- W empik go
Siniaki. Historie zranionych kobiet - ebook
Siniaki. Historie zranionych kobiet - ebook
Książka napisana „po kobiecemu” o zranionych kobietach „Uważam szczerze, że istnieje tylko jedna różnica między ludźmi, którzy codziennie odnajdują swoje znaczenie i wartość własnego życia i je budują, nigdy się nie poddając, oraz tymi, którzy się gubią i angażują zawzięcie w „sztukę” wyrządzania sobie krzywdy. Tą różnicą jest świadomość, że było się wystarczająco kochanym”.
Szesnaście kobiet, szesnaście historii opowiadanych niemal w pierwszej osobie, bez ogródek, ponieważ cierpienie i zło, które powoduje sińce na ciele i duszy, musi być koniecznie opowiedziane. I dopiero gdy zostanie wysłuchane, może prowadzić do przemiany i uzdrowienia.
LAURA ROMANO, urodziła się w Como, uzyskała magisterium w zakresie metodyki nauczania przedmiotów ścisłych i filologii współczesnej; od wielu lat pracuje w prywatnym biurze konsultacji pedagogicznej. Współpracuje z różnymi instytucjami publicznymi i prywatnymi, zwłaszcza w zakresie poradnictwa dotyczącego zaburzeń odżywiania. Ponadto zajmuje się kształceniem zawodowym nauczycieli oraz działaczy społeczno-sanitarnych i edukacyjno-rehabilitacyjnych.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7823-325-1 |
Rozmiar pliku: | 657 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Łucja ma szesnaście lat, jest – albo powinna być – nastolatką. Powinna więc uwijać się wokół tysiąca zajęć, które w jej wieku pozwalają poznawać świat, spotykać innych, zdobywać doświadczenia umożliwiające poznawanie innych i siebie, by w ten sposób wzrastać i budować stopniowo własną dojrzałą tożsamość. Tymczasem tak nie jest; Łucji powierzono inne zadanie, które nie jest rozwojowe, ale zabójcze: za wszelką cenę ma zapewniać matkę, że jest „dobra” i za wszelką cenę musi jej to udowadniać.
Przepiękna dziewczyna, córka, drobna, delikatna, złota. Córka najdzielniejsza, córka doskonała, taka, jaką wszyscy chcieliby mieć, dobrze wychowana, odpowiedzialna, poważna. Ze świadectwem do pozazdroszczenia, taka, którą nauczyciele pokazują koleżankom jako przykład, jako wzór, ponieważ uczy się sumiennie, wszystko umie, w każdą lekcję angażuje się z jednakowym poświęceniem i osiąga dobre wyniki. Wyróżnia się we wszystkim. I to jej jeszcze nie wystarcza, chce być lepsza zawsze i mimo wszystko.
To nastolatka, co więcej, nastoletnia laleczka: wdzięczna i usłużna; nigdy żaden kaprys, żadne wymaganie, żadne przewinienie.
Jacy szczęśliwi rodzice! Ze swoją szesnastoletnią córką muszą niemal wojować, by sprawić, żeby wyszła z domu. Nawet angielski zna lepiej niż język ojczysty. Ona też może się zrelaksować przez jakąś godzinkę.
„Z drugiej strony, jeśli w pewien sposób wychowujesz dzieci na wielkich ludzi; jeśli od małego uczysz je, że na pewne rzeczy trzeba zapracować, że nie można być przydatnym i szanowanym, nie wykonując swoich obowiązków; jeśli dzięki tobie jest dla nich jasne, że trzeba się nauczyć otwierać wiele drzwi i trzeba się poświęcać, żeby osiągnąć pewne cele (ach! gdyby dziecko wiedziało, jakie ofiary trzeba ponieść, żeby kupić mu wszystkie te markowe ubrania, żeby opłacić wakacje i naukę w Anglii, instruktora jazdy na nartach, lekcje jazdy konnej i gry na pianinie… i to zanim jeszcze ono o to zapyta!), jeśli dziecku wytłumaczysz, że cała reszta (przyjaciele, narzeczony, pałętanie się i stanie przy krawężnikach, kołysanie się na motorowerze z tą bandą niedorozwiniętych kumpli) to tylko stracony czas i kaprysy w głowie – jeśli tak zrobisz, to szybko zobaczysz, na kogo wyrosną twoje dzieci!
Ech, moi drodzy, trzeba włożyć trochę energii, potrzebne są konkretne zasady działania już od najmłodszych lat. Jeśli powiesz jasno i wyraźnie, czego się od dzieci spodziewasz, to potem będą się odpowiednio zachowywać.
Spójrz, Łucja jest bardzo grzeczna. Nigdy nie stwarza problemów, żadnych ceregieli; nie jest jedną z tych, które przychodzą i zaczepiają zawodzeniami w rodzaju: »Wiesz, mamo, przychodzi mi do głowy to…, podoba mi się to, w co ubiera się Sara, pamiętasz moją przyjaciółkę blondynkę?«. A daj mi spokój!
O takich idiotyzmach ona nawet nie pomyśli! Nawet do domu nie przynosi tych bzdur od swoich koleżanek. Wie, że nie odpowiadają mi pewne osoby, więc nawet mi o nich nie mówi i nie spotyka się z nimi poza szkołą.
Zorganizowałam jej czas i dzięki temu go nie marnuje! Uczy się – dużo! To konieczne, bo wybraliśmy dla niej poważną szkołę… Chciałabym też zobaczyć rezultaty, przecież opłacamy nawet pensjonat! Ale co chcesz, wybraliśmy z mężem tę szkołę, aby przygotowano ją dobrze na uniwersytet. Potrzeba ludzi przygotowanych, a także pełnych ogłady!
To nie jest wcale świat Alicji w krainie czarów, wręcz przeciwnie! Kiedy zacznie pracować w kancelarii rodzinnej, z pewnością spotka tam dziadka i tatę, ale będzie też musiała pokazać pazurki! To świat wampirów, inny niż bajkowe opowieści; i będzie musiała pokazać też swoje zalety!
Łucja o tym nie myśli, nie widzi problemu. Według mnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Myśli, że pieniądze spadają z nieba; nie interesuje się kwestią nauki, bo nudzi się, kiedy o niej mówi. Ale tym się nie martwimy…, zacznie rozumieć, kiedy będzie zdawać pierwsze egzaminy na uniwersytecie i doświadczy gorzkiego zawodu.
A poza tym, już ci to mówiłam, jest dzielna.
Nigdy nie prosi, czy może wieczorem wyjść. Nie traci też czasu, żeby oglądać te niepożyteczne świństwa, które nadają w telewizji. Nie czatuje z ograniczonymi koleżankami, które mają w głowie tylko chłopaków, dyskotekę i happy hours. Idzie do swojego pokoju, zamyka się i odrabia lekcje na drugi dzień albo uczy się na zapas, co przecież zawsze się przydaje. Nie za darmo uzyskuje najwyższe oceny!
O rety! Czy ma jakieś wady?! Nie, jest przecież doskonała!
Teraz idę, bo muszę jeszcze zorganizować wakacje i już dwa miesiące walczę z Łucją, bo ona nie chce nawet słyszeć o tym, że jedziemy nad morze, mówi, że nienawidzi plaży i nie myśli nawet o Meksyku, bo zostaje w domu (wyobraź sobie, że zostawię ją samą w domu!) i najwyżej pojedzie w góry pochodzić (jakby to ona dyktowała warunki!)”.
Tak mówi matka.
A Łucja? Ciekawe, dlaczego nie chce jechać nad morze!
Siedzi na muszli klozetowej ze swoimi profesjonalnymi narzędziami: zapalone papierosy, które ugasi na swoich rękach i będzie patrzeć, jak skóra się marszczy i skręca i będzie krzyczeć z bólu; żyletki do golenia, aby pokaleczyć sobie nogi i zobaczyć krew, która spływa, milcząca i niema jak ona.
Nie będzie wcale bolało!? To nie o to cierpienie chodzi, ale o ten prawdziwy ból, głęboki, który chwyta i nigdy nie puszcza, który zjada cię od wewnątrz, dzień po dniu, nie daje ulgi ani oddechu, nie ma formy ani miary.
„Tylko kiedy się ranię, kiedy widzę moje ręce i nogi ponacinane, dopiero wtedy czuję trochę ulgi, dopiero wtedy wydaje mi się, że żyję i wyładowuję to zło, które czuję wewnątrz, bo nie znajduję innego sposobu, żeby je wyrazić, bo nie mam ani głosu, ani słów, by się wypowiedzieć, a nawet jeśli miałabym, nikt by mnie nie słuchał”.
Tak myśli Łucja.
Biedna Łucja, która rozpaczliwie próbuje być taka, jaką ją chcą widzieć inni, próbuje zadowolić oczekiwania wszystkich, nie rozczarować ich i udowodnić, że jest odważna, zdolna, kompetentna, pozwalając im przejrzeć się w najlepszych wynikach otrzymanych dzięki kształtowaniu doskonałej córki i wzorowej studentki.
Biedna Łucja, bo nie może powiedzieć, że jest zakochana w Łukaszu, pięknym i potępianym, powtarzającym klasę nocnym marku; że chce być przyjaciółką przebojowej i pewnej siebie Moiry, upartej jak osioł i bardzo szczęśliwej; że chce pójść na zabawę do Elżbiety, ale nie była zaproszona, zresztą wystarczy, że studiuje! Że może rozmawiać tylko o dziadku, tatusiu, ale nic ją nie obchodzą ich dobrze ukierunkowane studia; i nieprawda, że nie przejmuje się wcale przyszłością, wręcz przeciwnie, ma swoje marzenia i byłyby one jeszcze wyraźniejsze, ale w jej domu cała ta sprawa z przydatnymi zawodami jest uważana za hobby kogoś, komu w życiu się nie powiodło.
Biedna Łucja, która nigdy nie mówi, nigdy nie prosi, nigdy nie płacze. Łucja, która mówi tylko do siebie samej: Jeszcze jedno nacięcie, a potem idę skończyć matmę, bo jutro będzie sprawdzian”.
DROGA DLA ŁUCJI (I JEJ MATKI)
Przypadek Łucji podobny jest do sytuacji wielu synów i córek tych matek, które potrzebują potwierdzenia swojej wartości.
Jednak nie wszystko stracone. Łucja może zacząć na nowo i może się odnaleźć. Może zmienić swoje zachowanie i wybrać inną drogę, ale nie sama. Trzeba też, żeby jej matka i jej ojciec (!) – który na rodzinnej scenie okazuje się być wielkim nieobecnym – zastanowili się nad znaczeniem tego, co się dzieje; spróbowali odgadnąć sens straszliwej, zakodowanej mowy ciała używanej przez Łucję.
A nade wszystko trzeba na początku, żeby otworzyli oczy, uszy i serca i zgodnie spojrzeli na domek z kart (i kłamstw), w którym się zamknęli, broniąc przed czymś. Ten dom muszą zburzyć i wymieść wszystkie swoje chore przekonania.
To matka potrzebuje, żeby Łucja była piękna, dzielna i doskonała.
Ma być tak doskonała, żeby wzbudzać zazdrość; dziewczyna bez wymagań, pragnień i tożsamości. Matka potrzebuje przejrzeć się w tym idealnym stworzeniu, aby otrzymać potwierdzenie własnych zdolności rodzicielskich. Musi zobaczyć to i nic innego, przykryć przeżyte niepowodzenia i trudną do wytrzymania frustrację. Matka poprowadziła i zorganizowała każdy szczegół życia córki; wymodelowała ją i zbudowała na obraz i podobieństwo własnych oczekiwań, nie dając jej przy tym ani własnej przestrzeni, ani prawa do głosu.
Kiedy córka wyczuwa, że matka potrzebuje potwierdzeń, robi wszystko, żeby je dać; organizuje swoje życie tak, żeby było nieustannym przekazem pozytywnego wsparcia dla matki. „Tak, jesteś dzielna, kompetentna, porządna. Tak, twoje zdolności rodzicielskie są potwierdzone moimi wybitnymi osiągnięciami w szkole, moim posłuszeństwem i doskonałością”. Córka perfekcyjnie odgrywa narzuconą jej rolę i realizuje wychowawczy plan, jest uosobieniem wypaczonej pedagogicznej wyobraźni matki. A gdzie mają ujście negatywne emocje związane z rezygnacją z siebie, z własnej osobowości, z własnych marzeń i pragnień? Gdzie uchodzi wściekłość zrodzona z żalu i niemocy autonomicznego istnienia, myślenia i odczuwania? Gdzie uwalnia się to straszliwe poczucie winy bycia tak niewdzięczną córką, która nie docenia wszystkiego, co jej się daje; tak egoistyczną, że woli wybierać sama i tak powierzchowną, że pragnie żyć? Niemożliwe jest wyładowanie całej tej złości na innych, obwinianie kogokolwiek, rozczarowanie i sprawianie cierpienia temu, kto nie potrafiłby znieść podobnej sytuacji. Lepiej zwrócić wszystko przeciwko sobie, ukarać się i unicestwić.
Łucja potrzebuje nauczyć się rozpoznawać własne emocje, uznawać je za właściwe, wyrażać je słowami, a nie jak dotychczas za pomocą samookaleczenia. Aby to nastąpiło, trzeba prawdziwego słuchania ze strony drugiej osoby, słuchania, które nie oznacza zawsze i wszędzie wymagania zgody, przywiązania i koalicji. Różnica zdań jest pożyteczna i wychowawcza. Tak więc uznanie tego, co Łucja czuje, myśli i przeżywa – jednym słowem tego, kim Łucja jest – stanowi jedyną drogę, by udzielić jej głosu i uznać prawdę o niej samej za ważniejszą niż macierzyńskie potrzeby, oczekiwania i projekcje.
Budowanie własnej tożsamości i swobodnego wyrażania siebie pozwolą dziewczynie odejść od wybierania pomiędzy „śmiercią” innej osoby i „samobójstwem”, ofiarą z siebie.
Niemniej fundamentalną sprawą jest, aby jej matka i ojciec także znaleźli przestrzeń na wysłuchanie i rozmowę, wsparcie i pomoc. W tak bardzo złożonej i bolesnej sytuacji nie miałoby żadnego sensu stosowanie logiki oskarżania rodziców czy bezapelacyjnego zrzucania winy wyłącznie na matkę. Należałoby raczej włączyć logikę zrozumienia, określić potrzeby, pragnienia, problemy każdej osoby, nie dzieląc świata wyłącznie na dobrych i złych. A wtedy będzie możliwe „uruchomienie” prawdziwych rodzinnych relacji i otwarcie wszystkich na nową, inną przyszłość.Marzia która się poświęca, osiągając złe wyniki w nauce
Każde niepowodzenie szkolne ma swoje uzasadnienie. Usunięcie złej oceny w szkole jako bezsporna próba bezinteresowności i umotywowania ucznia jest błędem, na który żaden szanujący się nauczyciel nie może sobie pozwolić zarówno z punktu widzenia dydaktycznego, jak i pedagogicznego. Marzia ucząca się w liceum ogólnokształcącym jest potwierdzeniem tego, że niepowodzenia szkolne mogą być wielkim dowodem miłości „dobrowolnej” ofiary dla większego dobra. Nie zawsze dziecko nie osiąga dobrych wyników w szkole, ponieważ się leni albo jest mało inteligentne…!
Marzia dostała kolejny raz stopień niedostateczny¹. To już nie nowina; od dwóch lat niedostateczny stał się dla niej dobrą oceną.
W zeszłym roku skończyła pierwszą klasę, uzyskując z trzech przedmiotów wynik niedostateczny; w tym roku jej świadectwo szkolne jeżyło włosy na głowie: nie było żadnej pozytywnej oceny – nawet z wychowania fizycznego.
Mijają tygodnie, a średnia ocen nie rośnie. Ten sam scenariusz co minionego roku szkolnego; po Wielkanocy będzie znowu bieg przez płotki po zaliczenia.
Marzia wie, że może zdać; poprzednio też jej się udawało, dostatnie kilka ocen niedostatecznych i wkuwając przez całe lato, przejdzie w końcu do trzeciej klasy.
To jednak wydaje się dziwne, bo zawsze była taka dzielna w szkole! Nie tylko z powodu dobrych ocen, ale także dlatego, że była błyskotliwa, gorliwa, ciekawa, interesowała się i brała czynny udział we wszystkim, wydawała się być przeznaczona do błyskotliwej kariery szkolnej pełnej dobrych ocen.
W pewnym momencie jednak coś się zmieniło. Szalenie trudno zrozumieć, co jest powodem zmiany na gorsze, ponieważ pozornie nic się nie wydarzyło w codziennym, konkretnym życiu dziewczyny.
Odkąd skończyła sześć lat, żyje tylko z matką będącą w separacji z mężem.
Mama od około ośmiu lat cierpi na chorobę zwyrodnieniową, która stopniowo doprowadziła ją do zmiany stylu życia. Najpierw przeszkadzała w samodzielnym poruszaniu się, uprawianiu sportu, który ją pasjonował, w spotykaniu się z przyjaciółmi, z którymi często wyjeżdżała w góry, aż w końcu ograniczyła możliwość podjęcia pracy.
Kobieta była zawsze błyskotliwą profesjonalistką, szanowaną i cenioną, zaangażowaną w robienie kariery (do tego stopnia, że stało się to, przynajmniej częściowo, powodem separacji z mężem). Nawet po rozpoznaniu choroby przez kilka lat prowadziła wytężoną działalność i postępowała jak dotychczas. Elektroniczne nośniki danych pozwalały jej być osobą ciągle aktywną, obecną i zapewniały – jak zwykle – osiąganie wysokich wyników w pracy.
Z biegiem czasu jednak choroba postępowała i ukazała swoje inne oblicze; zaczęły pojawiać się zaburzenia poznawcze i związane z nimi zaburzenia emocjonalne.
Mama ma trudności z pamięcią, niekiedy się myli, jej zmęczenie nie jest już tylko fizyczne, ale także duchowe. Kiedy obydwa się nakładają, wszystko staje się ciężkie jak skała. Niestety, także jej nastrój zmienia się jak w kalejdoskopie i pojawiają się postawy i zachowania nigdy przedtem u niej nie widziane: czasami jest w depresji, milcząca, zamknięta w sobie, a innym razem wściekła, nerwowa i sarkastyczna. Nigdy nie jest zadowolona, za to coraz bardziej wymagająca i apodyktyczna. Dużo płacze: płacze i opłakuje, na okrągło – nie tyle z powodu utraty władzy nad swoim ciałem, ile nad swoim umysłem, na który tak bardzo liczyła. Jej błyskotliwa inteligencja, zdolności i kompetencje, uznanie, jakim się zawsze cieszyła oraz konsekwentna niezależność i autonomia ekonomiczna stały się ważną częścią jej tożsamości.
Zdradza ją umysł – wizytówka i potwierdzenie ważności; chwieje się jej inteligencja, silny punkt, na który bardzo liczyła. Od niego zależał jej zawodowy sukces i oparcie w trudnych chwilach.
Marzia ma teraz niewiele ponad czternaście lat. Staje się kobietą, zaczyna myśleć o sobie i budować własną przyszłość, patrzy na mamę jak na pierwszy wzór kobiecości, a jednocześnie jak każda nastolatka chce ją naśladować. Pełne przyjęcie tożsamości tego rodzaju jest zawsze złożone; w tym wypadku staje się biegiem przez płotki.