Skandale Polskie - ebook
Skandale Polskie - ebook
Książka autorstwa Ludwika Stommy została poświęcona skandalom w dziejach Polski. Autor przyjął dość eklektyczne rozumienie „skandalu”, chyba najbardziej jednak odpowiadające potocznej intuicji.
Skandal to wydarzenie głośne, sensacyjne, szokujące i poruszające opinię publiczną. Takie, o którym, właśnie z powodu jego sensacyjnego i szokującego charakteru, opowiada się później przez lata. Jednocześnie są to zawsze wydarzenia niejako z marginesu historii. Poruszyły i podnieciły współczesnych, nie wpłynęły jednak znacząco na bieg dziejów. Skądinąd jednak warto o tych skandalach pamiętać. Oddają one doskonale, często lepiej niż najporządniejsze podręczniki, ducha swoich czasów. Pokazują również w innym świetle sławne postaci, znane jako posągowe i idealne, uświadamiając nam, że „przodkowie nasi nie byli jak posągi kamienne z Wysp Wielkanocnych, niezrozumiałe dla nas, w jedną stronę zwrócone i wszystkie do siebie podobne”.
Książka opisuje między innymi przygody miłosne i matrymonialne króla Kazimierza Wielkiego, zabójstwo Marii Wisnowskiej, gest Kozakiewicza i wiele innych.
Kategoria: | Naukowe i akademickie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7427-806-5 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp, a właściwie wyjaśnienie
Przygody miłosne i matrymonialne króla Kazimierza
Królowa Jadwiga w opałach
Szalone małżeństwa Maryny Mniszech
Piławce – wszyscy uciekli, a nikt nie uciekł
Casanova w Warszawie
Napoleon i piękna Polka
Ten dziwny Konstanty
Honor i ojczyzna to niezupełnie to samo
Barbara Ubryk – kłopotliwe tajemnice klasztoru
Franciszek Józef i Polka – żeby kochać, trzeba kupić miejscówkę
Zabójstwo Marii Wisniowieckiej
Wóz Drzymały
Weredyk Latinik i strajk generałów
Fortuna Ciunkiewiczowej, która zafascynowała rodaków
Marszałek Piłsudski sejmem sie nie przejmował
Wieniawa to jest siła wyższa
Słowo honoru, że Boga nie ma
Sprawa Gorgonowej
Minister w ustępie
Słonimski – Ipohorski i ich dwie ojczyzny
Sprawa Cywińskiego
Górą nasi!
Jak herezje spadały z balonów
Poemat dla dorosłych
Porwanie i mord syna Bolesława Piaseckiego
Proces Wańkowicza
Cisi i gęgacze, czyli zamieszanie wokół pewnej „opery”
Skandaliczna interpelacja
Gest Kozakiewicza
Rzecznik Urban i jego sarkastyczny weredyzmWstęp, a właściwie wyjaśnienie
Słownik języka polskiego pod redakcją Witolda Doroszewskiego definiuje skandal następująco: „coś, co wywołuje zgorszenie, oburzenie; rzecz gorsząca, zawstydzająca, postępek przynoszący wstyd; awantura”. Jest to dosyć zgodne z etymologią słowa, które wywodzi się, poprzez przejęte z łaciny kościelnej „scandalum”, z greckiego, również liturgicznego, „scandalon”, co w obu przypadkach jest odpowiednikiem „mikchôl” – zgorszenia, rzeczy stwarzającej okazję do grzechu. Znacznie mniej jednak zgodne z potocznym rozumieniem pojęcia.
Słownik języka francuskiego Paula Roberta wyróżnia już cztery znaczenia „skandalu”, z których tylko pierwsze zbliżone jest do proponowanego przez Doroszewskiego. Drugie to: zamieszanie, hałas w miejscu publicznym (stąd polskie skandować); trzecie: sprawa, afera, która porusza opinię publiczną; czwarte wreszcie: zdarzenie niemoralne, szokujące. W tradycji polskiej odnajdujemy bez trudu wszystkie te znaczenia. Przypomnijmy choćby żartobliwy wierszyk Boya Litania ku czci p.t. matrony krakowskiej o panoszeniu się starszych pań, zakończony strofą:
„I tylko w tęsknocie żyjem,
Czy nie wstanie jaki Wandal,
Co przepędzi babę kijem
I zakończy raz ten skandal!…”.
W historii przyjęty jest na przykład termin „skandal panamski”, czyli zdemaskowanie nadużyć przy budowie Kanału Panamskiego. Raz po raz słyszymy o skandalicznych wypowiedziach tego czy owego, gdy chodzi najczęściej o wulgarność, przekraczanie granic dobrych manier czy też ekstremizm poglądów. Jednak już skandaliczne zachowanie kibiców, to najczęściej wandalizm i pijackie ryki.
Są przecież i skandale pozytywne. „Im większy skandal wybuchnie wokół tej sprawy, tym większa szansa na powodzenie naszego protestu”. „Sztuka musi być skandalem”. „Każda nowość jest skandalem”. Niejako podsumowując te dosyć wyświechtane zdania, napisał Emil Zola, iż „skandal jest niezbędny w życiu społecznym”. Chodziło mu konkretnie o słynny proces oskarżonego niesłusznie o szpiegostwo na rzecz Niemiec francuskiego kapitana Alfreda Dreyfusa. Sprawa zyskała kolosalny rozgłos. Podzieliła Francuzów na dwa obozy, ale ostatecznie przyczynia się do uwrażliwienia i demokratyzacji społeczeństwa. „Największym skandalem średniowiecza” nazwał Pierre Pierrard pojawienie się Joanny d’Arc na zamku w Chinon, przed obliczem króla Karola VII. Bo też rzeczywiście młoda, drobnoszlachcianeczka doradzająca, a właściwie rozkazująca władcy – to sprzeczne było ze wszelkimi obowiązującymi normami, musiało gorszyć, a już na pewno szokować współczesnych. Z kolei sens tytułu sławnej powieści El escandalo Pedra de Alarcóna jest wysoce ambiwalentny. Czy jest skandalem libertynizm Fabiana, czy właśnie jego nawrócenie? A jakby tego wszystkiego było mało, skandal jest często subiektywny. Co dla jednych jest skandalem, dla innych nim wcale być nie musi. Tak jak w satyrycznym wierszyku Mariana Hemara o kanapowej partii komunistycznej w Wielkiej Brytanii uskarżającej się na niedopuszczenie do Telewizji BBC:
„To, powiadają, skandal,
My też mamy zadanie
By przed elektoratem stanąć
I program swój rozwinąć
Wyborcom przed oczyma…”.
Skąd my to znamy? – chciałoby się powiedzieć. I skąd znamy słowo skandal odmieniane przez wszystkie przypadki i pojawiające się we wszelkich kontekstach, aż w końcu traci jakikolwiek sens. Jakże więc wprowadzić tu minimum dyscypliny i wytłumaczyć, o czym ta książka?
Przyjęliśmy dość eklektyczne rozumienie „skandalu”, chyba najbardziej jednak odpowiadające potocznej intuicji. Skandal to dla nas wydarzenie głośne, sensacyjne, szokujące i poruszające opinię publiczną. Takie, o którym właśnie z powodu sensacyjnego i szokującego charakteru opowiada się później przez lata. Jednocześnie są to zawsze wydarzenia niejako z marginesu historii. Poruszyły i podnieciły współczesnych, nie wpłynęły jednak znacząco na bieg dziejów. Dlatego sprawa Dreyfusa nie znalazłaby już miejsca w tym tomie. Skądinąd jednak warto o tych skandalach pamiętać. Ukazują one, często lepiej niż najporządniejsze podręczniki, ducha swoich czasów.
Liczba opisanych skandali politycznych, erotyczno-matrymonialnych, towarzyskich, sądowniczo-kryminalnych i tym podobnych zwiększa się w naszej książce w miarę zbliżania się do naszych czasów. Nie dlatego, żeby były bardziej skandaliczne. Po prostu Basia, moja żona, powiedziała mi, że bliższa koszula ciału – wszystkich bardziej interesuje, co im chronologicznie bliższe, z czym bardziej można się utożsamić. Zawsze słucham Basi. Stało się więc i tym razem podług jej życzenia.Jak wszyscy pamiętamy, w Śnie nocy letniej Szekspira Oberonowi – królowi elfów z lasu ateńskiego – służy skrzat Puk, który na rozkaz władcy oddaje się magii i czarom, a już dla własnej satysfakcji płata figle wieśniakom. Jego czary mają niekiedy skomplikowane i nieoczekiwane konsekwencje, w gruncie rzeczy jest jednak duszkiem bardziej swawolnym niż złośliwym, a już na pewno nieodparcie sympatycznym. W 1884 roku podczas warszawskiej prapremiery Snu nocy letniej rolę Puka zagrała dwudziestosześcioletnia Maria Wisnowska. Sukces był niesłychany. W jednej chwili stała się ulubienicą i gwiazdą Warszawy. Pisze Andrzej Żurowski: „Jej Puk zadziwił i zachwycił Warszawę. Należał do ról, którymi w tym właśnie czasie Wisnowska budowała swą krótką, acz oszałamiającą popularność…”. W jednomyślnie panegirycznych recenzjach czytamy między innymi: „wesołego Puka panna Wisnowska gra wybornie: inteligentna artystka umiała opromienić tę uroczą postać napowietrznego wiercipięty uśmiechem prawdziwej, kipiącej wesołości. Puk panny W. bawi się sam serdecznie swoimi psotami; rzuca się w migotliwy zamęt z szaloną ochotą, z łakomstwem wrażeń cechujących szczerą młodość…”. Wisnowska i przedtem nie narzekała na brak powodzenia (w 1881 sześć ról, w 1882 – dziesięć, w tym Doryny w Świętoszku Moliera, w 1883 – siedem, w tym Klary w Zemście Fredry). Teraz jednak, wobec swoistej wisnomanii, propozycje posypały się jak z rękawa. Może nawet zbyt obficie. Dość, że do triumfu Puka już się nie zbliżyła. W roli Ofelii (1888), po której bardzo wiele sobie obiecywała, pomimo nastawionej a priori entuzjastycznie widowni, wypadła wręcz słabo.
Pisze Żurowski:
„Wierni wspomnieniu kreacji Modrzejewskiej recenzenci nie zostawili na Wisnowskiej suchej nitki. Pod eleganckim piórem Rajchmana «raziła atmosferą salonowego dialogu». Żeromski był bardziej dosadny: «Nie mówię o Ofelii Wisnowskiej, bo mnie febra trzęsie. Ta sroka głupia w scenie obłąkania kokietowała oczami oficerów z pierwszego rzędu krzeseł, grała wszystko naiwnie, głupio, naiwnie tak, że najobskurantniejszy widz nie zdołałby pojąć, dlaczego by właściwie ta pensjonarka miała dostać obłędu». Biorąc nawet poprawkę na właściwą Żeromskiemu żółciowość sądów, ale i pod uwagę zdanie Rajchmana, irytacja młodego pisarza nie wydaje się pozbawiona racji. «Filuterne», «kokietliwe» i «pieszczotliwe» aktorstwo Wisnowskiej liczyć mogło na poklask głównie rozanielonych panów «z pierwszych rzędów krzeseł». Tych wszakże zawsze na widowni wielu i aktorstwo zwane dzisiaj «komercyjnym» ma u nich szanse niezachwiane”.
Tyle że nie tylko o „komercyjność” tu chodziło. Żeromski nie bez kozery pisze nie ogólnie o „panach”, ale bardzo konkretnie, w czym zawarta jest nieprzyjemna sugestia, o „oficerach z pierwszego rzędu krzeseł”. Nie zapominajmy zaś, że jesteśmy w końcu dziewiętnastego wieku, pod rozbiorem rosyjskim, a ci oficerowie to właśnie oficerowie rosyjscy. Stosunki między ludnością polską Warszawy a urzędnikami, tym bardziej zaś wojskowymi rosyjskimi, były wtedy regulowane przez bardzo skomplikowany, często pełen hipokryzji kod postępowania, którego Polacy przede wszystkim starali się starannie przestrzegać, poczytując to sobie za narodowy obowiązek.
Pisze Agata Tuszyńska:
„Owa Warszawa Prusa i Gierymskiego w relacjach i wspomnieniach jest niemal sielska. Myśli wypełnione zdrową ideą pracy u podstaw, czas spędzany na partyjkach szachów, na przejażdżkach w Aleje albo wizytach w salonie wiekowej Deotymy. Dlaczego Wokulski nigdy nie zirytował się na konieczność wymalowania nowego rosyjskiego szyldu w witrynie sklepowej, nie pokłócił się o dorożkę z rosyjskim oficerem, nie był na oficjalnym raucie w ratuszu, nie oburzył wyczynami wojska stacjonującego w Łazienkach? (…) Bojkot Rosjan był niepisanym prawem, jedyną formą buntu po klęsce. Swoistym rozbrojeniem przeciwnika poprzez paradoksalne może kwestionowanie jego obecności i praw, utrwalanych siłą na wszystkich płaszczyznach życia. – Nie ma Rosjan – mówiono sobie, patrząc z konieczności na tysięczne oznaki ich panowania. Unieobecniani w świadomości Polaków, bardzo rzadko pojawiali się na kartach ich książek i gazet, na rysunkach, obrazach i fotografiach…”.
Rzeczywiście w Lalce Bolesława Prusa odnajdujemy sympatycznego Suzina, który jednak mieszka w Moskwie, a z Wokulskim spotyka się w… Paryżu, i dwukrotnie zaznaczone mamy, że w sądach urzędnicy mówią z… rosyjskim akcentem. Nie ma Rosjan w Warszawie Prusa! Mógłby on na to znaleźć jedną wymówkę. Oto Wokulski obraca się w wysokich sferach, tymczasem Rosjanie służący w Warszawie nie mieli dobrej opinii nawet wśród swoich. Wiadomo było, że jest „Priwislinje” prowincją wielkiej Rosji i jadą tam tylko nieudacznicy, którym bliżej Petersburga nie udało się zrobić kariery, albo spekulanci chcący się obłowić. Takie tłumaczenie obciążało jednak tych, którzy z Rosjanami utrzymywali stosunki, a tym bardziej ważyli się zaprzyjaźniać. W tym kontekście kokieteria Wisnowskiej wobec „pierwszych rzędów” stawała się jeszcze bardziej dwuznaczna.
Owszem, ludziom ze środowisk artystycznych wybaczano więcej niż niebujającym w obłokach zjadaczom chleba. Polski schyłek XIX wieku nie odbiegał od standardów la belle epoque w jej zamiłowaniu do alkoholu i narkotyków (Przybyszewski, Witkacy), rozwiązłości seksualnej, fascynacji śmiercią i makabrą, perwersyjną radością łamania obyczajowych tabu.
Pisze Agata Tuszyńska, iż:
„Aktorska wyobraźnia Wisnowskiej lubowała się w truciznach, sztyletach, rewolwerach. Opowiadała, że pierścionek, który stale nosiła na palcu, wypełniony jest kurarą, silną, paraliżującą trucizną, jakiej południowoamerykańscy Indianie używają do zatruwania ostrzy strzał. Wiedziała, że jej wyciąg otrzymywany jest z różnych gatunków drzewa «strychnos». Interesowała się Kleopatrą, egipską królową i jej samobójczą śmiercią od jadu węża, Katarzyną de Medici – słynną trucicielką czasów średniowiecza i później królującą Toffaną. Swój buduar ozdobiła dwoma szkieletami z kości słoniowej. (…) Ustawicznie mówiła o śmierci, choć w rzeczywistości bardzo się jej bała. Kolekcjonowała rekwizyty grozy, tak jakby śmierć była jeszcze jednym zmysłowym przeżyciem, którego nie można ominąć. Już wkrótce zacznie ją prowokować. A i teraz wysyła czasami listy z żałobną obwódką. Korci ją myśl o tym, jak inni zareagują na jej śmierć”.
Nie ma w tym właściwie niczego oryginalnego. Warszawska Sara Bernhardt. Ale, ale… Francuska la belle epoque poczytywała się za wyzwoloną pod każdym względem: rozpustna, szalona, kosmopolityczna. W Warszawie miała ona o jeden przymiotnik mniej. Wszystko by zapewne wybaczono ślicznej Wisnowskiej. Nawet te „pierwsze rzędy”. Ona jednak postanowiła postawić krok jeszcze dalej. Czy wiedziała, że przekracza Rubikon? Zapewne nie, zapewne nawet się nad tym nie zastanawiała.
On nazywał się Aleksander Bartieniew. Zachowało się, a w każdym razie znane jest, tylko jedno jego zdjęcie. Nic szczególnego. Na pierwszy rzut oka kupiec bławatny z ostrym wąsikiem podstrzyżonym na końcach, wysokim czołem i wąskimi brwiami. Urodzony w 1867 roku (a więc młodszy od Wisnowskiej o dziewięć lat) w guberni tambowskiej, potomek bogatej rodziny szlacheckiej (jego antenat był nawet w początkach XVII wieku skarbnikiem u Aleksandra Romanowa). Był kornetem, czyli chorążym huzarów.
Oddajmy jeszcze raz glos Agacie Tuszyńskiej:
„Dużo pił. Często, ale bezskutecznie powstrzymywany przez kolegów. Jakby szczycił się tym, że potrafi wypić więcej niż inni. Wkrótce zdobył sobie «reputację nielichą», jak sam mówił «pierwsza pijanica chyba w całej Warszawie!». Podobno wcale nie lubił alkoholu.