Siostry Pancerne i pies - ebook
Siostry Pancerne i pies - ebook
Cztery siostry i cztery zupełnie różne światy.
Róźka, Jaśka, Teśka i Gienka zmagają się z codziennymi problemami, których nie brakuje kobietom w każdym (a szczególnie nastoletnim!) wieku. Nawet matka bohaterek, niezłomna wyznawczyni ekologicznego stylu życia, musi stawić czoła niespodziewanym wypadkom. Ta pełna humoru opowieść zyskuje niezwykłego komentatora w osobie PSA – Paprocha Pancernego.
Warto wsłuchać się w jego PSISŁOWIA...
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65401-62-5 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest beznadziejnie! Po pierwsze – tydzień znowu zaczyna się od poniedziałku, a jakby tego było mało – leje od wczoraj. I to nieustannie. Gdybym chociaż miała markowe kalosze, takie jak Sandra… Ale gdzie tam! Matka kupiła mi jakieś badziewie na przecenie, w markecie dla ubogich. W kwiatki. Idiotyzm. Na samą myśl nie chce się wstawać z łóżka. Już chyba wolę przemoknąć w trampkach. To są przynajmniej porządne Conversy. Odrobinę dziurawe, bo dość długo je noszę.
Po drugie – mamy dziś pierwszy września. Dla wszystkich uczniów gimnazjum oznacza to wyrok kilkumiesięcznego trwania w zawieszeniu pomiędzy: matmą a polskim, geografią a biologią, nauczycielami a rodzicami. Dno!
W związku z wydarzeniami edukacyjnymi wszyscy są już na nogach. Moje trzy siostry kłębią się w kuchni. Słyszę entuzjastyczne piski Gieni – (ta jak zawsze w humorze, co jest typowe dla mało rozgarniętych kilkulatków). Dobiega stamtąd jakiś dziwny łomot (to zapewne Teśka znowu zrzuciła sobie coś na swój gapowaty łeb) oraz warkot przedpotopowego miksera – niechybny znak, że najstarsza z nas – Róźka – wytrwale dba o wzbogacanie swojej diety. Ostatnio ma fazę na koktajle mleczno-owocowe. Nasza ekologiczna matka patrzy na to z zachwytem, odczuwając – jakże niesłusznie – pewien rodzaj dumy z poczynań pierworodnej. Tymczasem Róźka stosuje przepisy swojej szurniętej przyjaciółki Zulki i ma w nosie ekologię w wydaniu domowym (bywa ona wyjątkowo męcząca i w poniedziałek rano nie mam ochoty na opisywanie tych wszystkich idiotyzmów). A te koktajle podobno zbawiennie wpływają na cerę. Po prostu.
Skoro te trzy są na dole, mam spore szanse na spokojne skorzystanie z łazienki. Tej obok mojego pokoju. Jest wspólna dla nas czterech i na ogół ciężko się do niej dostać. Muszę tylko wydobyć z tajnej skrytki mój korektor. Chowam go tam przed Róźką, bo ona swój zawsze gdzieś gubi i dobiera się do mojego. Efekt jest taki, że nie mam czym się umalować, co doprowadza mnie do szału. Nikt oczywiście nie rozumie, dlaczego się wściekam. Teśka i Gienia nie mają jeszcze pryszczy, więc im się nie dziwię. Nie znają tego bólu, który ogarnia człowieka od stóp do głów, kiedy trzeba wystawić swój nakrapiany ryj na światło dzienne oraz na bezlitosne spojrzenia gładkolicych koleżanek. A Róźka (choć z pryszczami jest za pan brat) udaje, że nie wie, o co chodzi. Nawet mama twierdzi, że przesadzam.
– Nie rozumiem, Jaśmino, czemu ty się tak denerwujesz… – powtarza tym swoim kojąco-łagodzącym tonem wegetarianki.
Przypomniałam jej o tym, kiedy bezskutecznie poszukiwała swojego superekologicznego tuszu do rzęs (z rybnym planktonem, ziarnami zbóż oraz mielonym węglem drzewnym i cykorią). Była nieźle wkurzona, a jeszcze bardziej, gdy znalazła go w pudełku śniadaniowym Róźki, razem ze spleśniałą kanapką, której stuprocentowo naturalna woń mogłaby odstraszyć stado drapieżnych bestii.
– Nie rozumiem, czemu się tak denerwujesz, mamo… – zapodałam z uśmiechem, korzystając z cytatu.
– Bo to już naprawdę szczyt wszystkiego! Róża tym razem przesadziła! – wykrzyknęła nasza domowa ekokapłanka i cisnęła kanapkę do kosza z napisem – na kompost.
Teraz, w okropny poniedziałkowy poranek, bezskutecznie przeszukuję moją tajną skrytkę, ale korektora ani śladu. Najwyższa pora na pierwszą awanturę w tym tygodniu – postanawiam w duchu i zaliczywszy szybki pobyt w łazience, pędzę po schodkach prosto do kuchni.
– Kto ukradł mój korektor?! – wrzeszczę ile sił w płucach, ale o dziwo – nikt nie reaguje. Siostry stoją przy oknie i gapią się na coś zaciekle. – Co jest? UFO wylądowało przed domem, czy co? – pytam.
– Paproć choruje – odzywa się w końcu Gienia. Przepycham się więc do szyby, by na własne oczy ujrzeć tę fascynującą scenę, z naszym kundlem Paprochem w roli głównej.
Na mikroskopijnym trawniku widzę klęczącą mamę i wypięty zadek Paprocha. Wszystko to oczywiście w strugach deszczu. Chorowanie, o którym wspomniała Gienia dotyczy raczej drugiego końca naszego psa.
– Paproch puszcza pawia – stwierdzam z niesmakiem.
– A gdzie on ma te kolorowe pióra? – dopytuje się moja najmłodsza siostra.
– Odfrunęły – odpowiadam niezbyt uprzejmie, bo właśnie przypomina mi się dotkliwie nieobecny korektor.
– Nie mów jej takich głupot – wtrąca się Róźka – ta wielbicielka sztuki oraz sławna obrończyni dzieci, psów i bezdomnych. – Puszczać pawia to znaczy wymiotować – wyjaśnia Gieni.
– To nie można powiedzieć normalnie? Po co mieszać do tego pawia? – dziwi się mała i w sumie może ma trochę racji. Tylko strasznie mnie wkurza to, że ona tak się wszystkiemu dziwi. I jeszcze ciągle się cieszy i zawsze jest w humorze. I w ogóle nie ma pryszczy. I jest najmłodsza.
– Gdzie mój korektor?! – pytam groźnie.
– Biedny, biedny Paproch… – wzdycha Teśka ze współczuciem.
Rzucam w jej stronę rozwścieczone spojrzenie, ale zamiast warknąć coś niemiłego – wybucham śmiechem. Teśka, ta niestrudzona mistrzyni gapiostwa, ma na sobie elegancki strój pierwszoklasistki – czyli białą bluzeczkę z falbankami i granatowy sweterek, a do tego różowe spodnie od piżamy (całe w srebrne gwiazdki i baletnice).
– Ale się wystroiłaś! – mówię.
– Dzisiaj jest przecież rozpoczęcie roku – wyjaśnia wolno myśląca Teśka.
– W piżamach? – pokazuję na jej spodnie. Swoją drogą – nie wróżę temu biednemu dziecku specjalnych sukcesów na krętej edukacyjnej ścieżce, na którą właśnie wkracza…
– Zaapoomniaałaam caałkiem – Teśka wygłasza swój standardowy tekst i biegnie na poszukiwanie spódnicy. Nie zdziwię się, jeśli zupełnie niedawno się widziały i moja roztrzepana siostra umieściła tę część garderoby w lodówce albo koszu na śmieci. Tak od niechcenia i automatycznie, co często jej się zdarza.
– Róża!!! – wołam groźnie. – Znowu zabrałaś mój korektor!!!
– Odczep się! – bulgocze Róźka, która spokojnie popija swój koktajl, zerkając przy tym na pawiującego na trawniku Paprocha. Ohyda! I ona twierdzi, że jest artystką! Ciekawe, jak namalowałaby swoje Śniadanie na trawie? Czy byłoby pełne rzygających psów? Nie lubię jej!!!
– Oddawaj! – syczę i nadeptuję bosą stopą na jej kapeć. Cudownie kolorowy i własnoręcznie utkany techniką jakąś tam.
– Spadaj! Niczego ci nie zabrałam, bo mam własny. O! – Róźka wyciąga z kieszeni przedmiot łudząco podobny do tego, który zaginął i macha nim tuż przed moim nosem. Dzięki temu jestem zmuszona przyznać, że to jednak nieco inny kosmetyk. Na pewno nie mój.
– Leżał w przedpokoju na stoliku – rzuca od niechcenia Gienka, która nie odrywa wzroku od weterynaryjnego serialu za oknem.
Ta mała, chociaż dopiero chodzi do przedszkola, posiada niezwykle szeroki zasób wiedzy praktycznej. A czasem nawet chyba nadprzyrodzonej (choć nie jest to najlepsze słowo). Po prostu mówi takie rzeczy, o których nie powinna mieć pojęcia. A ma. I to niezłe. Zdumiewająca jest także jej pamięć do różnych szczegółów. Normalny człowiek nie byłby w stanie zapamiętać tych wszystkich detali, a ona ma je równiutko poukładane w swoich tajemniczych szufladkach. Tak jak teraz. Czary, mary i z jednej z nich wyskakuje korektor.
Pędzę do przedpokoju, pełna złych przeczuć. Powszechnie wiadomo, że nie wolno zostawiać tam absolutnie żadnych cennych rzeczy, ponieważ ten teren należy wyłącznie do Paprocha. A w każdym razie – on jest tego zdania. Świadczą o tym dobitnie liczne ślady, takie jak: nadjedzone listy (ściągnięte ze stolika), przeżute chusteczki higieniczne, nadgryzione szaliki, spożyte do połowy majtki Gieni (ulubione pasiaste, z niewiadomych przyczyn porzucone w przedpokoju). Na szczęście Paproch nie jada butów (choć już sznurowadła bardzo chętnie).
Oczywiście korektora ani śladu! Jest tylko zatyczka od niego. Wyciągam ją spod drewnianej ławeczki, na której leżą sterty kolorowych kurtek przeciwdeszczowych.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.