Skarb w glinianym naczyniu - ebook
Skarb w glinianym naczyniu - ebook
Arcybiskup Fulton J. Sheen, jeden z najbardziej znanych hierarchów XX wieku, swoje liczne talenty poświęcił głoszeniu Ewangelii. Jego niezwykła charyzma każdego tygodnia gromadziła przed odbiornikami radiowymi i telewizyjnymi trzydzieści milionów ludzi. Był pierwszym biskupem, który otrzymał nagrodę Emmy, autorem ponad sześćdziesięciu książek, cenionym kapłanem i wybitnym intelektualistą.
Skarb w glinianym naczyniu to autobiograficzna opowieść wypełniona wspomnieniami, poruszającymi historiami i zabawnymi anegdotami z długiego życia abp. Sheena. Opisywanym wydarzeniom towarzyszą refleksje ukazujące prawdę o byciu wiernym świadkiem Chrystusa.
To opowieść o życiowej drodze współczesnego apostoła, a zarazem ważna interpretacja historii Kościoła katolickiego w XX wieku.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66407-72-5 |
Rozmiar pliku: | 4,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROROK CIERPIĄCY W MILCZENIU
W 1957 roku w życiu bp. Fultona Sheena – wówczas najbardziej znanego katolika w Ameryce, który jako osobowość telewizyjna cieszył się niezrównaną popularnością – rozpoczął się okres ciężkiej próby. Szeroka publiczność nigdy się nie dowiedziała, jak wiele wtedy stracił. A wszystko zaczęło się od odmowy wydania kard. Francisowi Spellmanowi, arcybiskupowi Nowego Jorku, pieniędzy za mleko.
Pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku archidiecezja nowojorska otrzymała od amerykańskiego rządu darowiznę w postaci mleka w proszku o wartości milionów dolarów. Kardynał Spellman przekazał to mleko amerykańskiemu oddziałowi Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary , aby rozdano je ubogim. Następnie, przynajmniej przy jednej okazji, zażądał od bp. Sheena, który był dyrektorem organizacji, aby ten zapłacił archidiecezji za podarowane mleko. Kardynał Spellman domagał się milionów dolarów, ale chociaż posiadał znaczną siłę przekonywania i miał pewne wpływy w Rzymie, Sheen odmówił.
Spór toczył się o środki z publicznych darowizn na misje. Biskup Sheen wspomagał te zbiórki osobiście, gromadził też pieniądze podczas audycji radiowych i telewizyjnych. Czuł się więc zobowiązany do chronienia ich nawet przed lepkimi palcami kard. Spellmana. Niezrażony Spellman osobiście przedstawił sprawę Piusowi XII w obecności biskupa. Po zbadaniu faktów papież przychylił się do stanowiska Fultona Sheena. Według relacji jego biografa, Thomasa C. Reevesa, Spellman miał później powiedzieć do Sheena: „Jeszcze wyrównamy rachunki. Może zajmie mi to pół roku, a może dziesięć lat, ale w końcu wszyscy dowiedzą się, jaki jesteś”. Kardynał Spellman nie zamierzał czekać aż dziesięciu lat, by spełnić swą pogróżkę.
Jesienią 1957 roku bp Sheen, który prawie przez trzy dekady nieprzerwanie gościł w katolickich mediach, „odszedł na emeryturę”. Zrezygnował z prowadzenia programu Life is Worth Living u szczytu jego popularności. Powszechnie się uważa, że to kard. Spellman stał za zniknięciem biskupa z anteny. (Szacowano, że w tamtym czasie program Sheena oglądało trzydzieści milionów widzów tygodniowo). Wybitny kaznodzieja nagle przestał być mile widziany w kościołach Nowego Jorku. Spellman odwołał doroczne wielkopiątkowe kazania Sheena w katedrze św. Patryka i zniechęcał kapłanów do zaprzyjaźniania się z biskupem. W 1966 roku Spellman zadbał o to, aby Sheena przeniesiono do diecezji Rochester, kończąc tym samym jego przewodniczenie Papieskiemu Dziełu Rozkrzewiania Wiary w Ameryce.
Chociaż wszystkie te zdarzenia są bardzo intrygujące, nie przeczytamy o nich w niniejszej książce. Nie znajdziemy tutaj żadnych szczegółów odnoszących się do sprawy Spellmana, nie dowiemy się też, jakie uczucia wzbudzały w biskupie działania kardynała. Pominięcie tego tematu zwraca uwagę na interesującą kwestię.
W pewnym miejscu swojej autobiografii bp Sheen pisze:
Ciekawscy chcieliby, abym otworzył zagojone już rany. Zwłaszcza mediom spodobałby się rozdział, w którym wydawałbym wyroki na bliźnich . „Żyjemy w czasach oprawców”, które charakteryzują się tym, że w życiu człowieka częściej doszukujemy się zła niż dobra, aby usprawiedliwić nieczyste sumienie świata.
Nie ma w tej książce wyrównywania rachunków, nie wymienia się tu ludzi z nazwiska. Owszem, autor wspomina przelotnie o ciężkich doświadczeniach, „które miały źródło zarówno poza Kościołem, jak i w jego wnętrzu”. Znajdziemy też dygresje w rodzaju: „jestem pewien, że to za sprawą Boga niektórzy ludzie rzucali we mnie kamieniami…”. Jeśli jednak ktoś spodziewa się jednoznacznych słów odwetu, musi szukać gdzie indziej (Spellman jest nawet chwalony!). Dostajemy natomiast do rąk wyjątkową autobiografię, w której obraz człowieka rysowany jest z perspektywy jego wnętrza, a nie z punktu widzenia otoczenia. A jakże niezwykłą postacią był bp Fulton Sheen!
Papież Pius XII nazwał go kiedyś prorokiem swoich czasów. Sheen zadziwiająco umiejętnie posługiwał się wszystkimi aspektami kultury. Jako felietonista i autor ponad sześćdziesięciu książek wykorzystywał swoje wykształcenie, aby docierać do zwykłych ludzi. Głosił Ewangelię w prawdziwie nowatorski sposób. Dbając o to, aby przekaz trafiał do odbiorcy, często odwoływał się do poezji, filozofii, historii, architektury, muzyki i sztuki. W ciągu szesnastu lat pełnienia funkcji dyrektora amerykańskiego oddziału Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary zebrał setki milionów dolarów na potrzeby ubogich. Przeznaczył również około dziesięciu milionów dolarów ze swoich zarobków na cele misyjne. Budował kościoły i szpitale dla biednych czarnoskórych mieszkańców stanu Alabama. Niestrudzenie głosił rekolekcje, odwiedzał uwięzionych i chorych, prowadził zajęcia dla konwertytów oraz odprawiał Msze Święte w parafiach na całym świecie.
Chyba jednak najbardziej znany jest ze swojej działalności w mediach. Nie było jeszcze Matki Angeliki, Pata Robertsona ani Joela Osteena¹, kiedy bp Fulton Sheen – w piusce i fioletowej pelerynie – przecierał telewizyjne szlaki, niejednokrotnie zajmując w rankingach popularności wyższe miejsce niż Milton Berle² czy Frank Sinatra. Przez ponad pół wieku wykorzystywał radio, a następnie telewizję, aby nieść przesłanie nadziei ludziom wszelkich wyznań, jak również tym, którzy nie wyznawali żadnej wiary. Tym samym sprawił, że hermetyczny język teologii stał się dostępny dla szerokich mas.
Przechowuję w pamięci moment, kiedy szesnaście lat temu potrzebowałem duchowego wsparcia. Pewien znajomy ksiądz, który wiedział, że pracuję w telewizji, zasugerował, abym „dogadał się z abp. Sheenem”. Idąc za jego radą, pewnego popołudnia uklęknąłem w krypcie nowojorskiej katedry św. Patryka i obiecałem arcybiskupowi, że jeśli wstawi się za mną u Boga, zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby jego program wrócił na telewizyjną antenę. Fulton Sheen przychylił się do mojej prośby. Mnie wywiązanie się z umowy zajęło dobrych kilka lat. W chwili, gdy piszę te słowa, program Life is Worth Living jest nadawany w telewizji EWTN w każdy piątek wieczorem zaraz po mojej audycji.
Dla współczesnego widza styl prezentacji, wciąż ten sam, może być irytujący: wyreżyserowana gestykulacja żywcem przeniesiona z XIX wieku, udramatyzowana modulacja głosu, no i ta rozwinięta peleryna nie dają wrażenia naturalności, której obecnie oczekujemy od osobowości telewizyjnych. Jeśli jednak potrafimy przebić się przez warstwę wizualną i skupimy uwagę na samym przesłaniu, odkryjemy w nim prawdziwe skarby.
Autobiografia bp. Sheena to jego ostatni skarb. Zawiera nie tylko opowieść o życiowej podróży apostoła, lecz także historię Kościoła katolickiego w XX wieku. Sheen – jako uczestnik Soboru Watykańskiego II – ostro krytykuje fakt, że nie udało się właściwie zinterpretować soborowych dokumentów. Przedstawia również jedno z najbardziej przekonujących i rozsądnych uzasadnień istnienia celibatu (na poparcie swojego stanowiska w tej kwestii odwołuje się do Gandhiego i Daga Hammarskjölda).
Nie mogąc oprzeć się swojej profesorskiej naturze, Sheen wykorzystuje autobiografię do przekazywania czytelnikom nauk. Poznając tego człowieka, zyskujemy więc jednocześnie wgląd w istotę Eucharystii, papiestwa czy kultu Matki Bożej. Znajdziemy w tej książce niezwykle zabawne i wzruszające wspomnienia z długiego życia autora. Od innych autobiografii odróżniają ją jednak przede wszystkim osobiste refleksje – duchowe nauki pobierane w bólu.
Arcybiskup Sheen pisał tę książkę w okresie, kiedy doświadczał silnego fizycznego cierpienia. W 1977 roku przeszedł pierwszy z serii zabiegów chirurgicznych, które wyczerpały jego siły, a także utrudniły głoszenie kazań. Najwidoczniej zdawał sobie sprawę, że autobiografia jest jego ostatnim dziełem, ponieważ da się w niej wyczuć gorące pragnienie pilnego przekazania tych nauk, zwłaszcza opowiedzenia o duchowym bogactwie, jakie odnalazł w cierpieniu. W końcowych rozdziałach rozbrzmiewa ten sam zapał i determinacja, jakie charakteryzowały jego ostatnie kazania głoszone pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku – są pełne pasji, mają profetyczny charakter i brak im pozłacanych ozdobników, którymi w przeszłości upiększał swoje homilie.
Ostatni rozdział, zatytułowany Trzy etapy mojego życia, jest dokładnie tym, na co wskazuje tytuł. Arcybiskup szczerze przyznaje się w nim do próżności, do umiłowania małych przyjemności i stwierdza: „Musiałem zostać poddany ciężkim próbom, które miały źródło zarówno poza Kościołem, jak i w jego wnętrzu, aby w pełni zrozumieć sens swojego życia. Nie wystarczy być kapłanem, trzeba również stać się ofiarą”. Fulton Sheen ostatecznie został ofiarą. Niektóre fragmenty niniejszej autobiografii podyktował, kiedy leżał chory w łóżku, ściskając w rękach krucyfiks. Wyjątkowo poruszające są zamykające książkę rozważania na temat krzyża.
Autobiografia Fultona Sheena, jak wszystkie wielkie biografie, daje nam możliwość przyjrzenia się swojemu życiu w poświacie pozostawionej przez człowieka, który szedł przed nami; a przykład życia bp. Sheena teraz świeci chyba jeszcze jaśniej niż trzydzieści³ lat temu, gdy odszedł z tego świata.
W jednym ze środkowych rozdziałów autor szuka odpowiedzi na pytania, które wszyscy powinniśmy sobie zadać: „Czy rzeczywiście służyłem Kościołowi tak dobrze, jak powinienem? Czy wykorzystywałem liczne talenty, jakimi obdarzył mnie Bóg? Czy przyniosłem ogień na ziemię, jak Jezus zalecał swoim biskupom?”. Moim zdaniem w odniesieniu do Sheena na powyższe pytania należy odpowiedzieć twierdząco. Niewielu biskupów, a i niewielu świeckich, robiło to tak długo, tak dobrze i z takim polotem; a ta historia jeszcze się nie skończyła.
Obecnie w Watykanie rozpatrywana jest sprawa uznania bp. Sheena za świętego, co wydaje się ze wszech miar właściwe. Środki masowego przekazu rozpaczliwie potrzebują patrona (zwłaszcza twórcy reality show i programów informacyjnych). Naszej kulturze potrzeba przypomnienia, że szukanie sensacji nie jest wartością trwałą, a świętość owszem. W przeciwieństwie do wielu znakomitości wymienionych tutaj z nazwiska (takich jak Clare Boothe Luce, Heywood Broun czy George Gobel), których sława zbladła wraz z upływem czasu, pamięć o bp. Sheenie wciąż jest żywa. Dzieje się tak nie dlatego, że był znany z telewizji, lecz dlatego, że z ogromną pasją objaśniał prawdy, które są wiecznie aktualne. W tym glinianym naczyniu rzeczywiście znajduje się skarb: skarb wiecznej prawdy przekazanej przez prawdziwego apostoła.
Raymond Arroyo
6 lutego 2008 roku, Środa Popielcowa
Północna WirginiaROZDZIAŁ PIERWSZY
WSZYSTKO ZALEŻY OD PUNKTU WIDZENIA
Kiedy zapis życia człowieka jest już ukończony, trzy pary oczu odczytują go na trzy różne sposoby. Jest więc życie:
1. Takie, jak ja je widzę.
2. Takie, jak widzą je inni.
3. Takie, jak widzi je Bóg.
Na samym początku muszę podkreślić, że to nie jest moja prawdziwa autobiografia. Tamta bowiem została napisana dwa tysiące lat temu, opublikowano ją i ogłoszono w trzech językach i udostępniono każdemu żyjącemu w zachodniej cywilizacji.
Mylił się Carlyle⁴, kiedy powiedział, że „żadne ludzkie życie nie zostało wiernie zapisane”. Moje zostało! Atramentem była krew, pergaminem skóra, piórem włócznia. Na tę księgę składa się ponad osiemdziesiąt rozdziałów – każdy na jeden rok życia. Chociaż codziennie biorę ją do rąk, nigdy nie odczytuję dwa razy tej samej treści. Im częściej podnoszę oczy znad jej stronic, tym silniejszą czuję potrzebę spisania autobiografii na swój sposób, aby wszyscy mogli zobaczyć to, co chciałbym, aby zobaczyli. Im dłużej jednak zatrzymuję na niej wzrok, tym wyraźniej widzę, że wszystko, co w niej wartościowe, jest darem niebios. Dlaczego więc ja miałbym czerpać z tego chwałę?
Ta dawna autobiografia była jak słońce. Im bardziej się od niej oddalałem, tym głębsze i dłuższe były cienie rzucane przede mną przez żale, wyrzuty sumienia i obawy. Kiedy się do niej przybliżałem, cienie padały za moimi plecami – nie robiły już tak niesamowitego wrażenia, ale wciąż przypominały o tym, czego nie udało mi się dokończyć. Kiedy natomiast brałem tę księgę do rąk, nie było już żadnych cieni – ani przede mną, ani za mną. Pozostawała tylko niebiańska radość wynikającą z poczucia, że jestem skąpany w świetle.
Tamta autobiografia to krzyż, czyli moja wewnętrzna historia. Nie ta jednak, która rozgrywa się na scenie czasu, lecz ta, która została zarejestrowana, nagrana i zapisana w Księdze Życia. Nie jest to autobiografia, którą wam opowiadam, lecz autobiografia, którą czytam samemu sobie. W koronie cierniowej widzę swoją pychę, w przebitych dłoniach – pazerność na ziemskie zabawki, w przebitych stopach – ucieczkę od pasterskiej troski, w zranionym sercu – zmarnowaną miłość, a lubieżne, cielesne pragnienia zwisają z Niego niczym fioletowe łachmany. Niemal za każdym razem, kiedy odwracam stronicę tej księgi, boli mnie serce na widok tego, co eros zrobił z agape, na widok tego, co „Ja” zrobiło z „Tobie”, na widok tego, co rzekomy przyjaciel zrobił z Umiłowanym.
Były jednak w tej autobiografii chwile, w których serce drżało mi z radości na myśl o zaproszeniu na Jego ostatnią wieczerzę. Chwile, w których rozpaczałem, gdy jeden z moich bliskich odchodził, aby sparzyć Jego usta pocałunkiem. Chwile, kiedy chwiejnym krokiem pomagałem Mu nieść krzyż na Wzgórze Czaszki; kiedy przybliżałem się o kilka kroków do Maryi, aby wyciągnąć miecz przeszywający jej serce; kiedy miałem nadzieję, że od czasu do czasu upodabniam się do umiłowanego ucznia; kiedy cieszyłem się z przyprowadzenia pod krzyż innych Magdalen, aby stały się miłością, której wiecznie nie starcza nam w miłości; kiedy starałem się naśladować setnika i przykładałem chłodną wodę do spragnionych ust; kiedy jak Piotr biegłem do pustego grobu, aby później, nad brzegiem morza, mieć po tysiąckroć łamane serce, słysząc pytanie, które On zadaje mi wciąż na nowo: „Czy Mnie kochasz?”. Oto są budujące chwile, które można by spisać jako drugie wydanie mojej autobiografii – wydanie mniej autentyczne niż prawdziwy życiorys napisany dwa tysiące lat temu.
Niniejsze wydanie nie zawiera całej prawdy – całą prawdą są Blizny. Moje życie – takie, jak ja je widzę – jest połączone z krzyżem. Czytamy je tylko ja i mój Pan, a w miarę upływu lat coraz więcej czasu spędzamy na wspólnej lekturze. Jego treść zostanie przedstawiona całemu światu w dniu sądu.
Niemniej jednak to, co przeczytacie na kolejnych stronach, również jest prawdą, chociaż na niższym poziomie – narracji o klejnocie i oprawie, skarbie i opakowaniu, lilii i stawie.
Jak zatem ja widzę swoje życie? Widzę je jako kapłan. A to znaczy, że nie należę już do siebie, lecz w każdej chwili istnienia działam w osobie Chrystusa. Tak jak ambasador Stanów Zjednoczonych zawsze będzie uważany za przedstawiciela tego kraju – niezależnie od tego, czy znajduje się na urlopie, czy w sali obrad – tak kapłan zawsze pozostaje ambasadorem Chrystusa. To jednak tylko jedna strona medalu, ponieważ kapłan cały czas jest również człowiekiem.
Właśnie dlatego nadałem mojej autobiografii tytuł Skarb w glinianym naczyniu. Słowa te pochodzą z Drugiego Listu do Koryntian. Święty Paweł porównywał w nim siebie i innych apostołów do glinianych naczyń, w których przechowywany jest skarb (przykładem może być gliniana lampka, do której wlewano oliwę służącą do podtrzymywania płomienia). Wybrałem ten cytat, aby zwrócić uwagę na kontrast między wzniosłością powołania do kapłaństwa a kruchością ludzkiej natury, w której ono się realizuje. My, księża, mamy niezwykłą moc działania in Persona Christi, czyli odpuszczania najcięższych grzechów, przenoszenia krzyża z Kalwarii na ołtarz, przy chrzcielnicy – powoływania tysięcy dzieci do Boskiego życia, a przy łożu śmierci – wprowadzania dusz do królestwa Bożego.
Z drugiej strony jednak jesteśmy tacy sami jak inni ludzie. Mamy te same słabości – jedni do butelki, drudzy do kobiet, inni do pieniędzy lub wyższego miejsca w hierarchii władzy. Każdy kapłan jest człowiekiem, który ma ciało ulepione z plastycznej gliny. Aby nie skalać przechowywanego w nim skarbu, musi zostać rozciągnięty na krzyżu ognia. Ze względu na wysokość, z jakiej możemy się stoczyć, nasz upadek może być cięższy niż upadek innych ludzi. Najgorszy rodzaj złych osób to złe osoby duchowne, ponieważ one zostały wezwane do tego, aby być bliżej Chrystusa.
Dlatego człowiekowi, który otrzymał takie powołanie, trudno jest pisać autobiografię. W grę wchodzi tutaj bowiem przerażające napięcie między godnością jego powołania a zawodnością gliny, z której jest ulepiony. Kardynał Newman pisał: „Jakże byłbym zdolny patrzeć choćby na anioła? A jak mógłbym patrzeć na Ciebie i żyć? Gdybym był postawiony wobec jasności oblicza Twego, zwiądłbym jak trawa”⁵. Właśnie jednak w najgorętszym, centralnym punkcie napięcia między Boską naturą misji i niegodną słabością ludzkiego narzędzia rozlewa się miłość Chrystusa. On nigdy nie pozwala, abyśmy byli kuszeni ponad nasze siły i kocha nas nawet w naszych słabościach, albowiem Dobry Pasterz równie mocno miłuje zagubionych pasterzy, co zagubione owce. Napięcie, o którym mówię, prawdopodobnie najsilniej odczuwają ci, którzy starają się kochać Go z całkowitym oddaniem.
Jest jednak możliwe, że ja sam postrzegam zgodność mojego życia z powołaniem inaczej niż widzą to inni. Dlatego właśnie powstają zarówno biografie, jak i autobiografie. A nawet biografie różnią się między sobą – gdyby Judasz zamiast stryczka posłużył się piórem, z pewnością inaczej opisałby życie Jezusa, niż zrobił to św. Jan Ewangelista. Biografie na ogół powstają dopiero wtedy, gdy dana osoba staje się znaną osobistością, czyli wówczas, gdy człowiek, którego nie znamy na tyle dobrze, żeby z nim rozmawiać, staje się nam znany na tyle dobrze, że możemy o nim mówić.
Szekspir przypuszczał, że w biografiach
Przeżywa ludzi zło, które czynili,
Lecz dobro zwykle grzebiemy wraz z kośćmi⁶.
W przypadku życiorysu biskupa sytuacja jest jednak inna. Jemu bowiem został dany tron wywyższający go nad ludzi. Dlatego istnieje niebezpieczeństwo, że zobaczymy go w przepychu i dostojeństwie. Odwołajmy się znów do Szekspira:
Lecz człowiek, człowiek dumny, ustrojony
W przemijającą i niewielką władzę,
Zapominając o tym, co jedynie
Wie bez wątpienia – o swym kruchym losie –
Jak rozwścieczona małpa takie harce
Wyprawia, stojąc przed obliczem Niebios,
że aniołowie płaczą ⁷.
Osoba, która w tym świecie cieszy się taką popularnością, jaką w znacznej mierze dał mi nasz Pan, bywa chwalona i szanowana bardziej, niż na to zasługuje. Oto co pewien mały chłopczyk napisał do mnie z okazji moich osiemdziesiątych czwartych urodzin: „Rzyczę Ci dobrych urodzin. Rzyczę żebyś długo żył i żebyś kiedyś został papierzem”.
Pod koniec długiego życia człowiek na ogół przekonuje się, że mówi się o nim rzeczy zbyt dobre, żeby mogły być prawdziwe, albo zbyt złe, żeby mogły być prawdziwe, przy czym pochwał jest więcej, co zapewne należy przypisać świeckim, którzy widzą w księdzu tego, kim rzeczywiście powinien być, czyli „kolejnego Chrystusa”.
Pan nie wybiera najlepszych. Otrzymałem powołanie nie dlatego, że Bóg w swojej Boskiej mądrości uznał mnie za lepszego od innych. Boża miłość też jest ślepa. Znam tysiące mężczyzn, którzy bardziej niż ja zasługują na to, aby być kapłanami. On często wybiera niedoskonałe narzędzia, aby mogła objawić się Jego potęga. W przeciwnym wypadku można by odnieść mylne wrażenie, że to nie Duch, lecz glina czyni dobro. Do Jerozolimy Jezus wjechał na osiołku. Do Nowego Jorku, do Londynu i do dowolnej katedry świata może więc wchodzić w ludzkim ciele, które jest niewiele lepszym narzędziem. Nasz Pan nie darzy wielkim szacunkiem tych, którzy zajmują wysokie miejsce w rankingach popularności: „Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą” ⁸.
Pozornie stawia to Ewangelię w niekorzystnym świetle i może wydawać się zniechęcające. Jezusowi chodziło jednak o to, abyśmy nie wierzyli wycinkom z gazet i nie dali się zwieść temu, co myśli o nas świat. Ogólnie mówiąc – im większą wagę przywiązujemy do ludzkich osądów, tym mniej czasu spędzamy na kolanach, robiąc rachunek sumienia. Światło jupiterów zewnętrznego świata jest wtedy tak mocne, że przyćmiewa nasze światło wewnętrzne. Jeśli często słyszymy pochwały, możemy odnieść fałszywe wrażenie, że na nie zasługujemy. W miarę upływu czasu zmienia się też sposób, w jaki je przyjmujemy. Początkowo czujemy zakłopotanie i jesteśmy zmieszani. Po pewnym czasie pochwały zaczynają się nam podobać, chociaż twierdzimy, że spływają po nas jak woda po kaczce. Ale kaczki przecież uwielbiają wodę! Ta druga faza na ogół przeradza się w cynizm, ponieważ zaczynamy się zastanawiać, czego naprawdę chce od nas osoba, która nas chwali.
I wreszcie jest też moje życie takie, jak widzi je Bóg. A Jego osąd jest zupełnie inny. Człowiek bowiem czyta z twarzy, Bóg czyta w sercu. Dawid nie został wybrany dlatego, że ładnie wyglądał, a Eliasz też nie z tego powodu został odrzucony. Nasz Pan widzi nas dwojako: z jednej strony widzi nas takich, jacy mamy być zgodnie z Jego zamiarem, z drugiej widzi, na ile odpowiadamy Jego łasce. Stwórca podjął wielkie ryzyko, kiedy dał ludziom wolną wolę. Podobnie ryzykują rodzice, gdy dają wolność swoim dzieciom. Bardzo piękną opowieść o różnicy między ideałem, jaki Bóg przygotował dla każdego z nas, a tym, w jaki sposób sami siebie kreujemy, znajdziemy u proroka Jeremiasza. Ostatecznie to Bóg pisze epitafium dla człowieka – nie na pomnikach, lecz w sercach. Ja wiem tylko, że ten, kto dostał od Boga więcej talentów, będzie surowiej sądzony. Od tego, kto wiele dostał, wiele się oczekuje. Od tego, komu więcej powierzono, więcej się żąda. Mnie Bóg dał nie tylko powołanie, lecz także wiele możliwości i darów, a to znaczy, że w dniu ostatecznym będzie oczekiwał, że zapłacę wysoki podatek dochodowy.
Nie wiem, w jaki sposób Bóg będzie sądził, ufam jednak, że spojrzy na mnie z miłosierdziem i współczuciem. Jestem pewien, że w niebie czekają mnie trzy niespodzianki. Po pierwsze: spotkam tam ludzi, których nie spodziewałem się tam spotkać. Po drugie, nie będzie tam niektórych osób, które spodziewam się tam zobaczyć. I wreszcie największą niespodzianką – mimo tego, że polegam na Jego miłosierdziu – może być fakt, że ja tam będę.------------------------------------------------------------------------
¹ Matka Angelica (Mother Angelica), właśc. Rita Antoinette Rizzo – założycielka popularnej amerykańskiej stacji telewizyjnej Eternal Word Television Network.
Pat Robertson, właśc. Marion Gordon Robertson – amerykański polityk, duchowny i teleewangelista.
Joel Osteen – amerykański pisarz chrześcijański, teleewangelista .
² Milton Berle, właśc. Mendel Berlinger (1908–2002) – amerykański komik i aktor znany jako Wujek Miltie i Pan Telewizja. Jego kariera filmowa, radiowa i telewizyjna trwała ponad osiemdziesiąt lat .
³ Przedmowa pochodzi z roku 2008 .
⁴ Thomas Carlyle (1795–1881) – szkocki pisarz, historyk i filozof. Cytat pochodzi z biografii Waltera Scotta – szkockiego pisarza, który żył wiek przed Carlyle’em, a uważany jest za jednego z twórców romantyzmu .
⁵ J.H. Newman, Rozmyślania i modlitwy. Poezje, tłum. Z. Kubiak, Warszawa 1995, s. 86.
⁶ W. Shakespeare, Żywot i śmierć Juliusza Cezara , w: tegoż, Dzieła, tłum. M. Słomczyński, Kraków 1980, s. 83.
⁷ W. Shakespeare, Miarka za miarkę , w: tegoż, Dzieła, tłum. M. Słomczyński, Kraków 1982, s. 57.
⁸ Cytaty biblijne, jeśli nie zaznaczono inaczej, za: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Biblia Tysiąclecia, wyd. 5, Poznań 2015. Sigla w nawiasach kwadratowych pochodzą od redakcji .
⁹ Fibber McGee and Molly – bardzo popularne cykliczne komediowe słuchowisko radiowe nadawane w latach 1935–1959, którego bohaterami było prawdziwe małżeństwo – Jim i Marian Jordanowie .
¹⁰ Amos’n’Andy – radiowy (w latach 1928–1960) i telewizyjny (w latach pięćdziesiątych XX w.) sitcom rozgrywający się w afroamerykańskiej społeczności Harlemu .
¹¹ Około trzydziestu pięciu litrów .
¹² Prawie cztery litry .
¹³ Sheen posługuje się tu frazą primal eldest curse – użytą przez Szekspira w Hamlecie (akt III, sc. III) – która jest oczywistym nawiązaniem do biblijnego epizodu o Kainie i Ablu (Rdz 4, 1–16) .
¹⁴ Grace Moore (1898–1947), nazywana też Słowikiem z Tennessee – aktorka i śpiewaczka operowa nominowana do Oscara za rolę w filmie Noc miłości. Zginęła w katastrofie lotniczej pod Kopenhagą .
¹⁵ Wykłady Giffordowskie to seria prelekcji na temat teologii naturalnej wygłaszanych w czterech szkockich uniwersytetach. Inicjatywa ta została zapoczątkowana z woli szkockiego prawnika Adama Gifforda w 1887 roku. Jej celem jest „promowanie i szerzenie badań nad teologią naturalną w najszerszym znaczeniu tego terminu – innymi słowy, poznawanie Boga”. W latach 1916–1918 na uniwersytecie w Glasgow swoje wykłady wygłaszał brytyjski filozof, Samuel Alexander. Zostały one opublikowane w dwóch tomach zatytułowanych Space, Time and Deity .