, Narija! Zniknął, na Zorzę! I woda w przeręblu zrobiła się czerwona od krwi!”.

Potem zginęli jeszcze jeden człowiek i dwa niedźwiedzie i w końcu rybacy przestali chodzić na połów. Było to po prostu zbyt niebezpieczne. Wszyscy przerzucili się z ryb na jaja Czarnych Ptaków i na Tlate Hiin zaczął się trudny czas. Niby ciągle było co jeść, ale nikt nigdy nie miał szansy najeść się do syta.

Ari nie chciał o tym rozmawiać z kimś obcym. Zebrał się na odwagę i powiedział:

– O co chodzi, Gho? Nie mam czasu stać i rozmawiać. Spieszymy się na Zorzę.

Wilk potrząsnął wielkim łbem.

– Myślę, że Zorza, niech nam zawsze świeci, może przynieść ciekawe wieści – zagulgotał. – Tak. Idź, idź na Zorzę, ludzkie szczenię. Mam przeczucie, że Sii wyczyta dzisiaj z Zorzy coś, co może cię zainteresować.

I wyszczerzył zęby, nie wiadomo, czy w uśmiechu, czy jako ostrzeżenie.

„Lepiej nic nie odpowiadać, bo wygląda na to, że stary wilk ma nie po kolei w głowie” – pomyślał Ari i cofnął się ostrożnie o krok. „Przecież wróżby z Zorzy są dla wszystkich i nie ma żadnego powodu, żeby Zorza zajmowała się właśnie mną. Poza tym wcale nie podoba mi się wyraz jego pyska”.

– Coś złapało świat za gardło i nie chce puścić – zawarczał Gho, jakby mówił nie do Ariego, tylko do kogoś, kto krył się w mroku gdzieś za nim. – Robi się zimniej, głodniej, okrutniej. Krowy... Tak! Nawet one... Coś się dzieje... Koniec, koniec może przyjść. A ty, ludzkie szczenię... – Wilk zniżył głos i zbliżył głowę do chłopca. Jego oczy błyszczały, odbijając ogień z pochodni, a Ari poczuł na twarzy jego cierpki oddech. – A ty... posłuchaj mnie teraz... Posłuchaj mnie bardzo uważnie...

Ari przełknął ślinę. Odsunął się jeszcze o krok. Wilk był nie tylko dziwny – mógł być też niebezpieczny. W końcu czyż wilki czasem nie polowały? A temu tutaj wystarczyłoby jedno kłapnięcie zębami i Ari nie miałby żadnych szans.

– Ari?

To był głos mamy. Obok niej podskakiwała Aniju. Chłopiec wypuścił ze świstem powietrze. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że podczas rozmowy z wilkiem wszystkie mięśnie miał napięte.

Mama i wilk spojrzeli na siebie. Przez długą chwilę żadne nic nie mówiło, oboje tylko nieufnie mierzyli się wzrokiem. To było dziwne, bo mama Ariego ze wszystkimi na Tlate Hiin zawsze rozmawiała ciepło, jak ze starymi znajomymi.

– Narija – powiedział w końcu wilk.

– Gho.

– Twój syn... twój syn jest już prawie dorosły – zawarczał wilk.

– Nie jest dorosły. – Narija zesztywniała. – Nie ma dwunastu lat.

– Pożyczony czas płynie szybciej – warknął wilk.

– Do widzenia. Spotkamy się na Zorzy – odpowiedziała zimno mama.

– Niech nam zawsze świeci. – Wilk popatrzył jeszcze na Ariego, obrócił się i jednym susem znikł w ciemności.

Mały księżyc Siarnaq świecił już wysoko nad lasem. Cała trójka stała chwilę bez słowa, a ich cienie migotały na śniegu.

– Czego on chciał od ciebie, Ari? – zapytała w końcu Aniju.

– Nie wiem. Obejrzał mnie i obwąchał, a potem gadał coś o końcu świata.

– Miły był?

Chłopiec się zawahał.

– Nie.

– To czemu zaczepia mi brata? Co to, jego brat? Pysk mu obiję! – krzyknęła dziewczynka w stronę, gdzie zniknął wilk.

Ari się roześmiał, chociaż dalej czuł się trochę nieswojo.

– Dobra, obij, tylko pamiętaj, żeby bić szybko, zanim ci odgryzie rękę.

– To wilk wróżbity Sii, prawda?

– Wilk, który MIESZKA u Sii – skarcił siostrę Ari. – Wilki nie są czyjeś. Nikt nie jest czyjś.

– Ja jestem naszej mamy – obraziła się Aniju. – A ty jak chcesz.

Przez chwilę jeszcze patrzyli w ciemność.

– Dobra, dzieciaki, zbieramy się – otrząsnęła się z zamyślenia mama. – Zorza nie będzie czekała. Mam jaja. – Pokazała niewielką torbę. – Aniju, wskakuj na sanie, Ari, załóż uprząż. Ruszamy!

I ruszyli.

*

Wyobraźcie sobie, że właśnie w ten wieczór idziecie przez lodową równinę Tlate Hiin. Pod stopami skrzypi wam śnieg; po rozciągającym się na wszystkie strony lodzie płoży się mgiełka. W oddali, na wschodzie, widać ciemny las. Fruną ku niemu Czarne Ptaki.

Najpierw pewnie zauważylibyście, że wszyscy mieszkańcy równiny są dziwnie podekscytowani. Niedźwiedzie wyskakują z nor, żeby znów do nich wskoczyć po coś, czego zapomniały. Wilki kręcą się w kółko i łapią w zęby szczenięta, które za daleko odbiegły. Lisy łypią oczami, próbując coś zwędzić, a ludzie biegają z gołymi głowami i zapalonymi pochodniami, pokrzykują do siebie i pakują na swoje sanki prowiant i koce. Tu i ówdzie widać, jak człowiek wiezie na saniach chore zwierzę: zająca, niedźwiedzia lub renifera. Tego dnia każdy wilk skinie łbem na powitanie, każdy człowiek się uśmiecha. Zapytani, gdzie się kierują, spojrzeliby na was z wielkim zdziwieniem: jak to? Przecież wszyscy wiedzą, że Zorzę najlepiej na całej równinie widać z polany w Śpiącym Lesie!

Jeśli poszlibyście dalej w stronę lasu, zobaczylibyście, jak znikają w nim kolejne światełka pochodni. A potem pewnie zauważylibyście, że od wysokiej skały odrywa się sylwetka chłopca ciągnącego sanki. Za nim idzie inna ludzka postać, pewnie jego mama, a na sankach siedzi małe dziecko i co chwilę podskakuje z podniecenia, krzycząc: „Dawaj, Ari! Szybciej!”.

Aniju była leciutka i Ari ciągnął ją na sankach bez żadnego wysiłku. Ale i tak odwrócił się do siostry, zmarszczył czoło i wydyszał:

– Na Zorzę, jaki POTWORNY ciężar!

– A ty sam jesteś większy ciężar – burknęła Aniju. – Ty jesteś tak ciężarny wielki ciężar, że jakby cię miał wieloryb ciągnąć na sankach, toby umarł chyba. Na samą myśl! – A potem podskoczyła i krzyknęła: – Ari! Patrz! Tam, patrz!

– Gdzie?

– No tam! Daleko! To krowa! Czy to krowa?

– Krowa? Naprawdę? Tędy idzie? Po Tlate Hiin? – Ari wskoczył na sanie, żeby lepiej ją dojrzeć. Rzeczywiście, na tle nieba w oddali widać było dużą sylwetkę zwierzęcia. Dawno nie było na równinie żadnej krowy. To naprawdę było coś!

– O, poszła... – zmartwiła się dziewczynka. – Właściwie to teraz już nawet nie wiem, czy to była krowa. Jak myślisz, Ari, krowa czy nie krowa?

– Na pewno krowa – powiedziała mama. – Każde inne zwierzę szłoby do Lasu, żeby oglądać Zorzę razem z nami, a to poszło samo na północ.

– Ciekawe, czemu one zawsze idą na północ – zastanawiał się Ari.

– To ja ją zauważyłam – przypomniała na wszelki wypadek Aniju.

Nagle ktoś ryknął za nimi potężnym głosem:

– A cóż to za dama na tych saniach? To pewnie jakaś księżniczka!

– Niedźwiedzie! Pou-Pien! – Aniju tak się ucieszyła, że spadła z sanek. – Nie poznałeś mnie, prawda? Bo ja mam nowy kaftan, Pou-Pien, wiesz? – Otrzepała się i z dumą zaczęła prezentować nowe ubranie. – Fajne wilki niedawno przyszły, dały całą sierść sobie wyczesać i mama mi zrobiła. Cześć, Pou-Pien! – Dziewczynka jak mała kulka potoczyła się po śniegu, żeby przytulić się do niedźwiedzia. Ten obniżył łeb, żeby dziecko mogło go objąć, a potem wyszczerzył zęby do Ariego.

– Cześć, huncwocie. Ciągniesz te sanki, jakbyś chciał, a nie mógł. Może cię użrę w łydkę, to ruszysz z kopyta, co?

– A może sam weźmiesz uprząż, a ja ci wsiądę na grzbiet? – odparował Ari.

– Po to huncwoty takie jak ty mają nogi, żeby na nich chodzić, a nie po to, żeby jeździć na innych – odciął się Pou-Pien.

– Nie czekajcie na nas, biegnijcie przodem – powiedziała mama do niedźwiedzi. – Zajmijcie nam miejsce. Zaraz na polanie będzie taki ścisk, że palca nie wciśniesz.

– Do zobaczenia, mała księżniczko! – ryknął Pou-Pien i razem z innymi niedźwiedziami pogalopował w stronę lasu, wzburzając tumany śniegu.

W końcu dotarli do ściany drzew. W zwykły dzień Ari trochę bałby się wejść do lasu – było tu zawsze dziwnie cicho, jakby Śpiący Las naprawdę spał, ale płytko, gotów się obudzić od każdego szeptu. Ale noc Zorzy to co innego. Chłopiec nie mógł się doczekać, aż dotrą na miejsce. Po plecach przebiegał mu co chwilę przyjemny dreszcz oczekiwania.

Na polanie panował już potworny tłok. Wilki, niedźwiedzie, lisy, wiewiórki śnieżne, zające i wszelkie inne stworzenia siedziały tak blisko siebie, że polana wyglądała jak futrzane morze. Na tym morzu jak łódki unosiły się ludzkie kaptury i rogi karibu. Kilku spóźnialskich wciskało się jeszcze na polanę spomiędzy drzew, szukając luźniejszych miejsc. Wokół, na pokrytych śniegiem gałęziach, siedziały Czarne Ptaki, rozglądając się zaczepnie i kłapiąc żółtymi dziobami na białe wiewiórki, którym zdarzyło się podejść zbyt blisko. Wiewiórki zaś, zaaferowane, prezentowały sobie nawzajem puszyste ogony. Nie wszystkie zwierzęta lubią spotykać się z innymi, ale w noc Zorzy wszystko było inaczej niż zwykle.

Wszyscy mówili, warczeli, skowytali, krakali i piszczeli – było naprawdę okropnie głośno.

– Tutaj – ryknął do nich strasznym głosem Pou-Pien ze środka tłumu, stając na tylnych łapach.

Ari podniósł sanki nad głowę i zaczęli się przeciskać przez tłum, nadeptując na łapy i potrącając rogi, co chwilę mówiąc: „Przepraszam” i „Proszę wybaczyć”. Kiedy w końcu udało im się usiąść, Ari był cały mokry od potu.

Wszędzie toczyły się rozmowy.

– Gdzie wróżbita? – pytał nerwowo jakiś człowiek za nimi. – Mógłby się już pojawić, nie? Nie, Gou-Dam? Co? Jak myślisz? Bo a nuż Zorza, niech zawsze świeci, będzie miała coś ciekawego do powiedzenia, Gou-Dam, nie?

– Jeśli naprawdę chcesz znać moją opinię – odpowiedział mu jakiś zblazowany niedźwiedź, zapewne Gou-Dam – to Sii już dawno zbzikował. Siedzi tylko i całymi dniami debatuje z tym starym wilkiem Gho. Kiedyś to może potrafił wróżyć z Zorzy, a teraz tylko gada, wybacz, ale same pierdoły.

– Co chcesz? Rok temu mówił, że będzie jeszcze zimniej, i proszę. – Siedzący obok wilk parsknął śmiechem.

– Równie dobrze mógłby powiedzieć, że krowy będą dalej na północ szły – odparł niedźwiedź. – Tyle to i ja mogę wywróżyć, i to bez Zorzy. Niech lepiej powie, kiedy te wodne potwory czy inne zło, co się w wodzie panoszy, zniknie wreszcie, żebyśmy znowu mogli jeść ryby, a nie ciągle jaja wsuwać i głodem przymierać. Ot co.

– Wilki sobie radzą – mruknął z przekąsem człowiek.

– Bądź łaskaw nie opowiadać o POLOWANIU – pouczył go Gou-Dam, patrząc znacząco na wilka. – Porządne osoby jedzą ryby. A jak ryb nie ma, to jaja. I kropka.

Aniju szturchnęła brata.

– Ari! Ja chcę rybę!

– Sama jesteś ryba – odparował Ari i zaczął ruszać ustami po rybiemu.

– Pou-Pien! – krzyknęła natychmiast Aniju z szerokim uśmiechem. – Muszę ci coś powiedzieć. Pamiętasz, jak nie mogliście wyjść z nory, bo ktoś powtykał gałęzie nad wejściem? To Ari zrobił! Tak! To on!

– To ty, huncwocie przebrzydły? – zaryczał Pou-Pien, po czym stanął na tylnych łapach i zaczął balansować ogromnym cielskiem to w lewo, to w prawo. – Masz szczęście, że zaraz Zorza, bobym cię tak przegonił po lesie, że by ci portki spadły! No i czemu chichoczesz, co? Co w tym śmiesznego?

Ari pokładał się ze śmiechu.

– Bo jak się złościsz... to wyglądasz, jakbyś tańczył!

– Tak! – Aniju momentalnie przeszła na stronę brata. – Tańcz, Pou-Pien! – I sama zaczęła naśladować niedźwiedzia, kiwając się na boki z groźnym wyrazem twarzy.

W końcu i niedźwiedź się roześmiał.

– Ludzkie dzieci to nic dobrego – ryknął jeszcze.

– Zawsze to powtarzam – powiedziała mama i chwyciła Aniju wpół, żeby pocałować ją w czoło.

Po długim marszu Ari zrobił się głodny jak wilk. Na szczęście w noc Zorzy zawsze było co jeść; w końcu sam kilka razy wyprawiał się kraść jajka Ptakom, żeby narobić zapasów na dzisiejszy wieczór. Sięgnął do torby i wyciągnął jajo, duże jak jego pięść. W tym momencie przelatujący z drzewa na drzewo Czarny Ptak kraknął mu do ucha tak głośno, że chłopiec aż podskoczył:

– Złodziej jaj, kraa! Niech was wszystkich trzaśnie piorun!

– Odczep się, Ptaku! – odkrzyknął Ari. – Wczoraj ktoś od was podziobał nasze koce i zabrał kłaki na gniazdo!

– Złodziej – powtórzył z przekonaniem Ptak. – Gdyby nie Zorza, tobym cię dziabnął.

I odfrunął do swoich.

Tłum poruszył się nieco; to pomarszczony jak stary pień wróżbita Sii próbował przecisnąć się w głąb zbiorowiska. Ponieważ wszyscy chcieli usłyszeć, co powie Zorza, bez żadnych narzekań puszczono go na sam środek i posadzono na jakichś saniach. Ktoś podał mu jajko, ktoś poprawił koc pod jego siedzeniem. Ari poczuł ukłucie lęku: za wróżbitą szedł z opuszczonym nisko łbem wilk Gho.

– Wybija północ – zaryczał ktoś.

– Północ – podjęły inne głosy.

– Północ! Północ! – rozkrakały się chrapliwie Ptaki.

Pochodnie jedna po drugiej syczały, wkładane w śnieg. Polana, dotąd jasno oświetlona, szybko pogrążyła się w ciemności przetykanej smużkami dymu. Wszyscy próbowali się uciszyć – niestety w takich momentach zawsze się okazuje, że jest jeszcze mnóstwo ogromnie ważnych rzeczy do powiedzenia. Przez długi czas słychać więc było chrząkanie, szepty, szelest stroszonych piór, miękkie tupnięcia łap, dźwięk sadowienia się na saniach. Aniju chwyciła brata za rękę i z zachwytem szepnęła:

– To już!

Ari ścisnął jej dłoń przez grubą rękawicę.

I wtedy się zaczęło.

*

Najpierw niebo się ściemniło. Zbladły gwiazdy. Księżyc Siarnaq zniknął, jakby ktoś narzucił na niego czarny koc.

Potem ucichł wiatr. Przestały szumieć drzewa.

Potem każdy z zebranych zaczął się zastanawiać, dlaczego, u licha, jego sąsiad tak głośno oddycha.

A potem daleko na północy pojawiła się maleńka kropeczka zielonego światła.

Świetlista zieleń pędziła ku nim z szybkością pioruna, trochę klucząc, skręcając na boki, raz lecąc niżej, raz wyżej; a którędy przeszła, tam rozlewała się po niebie. A kiedy dotarła nad polanę, wszyscy westchnęli z zachwytu. Jasna chmura zaczęła falować nad nimi jak płynne, zielonkawe złoto, błyszcząc, wirując, wznosząc się i opadając. Ari, który nigdy nie widział morza, pomyślał, że tak muszą się czuć ryby i nurkujące foki, gdy patrzą na tańczącą nad nimi powierzchnię wody.

Mlecznozielona jasność to wznosiła się, to opadała im tuż nad głowami, jakby przelewając się przez palce wielkiej, niewidzialnej dłoni. Mogło to trwać pięć minut, mogło godzinę; wszyscy zapomnieli o tym, że jest coś takiego jak czas. I teraz każdy widział w Zorzy to, za czym tęsknił najbardziej. Ludzie uśmiechali się na widok koszy tłustych ryb. Niedźwiedzie, którym niebezpieczne potwory wodne odcięły drogę do wody, poruszały się delikatnie – zdawało im się, że pływają pośród kry, lżejsze i zwinniejsze od podmuchu wiatru, a ich futro wolno faluje w rytmie bijących wodę łap. Wilki widziały, jak nawołują się po lesie, a żadne wycie nie pozostaje bez odpowiedzi; widziały, jak duży księżyc Paaliaq wzywa je do siebie, być może na polowanie, być może na szalony bieg. Ari zobaczył swojego ojca, jak kołysze w ramionach maleńką Aniju; mama też tam była i w kącie jaskini robiła koce na sprzedaż. Przez chwilę chłopiec czuł się tak jak kiedyś, gdy cała rodzina była razem.

A potem wciągnął go przedziwny wir obrazów i odczuć. Kobieta o długich włosach. Pęd, skok – jakby biegł na jakimś zwierzęciu. Jezioro, las, znów pęd, jakby frunął w powietrzu, przez chmury. Później coś, co wyglądało jak ogromny, porwany wiatrem namiot. Straszydło leciało, targane podmuchami; jego podbrzusze żarzyło się od spodu, jakby paliły mu się trzewia; wokół niego fruwały białe strzępy. Co to mogło być? Ten korowód przebłysków sprawił, że Ari poczuł się, jakby zjeżdżał z niemal pionowej góry na saniach.

Obrazy w końcu zniknęły i Ari odetchnął z ulgą. Ale potem zdarzyło się coś jeszcze, coś, czego w życiu by się nie spodziewał. Usłyszał swoje imię. Głos, który go zawołał, był głęboki jak brzęcząca struna. Był to ten rodzaj głosu, który jest głośny, ale tak naturalny, że zdaje się po prostu częścią krajobrazu. Taki głos bardziej się czuje, niż słyszy. Ari usłyszał swoje imię i poczuł je zarazem, aż zakręciło mu się w głowie.

A po chwili imię ucichło, przestało wibrować i wszystko znów pochłonął jasnozłoty turkus.

Nagle światło rozbłysło tysiącem różnych kolorów. Teraz Zorza była lżejsza, przezroczysta, weselsza. Bez ostrzeżenia wybuchła w górę jakby w jakiejś szalonej radości i tańczyła tam kolor z kolorem, smuga ze smugą – aż zmęczona opadła z powrotem nad ich głowy w postaci delikatnych, srebrnych firan, które drżały, jakby poruszał nimi wiatr, chociaż powietrze stało w miejscu, ciche i spokojne.

Powoli firany znikały jak topniejące płatki śniegu. I nagle na niebie nie było już niczego.

I wtedy wzeszedł duży księżyc, Paaliaq.

Wszyscy zdali sobie sprawę, że śpiewają – była to pieśń Zorzy, mimowolna pieśń bez melodii, dźwięk, który sam się wydobywa z płuc, jeśli tylko się mu na to pozwoli. Wilki zamilkły pierwsze, bo ile można być sentymentalnym. Najdłużej śpiewały młode niedźwiedzie, tyle że zamiast dalej robić to uroczyście, stopniowo zaczęły się popychać i chichotać, łapać przednimi łapami za tylne i przewalać na plecy. W końcu wszyscy umilkli. Czarne Ptaki wzbiły się w powietrze jedną hałaśliwą chmurą; tylko kilka zostało z tyłu, żeby posłuchać wróżb.

Zorza odeszła.

Ari zmarszczył brwi. Ta Zorza była jakaś inna niż zwykle. Dziwne obrazy, jego imię.

– Kto od was idzie słuchać, co Sii wywróżył z Zorzy? – zapytał mamę Pou-Pien, przeciągając się po niedźwiedziemu.

– Ja. – Aniju ziewnęła, zakopana w kocach na sankach.

– Ty masz już spać – powiedziała mama.

– Nie – zaprotestowała Aniju, po czym momentalnie zasnęła.

– Ari, ty zostań, tylko wróć z Pou-Pienem, dobrze? Trochę za dużo tu wilków, żeby samemu chodzić po nocy.

– Nie martw się, mamo, obronię go. – Ari zachichotał, a niedźwiedź strzelił go łapą w ucho.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: