- W empik go
Skarbiec faraona - ebook
Skarbiec faraona - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 184 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Ojcze, Nil w tym roku nie użyźnił ziemi, tysiące ludzi bez chleba, dzieci umierają z głodu, matki odbierają sobie życie, żeby na ich męczarnie nie patrzeć.
Tak mówiła Rama, jedyna córka Rampsynita, potężnego króla Egiptu.
– Czy i tobie brakuje szat, oliwy, daktyli, przepiórek lub chleba? – zapytał Rampsynit groźnie.
– Mnie ojcze?… mnie nic nie brakuje, bo na twoim dworze wszystkiego jest dostatek – ale…
– Więc czego jęczysz! – przerwał król.
– Lud twój umiera z głodu! – powtórzyła Rama z mocą – nie zląkłszy się groźnego spojrzenia rodzica.
– Niech zdycha! – wrzasnął srogim głosem Rampsynit. Tak srogim, że córka jego aż drgnęła.
Nie odeszła wszakże, bo postanowiła sobie uprosić jakiś datek dla tych, którzy wychudłe ręce wyciągali o kawałek chleba lub w niemocy zupełnej zalegali place i zaułki stolicy, czekając, aż przyjdzie śmierć i z męczarni głodu ich wybawi. Ozwała się też śmiało:
– Nietylko w Tebach i Memfisie, ale w całem twem państwie głód straszny panuje; zaraza szerzyć się zaczyna, a jeżeli tak pójdzie, wojsko twe dotąd niezwyciężone mór zwycięży.
– Wojsku memu nic nie brakuje, a że tłum pożre zaraza, tem lepiej, będę miał mniej do czynienia.
To rzekłszy, Rampsynit plunął przed siebie i wachlowany przez niewolników piórami strusiemi przepojonemi wonnościami, odpędzającemi złe powietrze, majestatycznym krokiem oddalił się w głąb pałacu. Rama osłupiałym wzrokiem patrzyła za oddalającym się rodzicem.
Nie mogła poiąć i zrozumieć zatwardziałości jego serca, ona, co byłaby chętnie swoje z piersi wyjęła, gdyby niem mogła nakarmić zgłodniałych lub dopomóc cierpiącym.
Nie mogąc znaleźć pomocy w ojcu, postanowiła szukać jej u bogów.
A gdy słońce kryć poczęło swe oblicze, Rama w towarzystwie najulubieńszych sobie dwóch służebnic udała się do świątyni Izydy.
Wszystkie trzy pod zasłonami, okrywającemi ich wdzięczne postacie skromne niosły dary.
Rama chociaż była jedynaczką słynącego z bogactw króla, nie posiadała drogocennych naszyjników, maneli ni zausznic.
Ojciec, o ile był bogatym, o tyle skąpym, nie obdarzał więc córki. Jedyny zaś wspaniały kanak w naramienniku oddała już na ryż i oliwę dla tych, którzy umierali z głodu.
Za cały więc dar niosła na ołtarz bogini naszyjnik, misternie własną jej ręką ułożony z pestek daktylowych, dwie zaś służebne ukrywały pod zasłoną nieco wonności, któremi pani ich nie pozwoliła sobie namaścić włosów ni ciała, oraz maleńka wiązkę sandałowego drzewa dla rozniecenia ognia na ołtarzu bogini. Gdy stanęły u wrót świętych i służebne roznieciwszy ogień, polały go wonnym olejkiem, a skoro dym wzniósł się lekkim obłokiem przed oblicze Izydy, Rama zawiesiła przyniesiony naszyjnik i założywszy ręce na piersiach, głosem błagalnym poczęła:
– O, Izydo, która użyźniasz ziemię i każesz jej wydawać owoce, rozkaż, by dała taką obfitość, iżby głodu nikt nie zaznał. Ręce, co się wznoszą w błaganiu ku tobie, niech nie będą wycieńczone i słabe. Niechaj maią siłę, jaką daje praca w sytości. Głos, który woła błagalnie, niech nie wychodzi z wycieńczonych piersi. Niechaj nie będzie jękiem, a dziękczynnem pieniem. Z oczu błagających niech głód nie wyziera. Niechaj wyrażają błogość i wdzięczność. Usta niech nie będą łaknące, a język suchy. Niechaj nasycone wołają dziękczynnie: "O Izydo, Izydo!"
Tak wołała w wielkiem modlitewnem uniesieniu Rama, a służebne powtarzały wyrazy swej pani.
Po skończonej modlitwie królewna umilkła. Znać było wszakże, że w głębi duszy zanosi ieszcze iakaś prośbę. Tak modliła się, by bogowie zmiękczyli serce jej ojca, a ten za złoto, które skrzętnie gromadził, kazał zakupić w sąsiednich krainach tyle zboża, by niem mógł nakarmić lud zgłodniały.
I jeszcze błagała, żeby smutek, który oplątał serce rodzica, precz odszedł, bo ojciec jej był od niejakiegoś czasu bezbrzeżnie smutny.
I ani dźwięk muzyki niewolników, ni tańce ucieszne i śpiewy niewolnic, ni nawet pieśń jej, która dawniej koiła jego troski, nie mogła rozchmurzyć lica Rampsynita.
– Nic, nic zgoła – westchnęła, kończąc swe myśli.