Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sklep z antykami - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
14 listopada 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sklep z antykami - ebook

Anna-Lisa nareszcie spełnia swoje marzenie. Porzuca nudną biurową pracę w Sztokholmie i otwiera własny sklep z antykami w malowniczym rejonie zwanym Roslagen. Od teraz kobieta korzysta z uroków życia na wsi i szybko nawiązuje nowe przyjaźnie we wiosce. Poznaje między innym Johnny’ego, mechanika samochodowego o zielonych oczach, który odwiedza ją coraz częściej…

Lecz nie wszystko idzie po myśli Anny-Lisy. Złodzieje antyków nękają okolicznych mieszkańców. Jakby tego było mało, okazuje się, że całkiem niedaleko mieszka wróg bohaterki, na którego trzeba uważać…

„Sklep z antykami” to druga część serii poświęconej Annie-Lisie  poszukującej wewnętrznego spokoju i osobistego szczęścia. Eli Åhman Owetz z niezwykłym wyczuciem przedstawia radość płynącą z prostego wiejskiego życia.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0236-726-3
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

Sa­mo­chód firmy prze­pro­wadz­ko­wej znik­nął za ro­giem.

Znowu we­szłam do środka i wolno za­mknę­łam za sobą drzwi. Usia­dłam na pod­ło­dze po­mię­dzy pu­dłami i kich­nę­łam, po­nie­waż w po­wie­trzu uno­sił się kurz.

Urze­czy­wist­nia­łam swoje ma­rze­nie. Znaj­do­wa­łam się w bu­dynku daw­nego sklepu spo­żyw­czego, który pla­no­wa­łam prze­kształ­cić w skle­pik ze sta­ro­ciami, od tego wie­czoru bę­dący także moim do­mem.

– Za­mie­rzasz tam też za­miesz­kać? Spać? W skle­pie? Jak eks­cen­tryczna star­sza pani? Klienci będą cię bu­dzić, pu­ka­jąc w okno?

Kat­tis, moja przy­ja­ciółka miesz­ka­jąca w jed­nej z są­sied­nich wsi, była prze­szczę­śliwa, gdy ją po­in­for­mo­wa­łam, że ku­pi­łam bu­dy­nek daw­nego sklepu w Söder­ber­dze, lecz oczy­wi­ście mu­siała się ze mną tro­chę po­prze­ko­ma­rzać.

Te­raz pa­da­łam z nóg i po­my­śla­łam, że w su­mie mo­gła­bym się po­ło­żyć na pod­ło­dze w biało-zie­loną sza­chow­nicę i za­snąć.

Ostatni mie­siąc był sza­lony.

Ma­rze­nie o wła­snym skle­pie ze sta­ro­ciami doj­rze­wało we mnie przez lata. W mię­dzy­cza­sie gro­ma­dzi­łam różne przed­mioty z my­ślą, że je „po­tem sprze­dam, jak już będę mieć wła­sny sklep”. W końcu do mo­jego miesz­ka­nia w Sund­by­bergu le­dwo dało się wejść, tak było za­gra­cone.

Pa­ko­wa­łam się przez kilka ty­go­dni. Dzie­sięć mi­nut przed przy­jaz­dem fur­go­netki spa­ko­wa­łam ostat­nią rzecz. Nie­miecki wa­zon pro­jektu Edu­arda Baya „Flo­renz”.

Gdzie się po­działo to pu­dło ozna­czone czer­wo­nym krzy­ży­kiem? Jest! Stało za sto­sem ażu­ro­wych pa­neli bocz­nych pó­łek String. Otwo­rzy­łam kar­ton i z fo­lii bą­bel­ko­wej wy­ję­łam wa­zon.

Wa­zo­nik z lat pięć­dzie­sią­tych w geo­me­tryczny wzór był moją pierw­szą rze­czą upo­lo­waną na targu sta­roci. Choć na zdo­by­czy znaj­do­wały się oznaki lek­kiego wy­szczer­bie­nia, to za­pła­ci­łam dwa­dzie­ścia pięć ko­ron, co sta­no­wiło tro­chę wy­gó­ro­waną cenę.

– Wy­szczer­bie­nie świad­czy o tym, że go uży­wano i lu­biano – stwier­dził sprze­dawca.

Ład­nie po­wie­dziane – sko­men­to­wa­łam w du­chu.

Tak my­śla­łam, za­nim usły­sza­łam ten ko­men­tarz jesz­cze od dzie­się­ciu in­nych sprze­daw­ców. Obie­ca­łam so­bie, że ni­gdy nie po­wiem tak żad­nemu swo­jemu klien­towi.

Od­su­nę­łam znisz­czoną za­słonkę w mniej­szym z okien wy­sta­wo­wych, wy­cho­dzą­cym na opu­sto­szałą ulicę ską­paną w świe­tle wio­sen­nego wie­czoru, i po­sta­wi­łam w nim wa­zo­nik „Flo­renz”.

– Hej, Söder­bergo, nie­długo otwar­cie – wy­szep­ta­łam.

Mi­nęło pięt­na­ście lat od zli­kwi­do­wa­nia miej­sco­wego sklepu. Ostatni wła­ści­ciel się ze­sta­rzał i pro­wa­dził go głów­nie po to, by mieć kon­takt z ludźmi.

La­tem sprze­da­wał wcza­so­wi­czom lody i śle­dzie w sło­ikach, ale zimą trzeba było naj­pierw za­dzwo­nić i do­piero wtedy pan Jans­son scho­dził. O ile nie drze­mał za ladą.

Tak jak star­szy pan za­mie­rza­łam za­miesz­kać na pię­trze. Kat­tis stwier­dziła, że to tak, jak­bym za­miesz­kała w skle­pie.

– Anno-Liso, bę­dziesz jak pan Jans­son.

W głębi za­gra­co­nego ma­ga­zynu znaj­do­wały się trzesz­czące schody pro­wa­dzące do czę­ści miesz­kal­nej. Za­pa­dał zmrok, więc po­ty­ka­łam się o krze­sła pa­ty­czaki, wa­zony pod­ło­gowe i półki String.

Na­stęp­nego dnia mieli wpaść Kat­tis i Kalle, żeby po­móc mi po­za­wie­szać ży­ran­dole, cho­ciaż te­raz nie mia­łam na­wet ochoty za­pa­lać świa­tła w swoim ma­łym miesz­kanku.

Usia­dłam w ciem­no­ści przy sta­rym stole ku­chen­nym pana Jans­sona i wy­pi­łam resztkę kawy z czer­wo­nego ter­mosu Koka. Na ko­la­cję mu­siała mi wy­star­czyć ostat­nia ka­napka z jaj­kiem, którą zro­bi­łam rano.

Rano. Mia­łam wra­że­nie, że to było wieki temu.

Wtedy: pra­cu­jąca w biu­rze miesz­kanka Sztok­holmu. Te­raz: wła­ści­cielka sklepu ze sta­ro­ciami na wsi.

W każ­dym ra­zie już nie­ba­wem. Na noc Wal­pur­gii, za równy mie­siąc, An­tyki Anny-Lisy miały otwo­rzyć swoje po­dwoje.

Czy do in­au­gu­ra­cyj­nej kawy po­win­nam po­dać blok cze­ko­la­dowy czy ro­ladę bisz­kop­tową? – za­sta­na­wia­łam się w my­ślach.

To była moja ostat­nia myśl przed za­śnię­ciem.ROZ­DZIAŁ 2

Obu­dziło mnie pia­nie ko­guta. To mu­siał być ko­gut są­sia­dów. Po kilku se­kun­dach znowu za­piał. Dźwięk był roz­dzie­ra­jący.

Do­tarło do mnie, że na­prawdę miesz­kam na wsi. W naj­cu­dow­niej­szym miesz­ka­niu na świe­cie. Zo­sta­łam jesz­cze chwilę w łóżku i cie­szy­łam się wi­do­kiem z okna.

Sy­pial­nia była pierw­szym, co mnie tu za­chwy­ciło, gdy Göran Jans­son, syn wła­ści­ciela sklepu, po­ka­zał mi dom tam­tego je­sien­nego dnia.

Ciemna kwia­towa ta­peta z lat dwu­dzie­stych, me­ta­lowe łóżko z mo­sięż­nymi gał­kami i duża szafa na ubra­nia z jabł­kami wy­rzeź­bio­nymi na drzwiach. W na­roż­niku stała ko­moda z ema­lio­wa­nym dzban­kiem i umy­walką.

– Cóż, nie­wiele się tu zmie­niło od ślubu mo­ich ro­dzi­ców. Kuch­nia i ła­zienka zo­stały prze­bu­do­wane w la­tach pięć­dzie­sią­tych, ale sy­pial­nia jest taka, jaka była… Ro­dzice głów­nie pra­co­wali i pew­nie nie wi­dzieli po­trzeby zmian.

Sta­ra­łam się nie oka­zy­wać pod­eks­cy­to­wa­nia tym, że po­kój prak­tycz­nie wy­gląda tak jak w la­tach dwu­dzie­stych po­przed­niego wieku, i tylko ki­wa­łam głową. Zmarsz­czy­łam czoło i zro­bi­łam taką minę, jak­bym chciała, żeby wszystko było białe i świeże.

Ale oczami wy­obraźni już wi­dzia­łam sie­bie śpiącą na tym me­ta­lo­wym łóżku. Łóżku, w któ­rym te­raz le­ża­łam i wspo­mi­na­łam oglą­da­nie tego bu­dynku z Göra­nem Jans­so­nem.

Sie­dem­dzie­się­cio­ośmio­letni syn sta­rego Jans­sona chciał się w końcu po­zbyć tego domu. Jego dzieci, które długo roz­wa­żały, czy nie by­łoby warto zro­bić z niego domku let­ni­sko­wego, w końcu po­rzu­ciły ten po­mysł.

Bu­dy­nek daw­nego sklepu wiej­skiego był na sprze­daż od dwóch lat. Jak do tej pory nikt nie zła­pał ha­czyka. Göran Jans­son wy­glą­dał na zre­zy­gno­wa­nego.

Drzwi do ła­zienki otwie­rał z prze­pra­sza­jącą miną.

– Tu­taj jest ła­zienka… To ona głów­nie od­stra­sza oglą­da­ją­cych.

Onie­mia­łam na wi­dok tego, co zo­ba­czy­łam.

Przez okno świa­tło wpa­dało do uro­czej, mię­to­wej mi­ni­ła­zienki. Głę­boka wanna z lat pięć­dzie­sią­tych. Mała umy­walka z dwoma kra­nami, je­den z cie­płą i je­den z zimną wodą. Se­des w tym sa­mym ład­nym zie­lo­nym ko­lo­rze co wanna i umy­walka. Nad wanną błysz­czące czarne płytki pa­su­jące do de­ski se­de­so­wej.

Ła­zienka była jak z re­tro­snu i już na pierw­szy rzut oka było wi­dać, że jest w fan­ta­stycz­nym sta­nie, lecz Göran Jans­son naj­praw­do­po­dob­niej nie znał słowa „re­tro”.

– Ekhm… ja… cóż… – Spoj­rza­łam na niego, nie mo­gąc wy­du­sić z sie­bie ani słowa.

Göran zer­k­nął na mnie, po czym wbił wzrok w pod­łogę.

– No tak, pani rów­nież. Cóż, zdaje się, że bę­dziemy mu­sieli ją wy­bu­rzyć, je­śli chcemy sprze­dać ten dom.

Pra­wie krzyk­nę­łam, ale ja­koś opa­no­wa­łam emo­cje. Po­my­śla­łam, że ni­gdy nie doj­dzie do wy­bu­rze­nia ła­zienki, bo to ja za­miesz­kam w tym domu.

Za­miast tego po­wie­dzia­łam po­cie­sza­ją­cym to­nem, że dom mimo wszystko jest w do­brym sta­nie, i do­da­łam, sta­ra­jąc się trzy­mać emo­cje na wo­dzy, co było wy­czy­nem z mo­jej strony:

– A jak wy­gląda kuch­nia? Też była prze­ra­biana w la­tach pięć­dzie­sią­tych?

Ow­szem, była. Na szczę­ście dla mnie i dla Görana Jans­sona. Bo to tam, na tle krzywo wi­szą­cych sza­fek ku­chen­nych w per­ło­wo­sza­rym ko­lo­rze, do­bi­li­śmy targu po bar­dzo krót­kich ne­go­cja­cjach.

– Mój wnuk pra­cuje w branży wodno-ka­na­li­za­cyj­nej. Zro­bimy re­mont ła­zienki i sprze­dam pani dom za osiem­set pięć­dzie­siąt ty­sięcy ko­ron.

– We­zmę go za sie­dem­set w ta­kim sta­nie, w ja­kim jest te­raz. Z ca­łym ume­blo­wa­niem.

Göran Jans­son po­dra­pał się po gło­wie.

– Cóż. Chło­pak i tak ni­gdy nie ma czasu… Mówi pani: z ca­łym ume­blo­wa­niem? Nie bę­dziemy mu­sieli wy­wo­zić tego wszyst­kiego na śmiet­nik? Sie­dem­set… no do­brze, niech tak bę­dzie.

Le­żąc na łóżku, spoj­rza­łam w stronę kuchni, na swoje (swoje!) cu­downe szafki, pod­łogę w biało-zie­loną sza­chow­nicę, stół z la­mi­no­wa­nym bla­tem i lśniącą czer­woną lo­dówkę re­tro Smeg.

Lo­dówka była moim je­dy­nym luk­su­so­wym za­ku­pem. Ku­pi­łam ją w tym sa­mym dniu, w któ­rym sprze­da­łam miesz­ka­nie w Sund­by­bergu.

Oka­zało się, że je­stem jedną z tych osób, które sko­rzy­stały na trans­for­ma­cji. W ciągu sze­ściu lat moje miesz­ka­nie tak zy­skało na war­to­ści, że mo­głam za nie ku­pić bu­dy­nek daw­nego sklepu i jesz­cze zo­stały mi pie­nią­dze na ży­cie do czasu, aż roz­kręcę swój mały biz­nes.

Roz­kręcę? Po­czu­łam ścisk w żo­łądku.

Nie, ko­niec z za­mar­twia­niem się. Dzi­siaj jest pierw­szy dzień reszty mo­jego ży­cia jako przed­się­bior­czyni – po­my­śla­łam. Pora po­słu­chać ko­guta, wstać i za­brać się do ro­boty!ROZ­DZIAŁ 3

Kiedy Kat­tis i Kalle po­ja­wili się o dzie­sią­tej, zdą­ży­łam już tro­chę ogar­nąć cały ten chaos. Z fi­li­żanką kawy w ręku sie­dzia­łam na ta­bo­re­cie ze schod­kiem na środku sklepu i my­śla­łam.

Po­win­nam zo­sta­wić tę starą, uro­czą ladę z wagą, żeby było wi­dać, że w prze­szło­ści mie­ścił się tu­taj sklep spo­żyw­czy? Czy ja wiem… Chyba mam lep­szy po­mysł.

– Halo? Jest tu kto? Czy wła­ści­cielka sklepu z an­ty­kami ma do sprze­da­nia starą wagę prze­suw­ni­kową? – Kat­tis ener­gicz­nie we­szła do środka, tego dnia ubrana w kom­bi­ne­zon Fri­stads, ko­szulę fla­ne­lową w kratkę i ka­lo­sze.

Moja przy­ja­ciółka była re­por­terką w lo­kal­nej ga­ze­cie, ale w wol­nym cza­sie ro­biła wszystko, by wy­glą­dać jak rol­niczka.

Za­przy­jaź­ni­ły­śmy się w po­ło­wie szkoły pod­sta­wo­wej w Sum­pan i od tam­tej pory by­ły­śmy nie­roz­łączne, aż dzie­sięć lat temu Kat­tis za­raz po stu­diach do­stała pracę w ga­ze­cie „Nor­r­telje Tid­ning” i prze­pro­wa­dziła się do ro­dzin­nego domu let­ni­sko­wego God­sta znaj­du­ją­cego się we wsi są­sia­du­ją­cej z Söder­bergą.

W God­sta spę­dzi­łam ra­zem z Kat­tis wiele wa­ka­cyj­nych ty­go­dni.

– Waga prze­suw­ni­kowa, do­bre so­bie. Wciąż jej uży­wa­cie? Za­pra­szam!

– Dzięki! Oj, tro­chę tu tego jest! Zmie­ścisz to wszystko tu­taj, gdy już się roz­pa­ku­jesz? – Kat­tis omio­tła wzro­kiem nie­wielki lo­kal.

– Zmie­ści. Poza tym ma duży ma­ga­zyn. – Kalle, który wła­śnie wszedł do środka, przy­wi­tał się ze mną i ob­jął Kat­tis ra­mie­niem. Uśmiech­nął się w ten sam spo­sób co ja, gdy pierw­szy raz zo­ba­czy­łam miesz­ka­nie na pię­trze. – Dziew­czyny, wie­cie, ile lo­dów na pa­tyku i ko­mik­sów _Se­cret Agent X-9_ tu­taj ku­pi­łem? Jak tylko na­uczy­łem się jeź­dzić na ro­we­rze, pe­da­ło­wa­łem na nim do sklepu ra­zem z bra­tem i jego kum­plami. By­łem w siód­mym nie­bie!

Męż­czy­zna mo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciółki wy­cho­wał się na wsi i wró­cił na nią dzień po ukoń­cze­niu stu­diów eko­no­micz­nych. Te­raz pro­wa­dził biuro ra­chun­kowe w Nor­r­tälje.

Kat­tis i Kalle po­znali się, gdy Kat­tis przy­go­to­wy­wała roczną de­kla­ra­cję po­dat­kową ga­zety.

– Mia­łam wiele py­tań, na które po­tra­fił mi od­po­wie­dzieć tylko ten fa­cet – opo­wia­dała za­zwy­czaj Kat­tis, wspo­mi­na­jąc, jak się po­znali.

– I ko­niec koń­ców mu­sia­łem się zde­kla­ro­wać i wy­znać jej mi­łość – do­da­wał za­wsze Kalle.

Szybko za­go­ni­łam przy­ja­ciół do pracy. W głębi ma­ga­zynu le­żały cztery okrą­głe kin­kiety, na które na­tra­fi­łam, gdy li­kwi­do­wała się stara ka­wiar­nia, a obok nich dwie duże świe­tlówki.

Je­dy­nym po­miesz­cze­niem w ca­łym domu, w któ­rym pla­no­wa­łam zre­zy­gno­wać z es­te­tyki na rzecz prak­tycz­nych roz­wią­zań, był ma­ga­zyn. Miał on też peł­nić funk­cję mo­jej pra­cowni, a do szli­fo­wa­nia uszko­dzo­nych sto­łów z drewna te­ko­wego po­trzebne mi było do­bre oświe­tle­nie.

Pra­co­wa­li­śmy nad tym, z krótką prze­rwą na lunch. Kat­tis przy­wio­zła ze sobą do­mową la­sa­gne, którą pod­grza­li­śmy w pie­kar­niku.

– Sorry, nie mam mi­kro­fali. W mię­dzy­cza­sie mo­że­cie się ro­zej­rzeć po domu.

Kalle, który ni­gdy nie był na gó­rze tego bu­dynku, w czę­ści miesz­kal­nej, uśmiech­nął się krzywo po wyj­ściu z ła­zienki.

– Ma­rzy­łaś o ta­kiej, prawda?

Ich dom był jak żyw­cem wy­jęty z ma­ga­zynu wnę­trzar­skiego „Gods & Går­dar”. Urok sta­rego dworku w po­łą­cze­niu z no­wo­cze­sną kuch­nią. Gu­stowny i ory­gi­nalny miks.

Po­do­bał mi się, ale to nie był mój styl.

– W ubie­głym ty­go­dniu ku­pi­li­śmy kre­dens u Sche­edego. No wiesz, w tym skle­pie z an­ty­kami w pa­łacu.

Ow­szem, wie­dzia­łam. Zro­bi­łam ro­ze­zna­nie. Sche­edes Vin & An­tik w pa­łacu Sol­sta­holm znaj­do­wał się pięć ki­lo­me­trów stąd, ale z me­blami z osiem­na­stego wieku oraz im­por­tem wina nie sta­no­wił dla mnie kon­ku­ren­cji. W oko­li­cach Söder­bergi nie było żad­nego sklepu z rze­czami re­tro. An­tyki Anny-Lisy miały wy­peł­nić tę lukę.

– Rut­ger Sche­ede i Kalle cho­dzili w li­ceum do jed­nej klasy. Rut­ger to na­prawdę miły chło­pak, prawda, Kalle?

– Tak, Rogge jest w po­rządku. Ale ta jego na­rze­czona, ta zło­śliwa sio­stra Kop­ciuszka, nie wiem, skąd on ją wy­trza­snął. Spoj­rzała na nas wku­rzona i prych­nęła, gdy Rogge dał nam dzie­sięć pro­cent ra­batu.

Na wszelki wy­pa­dek spy­ta­łam o asor­ty­ment sklepu Rut­gera Sche­edego. Kat­tis mnie uspo­ko­iła, za­pew­nia­jąc, że je­stem je­dyną wła­ści­cielką sklepu z rze­czami re­tro w tej czę­ści Ro­sla­gen.

Za­mon­to­wa­li­śmy wszyst­kie ży­ran­dole i kilka pó­łek, za­nim moi przy­ja­ciele mu­sieli się zbie­rać do domu.

Kiedy roz­pa­ko­wy­wa­łam pu­dła i met­ko­wa­łam to­war, Kalle Księ­gowy po­ra­dził mi, że­bym prze­pro­wa­dziła in­wen­ta­ry­za­cję ma­ga­zynu. Sto­jąca za nim Kat­tis prze­wró­ciła oczami i pod­nio­sła kciuk do góry.

W końcu po­ma­cha­łam im na po­że­gna­nie, za­mknę­łam się od środka i po­szłam do ma­ga­zynu.

Na gó­rze, w miesz­ka­niu, za­dzwo­nił te­le­fon.

Po­ko­na­łam schody pię­cioma dłu­gimi su­sami.ROZ­DZIAŁ 4

– An­tyki Anny-Lisy. Dzień do­bry!

– Na­zy­wam się El­len Ljung­berg. Dzwo­nię w spra­wie ogło­sze­nia w ga­ze­cie. Sku­puje pani rze­czy po zmar­łych, zga­dza się?

Ni­gdy nie ku­po­wa­łam rze­czy po zmar­łych, na­wet ich nie oglą­da­łam, ale rze­czy­wi­ście za­mie­ści­łam ogło­sze­nie w ga­ze­cie: „An­tyki Anny-Lisy, nowy bu­tik z rze­czami z lat 1930–1980, otwiera się tej wio­sny w Söder­ber­dze. Sku­pu­jemy rze­czy po zmar­łych. In­te­re­suje nas wszystko, na­wet po­je­dyn­cze przed­mioty”.

Po­da­łam też swój nu­mer te­le­fonu, za­równo ko­mór­kowy, jak i sta­cjo­narny.

Ten ostatni wy­da­wał mi się tro­chę old­sku­lowy. W mie­ście od dawna mia­łam tylko ko­mórkę. Te­raz zaś mój błę­kitny apa­rat Ko­bra w końcu był też te­le­fo­nem, a nie tylko ozdobą.

– Zga­dza się. Z tej strony Anna-Lisa Jo­hans­son. W czym mogę po­móc?

Oka­zało się, że wła­śnie zmarła matka El­len Ljung­berg, lecz ani ona, ani jej sio­stry czy ich dzieci nie byli za­in­te­re­so­wani rze­czami po babci. El­len dzwo­niła więc po skle­pach ze sta­ro­ciami.

– Dużo przed­mio­tów jest jesz­cze z cza­sów, gdy moi ro­dzice za­miesz­kali ra­zem, czyli z pięć­dzie­sią­tego szó­stego roku. Ale mło­dzież prze­cież lubi dzi­siaj ta­kie rze­czy? Jest pani za­in­te­re­so­wana?

Czy by­łam za­in­te­re­so­wana?

Pięć­dzie­siąty szó­sty rok… Ide­al­nie.

Umó­wi­ły­śmy się, że na­stęp­nego dnia wpadnę do El­len i wszystko przej­rzę. Po­dała mi ad­res. Dom ro­dzinny El­len Ljung­berg znaj­do­wał się w ma­łej miej­sco­wo­ści Svan­berga, dzie­sięć ki­lo­me­trów ode mnie, co ozna­czało, że mo­głam tam po­je­chać mo­to­ro­we­rem, jak do tej pory je­dy­nym środ­kiem lo­ko­mo­cji, ja­kim dys­po­no­wa­łam.

Za­kup pi­kapa fi­gu­ro­wał na pierw­szym miej­scu mo­jej li­sty rze­czy do zro­bie­nia, lecz mu­sia­łam z tym jesz­cze chwilę po­cze­kać. Na końcu wsi znaj­do­wał się warsz­tat sa­mo­cho­dowy Mi­ka­els­sona, który sprze­da­wał uży­wane sa­mo­chody. Mia­łam na­dzieję, że coś tam znajdę.

Za­sty­głam przy biurku z Ko­brą w ręku, a w moim ciele bu­zo­wała ad­re­na­lina. By­łam wła­ści­cielką sklepu ze sta­ro­ciami, która miała je­chać obej­rzeć ma­ją­tek po zmar­łej ko­bie­cie!

Jak to się robi…?

W su­mie mniej wię­cej wie­dzia­łam. Pe­wien wła­ści­ciel sklepu z an­ty­kami w mie­ście po­ra­dził mi, że­bym de­cy­do­wała się na kupno ma­jątku po zmar­łym tylko wtedy, gdy jest tam jedna lub kilka rze­czy, dzięki któ­rym na pewno zwróci mi się cały za­kup. I dwa­dzie­ścia in­nych przed­mio­tów, które bę­dzie ła­two sprze­dać.

Reszta to bo­nus.

– I pa­mię­taj. Osoby, które po­ka­zują ci dom, mo­gły w nim do­ra­stać i mają oso­bi­sty sto­su­nek do tych przed­mio­tów. – Wła­ści­ciel sklepu z an­ty­kami za­wie­sił głos i spoj­rzał na mnie ostrze­gaw­czo. – Za­le­cam spo­kój. Nie po­śpie­szaj ich.

Ja? Po­śpie­szać? Skąd ten po­mysł? Nie wie­dzia­łam.

Po­po­łu­dnie spę­dzi­łam na krzą­ta­niu się po kuchni.

Wszyst­kie półki wy­ło­ży­łam pa­pie­rem wo­sko­wa­nym i okle­iłam de­ko­ra­cyjną zie­lono-białą ta­siemką w kratkę, którą dawno temu zna­la­złam na pchlim targu. W końcu mia­łam kuch­nię, do któ­rej ide­al­nie pa­so­wała.

Cała moja ko­lek­cja por­ce­lany re­tro zna­la­zła miej­sce w prze­stron­nych szaf­kach. Kom­pletny ser­wis obia­dowy Pick­nick, moja duma. Po­je­dyn­cze fi­li­żanki w ko­lo­rowe wzorki. Cała półka pół­mi­sków róż­nych roz­mia­rów.

Po­rzą­dek i por­ce­lana na każdą oka­zję. Go­spo­dyni z lat pięć­dzie­sią­tych ski­nę­łaby głową z uzna­niem.

Była do­piero dwu­dzie­sta. Przed pój­ściem spać zaj­rza­łam do in­ter­netu. Za­czę­łam od prze­glą­da­nia ulu­bio­nych blo­gów.

Na Por­ce­la­no­wym blogu po­ja­wił się wpis o wa­zo­nach Åseda, na for­m55 o po­kaź­nej ko­lek­cji sztuć­ców do sa­łaty z drewna te­ko­wego, a na Fem­tio­tal­sjak­ten jak zwy­kle o wzo­rach z fa­bryki por­ce­lany w Ge­fle.

Nie­dawno do nich do­łą­czy­łam. Na swoim blogu, na­zwa­nym jak sklep: An­tyki Anny-Lisy, pi­sa­łam o rze­czach zna­le­zio­nych na pchlich tar­gach oraz o wy­stroju wnętrz. Od­wie­dzało mnie sporo go­ści.

Te­raz za­miast bloga stwo­rzy­łam stronę in­ter­ne­tową „An­tyki Anny-Lisy”, która miała wspie­rać mój sklep in­ter­ne­towy, lecz póki co nie­stety jej nie ak­tu­ali­zo­wa­łam. To była ko­lejna rzecz, którą mu­sia­łam się za­jąć.

Jak wy­gląda strona in­ter­ne­towa Sche­edego? Zaj­rza­łam do in­ter­netu i zo­ba­czy­łam wy­sma­ko­waną wi­trynę, a na niej zdję­cie bia­łego pa­łacu. Ład­nie i schlud­nie, tro­chę nudno. Zdję­cia krze­sła gu­sta­wiań­skiego, gi­gan­tycz­nego srebr­nego kan­de­la­bru i skrzy­piec.

A na sa­mym dole…

Zdję­cie fi­li­ża­nek Mon Amie i ty­tuł na­pi­sany czcionką re­tro:

OTWIE­RAMY BA­GAŻ­NIK!

„Wielu na­szych klien­tów pyta o fo­tel but­ter­fly do po­koju dzie­cię­cego, wspa­niałą por­ce­lanę z lat pięć­dzie­sią­tych do domku let­ni­sko­wego i półkę String, jako ak­cent re­tro do no­wo­cze­snego domu.

Dla­tego otwie­ramy nasz Ba­gaż­nik, skle­pik z uro­czymi przed­mio­tami z po­łowy ubie­głego wieku.

Ba­gaż­nik za­de­biu­tuje w noc Wal­pur­gii. Rów­no­cze­śnie otwie­ramy też drzwi Slot­ts­bo­den, jak za­wsze peł­nej naj­pięk­niej­szych szwedz­kich an­ty­ków.

Za­pra­szamy do Sol­sta­holm!”ROZ­DZIAŁ 5

Za­snę­łam do­piero o świ­cie, gdy ko­gut za­czął piać.

Kilka go­dzin póź­niej z tru­dem zwle­kłam się z łóżka i zo­ba­czy­łam w lu­strze bladą twarz. Po zim­nym prysz­nicu w swo­jej pięk­nej ła­zience oży­wi­łam się i by­łam w dużo lep­szym na­stroju.

Ener­gicz­nie szczot­ku­jąc dłu­gie, ciemne włosy, za­sta­na­wia­łam się, czy ich nie ob­ciąć i nie zde­cy­do­wać się na bar­dziej prak­tyczną fry­zurę.

Może taką, jaką no­siła Au­drey Hep­burn? Krótką, prak­tyczną i re­tro.

Pra­wie udało mi się prze­go­nić de­pre­syjne nocne my­śli na te­mat Ba­gaż­nika. To były złe wia­do­mo­ści. Tak złe, że z po­wodu roz­cza­ro­wa­nia kon­ku­ren­cją, któ­rej nie wzię­łam pod uwagę, na­wet nie mia­łam siły za­dzwo­nić do Kat­tis.

Ale te­raz mu­sia­łam wziąć się w garść. Cze­kała na mnie El­len i jej dom ro­dzinny z pięć­dzie­sią­tego szó­stego roku.

Mo­to­ro­wer, stara, szara hu­sqvarna, którą ku­pi­łam ra­zem z do­mem, za­pa­lił bez pro­blemu. Ru­szy­łam, ale pięć­dzie­siąt me­trów da­lej mu­sia­łam się za­trzy­mać.

Wy­soka, chuda ko­bieta wra­ca­jąca do domu z ga­zetą „Land” pod pa­chą od­wró­ciła się i za­ma­chała, da­jąc mi znać, że­bym się za­trzy­mała.

– Cześć! To ty mu­sisz być ta Anna-Lisa, która otwiera skle­pik ze sta­ro­ciami? Mam na imię Ma­rianne i miesz­kam w Söder­ber­dze. Mamy ko­guta, który praw­do­po­dob­nie bu­dzi cię co rano. – Ski­nęła głową w kie­runku du­żej, czer­wo­nej sto­doły i uśmiech­nęła się przy­jaź­nie.

– Masz dzie­sięć se­kund i jedno zda­nie – po­in­stru­owała mnie Kat­tis w ra­mach in­dy­wi­du­al­nego kursu „Wieś dla po­cząt­ku­ją­cych”. – Pierw­sze wra­że­nie, ja­kie wtedy zro­bisz, bę­dzie się za tobą cią­gnęło przez ko­lej­nych dzie­sięć lat. Może na­wet pięć­dzie­siąt.

Uśmiech­nę­łam się szcze­rze do Ma­rianne, li­cząc na pół wieku do­brych re­la­cji.

– Nic nie szko­dzi. Dzi­siaj za­snę­łam do­piero po jego pia­niu – po­wie­dzia­łam.

– Aha, je­steś noc­nym mar­kiem? My nie mo­żemy so­bie na to po­zwo­lić. – Ma­rianne znowu się uśmiech­nęła, te­raz tro­chę bar­dziej sztywno.

Spoj­rzała na mój strój vin­tage. In­ten­syw­nie czer­wone spodnie ela­sta­nowe, nie­bie­ski, gruby swe­ter w białe zyg­zaki, ro­bioną na szy­dełku, wią­zaną pod szyją czapkę w stylu lat sześć­dzie­sią­tych z błę­kit­nej an­gory oraz trze­wiki z czer­wo­nymi sznu­rów­kami, które upo­lo­wa­łam zimą na pchlim targu.

Może po­my­ślała, że wy­glą­dam jak hip­pi­ska z cza­sów jej dzie­ciń­stwa. Jak ci sztok­holm­czycy, któ­rzy sie­dzieli w dom­kach let­ni­sko­wych, pa­lili trawę i słu­chali mu­zyki do bia­łego rana.

Znowu się uśmiech­nę­łam i stwier­dzi­łam, że w naj­bliż­szym cza­sie so­bie nie po­śpię. Grzecz­nie spy­ta­łam Ma­rianne, czy sprze­dają jajka.

Ow­szem, sprze­da­wali. Ma­rianne ka­zała mi po nie wpaść, cią­gle mi się przy­glą­da­jąc z lekko zdzi­wioną miną.

Okej, ta czapka to może było dla niej za dużo.

Mia­łam na­dzieję, że za­sada dzie­się­ciu se­kund nie była tak de­fi­ni­tywna, jak ją opi­sała Kat­tis.

Pół go­dziny póź­niej by­łam w Svan­ber­dze. Piz­ze­ria po pra­wej stro­nie spra­wiła, że się uśmiech­nę­łam. Ona rów­nież mie­ściła się w daw­nym skle­pie spo­żyw­czym. Po­my­śla­łam, że może my, nowi wła­ści­ciele tych lo­kali, mo­gli­by­śmy za­ło­żyć ja­kieś małe sto­wa­rzy­sze­nie.

Dom Ljung­ber­gów miał się znaj­do­wać na końcu wsi. Mi­nąw­szy za­jazd, zo­ba­czy­łam czer­wony dom z ce­gły. Na pod­jeź­dzie stały za­par­ko­wane dwa sa­mo­chody.

Wy­pro­sto­wa­łam palce w cien­kich rę­ka­wicz­kach. Dzie­sięć ki­lo­me­trów mo­to­ro­we­rem w chłodny kwiet­niowy dzień wy­ma­gało cie­plej­szego stroju, lecz po­my­śla­łam, że je­śli do­pi­sze mi szczę­ście, to El­len Ljung­berg za­prosi mnie na kawę.

Do­kład­nie w chwili, gdy zwol­ni­łam, by wje­chać na pod­jazd, jedno z aut ru­szyło. Ogromny czarny pi­kap zmie­rzał z war­ko­tem w moim kie­runku.

Za­trzy­ma­łam się i opar­łam nogi o zie­mię. Po­my­śla­łam, że le­piej bę­dzie, je­śli go prze­pusz­czę.

Za kie­row­nicą sie­dział męż­czy­zna. Wy­glą­dał na trzy­dzie­ści pięć lat, miał ru­mieńce i miło się uśmie­chał. Miej­sce obok niego zaj­mo­wała ciem­no­włosa ko­bieta z pod­nie­sio­nym koł­nie­rzem płasz­cza.

Ten koł­nierz w po­łą­cze­niu z jej pro­fi­lem spra­wiał, że przy­po­mi­nała kró­lową lodu.

Ko­bieta od­wró­ciła wzrok, ale męż­czy­zna uniósł rękę na po­wi­ta­nie. W od­po­wie­dzi też pod­nio­słam rękę, opie­ra­jąc się o swój mo­to­ro­wer i przy­glą­da­jąc się ogrom­nemu pi­ka­powi.

Sa­mo­chód znik­nął za za­krę­tem, wy­da­jąc z sie­bie dziwne dźwięki.

Do­cho­dziła dzie­siąta. Przy­je­cha­łam tro­chę za wcze­śnie, ale li­czy­łam, że El­len Ljung­berg się o to nie po­gniewa.

Nie­ba­wem mia­łam zo­ba­czyć pierw­szy w swo­jej ka­rie­rze ma­ją­tek po zmar­łej oso­bie, w domu z pięć­dzie­sią­tego szó­stego roku. Póki co po­dzi­wia­łam czer­woną po­ręcz z ku­tego że­laza na ganku. Słońce wyj­rzało zza so­sen ro­sną­cych na za­dba­nej działce.

Ży­cie jest piękne – po­my­śla­łam.

Drzwi się otwo­rzyły, gdy tylko we­szłam na schody.

– Anna-Lisa? Na­prawdę mi przy­kro, ale chyba pod­czas na­szej roz­mowy te­le­fo­nicz­nej wspo­mnia­łam, że za­dzwo­ni­łam w kilka miejsc han­dlu­ją­cych sta­ro­ciami. – Star­sza pani sto­jąca w drzwiach wy­krę­ciła ręce, po­tem wi­siorki na swo­jej zło­tej bran­so­letce, a na ko­niec cała się wy­krę­ciła z po­wodu wy­rzu­tów su­mie­nia.

Cze­ka­łam w mil­cze­niu. Na­gle zro­zu­mia­łam, kim byli ci lu­dzie w du­żym, czar­nym pi­ka­pie.

– Cóż, ci pań­stwo, któ­rzy tu przed chwilą byli, wzięli cały ten kram… Sche­ede’owie… Za­zwy­czaj nie są za­in­te­re­so­wani ta­kim rze­czami, tylko praw­dzi­wymi an­ty­kami… ale te­raz naj­wy­raź­niej także za­mie­rzają po­sta­wić na lata pięć­dzie­siąte. Przy­kro mi… I jesz­cze je­cha­łaś mo­to­ro­we­rem w taką po­godę.

Za El­len Ljung­berg za­ma­ja­czyło wspa­niałe, asy­me­tryczne lu­stro w ra­mie z drewna te­ko­wego z kin­kie­tami w kształ­cie stożka.

Prze­łknę­łam ślinę, nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć.

El­len jesz­cze raz mnie prze­pro­siła i za­pro­po­no­wała mi kawę. Nie przy­ję­łam za­pro­sze­nia, po­nie­waż nie chcia­łam oglą­dać tego, co prze­szło mi koło nosa. Szybko się po­że­gna­łam i roz­cza­ro­wana ru­szy­łam w drogę po­wrotną.

Ki­lo­metr od Söder­bergi hu­sqvarna do­stała czkawki i gwał­tow­nie się za­trzy­mała. Kiedy za­mie­rza­łam się prze­łą­czyć na za­pa­sowy zbior­nik pa­liwa, oka­zało się, że wła­śnie na nim je­cha­łam. Ty­dzień wcze­śniej prze­je­cha­łam się na próbę mo­to­ro­we­rem przy oka­zji wi­zyty w Söder­ber­dze, lecz za­po­mnia­łam za­tan­ko­wać.

Nie po­zo­sta­wało mi nic in­nego, jak za­gryźć zęby i za­pro­wa­dzić hu­sqvarnę do domu. Cho­ciaż szłam ze wzro­kiem wbi­tym przed sie­bie, to i tak wi­dzia­łam po­wie­wa­jące fi­ranki w oknach każ­dego mi­ja­nego przeze mnie bu­dynku. W wy­obraźni sły­sza­łam chi­choty miesz­kań­ców wsi, za­nim w końcu do­tar­łam do cie­płego domu i wło­ży­łam dwa swe­try oraz weł­niane skar­pety.ROZ­DZIAŁ 6

Dzba­nek go­rą­cej cze­ko­lady po­mógł mi nieco wy­li­zać rany i od­wa­ży­łam się wyjść na ze­wnątrz. Po krót­kim spa­ce­rze sta­nę­łam przed warsz­ta­tem Mi­ka­els­sona.

W du­żych oknach pa­liło się świa­tło. Z wnę­trza do­cho­dziły trza­ski spa­wa­nia i mu­zyka.

Po­szłam na tył bu­dynku. Na błot­ni­stym placu tło­czyło się ja­kieś dwa­dzie­ścia sa­mo­cho­dów róż­nych ma­rek o róż­nym stop­niu spraw­no­ści.

Ale czy Mi­ka­els­son miał ja­kie­goś pi­kapa? Nie wi­dzia­łam żad­nego wśród tej pstro­ka­tej ko­lek­cji. Były vo­lva kombi, pas­sat i te­re­nowa to­yota. Wszyst­kie duże i z ha­kiem.

Po­my­śla­łam, że spraw­dzi­łyby się do prze­wo­że­nia me­bli i praw­do­po­dob­nie by­łyby eko­no­miczne, lecz w moje ma­rze­nie o ży­ciu na wsi wpi­sy­wał się pi­kap.

– Co jest złego w tym, że czło­wiek chce speł­niać swoje ma­rze­nia? Że chce mieć wszystko? – spy­ta­łam Kat­tis, gdy świę­to­wa­ły­śmy w ka­wiarni w Ny­sät­tra tego sa­mego dnia, gdy Göran Jans­son prze­ka­zał mi klu­cze.

– No wła­śnie! Ty chcesz mieć bu­dy­nek daw­nego sklepu, skle­pik ze sta­ro­ciami, pi­kapa oraz czu­łego męż­czy­znę w łóżku. _Go for it!_

Li­sta ży­czeń się zga­dzała, cho­ciaż Kat­tis do­dała od sie­bie tego czu­łego męż­czy­znę. Nie tra­wiła Da­niela, mo­jego eks, o któ­rym kie­dyś po­wie­działa, że jest „zimny jak kuch­nia ze szczot­ko­wa­nej stali”.

To było wtedy, gdy jesz­cze by­li­śmy parą. Kiedy nie­długo po­tem rzu­ci­łam Da­niela, po­czu­łam, że od­ży­łam, za­równo jako czło­wiek, jak i jako ko­bieta.

Po­my­śla­łam, że na­stęp­nym ra­zem będę chciała cie­pła, ognia i emo­cji.

Ale naj­pierw pi­kapa.

Z tru­dem otwo­rzy­łam drzwi warsz­tatu sa­mo­cho­do­wego i we­szłam do środka.

Ra­dio grało na cały re­gu­la­tor, le­ciała pio­senka _Ca­rina_ ze­społu Larz-Kri­sterz. W głębi lo­kalu ja­kiś męż­czy­zna w kom­bi­ne­zo­nie i ma­sce ochron­nej usu­wał spa­warką rdzę z drzwi ja­kie­goś auta. W ka­nale, na środku warsz­tatu, stał inny fa­cet i za­kry­wa­jąc ręką jedno ucho, roz­ma­wiał przez te­le­fon.

To mu­siał być star­szy Mi­ka­els­son. Sły­sza­łam od Kal­lego, że firmę pro­wa­dzą oj­ciec i syn.

Warsz­tat był w ro­dzi­nie od czte­rech po­ko­leń. Przy­pusz­czal­nie ja­kieś sto lat temu me­cha­nik Mi­ka­els­son ser­wi­so­wał pierw­szego forda T na­le­żą­cego do klanu Jans­so­nów, gdy pan Jans­son był jesz­cze ma­łym brzdą­cem.

Na­gle męż­czy­zna w ma­sce prze­stał spa­wać i od­wró­cił się w moją stronę. Zdjął ma­skę, a moim oczom uka­zał się Jake Gyl­len­haal.

Za­mru­ga­łam kilka razy i gdy znowu na niego spoj­rza­łam, ame­ry­kań­ski ak­tor pod­szedł do mnie i za­mie­nił się w Johnny’ego, młod­szego z Mi­ka­els­so­nów.

– Wła­ści­cielka sklepu ze sta­ro­ciami, jak są­dzę? Po­trze­bu­jesz po­mocy przy mo­to­ro­we­rze? Mamy kilka li­trów ben­zyny…

Do mo­jej ha­nieb­nej po­rażki sprzed dwóch go­dzin do­szło da­leko od warsz­tatu, lecz ktoś za po­ru­sza­jącą się fi­ranką naj­wy­raź­niej po­in­for­mo­wał o tej klę­sce resztę Söder­bergi.

Im­po­nu­jące.

– Tak, chęt­nie ku­pię tro­chę ben­zyny, ale wła­ści­wie to przy­szłam tu­taj, żeby spy­tać, czy nie ma­cie może do sprze­da­nia pi­kapa.

Johnny ski­nął głową w kie­runku sa­mo­cho­dów.

– Mamy skodę. Wi­dzia­łaś ją? Stoi tam z boku.

Wy­szli­śmy na ze­wnątrz. Rze­czy­wi­ście, po­mię­dzy vo­lvo PV a sta­rym trak­to­rem stał gra­na­towy pi­kap.

Mały i ni­ski, nie ro­bił na mnie więk­szego wra­że­nia.

Mon­stru­alny do­dge RAM Sche­edego mógłby schru­pać taką skodę na śnia­da­nie, nie­mniej – był to nie­za­prze­czal­nie pi­kap, i do tego z cał­kiem sporą paką.

– Dzie­więć­dzie­siąty siódmy rocz­nik. Ma prze­je­cha­nych trzy­sta pięć­dzie­siąt ty­sięcy ki­lo­me­trów. Po­trze­buje no­wych kloc­ków ha­mul­co­wych i kilku drob­nych na­praw. Sprze­dam ci go za pięt­na­ście ty­sięcy.

Na­prawdę nie mia­łam po­ję­cia, czy to roz­sądna cena, i za­sta­na­wia­łam się, czy skoda po­cią­gnie rok lub dwa bez na­głej awa­rii gdzieś w la­sach Ro­sla­gen.

– Nikt ci nie da pew­no­ści. To stare auto. Ale jak się ze­psuje, to mo­żesz do nas za­dzwo­nić. Weź­miemy cię na hol. – Jake, to zna­czy Johnny, się uśmiech­nął.

Cie­ka­wiło mnie, czy żar­to­wał, czy warsz­taty na wsi, ta­kie jak ten, rze­czy­wi­ście przy­jeż­dżają i od­ho­lo­wują ze­psute sa­mo­chody.

W spra­wie za­kupu auta mu­sia­łam się po­ra­dzić Kal­lego.

– Mu­szę to prze­my­śleć – po­wie­dzia­łam. – Nie masz nic in­nego?

Johnny Mi­ka­els­son naj­pierw po­krę­cił prze­cząco głową, ale po­tem spoj­rzał na mnie i lekko się uśmiech­nął.

– Cóż, mam jesz­cze to ca­cuszko. – Wska­zał pal­cem ró­żo­wego ci­tro­ëna C1 sto­ją­cego nieco z boku. Po­ka­zał mi naj­śmiesz­niej­szy sa­mo­chód, jaki kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łam, My Lit­tle Pony dla do­ro­słych ko­biet.

– He, he, tylko żar­to­wa­łem. Wpad­nij ju­tro, to przy­go­tuję skodę, że­byś mo­gła się nią prze­je­chać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: