Siostry z powstania. Nieznane historie kobiet walczących o Warszawę - ebook
Siostry z powstania. Nieznane historie kobiet walczących o Warszawę - ebook
Agata Puścikowska opisuje nieznane dotąd dramatyczne historie zakonnic, które brały udział w powstaniu warszawskim. Niektóre z sióstr były sanitariuszkami, inne wspierały powstańców, leczyły cywili i żołnierzy, przygarniały tysiące dzieci – sierot wojennych, organizowały modlitwy i duchowo wspierały złamanych ludzi. Do tej pory o zaangażowaniu warszawskich klasztorów niewiele się mówiło, tymczasem skala pomocy niesionej przez zakonnice skrwawionej Warszawie była ogromna i trudno ją przecenić. Książka zawiera portrety bohaterek, ale zarazem kobiet z krwi i kości. Niewątpliwie to również dzięki odwadze, zorganizowaniu, przedsiębiorczości i sprytowi sióstr powstańcy wytrwali aż 63 dni. Gdyby nie ofiarność i nadludzki wysiłek tych, które walczyły również karmiąc głodnych, piorąc bandaże chorym i otwierając klauzury przed bezdomnymi, cywilnych ofiar w powstaniu warszawskim byłoby o wiele więcej.
Dzięki dotarciu do archiwów zgromadzeń zakonnych, nieznanych dokumentów, wspomnień oraz prywatnych dzienników, często wcześniej nie publikowanych, to również pozycja świetnie udokumentowana. Znajdują się w niej autentyczne opisy życia codziennego w schronach, walk o kawałek chleba i kubek wody dla rannych, poruszające losy mieszkańców wysiedlonych z miasta po upadku powstania.
Agata Puścikowska – dziennikarka, felietonistka i reportażystka związana z tygodnikiem „Gość Niedzielny”, Polskim Radiem i telewizją Polsat Rodzina. Autorka wielu książek, . Wojenne siostry, I co my z tego mamy?
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6123-5 |
Rozmiar pliku: | 5,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROBIŁYŚMY, CO SIĘ DAŁO, BY CHOĆ TYLE WSPÓŁCZUCIA OKAZAĆ TEJ SKRWAWIONEJ, BÓLEM SZARGANEJ MATCE – OJCZYŹNIE: BRONIĆ, RATOWAĆ, WSPIERAĆ JEJ SIŁY W AGONII.
Przyjechały do Warszawy z niemal wszystkich zakątków Polski, ale i z różnych stron świata. Tylko niektóre urodziły się w stolicy, a wszystkie połączyła miłość do tego miasta i ludzi.
Pochodziły z przeróżnych środowisk: z biednych wiejskich domów, z dworków, z pałaców hrabiowskich. Jedne były rolniczkami, drugie nie miały formalnego wykształcenia, a jeszcze inne były doktorami filozofii czy lekarkami.
Niektóre były energiczne, odważne, działały wręcz brawurowo. Inne raczej wycofane, bywało, że zalęknione. Historia postawiła przed wszystkimi ważne zadanie do wypełnienia: ratować, wspierać bezbronnych i opiekować się nimi, walczyć o wolność i godność człowieka wszelkimi dostępnymi sposobami. Niezależnie od charakterów, sposobu bycia, pochodzenia, formacji zadania te starały się wypełnić jak najlepiej, choć na różne sposoby.
O kim mowa? O siostrach zakonnych z wielu zgromadzeń, którym przyszło żyć w Warszawie w czasie okupacji, a potem walczyć w powstaniu warszawskim.
Ile ich było w sierpniu 1944 roku w Warszawie? To pytanie, które sama sobie zadaję i na które chyba nie znajdziemy ostatecznej odpowiedzi. W czasie wojny i powstania warszawskiego na terenie Warszawy działało około trzydziestu zgromadzeń żeńskich, w tym habitowych i bezhabitowych. Jednoznaczne określenie liczby zakonnic będących wówczas ich członkiniami wydaje się jednak niemożliwe. Czas wojny to dla wielu zgromadzeń czas tułaczki. Po wysiedleniu sióstr z domów w całej Polsce podczas zawieruchy wojennej część przebywała w Warszawie. Przed samym powstaniem niektóre siostry wyjeżdżały z miasta, a inne wracały do stolicy akurat w momencie wybuchu walk. Bywało, że z Warszawą stykały się po raz pierwszy dopiero w tych dramatycznych chwilach.
W warunkach okupacji pełna ewidencja sióstr była utrudniona, a dokumenty wielu zgromadzeń i domów zakonnych, kroniki i archiwa spłonęły, zginęły lub zniszczono je w czasie powstania warszawskiego. Dopiero po wojnie siostry próbowały odbudować archiwa, uzupełnić retrospektywnie kroniki. W jednych zgromadzeniach było to możliwe, w innych już nie. W części wspomnienia dotyczące okresu wojny przekazywano jedynie ustnie. Jeszcze w innych spisano je nawet kilkadziesiąt lat później.
Wszystko to sprawia, że gdy chcemy ustalić, ile sióstr zakonnych przebywało w Warszawie w czasie okupacji i powstania warszawskiego, trudno podać konkretną liczbę. Można przyjąć, z dużą dozą prawdopodobieństwa, że było ich nie mniej niż tysiąc, uwzględniając siostry najmłodsze, postulantki i nowicjuszki. W niektórych zgromadzeniach sióstr było kilkadziesiąt, a nawet i więcej, ale inne domy zakonne liczyły zaledwie kilkanaście sióstr. Część zgromadzeń miała w Warszawie kilka siedzib, siostry mieszkały też przy szpitalach i prowadzonych przez siebie zakładach i razem ze swoimi podopiecznymi wielokrotnie podczas wojny zmieniały miejsce pobytu.
W okupowanej Warszawie mieszkały i pracowały siostry habitowe, a także bardzo wiele sióstr bezhabitowych, działających w ukryciu, zwanych nawet przez mieszkańców „ukrytkami” lub „skrytkami”.
Czym siostry ze zgromadzeń warszawskich zajmowały się przed wojną? Stwierdzenie: wszystkim, co bliskie i potrzebne człowiekowi, nie będzie zbytnim uproszczeniem. Zajmowały się edukacją młodzieży, głównie dziewcząt, leczeniem, pielęgniarstwem, opieką nad starszymi, niepełnosprawnymi oraz sierotami. Dożywiały ubogich, zakładały internaty i bursy, tworzyły domy dla wykluczonych społecznie. Można powiedzieć, że były wszędzie tam, gdzie działa się ludzka krzywda, gdzie istniała potrzeba wsparcia, gdzie po prostu był człowiek potrzebujący pomocy.
Co się zmieniło wraz z okupacją? Wiele, bo trzeba było działać w nowej, jakże bolesnej i niebezpiecznej rzeczywistości. Pod nosem okupanta, w ukryciu, często ryzykując życiem. Ratowanie innych ludzi wiązało się z nieustannym poświęceniem i gotowością na własną śmierć i ofiarę. Zasada pozostała jednak ta sama: ze względu na wyznawane wartości, powołanie i wierność trzeba było ratować i służyć człowiekowi.
Co natomiast zmieniło się wraz z wybuchem powstania warszawskiego? Wiele i niewiele. Wiele, ponieważ siostrom przyszło żyć i działać w skrajnych warunkach. Pod ostrzałem karabinów. Wśród bombardowań. W głodzie. W chorobie. Zakonnice wraz z ludnością cywilną zmuszone były zamieszkać w piwnicach, przyszło im też wynosić rannych spod ostrzału, ratować sieroty, ukrywać powstańców i cieszyć się z ich sukcesów, przeżywać porażki. Część zostanie potem wygnana z Warszawy, by przejść piekło obozu przejściowego w Pruszkowie i później wywozu do Rzeszy. Zmieniło się jednocześnie, gdyż te wszystkie działania, ten heroizm powstańczy to prosta konsekwencja pierwszych i dawnych wyborów. To świadome wypełnienie życia, wiary, formacji, umiłowania ojczyzny. Gdy raz powiedziały ludziom i Bogu „tak”, nie wycofały się w obliczu śmierci. W czasie powstania zginęło około stu sióstr.
Zakonnice żyły rytmem miasta, były wraz z jego mieszkańcami na dobre i na złe. Gdy przyszedł dla Warszawy czas próby, była to również ich próba. W żaden sposób nie starały się jej uniknąć. Mimo że do samej idei powstania pochodziły bardzo różnie, miasta ani jego mieszkańców nie pozostawiły bez opieki i wsparcia. W czasie wojny stały się rodzajem armii. Walczącej nie orężem, lecz umiejętnościami, formacją, modlitwą, wytrwałością w pracy. Miały doświadczenie pielęgniarskie i lekarskie. Niektóre z nich były zaprzysiężone w Armii Krajowej. Poświęcenie dla kraju, również kraju zniewolonego, było ich powinnością. I rozumiały to, niezależnie od zgromadzenia, z którego się wywodziły.
Jak to się więc stało, że rola sióstr w powstaniu warszawskim oraz tak wielkie oddanie w walce o wolność i drugiego człowieka do dziś pozostały niemal nieznane?
Pewna biała plama w świadomości społecznej i historycznej ma być może związek z historią powojenną. Ze względów bezpieczeństwa lepiej było nie ujawniać działań patriotycznych i szczegółów walki o niepodległość. Niektóre siostry były po prostu prześladowane przez komunistyczne władze. Dlatego też nie zawsze mówiono o powstańczym bohaterstwie zakonnic. Z biegiem lat, z odchodzeniem kolejnych świadków zanikała również pamięć. Tymczasem siostry koncentrowały się na codziennej ciężkiej pracy i nie mówiły o swoim poświęceniu czy przeżyciach wojennych. Dzięki temu, że po latach wiele z nich spisało swoje wspomnienia z czasów powstania, mogła powstać ta książka.
W ostatnim dwudziestoleciu przyszedł czas na docenianie bohaterów i bohaterek powstania warszawskiego. Żołnierzy, żołnierek, cywilów. Społeczeństwo zna też działalność i wielkie bohaterstwo kapelanów powstańczych. Do tej pory jedynie siostry zakonne i ich dokonania pozostawały w ukryciu. Względnie traktowano je po prostu jako cywilów, zupełnie nie doceniając ich roli. Wydaje się, że teraz mamy ostatni moment w historii, ostatnią możliwość, by poznać i docenić wielką rolę sióstr zakonnych w tamtym czasie. Nadszedł czas, by oddać im hołd i sprawiedliwość: gdyby nie poświęcenie, praca i postawa setek anonimowych zakonnic, z pewnością ofiar byłoby dużo więcej.
Książka, którą trzymają Państwo w dłoniach, to hołd dla kobiet prostych, a jednocześnie wybitnych. To próba przywrócenia pamięci o nieznanych kobietach, które widziały w każdym człowieku cały świat. I dla tego świata wyruszały na najtrudniejszą walkę – o godność w piekle zawieruchy wojennej. Siostry przywracały wiarę, nadzieję i miłość tam, gdzie na pozór były wyłącznie ból, przemoc i śmierć.
Ta publikacja to jednak opowieść nie tyle o bohaterstwie, ile o człowieczeństwie. O człowieczeństwie w wielu wymiarach. O człowieczeństwie, które w czasie próby wyzwala w jednych pokłady energii, chęci pomocy i wręcz brawurę. W innych zaś, niestety, zanika, powodując, że człowiek niszczeje moralnie. Wybór, którą drogą pójdziemy, zależy od każdego z nas.
Udało się opisać historie aż dwudziestu czterech zgromadzeń, które w czasie powstania warszawskiego przebywały i działały na terenie Warszawy oraz jej okolic. Każdy rozdział zaczyna się w czasie okupacji, następnie szerzej opowiada o czasie powstania, na końcu omawia losy zgromadzeń po wojnie nieodłącznie wiążące się z czasem walk, często będące ich dramatyczną konsekwencją. Bywa, że historie różnych zgromadzeń i bohaterek przeplatają się, uzupełniają, dopowiadają.
Zebrany w tej książce materiał jest powodem do wielkiej radości, gdyż do tej pory dostępna literatura szerzej opisywała zaledwie kilka zgromadzeń mających powstańcze doświadczenia. I zastanawiające, że nawet część historyków nie zdawała sobie sprawy z roli, jaką siostry zakonne odegrały w powstaniu warszawskim.
To wszystko nie udałoby się bez zaangażowania i zaufania współczesnych sióstr, które z wielką determinacją i oddaniem wspierały mnie w zdobywaniu materiałów i opisywaniu kolejnych historii. To dzięki nim, przełożonym, archiwistkom, historyczkom i po prostu pasjonatkom, dla których dzieje własnego zakonu to sprawa ważka i piękna, dotarłam do setek niepublikowanych wspomnień, kronik, notatek i pamiętników. Wiele z pamiętników to niemal relikwie będące świadectwem powstańczego heroizmu. Tym bardziej dziękuję za zaufanie, rozumienie wagi tej pracy i udzieloną pomoc.
To dzięki współczesnym siostrom ich wielkie poprzedniczki i ich przeżycia powstańcze mają teraz możliwość zaistnienia w świadomości społecznej, a ich wielka historia być może nie zostanie zapomniana. Żywię też nadzieję, że w przyszłości zostaną odnalezione i szerzej opisane powstańcze dzieje innych zgromadzeń. Nie mam wątpliwości, że wiele historii jeszcze czeka na odkrycie.
Oddaję w Państwa ręce dwadzieścia cztery opowieści o bohaterstwie, ale też powstańczym dniu codziennym. To książka o wielkim bólu, ale i o wielu radościach. O dramacie wojny. O złu okupanta, ale i o dobru, które pozostało silniejsze. O tym, że nawet najgorszy człowiek, gdy spotyka się z dobrem, może się zmienić. Powstaje w końcu swoisty „przewodnik” po klasztorach powstańczej Warszawy. Celowo starałam się jako autorka jak najbardziej „zniknąć” z interpretacją wydarzeń i zachowań, reakcji. Celowo na pierwszym miejscu stawiałam „surowe” opowieści świadków. Bo to świadkowie, nieznane wcześniej zakonnice, stają się przewodniczkami po tamtych dniach. I to one pokazują nam powstańczą codzienność i bohaterstwo. Które to przecież zlewają się w jedno. Powstaje więc obraz walki dobra ze złem, ludzkiej solidarności, ale i miernoty. A uważny czytelnik przekona się, jak bardzo siostry, również z różnych zgromadzeń, działały wspólnie w imię patriotyzmu, wiary i zwykłej ludzkiej uczciwości.
Oddaję w końcu historie kobiet świętych, które nigdy by o sobie tak nie powiedziały. Ich symbolem jest postać na okładce, młoda siostra zakonna, którą osobiście nazywam Wiktorią. Uosabia ona historię setek sióstr, które do dziś pozostają nieznane. Wierne sobie i ludziom, najpierw poszły realizować powołanie i marzenia związane z życiem klasztornym. A później w powstaniu warszawskim zdały największy egzamin z człowieczeństwa. O wielu z nich dowiadujemy się tylko ze szczątkowych, zdawkowych opisów, bo mimo że każda z nich to bohaterka, umarły nieznane. Jednak my, współcześni, nie możemy o nich zapomnieć.
Z przedstawionego zbioru historii powstaje więc jak z kolorowych drogocennych kamieni swoista mozaika. Powstaje szeroki i wielowymiarowy obraz, który porywa, wzrusza i jednocześnie nakazuje jego kontemplację w ciszy i zadumie. Obraz kobiet cichych, lecz wielkich duchem i czynem. Obraz, który można poznać i docenić, dopiero gdy przeczyta się i przemyśli każdą historię z osobna. Zapewniam, że tych bohaterek zapomnieć się nie da.
To nie jest obraz do przeczytania i obejrzenia na raz. I nawet nie na dwa razy. Kontemplować go należy powoli, angażując wszystkie zmysły, może przez całe życie.
Agata PuścikowskaZBYT NASZ ZAKŁAD BYŁ OBCIĄŻONY ZAKAZANYMI SPRAWAMI: NIEKOLCZYKOWANE ŚWINKI W CHLEWIE, BROŃ NA STRYCHU, POLOWE TELEFONY W PIWNICY, NASŁUCHY RADIOWE NA PODDASZU, MATRYCE I POWIELACZ W RODZINCE, UKRYWAJĄCY SIĘ MŁODZI CHŁOPCY (ZYGMUŚ I ANTOŚ SOCZEK), MNÓSTWO LUDZI NIEMELDOWANYCH, NIETUTEJSZYCH, ŻYDOWSKIE DZIECI W GRUPACH, DOROŚLI ŻYDZI UDAJĄCY ARYJCZYKÓW – TO BYŁO NAPRAWDĘ ZA DUŻO JAK NA MÓJ BRAK ODWAGI I JAK NA GUSTA NIEMCÓW, KTÓRZY MIELI CHYBA BIELMO NA OCZACH, NAŁOŻONE PRZEZ OPATRZNOŚĆ BOŻĄ, ŻE NAM TO WSZYSTKO USZŁO NA SUCHO1.
Czy walka o drugiego człowieka, bez względu na jego wyznanie, pochodzenie, stan zdrowia fizycznego i psychicznego oraz morale, może być nazwana heroizmem? Z pewnością, ale dla benedyktynek samarytanek to po prostu powołanie. W sposób szczególny pokazał to czas okupacji i powstania warszawskiego…
Zgromadzenie Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego, założone w 1926 roku przez m. Wincentę Jadwigę Jaroszewską, od początku było nastawione na pomoc najbiedniejszym. Siostry zajmowały się tymi, o których nikt się nie troszczył. Opiekowały się niepełnosprawnymi, chorymi umysłowo czy poniżonymi i wykluczonymi kobietami cierpiącymi na choroby weneryczne, co na owe czasy było czymś wyjątkowym. Same, jeszcze przed wojną, żyły skrajnie ubogo. Za pracę nie otrzymywały wynagrodzenia – jedynie pielęgniarki z warszawskiego Szpitala św. Łazarza pobierały skromny ryczałt. Do czasów drugiej wojny światowej prowadzone przez siostry zakłady dla chorych umysłowo dotowane były przez państwo. W czasie okupacji samarytanki kwestowały, bywało też, że same głodowały, by podopieczni byli najedzeni.
(Pod)warszawskie domy samarytanek
Samarytanki w 1944 roku pracowały w Warszawie w dwóch placówkach: tak zwanym Hoteliku św. Heleny przy ul. Barskiej 16 oraz Szpitalu św. Łazarza na Woli. Ważnymi miejscami były też ośrodki podwarszawskie. Co istotne, okazały się nieocenionymi kryjówkami dla prześladowanych podczas drugiej wojny światowej: żołnierzy Armii Krajowej, dzieci żydowskich, potem też stały się ostojami dla ofiar powstania warszawskiego.
W Pruszkowie działał Dom św. Maura i Placyda przy ul. Szkolnej 15 (obecnie budynek znajduje się pod numerem 3). Zgromadzenie prowadziło tam zakład dla chłopców z upośledzeniem umysłowym, natomiast pruszkowski Dom św. Gertrudy przy ul. Żbikowskiej 24 przyjmował niepełnosprawne intelektualnie dziewczęta. W Henrykowie pod Warszawą schronienie znajdowały kobiety wykluczone ze społeczeństwa ze względów moralnych, w tym prostytutki. Wszystkie te ośrodki okazały się niezrównane w walce o ratowanie żydowskich dzieci. Najbardziej zaangażowane w te działania były: przełożona generalna Dominika Maria Szymczewska, przełożona domu w Henrykowie s. Benigna Stanisława Umińska, przełożona domu w Pruszkowie s. Zofia Lucyna Szadkowska, s. Charitas Eugenia Soczek, s. Wacława Helena Rawska, s. Norberta Władysława Ziółkowska2.
Jak to wszystko było możliwe?
Dr Wilhelm Sowiński w liście z 1949 roku opisał swoje obserwacje z tego miejsca: „Dużo było bardzo dzieci luetycznych , a siostry z zaparciem się siebie opatrywały długotrwałe owrzodzenia tych nieszczęśliwych. Jest mi wiadomo, że w owych czasach, tak jak i zaraz po wyzwoleniu, gdy z żywnością były wielkie trudności, siostry same głodowały, a starały się zdobyć coś dla dzieci. Uderzyło mnie, jak wielka liczba sióstr miała objawy hiperwitaminozy i ogólnego wyczerpania. Siostry pracowały od wczesnego rana do późnej nocy, gdyż prócz normalnego zajęcia się dziećmi trzeba było z powodu braku odzieży i bielizny bez przerwy prać i cerować, tym bardziej że duża liczba dzieci moczyła się. Często widziałem siostry piorące i pracujące po nocach. W czasie okupacji w takiej grupie rodzinkowej mogło być nawet do trzydzieścioro pięcioro dzieci, ponieważ poza dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie były też dzieci »nie wiadomo skąd«”3. Maleńkiego Tadzia Łapińskiego, owiniętego w poduszkę i wyrzuconego we Włochach z rozpędzonego pociągu jadącego do Oświęcimia, znalazło, ocaliło i przyniosło do sióstr małżeństwo robotników. Siostry przechowały chłopca do końca wojny, by następnie mógł się wykształcić i skończyć studia4. Jedną z uratowanych była też Marysia Fiszman – mała Żydówka, którą, na prośbę sióstr samarytanek z domu przy ul. Szkolnej 15, przyjęła dr Julia Bielecka5.
Lojalność, rozwaga, zaufanie i dzielność sprawiły, że mimo ukrywania wielu osób i narażania całego domu na niebezpieczeństwo działalność sióstr nie została przez Niemców wykryta. Nikt nie doniósł. Tylko raz upośledzona umysłowo rezydentka mieszkająca w zakładzie wychowawczym przy ul. Szkolnej 15 wywiesiła na drzwiach wejściowych kartkę, na której było napisane: „Tu ukrywają się Żydzi i powstańcy”6. Ktoś przytomny kartkę szybko zerwał i przekazał zakonnicom.
W swoich wspomnieniach napisała o tym s. Zofia. „Zbyt nasz zakład był obciążony zakazanymi sprawami: niekolczykowane świnki w chlewie, broń na strychu, polowe telefony w piwnicy, nasłuchy radiowe na poddaszu, matryce i powielacz w rodzince, ukrywający się młodzi chłopcy (Zygmuś i Antoś Soczek), mnóstwo ludzi niemeldowanych, nietutejszych, żydowskie dzieci w grupach, dorośli Żydzi udający Aryjczyków – to było naprawdę za dużo jak na mój brak odwagi i jak na gusta Niemców, którzy mieli chyba bielmo na oczach, nałożone przez Opatrzność Bożą, że nam to wszystko uszło na sucho”7.
To doświadczenie konspiracji i bezkompromisowości w ratowaniu ludzkiego życia swoje apogeum osiągnie w sierpniu, we wrześniu, w październiku 1944 roku. Wtedy siostry z domów pruszkowskich uratują może nawet tysiące osób uwolnionych z obozu przejściowego Dulag 121.
Szpital na Woli
Jednym z miejsc, w którym benedyktynki realizują swoją misję, jest warszawski Szpital św. Łazarza. Placówka od 1941 roku mieści się na skrzyżowaniu ul. Leszno 127 i Wolskiej 18. Ma kilka oddziałów, a samarytanki pomagają chorym wenerycznie na oddziale „wyklętym”, na którym świeckie pielęgniarki często brzydzą się pracować.
Gdy w latach dwudziestych ubiegłego wieku m. Wincenta Jaroszewska rozpoczęła w nim pracę, miejsce to przypominało piekło. Wykonywała obowiązki wyłącznie za wyżywienie i mieszkanie, w warunkach skrajnych: wśród przekleństw ludzi upodlonych, wyzwisk chorych, którzy traktowani jak zwierzęta podobnie traktowali wszystkich dokoła. Lekarze i pielęgniarki na początku nie odnosili się do siostry z szacunkiem. Jednak m. Wincenta nie rezygnowała: pracowała, modliła się, istniejące bariery przełamując spokojem i dobrem. Chore dziewczęta i kobiety po raz pierwszy czuły się ludźmi. Z czasem więc zdobyła zaufanie chorych i personelu. Zmieniła tym cały oddział. Wyleczone kobiety lekkich obyczajów, również młode dziewczęta, kierowała następnie do Henrykowa koło Warszawy. Tam benedyktynki samarytanki (przyłączało się do nich wiele kobiet) prowadziły zakład „Przystań”, w którym tak zwane trudne dziewczęta stawały na nogi. Wiele z nich, już odmienionych moralnie, wzmocnionych i wyleczonych, wracało do społeczeństwa. Gdy w 1937 roku m. Jaroszewska umiera, jej miejsce zajmuje m. Dominika Szymczewska, kontynuując dzieło założycielki.
Latem 1944 roku na terenie szpitala przebywa wiele samarytanek: dwie, s. Bernadetta Trojanowska i s. Prudencja, były pacjentkami szpitala – jedna oddziału ortopedii, druga odbywała tu rekonwalescencję po chorobie. Szesnaście innych pracowało w szpitalu, większość jako pielęgniarki. Mimo że mogły zrezygnować i skryć się w murach klasztoru, zostały przy chorych.
Niemal od pierwszych godzin powstania do szpitala wolskiego przyjmowano rannych powstańców i ludność cywilną, ale też przynoszonych przez sanitariuszy rannych Niemców. Siostry opiekowały się wszystkimi z takim samym oddaniem i zaangażowaniem. S. Ernesta, wyjątkowo odważna, wychodziła po rannych, nie zważając na wystrzały i nieodległe walki. S. Paula i s. Łucja przenosiły leki, żywność, opatrunki i narzędzia chirurgiczne. S. Rozalia przedzierała się z żywnością i lekarstwami do pobliskiego szpitala dla gruźlików na ul. Płocką.
„Z biało-czerwonymi opaskami i kotwicą PW na prawej, a Czerwonym Krzyżem na lewej ręce uwijały się na linii ognia s. Teofila Więckowska i s. Ernesta Drozdowska, wypełniając oficjalnie obowiązki sanitariuszek AK. Natomiast w szpitalu znajdowała się – przydzielona tu do pomocy sanitarno-transportowej – przeszkolona w zakresie obsługi rannych grupa harcerek z WZDH im. Emilii Plater”8. Dziewczęta wspomagały siostry pielęgniarki.
Dramat rozpoczął się w czarną sobotę, 5 sierpnia. Niemcy pacyfikowali Wolę – szli szturmem i niszczyli wszystko, co spotkali na swojej drodze. W tym czasie w placówce przebywało około tysiąca pięciuset osób: trzystu chorych, trzystu dopiero przyjętych rannych cywilów, kilkadziesiąt pielęgniarek, lekarzy, salowych. W piwnicach kryło się też kilkuset mieszkańców Woli, którzy mieli nadzieję na ocalenie w szpitalu, bo przecież prawo wojenne zabraniało mordowania chorych i pacyfikowania i szpitali…
Słabo uzbrojona, rozproszona i nieliczna załoga powstańcza musiała się wycofać.
Niemcy międzynarodowego prawa nie przestrzegają. Po południu wdzierają się do szpitalnego budynku A przy ul. Wolskiej. Salowa z Wielkopolski, która próbuje rozmawiać z nimi i pertraktować po niemiecku, ginie od kuli. Niemcy nie chcą negocjacji. Uszkadzają instalację gazową. Na szczęście komendantowi obrony przeciwlotniczej udaje się w porę odłączyć gaz. Inaczej wszyscy wylecieliby w powietrze. Napastnicy na chwilę odchodzą. Garstce Polaków udaje się uciec. Niedługo potem nie ma już możliwości ucieczki wydostania się z budynku: Niemcy blokują Polakom drogę salwami z karabinu maszynowego.
Ponownie wkracza gromada rozjuszonych żołnierzy, którzy grabią chorych i personel z cenniejszych przedmiotów. Potem pacjentów w stanie ciężkim mordują na szpitalnych łóżkach. Z jednego z pawilonów wyprowadzają tych, którzy mogą chodzić, zaganiają do szpitalnych piwnic i zabijają strzałem w tył głowy. Osoby wyprowadzone z pawilonu przy ul. Karolkowej zaganiają na przyszpitalny dziedziniec.
Na plac wygonili lekarzy i personel medyczny. Młodziutkie harcerki kroczyły w równym szeregu, śpiewając hymn narodowy. Na końcu szły zakonnice. „Do nich strzelali pojedynczo. Pozostałych ścięła seria z karabinu maszynowego. Ruszających się, półżywych – dobijali. Pod stosem krwawiących ciał leżała żywa harcerka. Udawała trupa i patrzyła na całą masakrę”9. Ocalałą dziewczyną była Wanda Łokietek-Borzęcka, która wspominała po latach: „Siostry Benedyktynki Samarytanki Krzyża Chrystusowego do ostatniej chwili życia służyły chorym i Powstańcom w szpitalu św. Łazarza przy ul. Wolskiej 18. Na rozstrzelanie wyszły, odmawiając _Pod Twoją obronę_”10.
Rozstrzelano wtedy łącznie siedem zakonnic: pięć pielęgniarek i dwie pacjentki. Pierwszą z nich była s. Edwarda Drozdowicz, która na własną prośbę, niedługo przed wybuchem powstania, przyjechała do Warszawy właśnie po to, aby pracować z osobami cierpiącymi na choroby weneryczne. Była pielęgniarką ofiarną i wyjątkowo cierpliwą. Druga, s. Rozalia Dragan, pracowała w św. Łazarzu od kilku miesięcy. Siostry Ernesta Krawecka i Teofila Więckowska również były pielęgniarkami, natomiast s. Hipolita Radosz pracowała jako magazynierka (została wywleczona z magazynu przez morderców i ustawiona w szeregu osób do egzekucji). Dwie zabite pacjentki samarytanki to s. Bernadetta i s. Prudencja. Co jednak stało się z pozostałymi, z jedenastoma innymi samarytankami?
Ocalona jedenastka
Jedenaście pozostałych samarytanek przebywało w tym czasie z drugiej strony szpitala, od ul. Leszno. Niemcy oderwali je od rannych i wypędzili na rozstrzelanie. Zostały ustawione w szeregu na wprost lufy karabinu maszynowego. Wzięły się za ręce, chciały umrzeć razem: Łucja Otap, Gertruda Wasiluk, Wawrzyna Sitkowska, Salomea Strząbała, Leonarda Puchalska, Hilaria Śmieszchalska, Placydia Matecka, Benedykta Zyskowska, Egidia Kozłowska, Wilhelma Pietraszewska i Norberta Ziółkowska. Czekały…
I niemal w ostatnim momencie, na chwilę przed pierwszą salwą, wpadł na dziedziniec niemiecki oficer. Ranny, w piżamie szpitalnej.
– Wstrzymać egzekucję! Ich nie zabijać!11 – krzyczał do swoich… Zaświadczył, że z oddaniem i poświęceniem, nie bacząc na narodowość, zakonnice pielęgnowały rannych niemieckich żołnierzy.
Egzekucję wstrzymano. Oficer był pacjentem polskich sióstr, pielęgniarek i lekarzy. Ocalił życie benedyktynkom, a wraz z nimi lekarzom, sanitariuszom, kilku pacjentom Polakom. Łącznie czterdziestu pięciu osobom.
Ocalonych, półprzytomnych ze strachu i zmęczenia, Niemcy pogonili w stronę Szpitala św. Stanisława, również przy ul. Wolskiej. Szli, widząc straszliwe spustoszenia, swoje miasto w ruinie. Na żerdziach, wśród zgliszcz, wisiały ciała powstańców. Wokół piętrzyły się stosy trupów. Siostry z przerażeniem słuchały krzyków gwałconych i mordowanych dziewcząt – właśnie w ten sposób oprawcy traktowali napotykane kobiety.
W Szpitalu św. Stanisława siostry przebywały tydzień. Potem pognano je w dalszą drogę: do Pruszkowa, do obozu przejściowego.
Dulag 121 w Pruszkowie
Po dwóch dniach straszliwych mordów na Woli w dzielnicy pojawił się dowódca oddziałów SS Erich von dem Bach-Zelewski. Wydał rozkaz: od tego czasu zabijano głównie mężczyzn, a kobiety i dzieci odsyłano do obozu w Pruszkowie. Uznał, że jest to najlepsze rozwiązanie, gdyż masowe mordy utrudniały pacyfikację powstania.
Od Woli właśnie rozpoczął się dramatyczny _exodus_ warszawian: głównym kierunkiem drogi przez mękę był najpierw Pruszków, a dokładnie: obóz przejściowy Dulag 121, skąd następnie wywożono ich do Oświęcimia, Ravensbrück i miejsc pracy przymusowej. Przez obóz przeszło minimum pięćset tysięcy osób.
Wygnanym z Warszawy, straumatyzowanym, zmęczonym do granic możliwości i głodnym ludziom pomoc nieśli pracownicy kuchni Rady Głównej Opiekuńczej, Czerwony Krzyż, w miarę możliwości okoliczni mieszkańcy i bardzo wiele sióstr zakonnych z kilku zgromadzeń. Wśród nich ważną rolę odegrały benedyktynki samarytanki. Paradoksalnie, benedyktynki samarytanki były zarówno wśród pomagających, jak i uwięzionych w Dulagu 121. Przybyły tu ze Szpitala św. Łazarza, ale również z tak zwanego Hoteliku św. Heleny, który mieścił się przy ul. Barskiej 16. Z tego domu dla resocjalizowanych kobiet, prowadzonego prawdopodobnie przez s. Immaculatę Rudnik, cudem udało się ujść siostrom z życiem, bo miejsce było pacyfikowane przez nieprzyjaciół12. Po spaleniu budynku Niemcy popędzili samarytanki do Pruszkowa. A to przecież właśnie tam, w bliskim sąsiedztwie Durchgangslager 121, Dulagu 121, działały samarytańskie ośrodki. W czasie powstania warszawskiego oba zakłady – chłopięcy i dziewczęcy – nie były przeciążone, ponieważ trwały wakacje. Dlatego znalazło się tam miejsce dla potrzebujących. I samarytanki z obu domów od razu włączyły się w pomoc wysiedlonym w Pruszkowie.
„Ryzyko istniało zawsze. Niemniej ryzykowałyśmy, gdyż szło o ludzkie życie, o zwolnienie lub wywiezienie z obozu młodych ludzi”13 – wspominała ponad dwadzieścia lat po wojnie s. Charitas Soczek, która wraz ze współsiostrami oraz z zakonnicami z innych zgromadzeń uratowała setki, a może i tysiące osób przed wywózką do obozów śmierci.
Obóz dla wypędzonych po powstaniu mieszkańców stolicy został utworzony w Pruszkowie w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku. A już 6 sierpnia przybył pierwszy transport z ludźmi, którzy wymagali nakarmienia, opatrzenia ran i wyleczenia. Dulag 121 został utworzony na terenie Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego. Był złożony z kilku baraków. W pierwszym przetrzymywano staruszków, matki z dziećmi oraz samotne dzieci. Barak drugi przeznaczony był dla chorych. Służyli w nim polscy lekarze i pielęgniarki oraz siostry zakonne: samarytanki, niepokalanki, magdalenka, urszulanka szara, szarytka oraz prawdopodobnie kilka innych sióstr. Z baraków czwartego i piątego wysyłano bezpośrednio do obozów koncentracyjnych i do pracy w Niemczech. W największej hali piątego baraku dokonywano segregacji osób.
Baraki były szczelnie ogrodzone i pilnowane. Aby przechodzić z jednego do drugiego, trzeba było mieć specjalną przepustkę. Samarytanki otrzymały pozwolenie na pracę wśród przetrzymywanych. S. Charitas Eugenia Soczek, mająca doświadczenie w pracy konspiracyjnej podczas okupacji, kiedy ratowała Żydów i współpracowała z Żegotą, została zatrudniona w obozie jako pielęgniarka. Nocowała w klasztorze, by od świtu do zmierzchu pracować w Dulagu. Wspierała ją s. Wacława Helena Rawska oraz przebrana w strój postulantki i ukrywająca się przed Niemcami Żydówka Eugenia Szymańska, która biegle władała językiem niemieckim. Siostry miały specjalne legitymacje i opaski na rękę. Oficjalnie pracowały w drugim baraku, gdzie przebywali chorzy, wśród polskich lekarzy, pielęgniarek, ale pracował tam też dr Adolf Köning – Niemiec, który mógł podpisywać listy zwolnionych z obozu. S. Charitas wielokrotnie i sprytnie to wykorzystywała…
Gdy nadchodziły kolejne transporty z Warszawy, samarytanki stały pod bramą i starały się, jeszcze przed selekcją, przeprowadzić jak najwięcej osób z baraku piątego do pierwszego i drugiego. Następnie przemyślnie przemycały młodych młodzi ludzi z baraku piątego i szóstego do „dwójki”. Ratowały ich tym samym przed wywózką do obozów zagłady. „Doprawdy nie wiadomo, skąd przychodziły pomysły, jak z młodych robić starców, ze zdrowych – chorych. Tak przeobrażonych prowadziłyśmy z baraku do baraku obozu w Pruszkowie, oddając ich tam w ręce sióstr zakonnych lub lekarzy i pań z opaskami Czerwonego Krzyża na ramieniu – sanitariuszek”14 – pisała po latach s. Charitas. W niektóre dni pojawiała się możliwość zabrania z obozu niemowląt. Siostry wynosiły więc legalnie maluszki, które poza obozem miały większe szanse na przeżycie. Ale wykorzystały tę szansę również po to, by ratować starsze dzieci. Owijały kilkuletnie (!) „niemowlaki” w koc, wcześniej tłumacząc dzieciom, by nie płakały i nic nie mówiły. Wynosiły dzieci z podkulonymi nogami i przekazywały w dobre ręce. Samarytanki nosiły również w fartuchach różańce i leki dla tych, którzy o nie prosili. Dostarczały też kosze z chlebem i papierosy. Przy tak ryzykownych akcjach potrzeba było rozwagi, wiedzy i doświadczenia. Siostry zawsze musiały wiedzieć, kto stoi na warcie. Łatwiej było załatwić nielegalne wyjście z żołnierzami Wehrmachtu, trudniej z esesmanami. Jednak większość Niemców – zmęczonych wojną i przeczuwających swoją klęskę – już wówczas można było przekupić: przyjmowali wódkę i sztuki biżuterii.
Samarytanki przygotowywały przemyślne kryjówki dla ratowanych: w beczkach, pod wagonami, w każdym możliwym zakamarku „upychały” ludzi, by następnie umożliwić im wmieszanie się w tłum i ucieczkę. W takim kombinowaniu wsławiła się szczególnie s. Wacława, która miała dobrą intuicję i pomysły, by tworzyć coraz to nowe skrytki. „Ryzyko było ogromne, bo Niemcy dokładnie sprawdzali opróżniony z ludzi barak. Jednego razu o mało nie przypłaciłam takiej pomocy wyjazdem do obozu koncentracyjnego”15 – wspominała s. Charitas.
S. Charitas pisała też: „Jako pracownica obozu byłam traktowana z wyszukaną uprzejmością. Często spotykałam te kontrasty u Niemców: wyszukana grzeczność i bestialstwo. Zapamiętałam fakt, na pozór drobny, ale bardzo charakterystyczny. Było to po upadku Starówki. Piastowską bramą wlewał się do obozu tłum, olbrzymi tłum. Patrzyłyśmy skamieniałe z bólu na tych świadków klęski. Ledwo szli, wlekli się, wielu podtrzymywanych przez towarzyszy, poparzeni, straszni. Nieoceniony pan Hozer przysyłał pomidory. Stałyśmy przy wielkich koszach, przyniesionych pospiesznie od strony kuchni, rozpoczęłyśmy rozdawać czerwone owoce. Wyciągały się chude ręce ruchem, od którego płakać się chciało. Ludzie piwnic, kanałów, ludzie, którzy nie widzieli od dawna zieleni, jadła. W tym momencie SS-man przyskoczył do nas z furią. Jak śmiemy rozdawać pomidory? On przecież widzi, że pomidory są nie umyte. Czy nie słyszałyśmy o istnieniu bakterii? Jak możemy narażać ludzi na epidemię, dając im nie umyte pomidory? Precz z koszami! Nie mogło być protestów. Opadły wyciągnięte dłonie, otępiały tłum szedł dalej do przeznaczonych baraków, by natychmiast paść na betonową posadzkę, by odpocząć”16. Wspominany przez siostrę „pan Hozer” to Piotr Hoser, znany ogrodnik, współzałożyciel przedsiębiorstwa Zakład Ogrodniczy Braci Hoser. Był stryjecznym bratem ojca arcybiskupa Henryka Hosera.
Ratowanie duchowieństwa
Po wizycie szwajcarskiego Czerwonego Krzyża warunki w obozie nieco się poprawiły. Zabroniono między innymi zatrzymywania tu osób duchownych i konsekrowanych, chociaż większość sióstr i księży nie została o tym poinformowana. Na szczęście jednak Niemców w obozie było stosunkowo mało. Panowały też bałagan i chaos.
Siostry wymyślały więc wiele forteli, by uratować duchowieństwo od wywózki na roboty i do obozów zagłady. Samarytanki wyszukiwały wśród więzionych zakonnice i księży, zbierały od nich kenkarty, spisywały nazwiska. Ze sporządzoną listą „postulantka” Eugenia udawała się do „zielonego wagonu”, w którym urzędowały władze obozu. Na listy między duchowieństwo samarytanki dopisywały świeckich, a także na papierze postarzały ludzi młodych. Gdy niemiecki komendant składał swój podpis, kolejna grupa ludzi była uratowana. Eugenia zresztą często podsłuchiwała niemieckich żandarmów, by poznać ich plany względem obozu.
Samarytanki odnalazły też w obozie swoje współsiostry. S. Charitas próbowała oswobodzić jedenastkę ze Szpitala św. Łazarza. Bezskutecznie. Cała grupa została wysłana do Niemiec, do obozu pracy Neckarsulm. Więcej szczęścia miało dziesięć sióstr ze zburzonego i spalonego Hoteliku św. Heleny. S. Charitas stopniowo je uwalniała.
Dom zakonny przy ul. Szkolnej – miejsce bezpieczne
Samarytanki nie ograniczały pomocy do wyprowadzania więźniów z obozu. Uwolnionych kierowały do swojego domu przy ul. Szkolnej. Tamtejszą przełożoną była s. Zofia Szadkowska, doskonała organizatorka, która zapewniała żywność, posłania, odzież dla wycieńczonych i straumatyzowanych mieszkańców stolicy. „Grupy zwolnionych z obozu siostry przeważnie odprowadzały do naszego domu znajdującego się blisko warsztatów kolejowych. Grupy, które szły ulicą bez opieki siostry, żandarmi zawracali z powrotem do obozu. (…) Współpraca sióstr pracujących w obozie z domem zakonnym przy ul. Szkolnej była duża”17.
Gdy w Warszawie padały poszczególne dzielnice, Dulag 121 wypełniał się kolejnymi tysiącami ludzi. Tym samym w domach sióstr panowały bardzo trudne warunki. Umęczonych ludzi z każdym tygodniem września i października przychodziło coraz więcej: brakowało łóżek, więc na podłogach rozkładano sienniki. Gdy w końcu w budynku całkowicie zabrakło miejsca, siostry rozłożyły słomę na dziedzińcu. Posesja była otoczona wysokim murem, zamknięta bramą. To dawało azyl fizyczny i psychiczny: po raz pierwszy od wielu dni umęczeni warszawianie spali, jedli, mogli się obmyć.
W pomoc zaangażowali się mieszkańcy Pruszkowa i okolic. Siostry gotowały posiłki dla zatrzymujących się u nich cywilów, świeckich, duchowieństwa i innych zakonnic. Przez ich dom przewinęli się biskupi, księża i zakonnicy: jezuici, kapucyni, franciszkanie, bazylianie, zmartwychwstańcy, chrystusowcy, a także siostry zakonne: felicjanki, zmartwychwstanki, magdalenki, franciszkanki z Lasek, wiele sióstr bezhabitowych. Wstrząsające wrażenie na wszystkich zrobiły siostry benedyktynki sakramentki. Przybyły do Pruszkowa po śmierci swoich trzydziestu pięciu współsióstr zasypanych pod gruzami kościoła na Nowym Mieście.
S. Walentyna Bereda wspominała, że do domu samarytanek zawitał ks. Stefan Wyszyński z kilkunastoma młodymi księżmi18. Wszyscy byli traktowani jednakowo. Wyszyński i jego towarzysze przespali się na słomie w pokoju dzieci. Przed odejściem wszyscy chcieli odprawić mszę świętą, a wówczas musieli robić to pojedynczo: koncelebry nie było. Już od godziny czwartej nad ranem księża po kolei odprawiali msze, niektórzy głosili też krótkie homilie udręczonym, by podnieść ich na duchu.
S. Charitas Eugenia Soczek napisała: „Wszyscy wyprowadzeni (z obozu przejściowego) stawali się naszymi gośćmi na czas dłuższy lub krótszy, według potrzeby bez względu na stan i pochodzenie. To byli księża, świeccy, Polacy i Żydzi, Ukraińcy i katolicy, ludzie innych wyznań. Nie były to jeszcze czasy ekumenizmu, jak obecnie, ale nasza Założycielka nie pozwalała robić różnic między ludźmi i tego się trzymałyśmy”19.
Księża i siostry szybciej opuszczali dom samarytanek. Świeccy czekali na rodziny nawet i do miesiąca. Często nie mieli dokąd wracać, nie wiedzieli nic o bliskich. Siostry łączyły rodziny: w kancelarii i przy furcie ustawiły kartonowe pudła służące za skrzynki. Wrzucano tam listy, kartki z adresami, licząc na rychłe odnalezienie rodzin.
Wyżywić z niczego
Aby ludzie mogli przeżyć, musieli jeść. Siostry, same mając niewiele, karmiły coraz większe grupy ludzi. S. Rustyka Helena Wiśniewska codziennie zaprzęgała wóz konny i jechała po prośbie do sąsiednich majątków, do ogrodników, prosząc o wsparcie. Przywoziła, co kto dał: głównie warzywa i mąkę. Mimo wojennej biedy ludzka szczodrość była bardzo duża. Pomagali jej wychowankowie sióstr, którzy wcześniej nie wyjechali na wakacje do rodzin. Chłopcy przywozili wózkiem chleb i różne produkty otrzymywane od pruszkowian. Bardzo pomagali zarządcy majątków w Regułach, Parzniewie i Helenowie. S. Rustyka otrzymywała od nich ziemniaki, które z chłopcami wykopywała i przewoziła. Kwestowały również s. Ekspedyta Matrona Trembow, s. Wanda Maria Kuleszyńska, s. Honorata Maria Klujanko. Bardzo często przenosiły wyproszone jedzenie w workach na plecach.
Z tego, co udało się zgromadzić, gotowano wielkie gary zupy. Jedli zarówno mieszkańcy domu, jak i przetrzymywani w Dulagu 121, bo wychowankowie sióstr – chłopcy upośledzeni w stopniu lekkim – wozili jedzenie do obozu. Problemem jednak było to, że brakowało naczyń: ludzie po prostu nie mieli czym i w co nalewać zupy. Dlatego siostry przywoziły wyproszone ze sklepów i małych hurtowni łyżki, natomiast w fabryce TUDOR w Piastowie zdobywały puszki do konserw, które po umyciu pełniły funkcję misek i talerzy. Głodni wygnańcy wprost bili się o nie, bo gorący posiłek ratował im życie…
Kto uratował Miłosza?
Przez pewien czas w Dulagu 121 przebywał też przyszły noblista Czesław Miłosz. Swoją tułaczkę, pobyt i ocalenie tak wspominał po latach w _Rodzinnej Europie_: „Wieczorem zjawiła się odsiecz. Majestatyczna zakonnica. Nakazała mi surowo, żebym pamiętał, że jestem jej siostrzeńcem. Spokojny władczy ton i płynność jej niemczyzny zmuszały żołnierzy do niechętnego szacunku. Jej rozmowa z oficerem trwała godzinę. Wreszcie ukazała się na progu: »Szybko, szybko«. Przekroczyliśmy bramę. Nie spotkałem jej ani przedtem, ani potem i nigdy nie dowiedziałem się jej nazwiska”20.
Kim była „majestatyczna zakonnica”? Czy była nią s. Charitas? Raczej należy wątpić. Nie mówiła biegle po niemiecku. Bardziej prawdopodobne, że to „postulantka” Eugenia. Ale są też inne możliwości, bo wówczas w Pruszkowie pracowało więcej sióstr zakonnych. Być może „majestatyczną zakonnicą” była s. Maria Tyszkiewicz – urszulanka szara (więcej zob. rozdział _Urszulanki szare_). Jest to o tyle prawdopodobne, że urszulanki miały dom w Milanówku, angażowały się w pomoc. Możliwe również, że ratującą Miłosza była siostra niepokalanka, doskonale władająca niemieckim i o władczym sposobie bycia21. Jest też prawdopodobne, że ową siostrą była s. Stella – franciszkanka Rodziny Maryi.
Jaka jest prawda i kto ocalił Miłosza, tego zapewne nigdy się nie dowiemy. Jedno jest pewne: siostry ratowały niezależnie od pochodzenia, narodowości i wyznania. Bo przecież, jak pisała później s. Charitas Eugenia Soczek: „W tak wielkiej biedzie, jaką stwarzała wojna, widziało się tylko potrzebującego i cierpiącego CZŁOWIEKA. Każdy był bratem, siostrą. W każdym cierpiał Chrystus!”22.
Bibliografia
Julia Bielecka, Informacja na temat pomocy Żydom z 10 VI 1978 Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam. Pr. V. 41 (maszynopis).
S. Margarita Brzozowska, _Samarytanki nie pytały o narodowość_,„Życie Konsekrowane” 2018, nr 3–4 (131– 32), s. 61–76.
Emanuela Dębowska, _Jadwiga Jaroszewska polska samarytanka_, Warszawa 1980.
Andrzej Franaszek, _Miłosz. Biografia_, Kraków 2011.
S. Małgorzata Krupecka USJK, _Pomoc wysiedlanej ludności Warszawy w świetle materiałów archiwalnych Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego (szarych urszulanek)_, „Zeszyty Muzeum Dulag 121”, 2015, nr 1, s. 40–45
_Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim,_ t. 1: _Pamiętniki, relacje, zeznania_, wybór i oprac. Marian M. Drozdowski, Maria Maniakółwna, Tomasz Strzembosz, wstęp Marian M. Drozdowski, Warszawa 1974.
Czesław Miłosz, _Rodzinna Europa_, Kraków 2001.
S. Immakulata Rudnik, Wspomnienia z 1951 roku, Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam, D. Bar. 44 (maszynopis).
S. Charitas Soczek, Informacja o uratowanej Żydówce z 20 V 1986, Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam P.V.25 (maszynopis).
S. Charitas Soczek, Wojenne wspomnienia z 21 VI 1985 roku, Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam P. V. 20
S. Charitas Soczek, Wspomnienia z pracy w obozie przejściowym z 25 II 1967 roku, Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam P.V.21 (maszynopis).
S. Zofia Szadkowska, Relacja z okresu okupacji z 12 IV 1984 roku, Życiorysy zmarłych sióstr samarytanek, Archiwum Sióstr Samarytanek, Samaria 1982 (maszynopis).
S. Zofia Szadkowska, Relacja z okresu okupacji z 12 IV 1984 roku, Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam. V. 29 (maszynopis).
S. Scholastyka Jadwiga Szyłkiewicz OSBSam, _Pomoc Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego wobec ludności wysiedlonej z Warszawy_, „Zeszyty Muzeum Dulag 121”, 2015, nr 1, s. 149–153.
_Życie religijne w Polsce pod okupacją 1939–1945. Metropolie wileńska i lwowska. Zakony_, red. Zygmunt Zieliński, Katowice 1992.PRZYPISY
SAMARYTANKI
1 S. Zofia Szadkowska, Relacja z okresu okupacji z 12 IV 1984 roku, Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam. V. 29 (maszynopis).
2 S. Margarita Brzozowska, _Samarytanki nie pytały o narodowość_, „Życie Konsekrowane” 2018, nr 3–4 (131–132), s. 61–76.
3 Archiwum Sióstr Benedyktynek Samarytanek.
4 S. Margarita Brzozowska, _Samarytanki nie pytały o narodowość_, dz. cyt., s. 66.
5 Źródła archiwalne dotyczące domu pruszkowskiego sióstr samarytanek przy ul. Szkolnej: Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam Pr.V.22, ArSSam Pr. V. 25, ArSSam Pr. V. 41; por. Emanuela Dębowska_, Jadwiga Jaroszewska polska samarytanka_, Warszawa 1980, s. 149–151.
6 Tamże.
7 S. Zofia Szadkowska, Relacja z okresu okupacji z 12 IV 1984 roku, Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam. V. 29 (maszynopis).
8 Maria Machowska, _Virtuti na habitach. Warszawskie Termopile_, Warszawa 2005, s. 17.
9 Tamże.
10 _Ludność cywilna w Powstaniu Warszawskim,_ t. 1: _Pamiętniki, relacje, zeznania_, wybór i oprac. Marian M. Drozdowski, Maria Maniakółwna, Tomasz Strzembosz, wstęp Marian M. Drozdowski, Warszawa 1974.
11 Tamże.
12 S. Immakulata Rudnik, _Wspomnienia z 1951 roku_, Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam, D. Bar. 44 (maszynopis).
13 S. Charitas Soczek, _Wspomnienia z pracy w obozie przejściowym z 25 II 1967 roku_, Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam P.V.21 (maszynopis).
14 Tamże.
15 Tamże.
16 Tamże.
17 S. Scholastyka Szyłkiewicz, _Pomoc Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego wobec ludności cywilnej wysiedlonej z Warszawy_, „Zeszyty Muzeum Dulag 121” 2015, nr 1.
18 Zob. tamże.
19 Cyt. za: s. Margarita Brzozowska, _Samarytanki nie pytały o narodowość_, dz. cyt., s. 67.
20 Czesław Miłosz, _Rodzinna Europa_, Kraków 2001, s. 282–284.
21 Archiwum Sióstr Benedyktynek Samarytanek.
22 S. Charitas Soczek, Wojenne wspomnienia z 21 VI 1985 roku, Archiwum Sióstr Samarytanek w Niegowie, sygn. ArSSam P. V. 20, s. 15.
HONORATKI
1 Wspomnienia s. Paschalisy Zory o drugiej wojnie światowej, __ Archiwum Generalne Zgromadzenia Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi w Częstochowie.
2 Wszystkie wspomnienia i informacje pochodzą z Archiwum Sióstr Honoratek w Częstochowie.
3 Imię nieznane. Mieszkanka domu sióstr na Piwnej 43, gdzie przebywała w prowadzonym przez siostry internacie dla robotnic. Przeżyła wojnę.
4 Imię nieznane. Mieszkanka internatu dla robotnic, prowadzonego przez siostry w Warszawie w domu przy ul. Piwnej 43.
5 Autor tekstu nieznany.