Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skandal Bożej miłości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 marca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
15,30

Skandal Bożej miłości - ebook

Charyzmatyczny lider, ceniony psychoterapeuta i organizator ogromnych konferencji charyzmatycznych w niezwykle osobistym wywiadzie opowiada o swoim nawróceniu, wyjściu z uzależnienia od narkotyków i codziennej pracy na rzecz królestwa Bożego. Dzieli się doświadczeniem w prowadzeniu wspólnoty, a także przejmującym świadectwem człowieka, który przeżywszy upadek, podniósł się i radykalnie zmienił swoje życie. Mówi wprost o swoim przekonaniu, że emocje są nieodłączną częścią wiary, bo to dzięki nim Kościół podążający za przykładem Jezusa Chrystusa i natchniony Duchem Świętym jest wciąż żywy i dynamicznie się rozwija. Przeczytaj tę poruszającą rozmowę i dowiedz się, co Krzysztof Demczuk sądzi o: wpływie wiary w Bożą moc na uwolnienie człowieka od tego, co go niszczy i zniewala; roli ruchów charyzmatycznych w misji Kościoła katolickiego; powołaniu do bycia liderem i nauczycielem; zasadach funkcjonowania wspólnot religijnych; współpracy z przedstawicielami innych wyznań w dziele głoszenia Ewangelii; pracy nad sobą i uczniostwie na drodze duchowego wzrostu; pieniądzach w życiu chrześcijanina; psychoterapii jako sposobie leczenia duszy człowieka wierzącego; wychowaniu dzieci do wiary i dawania świadectwa;przyszłości Kościoła i bliskości ponownego przyjścia Chrystusa. Krzysztof Demczuk – lider działającej w Jaworznie wspólnoty Metanoia, prezes związanej z nią fundacji Aplica; doświadczony psychoterapeuta, pomagający m.in. osobom uzależnionym; pedagog i autor programów profilaktycznych dla młodzieży; trener w Szkole Liderów i organizator cyklu konferencji Strefa Zero. Prywatnie mąż Uli i tata Noemi, Samuela oraz Dawida.

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-7482-893-2
Rozmiar pliku: 1 006 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jest pan liderem dynamicznej wspólnoty i psychoterapeutą. Ma pan rodzinę, dzieci. Można powiedzieć, że jest pan człowiekiem sukcesu na różnych polach. Ale z wielu pańskich wypowiedzi wiadomo, że nie zawsze tak było. Był w pańskim życiu czas, kiedy znalazł się pan na dnie. Jak do tego doszło?

Najtrudniejszym momentem była śmierć mojego brata w 1993 roku. Pochodzę z normalnej katolickiej rodziny. Mówię o tym, bo często ludzie się zastanawiają, czy moja historia to opowieść o wzrastaniu w patologicznej rodzinie, które doprowadziło mnie do tak dramatycznego miejsca. Nie. Wychowałem się w normalnej polskiej, katolickiej rodzinie. Moja mama pracowała i tata też miał pracę. Ojca często nie było w domu, bo to był okres, kiedy praca za granicą dawała dużo większe korzyści finansowe, więc tata sporo wyjeżdżał. Mój starszy o pięć lat brat prowadził dość imprezowe życie. W 1993 roku, we wrześniu, popełnił samobójstwo. To był dla mnie bardzo, bardzo trudny moment. W zasadzie zawalił się cały mój dotychczasowy świat. Miałem w sobie jeszcze resztki wiary w Boga, bardziej kulturowej, tradycyjnej, ale wtedy to wszystko runęło. Uważałem, że jeśli Bóg by istniał, to nie byłoby cierpienia. To był bardzo duży skrót myślowy. Jako młody chłopak, dorastając przy starszym bracie, zbyt szybko dowiadywałem się o rzeczach, o których – mówiąc najprościej – nie powinien wiedzieć młody chłopak. A więc widziałem, jak ludzie piją alkohol, palą tytoń czy palą marihuanę, biorą inne narkotyki. W ten sposób zetknąłem się z narkotykami. Przed samobójstwem mojego brata brałem raczej okazjonalnie, w wakacje, na imprezie. Palenie marihuany wydawało się niewinną rozrywką. Po jego śmierci napięcie i emocje, które miałem w sobie, były nie do wytrzymania. Ból, który nosiłem, nienawiść do świata, wściekłość na Boga i na ludzi kompletnie mnie przytłoczyły. Narkotyki bardzo dobrze wpisały się w tę pustkę i w ten ból, bo skutecznie go tłumiły, zabijały lęk, ograniczały smutek, pozbawiały mnie wszelkich emocji. Sprawiały, że czułem się dobrze. Bardzo szybko straciłem kontrolę nad ilością branych substancji, nad częstotliwością ich zażywania i w ogóle nad jakością substancji, które brałem. Bo od marihuany się zaczęło, ale była też amfetamina, były eksperymenty z LSD, a później ktoś kiedyś przyniósł benzodiazepiny, barbiturany – leki uspokajające, nasenne, które mieszane z alkoholem, a czasem ze stymulantami, powodowały totalny odlot. Wtedy już kompletnie straciłem nad tym kontrolę. Brałem kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt dni w miesiącu. Trwało to od 1993 do 1995 roku, do października. Ponad dwa lata. W październiku 1995 roku znalazłem się w stanie krytycznym. Przedawkowałem. Przez kilka dni brałem różne środki. Obudziłem się po kilkudziesięciu godzinach na oddziale toksykologii. Wpadłem w śpiączkę po narkotykach. Wtedy zrozumiałem, że moja sytuacja jest dramatyczna. Wyglądałem bardzo źle, miałem sine palce, byłem spuchnięty, chudy, nie mogłem się podnieść, nie byłem w stanie wstać z łóżka i pójść do toalety. Obudziłem się przypięty pasami do poręczy, a wokół byli jacyś niedoszli samobójcy, narkomani. To był koszmarny obraz. Miałem taki pomysł, że po wyjściu z oddziału toksykologii skończę z ćpaniem. Tym bardziej że diagnoza lekarza psychiatry i psychologa, z którym rozmawiałem, była jednoznaczna – jestem uzależniony, muszę się leczyć. Zaszantażowałem moich rodziców, że jeśli wyślą mnie na leczenie, więcej mnie nie zobaczą. Oni nie umieli się poruszać w tej rzeczywistości i po prostu ulegli. Nie zmusili mnie. Byłem wtedy niepełnoletni, więc mogli leczyć mnie pod przymusem. Niestety, nie zrobili tego i nie poszedłem na leczenie, ale miałem w sobie takie postanowienie, że kończę z ćpaniem. Uważałem, że nie mogę tak zmarnować swojego życia. Tym bardziej że w szkole średniej, w środowisku, w którym żyłem, słyszałem, że skończę jak mój brat, że jestem nikim, żyję na marginesie społecznym, niczego nie osiągnę. Moi koledzy myśleli o mnie, że jestem zwykłym ćpunem, który po prostu kiedyś się wykończy. Więc postanowiłem, że kończę z ćpaniem. To postanowienie trwało bardzo krótko, bo jeszcze tego samego dnia, kiedy wyszedłem z toksykologii, wziąłem kolejne narkotyki. Starałem się to kontrolować przez kolejnych siedem miesięcy, czyli próbowałem sobie wmawiać, że nie jest tak źle, że mogę ćpać dwa razy w tygodniu, a nie dwadzieścia dni w miesiącu. Przez siedem miesięcy próbowałem udawać i grać kogoś, kim tak naprawdę nie byłem. Ale coraz bardziej do mnie docierało, że mam duży problem.

Czy rodzice przed tą zapaścią zdawali sobie sprawę z tego, w co pan się władował?

Był taki okres, kiedy mój ojciec dużo podróżował, często wyjeżdżał za granicę. Pracował wtedy w Niemczech czy w Szwajcarii, nie pamiętam, bo to jest taki okres, z którego dużo faktów mi umknęło. A moja mama? Myślę, że nie widziała. Może czuła, że dzieje się coś niedobrego, ale przeżywała trudny okres po śmierci swojego syna. Minęło zaledwie dwa lata od jego śmierci. Myślę, że i moja mama, i mój ojciec skoncentrowali swoją energię na sobie samych, na tym, aby utrzymać się na powierzchni po tym dramacie, który przeżyli: utraty syna. Może walczyli też z poczuciem winy. Myślę, że o niczym nie wiedzieli. Widzieli okresy jakichś buntów, ale to wydawało się im zwyczajne, stosowne do młodego wieku. Nawet po moim wyjściu z toksykologii nie do końca rozumieli, co się stało. Nie do końca rozumieli, w czym tkwię. Nie postrzegali mnie jako narkomana. Oni raczej myśleli, że to był jakiś wybryk, jednorazowy epizod, że mam trudniejszy czas. Więc nie sądzę, by byli świadomi mojego dramatycznego położenia. Kiedyś rozmawiałem o tym z moją mamą. Powiedziała mi, że widziała, że coś się dzieje, ale nie miała jasności. Przez jakiś czas dręczyły ją wyrzuty sumienia, że tego nie zobaczyła, że nie dostrzegła trudniejszego momentu. Moim zdaniem po prostu dramat, jaki przeżywali, nie pozwalał im tego zobaczyć, bo byłoby to chyba nie do uniesienia – to taki mechanizm obronny.

A nauczyciele? Czy oni coś dostrzegali? Jak pan w ogóle funkcjonował w szkole?

Byłem bardzo słabym uczniem. W jednym roku miałem aż siedem niezaliczonych przedmiotów na pierwsze półrocze. Ale znalazłem w sobie na tyle dużo determinacji, że potrafiłem się zebrać i poprawić te oceny, a później dalej imprezować. Miałem w sobie jakiś rodzaj instynktu samozachowawczego, że kiedy frekwencja była niska, potrafiłem nagle zacząć chodzić do szkoły. To nie była szkoła, która miała wysokie wymagania. Żartobliwie mówiliśmy, że to jest Cambridge – szkoła dla wyjątkowych ludzi. Chodziłem do Zespołu Szkół Budowlanych. Szybko się zorientowałem, że szli tam wszyscy – nie obrażając nikogo, bo sam ukończyłem tę szkołę – którzy nie dostali się nigdzie indziej. To tam poznałem kolegę, z którym moje ćpanie nabrało szybkiego tempa. To on wprowadził mnie w środowisko subkultury, gdzie liczyły się przede wszystkim narkotyki, alkohol i muzyka. Bardzo szybko w nie wszedłem. Zostawiłem to, w którym się wychowywałem. Mieszkałem wtedy w Czeladzi, a ci ludzie byli z Sosnowca. Ja też się uczyłem w Sosnowcu.

Moi nauczyciele właściwie byli tylko w stanie powtarzać mi – może nie wszyscy, ale niektórzy z nich – „Będziesz nikim. Ty debilu. Jesteś marginesem społecznym”. Myślę, że do dziś wielu nauczycieli nie jest wystarczająco dobrze wyszkolonych, by widzieć uzależnienie. Nie chcę powiedzieć, że wszyscy, ale wielu z nich po prostu nie ma pojęcia, jak rozpoznać, że ktoś jest uzależniony. Od nauczycieli w każdym razie nie słyszeliśmy słów wsparcia czy takich, które dawały nadzieję. To były raczej słowa krytyki.

Wydaje się, że nie będzie przesadą stwierdzenie, że większość ludzi, także chrześcijan, katolików, znajduje jedynie słowa potępienia dla takich ludzi. Postrzegają ich jako tych złych, od których trzeba się oddzielić, przed którymi trzeba się chronić. I z jednej strony zło trzeba nazwać złem, prawda?

Tak.

Ale z drugiej strony, jak sam pan mówi, to kompletnie nie działa.

Niewątpliwie postawa moja czy też ludzi, którzy byli w tym moim świecie, nie zachęcała do jakiegoś kontaktu. Robiliśmy rzeczy nielegalne – posiadaliśmy narkotyki, potrafiliśmy kogoś zabić dla pieniędzy, krzywdzić ludzi. Narkotyki powodowały, że byłem pozbawiony jakichkolwiek uczuć. Dość często wdawałem się w bójki czy próbowałem robić rozrachunki z ludźmi. W tych momentach, kiedy na przykład kopałem mężczyznę na ulicy, a on prosił mnie, żebym go nie zabijał, bo jest ojcem trójki dzieci, a ja krzyczałem, że mnie to nie obchodzi, postrzegano mnie jednoznacznie. Ludzie widzieli mnie i innych ludzi tego typu jako zepsutych psychopatów, którzy nie mają żadnych uczuć. I tak było. Więc niewątpliwie jest bardzo trudno utrzymywać kontakt z taką osobą. Powiem więcej – w tamtym czasie, kiedy brałem narkotyki i piłem dużo alkoholu, byłem na początku dumny, że ludzie się mnie boją, że mogę kreować swój wizerunek jako takiego bezwzględnego, trochę właśnie nienormalnego faceta, na którego trzeba uważać. To budziło jakiś rodzaj szacunku, respektu. Mieliśmy podejrzenia, że mój brat popełnił samobójstwo, ponieważ był ścigany. Grożono mu, że go wykończą. Rok wcześniej został napadnięty przez trzech mężczyzn. Najpierw siedzieliśmy w knajpie. Mój brat wypił za dużo alkoholu i stał się agresywny, więc już tam wdaliśmy się w bójkę z trzema mężczyznami. W okolicy naszego blokowiska, tam gdzie mieszkaliśmy, było przedszkole, za które on poszedł pić wódkę z kolegami, jak z nimi nie poszedłem. To byli młodzi chłopcy. Mieli 19-20 lat. Zaczęli się wygłupiać i bawić w chowanego. W tym czasie pojawiło się trzech mężczyzn, którzy zaczęli się bić z moim bratem. On ich dość poważnie pobił. Połamał im nogi. Jednemu pękła podstawa czaszki. Tej nocy wydarzyły się dramatyczne rzeczy. Wszystko, co się działo, słyszałem z mojego okna, oddalonego o około 100 metrów. Od tamtego momentu mój brat się bał. Ludzie, których pobił, jak mówiło się w okolicy, to była recydywa. Oni wydali na niego wyrok. Kiedy więc on popełnił samobójstwo, w moim przekonaniu winni za jego śmierć byli właśnie ci ludzie. Po tej dramatycznej śmierci od samego początku towarzyszyło mi poczucie, że kiedy ich znajdę, nie będę miał żadnych skrupułów, żeby ich zabić. Narkotyki, które brałem, pozwalały mi wytłumić te uczucia strachu, bólu, słabości. Wydawało mi się wtedy, że mogę wszystko. Zwykli ludzie, którzy widzieli kogoś takiego jak ja wtedy, czy widzą w ogóle takich ludzi, bardzo jednoznacznie ich oceniają. W pewnym sensie mają rację. Handlowaliśmy narkotykami, biliśmy ludzi, krzywdziliśmy innych. Nie mówię tutaj o handlu na wielką skalę, ale o załatwieniu dawki dla kolegi czy dla szerszego środowiska. Ale mimo wszystko to były przestępstwa. Dzisiaj patrzę na to z pewnej perspektywy, ale kiedy widzę takich ludzi, to budzą oni we mnie jakiś rodzaj wycofania, lęku. Bardzo jednoznacznie ich szufladkuję. To upraszcza postrzeganie rzeczywistości.

Jak w takim razie powinniśmy z takimi ludźmi rozmawiać?

Chyba nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Przede wszystkim jakakolwiek próba nawiązania kontaktu z taką osobą bywa bardzo trudna, ale jest też kluczem do czegoś, co ma nastąpić dalej – do tego, czy jestem w stanie się zaciekawić tym, co z tą osobą się dzieje, kim ona jest i co tak naprawdę przeżywa. To jest ogromnie trudne, dlatego że takie osoby, nawet kiedy mówią o sobie, to są „opancerzone”, obudowane tysiącem szczelnych murów, hermetycznymi mechanizmami, które nie pozwalają się dokopać do tego, co jest naprawdę w środku. Więc kluczem wydaje się bycie z taką osobą, pochylenie się nad nią z miłością, okazanie jej serdeczności. A to jest trudne, kiedy mamy do czynienia z kimś, kto krzywdzi innych. Wydaje mi się, że nie ma innej możliwości dotarcia do ludzkiego serca, jak wyłączenie na moment ocen moralnych, jednoznaczności, szybkiego określenia kogoś i wsadzenia do jednego worka – narkoman, bandzior, margines społeczny. Jeśli tego nie wyłączymy z własnego umysłu, bardzo trudno będzie nam się zbliżyć do takiej osoby. Ona po to stworzyła wewnętrzne mechanizmy, żeby się dzięki nim chronić. Tak naprawdę ta ochrona sprawia, że takie osoby czują się ze sobą dobrze. Ja też czułem się OK: miałem swój obraz siebie i ktoś miał swój obraz mnie. Ale to było dobre. Wiedziałem, że nikt mnie nie zrani, nie skrzywdzi, że mogę czuć się bezpiecznie. Miłość, uważność, ciekawość w stosunku do takiej osoby – to, myślę, jedyny klucz.

Zajmował się pan terapią uzależnień. Czy pańskie osobiste doświadczenie pomagało panu w tej pracy?

Na pewno w jakimś sensie tak. W ogóle moje doświadczenie pomaga mi w życiu. Czasem ludzie mnie pytają, czy żałuję tego, co się stało. Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Można by powiedzieć, że żałuję, bo popełniłem wiele złych rzeczy. To, co robiłem, nie było dobre moralnie. Żałuję, że ludzie zostali skrzywdzeni, że niektórzy cierpieli przeze mnie. Żałuję, że pewnych rzeczy nie zrobiłem: że nie byłem dobrym uczniem i nie skończyłem lepszych studiów i dziś mam braki w wiedzy z poziomu szkoły średniej. Mam luki w pamięci. Takich rzeczy żałuję. A z drugiej strony nie żałuję, bo dziś nie byłbym tym, kim jestem. Więc na pewno to doświadczenie pomaga mi widzieć, że nie ma ludzi, którzy przegrali definitywnie. Daleki jestem od myślenia, że ktoś przegrał swoje życie i że nie da się z tym nic zrobić. Kiedyś przeczytałem książkę Daniela Ange _Zraniony Pasterz_. Dostałem ją zaraz po moim nawróceniu. Było w niej napisane: „Dla Boga nie ma ludzi zbyt zranionych, zbyt opuszczonych, zbyt przegranych – takich, którzy odeszli zbyt daleko”. I pamiętam, że to zdanie bardzo mnie uderzyło: że nie ma ludzi, którzy przegrali definitywnie. Każdy może się podnieść. Teraz, kiedy spotykam się w gabinecie z uzależnioną, zniszczoną przez narkotyki osobą, to mam w sobie wiarę, że jeśli będzie chciała, to może coś zrobić ze swoim życiem. Może to życie nie będzie idealne, bo niektóre zmiany po nadużywaniu narkotyków czy alkoholu są zmianami organicznymi mózgu, ale w jakimś stopniu może odbudować swoje życie i przeżyć je w satysfakcjonujący sposób, dobrze, doświadczając miłości i pozytywnych przeżyć związanych z relacjami międzyludzkimi. W takim sensie przeszłość mi pomaga. Dziś widzę ten świat z dwóch stron: z perspektywy mechanizmów uzależnienia, tego, co się dzieje z osobą uzależnioną, zaburzeń związanych z uzależnieniem, ale też widzę tę drugą stronę rzeczywistości. Byłem w tym świecie, dlatego intuicyjnie wyczuwam w rozmowie z osobą uzależnioną, kiedy na przykład mnie okłamuje. Wiem, o czym mówi. Może już nie jestem na bieżąco ze slangiem czy sposobami brania narkotyków, tak jak kiedyś, ale mam w sobie coś takiego, że wiem, kiedy te osoby próbują mną manipulować. To na pewno mi ułatwia działanie. Ja znam ten świat, nie jestem teoretykiem tej rzeczywistości, tylko w pewnym sensie praktykiem.

Często osoby, które mają za sobą taką trudną przeszłość, a potem doświadczają radykalnej zmiany, po prostu odrzucają to poprzednie życie. Dla nich jest to coś złego, co zostawiły za sobą. Z pańskich słów można wnioskować, że widzi pan jakiś sens w tym, co się wtedy wydarzyło. Czy myśli pan o tym w kategoriach Bożego planu?

Myślę, że efekt końcowy jest Bożym planem, ale daleki jestem od tego, by myśleć, że Bóg chciał, żebym tak przeżył moje życie. W ogóle myślę, że plan Boga to nie jest zapisany gotowy scenariusz na nasze życie, w którym jesteśmy tylko marionetkami w Jego rękach. Mamy wolność – absolutnie najcenniejszy dar od Boga. Od początku dziejów. Od momentu, w którym Bóg stworzył Adama i Ewę i nam go dał. Nie zabrał drzewa z ogrodu Eden, ale po prostu powiedział: „Nie jedzcie”. Zawsze się zastanawiałem, po co On to drzewo zostawił. Gdyby go nie było, nie byłoby problemu. Ale gdyby go nie zostawił, nie mielibyśmy wyboru. A wybór jest kolejnym darem Boga. W Liście do Kolosan czytamy: „Przez Niego i dla Niego wszystko zostało stworzone”. Wierzę, że przez Niego i dla Niego zostałem stworzony, ale moje wybory doprowadziły mnie do miejsca upadku. Natomiast Bóg z największego bagna może zrobić coś szczególnego. Myślę, że to, co się działo później, było Jego planem na moje życie. Bóg widział mnie inaczej, niż ja widziałem siebie i niż widzieli mnie inni ludzie. Bóg widział we mnie coś więcej. W tym sensie to jest plan. Natomiast to jest trochę tak, jak ze św. Piotrem, który zapiera się Jezusa. Ma do tego pełne prawo. Jezus się z nim spotyka po zmartwychwstaniu, siadają, jedzą śniadanie i On go pyta: „Piotrze, czy ty mnie kochasz?”. To proste pytanie. Zauważmy, Jezus nie mówi: „Słuchaj, Piotrze, nawaliłeś. Jak mogłeś?”. On go pyta: _Agapas me?_ Agape to miłość największa. Piotr odpowiada: _Philo_. _Philo_ to ta miłość, która jest trochę słabsza – koleżeńska, przyjacielska. Jezus pyta go kilka razy, a później mówi: „Paś moje owieczki”. A więc nie robi apostołowi wyrzutów: „Jak mogłeś? A ja na tobie polegałem, powiedziałem ci, że na tobie zbuduję Kościół, a ty co? Dałeś ciała, chłopie”. Ta historia zawsze mnie strasznie porusza. To niesamowite, że Bóg nie patrzy na naszą przeszłość jak na ciężar, nie widzi jej jako czegoś, co nas ogranicza, On patrzy na nią jak na okazję. Wielu ludzi patrzy na swoje życie tak, jakby to, co się w nim działo, było powodem, dla którego dziś czegoś nie robią: „Miałem takie życie, więc teraz funkcjonuję tak, a nie inaczej”. Ja dostrzegłem w moim życiu pewną okazję. Moja przeszłość jest dla mnie szansą na to, żeby w tym świecie być „ekspertem od grzechu”. Mogę o nim mówić, bo go znam. Nie wychowałem się jako syn katechety czy pastora, ale znam w zasadzie każdy grzech, poza tym najcięższym: morderstwem. Wiem, co to znaczy być w grzechu. I to jest okazja, by uczynić z tego pożytek, a nie coś, od czego chcę się odcinać. Poza tym ze zwykłej ludzkiej perspektywy myślę, że nie ucieknę od mojej przeszłości. Mógłbym udawać, ukrywać ją i mówić, że tego nie było. Czasem zastanawiam się, jak to będzie, kiedy moje dzieci któregoś dnia dowiedzą się, jaki był ich ojciec. Być może będę musiał z nimi usiąść i porozmawiać o tym, jak to było. Ale to jest moja przeszłość, moja historia, od której nigdy nie chciałem uciekać. Ona jest za mną. Biblia mówi: „To, co dawne, minęło. To wszystko stało się nowe”. I myślę, że tak jest w moim życiu. Jestem dziś innym człowiekiem, jakby nowym. Ale to, co dawne, w jakimś sensie mnie kształtowało. Powodowało, że różne rzeczy rozumiałem na nowo. To był pewien proces uzdrawiania mnie przez Boga, ale też pracy nad sobą. Z tego powodu nie chcę zapominać o tej przeszłości ani jej ucinać, uciekać od niej. Chcę pamiętać, kim byłem.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: