- promocja
- W empik go
Sklepik z Niespodzianką: Adela. Tom 2 - ebook
Sklepik z Niespodzianką: Adela. Tom 2 - ebook
W Pogodnej nastała zima, a wraz z nią przyszły zmiany, które sprawiły, że życie czterech przyjaciółek – Bogusi, Adeli, Konstancji i Lidki – przestało być bajką. Do miasteczka po trzech latach nieoczekiwanie wraca Anna Potocka, której tajemnicze zniknięcie miało związek z przeszłością jednej z nich. Okazuje się, że Adela, miejscowa femme fatale, skrywa wiele sekretów, którymi nie dzieliła się dotąd z przyjaciółkami.
Czy ta z pozoru silna i niezależna kobieta poradzi sobie z demonami przeszłości?
Czy wygra walkę o własne życie?
Druga część Sklepiku z Niespodzianką to opowieść o sile kobiecej przyjaźni, dzięki której można przetrwać nawet najtrudniejsze chwile. To wzruszająca i pełna dramatyzmu historia o miłości i nienawiści, a także o wybaczeniu, bo tylko ono przynosi spokój sercu.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7390-1 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W ten śnieżny styczniowy wieczór miasteczko Pogodna, leżące gdzieś między Koszalinem a Kołobrzegiem, wyglądało niczym z bajki Andersena. Płatki śniegu wirowały w świetle pięknych, kutych przez miejscowego artystę kowala latarni, opadały na strome dachy przedwojennych kamieniczek, na kasztanowce i świerki rosnące wzdłuż alejek niewielkiego parku, na ławeczki okalające fontannę i lśniły we włosach spieszącej chodnikiem kobiety. Ta zatrzymała się przed drzwiami Sklepiku z Niespodzianką, zatupała czerwonymi kozaczkami i otrzepała z białego puchu długie, srebrne futro. Nacisnęła klamkę i po chwili znalazła się w ciepłym, jasnym wnętrzu, pachnącym herbatą Zimowy Wieczór i szarlotką z cynamonem.
– Cześć, dziewczyny! – wykrzyknęła na widok Lidki i Stasi, swych serdecznych przyjaciółek. – Mam rewelacyjną wiado…
– Ciii! – uciszyła ją Lidka.
Adela uniosła brew. Rzadko ją uciszano, a jeśli już, to z bardzo ważnych powodów. Zniżyła więc głos i zaczęła raz jeszcze:
– Mam wiadomość. Rewela…
– A Bogusia ma gościa – przerwała jej Stasia, wskazując łyżką sufit.
Adela uniosła wzrok i zaszeptała podekscytowana:
– Wiktor? Jednak nie wyjechał?
Starsza pani westchnęła, a Lidka pokręciła głową.
– To Anna. Anna Potocka – rzekła, Adela zaś na dźwięk tego imienia aż się cofnęła.
– Anna Potocka? – powtórzyła powoli, cedząc każdą zgłoskę. Nie patrzyła przy tym na Lidkę, ale na Stasię, która mieszkała tutaj, w Pogodnej, od kilkudziesięciu lat i znała sekrety wszystkich jej mieszkańców. – Ukochana, zaginiona, nieodżałowana żona Wiktora?
– Ta właśnie – przytaknęła starsza pani, patrząc na przyjaciółkę z dziwnym współczuciem.
W pierwszym momencie w oczach Adeli odmalował się szok – nic dziwnego, każdy na taką wiadomość reagował szokiem, bo też prędzej ducha by się spodziewano niż zaginionej przed trzema laty kobiety – ale już w następnym przybrała obojętny, niemal odpychający wyraz twarzy.
– I siedzi tam sobie z Bogusią, popijając herbatkę? – Znów spojrzała w górę, tym razem wzrokiem tak ostrym, niemal nienawistnym, że Lidka pokręciła głową, niczego nie rozumiejąc. Czyżby między Adelą a Anną zaszło w przeszłości coś, o czym ona, Lidka, nie miała pojęcia? Czyżby… Wiktor Potocki?
– Zaraz się dowiemy – odrzekła półgłosem Stasia, słysząc kroki na schodach.
Wszystkie trzy spojrzały na drzwi prowadzące do korytarza. Stanęła w nich właśnie piękna, czarnowłosa kobieta, przy której uroda Adeli, miejscowej _femme fatale_, wydała się… pospolita.
– Dobry wieczór, Adelo. – Anna uśmiechnęła się chłodno. – I jednocześnie dobranoc.
Nie czekając na odpowiedź, wyszła w mroźną noc. Ten sam mróz, może nawet większy, skuł serca trzech kobiet. Trwały przez moment w bezruchu, patrząc na znikającą w mroku kobietę. W następnej chwili biegły na górę, do Bogusi.
– Hej, mała, co ona ci zrobiła?! – Pierwsza dopadła skulonej na kanapie dziewczyny Adela. Przysiadła obok i chwyciła łkającą przyjaciółkę w objęcia.
– Głupie pytanie – szepnęła Lidka. Jeszcze pół godziny wcześniej darzyła zaginioną Annę niemal uwielbieniem, jak wszyscy mieszkańcy Pogodnej. Teraz jednak, widząc załamaną Bogusię, poczuła wściekłość, bez względu na to, czy Anna była winna swego zniknięcia, czy też nie.
– Boguniu, dziecko drogie… – Stasia siedziała po drugiej stronie dziewczyny, gładząc ją bezradnie po ramieniu.
– Przestań się mazać, kobieto! – Adela, sama przed chwilą zaszokowana, potrząsnęła przyjaciółką. – Mów, czego pani Potocka od ciebie chciała, i…
– Właśnie tego chciała – wyszeptała Bogusia, ocierając łzy. – Przypomnieć, że nadal jest panią Potocką. Żoną Wiktora.
– Żartujesz?! – wykrzyknęła Adela. – Przez trzy lata nie daje znaku życia, po czym zjawia się jakby nigdy nic, by cię uświadomić w kwestiach rodzinnych?
Dziewczyna skinęła głową.
– Zawsze była tupeciarą! – syknęła Adela, mrużąc z nienawiścią brązowe oczy. Lidka, a i Bogusia także, spojrzały na nią ze zdumieniem. Pogodna skrywała chyba większe tajemnice, niż im się zdawało. – No co? Odbiła mi Wiktora ot tak. – Kobieta pstryknęła palcami. – Mam chyba prawo nie darzyć jej miłością?
– Byłaś przesłuchiwana przez policję – przypomniała sobie Lidka. – W związku z zaginięciem Anny.
– Taaa, miałam ponoć zwabić ją do Podlipki i tam zamordować, a potem zakopać gdzieś w lesie w skutej lodem na dwa metry ziemi.
– Ale nie ty ją zabiłaś? – upewniła się Bogusia.
– Nikt jej nie zabił! Jak widziałaś, właśnie się pojawiła, cała i zdrowa! By zniszczyć tym razem twoje życie! – krzyknęła Adela, a i Bogusia, i Lidka po raz pierwszy, od kiedy znały Adelę, ujrzały łzy w oczach tej silnej, opanowanej kobiety. Wstrząsnęło to nimi. – Tak, dobrze się domyślacie, kochałam się w Wiktorze. Był moją pierwszą miłością, wielką, chyba największą. Boże, oszalałam na punkcie tego faceta! Snułam się za nim krok w krok, byle tylko zauważył obecność nastoletniej gówniary. I wreszcie zauważył. O tak, zauważył… – Adela zacisnęła powieki, by zdusić łzy.
Nie, nie rozklei się do końca nawet przed nimi, przyjaciółkami, jakich nie miała nigdy przedtem. Później, gdy wróci do domu, będzie mogła skryć się pod kołdrą we własnej sypialni, ukryć rozpaloną twarz w poduszce i płakać, i krzyczeć, dopóki starczy sił. Teraz… teraz to ona jest panią radną, której jedyny problem stanowi dobór rękawiczek odpowiednich do futra i kozaczków. I ekologiczna oczyszczalnia ścieków dla Pogodnej.
– A właśnie, podpisałyście petycję? – zapytała surowo obu młodych kobiet.
Te spojrzały na nią zdumione.
– J-jaką…?
– To macie podpisać! – krzyknęła i wybiegła z mieszkania, trzaskając drzwiami. Po chwili tupotała na schodach.
Bogusia z Lidką przeniosły zdezorientowane spojrzenie na Stasię, ale ta tylko skinęła głową i powtórzyła za Adelą:
– Tak właśnie, macie podpisać.
Po czym zarzuciła na ramiona liche paltko, ucałowała Bogusię w mokry od łez policzek i pobiegła za Adelą, ale kobieta rozpłynęła się w śnieżnej zamieci jak Anna trzy lata temu…
Adela miotała się po domu, raz po raz ocierając łzy. Próbowała przygotować kolację dla dwojga – Alvaro zapowiedział się z wizytą, ale… zamiast tego wysłała esemesa, że boli ją głowa. Gdy narzeczony zaproponował, że przywiezie ze sobą tabletki przeciwbólowe i butelkę przedniego wina, odpisała „NIE” i wyłączyła telefon. Nie miała ochoty na romantyczne kolacje, na wizyty przedstawiciela podgatunku zwanego mężczyzną też nie.
Wreszcie, zmęczona sobą, rzuciła na stół dwie kromki chleba, talerzyk z wędliną, maselniczkę, stuknęła kubkiem z herbatą i… Dzwonek do drzwi zabrzmiał tak głośno, że aż się wzdrygnęła. Rzuciła popularnym przekleństwem i pobiegła otworzyć, warcząc po drodze:
– Ile razy mam powtarzać, że jeśli kobieta mówi „nie”, to znaczy „nie”! Boli mnie głowa i nie życzę sobie żadnych wizyt! – Z tym okrzykiem otworzyła drzwi, by ujrzeć na progu Bogusię. Zmarzniętą, skuloną, ośnieżoną i bardzo, bardzo nieszczęśliwą.
– Przepraszam, ale… musiałam do ciebie przyjść.
Adela wahała się przez ułamek sekundy. Przyjaciółki też chyba widzieć nie chciała. Nie dzisiaj. Ale w następnym momencie rzekła:
– Wejdź, kochana, ty zawsze jesteś tu mile widziana.
– Przyniosłam ptysie. – Dziewczyna wyciągnęła zza pazuchy foliową torebkę, na której dnie spoczywało coś, co kiedyś pewnie było ptysiami z kremem karpatkowym i czekoladą, a teraz wyglądało jeszcze bardziej żałośnie niż ta, co je upiekła.
– No cudnie! – Adela wzięła reklamówkę w dwa palce. – To ja nastawię herbatę. Ta od ciebie, Fantazja, mi się skończyła, mam tylko taką w skarpetkach. – Paplała, co jej ślina na język przyniosła, byle tylko nie siąść naprzeciw Bogusi i nie wysłuchać, co dziewczyna ma jej do powiedzenia albo o co chce zapytać.
„Dlaczego?! Dlaczego boję się tych pytań?” – krzyknęła w duchu. Wiktor to pieśń przeszłości! On nie ma nic do niej, Adeli, a ona nic do niego. Rozstali się tak, jak się rozstali. Adela to przebolała. Przez lata całe mieszkała nieopodal dworu Potockich, grzecznie wymieniała z Anną pozdrowienia, uprzejmie zachwycała się Bartoszem, naprawdę uroczym chłopczykiem, czasem tylko myśląc, że mógłby być jej synem. Potem, przejęta nie mniej niż wszyscy, poszukiwała zaginionej do samego końca. Aż poddał się on – Wiktor. Przez krótką chwilę chciała pocieszać zdruzgotanego mężczyznę, ale już raz ją odrzucił. Była pewna, że teraz zrobi to samo. Raz w tygodniu nosiła więc tylko Potockim obiady, ogarniała zapuszczone domostwo i wracała do swojej samotni. Owszem, miała kim zapełnić pustkę, i w sercu, i w łóżku, jednak jej dom był azylem, do którego nie każdy miał wstęp.
Bogusia była tutaj, na ulicy Krótkiej, po raz pierwszy. Grzejąc dłonie o kubek herbaty, rozglądała się po prostym, niemal surowym wnętrzu salonu połączonego z kuchnią i jadalnią. Nie pasowało do żywiołowej Adeli, oj nie, to Bogusia stwierdziła w pierwszej chwili. Białe ściany, czarne meble, beżowe dodatki: wszystko bezduszne i zimne, przeniesione wprost z katalogu nowoczesnego designu. Nic zbędnego, ani krzty twórczego nieładu, odrobiny codziennego chaosu, żadnych przejawów zamieszkiwania tych pomieszczeń przez istotę z krwi i kości, a nie wirtualnego SIMS-a. Bogusia zerknęła na Adelę popijającą swoją herbatę w milczeniu.
– Bardzo ładny dom – rzekła, by coś powiedzieć.
– Serio? – Przyjaciółka uśmiechnęła się kpiąco. – Przecież nie podoba ci się ani trochę.
– Och… – Dziewczyna się zmieszała. – Trochę za nowoczesny jak dla mnie. Wiesz, ja lubię stare kredensy, skrzypiące podłogi, patynę na lampie… Wydawało mi się, że i ty wolisz ciepłe wnętrza.
– Widzisz, mała, parter jest na pokaz, dla moich rodziców. Taką mnie sobie wyobrażają, więc taka jestem. Tutaj, na parterze. Wszystko pod linijkę, jak w galerii. Chcesz zobaczyć moje królestwo?
Oczywiście, że chciała! Po chwili szła za Adelą po pięknych sosnowych schodach na poddasze, a tam… tam był zupełnie inny świat i zupełnie inna Adela. W małym saloniku królowały barwy płomienia: karminowy dywan, złoto-czarno-czerwone obicia, ciężkie story, nadające wnętrzu przytulność, komódki z hebanowego drewna, niski stolik przy wygodnych fotelach… Tak, ten pokój odzwierciedlał duszę właścicielki.
Sypialnia przywołała na usta Bogusi uśmiech, bo tu królowały klimaty śródziemnomorskie – jasne drewno półek i komody, biała patchworkowa narzuta zaściełająca duże, wygodne łóżko, w oknach roleta rzymska zamiast zasłon i dopełniające całości śliczne dodatki – poduszki, wazoniki, kurzołapki – we wszystkich odcieniach niebieskiego: od błękitu nieba, poprzez szafir morza, po granatowy aksamit nocy.
Uchylone drzwi prowadziły z sypialni do łazienki, której dziewczyna była równie ciekawa. Mając przyzwolenie właścicielki, stanęła na progu, zapaliła światło i… oniemiała. Po prostu zaparło jej dech w piersiach. Całe pomieszczenie, wielkości sporego pokoju, wyłożone było białym, lśniącym marmurem. Tę biel łamały delikatne złote zdobienia, które w każdym innym miejscu wydawałyby się pretensjonalne, ale tutaj, w połączeniu ze szlachetnym kamieniem, po prostu były na miejscu. W podłogę wbudowano dużą okrągłą wannę, nad nią wisiało lustro w zdobnej ramie, a Bogusia zamarzyła o gorącej, aromatycznej kąpieli w tym przybytku luksusu. I te białe puchate ręczniki. I podgrzewana podłoga, po której aż się chciało stąpać boso. I miękki dywan z owczej wełny. I żywy bluszcz, pnący się po ścianie za oknem… Przez kilka długich chwil Bogusia w niemym zachwycie podziwiała pokój kąpielowy.
– Taaak – szepnęła wreszcie. – To jesteś cała ty: elegancka i czarująca, z ogniem w sercu.
Adela tylko się uśmiechnęła.
– I cholernie bogata! – dokończyła dziewczyna. – Rozkochałaś w sobie szejka czy co?
– Nie, moja droga. Jestem dobrą, a nawet bardzo dobrą księgową.
– Ty?! – Bogusia obróciła się na pięcie, patrząc z niedowierzaniem na przyjaciółkę. Jakoś dotąd, przez pół roku, od kiedy się poznały, nie zapytała, czym Adela się zajmuje. Zawsze była dla Bogusi radną Pogodnej. A przecież radni nie dostają pensji na tyle wysokiej, by pozwolić sobie na zgrabnego czarnego jaguara, jakim jeździła Adela.
Jednak do Adeli za nic nie pasował zawód księgowej. Żaden inny zresztą też nie. Była stworzona na _femme fatale_ utrzymywaną przez bogatych, zakochanych w niej facetów.
– Ano ja. Zawsze byłam dobra z matematyki. Ze wszystkiego byłam dobra, najlepsza – dodała z goryczą.
– To tak jak ja – szepnęła Bogusia, smutniejąc. – Rodziców bolała każda moja porażka. Czwórka zamiast piątki była prawdziwym rozczarowaniem. Oczywiście wyszło mi to na dobre…
– Na świetne – prychnęła Adela. – Osiadłaś w dziurze na końcu świata i oczy wypłakujesz za facetem, który nie jest wart jednej twojej łzy. Zranił cię, odrzucił twoje uczucie, a mimo to, gdy zjawi się powtórnie, przybiegniesz na jego pierwsze skinienie. Zupełnie jak ja kiedyś…
Przeszła do ognistego saloniku, usiadła w głębokim fotelu, drugi wskazując Bogusi. I sięgnęła po papierosa, mimo że właściwie nie paliła i wiedziała, że Bogusia palaczy nie znosi. Tego wieczoru potrzebowała jednak wspomagania. Szczególnie w tej chwili, gdy nadszedł czas trudnych pytań i takich odpowiedzi.
– Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ty i Wiktor… – Bogusia pokręciła głową. – A przecież powinno. Pasujecie do siebie… – Urwała, czując ucisk w gardle. Już wystarczy, że Anna pasowała do tego mężczyzny. Konkurencji w osobie Adeli by nie zniosła!
Kobieta wzruszyła ramionami, obracając papierosa w palcach.
– To było dawno i nieprawda – mruknęła, ale dziewczyna nie dała się zbyć.
– Opowiesz mi?
PIERWSZA MIŁOŚĆ PANNY NIWSKIEJ
Gdy człowiek ma siedemnaście lat, żywi naiwną nadzieję, że cały świat leży u jego stóp, że marzenia są po to, by je spełniać, szczęście czeka za zakrętem, a pierwsza miłość będzie trwała, póki śmierć nas nie rozłączy.
Siedemnastoletnia Adela oprócz tych przekonań miała jeszcze jedno: wygrywa ten, kto myśli, że wygra.
Cóż prostszego, niż uwierzyć w siebie? We własną urodę, inteligencję, upór i odwagę? Wiedziała, że jest niebrzydka i niegłupia. Niejeden chłopak wodził za nią rozkochanym spojrzeniem, gotów przysięgać, że Adela to najfajniejsza i najpiękniejsza dziewczyna w całej szkole, gdzie tam szkole, w całej galaktyce! I ona najpierw uwierzyła, bo co jak co, ale komplementy łykamy chętniej niż krytykę, a potem zaczęła testować na chłopakach swój urok, uwodząc każdego, kto wpadł jej w oko.
Dziewczyna wiedziała, co robi, uciekając na drugi koniec Polski, do Kołobrzegu, przed wymagającymi, ale przecież troskliwymi rodzicami, przed byciem tą najstarszą, przed odpowiedzialnością za wielką jak dla nastolatki czy wreszcie przed wieczną konkurencją między siostrami. Ciotka, która sprawowała nad nią pieczę, była troskliwa, oczywiście, ale niezbyt surowa, a nauczyciele i wychowawcy w internacie za bardzo lubili uroczą pannę Niwską, by się na nią skarżyć, zresztą Adela miała dość sprytu, by na skargi nie zasłużyć. Matka, która by nieco Adelę utemperowała, mogła tylko słać z dalekiego Krakowa pełne niepokoju i pouczeń listy, ojciec zaś odwiedzał córkę kilka razy w roku – była wtedy uosobieniem niewinności i skromności dziewiczej. Ale też w istocie tylko niewinnie flirtowała, o seksie na tylnym siedzeniu, tak modnym wśród amerykańskich nastolatków, mowy nie było, w słoneczko młodzież w tamtych czasach nie grała.
Już w drugiej klasie liceum wiedziała jedno: nie ma takiego, który by się jej oparł. Wystarczy nieco zabiegów – podmalowane rzęsy, krótka spódniczka, wiele obiecujące spojrzenie – a każdy facet może być jej.
Nie znała jeszcze wtedy jakże znaczącego słówka „prawie”…
*
Wiktor pod koniec trzeciej licealnej wyjechał na rok do Stanów – to dlatego Adela, zaczynająca klasę drugą, wcześniej go nie spotkała. Wrócił na początku października i od razu otoczył go wianuszek wielbicielek. Cóż się dziwić: był fascynującym młodym mężczyzną, cholernie przystojnym, miał własny styl – nonszalancką elegancję, inteligencją i oczytaniem przebijał większość licealistów, posiadał tytuł szlachecki i majątek w Pogodnej – choć tym akurat się nie chwalił – a jak zatrzymał na którejś to mroczne, tajemnicze spojrzenie…
Obecność Adeli wśród grona nadskakujących mu dziewczyn długo ignorował. Z każdą inną śmiał się i flirtował, dwie mówiły o sobie z dumą: „Jestem dziewczyną Wiktora Potockiego” (po czym skakały sobie do oczu: „Ja jestem jego dziewczyną!”, „No chyba żartujesz! Całowałam się z nim nie dawniej niż wczoraj!”, „Taak? A ja dziś na długiej przerwie!”), natomiast na najmłodszą z tego grona, Adelę, w ogóle nie zwracał uwagi. Ona zaś kręciła się na obrzeżach jego orbity, obserwując rywalki i wyciągając wnioski. Pierwszy był taki: Wiktor lekce sobie waży łatwe podboje. Te dwie „dziewczyny Potockiego”, gdy chłopak tylko usłyszał to określenie, natychmiast poszły w odstawkę (a Adela pogratulowała sobie w duchu, że zdobyła tę cenną wiedzę, zanim sama zacznie tak o sobie mówić).
Drugi: Wiktor nigdy nie jest sam. Albo okupują go dziewczyny, albo kumple, z którymi gra w siatkówkę na plaży, w nogę na szkolnym boisku czy wreszcie umawia się na wypady w miasto lub do kina. A przecież podstawową zasadą myśliwego osaczającego swą ofiarę było „odłączyć od stada!”. Adeli jakoś nie przyszło do głowy, że to Wiktor powinien być myśliwym, a nie odwrotnie. Za to po krótkim śledztwie stwierdziła, że jedynym miejscem, w którym może spotkać go sam na sam, jest dwór w Pogodnej, uroczym miasteczku, w którym przy okazji również się zakochała.
Trzecim odkryciem było: pan-supermęski-Potocki jest wrażliwy na krzywdę zwierząt. Dwór pełen był czworonożnych i skrzydlatych połamańców, którymi właśnie Wiktor się zajmował. A czynił to z taką delikatnością, czułością nieomal, że Adeli serce topniało. To ją mógłby tulić tak, jak tulił osierocone sarniątko, to do niej mógłby szeptać tak miękko i łagodnie, jak przemawiał do jastrzębia ze złamanym skrzydłem…
Pewnego dnia przyniesiono do dworu konającego z głodu liska, który wpadł w sidła kłusownika i tkwił w nich, płacząc pewnie z bólu wiele dni, aż w końcu ktoś go odnalazł. Adela, ukryta wśród krzewów, widziała, jak Wiktor próbuje ocalić zwierzątko, jak wlewa strzykawką do pyszczka biedaka ciepłe mleko, opatruje straszną ranę na szyi, okrywa chude ciałko własną kurtką, a potem, gdy zwierzątko westchnęło ciężko i odeszło…
Patrząc na rozpacz chłopaka, wbiła zęby we własną pięść, by łkaniem nie zdradzić swej kryjówki. Pragnęła przytulić go serdecznie i płakać razem z nim nad małym martwym liskiem, ale skuliła się pod krzakami jaśminu jeszcze bardziej. Gdyby Wiktor wiedział, że go podgląda w takiej chwili, nigdy by jej tego nie wybaczył.
Następnego dnia urwała się z ostatniej lekcji – już jej to zaczęło wchodzić w krew – by dotrzeć do swej kryjówki, zanim on wróci ze szkoły.
Długo musiała czekać, by pojawił się na podwórku. W spranych dżinsach, zamszowej kurtce narzuconej na kraciastą koszulę, z bandanką na szyi wyglądał niczym kowboj przeniesiony tutaj, do Pogodnej, wprost z reklamy Marlboro. Wyprowadził ze stajni gniadosza o imieniu Sahib – tak się do zwierzęcia zwracał – i długimi pociągnięciami zaczął szczotkować jego boki. Po chwili sierść błyszczała w promieniach słońca, koń przysypiał, a Adela…
– Wychodź! – padło nagle.
Wiktor patrzył wprost na nią.
Zamarła.
– Wyłaź! – powtórzył. – Bo Draba zawołam.
Drab był dogiem niemieckim pilnującym majątku Potockich. Sprawiał wrażenie łagodnego – łaciaty jak krowa i równie powolny – ale Adela mogła się srodze zawieść. Wypełzła więc z krzaków, wyprostowała się, by zachować resztki godności, i otrzepując kurtkę z liści oraz gałązek, rzekła:
– Przepraszam, nie chciałam podglądać. Przechodziłam przypadkiem i…
Ironiczny uśmiech na jego twarzy sprawił, że dalsze słowa uwięzły dziewczynie w gardle. Było mu do twarzy z tym uśmiechem, lekko przekrzywioną głową i zmrużonymi oczami. Tak cholernie do twarzy, że w tym właśnie momencie Adela przepadła z kretesem.
– Przypadkiem włóczysz się za mną od paru tygodni. Dokładnie od dnia, w którym spotkaliśmy się na plaży.
– Widziałeś mnie wtedy?! – wykrzyknęła mimowolnie, choć miała zaprzeczyć gorąco temu „włóczeniu się”.
W czarnych oczach chłopaka błysnęło rozbawienie.
– Trudno cię nie zauważyć. – Obrzucił ją spojrzeniem konesera, aż się spłoniła, jednocześnie zachwycona i zażenowana. Przez chwilę milczeli, po czym on nagle zapytał: – Jeździsz konno?
– Oczywiście! – odrzekła z entuzjazmem, choć powinna powiedzieć: „Oczywiście, że nie”.
Kwadrans później siedziała sztywno wyprostowana na grzbiecie siwka, którego Wiktor dla niej przyprowadził. Próbowała nadrabiać miną, ale w oczach miała przerażenie, które młody mężczyzna najpewniej zauważył, bo dosiadając swego gniadosza, uniósł kącik ust w tym samym kpiącym uśmieszku co przed chwilą.
– To co? Najpierw stęp, potem kłusik drogą, a na koniec galop przez łąkę? – Nie czekając na jej odpowiedź, skierował konia ku bramie.
Adela zaś nonszalancko wzruszyła ramionami i trzymając się łęku siodła, ruszyła za nim. To znaczy jej wierzchowiec sam ruszył w ślad za tamtymi. Nawet gdyby chciała go powstrzymać, na nic by się zdały jej protesty. Była w mocy zwierzęcia, które człapiąc noga za nogą, trzymało się prowadzącego.
W stępie jeszcze jakoś jej szło. Wiktor co chwila zerkał przez ramię, a widząc wyniosłą minę dziewczyny, uśmiechał się coraz szerzej. Na jego polecenie oba wierzchowce przeszły w kłus. I Adela straciła pewność siebie. Po prawdzie straciła wszystko, łącznie z głosem. Trzęsąc się na końskim grzbiecie jak auto na wybojach, próbowała krzyknąć, by zwolnił, ale nie mogła wydobyć z zaciśniętego gardła nawet pisku. Chwyciła się więc mocniej siodła, zacisnęła zęby, żeby języka nie odgryźć, i… trwała, bo cóż innego mogła zrobić?
Otóż mogła spaść.
I gdy tylko wyjechali na łąkę, a konie ruszyły galopem, to właśnie uczyniła. Krzyknąwszy dziko, osunęła się w miękką trawę. Wiktor natychmiast zawrócił. Z jego twarzy zniknęły wszelkie uśmieszki, zmiecione przez niepokój. Zeskoczył niemal w biegu, tuż przy leżącej twarzą w dół dziewczynie, klęknął, odwrócił ją na plecy i uniósł na przedramieniu zwisającą bezwładnie głowę.
– Adela? – Coraz bardziej przestraszony, pogładził ją po bladym policzku. – Adela! – Potrząsnął za ramiona. – Rany boskie, zabiłem ją… – wyszeptał, po czym wstał z dziewczyną na rękach i już miał biec ku najbliższym zabudowaniom po pomoc, gdy otworzyła oczy i się zaśmiała. Tak samo kpiąco, tak samo złośliwie jak on jeszcze chwilę temu.
Aż zgrzytnął zębami, a potem… uciszył ten śmiech pocałunkiem.
Dziewczynie przez myśl przebiegło: „Wygrałam, znów wygrałam!”, ale w następnej chwili zapomniała o ambicji, zapomniała o swoich zasadach: pocałunek na trzeciej randce, zapomniała o… Prawdę mówiąc, o całym świecie zapomniała. Liczył się tylko Wiktor, smak jego ust i palący dotyk dłoni…
Od tego dnia stali się nierozłączną parą. Gdzie Wiktor, tam i Adela. On traktował ten związek z lekkim przymrużeniem oka, do czego nie przyznałby się zakochanej nieprzytomnie dziewczynie nawet na torturach – była taka słodka w tym zauroczeniu – ona świata poza nim nie widziała.
– Ada, przejrzyj na oczy, Wiktor się tobą bawi! – mówiły jej przyjaciółki.
Zerwała wszystkie przyjaźnie.
– Adelo, opuszczasz się w nauce, jeśli tak dalej pójdzie, nie zdasz do następnej klasy, opamiętaj się, dziecko! – uprzedzali nauczyciele.
Zamknęła się w sobie. I nie zdała.
– Aduś, co się z tobą dzieje?! Natychmiast wracaj do domu! – krzyczała przez telefon matka.
Przestała odbierać telefony.
– Adelciu, nie chcę nic mówić, ale robisz się nieco szalona – zauważyła, do tej pory niefrasobliwa, ciotka. – Może odwiozę cię do Krakowa?
– Mogę zamieszkać z tobą? – zapytała w odpowiedzi. I następnego dnia przeprowadziła się z kołobrzeskiego internatu do Pogodnej, na ulicę Krótką. Taak, stąd było znacznie bliżej do dworu. I do Wiktora.
Na szczęście ten miał na tyle honoru, by nie wykorzystać dziewczyny. Kto wie, jak by się to jednak skończyło, gdyby na horyzoncie nie pojawiła się… Anna.
– I co? Co było dalej? Skąd się wzięła? Jak się spotkali? – Bogusia, słuchająca opowieści jak zauroczona, musiała potrząsnąć Adelę za ramię, bo ta umilkła i zapadła się we wspomnienia. Ponaglona przez przyjaciółkę, pokręciła głową.
– Kiedy indziej dokończę. Nie chcę cię wyganiać, ale zrobiło się późno.
Bogusia uniosła brwi, bardziej zdumiona niż urażona obcesowością Adeli. Na takie _dictum_ pozostało tylko podziękować za herbatę, choć ta, nietknięta, zdążyła wystygnąć, i się pożegnać.
Już były przy drzwiach wyjściowych, gdy Adela odezwała się przepraszającym tonem:
– Wybacz, kochana, ale dla mnie widok Anny, pojawiającej się po trzech latach ot tak, u ciebie, w Sklepiku, też był dużym wstrząsem. Nie mam sił na nic więcej.
Dziewczyna uścisnęła ją serdecznie i wyszła w mroźną styczniową noc, a płatki śniegu zatańczyły jej nad głową. Uniosła oczy, przyglądając się wirującym w świetle latarni gwiazdkom. Była skonsternowana.
Z jednej strony współczuła Adeli, bo jeśli przyjaciółka była bez pamięci zakochana, to jak musiała cierpieć po odrzuceniu, z drugiej czuła do Adeli żal, że nie ostrzegła jej, Bogusi, przed Wiktorem. Nie znała go z tej strony, nie jako pożeracza dziewczęcych serc. Sprawiał wrażenie odpowiedzialnego mężczyzny o surowych zasadach moralnych.
– I taki jest – westchnęła do siebie. Ją też miał na wyciągnięcie ręki i także nie skorzystał z okazji…
W pobliżu rynku spojrzała na zegarek. Dochodziła jedenasta. Jej dom stał ciemny i cichy. Nie miała jeszcze chęci się w nim zaszyć. Co ma więc ze sobą zrobić? O tej porze w Pogodnej wszystko było zamknięte na cztery spusty. Kołobrzeg? Za daleko. Zresztą na włóczęgę po knajpach Bogusia nie miała ochoty. Może odwiedzi Lidkę, mimo późnej pory? Niee… Nawet jeśli przyjaciółka jeszcze nie śpi, i tak jest z nią uroczy małżonek, a wieczór w towarzystwie nieprzyjemnego typa to nic miłego. Biedna Lidka, przez Malinowskiego każdy omijał jej dom z daleka… Gdzie więc Bogusia ma się podziać ze swoim smutkiem? Jej wzrok zatrzymał się na psiaku, który odtańczywszy powitalne pląsy, siedział teraz u stóp pani z wyczekiwaniem w brązowych oczach: „Przynieść ci smycz, kapcie, starą kość spod kanapy czy może tego wstrętnego kocura, który znów się przyplątał?”.
– Chodź, Pieguniu, pojedziemy nad morze. Dawno nie odwiedzaliśmy naszego Bałtyku. Noc jest piękna, jasna, księżyc świeci jak oszalały, nie zabijemy się więc w drodze na plażę.
Pogadując do psiaka, który przytakiwał swej pani poszczekiwaniem, wsiadła do samochodu i po kilku minutach parkowała przed dróżką prowadzącą przez wydmy.