- W empik go
Skład i pochód armji piątego zaboru - ebook
Skład i pochód armji piątego zaboru - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 247 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jeżeli trudno jest przyrodnikowi zbadać świeżo zauważone zjawisko natury i sformułować prawo, które nim rządzi, to znacznie trudniej jest ująć umiejętnie i przedstawić wyraziście świeżo zauważone zjawisko społeczne, a trud ten będzie o tyle większy, o ile nauki społeczne i historyczne mniejszemi rozporządzają doświadczeniami od nauk przyrodniczych. Jednakowoż to z góry powiedzieć możemy, iż w obu wypadkach przy rozglądaniu się w rzeczywistości największą przeszkodę stanowią stare teorje, będące rzekomą tej rzeczywistości formuła, albowiem patrzymy na świat nie okiem, ale mózgiem przez oko, przeto zwykle widzimy tylko to, co wiemy, a nie widzimy tego, czego nie wiemy lub wiedzieć nie chcemy. Zgoda na to, że błędne teorje nie wyrządziły nauce nigdy tyle szkody, ile błędne ustalanie faktów. Ale teorje przysłaniają fakty, że ich oko wcale ujrzeć nie może. Nigdy może Polska nie roiła się tak od "teorji", jak dziś, i nigdy też może tak nie lekceważyła faktów, jak czyni to obecnie przynajmniej w swym lewicowym odłamie. Aczkolwiek przeto piętrzą się trudności, próbą badania ze wszech miar uczynić należy, ponieważ groza położenia zniewala, umysł krytyczny i postrzegawczy do jak największych wysileń. A jako przyrodnik obiera sobie pewien dogodny punkt obserwacyjny i z niego rozgląda się dc koła, tak i ja za punkt wyjścia w niniejszych rozważaniach obieram sobie niedawną dyskusję warszawską na temat idealizmu "zdrowego" i "niezdrowego", która toczyła się między dwoma żydami, dr. Henrykiem Nusbaumem a redaktorem "Nowej Gazety" p. Stanisławem Kempnerem. Pierwszy twierdził, że Polacy, rozważając kwestje żydowską, nie mogą stać na stanowisku "niezdrowego idealizmu", zaś drugi to stanowisko za jedynie "zdrowe" uważał. Obaj dyskutanci nie powiedzieli wszystkiego, jeden może, bo nie mógł, drugi, bo nie chciał. Czujemy, że czysto dyalektycznie rzecz brana daje istotnie dziwoląg. Sprawiedliwości, humanitarności, tolerancji, idealizmu niepodobna dzielić na "zdrowy" i "niezdrowy". Trąci to scholastyką średniowieczną. Przeczytałem właśnie ciekawą książkę Samuela Lublińskiego "Die Entstchung des Christentums aus der antiken Kultur" (Powstanie chrześcijaństwa z kultury starożytnej). Długo rozmyślałem nad ustępem, w którym świetny ten autor przedstawia nam, jak w upadającym i rozkładającym się Rzymie starożytnym wszystkie WARTOŚCI POLITYCZNE zamieniano na WARTOŚCI ETYCZNE, jak umysły od Aleksandra "Wielkiego zwracały się w stronę typu Dyogenesa, jak powstała ROMANTYKA ETYCZNA, która całkowicie się zgubiła w dziecinnej dyalektyce serca, co w ostateczności dało nietylko ewangieliczną, miłość nieprzyjaciela", ale tak daleko idące zrzeczenie, że się obcego stawiało nad swojaka; ukochało się chorych nad zdrowych, ludzie otwierali ramiona dla przyjęcia wszystkich cudzoziemców; marzenia o przyszłem królestwie bożem na ziemi, które usunie wszelakie przeciwieństwa i raz na zawsze ureguluje stosunki, wprawiały umysły w stan upojenia. Lecz zamiast zapowiedzianego powrotu Chrystusa z armją aniołów wyłonił się z chmury dziejowej Konstantyn
Wielki i na gruzach wszystkich republik dzwignął despotję, zaś apostołowie królestwa bożego na ziemi, skoro zapragnął wprząc ich do swego rydwanu, natychmiast wielki pokłon mu oddali. Podobne warunki rodzą podobne nastroje. Toteż warto przypatrzeć się linji rozwojowej myśli i uczuć w ostatniem naszem pokoleniu z tego punktu obserwacyjnego, który pozwoliłbym sobie nazwać DYALEKTYKĄ ROMANTYKI ETYCZNEJ. U nas rzadko czyni się obserwacje nad rzeczywistością i wygłasza spostrzeżenia bez przymieszki tendencji. Zarówno prawicowcy jak lewicowcy zalecają pojmować rzeczywistość w pewien z góry postanowiony sposób: prawicowcy dzielą świat na grzeszników i cnotliwców, lewicowcy na burżuazję i proletarjat. Jedni i drudzy potępiają się wzajemnie i winy szukają w charakterach, gdy raczej należałoby szukać błędów rozumu w głowach. Studjum niniejsze ma być próbą skierowania zagadnienia na tory rzeczywistości. Chcę zbadać, jak pojmowano u nas zagadnienia ojczyste wogóle a w stosunku do sprawy żydowskiej specjalnie. Temat obrany każe mi zająć się przedewszystkiem tą sferą, która najwięcej rozprawia o kwestji idealizmu "zdrowego" i "niezdrowego", grzęznąc właściwie w ROMANTYCE ETYCZNEJ, aczkolwiek głęboko jest przekonana, że na klawiaturze życia kładzie rękę "naukowo" do gry ułożoną.II.
Sfera demokratyczna, której ideologja w tej chwili mnie interesuje, musi być bliżej określona. Dla braku nazwy lepszej zapożyczę nazwy od socjalistów. Będzie to więc PROLETARJAT INTELIGENCKI. Szczególnie mam na myśli ludzi, którzy zarobkują swoją inteligencją bez pomocy kapitału czy kapitaliku. Nie organizują pracy, lecz są przez innych organizowani do pracy. Główną cechą tej sfery jest dysproporcja pomiędzy ubóstwem majątkowem a pewnem wyposażeniem umysłowem, erudycją, która ich wynosi ponad chlebodawców, czy też wogóle organizatorów pracy, ludzi praktycznych, ruchliwych, przedsiębiorczych. Największa ilość proletarjatu inteligenckiego składa się z ludzi, których pozwoliłem sobie określić dawniej jako TYP MARTWYCH RĄK. Ludzie ci są urodzonymi dyalektykami z zupełną niezdolnością do czynu. Wszelkie teorje nowe będą miały w tej sferze zawsze namiętnych obrońców i propagatorów, tem namiętniejszych, im bardziej teorje te oddalą się od rzeczywistości i im mniej dróg będą one ukazywały ku wymarzonej przyszłości. A przedewszystkiem im bardzie) ludzie ci byliby niezdolni sami podobne teorje wysnuć ze swych głów. Święci się tu kult wszelakiego paradoksu i widna jest skłonność do przyjmowania hypotez za ustalone naukowe fakty. Oto przykład wymowny. Prawią tu wszyscy o LUDZKOŚCI, lecz nikt bliżej tej ludzkości nie określił. Pojęcie to nie jest rekonstrucją myślową rzeczywistości, ale czemś w rodzaju idei Platona, osobą oderwaną, która jednak przybrała wszystkie cechy osoby realnej i przemieniła się w wyraźny mitologemat. Opuszcza się naród tak dla tego mitologematu, jak anachoreta opuszczał środowisko ludzkie dla bliższego życia z Bogiem. Nie ulega wątpliwości, że z dziejów zaczyna się zwolna wyłaniać jakaś krystalizacja tego, co ma istotnie zaczątek, cech rzeczywistej ludzkości; wszelako droga tej krystalizacji raczej idzie od jednostek przez gminy, okręgi, prowincje do państw a od państw do związków państwowych (Staatenbunde) o ustroju ściśle określonym. Lecz ludzie ci stają w przeciwieństwie do istniejącego ustroju i cały ten rosnący gmach wielkiej organizacji międzynarodowej ludzkości uważają za nędzną parodję prawdy i sprawiedliwości. Mówi się o jakimś przyszłym ustroju a nawet podaje się jego formę, ale jest się bardzo rozdrażnionym, jeśli jakieś fakty usuwają fundament z pod tej formy śnionej, skutkiem czego jasnem się staje, iż mamy do czynienia z wiarami a nie z przekonaniami opartemi na badaniu. Toteż sfery, o których mowa, hołdują właściwie nie terjom, ale doktrynom. Teorją nazywam zgodnie z całem światem myślącym ujęcie pewnego szeregu spostrzeżonych faktów w związek przyczynowy, ale doktryna jest czysto myślową koncepcją, pewną konstrukcją logiczną, zbudowaną na podstawie szeregu bezkrytycznie przyjętych aprioryzmów. Typową taką doktryną jest nauka owych sfer o ludzkości. Inny przykład. Każdy wie, że w polityce zamierzenia ceni się tylko miarą osiągniętych wyników. Ale w tych sferach dzieje się odwrotnie. Suma przecierpianych za zamierzone czyny prześladowań decyduje o mądrości obranych środków. Kto zginął za swe przekonania, ten nie podlega krytyce. Widzimy tu wyraźnie pomieszanie "ofiary" z "bohaterem". Najmężniejsza śmierć nie uwalnia człowieka od sądu historji. Czuł to doskonale Słowacki, gdy poddawszy analizie politykę Ikarów, gdzie "zasługą upaść z chmur", z gorzką ironją potraktował tę romantykę polityczną. Wszelako ROMANTYKA POLITYCZNA z czasów naszych nietylko zobojętniała dla ojczyzny, ale niespodzianie zaczęła żywić dla niej uczucia nienawistne. Głównem siedliskiem tych uczuć nienawistnych stała się sfera, którą dla braku lepszego określenia pozwoliłem sobie nazwać proletarjatem inteligencji.III.
Kto śledzi uważnie bieg wypadków historycznych, ten się przekona, że rozwój myśli politycznej idzie zawsze krok w krok za temi wypadkami. Przez wyraz rozwój rozumiem kolejność przemian a nie wzrost doskonałości. I to jest rzeczą bardzo znamienną, że ci, którym się zdaje, iż przodują myślą dziejom, w rzeczywistości myślami swemi wloką się tylko w ogonie tych dziejów. Wyjątkowe bowiem natury tak bystre posiadają umysły, iż pod zoraną glebą dnia dzisiejszego postrzegają kiełkujące ziarna, które jutro staną się runią zieloną. Większa część ludzi dopiero wtedy widzi, gdy już ziarno się sypie z przejrzałego kłosa. Toteż podstawową nutą ich duszy jest pesymizm, gorycz, sceptycyzm, ratujący się od rozpaczy światozbawczemi paradoksami, wielka drażliwość i skłonność do krzykliwej opozycji.
"Obywateli trzeba ważyć a nie liczyć", powiedział Cyce – ro w swej rozprawie "O rzeczypospolitej". "Język kłamie głosowi a głos myślom kłamie", biadał Mickiewicz w "Dziadach". Reakcja mieści się nietylko w obozach, piętnowanych przez przeciwników mianem wstecznictwa, jak chorobom i uwiędom podlegają wszyscy ludzie bez wyjątku i bez względu na swe przekonania.
Gdy państwowość polska została poważnie zagrożona, powstawały konfederacje dla jej ratowania. Ale nareszcie państwowość ta została rozbita. Historycy twierdzą, że w czasie pierwszego rozbioru Polski wraz z państwowością o mało nie nastąpił rozkład narodowości. Garstka broniła kraju; inni witali zaborców jako zbawców. Wszelako idea zachowania narodowości jeszcze sto lat ożywia nasze związki, czyli konfederacje: dopiero po roku 1864 poczyna ujawniać się w kołach demokratycznych pierwszy rozkład także tego pojęcia.
Nie można się dziwić, że chłopstwo, które zupełnie nie znało pojęcia "naród" i wyrazem tym określało tylko gmin rolny, po zniesieniu pańszczyzny i uwłaszczeniu przez rząd jawnie okazywało niechęć ku wszystkiemu, co polskie. Psychologja tego tragicznego faktu jest dla historyka zupełnie jasna i ozumiała. Ale trudniej mu zrozumieć, dlaczego w łonie INTELIGENCJI NARODU zaczęto nagle przeciwstawiać uciśniętemu patrjotyzmowi fantastyczny kosmopolityzm a właściwie internacjonalizm beznarodowy, prześladowanej polskości oderwaną od rzeczywistości ludzkość, czyli marę mitologiczną, a zahamowanej 'wszędzie kulturze polskiej jakąś mityczną kulturę ogólnoludzką. Ale najtrudniej zrozumieć, dlaczego czyniono to wszystko z niesłychaną pasją i roznamiętnieniem.
Patrjoci "piętnowali" te objawy, tłomaczyli je "wynarodowieniem" i "wpływem rusyfikacji". Nie ulega kwestji, że w Petersburgu i Moskwie, Kijowie i Mińsku ludzie pod wpływem kultury rosyjskiej tracili na sobie pokost polski a zyskiwali rosyjski, że zbliżali się do typu rosyjskiego a oddalali od polskiego, że zaczynali daleko lepiej znać twórczość rosyjską, niż twórczość polską, że odcięci od kultury swojskiej pełni byli nalotów kultury rosyjskiej, ale to zjawiska wcale nie tłomaczy, gdyż znane nam są doskonale typy gorących nawet patrjotów, kształcących dzieci swe w Galicji w szkołach polskich, którzy sami jednak pod wpływem wydarzeń losowych nawet mówić po polsku zapomnieli, bardzo nad tem ubolewając. Natomiast widzieliśmy między sobą ludzi, nie umiejących ani słowa po rosyjsku, wychowanych na kulturze polskiej, którzy pełnemi rękami czerpali z źródeł swojszczyzny a głośno przyznawali się do beznarodowości. Więc wyjaśnienie wcale nie było wystarczające, natomiast "piętnowania" zwiększały tylko rozdrażnienie i wewnętrzne rozłamy. Trzeba… szukać przyczyn innych i zważyć, czy te przyczyny będą dostateczne dla wyjaśnienia tego szczególnego faktu.
Oglądając się za temi przyczynami dostatecznemi, postrzega się znowu pewien paralelizm pomiędzy zdarzeniami dziejowemi a ideami. Po roku 1864 narodził się w Rosji nacjonalizm państwowy, który oparł się na rosyjskości i nawet armję przebrał w granicach możliwości w strój kroju narodowego. On zdecydował, że należy wcielić Polskę do państwa nietylko mechanicznie, ale także organicznie. Zaczęto tedy prowadzić dalej z pewnem natężeniem wszczętą po roku 1831 pracę nad rozkładem wszystkich dawnych instytucji krajowych, zastępując je instytucjami ogólno-państwowemi. Ale gdy dawniej w instytucjach tych pracowali jeszcze Polacy, teraz zaczęto ich usuwać z wszystkich stanowisk. W ten sposób Polak przestawał czuć w sobie człowieka publicznego i z każdym rokiem czuł się bardziej a bardziej tylko człowiekiem prywatnym.
Wiemy z medycyny, ża dość często boli człowieka noga ucięta. Chirurg odjął wprawdzie człowiekowi kończynę dolną, ale nie zniszczył ośrodków, mózgowych aparatu nerwowego tej kończyny dolnej. Znikła organizacja państwowa ojczyzny, ale w umysłach ludzkich pozostała pewna abstrakcja. Gdy w Królestwie Polskiem ojczyzna nie posiada aparatu państwowego, odpowiadającego za powodzenie materjalne i moralne jego członków, wciąż się jeszcze słyszy zdania: "Naród powinien robotnikowi dać to a to", "Ojczyzna krzywdzi robotnika", "Ogół ma obowiązki względem swoich członków", "Po – lacy powinni dać żydom równouprawnienie" i t… p. Otóż język pytluje wedle pewnych odziedziczonych schematów, w mózgu istnieją pewne pojęcia jako szablony, lecz rzeczywistość zupełnie temu wszystkiemu nie odpowiada. W ten sposób wyrosło do "ojczyzny" dużo urojonych pretensji tego człowieka prywatnego, którego energja zahamowana, życia publicznego pozbawiona, szukała sobie ujścia w innym kierunku. Więc tworzono sobie różne filozofje pocieszenia. Fotografja stosunków zagranicznych, napływająca do nas w postaci książek, mówiła, że jesteśmy jednak bardziej podobni do Zachodu, niż do Wschodu, który ujął w ręce regime nad nami. Fotografja daje nam bezbarwny obraz rzeczywistości i pozbawiona jest plastyki. Tak samo książka nie mogła nam dać barw i bryłowatości życia zagranicznego. W umysłach naszych tworzyła się mara rzeczywistości zagranicznej a nie odbijała się sama rzeczywistość. Toteż teorje zagraniczne przyjmowały u nas postać doktryn, więc nie ujęć faktów w związek przyczynowy, ale koncepcji logicznych, z życiem naszem – wcale albo mało związanych.
I oto rozległy się głosy, że narodowość nie jest koniecznie związana z państwowością (lub krajowością), a utrata własnych instytucji państwowych (i krajowych) za niedolę uchodzić nie może. Szczęście ogółu nie jest bezwzględnie zależne od jego siły i samodzielności politycznej, lecz od możności uczestniczenia w cywilizacji powszechnej (!) i posuwania własnej, czego jednak nigdy bliżej nie wyjaśniono, co jest dla doktryny jako takiej zawsze charakterystyczne. Bo czegóż, mówiono, żąda każdy człowiek w odosobnieniu? Czy własnych żołnierzy, bitew, zwycięstw, zaborów, parlamentów, posłów, ministrów, słowem aparatu politycznego? Nie, każdy marzy o tem, ażeby mógł żyć szczęśliwie (typowy egoizm "człowieka prywatnego"), zgodnie z prawami (?) swej osobistej i zbiorowej natury (?). I znowu nie określono bliżej praw tej natury osobistej i zbiorowej. A więc, mówiono dalej, ów aparat polityczny sam przez się olśnić może jedynie umysły, goniące za błyskotliwemj pozorami.
Idee te wyrastały w chwili, kiedy zamykano instytucje za instytucjami, zabraniano mówić po polsku i kiedy "patrjotyzm" tak uchodził za widmo czerwone, jak dziś w Rosji socjalizm a w Niemczech anarchizm.