- W empik go
Skazany na kolory. Wiersze 1966-2016 - ebook
Skazany na kolory. Wiersze 1966-2016 - ebook
Tom Skazany na kolory stanowi podsumowanie wieloletniej twóczości literackiej Aleksandra Rozenfelda, będąc jednocześnie wyborem najciekawszych tekstów, ktore zyskują po latach nowe znaczenia.
Aleksander Rozenfeld (ur. 30 czerwca 1941 w Tambowie) – polski poeta i dziennikarz żydowskiego pochodzenia, publicysta Gazety Polskiej.
Urodził się w Tambowie w Związku Radzieckim, gdzie podczas II wojny światowej przebywali jego rodzice Adam i Elżbieta z domu Nissenbaum. Wiele lat mieszkał, tworzył i pracował w Lublinie.
W latach 1980-1981 pracownik NSZZ „Solidarność”, w latach 1982-1987 na emigracji. Zamieszkał w Izraelu, skąd wrócił do Polski przez Rzym. W Europie Zachodniej oczekiwał na przywrócenie obywatelstwa polskiego. Po powrocie zamieszkał w Złotowie w Wielkopolsce.
Wydał m.in. tomik poezji Wiersze na koniec wieku, Poemat o mieście Złotowie i trochę innych wierszy, Bzyk - wiersze nie dla dzieci, Szmoncesy oraz Opowieści lasku żydowskiego.
źródół: Wikipedia.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-731-5 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ocalić się przed sobą przed innymi
zapomnieć że deszcz ze mróz
iść między ludzi
być między ludźmi
z krzyżem za pan brat
na wozie pod wozem
w pociągu i pieszo
dochodzić słońca dzielić się słońcem
jak chlebem
witać dzień nagim
żegnać nieubranym
żebrać by dać mniejszym od siebie
z wielkimi na ty
z małymi na ty
gazetą na śniadanie
książką na obiad
ocalić siebie
dla siebie dla innych.
mojej Gosi
Śpij moja maleńka
niech ci się wyśni niebo całe słoneczne
rączką swoją podpierasz świat by się nie zawalił
uśmiechasz się przez sen
śpij – twoja lalka bezpieczna
oddycha twoim oddechem
niepotrzebne światło cię nie zbudzi
luli moja mała luli
stań się tęsknotą wszystkich złych ludzi.
XXX
Jesteś skazana na mnie
jak słońce na promień
radość na bliski żal
róża na przekwitanie
panie nie jestem godzien
jestem skazany na ciebie
jak deszcz na dochodzenie ziemi
wiatr na sypanie pamięcią w oczy
jesteśmy skazani na wieczne zrywanie jabłek
codzienne wygnanie z ziemi.
XXX
Żebyś była moja – żebym ja był twój
gdyby wszystkie ptaki świata
dały mi swój strój
gdybym cię mógł widzieć wszędzie
w porze każdej nocy – dnia
żebyś była dla mnie niobe nieborowską
w pochyleniu głowy marmurowy kształt
żebyś była nefretete
wenus z milo ale żywą
klio euterpe polihymnią
ale jesteś
jesteś tylko tym zaśpiewem
tym refrenem
żebyś była moja – żebym ja był twój.
XXX
bądź tą ostatnią od której
będę uciekać
bądź tą najpierwszą do której
przyjdę się korzyć
stawaj się tym kim dla mnie nikt być nie umiał
pożądaną i pożądaniem swym
chciej mnie przyciągnąć
pierwszą i ostatnią literą alfabetu
przecinkiem kropką i znakiem zapytania
bądź szczodrą tak by ręka pusto
od ciebie nie wracała
i nie wódź mnie na doświadczenia ojców moich
daj wytrwać przy sobie…
drzewo
gdy burze ciągle… łamie się w końcu
XXX
Dlaczego nie kłaniacie się kominom,
nie kłaniacie się kominom,
Kominom…
Ktoś powie – przecież to tylko cegła,
to tylko cegły,
Cegła…
Ale tam mieszkają ptaki,
Mieszkają ptaki,
to są nasze ptaki,
to są nasze matki,
to są nasi ojcowie,
matki
ojcowie.
XXX
Ale mi nigdy nie bądź blizną
bądź mi na stopy
bądź mi na dłonie
światłem mi bądź i ciemnością
bądź mi odświętna biało – czerwona
na co dzień czarna od znoju
bądź mi kominem w niebo strzelistym
piaskiem na papier sypanym
tak mi dopomóż osiemnasty
tak mi dopomóż czterdziesty czwarty
bądź też gdy trzeba krzykiem co budzi
ze snu nazbyt wczesnego
kilofem łopatą arem ziemi
na którym róże rok cały kwitną
ale mi nigdy nie bądź blizną.
XXX
Rabinowe córki były ładne
Rabinowe córki były mądre
były bardzo ładne i mądre
za warkocze wciągnięto je do nieba
bez skrzydeł bez włosów bez kości
i powstawały nowe modlitwy do pana boga esesmanów
moje dziecko majn kind moj rebionok
moje dziecko jest ładne
moje dziecko jest mądre
moje dziecko jest ładne i mądre
jak rabinowa córka
XXX
To były takie dziwne wykopaliska
najpierw czaszki wyszczerzone szczękami
potem ręce i nogi rozrzucone
po polu
a tak było ciekawie
że wróble i wrony zleciały się
stadami
to były takie inne miejsca
listy stamtąd nie docierały
nie były dzwony
choć codziennie marli
Kominami wylatywały ptaki
pana arystofanesa
a na pobliskich polach
nie rosło zboże
teraz tam owocuje
już tylko pamięć
ale i ta jabłoń
ma coraz mniejsze owoce.
***
majn idisze mame
moja matka żydowska nad Jordanem
miast ziemniaków je pomarańcze
na moją matkę nie śnieg
na mego ojca na moją siostrę nie śnieg pada
tam słońce częściej tam niebo bardziej niebieskie
tam może los czy na długo łaskawszy
ale nie ma wron nie ma czarnych wron
na białym śniegu
a z dworcowego głośnika nie pada głos
Warszawa główna dzień dobry proszę wysiadać
XXX
Powiedziałaś że chcesz być dla mnie Polską
to znaczy piachem nadwiślańskim
krasiczyńską kaplicą boską
Wawelem wyniosłym i otwocką sosną
powiedziałaś że kroplę krwi każdą
chcesz dać za chwilę spokoju
że dużo chłodu położysz na rozpaloną głowę
powiedziałaś … o w końcu już mówiłaś tak wiele
słowa ci lawiną leciały moja głowa była w popiele
i nie wiem czy usłyszę kiedyś że ktoś dla mnie
chce znaczyć tak bardzo
to ja może jednak zostanę
* * *
to ja może jednak zostanę.
* * *
A te buty małe buty
do chodzenia i do zdarcia
nie chodziły długo ani krótko
nawet w sam raz nie wydreptały
dochodzenia siebie samych
a na bucie cętki rdzawe
kropki kreski i przecinki krwawe
to są buty bardzo stare
ci co nieśli je na nogach
i ci co na rękach nieśli
już nie noszą swoich marzeń
oni nie oddychają
XXX
W tobie jest moja siła
w tobie
bez wątpienia
w twojej dłoni
pomocnej
przy lada potknięciu
ty jesteś przy mnie
nawet gdy cię nie ma
oczy twoje mnie bronią
gdy drogi pobłądzę
ty piszesz ten wiersz
ja stawiam litery
nieudolnie
bacząc
by błędu uniknąć
czuję cię przy sobie
twój oddech i tkliwość
podniosłaś mnie
dzięki ci
że urosłem
urodziłem się
po przestąpieniu progu
twojego
w chwilę potem
już naszego domu
Krynica, 17 I 1976 r.
XXX
ty i ja jedno nijak nam jakoś bez siebie
już na wspólne drogi skazani jesteśmy
i choćby po wybojach po bezdrożach iść przyszło
ja z tobą ty ze mną i w fikcji i w życiu
wspólnym snom przeznaczeni ofiarowani mojrze
jakubową drabinę wspólnie przejść musimy
stopy kurzu i cierniach
na zboczach golgoty podarujemy komuś
kto zechce doświadczać niepokoju naszego
nas trzydziestoletnich jeszcze czeka morze
słonej wody i pustynie bez cienia oazy
tak gotowi na salwę egzekucyjnego plutonu
przed siebie idąc za ręce się trzymamy
sierpień 1973 r.
SZIR HA SZIRIM
jeśli cię wyglądam dniem i nocą
a ty nie przychodzisz
lub ukazujesz tylko swoje odbicie
cóż zrobić mam ja
któremu piach i woda zastąpić mają
chleb i wino a widok twego biodra
kilka liter ocalałych z księgi Chumesz
jeśli pustynie całe przeszedłem
i niczego nie znalazłem prócz
paru guzów na głowie morza przepłynąłem
i wyniosłem z nich poranione stopy
za głosem twoim kilometry przebiegłem
a okazał on się echem dawno wypowiedzianych słów
na cóż jeszcze czekać mi każesz
ile jeszcze wyznaczysz prób
to będzie wielkie święto gdy
dozwolone mi będzie schylić się przed twoimi oczami
i zapalić świecę twoich palców
sam szatan będzie pierwszym drużbą
ziemia pociskiem wystrzelonym z weselnego działa
Villon i Petrarca ożyją nagle i
ogromna Pieśń na pieśniami
ogłuszy wielkiego Jahwe
KADISZ
kadisz za was odmawiam
choć nie wiem gdzie wasz grobowiec
szma izrael adonai elochenu
adonai echod Panie który gładzisz
grzechy świata gwiazdo sześcioma promieniami
strzałów w tył głowy wryłaś się
w pamięć wieku kadisz za was odmawiam
ale gdzie wasz grobowiec
ze wszystkich kirkutów świata
nie starczy świec kamienne płyty
zamieniono na chodniki
i nie ma się komu modlić
XXX
powiedziałaś że chcesz być dla mnie Polską to znaczy
krasiczyńską kaplicą boską Wawelem wyniosłym i otwocką
sosną
powiedziałaś że kroplę krwi każdą chcesz dać za odrobinę
spokoju że dużo chłodu położysz na rozpaloną głowę
powiedziałaś …… o w końcu już mówiłaś tak wiele
Słowa ci lawiną leciały moja głowa była w popiele
i nie wiem czy usłyszę kiedyś że ktoś dla mnie chce
znaczyć tak bardzo to ja może jednak zostanę
moja matka żydowska nad jordanem zamiast ziemniaków je
pomarańcze na moją matkę nie śnieg na mego ojca na moją
siostrę nie śnieg pada tam niebo jaśniejsze
tam słońce wyżej ale nie ma wron na śniegu a z
dworcowego
głośnika nie pada głos warszawa główna dzień dobry
proszę
wysiadać
XXX
powiedz mi Ojcze co to jest ojczyzna
czy tylko gleba na której żyć przyszło
czy ludzie także przynależą do niej
i jacy ludzie czy ci którzy krzywdzą
powiedz świat wszak znasz lepiej niźli ja
młodszy i bardziej z nadzieją patrzący
na wszystko co wokół mówię że dobrze
i tak być powinno bogowie co chwila
zmieniają oblicza zanim na dobre
zagoszczą na tronie już podmuch wiatru
zdmuchuje ich z tronu filozofom nie wolno
głosić filozofii poeci biorą się do polityki
ale ani nie piszą wierszy ani nie układają
traktatów co poniektórzy przy tanim winie
udają proroków nie ma komu przeczytać wiersza
więc nie wiem Ojcze co to jest ojczyzna
wiem tylko że to nie jest to miejsce w którym
ty śnisz teraz ani to w którym ja
spędzam czas na jawie
STADION
I
stadion na którym przyszło nam rozgrywać igrzyska
pełni funkcje wielorakie ten stadion jest synonimem
naszego działania naszego niezbyt długiego życia
najpierw bieg ten najbardziej donikąd po drodze
przyjdzie nam coś niecoś przeskoczyć dostać po głowie
skurczyć się od niespodziewanego ciosu w genitalia
w czasie biegu nie wolno się oglądać za siebie
nieszczęście zaczyna się gdy jesteśmy jedynymi
inni po drodze odpadli z konkurencji stadion wtedy
staje się jedynym miejscem naszej aktywności
jest jednak inne wyjście gdy w czterech rogach stadionu
ustawimy wieżyczki z karabinami maszynowymi a środek
zabudujemy barakami wtedy mamy do wyboru dwie role
albo tego wewnątrz albo tego na wieżyczce ale to już
zupełnie inna strofa
II
jak w człowieku powstaje ktoś drugi antyczłowiek
oto trzeba najpierw wyrzucić z siebie wszystko
co trąci jakimś bogiem potem to samo trzeba zrobić
z innymi
potem powołujemy do życia własnego boga służymy mu
gorliwie
wymyślamy własne racje stanu zmuszamy innych by te
racje
przyjęli za swoje bierzemy do ręki szybkostrzelną broń
dajemy innym broń szukamy zwierząt na których
wypróbować
możemy skuteczność swoich argumentów gdy dokładnie
opanujemy
nowy rodzaj działania prowokujemy przeciwników do
wystąpienia
potem jest proste wszystko spalimy kilka książek których
treść
uprzednio poznaliśmy wymażemy kolorowe miejsca
z mapy szarość
będzie obowiązująca wprowadzimy nowy krój czcionki
i munduru
popilnujemy się wzajemnie przez te kilka lub kilkanaście
lat
aż ktoś nowy się narodzi cieszyć się będziemy
spokojem
III
ten mecz jeszcze się długo nie rozpocznie
sędziowie ze strachu schowali się szatni stadionu
padają samobójcze strzały ormuzd wciąż nie może
zwyciężyć
ten mecz pozostanie nie rozstrzygnięty nie może być
zwycięzców ani zwyciężonych stadion bez widzów
jeśli nawet ktoś poniesie klęskę odbędzie się bez świadków
ten mecz
zdawałoby się że decydujący dla naszego istnienia
wciąż jeszcze nie może się odbyć nie ma reguł gry
światło bramki ma kształty zbyt dowolne
sprawozdawcy tutaj nie napiszą że gra toczyła się
według zasad fair play zbyt wiele ma ocaleć
jeśli nasze życie jest choć obola warte to żyć będziemy
póty póki się ucho nie urwie od dzbana naszych marzeń
póki mecz między ormuzdem i arymanem pozostanie
bez konta bramkowego
Miejsce na oddech
czym jest idea jeśli nie żywym człowiekiem
tylko żywy człowiek jest w stanie ucieleśnić ideę
wielu pytałem czym jest dla nich Polska –
odpowiadali
miejscem na mapie codziennym banałem rannym
wstawaniem
czuwaniem nocnym spokojem domu
niepokojem gościa
który wtargnął w spokojny dom czyimś zdumieniem
że tak bardzo podkreślamy swoją polskość
Polska właśnie tutaj a nie gdzie indziej
ziemia chwila która się dzieje czymś
co jest mną samym
ulicą codzienną narodem społeczeństwem państwem
wszystkim tym co może mi wszystko dać
czy robotnik czyta wiersze nie nie czyta
sam jest jak wiersz jak nie rozcięta księga
czeka aż ktoś do niego przyjdzie
podejmie próbę rozmowy
o wspólnym trudnym czasie nieubłagany los
zmusi mędrków
do myślenia o sprawie jest jakiś niepokój w człowieku
gdy podchodzi ktoś obcy w oczach pytanie czy niesie
w dłoni opłatek uśmiechu czy też kolejne żądanie
czym jest odpowiedzialność słowem bardzo źle
brzmiącym w poezji
ale wspólne budowanie wymaga przyswajania poezji
słów źle brzmiących czym jest świadomość źle
zbadanym obszarem współczesnego czasu
***
nasze małe wygrane trójka w totolotka
świat oglądamy przez różowe okulary
burza nie nad naszymi głowami ktoś obok pada
my idziemy dalej błoto dookoła dla nas
wydeptana ścieżka osaczający gwar my watę w uszy
nasze małe wygrane hasło dnia
uśmiech za uśmiech grymas za grymas
tytuł w codziennej gazecie jest nam jak jest
wejście do wieczornego kościoła
odkupione grzechy nie ma dnia nie ma nocy
nie ma nas
tuż obok za ścianą jest podobnie nasze małe wygrane
nie jesteśmy sami uspokojeni idziemy spać rano
wiadomości radiowe donoszą o stanie wód
ciśnieniu naszych czasów
***
co ci się Polsko śniło gdy
najlepsi twoi z torbami szli
wdzięczniejszej szukać ziemi co ci się śniło
gdy Krzysztof Kamil legł pod gruzami nienapisanego
od przeszło wieków nie ma już poetów i tylko
co chwila
słychać ludzki bełkot powiedz Polsko co ci się śni
chciałbym to w gładki przystroić rym i krzyczeć
co sił o sprawach twoich a tych co skwitują
to wzruszeniem ramion bo oni niby lepsi bo milczący
naucz krzyku daj im słuch bo głusi są na twoje sny
na wołanie twoje powiedz Polsko co ci się śni
na co dzień
***
Wiem że słowo znaczy to co znaczy a ja chciałbym
osiągnąć niemożliwe opowiedzieć człowieka
ze wszystkim dobrem i ze wszystkim złem
które w sobie posiada jeżeli skrót jest nieubłagany
to jak napisać wiersz
pełen człowieka jak powiedzieć o pełnym człowieku
Panie pomóż mi wybrać najistotniejsze co jest istotą
a co istotą nie jest co jest ważne co ważne nie jest
jakie zauroczenie przetrwa ponad schwytanie w słowa
czy kolor krwi jest kolorem wiersza czy błękit
czy człowiek jest w wierszu czy wiersz w człowieku
kto odpowie mi na pytania przed kim odpowiem
za pytania
ile muzyki w nas ile krzyku w nas ile ciszy w nas
tyle wołania o własne zdanie o własny pogląd
na świat
o własny światopogląd bez krzyża bez sztandaru
bez koloru
tyle w sercu co na sercu tyle w twarzy ile w oczach
odbitego spojrzenia dystans do wszystkiego co osacza
człowiek jest człowieka nie ma idzie człowiek
przed nim
ściana której ani dotknąć ani ją dojrzeć idzie człowiek
potyka się o okruchy własnych słów nieopatrznie
rzuconych
w chwili najmniej odpowiedniej a potem
za wszystko co się
powiedziało i czego się powiedzieć nie zdążyło trzeba
odpowiadać przed sobą i przed wymyślonym
przez siebie bogiem
który ma imię lub jest bezimienny
***
mam na sobie garnitur ze strachu
przed sobą
włożyłem garnitur z układności świecę garniturem
dziurawych zębów uśmiecham się do władzy
ukłon na prawo na lewo dzień mija za dniem
jest fajnie
nie szukam pustych miejsc słońce świeci banalnie
nie rozedrgane z bólu istnienia we mnie nie ma
wątpliwości
zamieszkałem dokładnie w swoim własnym strachu
rozejrzałem się po nim ma wymiary m-3 –
37 metrów kwadratowych
plus ubikacja gdy noc zapada wścielam się w tapczan
i marzę moje marzenia nie dotyczą
mojego strachu już przyzwyczajony mam nawet
odrobinę miejsca
na obrócenie się na drugi bok rankiem w pasażerskich
pociągach obserwuję sobie podobnych jednako
ubranych
ale gdy pytam z czego mają ubrania ich oczy
uciekają w bok
i nagle przestaję się bać bo przecież wystarczy tylko
świadomość kogo się boję i śmiech rozsadza mi płuca
wyzwolony z własnego strachu rzucam ubranie
do rowu
nagi idę przez świat
TAM GDZIE MNIE NIE MA
Gdy będziesz chciał zawołać – kocham
zatrzymaj na moment ruch warg
zastanów się – bo słowo użyte
mści się
gdy będziesz chciał zawołać – nienawidzę
patrz wyżej
słów – mowy – języka
najlepiej używać – milcząc
………
żandarm udający życzliwość
wręczył mi papier nakazujący
napisano tam dużymi literami
napisano tam małymi literami
stwierdzono w imieniu imperatora
że ––––– mnie nie ma
…..
płacze niebo nie tylko nade mną
obok płaczą ludzie nie z mojego powodu
idzie potok człowieczy pomiot tej ziemi
płacze
……
XXX
rozejdźcie się słowa modlitwy
po każdej ludzkiej dróżce
wołajcie o tożsamość
by język nie dziwił się ustom
ja wędrowny błazen połykacz sztucznych ogni
ruchem ręki zatrzymałem słowa
pochylony uważnie nad trudnym milczeniem
………
i nie wydobędę ze struchlałego gardła szeptu
oto sam zostałem wygnańcem
26 czerwca 1982
Modlitwa do nadziei odwagi i wolności
nadziejo moja nie bądź nigdy więcej
matką głupich – ileż słońca
zapalasz przed oczyma
serca żywiej łomotem
tłoczą krew –
jest tlenu pełna
muzyka dnia to
nieufność wobec nocy –
czasu na myślenie
dokoła twarze oczekujące
ode mnie wieści
pochodnie pięści zostały zapalone
gniew przepleciony miłością
umiera metamorfoza
wielkie słowa skierowano
do reanimacji
lekarze mowy przygotowują się
do egzaminów
ze znajomości człowieczeństwa
nadziejo moja ty zawsze
przy mnie stój i nie gaś
mi języka codziennością
XXX
moja wolności czy ja to zawsze ty
czemuś zdziwiona że pytać się ośmielam
moja wolności sama najlepiej wiesz
którędy i dokąd iść – nocą mnie nawiedzasz
pani – której istnienia w dzień zaledwie się domyślam
i pościel staje się mapą świata i idę za tobą
ale dziś dotkliwiej niż innym czasem
poczułem twoje istnienie – mieszkasz we mnie
pracowitym jesteś mieszkańcem – nie sublokatorem
moja wolności ja wiem że ja to ty – nierozdzielni
jesteśmy – niepokorni jesteśmy – niezniszczalni
moja odwago daj mi szanse
głosu – akordu pełnego
nie jednego dźwięku
ja wiem – metaforą
można wszystko
ja dziś krzyknąć chcę
czas jest tylko dziś
jutro będzie czasem innych
moja odwago daj mi
zamienić w myśl
moje marzenia:
że nie oduczyłem się krzyku
że mi głos w krtani nie
uwięźnie na czyjś złowieszczy
widok
odwago stań się zarazą
naszych czasów
nieuleczalną choroba
mówienia prawdy
bez względu na wyrok
który wcześniej czy później
zapadnie
Poemat dla córki
prolog
córeczko nawet sprawy najważniejsze przestają być ważne
gdy raz w życiu trzeba o sobie powiedzieć pełnym głosem
jestem – nie gałęzią drzewa, nie cudzym głosem, nie
wyznawcą jednego Boga, nie - władcy zamawiającemu panegiryk,
wreszcie nie – ojczyźnie, która zastrzega sobie wyłącznie prawo
do bycia ojczyzną
I
jest czas domu i czas podróży, czas snu i czas jawy,
czas więzienia i niezaznany czas wolności
Polska – zdawać by się mogło jest we mnie – mową,
ruchem warg w szepcie, milczeniem, jest we mnie dniem i nocą,
w domu który nie jest domem, w cierpliwości i wielkim zmęczeniu.
Polska jest rwącym się wierszem , poszarpaną melodią
w której śmiech i płacz, jest jak drzewo, którego korzenie
od lat schną z tęsknoty za odrobiną prawdy o sobie samej.
II
W tej ogromnej katedrze czasu data odciska się kamienną tablicą,
znak jest przypomnieniem, krzyż na cmentarzu, bezimienny grób,
kamienna pustynia treblinki, wszystko to zadaje pytanie
co to znaczy być polakiem?
III
Jesteś krwią z mojej krwi, jesteś kością z mojej kości
ale dopóki nie masz możliwości wyboru nie wołaj
że ty to Polska, słowa mszczą się za zbytnią pochopność, ranią.
IV
To śmieszne słowo serce, to śmieszne słowo polska, to
śmieszne słowo ojczyzna; Gdy się miało naście lat,
mogło się zdawać że wszystko co wokół jest jak było
nie rozróżnisz, kto drań kto przyjaciel, cenzura dat
wykazała błąd naiwności. Pozostał tylko płacz, ta starsza pani
gorycz , jeszcze jeden dworzec na drodze do …
V
oto twoja mowa maleńka – splugawiona jak rzadko,
to w twoim języku padł rozkaz do strzału przeciw twoim braciom,
oto twoja mowa, na kłamstwa i oszustwa używana codziennie,
twojej mowy używają by przykryć nią lada draństwo,
a ty milczysz – choć rozumiesz milczysz
epilog
Jak ci t wytłumaczyć dla mnie Polska to nie geograficzne miejsce
ust gdzie ja tam ona choć wiem że zuchwalstwem jest nawet w
szepcie próba nazwania we mnie nie ma lęku polska we mnie – tak!
OJCZYZNA
ojczyzna – a to od gleby coś tak ciągnie
zimnicą taką przyjmuje i serce gorące mrozi
………….
ojczyzna – matczyzna – ojczymizna
macosze padło – truchleje myśl ze strachu
na prawdopodobieństwo nowych słów
co z chorej głowy idą
………….
to są stare dzieje – tęsknota
za czymś tak odległym jak dzieciństwo
w ogrodzie pełnym róż widzę
gąsienicę przegryzającą korzenie
myśmy na lance cudze nadziewali
marzenia o uśmiechu – miał trwać wiecznie
………….
a tu o ironio – pozostaje codzienność
i gorycz pustej kartki
córeczko – to jest list z innej krainy
gdzie do Boga modlą się rzadko
z czystej intencji – każdy chce czegoś
tylko dla siebie
………….
ojczyzna – a ja widzę ptaki ciągnące kąsek
każdy w inną stronę a na dziobie
sztandar z hasłem –„tylkom ja prawdziwy
tylkom ja jedyny – tylkom ja twoim Bogiem”
………….
i oto inną melodię słyszę –
„módl się i pracuj módl się i pracuj
zwolniony jesteś od marzenia
zwolniony jesteś od myślenia
o lepszym czasie”
………….
w moim domu mówiono po polsku
i do dziś mimo innej ziemi nic się nie zmieniło
gdzie ja – tam i Ona – piękna pani
w przybrudzonej przez historię sukience
………….
widzisz mała – tak to z nami jest – że niespokojni
gonieni czasem gubimy z oczu Duże – przekonani
że nie starcza tylko mieć zakonotowane – skąd jesteś
nie starcza – każdej nocy skazany jestem na zaoceaniczne
podróże – międzyplanetarne sny – oto stoję z tobą
w kolejce po szczęście i … budzę się słysząc „zabrakło”
………….
ojczyzna – z encyklopedycznych haseł
z ksiąg pielgrzymstwa , wołania o spokój
z wygnań, powrotów – jedną widzę kartę
wciąż niezapisaną – płaczu, narzekań, rozmów
a to przecież od gleby idzie
pachnące obornikiem i sianem
nasiąkłe potem i krwią
to jedno słowo
które wciąż się staje
Izrael 1984
XXX
nie bądź mi Polsko macochą
w żadnym dniu roku
nie siej w serce niepokoju
niech zawsze wiem
gdzie miejsce serca
byłem już nad Jordanem
przy Wiśle to bardzo mała rzeka
i czas tam inaczej płynie
nie jest tym samym czasem
nie bądź mi Polsko macochą
ja mową twoją
poruszam przecież
najcięższe na drodze twej kamienie
ślad swój na ziemi twej chcę zostawić
nic więcej
ślad swój zostawić
1980 – 1986
XXX
tyle na raz pustych miejsc
przy różnych polskich stołach
i nad wisłą i nad menem i za atlantykiem
przy pustych talerzach wigilię odprawią
duchy nieobecnych
pójdźmy wszyscy do stajenki
na pasterkę do żłobu kolędować małemu
córki daremnie wypatrują matek
synowie na próżno wyciągają szyję za ojcami
oj nie uda się kolęda w pojedynczy talerz
spłynie łza – znów zabrakło kogoś
kto najładniej śpiewał
tyle na raz pustych miejsc
i w rzeszowie i w rzymie i w toronto
z betlejemskiego placu dzwoni księżyc
coroczną nowinę – a my tu czekamy
na wizy na paczki na niedoszłe na czas opłatki
i tylko ten co ma się narodzić …
naszą nadzieją
Rzym, listopad 1986
XXX
świat wygląda inaczej niż nam się zdaje
to nie jest tak że jednoznacznie możliwy jest
podział na czarne i białe
oto rzecz – oglądasz ją przynajmniej z dwóch stron
biała strona nie dotyka czarnej
czarna strona nie dotyka białej
a jednak jest nieuchwytne miejsce
gdzie się obie strony spotykają
i my niespokojnie czekamy na dotknięcie granicy
sytuacja zagrożenia gdzie możliwe sprawdzenie
na ile jesteśmy silni by sprostać łajdactwu
oto trzeba powiedzieć tak – oto trzeba powiedzieć nie
oto trzeba zamilknąć – nie mówić nic
oto wali się na nas z różnych stron nieszczęście
a my słabi a my mocni a my nijacy
stajemy naprzeciw niewidocznemu wrogowi
a wrogiem naszym to właśnie czarna strona
to właśnie biała strona
rzeczy którą trzymamy w naszych słabnących dłoniach
wstecz – tylko tam mieszka nasza pamięć
i nie pamięta nic – żadna przestroga
nie zamieszkała w naszej pamięci
uparcie idziemy tą samą drogą potykając się
wciąż o te same kamienie
o te same kamienie których nie zapamiętała
nasza pamięć