- W empik go
Sklepik przeciwzmarszczkowy - ebook
Sklepik przeciwzmarszczkowy - ebook
Historia, które roznieci optymizm!
W sztokholmskiej dzielnicy Aspudden owdowiałe siostry Vera i Mimmi prowadzą swój projekt marzeń: second-hand Po Siostrze. Pomagają im w tym przebojowa stażystka Lotta, markotna, ale zdolna krawcowa Margot i kierowca Bosse.
Second-hand Po Siostrze to miejsce, gdzie ciągle coś się dzieje. Klienci zachowują się dziwacznie, ktoś kradnie ubrania sprzed sklepu, ktoś próbuje rozwiązać problemy osobiste. Na szczęście miłe właścicielki second-handu razem z Bossem potrafią poprawić samopoczucie, a nawet odjąć niechcianych zmarszczek. I odmienić życie!
„Sklepik przeciwzmarszczkowy” to pierwsza część serii „Nikt nie ma wszystkiego, każdy ma coś” szwedzkiej autorki Evy Swedenmark, w których skupia się na życiu dojrzałych kobiet i oczekiwaniach wobec nich.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8034-748-8 |
Rozmiar pliku: | 984 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Mamo! Ale będę za tobą tęsknić! Obiecaj, że znajdziesz sobie mnóstwo ciekawych zajęć, to w mig znowu się zobaczymy. – Po policzkach Amandy płynęły łzy.
Jej torby stały już przy drzwiach do windy, podeszła ostatni raz przytulić mamę na pożegnanie. Petra uśmiechnęła się i wzięła córkę w ramiona. Już za nią tęskniła.
– Kto wie, może ja też przeprowadzę się do Nowego Jorku! – odpowiedziała. Uśmiech uwierał ją w kącikach ust, kiedy stała w otwartych drzwiach i patrzyła, jak Amanda taszczy ciężkie torby do wąskiej windy. Jej policzki wciąż były mokre od łez.
Petra uśmiechnęła się, machając.
Uśmiech zniknął, gdy winda ruszyła w dół. Petra zamknęła drzwi. Oparła się o nie, dała płynąć łzom, które wcześniej powstrzymywała.
Amanda, jej jedyne dziecko. W drodze do Nowego Jorku, gdzie będzie śpiewać i tańczyć w musicalu. Córka bardzo się tym cieszyła, ale miała też wyrzuty sumienia, że zostawia mamę w Sztokholmie.
Petra niedawno się tu przeprowadziła, zdążyła się zadomowić w Aspudden, niedaleko mieszkania Amandy, które teraz zostało wynajęte. Zostawiła swoje życie w Härnösand, żeby mogły mieszkać blisko siebie, spędzać ze sobą czas i sobie pomagać.
– To nowy początek dla nas obu – zgodziły się.
Petra źle się czuła w Härnösand, odkąd Amanda przeprowadziła się do Sztokholmu i poszła do szkoły musicalowej. Sprzedała więc dom i wyjechała.
Było wspaniale. Przez trzy miesiące. Dopóki Amanda nie dostała fantastycznej roli w teatrze off-broadwayowskim.
Petra również bardzo się z tego cieszyła i dobrze ukrywała ból i tęsknotę, które jednocześnie czuła. Nie miała zamiaru ich okazywać.
– Jedź! – powiedziała córce. – To twoja życiowa szansa. Będziesz żałować, jeśli jej nie wykorzystasz.
– Ale mamo, zostaniesz sama…
– Nigdy nie będę sama, mam mnóstwo zajęć i kiedy wrócisz, to ja będę pokazywać ci wszystkie fajne knajpki i klimatyczne miejsca w dzielnicy Söder – zapewniła Petra, ale sama musiała przyznać, że brzmi to aż nazbyt dziarsko.
Jednak Amanda postanowiła jej uwierzyć.ROZDZIAŁ 2
Winda, cholerna stara winda. Działała przecież dobrze rano, kiedy Amanda wyjeżdżała. Petra odczekała chwilę, zanim wyszła, żeby kupić croissanty na śniadanie. A ta nieszczęsna winda nie działała. Petra była od niej zależna. Operacja stawu biodrowego wprawdzie pomogła, ale ból wciąż dokuczał kobiecie.
Była zmuszona zejść schodami. Trochę ruchu to samo zdrowie, powtarzała sobie cicho. Zeszła już do drugiego piętra, zaraz będzie na dole. Zatrzymała się. Bolało ją.
Co za kretyński pomysł, żeby schodzić na sam dół schodami. Ból nie ustępował. Przed operacją zbiegała tanecznym krokiem, nie zjeżdżała windą. Teraz musiała to robić. Kiedy winda stała w miejscu, tak jak teraz, Petra była po prostu uziemiona. I nie umiała się z tym pogodzić.
Usiadła na schodach. Postanowiła chwilę odpocząć, zanim pójdzie dalej.
Była przerażona, że ktoś może ją zobaczyć, miała swoją dumę. Jednocześnie nasłuchiwała kroków, może ktoś miły mógłby pomóc jej wstać i wejść z powrotem do mieszkania. Tam musiałaby poczekać, aż winda zacznie znowu działać.
Co za porażka.
Ale jeśli uda jej się zejść, jak ma wejść z powrotem na górę? Jeśli nieszczęsna winda dalej będzie strajkować. To pytanie zostawiła na później.
Usłyszała kroki.
To serwisant wind. Łysiejący, ciężko oddychający mężczyzna w średnim wieku.
– Ale czemu babcia tu siedzi? – zapytał zdziwiony.
– Nie twój interes! – odpowiedziała. – Dziadku!
Wstała z godnością i z wysoko uniesioną głową zeszła dwa schodki z kijkami spoczywającymi bezczynnie pod pachą.
Nie mogła znieść, że patrzy na nią jak na biedną starą babuleńkę. Sześćdziesiąt pięć lat to chyba nie tak znowu wiele!
Ale może przez kijki wyglądała starzej? Musi więcej ćwiczyć, żeby móc chodzić bez nich.
Zagryzła zęby, da sobie radę. Zawsze sama dawała sobie radę. Teraz pozwoli sobie na dodatkowego croissanta z czekoladowym nadzieniem, w nagrodę i na pocieszenie za to, że Amanda siedziała teraz w samolocie do USA.
Potem wejdzie na samą górę schodami. Obiecała sobie, że już nigdy nie usiądzie na schodach, żeby odpocząć, nawet jeśli miałaby zemdleć z wycieńczenia drogą w górę lub w dół.
Nikt nie będzie robił z niej babci!ROZDZIAŁ 3
Vera znowu się spóźniała. Teraz pedałowała tak szybko, jak się da, żeby zdążyć na czas. Dzisiaj jej kolej na otwarcie sklepu.
Mżyło, powietrze było rześkie. Była rozgrzana od przejażdżki rowerem, kiedy skręciła z ulicy Hägerstensvägen na ryneczek przy stacji metra Aspudden. W jednym z pięknych starych kamiennych domów znajdował się Po Siostrze. Sklep, który otworzyły po przejściu na emeryturę razem z Mimmi, jej siostrą, żeby pomagać ludziom w potrzebie. Jak zawsze ucieszyła się, kiedy zobaczyła szyld. Ich sklep, ich spełnione marzenie. Po dwóch latach ciągle nie mogła uwierzyć, że sen stał się rzeczywistością. Zaczęło się od żartu, długo przed tym, jak przeszły na emeryturę, od chęci zrobienia czegoś dobrego dla świata, by nie popaść w bezczynność po zakończeniu życia zawodowego.
– Wyobraź sobie, że będziemy razem pracować, ja i ty – mówiła Mimmi, gdy zbliżał się czas przejścia na emeryturę. – Że otworzymy ten sklepik, o którym zawsze żartowałyśmy, będziemy zbierać używane ubrania, książki i różności, sprzedawać je i przeznaczać dochody na coś, co pomoże potrzebującym.
– Po Siostrze – wymyśliła na poczekaniu Vera.
Przez wiele lat planowały otwarcie wymarzonego sklepiku. Kiedy Vera jako pierwsza przeszła na emeryturę, długo szukała lokalu, na który mogły sobie pozwolić. Wieczorami myślały o wszystkim, co zrobią. Rok później, po tym, jak Mimmi również przestała pracować, otworzyły swój sklepik w lokalu w Aspudden, który leżał dokładnie pośrodku między ich domami. Vera mieszkała w Midsommarkransen, a Mimmi w Mälarhöjden.
Teraz sen stał się rzeczywistością.
Cholewcia. Vera zobaczyła, że Mimmi już czeka przed sklepem, skulona w puchowej kurtce, bez czapki i parasolki.
– Jesteś w końcu – powiedziała Mimmi. – Stoję i się trzęsę już całą wieczność, czy to nie ty miałaś otwierać w tym tygodniu? Nie wzięłam ze sobą klucza. – Spojrzała wymownie na zegarek na komórce.
Vera, chcąc uniknąć rozmowy o czasie, skinęła głową na stos toreb pod daszkiem przy drzwiach.
– Hojni byli dzisiaj w nocy ludzie. Dużo toreb. Wniesiemy je od razu i posortujemy? – zapytała Vera, przypinając rower do słupa latarni.
Mimmi otrzepała się jak mokry pies i odsunęła wilgotną grzywkę znad oczu.
– Nic nie zrobię, zanim nie dostanę kawy. Czekały całą noc, to poczekają jeszcze pół godziny. Są przecież pod dachem. A dzisiaj nie było nikogo, kto chciałby coś z nich ukraść.
Vera otworzyła drzwi i weszły tylnym wejściem do zawalonego bibelotami pomieszczenia. Wszędzie stały torby, kartony i wielkie pojemniki na kółkach na towary. W kącie, prawie niewidoczna spod stosu ubrań, skrywała się maszyna do szycia.
Pokój twórczego chaosu, jak nazywała go Vera, kiedy Mimmi mamrotała coś o graciarni. Za składzikiem znajdował się przyjemny pokój socjalny, oczywiście bez okien, ale z wysłużoną welurową kanapą pełną poduszek, obdrapanym stołem z drewna tekowego, kilkoma fotelami, wygodnymi, chociaż nie do kompletu, czajnikiem I ekspresem do kawy.
Vera pośpiesznie zaparzyła kawę. Mimmi z wdzięcznością przyjęła kubek i piła, przeglądając gazetę i rozmawiając. To była ich chwila dla siebie, kiedy mogły przez moment porozmawiać i zaplanować dzień, zanim przyszli klienci. Zerkała trochę na gazetę, głównie na nagłówki. Nagle zesztywniała.
– Słyszałaś, że ma być remont? Piszą tu, że tę starą ruderę przerobią na blok mieszkalny i ma się stać „klasy luksusowej”.
– Zawsze tak straszą tymi drogimi apartamentowcami, ale zwykle na straszeniu się kończy – odpowiedziała Vera. – To na pewno tylko plotki.
Mimmi podniosła gazetę.
– Ale to stoi tu czarno na białym. Całą okolicę mają odnowić i nadać jej najwyższy standard, będą tu same luksusowe apartamenty i ekskluzywne butiki po przebudowie kilku starych budynków. Spójrz na plan. Widzisz, gdzie te eleganckie sklepy mają stać? Tutaj, na rogu. – Wskazała palcem. – Naszym rogu. Teraz będziemy musiały zamknąć sklep, wiedziałam, że tak to się skończy.
– Wiedziałaś? – zdziwiła się Vera.
– Wiedziałam, że coś takiego się stanie, za dobrze nam szło, tak nie może być, coś się musi zmienić. Znowu wszystko się popsuje, jak zawsze – stwierdziła, głośno wzdychając. – Będziemy musiały zamknąć nasz sklep.
– Ech, Mimmi, nie bądź taką fatalistką, wszystko będzie dobrze, nie przejmuj się. Musimy tylko porozmawiać z właścicielem lokalu. – Vera też zaczęła się denerwować. Ale w ich siostrzanej relacji ona zawsze widziała szklankę w połowie pełną, a Mimmi w połowie pustą.
Mimmi prychnęła.
– Jakby to miało w czymś pomóc. Jedyny język, jaki rozumie, to _money, money, money_. – Ponuro zanuciła starą piosenkę Abby. – Od początku tak mówiłam – kontynuowała – powinnyśmy były kupić od niego lokal, a nie tylko wynajmować.
Vera pokręciła głową.
– A skąd miałybyśmy wziąć na to pieniądze? Masz może jakieś ukryte fundusze? Ja nie mam. Cieszę się, że możemy zapłacić za czynsz, już on słono kosztuje.
Obydwie umilkły.
– Napijmy się jeszcze kawy, Mimmi, to ci poprawi humor. A wczorajsze bułeczki cynamonowe będą jak świeże, jeśli podgrzejemy je w piekarniku.
– Gąbczaste minibuły – prychnęła Mimmi. – A potem musimy się wziąć za torby przed drzwiami, zanim zainteresują kogoś o lepkich rękach.ROZDZIAŁ 4
Znowu pojawili się ci, którzy kradli w ich uroczym sklepiku Po Siostrze, zauważyła Petra. Przekazywała tam ubrania, gdy ją naszło, żeby zrobić porządki w swojej dobrze wyposażonej garderobie. Albo gdy wreszcie zebrała się do przejrzenia rzeczy po jej ukochanym Petrusie.
Ale często widywała złodziei, którzy zupełnie bezceremonialnie wyjmowali ubrania i inne przedmioty z toreb, które wspaniałomyślni ludzie stawiali tam po zamknięciu. Wydawało się, że w ogóle nie mieli wyrzutów sumienia, tylko bez żenady przed otwarciem sklepu brali sobie rzeczy.
Właśnie kupiła croissanty w piekarni na rogu po tym, jak w końcu udało jej się pokonać schody. W drodze na wyczekiwaną kawę znowu to zobaczyła. Kilka osób zupełnie bez wstydu grzebało w torbach i kradło. Nawet bezczelnie je przymierzali, zanim zdecydowali, czy przełożyć je do swoich toreb.
Teraz już koniec z tą grabieżą w biały dzień!
Petra postanowiła interweniować, zamiast zrobić jak wszyscy inni, którzy byli świadkami tego procederu. Odwracali wzrok i udawali, że nic się nie dzieje.
Ciężko wbijała kijki w ziemię, przechodząc przez ulicę do sklepiku na rogu.
Petra stanęła obok schodków, na których stały torby. Darczyńcy na pewno schludnie je zapakowali, a teraz ubrania, buty i książki leżały niedbale porozrzucane po mokrych kamieniach.
– Musicie przestać kraść! – powiedziała.
Elegancko ubrana kobieta rzuciła torbę, w której grzebała, i czmychnęła w kierunku metra.
Teraz Petra zwróciła się błagalnie do młodego długowłosego chłopaka, który właśnie wciągnął na siebie skórzaną kurtkę, na której sklep na pewno zarobiłby dużo pieniędzy.
– Nie rozumiesz, że to dla potrzebujących, dla głodujących dzieci? Nie wyglądasz, jakbyś cierpiał biedę.
Był wystraszony, ale też wyraźnie zbuntowany.
– A skąd ty możesz wiedzieć, co ja cierpię? – syknął.
Spojrzała na niego wyzywająco, on się w nią wpatrywał, ale nie puścił torby, tylko dalej w niej grzebał.
Reszta zgromadzonych wycofała się rakiem.
– Wynoś się stąd i zostaw, co ukradłeś, bo dzwonię po policję – zagroziła Petra, podnosząc komórkę, żeby zrobić mu zdjęcie. Złość zawsze dodawała jej odwagi.
Wypuścił torbę, w której wcześniej przebierał. Książka, ubranka dla dzieci, kubek, który rozbił się na asfalcie.
– Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! – wymamrotał, patrząc na nią krzywo.
– Odłóż w tej chwili to, czego nakradłeś, bo zadzwonię po policję. – Złapała skórzaną kurtkę i pociągnęła za nią.
Uciekając, chłopak szarpnął kurtkę tak mocno, że Petra się zachwiała. Przebiegając tuż obok niej, popchnął ją, a ta straciła resztki równowagi. Upadła i uderzyła głową prosto w asfalt chodnika.ROZDZIAŁ 5
Gdyby ten pokój przestał się kręcić! Co to za miejsce? Gdzie ona jest? Słyszała gwar głosów, ale nie mogła rozróżnić żadnych słów. Próbowała wstać, lecz opadła z powrotem na miękkie poduszki.
– Gdzie jestem? Co się stało? – wyszeptała Petra, czując jednocześnie rozpaczliwy ból twarzy i głowy.
Czuła się jak na karuzeli. Najpierw wszystko gwałtownie się kręciło, ale po chwili zaczęło się poruszać w zwolnionym tempie. Znowu spróbowała otworzyć oczy. Z półki nieruchomymi oczami spoglądał na nią rząd lalek. To były stare, zniszczone lalki, jednej brakowało ręki, innej nogi. Jedna ze szczególnie intensywnym spojrzeniem i starymi, brudnymi ubraniami patrzyła na nią wyzywająco. Petra zamknęła oczy. Czy to jej się śniło?
Czy umarła? Czy w końcu znowu spotka Petrusa?
Ostrożnie otworzyła oczy.
Wpatrywała się w parę ludzkich niebieskich oczu przy swojej twarzy. Dookoła nich rozpościerała się siatka przyjaznych zmarszczek.
– Budzi się! – krzyknął jakiś głos. – Leż, nie ruszaj się, zaraz przyjedzie karetka – powiedział do niej niebieskooki mężczyzna. Miał zaniepokojony głos, pogłaskał ją po twarzy szorstką dłonią i wziął ją za rękę.
Teraz docierały do niej też słowa kobiety:
– Wszystko widzieliśmy przez okno. Jak nakrzyczałaś na chłopaka, który wykradał rzeczy z naszych toreb. Ale jesteś odważna!
Inny głos:
– Widziałyśmy go już wiele razy, ale kto by się odważył zaczynać z młodym, zdenerwowanym chłopakiem? Nie mamy niestety żadnych supermocy.
Pokój zaczął znowu szybko się kręcić.
Petra szepnęła słabym głosem:
– A ja najwyraźniej mam.
– Jesteś tu u nas, w Po Siostrze – wytłumaczyła kobieta. – Bosse cię wniósł. Zemdlałaś, a ten chłopak, który cię przewrócił, uciekł.
– Zabrał skórzaną kurtkę? – wyszeptała Petra.
– Rzucił ją na chodnik i popędził, jakby się paliło, gdy my wyszliśmy, a ty straciłaś przytomność. Mogłaś umrzeć! – Kobiecie zaszkliły się oczy.
– A ty pytasz o skórzaną kurtkę! A nie o swoją komórkę albo kijki do chodzenia! – dodał mężczyzna z sympatycznymi oczami. – Tu masz zresztą telefon, zdaje się, że się uratował, zajęliśmy się też twoimi kijkami.
– Ale jesteś odważna, że zwróciłaś im uwagę. Wszyscy inni udają, że nic nie widzą! – rzuciła kobieta.
Pokój dalej wirował. Petra leżała na starej, wysiedzianej welurowej kanapie z poduszkami pod głową i pledem w kratkę na nogach. Ktoś zdjął jej buty.
– Nie trzeba karetki – powiedziała. – Mam twardą głowę. Ale może trochę wody i kawy?
– Mieliśmy właśnie pić kawę. Dasz radę wstać?
Bolała ją noga i huczało jej w głowie.
– Nie, Vera – usłyszała przyjazny głos mężczyzny. – Ma nie wstawać ani tym bardziej nic nie jeść ani nie pić. Musi szybko jechać do szpitala. Gdzie ta przeklęta karetka?!
Petra się bała, ale czuła też coś innego. Miło było, że ktoś się nią zajmował.
Znowu odpłynęła myślami i zemdlała.