- W empik go
Siostrzyczka miłosierdzia - ebook
Siostrzyczka miłosierdzia - ebook
W ciemnej tafli ekranu wyłączonego telewizora odbijają się sylwetki trzech kobiet. Migocące światło świec zniekształca ich obraz, sprawiając, że postacie wydają się mniejsze, prawie dziecięce. Milczą, uśmiechając się do swoich myśli.
HANIA: Nigdy nie bałam się o nikogo tak jak o Izę w ostatnich dniach. Nasza mała siostrzyczka w rękach szaleńca! Brr! Jak tylko o tym pomyślę, zaczyna mnie…ssać w żołądku. Pewnie to reakcja organizmu na stres. Skoro nikt się nie częstuje, to sama dokończę walkę z tymi ciasteczkami.
ISAURA: Cena, jaką przyszło mi zapłacić za tę chwilę, nie wydaje się wygórowana. Co prawda jeszcze kilka dni temu nie byłam pewna, czy przeżyję i czy będzie mi dane znaleźć się wśród najbliższych. Bardzo tego potrzebuję. I nieważne, że Hania skupiła cała uwagę na słodyczach, a Marysia na telewizorze.
MARYSIA: Iza daje mi chyba znaki, że czas na jakiś ciekawy filmik. Dobrze, że się przygotowałam. Wprawdzie sukces naszej akcji ratowniczej spowodował, że po raz pierwszy w życiu dochodzę do siebie bez wsparcia Meg Ryan i jej filmowych perypetii, ale dobry film w dobrym towarzystwie zawsze warto obejrzeć. A to co? No tak, Hania opróżniła talerzyk! Nie skomentuję! Każda z nas musi odreagować ostatnie wypadki
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62405-61-9 |
Rozmiar pliku: | 635 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na ekranie 42-calowego telewizora Meg Ryan po raz tysięczny zalewała się łzami w scenie z filmu „Bezsenność w Seattle”, podczas gdy w pogotowiu czekał kolejny obraz z tą samą aktorką, „Kiedy Harry poznał Sally” – dla organizatorki wieczoru najlepsze dzieła na chandrę.
Zatrzymała obraz, słysząc dźwięk telefonu.
– Słucham – prawie warknęła na intruza, który śmiał przerywać jej psychoterapeutyczną sesję.
– Czyżbym przypadkowo trafiła na scenę...
– Ty nigdy niczego nie robisz przypadkowo – przerwała niegrzecznie, czując, że zdenerwowanie wynikające z konieczności oderwania się od losów ukochanej bohaterki przechodzi w niechęć prowadzenia konwersacji o życiu. – Czy coś się stało?
– A musiało się coś wydarzyć? Halo, to ja, twoja siostra!
– Fakt, u ciebie raczej nie mogło się zdarzyć nic, czego nie zaplanowałaś przynajmniej z rocznym wyprzedzeniem i o czym nie poinformowałaś mnie co najmniej kilkanaście razy.
– Jesteś okropna! Nie chcesz chyba mojego zdrowego rozsądku nazwać nudą?
– Nie śmiałabym! To nie nuda, to zdolność prognozowania i planowania.
– Absolutnie niepotrzebna samotnym kobietom po czterdziestce, przeżywającym historie filmowych bohaterek jak własne?
– Uważaj, niebezpiecznie zbliżasz się do granicy…
– Z rzeczywistością?
Dwie kobiety zastygły na moment po dwóch stronach linii telefonicznej. W słuchawkach słyszały jedynie swój wzajemny płytki oddech.
– Wiesz, że jesteśmy podobne? – Zadając pytanie, Maria spojrzała w lustro i natychmiast zdała sobie sprawę, jak bardzo to stwierdzenie mijało się z prawdą.
Marysi, mimo że była starsza, udało się zachować młodzieńczą figurę, czego trudno byłoby się doszukać u Hanki, matki trójki dzieci. Posiadała za to siwe włosy, które w miarę systematycznie farbowała, czego jej młodsza siostra robić nie musiała i nie miała zamiaru. Obydwie miały jednak te same duże brązowe oczy i wydatne usta. Uchodziły za atrakcyjne, czego dowodem było między innymi wczesne zamążpójście Hanki, uciekającej w ten sposób od rzeszy wielbicieli, oraz liczne, za każdym razem bardzo poważne, związki Marii, które każdorazowo kończyły się totalnym fiaskiem.
Właśnie o kolejnym usiłowała zapomnieć za pomocą wielogodzinnego seansu filmowego.
– Jak na to wpadłaś?
– Na co?
– Na to nasze podobieństwo. Stoję właśnie przed lustrem…
– Nie tu! Chodzi o pewne cechy. Ja codziennie zatapiam się w fikcję, z której ty, z równym uporem, usiłujesz mnie wyrwać.
– Złoszczę cię?
– Nie, dopóki nie zadajesz kretyńskiego pytania, dlaczego i tym razem nie wyszło.
– Marek jest…
– Był!
– Na Boga! On żyje!
– Nie ze mną.
– Ale decyzja była twoja.
Cisza przerywana oddechami.
– Ciekawa jestem, jak ty zachowałabyś się na moim miejscu. Czujesz, że twój zegar biologiczny już ledwo tyka, że to ostatnia szansa na dziecko, a facet, z którym zamierzasz je posiadać, rzuca hasło, że już niebawem będziecie mogli się bezkarnie kochać zawsze, kiedy najdzie was na to ochota. A dlaczego? Bo przestaniesz być kobietą!
– Nie wiedziałam, że chcesz mieć dziecko.
– Ja też nie. Do pewnego momentu.
– Rozmawialiście o tym?
– Po takim wystąpieniu?
– Na pewno tak nie myślał. Pewnie nawet nie podejrzewał…
– Że taka stara kobieta może w ogóle myśleć o czymś takim?
– Nie to miałam na myśli.
– A co?
– Widzisz… Wiedziałaś, że Marek ma dwójkę dzieci z pierwszego małżeństwa. Może czuje się zrealizowany jako ojciec?
– To niech sobie tkwi w tej samorealizacji! Oddechy.
– Jeśli nie chcesz z nim rozmawiać, to może ja…
– Ani się waż! Sapnięcia.
– Przyjechać?
– Będziemy jadły popcorn i oglądały komedie romantyczne?
– Jak zwykle, kiedy jesteś w dołku.
– Kup wino. Białe, wytrawne. Kilka butelek.
Przed przyjazdem siostry Maria dokonała szybkiego przeglądu dóbr. Zajrzała do lodówki, żeby się upewnić, że znowu nie będzie miała czym poczęstować gościa. W łazience udało jej się zgarnąć porozrzucane ubrania i wepchnąć do kosza na brudną bieliznę, który mimo starań pozostał lekko uchylony. Okruszki czegoś strasznie starego, rozrzucone na skraju dywanu, schowała tymczasowo pod ów dywan, przesuwając w ten sposób głębiej te, które wylądowały tam przed ostatnią wizytą Hani. Nie chciała martwić siostry, że się nie wyrabia, nie dba o dom i upodabnia się do matki.
Hanka w ekspresowym tempie nakarmiła wiecznie głodne potomstwo, zorganizowała opiekunkę i skreśliła liścik do męża. Wyjaśniła w nim konieczność udania się na akcję ratunkową, nie określając godziny powrotu. Opatrując całość czasownikiem „kocham cię” uzupełnionym trzema wykrzyknikami, zdała sobie sprawę, że jest prawdziwą szczęściarą. Każdy inny partner próbowałby się przynajmniej zbuntować przeciw powtarzającym się akcjom nagłego opuszczania domu. Ona zrobiłaby to na pewno! Mąż tymczasem znosił to wszystko z tolerancją i wyrozumiałością godną świętego. Szkoda, że nie ma braci, od razu wyswatałaby ich ze swoimi siostrami. I nieważne, że nie mieliby łatwo. Zwłaszcza ten, który przypadłby w udziale Marii, Iza sprawiała najbliższemu otoczeniu zdecydowanie mniej kłopotów.
Isaura miała kłopoty. Duże kłopoty, o których nie miała komu opowiedzieć. Zastanawiała się, czy nie obarczyć nimi najbliższych, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Z tego, co wiedziała, Maria znowu rozstała się z mężczyzną jej życia, a Hanka i tak ledwie sobie radziła, usiłując pogodzić obowiązki domowe i zawodowe ze służeniem radą w kolejnych sercowych „zawałach” starszej siostry.
Zdając sobie sprawę z łączącej je bliskości, żałowała, że jej rodzice zakończyli powiększanie rodziny właśnie na niej. Czyżby skończyły się emisje seriali, a wraz z nimi pomysły na mniej lub bardziej oryginalne imiona? Wątpliwe. To raczej zwykła niesprawiedliwość losu.
Ta sama niesprawiedliwość prześladowała ją w szkole, przybierając postać wiecznie czepiających się nauczycieli, a teraz dopadła ją w pracy. Tak naprawdę jej głównym problemem okazały się wielkie brązowe oczy, wydatne usta, gęste ciemnobrązowe włosy, obfity biust, wąska talia i nogi aż do nieba. Dodatkowo miała słabość do eksponowania tego wszystkiego profesjonalnym makijażem i modnym, podkreślającym sylwetkę strojem.
Budziła nie całkiem niewinny zachwyt panów, nie tylko samotnych, oraz zazdrość pań. Ta niebezpieczna mieszanka doprowadziła do tego, że od kilku tygodni ktoś prześladował ją głuchymi telefonami. Po kolejnym połączeniu, kiedy w słuchawce nie usłyszała nic oprócz cichych posapywań, przestała sobie wmawiać, że chodzi jedynie o cichego wielbiciela, i zaczęła się bać.
Może powinna pójść na policję, ale nie posiadała żadnych dowodów. Poza tym spora liczba kryminałów, które musiała obejrzeć w dzieciństwie, utrzymywała ją w przekonaniu o bezsensowności takiego kroku. Zaangażowanie władz, przy założeniu, że policjanci byliby skłonni zająć się tą sprawą, mogło tylko pogorszyć jej, i tak nie najlepszą, sytuację w pracy. Doprowadziłoby prawdopodobnie do przesłuchań pracowników banku oraz sugestii z ich strony, że sama sprowokowała kogoś ubiorem i zachowaniem. A co zrobi, jeśli będzie musiała odejść z pracy? Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to cierpliwe przeczekanie. W końcu ten ktoś się znudzi.
W pracy skupiła się na obowiązkach, unikając praktycznie pozazawodowych kontaktów. Po godzinach ukrywała się w czterech ścianach, rzadko opuszczając mieszkanie, by zrobić zakupy lub udzielać się wolontariacko w pobliskim ośrodku dla nerwowo chorych. Jeżeli jej sytuacja nie ulegnie zmianie, to ostatnie miejsce może jej się przydać. W domu, zatapiając się w lekturze łatwej, miłej i przyjemnej, co jakiś czas spoglądała nerwowo w kierunku szafki, na której stał aparat telefoniczny. Może powinna go wyłączyć? Kto w zasadzie mógłby do niej dzwonić wieczorową porą?
W chwili, gdy podjęła tę decyzję, usłyszała znajomy sygnał. Poczuła, jak strach paraliżuje ją na fotelu, a książka, zamykając się, z hukiem ląduje na podłodze. Znowu! Wiedziała, że tak będzie, chyba nawet mało przesadne byłoby stwierdzenie, że na to czekała.
Gdyby nie paniczny lęk, pewnie sięgnęłaby po słuchawkę. Zamarła jednak do momentu, w którym usłyszała znajomy głos nagrywający się na sekretarkę.
– Iza, gdzie się szlajasz po nocy? Mogłabyś czasami do nas zadzwonić…
Przerwa. Jakiś chichot. Chyba odgłos kichania lub czkawki. Powoli się uspokajała.
– Siostruniu, pijemy winko i oglądamy… Chichot stawał się coraz głośniejszy.
– Co my właściwie oglądamy?
W oddali udzielono podpowiedzi.
– A właśnie, „Spacer w chmurach”. Gdybyśmy nie miały zapasów wina, chętnie wzorem głównej bohaterki zabrałybyśmy się teraz do wytwarzania. Ona tak pięknie ugniata nogami winogrona.
Ktoś przejął słuchawkę i inicjatywę.
– Chętnie pooglądamy coś razem z tobą. Będziemy w najbliższy weekend. Paaaa.
Uspokojona, choć nieco zaskoczona, w końcu dotarła do telefonu z zamiarem oddzwonienia. Domyśliła się, że siostry pewnie piją u Marii.
Uniosła słuchawkę tuż po dzwonku. Czyjś przyśpieszony oddech. Sapanie.
– Uważasz, że to dobry pomysł? Byłyśmy lekko wstawione, obmyślając ten cały szalony plan, a ona nawet nie oddzwoniła.
– Po pierwsze, to ty na to wpadłaś i w ten sposób zaplanowałaś coś po raz pierwszy w życiu. A po drugie, mam już opiekunkę do dzieci i błogosławieństwo Tomka, więc…
– Nie oddzwoniła!
– Może wyjechała na delegację i nie odsłuchała jeszcze wiadomości?
– Delegacja? Z banku?
– Ojej, to może jakieś szkolenie. Jest młodym pracownikiem, musi się szkolić.
– Rozumiem, że chcesz jutro jechać, nawet jeśli nie będzie żadnego sygnału do wieczora?
– Zrobimy jej niespodziankę.
– A jak jej nie będzie?
– To pozwolimy sobie na odrobinę luksusu i wykonamy wielkie zakupy w wielkim mieście. Przyda ci się, zobaczysz.
– Zakupy jako antidotum na niepowodzenia samotnej kobiety?
– Miałyśmy do tego nie wracać.
– Trudno wracać do czegoś, w czym się tkwi.
– Nabrałam właśnie pewności, że pomysł odwiedzenia Izki powinnyśmy zrealizować.
– Tylko dlaczego mam przeczucie, że coś tu nie gra?
– Bo naoglądałaś się zbyt wielu filmów.
Maria była filmomanką. Uzależnienie to odziedziczyła po matce, przedkładającej miłość do kinematografii nad wszystko inne. Magia szklanego ekranu wpłynęła nie tylko na zainteresowania, a w efekcie życie zawodowe Marii, ale w pierwszym rzędzie na wybór zarówno jej imienia, jak i młodszych sióstr.
Maria urodziła się, gdy w telewizji nadawano powtórkę nieśmiertelnego serialu „Czterej pancerni i pies”. Rodzicielka postanowiła nazwać ją Marusią, zapewniając jej w ten sposób urok i wdzięk filmowej bohaterki. Lecz mimo panującego ówcześnie umiłowania do Związku Radzieckiego, małomiasteczkowa urzędniczka odmówiła rejestracji według życzenia świeżo upieczonych rodziców i, ku radości miejscowego proboszcza, nie tyle zasugerowała czy przekonała, ile wręcz narzuciła swoje zdanie, powołując się na brzmieniowe pokrewieństwo Marusi z Marysią.
Jakiś czas potem emitowano powtórkowe odcinki „Chłopów”, a wraz z nimi do domu zawitała Hanka, i to tylko dlatego, że jej filmowy odpowiednik był pracowity i nie skończył na taczce gnoju. Maleństwo od samego początku nie miało lekko na świecie, bo losy Reymontowej Hanki, a przede wszystkim Jagny, ciągnęły się niemiłosiernie i odrywały mamusię od wózeczka, w którym zostało porzucone. Bardziej samodzielna starsza siostra, przyzwyczajona już do panujących w domu warunków, bawiła się klockami na różowym kocyku, gulgocząc radośnie w odpowiedzi na słowa padające z dziwnego, mówiącego pudła. Do swoich imion, odkąd nauczyły się je rozróżniać i kojarzyć ze sobą, raczej się przywiązały. Rozczarowanie pojawiło się dopiero z chwilą ujawnienia źródła ich pochodzenia. Nigdy nie były zazdrosne o siebie, o telewizor zawsze.
Siostry doceniły czuwającą nad nimi opatrzność dopiero w chwili narodzin kolejnego maleństwa, które miało zdecydowanie mniej szczęścia, będąc rówieśnikiem traumatycznego brazylijskiego tasiemca o losach niewolnicy Isaury. O ile wcześniejsze wybory nie powodowały tak jednoznacznych skojarzeń, ten odczytywano zgodnie z intencją matki skrzywdzonego w ten sposób dziecka.
Nie była to zresztą jedyna rzecz, która spowodowała, że dziewczynki musiały same zadbać, by nie odróżniać się specjalnie od rówieśników. Z punktu widzenia młodych osób zbyt wielki indywidualizm nie jest dobrze widziany. Młody człowiek pragnie być częścią grupy, podobnie wyglądać, zachowywać się, a także mówić. Dość trudne zadanie dla kogoś, kto wzorce czerpie z niewątpliwie mającego najwięcej do powiedzenia w domu telewizora. Zamiast ulubionych powiedzonek z wieczorynek, dziewczynki używały do podwórkowej komunikacji cytatów z bezlitośnie powielanych filmów wojennych.
Ówczesny repertuar bazował głównie na kinematografii polskiej i radzieckiej, ze szczątkowymi śladami twórczości światowej. Z tej puli największą popularnością cieszyła się sobotnia emisja „Bonanzy”. Gdyby dziewczynki były chłopcami, zwracano by się do nich: Adam, Eric, czyli Hoss, i Joseph – mały Joe, co w wersji polskiej oznaczałoby, że Hania nosiłaby imię Eryk, a Isaura – Józef. Łatwiej wtedy byłoby im się przebić ze swoim frontowym językiem, akceptowanym powszechnie u bawiących się w wojnę chłopców, ale niezrozumiałym przy zabawie lalkami. Tych ostatnich było zresztą w domu niewiele, gdyż zakup wymagałby opuszczenia przez matkę czterech ścian.
Tato pracował od świtu do nocy, mama „zajmowała się” domem. W rzeczywistości ojciec unikał domu jak ognia, a matka oddawała się swojemu ulubionemu zajęciu. Dziewczynki zaś, w miarę jak dorastały, przejmowały obowiązki pani domu. Różnica wieku pomiędzy dwiema starszymi córkami a najmłodszą spowodowała, że to one zaczęły sprawować nad nią władzę rodzicielską, co z kolei doprowadziło do zachwiania naturalnych siostrzanych relacji. Wszystkie trzy były z tego powodu niezadowolone, a najmłodsza dodatkowo próbowała się buntować.
Jedna z form buntu polegała na odwoływaniu się do matczynego autorytetu w kwestiach spornych. Kiedy Iza nie chciała zbyt wcześnie zasypiać, wymykała się na telewizyjną kanapę. Rodzicielka przygarniała ją zwykle, a zasypiające w jej ramionach dziecko choć w ten sposób mogło poczuć matczyne ciepło. Następnego dnia oczywiście zaczynały się problemy ze wstaniem o koniecznej godzinie, ale także przechwałki wobec innych dzieci, w których padała nie tylko godzina udania się do łóżka, ale także streszczenie obejrzanego filmu, który bardzo często był wstrząsającym thrillerem albo horrorem. Wychowawczyni prosiła o kontakt z rodzicami, na co reagowała któraś z sióstr. Wyjaśnienia, tłumaczenia i deklaracje zmian powtarzały się, dopóki Isaura nie zaczęła przedkładać snu nad telewizyjne seanse.
Toyota, którą udały się na wycieczkę, należała do Marii. Pomimo niezłych zarobków odkładała na nią przez parę ładnych lat i była z niej niezmiernie dumna. Planowała też zakup większego lokum, ale w obecnej sytuacji singla zaczęło jej się to nagle wydawać zbyteczne. Zawsze mogła jeszcze bardziej rozpieszczać siostrzeńców, a kto wie, mogło się także okazać, że i jedna z młodszych sióstr będzie potrzebowała finansowego wsparcia. Jej samej dobrze się powodziło, odkąd połączyła życiową pasję z życiem zawodowym. Krytyk filmowy, który miał na swoim koncie kilka pozycji książkowych, sędziowanie na festiwalach i stałą współpracę z branżowymi czasopismami, nie mógł narzekać. Tym bardziej że czas, jaki spędzała w kinie i przed domowym ekranem, uniemożliwiał jej dokonywanie spontanicznych eskapad do ekskluzywnych centrów mody. Takie wariactwa zdarzały się niezmiernie rzadko, zwykle jako rehabilitacja po kolejnym rozstaniu, czyli raz na osiem lat.
Hanka z kolei nie miała zbyt wiele wolnego czasu. Mimo to właśnie ona, oprócz półetatowego doradztwa podatkowego i opieki nad trójką wiecznie uwieszonej na niej gawiedzi, znajdowała czas na kontakty towarzyskie, priorytetowo traktując rodzinne. U młodszej siostry bywała kilkakrotnie i teraz relacjonowała żywo te wizyty.
– Iza rzeczywiście ma w sobie coś z niewolnicy, przynajmniej tak wygląda jej stosunek do pracy. Oczywiście jest to wykorzystywane i ta sierota siedzi codziennie po godzinach, za co nikt nigdy jej nie zapłaci.
– Brakuje jej kasy? – Maria nawiązała do swoich wcześniejszych przemyśleń.
– Nawet nie. Żyje skromnie.
– Ona? Skromnie?
– Nie oszczędza na własnym wizerunku, jeśli o to pytasz. Ale nie ma samochodu, supersprzętu, a jej mieszkanie jest jeszcze mniejsze od twojego.
– Teraz to już chyba przesadziłaś. A swoją drogą, ciekawe, jak wpadłaś na pomysł nocowania w miejscu, gdzie, jak wynika z twoich opowieści, będziemy miały trudności, żeby usiąść.
– A kto ci powiedział, że będziemy spały?
– Wieczorek przed telewizorem? To lubię.
– No może niekoniecznie.
– Tylko mi nie mów, że nie ma telewizora? – Zawiesiła głos w oczekiwaniu na zaprzeczenie. – No bo, co niby bez niego miałybyśmy tam robić?
Obydwie roześmiały się głośno.
Ich ostatnia zakrapiana impreza miała miejsce kilka dni temu, a młodsza siostra milczała jak zaklęta. Przyjęły opcję zaskoczenia jej w domu, a dodatkowo postanowiły w szał zakupów, jakiemu miały zamiar się oddać, wkomponować wybór telefonu komórkowego przeznaczonego dla niej. Zostawiając za sobą kolejne kilometry, gawędziły o tym radośnie, po czym Hanka przeszła na swój ulubiony temat: nieudanych związków Marii, analizując po kolei wszystkie pięć przypadków.
Isaura doskonale pamiętała wydarzenia feralnego wieczoru. Kolejny straszny telefon przyprawił ją o mdłości. Nie zdążyła jednak skupić się nad potrzebami organizmu, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Ostrożnie, na palcach pokonała dzielącą ją od nich odległość. W duchu przeklinała siebie, że nie zainwestowała w jakiekolwiek zabezpieczenia czy chociażby wizjer, przez który mogłaby teraz zidentyfikować niezapowiedzianego gościa. Jeśli wziąć pod uwagę ograniczone kontakty towarzyskie, mógł to być jedynie ktoś z sąsiadów, komu zabrakło cukru albo soli.
Kolejne pukanie uspokoiło ją nieco. Za drzwiami znajdował się w końcu człowiek, przy którym będzie mogła zapomnieć choć na chwilę o telefonicznym prześladowcy. Zbyt głośno zapewnieniając, że już idzie, uchyliła drzwi.
– Co ty tu robisz? – Zaskoczenie wzięło górę nad wymaganą w takich sytuacjach grzecznością.
– Też się cieszę, że cię widzę. – Mężczyzna odsunął ją zdecydowanym gestem, torując sobie drogę do środka.
Jednocześnie wkładał do kieszeni przedmiot, w którym rozpoznała telefon komórkowy.
– Musimy porozmawiać.
– Musimy? – Wepchnięta do własnego mieszkania bezwiednie szukała miejsca siedzącego. – Przecież prawie się nie znamy.
– Będziemy mieli czas, żeby się lepiej poznać.
– Nie rozumiem. – Chciała wstać i wyprosić go, ale jego wzrok przykuł ją do fotela.
– Widzisz, ułożyłem scenariusz. Bardzo dobry, intrygujący
– mówił coraz szybciej, wyjmując z kieszeni zawiniątko, które okazało się zwiniętym sznurem. Korzystając z jej oszołomienia, owinął go wokół jej bezwładnego ciała.
– Będziesz główną bohaterką – kontynuował, rozglądając się po mieszkaniu i pakując do reklamówki elementy jej garderoby.
Otwierał przypadkowo szafki i wyciągał jej rzeczy, jakby były jego własnością. Chciała krzyczeć, ale coś ściskało ją za gardło. Nie potrafiłaby powiedzieć, co to takiego. Być może zwykły strach. Ten sam, jaki towarzyszył jej ostatnio nieustannie, do którego nie umiała się przyzwyczaić, a który teraz wezbrał niewyobrażalnie, unieruchamiając jej narząd mowy.
– Zobaczysz, spodoba ci się. – Najwyraźniej był zadowolony i wydawało się, że oczekiwał jej akceptacji i entuzjazmu.
– Długo się zastanawiałem, kogo wybrać: ciebie czy Hankę... Wybrałem ciebie, powinnaś być dumna.
Zaprzeczyła ruchem głowy. Jej oczy były pełne łez.
– Tylko nie płacz. – Nachylił się nad nią, zaklejając jej usta taśmą klejącą. – To nie melodramat!
Potem przerzucił ją sobie przez ramię i pochwalił się dobrym przygotowaniem do akcji.
– A teraz przeniosę cię do samochodu i nikt tego nie zobaczy. Dlaczego? Bo w całym bloku nikogo nie ma. Sprawdziłem.
Schodząc po schodach, pod wpływem niesionego ciężaru zaczął lekko posapywać. Dobrze znała ten odgłos.
Wiele godzin później samochód, w którym mimo oszołomienia i strachu zasnęła, zatrzymał się. Gęsty las wokół zupełnie ją zdezorientował. W świetle reflektorów zobaczyła zarysy domu. Wydawał jej się wielki i ponury.
– To tutaj. – Mężczyzna opuścił miejsce za kierownicą, aby rozprostować kości. – Miejsce idealne!
Wyciągnął ją z samochodu i ku jej zdumieniu uwolnił z krępujących więzów.
– Tutaj możesz krzyczeć, ile chcesz – szarpnięciem zerwał jej taśmę – i tak cię nikt nie usłyszy. – Możesz też uciekać – rozłożył ręce i zaczął okręcać się wokół własnej osi – ale stąd nie da się uciec. To niemożliw e!!!!
Krzyczał i śmiał się równocześnie.
– To tu rozegra się akcja thrillera doskonałego!
Siostry dojeżdżały do celu. W przydrożnej restauracji piły kawę, kończąc rozpoczętą w samochodzie rozmowę.
– Dobrze, podsumujmy. – Hanka rozparła się wygodnie nad parującą filiżanką. – Aleksander był intelektualistą, któremu własne ego przesłaniało cały świat. Nie zauważał cię i kto wie, czy do tej pory udało mu się dostrzec twoją nieobecność.
– To moje życie, więc może to ja powinnam je podsumowywać.
– Mateusz był chodzącą miłością. – Hanka zignorowała uwagę siostry.
Ta jednak nie dawała za wygraną.
– Użyłaś złego czasu, on nadal chodzi i obdarowuje kobiety nadmiarem swych uczuć. Zawsze kilka w tym samym czasie. Pieprzony Don Juan!
– On chyba też nie zauważył, że odeszłaś – padła mało subtelna uwaga.
– Przy tylu kobietach na świecie nie miał na to najmniejszej szansy. – Maria nie czuła się urażona.
– A pamiętasz, jak mówiłaś, że najważniejsze są uczucia?
– Mówiłam różne rzeczy. Ty zresztą też. Przypomnieć ci niektóre z nich?
– To, że ma ładny nosek? Bo miał.
– Ładny i wyjątkowo wrażliwy na damskie perfumy. Największy numer wykręcił Jadzi...
– To ta, do której się przeprowadził, jak wam nie wyszło?
– Nie, to była Bożena... albo Barbara. – Maria pocierała skronie, jakby to miało wpłynąć na poprawę pamięci.
– I co z tą Jadźką? – Hania nie oczekiwała uporządkowania życia erotycznego jej o mało co byłego szwagra, po prostu chciała usłyszeć plotkę.
– Zdaje się, że obiecał jej ożenek...
– Tobie też. – Wzruszyła ramionami. – Widocznie ma taki styl.
– Tak, tylko że w tym przypadku równolegle poprosił o rękę jeszcze jedną wybrankę.
– To też mnie jakoś specjalnie nie dziwi.
– Zaraz zmienisz zdanie. Wiesz, kim była ta druga?
– Kim? – W głosie Hanki słychać było żywe zainteresowanie.
– Jej córką!
– Boże, jaki rodzinny! – Rewelacja została przyjęta z należnym uznaniem. – Ale zaraz, przecież Jadzia jest w naszym wieku...
– Konkretnie w moim. I co z tego?
– Nie może mieć dzieci w wieku umożliwiającym zamążpójście. – Słowa Hanki zabrzmiały jak zarzut kłamstwa.
– Owszem, mogłaby. W tym przypadku jednak Alusia była dodatkiem do męża, czyli dzieckiem z jego pierwszego małżeństwa.
– To zmienia postać rzeczy, nie chodziło mu o te same geny.
– Ale działał na tym samym terytorium, bo Ala od lat mieszka z ojcem i macochą.
– Mieszka? Mateusz nie rozwalił im tego rodzinnego gniazdka?
– Jakoś się tam po tym wszystkim dogadali, choć trudno byłoby mówić w tej chwili o idealnym układzie.
– Utrzymujesz z nimi kontakty?
– Tak, sporadycznie. – Maria uśmiechnęła się. – My, byłe kobiety Don Juana, trzymamy się razem!
– Co dalej?
– Pytasz o jego podboje? Pojęcia nie mam, nie śledzę tego.
– Słusznie. – Żachnęła się Hania. – Nie miałyśmy zresztą zajmować się jego związkami, tylko twoimi.
– Zajmie nam to zdecydowanie mniej czasu.
– Potem był Michał. Kandydat idealny! – Młodsza siostra zamknęła temat wielkiej miłości nr 2.
– Na męża?
– Na partnera kogoś, kto ma fioła na punkcie filmu.
– Przy nim nawet ja czułam się jak na planie u Davida Lyncha.
– Żartujesz, przecież zachwycałaś się jego talentem. Mówiłaś, że to przyszłość polskiej kinematografii, że spod jego pióra wychodzą scenariusze, których nikt i nic nie jest w stanie spieprzyć. Tak to brzmiało, prawda?
– Czasami akcja filmu sugeruje pewne zakończenie, a ono okazuje się zupełnie inne, zaskakujące.
– Czemu wam nie wyszło?
– Michał zaczął żyć jak w filmie i takim chciał uczynić naszą codzienność. Ja po prostu nie nadawałam się na bohaterkę jego chorych obrazów.
– A były chore?
– Może z wyjątkiem sekwencji łóżkowych. Roześmiały się.
– Zdradzisz, jak się to objawiało?
– Wydaje mi się, że traktował nas trochę jak poligon doświadczalny. Wymyślając sceny na potrzeby filmu, odgrywał je w domu, przed jednoosobowym audytorium i czekał na reakcję. Czasami w ciągu jednego dnia potrafił się przepoczwarzyć w kilka różnych osobowości. Szkoda, że nie można było z tego wybrać najbardziej odpowiadającego wizerunku i zachować go na zawsze.
– Tadeusz? – Hanka nie odpuszczała. Na szczęście zbliżała się do końca.
– Słodki, czuły, zabawny, ale...
– Zawsze jest jakieś „ale”. Niektórzy z tym żyją, wiesz?
– Brakowało mi poczucia bezpieczeństwa. Takiego zwykłego, jakiego kobiety oczekują od swoich facetów. W zamian można było otrzymać w nieograniczonych ilościach beztroskę i cudownie czarującą frywolność. Takie stany zwykle pryskają w zderzeniu z jakimś detalem, błahostką przypominającą o rzeczywistości w stylu: zabrakło kasy na opłacenie rachunków za energię, bo ich część w drodze na pocztę wyparowała w sklepie muzycznym. Z czasem takie błahostki zaczynają się piętrzyć i film zatytułowany "I żyli długo...” nie kończy się happy endem.
– Nie będę nagabywać o szczegóły – Hanka odstawiła pustą filiżankę – choć wiesz, że zżera mnie ciekawość.
– Chodź, idziemy. – Marysia odsunęła krzesełko.
– Został nam Marek.
– Niestety, nie został.
– Żałujesz?
– Byłabym bez serca, gdybym nie żałowała. – Poza tym
– dodała po chwili – to bardzo świeża sprawa.
– Do odkręcenia?
– Nie sądzę. Czasami padają słowa, których nie da się zapomnieć. To nie film, z którego można usunąć kiepski kadr.
Porywacz zamknął Izę w pokoju na piętrze, w oknie tkwiły kraty. Sugestia, że może podjąć próbę ucieczki w takich warunkach, wydawała się mocno przesadzona. Dom z zewnątrz prezentował się dużo lepiej, choć być może był to jedynie efekt spowodowany słabym oświetleniem, w jakim go ujrzała. Wewnątrz królował styl wczesnego PRL-u. Najprawdopodobniej zwieziono tu cały nieprzydatny sprzęt odziedziczony po przodkach obecnego właściciela. Nie wiedziała, czy należy on do porywacza, którego krzątanie na dole dobiegało do niej od paru godzin. Na jego wspomnienie czuła strach i obrzydzenie, a jednak liczyła, że przypomni sobie o niej i przyjdzie na górę. Podczas bezsennej nocy obmyślała, jak go „przywita”. W pomieszczeniu oprócz starego łóżka, przykrytego kocem, znajdowała się pusta szafa z niedomykającymi się drzwiami i brzydka, pokryta pajęczyną lampa. Oceniając sytuację, doszła do wniosku, że jedynie ten ostatni przedmiot nadawałby się do obrony. Mogła ją rozbić i zaatakować wchodzącego mężczyznę odłamkiem szkła. W nocy nie mogła jednak zdemontować lampy, a teraz marzyła jedynie o możliwości skorzystania z toalety. Jeżeli w ciągu kilkunastu minut nic się nie zmieni, zacznie krzyczeć i walić w drzwi albo wykorzysta do załatwienia swojej potrzeby szafę.
Zgrzyt klucza ją zaskoczył. Nie usłyszała poprzedzających go odgłosów kroków.
– Może coś zjesz? – padło nieśmiałe pytanie.
– Tak. Nie. – Prawie chciała mu podziękować za pojawienie się. – Muszę skorzystać z toalety.
– Proszę. – Odsunął się. – Jest obok. Wybiegła, zauważając, że trochę się uspokoił.
Po chwili, w dużo lepszym nastroju, postanowiła to sprawdzić.
– Może po śniadaniu – zaczepiła go jeszcze u szczytu schodów, gdzie na nią czekał – odwieziesz mnie do domu?
Wyglądał na zdumionego.
– Dla ciebie to nic wielkiego – tłumaczyła dalej, wypełniając nieme polecenia. – Ty masz pewne zajęcie, jesteś ceniony, świetny w tym, czym się zajmujesz, doceniany i nikt nie będzie robił ci wymówek z powodu kilkudniowej nieobecności. Ze mną jest inaczej.
Obróciła się i usiłowała nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Bezskutecznie.
Zaprowadził ją do stołu nakrytego dla dwóch osób. Brakowało świeżych bułeczek. No tak, są przecież na odludziu, odcięci od świata. Jak ktokolwiek ją tu znajdzie, i kto w ogóle będzie jej szukał?
– Ciekawe, kiedy nas znajdzie? – Padło niewyraźne pytanie z ust wypełnionych czerstwym pieczywem.
Marysia martwiła się brakiem kontaktu z Izą. Terapia zakupowa zaproponowana przez Hankę nie poprawiła jej nastroju.
Hanka z niesłabnącym entuzjazmem przeganiała ją do kolejnego sklepu, gdy jej oczom ukazał się budzący skojarzenia szyld.
– Słuchaj, czy to nie jest bank Izy? – Usiłowała wskazać podbródkiem wypatrzony obiekt.
– Gdzie? – Zapytana rozejrzała się bezradnie.
– Przecież pokazuję. Ślepa jesteś?
– Widzę tylko, że trzepiesz łbem jak koń.
– To patrz, gdzie trzepię. Albo nie, chodź za mną.
Dziarskim krokiem, przy ostrym dźwięku klaksonów, przekroczyły ulicę i z impetem dopadły pierwszego pracownika banku.
– To nie napad – z uśmiechem tłumaczyła Hanka, widząc lekki popłoch na twarzy napadniętego. – Wszystko, co chciałyśmy zdobyć, już mamy.
Potrząsnęła torbami.
– Brakuje nam jedynie siostry – dodała.
Ze zdumieniem usłyszały, że nie są jedynymi poszukującymi Izy osobami. Isaura nie pojawiła się w banku przez ostatnie kilka dni, nie dostarczyła zwolnienia lekarskiego, nie wypisała karty urlopowej, nie dzwoniła i nie odbierała telefonów. Pani w średnim wieku, z włosami grzecznie zaczesanymi w kok i krwisto umalowanymi wargami, poinformowała je z satysfakcją, że taki stan nie może trwać dłużej.
– Jeśli nawet rodzina nie wie, co się dzieje – teatralnie wzruszyła ramionami – należy przypuszczać, że młoda osoba ukryła się gdzieś przed światem. Nie jestem zaskoczona. Widziałam już nie takie rzeczy.
Maria przerwała jej zdenerwowana.
– Nie wątpię. W pani wieku musiała pani doświadczyć wielu niecodziennych zachowań.
Ochłonęła dopiero na ulicy, wysłuchując reprymendy siostry.
– Byłaś arogancka!
– Wkurzyłam się. Aż czuć było radość, że Izka nie pojawiła się w pracy. Pod jej nienagannie ułożoną fryzurką nawet nie zakiełkowała myśl, że może coś się stało. Musimy ją znaleźć! Teraz! Już!
Hanka posłusznie doprowadziła ją pod zamknięte drzwi, pozbawionego jakichkolwiek odgłosów życia, mieszkania siostry. Nie protestowała również, gdy Maria gwałtownie dobijała się do sąsiadów. Wtrąciła się dopiero, gdy ta zaczęła krzyczeć na jedyną obecną w bloku lokatorkę, która wychyliła głowę na korytarz. Kobieta była przestraszona i chyba nie najlepiej słyszała. W tej sytuacji podniesiony głos Marysi był nawet na miejscu, ale groźna mina wyraźnie nie spodobała się napadniętej. Hanka wyjęła swój dowód osobisty, żeby uwiarygodnić wykrzykiwaną przez siostrę historię.
– Co się pchasz z tym plastikiem? Mój będzie chyba bardziej na temat. To w końcu ja noszę to samo nazwisko co Izka. – To mówiąc, Maria opróżniła swoją torbę na wycieraczce staruszki, która z hukiem zamknęła jej drzwi przed nosem.
Hanka z politowaniem pokiwała głową.
– Chyba przestaję się dziwić tym wszystkim facetom.
– Co? – dobiegło z podłogi. – Jakim facetom? Moim zdaniem miałyśmy tu do czynienia ze zwykłą babską złośliwością.
– Tak, na pewno. Zbieraj szmaty, musimy gdzieś usiąść i obmyślić strategię. Trzeba obdzwonić szpitale, pójść na policję...
Drzwi otworzyły się ponownie. Starsza pani drżącą ręką podała im klucze.
– Pani Isaura trzyma u mnie zapasowy komplet. To taka grzeczna i miła kobieta. – Spojrzała pod swoje nogi i dodała:
– Aż dziw, że to pani siostra.
Do wnętrza wpadły równocześnie. Hanka zdawała na głos sprawozdanie dotyczące niewielkich zmian, jakie wprowadzono od jej ostatniej wizyty. Nie podobały jej się, o czym poinformowała siostrę, otwarte szafki i pozostawione w nich w nieładzie ubrania. Maria natomiast wpatrywała się w ciemny ekran telewizora.
– Ty kłamczucho, sugerowałaś, że go tu nie będzie, co od razu wydawało mi się mocno naciągane. Popatrz, jest nawet odtwarzacz DVD. I tylko jedna, i to nieopisana, płyta.
Bardziej z przyzwyczajenia niż z ciekawości wsunęła ją na właściwe miejsce i włączyła odbiornik.
W banku zawrzało. Pani Genowefa obnosiła się ze swoim niesmakiem, jaki wzbudziła w niej wizyta rodziny znienawidzonej podwładnej. Odciągała od okienek kolejne pracownice, by podzielić się swoimi uwagami.
– Jak to pani nie widziała?! – w napastliwy sposób strofowała jedną z nich. – Są takie same jak ona: wyniosłe, pewne siebie i bezczelne. Wydaje im się, że takim jak one wszystko wolno!
– To znaczy, jakim? – padło cichutkie pytanie.
– Ślepa pani, czy co? – Przełożona podniosła głos, co spowodowało poruszenie w powiększającej się kolejce obserwujących scenę petentów. – Gwiazdeczki! Jakby coś je do tego upoważniało!
– Drogie panie – rozległo się za ich plecami – czy nie uważacie, że powinniśmy się skupić na pracy? Klienci zaczynają się denerwować.
Pani Genowefa miała już przygotowaną ripostę, gdy uzmysłowiła sobie, że to, co do niej dotarło, to głos szefa.
– Zastanawiamy się właśnie, jak podzielić między siebie obowiązki nieobecnej koleżanki – zełgała na poczekaniu.
– Rozumiem, że dopóki nie zapadnie decyzja o jej dyscyplinarnym zwolnieniu, nie przyjmiemy na to miejsce nikogo innego?
Przestrzeń wypełniły dwa głośne westchnięcia: zniecierpliwione kobiece i zmieszane męskie.
Dyrektor wiele obiecywał sobie po Isaurze. Liczył na jej młodość i kreatywność, które mogły jej pomóc wyrwać się z parteru na wyższe poziomy. W prowadzonej przez niego działalności wszystko było takie czytelne. Najmniej liczący się w bankowej hierarchii zajmowali miejsca na dole, co oznaczało stały i bezpośredni kontakt z petentami. Ulokowane wyżej miejsca pracy dawały większy komfort i większe pieniądze. Oczywiście nie od razu, ale Iza miała szanse na najwyższe, drugie piętro. Rokowała tak dobrze, że nie zdziwiłby się, gdyby docelowo zajęła miejsce tuż przed jego gabinetem. Zwłaszcza że u aktualnej gospodyni tego lokalu liczba lat równoważyła się pomału z liczbą kilogramów, a to oznaczało, że niebawem wybierze się na emeryturę. To sprzyjało planom dyrektora wobec Isaury.
Na samo ich wspomnienie dyrektorowi pociekła strużka śliny z kącika ust. I mimo natychmiastowej reakcji nie zdołał ukryć jej przed wnikliwym wzrokiem wpatrującej się weń pani Genowefy. Bezradnie przetrząsał wnętrze kieszeni w poszukiwaniu chusteczki, którą powinna mu tam włożyć żona. Nie znalazł. Z każdym dniem coraz mniej o niego dbała, coraz bardziej się oddalała. To właśnie Isaura miała się o tym dowiedzieć pierwsza. Tymczasem świadectwo narastającego zaniedbania mężczyzny ukazało się oczom niewłaściwej kobiety. Z zażenowaniem wyjęła elegancko wyprasowany fragment białego materiału i podała przełożonemu. Przyjął, odwrócił się i odszedł. Wydawało mu się, że usłyszał przytłumiony chichot za plecami.
Całej scenie nie przyglądała się tylko jedna osoba, pracownik, który podjął wysiłek zmierzenia się z piętrzącą kolejką. Młody, wyjątkowo kruchej postury człowieczek nachylał się nad papierami, dotykając ich prawie grubymi, cylindrycznymi okularami. Do słabego wzroku zdążył się już przyzwyczaić. Nadrabiał innym, wyostrzonym zmysłem, jaki pozwalał mu ocenić sytuację, a mianowicie węchem. W powietrzu unosiła się woń zazdrości wymieszana z zapachem pożądania. Domyślił się, że przyczyna wytworzenia tej mieszanki tkwiła w innym, cudownym aromacie niewinności, unoszącym się zwykle nad nieobecną w tej chwili koleżanką. Tęsknił do roztaczanej przez nią aury i słodyczy, jaka płynęła z jej ust, gdy pomagała mu po godzinach uporać się z zaległymi obowiązkami. Nigdy nie ośmielił się zbliżyć do niej na tyle, by móc zobaczyć, jak wygląda, ale wyobraźnia i złe emocje, jakie rozbudzała w innych kobietach, podpowiadały mu, że musi być zjawiskowo piękna. Zakochał się i zrobiłby wszystko, żeby obronić ją przed złym światem, strach przed nim był jednak większy od wypełniającego go uczucia. Dlatego teraz też całym komentarzem do rozgrywającej się w tle akcji było głośne westchnienie, niewłaściwie odczytane przez kobietę domagającą się likwidacji konta w banku, gdzie nie szanuje się klientów.
Mężczyzna przechadzał się nerwowo przed fotelem, na którym usadowił swojego jedynego widza. Słowa, które wypowiadał szybko i nieco chaotycznie, miały przynieść mu wiarę w realizację zaplanowanego przedsięwzięcia. Tymczasem bezwiednie dodawał otuchy przetrzymywanej kobiecie.
– Hanka swoimi nerwowymi telefonami, że się nie odzywasz, doprowadzi ją do szału. Zobaczyła tyle filmów, że sama się napędzi. Postanowi cię odnaleźć. Dotrze do twojego mieszkania, a potem do pozostawionej przeze mnie wiadomości. Jeżeli w przebraniu, w którym wystąpiłem, rozpozna Lectera... Wiesz, o kim mówię?
– Doktor Hannibal Lecter, bohater „Milczenia owiec”?
– Widzę, że to u was rodzinne. – Nachylił się nad nią niebezpiecznie, naruszając jej strefę intymności. – Twoja uroda... Przypominasz mi ją z czasów, gdy jeszcze nic nas nie łączyło. Wiesz, że już wtedy się w niej podkochiwałem?... Przypominam ci Hannibala?
– Tak! Nie! – Nie wiedziała, jakiej spodziewa się po niej odpowiedzi i co jej grozi za udzielenie nieprawidłowej.
– Ona nigdy się tak nie waha! – Znowu zaczął maszerować.
– Kiedy podjęła decyzję o naszym rozstaniu, w ogóle już nie chciała mnie słuchać. Nie przyjmowała niczego, żadnych argumentów. Nie dawała nam żadnej szansy.
Zawył. Odruchowo, by oddalić się od źródła niepokojącego dźwięku, skuliła się. Wyczuł jej lęk i znowu poddał ją analizie porównawczej.
– Kiedyś wymyśliłem, że jest twarda jak Brudny Harry. Wiesz, to takie przekomarzania się w nawiązaniu do jej profesji. – Poczekał na sygnał zrozumienia. – Robiłem wszystko, żeby być bliżej niej. Wszystko! Zupełnie tego nie zauważała.
Przykucnął i skrył twarz w dłoniach.
Iza spodziewała się wielu rzeczy, ale nie załamania u porywacza. Poczuła rodzące się w niej współczucie. Chciała je wyrazić w postaci zwykłego ludzkiego gestu. Chwilę po tym, jak się nad nim pochyliła, poczuła piekący ból nosa. Mężczyzna niespodziewanie uniósł głowę, uderzając ją przy tym mocno. Odskoczył, jakby to ona go zaatakowała. Dostrzegłszy jednak kropelki krwi na jej wardze, przyniósł jej wilgotną chusteczkę.
– Chciałem być dla niej jak Andy Garcia dla Meg Ryan w „Kiedy mężczyzna kocha kobietę”. – Przestał sobie zawracać głowę niefortunnym wypadkiem. – Wiesz, że to jej ulubiona aktorka?
– Marysia nie jest alkoholiczką – skwitowała jego znieczulicę, czując pulsowanie w obrębie całej twarzy i powstającą w jej centrum opuchliznę.
– Nie jest! – podniósł głos. – Nie jest także prostytutką, żeby móc się wcielić w rolę Julii Roberts z „Pretty Woman”, ani wynaturzoną jednostką, żebyśmy mogli przeżyć razem chwile rodem z „Urodzonych morderców”.
Głośno zaczerpnął powietrza.
– Dlatego ułożyłem dla niej inną fabułę. I myślę, że będzie zachwycona.
– Nie wiem, kim jest ten zamaskowany psychol – Maria przerwała ciszę, jaka zapadła po odtworzeniu nagrania – ale zgrywa się na Hannibala, tylko po co? Może chce podkreślić w ten sposób swoją megainteligencję.
– A nie krwawe zamiary? – upewniła się Hanka.
– Coś ty! To małe, podłe, zakompleksione stworzenie chce tylko udowodnić swoją intelektualną przewagę.
– Uff!
– On nam proponuje grę.
– Grę?
– A jak potraktujesz słowa, że kolejną podpowiedź znajdziemy w „Rain Manie”?
– My? On to wyraźnie kieruje do ciebie. Po pierwsze używa liczby pojedynczej, po drugie adresuje to do kogoś, kto siedzi w tej branży po uszy, tak jak ty.
– Wycofujesz się?
– W życiu! Po prostu zastanawiam się, komu aż tak bardzo zalazłaś za skórę.
– Nie znamy osoby ani motywu. Spróbujmy przyjąć jego warunki i zastanowić się nad rozwiązaniem rebusu, żebyśmy wiedziały, gdzie szukać następnego.
– Nie pomyślałaś o powiadomieniu policji?
– Haniu, wiem, że to, co powiem, będzie przejawem zawodowego zboczenia, ale nasz pan X chce być bohaterem filmu, a w większości obrazów, jakie widziałam, przekazywanie sprawy w ich ręce nikomu nie wychodziło na dobre.
– Okej. To co mamy?
– Moim zdaniem chodzi o chorobę. Hoffman przebywa w ośrodku dla umysłowo upośledzonych. Hannibal stwierdza…
.
.
.
(fragment)