- W empik go
Skowyt wilka - ebook
Skowyt wilka - ebook
Jego terytorium skrywa mroczną tajemnicę.
Anna Prus ma już dosyć obecnej pracy w biurze. Dlatego gdy dostaje propozycję wyjazdu do małej miejscowości na Śląsku i przyjęcia posady w lokalnym zakładzie mięsnym, nie waha się długo. Mimo że nie jest to praca marzeń, właściciel zakładu Andrzej Smolny robi na niej duże wrażenie.
Na miejscu Anna dostaje do swojej dyspozycji domek na skraju lasu. Przestrzeń, wolność, natura, mnóstwo wolnego czasu… Nad sielskim krajobrazem zaczynają się jednak pojawiać czarne chmury, kiedy kobieta znajduje w dokumentach podejrzane dane, a szef w zdecydowany sposób każe jej nie drążyć tego tematu.
Nocami w domku słychać dziwne odgłosy. Z czasem nasilają się do tego stopnia, że Anna nie może spać. A to dopiero początek niepokojących wydarzeń, które w przedziwny sposób wiążą się z miejscem, w którym rozpoczęła nową pracę.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67069-01-4 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czuła, jak drżą jej kolana. Ściskanie w żołądku się nasiliło, a ciężar w klatce piersiowej zmienił się w rosnącą gorącą gulę. Poprawiła pasek torebki na ramieniu i wsunęła blond kosmyk za ucho. Weszła do przestronnego lobby i skierowała się w stronę recepcji. Jej uwagę zwrócił wysoki sufit z czerwonej cegły i podtrzymujący go rząd wąskich kolumn przypominających latarnie uliczne. Gdyby nie neonowy niebieski kolor bijący zza kontuaru recepcji i jasne panele na podłodze, miałaby wrażenie, że znajduje się we wnętrzu dawnej fabryki. Stanęła na puszystym kolorowym dywanie i oparła się o biały kontuar. Odetchnęła głęboko, zdając sobie sprawę, że od wejścia do hotelu wstrzymywała powietrze w płucach.
– Dzień dobry, jestem umówiona z gościem waszego hotelu.
– Jak nazwisko? – spytała recepcjonistka.
– Anna Prus.
– A z kim pani jest umówiona?
– Ach, tak, przepraszam. – Odchrząknęła. – Andrzej Smolny.
– Pan Smolny już na panią czeka w naszej restauracji. Bardzo proszę pójść korytarzem prosto, a następnie skręcić w prawo. Trafi pani z pewnością.
Podniosła kąciki warg w odpowiedzi na uśmiech recepcjonistki, poprawiła pasek torebki i ruszyła przed siebie.
Odgłos jej kroków rozchodził się echem po szerokim korytarzu. Nie była przyzwyczajona do obcasów i teraz żałowała, że nie włożyła innych butów. Szła niepewnie, a każde uderzenie fleka o podłogę jeszcze bardziej ją zawstydzało.
Zbliżała się do hotelowej restauracji. Czuła, jak ściśnięty żołądek kurczy się jeszcze bardziej. Dostrzegła znak i strzałkę w kierunku toalety i skręciła. Zobaczyła swoją bladą twarz w lustrze i wzdrygnęła się. Włożyła spocone dłonie pod odkręcony kran.
– Czemu tak się denerwuję? Przecież i tak nie przyjmę tej pracy! – Wzięła głęboki wdech, zakręciła wodę i wytarła ręce w papierowy ręcznik. – Idę tam tylko się rozeznać, sprawdzić możliwości. – Wrzuciła zmiętą kulkę papieru do kosza na śmieci.
Wyszła z toalety i skierowała się w stronę restauracji. Przyspieszyła kroku. Wiedziała, że jeszcze chwila takich wewnętrznych dywagacji, a z pewnością podejmie decyzję o powrocie.
Od razu zwróciła uwagę na jego buty. Mężczyzna siedział z nogą założoną na nogę, a wypolerowany czubek buta wystawał spod białego obrusu. W porównaniu z półbutami z miękkiej jasnobrązowej skóry jej czarne czółenka wyglądały nijako. Splotła spocone palce i chrząknęła. Mężczyzna oderwał się od artykułu i podniósł głowę. Złożył gazetę i wstał, zapinając guzik w marynarce.
– Pani Anna? Anna Prus? – Wyciągnął rękę.
Gdy potwierdziła, bąknięciem wypowiadając swoje imię i nazwisko, odsunął jej krzesło.
– Napije się pani czegoś?
Uścisnęła męską dłoń i poprosiła o wodę. Patrzyła, jak Andrzej Smolny zajmuje miejsce przy stoliku. Niepostrzeżenie rozpiął marynarkę, posyłając jej lekki uśmiech. Miał krótko przystrzyżone czarne włosy i szeroką szczękę z delikatnym śladem ciemnego zarostu. Granatowy garnitur, dopasowany do szczupłej sylwetki, wyglądał jak skrojony na miarę. Biała koszula kontrastowała z ciemnym materiałem marynarki i opaloną skórą dłoni.
– Możemy zaczynać? – Dopił espresso i odłożył gazetę na skraj stołu. Z teczki, która leżała na wolnym krześle, wyciągnął kilka kartek papieru. Wśród dokumentów Anna dostrzegła swój życiorys. – Pani Anno, zna pani moją firmę?
Skinęła głową. Smolny patrzył na nią wyczekująco. Zdała sobie sprawę, że oprócz krótkiego przedstawienia się nie wypowiedziała dotąd ani jednego słowa.
– Myślę, że każdy Polak zna pana produkty. Nawet jeżeli nie je mięsa. – Zaśmiała się krótko. Chłodne spojrzenie sprawiło, że natychmiast umilkła.
– Pani Anno, chciałbym, żeby opowiedziała pani coś o sobie. – Spojrzał na nią beznamiętnym wzrokiem, od którego zaczęły jej się pocić ręce. I nie tylko ręce. Wyraźnie czuła, jak pot ścieka jej cienką strużką po plecach.
– Nazywam się Anna Prus. Jestem specjalistką do spraw jakości, ale to pewnie pan wie z mojego CV.
Twarz mężczyzny nie wyrażała żadnych emocji, choć przez chwilę Anna miała wrażenie, że dostrzegła rozczarowanie. Spuściła wzrok i popatrzyła na swoje dłonie.
– Pracuję w firmie Suvita, która produkuje i sprzedaje słodycze. Zajmuję się tworzeniem specyfikacji jakościowych produktów. Poza tym udzielam odpowiedzi na reklamacje od konsumentów. Moja praca wymaga też stałego kontaktu z fabryką. Zgłaszam im uwagi, dzięki temu stale doskonalimy proces produkcyjny i nasze produkty.
– Dlaczego chce pani zmienić pracę?
„Bo nienawidzę swojego szefa”, pomyślała.
– Zdałam sobie sprawę, że nie tego oczekuję, nie tego chcę. Mam poczucie, że nie rozwijam się w tempie, w jakim bym chciała. W czasie studiów odbywałam praktyki w różnych fabrykach i zawsze myślałam, że to właśnie w takim miejscu będę pracować. Sądzę, że w zakładzie produkcyjnym miałabym większy wpływ na to, jak będzie wyglądał finalny produkt. – Oprócz tego praca była nudna, przestała ją interesować. Czuła nadchodzące mdłości na samą myśl, że będzie musiała tam wrócić.
Wreszcie podniosła wzrok i spojrzała prosto w oczy Smolnego. Miał w nich coś, co zmusiło ją do wyprostowania się. Dopiero teraz się zorientowała, że siedzi zgarbiona i mówi, patrząc we własne dłonie. Sama siebie by nie zatrudniła.
– Poszukuję osoby, która byłaby odpowiedzialna za jakość w mojej firmie. Jest to stanowisko wymagające samodzielności, ale przede wszystkim chęci do działania. – Smolny oderwał wzrok od Anny i spojrzał na życiorys, który leżał na stole. – Widzę, że ma pani odpowiednie wykształcenie. Technologia żywności, bardzo dobrze. Mówiła pani o praktykach, a jak z doświadczeniem w branży mięsnej? Pytam, bo jednak słodycze zdają się przyjemniejsze. – Oderwał wzrok od papierów.
Przyglądała się twarzy Smolnego, próbując coś z niej wyczytać. Uśmiech, którym ją powitał, gdzieś zniknął. Pod oczami dostrzegła ciemniejsze worki. Policzek pulsował mu rytmicznie, kiedy zaciskał szczęki. Zorientowała się, że czeka na jej odpowiedź.
– Praca w firmie produkującej słodycze tylko przez pierwsze pół roku jest ekscytująca, potem wszystko powszednieje – odpowiedziała z uśmiechem. – Jestem zatrudniona w biurze handlowym, nie w fabryce. Praca ma nieco inny charakter. Jakość w fabryce jest bardziej namacalna niż w biznesie, gdzie ma się do czynienia tylko z procedurami na papierze i reklamacjami. W Warszawie jednak nie ma zbyt wielu tego typu miejsc pracy. – Wzruszyła lekko ramionami.
– Po co peklujemy mięso i jakie rodzaje tej metody pani zna?
Anna otworzyła usta ze zdziwienia. Nie spodziewała się takiego pytania, rzuconego mimochodem. Poczuła się jak na egzaminie na studiach i tak jak wtedy zaczęła w pamięci szukać właściwej odpowiedzi.
– Wyróżniamy metodę zalewową i nastrzykiwanie solanką. Oczywiście mamy też metody kombinowane. A jeśli chodzi o cel peklowania, to stosuje się je, by nadać mięsu właściwy smak i aromat, a także charakterystyczną różową barwę, ponadto peklowanie wpływa na trwałość mięsa poprzez…
– A co na taką zmianę miejsca zamieszkania powiedziałby pani partner?
– Słucham? – Anna poczuła, jak zalewa ją fala gorąca. Zaskoczona pytaniem technicznym zaczęła się denerwować, ale pytania o sferę prywatną się nie spodziewała.
– Dochodzimy do sedna. Myśli pani, że odnajdzie się pani w małej miejscowości? W fabryce? To ciężka praca i nie polega na przekładaniu papierów. Mój zakład znajduje się trochę ponad czterysta kilometrów stąd. Czy jest pani gotowa na przeprowadzkę?
– I co odpowiedziałaś? Czy jesteś gotowa na przeprowadzkę?
Anna siedziała w barze sałatkowym mieszczącym się w budynku, w którym pracowała. Jadła obiad z Natalią, przyjaciółką z pracy. Znalazły stolik przy oknie, a właściwie przeszklonej ścianie. Niezbyt fortunne miejsce, zważywszy na słońce przebijające się przez szybę. Mimo że lokal otwarto niedawno, niemal od razu pojawiły się tutaj tłumy i trudno było o wolny stolik. Oprócz dobrego jedzenia i odpowiedniego stosunku jakości do ceny bar miał jeszcze jedną zaletę istotną dla Natalii i Anny: żaden z ich szefów tu nie zaglądał.
– Powiedziałam mu, że jestem gotowa. Ale wcale nie jestem tego pewna. Natalia, daj spokój. Wyobrażasz sobie mnie gdzieś na jakiejś wsi? Może wynajęłabym sobie domek i chodziła na długie spacery po polach i lasach? A latem jeździła na rowerze? Dobrze wiesz, że to się nigdy nie wydarzy. Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym się przeprowadziła. Nie wyobrażam sobie tego.
– Nie wyobrażasz sobie tego? – prychnęła Natalia. Usta miała pełne sałaty. – Przecież przed chwilą wszystko sobie wyobraziłaś! Jeżeli los daje ci taką szansę, powinnaś spróbować. Jakie masz możliwości rozwoju u nas? Spójrz prawdzie w oczy: dopóki Sebastian jest twoim szefem, będzie trzymał cię pod butem i przypisywał sobie wszystkie twoje zasługi. Gdybyś zniknęła, to dopiero miałby problem! Wreszcie wyszłoby, że nie ma pojęcia o tym, co robi! – Zaśmiała się i zaczęła wbijać na widelec kolejną porcję warzyw i mięsa. – Nie rozumiem, Anka, skoro nie ma mowy o przeprowadzce i nigdy nie było, to dlaczego w ogóle poszłaś na rozmowę?
– Sama nie wiem. Chyba czułam, że muszę wykorzystać taką szansę. Przecież kiedyś o tym marzyłam. To tak, jakby los zsyłał mi prezent, o który nawet nie prosiłam. Poza tym chciałam się sprawdzić; pomyślałam, że to będzie taki dobry trening, zanim zacznę chodzić na rozmowy kwalifikacyjne tu, w Warszawie. – Podrapała się w głowę. Przed oczami stanął jej obraz Andrzeja Smolnego wyczekującego na jej odpowiedź. Poczuła, że robi jej się gorąco. – Ale nie ma o czym mówić. I tak nie będę tam pracować, i to nie ze względu na lokalizację, ale tego całego Smolnego.
– A co było z nim nie tak? – Natalia wytarła usta serwetką i odrzuciła do tyłu ciemnobrązowe włosy, które zsunęły się jej na ramiona. Kolorowe bransoletki na nadgarstkach zadzwoniły rytmicznie.
– Kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się i szarmancko odsunął mi krzesło. Potem niemal w jednej chwili to pozytywne nastawienie się ulotniło. Patrzył na mnie, jakby… – Anna się wzdrygnęła. – Jakby miał ochotę mnie uderzyć. Dobra, nie śmiej się, mówię ci, czułam się jak na egzaminie na studiach. A gdy zadał pytanie o Filipa, totalnie mnie zatkało.
– O Filipa?
– Zapytał mnie, co mój partner powie na przeprowadzkę. Skąd w ogóle wiedział, że mam kogoś?
– Może rzucił mimochodem. Zaryzykował i trafił. Ale trzeba mu przyznać, że dobrze wycelował z tym pytaniem. – Natalia uśmiechnęła się prawie niezauważalnie.
– Nie potrafię tego lepiej opisać, ale miał w oczach coś odpychającego. Może mówię tak dlatego, że wypadłam fatalnie. Dukałam, gadałam jakieś głupoty. – Anna zakryła twarz dłońmi. – Nikt mnie nie zatrudni tylko dlatego, że zawsze marzyłam o pracy w fabryce! – Spojrzała na przyjaciółkę umęczonym wzrokiem. – Wiesz, co jest najgorsze? Po tym, jak dostałam zaproszenie na rozmowę, zdałam sobie sprawę, że żyję całkowicie bez celu! Kiedyś byłam ambitna, miałam plany i marzenia. W czasie studiów łapałam każdą nadarzającą się okazję, by czegoś się nauczyć. Pracowałam w różnych miejscach, wszystko po to, by znaleźć wymarzoną pracę. I najgorsze jest to, że tak właśnie się czułam pierwszego dnia tutaj. Myślałam, że złapałam pana Boga za nogi! Miałam milion różnych pomysłów, jakie zmiany wprowadzić, czym mogłabym się zająć. – Urwała, szukając odpowiednich słów. Pokręciła głową z rezygnacją. – Teraz moje życie wygląda tak, że wstaję, jadę do znienawidzonej pracy i marzę o tym, by jak najszybciej stamtąd wyjść. Wracam do domu i zaraz idę spać, bo padam ze zmęczenia!
– Moim zdaniem potrzebujesz zmiany. – Natalia dotknęła delikatnie ramienia przyjaciółki. Przez ostatnie miesiące widziała bardzo wyraźnie, jak ulatuje z niej chęć do pracy i radość z życia.
– Kiedy pojawiła się ta propozycja, zaczęłam myśleć o innym życiu i nagle uświadomiłam sobie, że to, w którym tkwię, to nie jest to, Natalia. Ale to się nie zmieni.
Natalia wyprostowała się na krześle i wpatrywała intensywnie w przyjaciółkę.
– Dlaczego uważasz, że się nie zmieni? Jeżeli od razu tak zakładasz, to nic dziwnego, że stoisz w miejscu.
– Dobrze wiesz. Mam Filipa. A on nie wyprowadzi się z miasta. Tutaj ma przecież pracę, nie zrezygnuje z niej, nie dla mnie.
Natalia siedziała dotąd wyprostowana jak struna, ale teraz napięła się jeszcze bardziej. Anna zobaczyła zmianę na jej twarzy. Przyjaciółka zacisnęła szczęki, a na jej czole pojawiła się wyraźna bladoniebieska żyła.
– Anka, jak możesz mówić to tak spokojnie? Co jest dla niego ważniejsze: ty czy praca? – Bransoletki ponownie dały o sobie znać, kiedy Natalia zaczęła gestykulować. – Przecież w okolicy jest jakieś większe miasto, mógłby tam znaleźć pracę! Dla chcącego nic trudnego! Zwłaszcza w jego przypadku. Nie tylko w Warszawie są sklepy, w których mógłby pracować.
Anna oczami wyobraźni zobaczyła Filipa odchodzącego z pracy w dużym sklepie sportowym, który znajduje się kilka minut drogi od ich mieszkania. Niedawno dostał awans, na którym bardzo mu zależało. Pracował już kilka lat i czuł się sfrustrowany zajmowaniem się bezpośrednią obsługą klientów w sklepie. A poniekąd dlatego, że był na tej samej pozycji, co każdy nowo zatrudniony pracownik. Został jednak mianowany kierownikiem zmiany. Frustracja minęła, co wpłynęło także na poprawę atmosfery w domu. Anna obawiała się, że w najbliższym czasie Filip nie zdecyduje się na żadną zmianę.
– No tak, ale to pewnie wiązałoby się z dojazdami. Musiałby dojeżdżać do pracy.
– A jaki to problem? Wsiada do samochodu i jedzie! A jak ty codziennie przejeżdżasz przez całe miasto, żeby dotrzeć do pracy, to on się tym przejmuje? Właśnie, rozmawiałaś z nim o przeprowadzce? Ania, to niedorzeczne. W związku chodzi przecież o kompromisy! To rozmawiałaś z nim? – Nie czekając na odpowiedź, Natalia spojrzała na swój telefon. – Cholera! Muszę lecieć! Wypadło mi z głowy, że zaraz mam spotkanie z księgowością w sprawie budżetu. Cholera jasna, przepraszam, Aniu. Pogadamy później?
Dziewczyny się pożegnały i Natalia wybiegła z baru. Annie nigdzie się nie spieszyło. Spojrzała na swoją niedojedzoną sałatkę i odsunęła talerz. Nie przełknęłaby już ani kęsa więcej.
– Czy rozmawiałam? Oczywiście, że rozmawiałam. I co z tego wyszło? Skończyło się jedną wielką awanturą! – powiedziała na głos, czym ściągnęła na siebie kilka spojrzeń. Przywołała z pamięci obraz Filipa, który wpadł w szał, kiedy dowiedział się o jej pomyśle.
– Dokąd chcesz się wyprowadzić? – Rzucił na stół rozłożoną mapę Warszawy. Zaczął wściekle przerzucać kolejne kartki. – No dokąd? Bemowo, Wola, a może Praga, co? Zdecydowałaś już? – wrzeszczał.
– Możesz mi powiedzieć, czemu tak się zachowujesz? – odpowiedziała nieco zszokowana wybuchem Filipa. – Przecież ja tylko pytam…
– Pytasz! To nie jest pytanie! Ty zakomunikowałaś mi, że nie chcesz już dojeżdżać do pracy i zamierzasz się wyprowadzić! Tu nie ma pytania! A co z moim zdaniem? – krzyczał, nie spuszczając z niej wzroku. Przygładził włosy dłonią. – Dlaczego się z nim nie liczysz? – Ostatnie pytanie zadał niemal całkowicie spokojnie.
Anna patrzyła na swojego chłopaka, który z wrzeszczącego awanturnika stał się oazą spokoju, i przeszedł ją dreszcz.
– Chciałabym tylko, żebyśmy o tym porozmawiali i doszli do jakiegoś kompromisu. Ja codziennie dojeżdżam do pracy ponad półtorej godziny w jedną stronę. Bardzo mnie to męczy i chciałabym to zmienić. – Urwała, by zebrać myśli. Założyła kosmyk blond włosów za ucho. – Ty z kolei masz tak blisko, że chodzisz na piechotę do pracy. Proponuję znaleźć wspólne rozwiązanie…
– Żebyśmy teraz obydwoje dojeżdżali godzinę do pracy?! Superplan, naprawdę, Aniu! Przeszłaś samą siebie! Już wiem, czemu ostatnio dostałaś tak małą podwyżkę. Jeżeli w pracy masz tak samo idiotyczne pomysły, to wcale się nie dziwię.
Spojrzała na swoje opuszczone dłonie. Drżały. Obraz się rozmył. Pod powiekami pojawiły się łzy. Zaczęła szybko mrugać, żeby się ich pozbyć.
Siedziała w skupieniu i wypełniała kolejne zgłoszenie reklamacyjne. Otwarty segregator zajmował niemal połowę blatu biurka, pozostawało niewiele miejsca pomiędzy klawiaturą i kubkiem z zimną kawą. Archiwizowała dane, wypełniając formularze, które sama zresztą stworzyła. Było to uciążliwe; bywały dni, kiedy tonęła w papierach, jednak porządkowało to pracę i sprawiało, że nigdy nie zapomniała udzielić odpowiedzi na żadną reklamację. Nie miała przekonania do elektronicznych zestawień. Gdyby nagle jej komputer trafił szlag, ona miałaby wszystko na papierze.
– Słuchaj, trzeba sprawdzić, ile było reklamacji ciastek w ostatnim kwartale.
Zanim się zorientowała, że ktoś stoi nad jej biurkiem, upłynęło kilka sekund. Podniosła głowę. Musiała zadrzeć ją wysoko, ponieważ przybysz miał, lekko licząc, metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Patrzył na nią, przechylając głowę jak ptaszek. Po chwili Anna uświadomiła sobie, że to nie byle jaki ptaszek – raczej ptak, i to drapieżny.
– Słucham? – bąknęła.
– Trzeba sprawdzić, ile było reklamacji ciastek w ostatnim kwartale – powtórzył, cedząc każde słowo, jakby była obcokrajowcem, który uczy się języka. Uśmiechnął się, a właściwie podniósł kąciki ust.
Po chwili jednak ten dziwny grymas zniknął z jego twarzy i Annie ponownie ukazał się zmęczony życiem człowiek. Bujne czarne włosy potraktowane obficie lakierem bądź innym specyfikiem, który trzymał w ryzach zaczes, nijak miały się do nieuporządkowanego dwudniowego zarostu z licznymi siwymi włoskami.
– Okej, prześlę ci na maila. – Anna skinęła głową i odprowadziła go wzrokiem.
Zostawiła na moment papiery i zajrzała do tabelki z reklamacjami. Użyła odpowiednich filtrów i po chwili miała gotowe zestawienie, o które prosił siwiejący brunet.
Usłyszała wymowne chrząknięcie. Kątem oka dostrzegła niską, okrągłą sylwetkę. Nie miała już wątpliwości, że to Monika próbowała zwrócić na siebie jej uwagę. Open space, gdzie pracowała Anna, mieścił około dwudziestu osób. Był to zlepek różnych działów, które nie były na tyle liczne, by zająć osobny pokój. Anna nie lubiła pracować w jednym pomieszczeniu z tyloma osobami, preferowała ciszę i spokój. Monika była z działu kontrolingu i niekiedy naprawdę potrzebowała ciszy, aby się skupić. Pewnego dnia przesunęły swoje biurka możliwie jak najdalej od pozostałego galimatiasu i odgrodziły się ogromną monsterą.
– Trzeba sprawdzić to i tamto, a gdzie „cześć”, „dzień dobry”, „dziękuję”? Anka, nie wkurza cię to? – Monika skrzyżowała ręce na obfitej piersi.
– Nie zwróciłam nawet uwagi. Zawsze tak mówią.
– No właśnie, jakie to jest bezosobowe! Powinnaś mu odpowiedzieć: „Trzeba sprawdzić? To sprawdź!”.
– Oj, Monika. Przecież wiadomo, że w firmie ja zajmuję się reklamacjami, więc przyszedł do mnie i o to poprosił. Nie widzę problemu.
– Serio? Według ciebie to była prośba? – Monika patrzyła na nią, marszcząc czoło. – A czy ty, gdy do kogoś przychodzisz i o coś pytasz, to rzucasz te słodkie słowa: „Trzeba to zrobić”?
Anna zawahała się przez chwilę i zaczęła szukać w głowie podobnych przypadków. Skrzywiła się, kiedy sobie coś przypomniała. Monika patrzyła wyczekująco.
– Raczej pytam, czy ktoś mógłby to dla mnie zrobić – odpowiedziała z niechęcią i odchyliła się na oparciu fotela.
– Właśnie! I jeszcze pytasz, czy aby na pewno nie przeszkadzasz! – Monika klasnęła w dłonie. – A co ty właściwie robisz? – Obeszła biurko, stanęła za plecami Anny i bez pardonu spojrzała na ekran monitora. – No ładnie! Ile czasu minęło? Minuta? A ty rzuciłaś wszystko, żeby się tym zająć? I zaraz mu wszystko wyślesz? Jak to wygląda? Że nie masz co robić, tylko siedzisz i czekasz na zadania, które realizujesz od razu!
– Po prostu przerwałam to, co robiłam, i zajęłam się tym. Takie zestawienie jest proste, nie ma w tym większej filo…
– Ale nikt nie musi o tym wiedzieć, tak? – Monika się rozejrzała i nachyliła do Anny. – Pamiętaj, że pracujesz w miejscu, w którym człowiek człowiekowi wilkiem. Nigdy, ale to nigdy nie odpisuj od razu na maila, bo wyjdzie, że jesteś na każde zawołanie, że nie masz co robić i że niczym się nie zajmujesz, a koniec końców nikt nigdy nie będzie tu szanował ani ciebie, ani twojej pracy. Taka jest prawda, złotko. Nie wygrasz z tym systemem.
– Kurczę, Monika, wkurzają mnie takie gierki. Czy nie możemy po prostu zająć się pracą i być dla siebie ludźmi, pomagać sobie?
– Wilki, kochana, wilki. Tu nie ma ludzi. A zresztą jeżeli ten argument cię nie przekonuje, może trafi do ciebie inny. Pamiętasz, co ten fagas powiedział, gdy poszłaś do niego i poprosiłaś, żeby przesłał ci aktualne grafiki na promocję, którą organizował? No? Przypomnij mi.
Anna przewróciła oczami i odwróciła się w stronę swojego komputera. Monika nie ustępowała i potrząsnęła oparciem fotela koleżanki.
– Powiedział, że nie wyśle mi tego dziś, bo nie ma tak, że ktoś przychodzi i tego samego dnia dostaje odpowiedź.
– A teraz pytanie, kochana. – Monika nachyliła się w jej kierunku. – Wysłał ci to w ogóle?
Anna spojrzała na koleżankę z wyrzutem. Pasmo blond włosów opadło jej na policzek, wetknęła je z powrotem za ucho.
– Nie, nie wysłał – wyszeptała. – Poszłam do Kaśki ze sprzedaży, która ma dostęp do dysków marketingu, i wyciągnęła je dla mnie.
– Och, widzisz. Czyli jedyne, co musiał zrobić, to otworzyć okienko nowej wiadomości, załączyć odpowiednie zdjęcia i je do ciebie wysłać. Biedaczek! Aż tyle od niego wymagasz.
Anna mimochodem zaczęła chichotać.
– Może gdybyś poszła do niego i zamiast grzecznie poprosić, powiedziała: „Trzeba mi wysłać grafiki”, zrobiłby to bez szemrania. – Monika sparodiowała mężczyznę tubalnym głosem.
– Taaaa… Na pewno. Wyrzuciłby mnie za drzwi.
– No widzisz. Jak myślisz, dlaczego oni nas tak traktują, jakbyśmy były na ich usługach, a my nie odwdzięczamy się tym samym? Bo oni na takie traktowanie nie pozwalają. – Monika ścisnęła przyjacielsko ramię Anny i wróciła do swojego biurka.
Anna siedziała z nietęgą miną. Jeszcze przez chwilę rozmyślała nad ostatnimi słowami Moniki. Napisała maila do kolegi z marketingu, załączyła zestawienie, które przygotowała. I ustawiła sobie przypomnienie w telefonie, by wysłać wiadomość po siedemnastej. Następnego dnia.
– Poczta do ciebie.
Anna oderwała się na chwilę od pracy, by spojrzeć w oczy uśmiechniętej dziewczynie z recepcji. Alina nachyliła się do niej i podała jej kopertę.
– To chyba pilne – wyszeptała i zaraz ruszyła dalej, żeby roznieść kolejne listy.
Jeszcze zanim otworzyła kopertę, zauważyła, że list przyszedł z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Już po pierwszym akapicie urzędniczego pisma wiedziała, że Alina miała rację. To było pilne.
Zapukała do drzwi gabinetu szefa. Nacisnęła klamkę i powoli weszła do środka. Siedział przy biurku i nawet nie zwrócił na nią uwagi. Nauczyła się już, że nie należy pytać na początku, czy ma czas na chwilę rozmowy, bo zawsze mogła się spodziewać podobnych odpowiedzi: „Nie bardzo”, „Zaraz mam spotkanie”, „Później się spotkamy, okej?”. Przeszła zatem od razu do rzeczy.
– Myślę, że mamy poważny problem. Napisał do nas UOKiK, reprezentuje konsumentkę, mamę dziecka, które zjadło nasz batonik, który… – Czuła, że zaczyna się plątać. Wzięła głęboki oddech, starając się zignorować drżenie rąk. – Dziecko zjadło nasz batonik czekoladowy, ale okazało się, że w środku były orzechy, których nie powinno tam być nawet w śladowych ilościach. Dziecko trafiło do szpitala, bo ma uczulenie na orzechy, a matka zgłosiła sprawę do urzędu.
– Co za idiotka. – Sebastian westchnął. – Ile ten dzieciak ma lat? Po co pozwala mu jeść słodycze? Czy te kampanie o próchnicy i otyłości nic nie dają? – Oderwał się od ekranu swojego komputera i wskazał Annie puste krzesło.
Mocno zacisnęła szczęki. Starała się uspokoić. Chciała załatwić sprawę, a nie wysłuchiwać wyzwisk Sebastiana pod adresem konsumentów. Przecież właśnie dzięki ludziom, którzy kupują ich czekoladki, batoniki i ciastka, wszyscy, łącznie z nią i Sebastianem, mają pracę, a zatem odrobina szacunku była jak najbardziej na miejscu. Nabrała głęboko powietrza i usiadła na krześle.
– Nie wiem, Sebastian, ale mamy poważny problem. Jeżeli to, co twierdzi konsumentka, jest prawdą, to będziemy musieli się gęsto tłumaczyć. Muszę porozmawiać z fabryką, czy możliwe jest, że mogło dojść do jakiejś zamiany albo zanieczyszczenia linii orzechami. Jeśli ktoś jest silnie uczulony, to nawet śladowe ilości mogą go zabić.
– Sama powiedziałaś: jeżeli to okaże się prawdą. Nie przejmowałbym się tym jeszcze i nie robił z tego takiej afery.
– Zastanowiła mnie jeszcze jedna rzecz. W piśmie urzędnik cytuje list od konsumentki i ona twierdzi, że kupiła biały batonik, a ten faktycznie zawiera orzechy. Czarna i żółta wersja opakowania to produkty bez orzechów. Myślisz, że mogła się po prostu pomylić?
– Ja wiem, że daje dziecku słodycze, ale sądzisz, że jest aż tak głupia? Dzieciak ma alergię, a ona nie czyta informacji na opakowaniu? – Sebastian prychnął.
– Jeżeli miała do czynienia z innymi naszymi batonikami, to mogła założyć, że wszystkie są bez orzechów, albo coś jej się pomyliło. Z listu wynika, że biały batonik miał być bez orzechów, ale dziecko dostało ataku. – Pokazała mu fragment. – Myślę, że warto byłoby doprecyzować, o jaki produkt w ogóle chodzi.
– I co, napiszesz do urzędu z pytaniem: co to za produkt? Zastanów się! To jest urząd, a nie bloger z tysiącem obserwatorów, który chce przetestować nowe słodycze! Zrobisz z nas wszystkich idiotów, którzy nie wiedzą, jakie produkty mają w portfolio.
Anna poczuła, że zaczyna jej się robić gorąco, a serce bije szybciej. Miała ochotę zrobić coś, by raz na zawsze nauczyć Sebastiana szacunku do innych, a także do siebie. Jej wzrok padł na sporej wielkości dziurkacz. Wyobraziła sobie, że bierze go do ręki i waży ciężar w dłoni.
– Wierz mi, codziennie odpowiadam na pytania konsumentów i mimo że jedzą nasze produkty od lat, czasem ciężko wyciągnąć z nich informacje, o który im konkretnie chodzi. Zobacz, przyniosłam wszystkie nasze batony z linii fit. – Położyła trzy opakowania produktów obok siebie. – Dla nas są całkowicie inne, ale dla przeciętnego konsumenta, który robi zakupy w sklepie, gdzie innych takich artykułów jest cała masa, rozróżnienie może nie być już takie proste. Różnią się tylko kolorem fragmentu opakowania. Tu mamy falkę żółtą, tu białą, a tu czarną. Wiem, że mają też inne nazwy i oczywiście inny motyw przewodni. Na białym jak wół widzimy zdjęcie orzecha, niemniej myślę, że konsumentka mogła się pomylić. Koniec tej historii może być taki, że będziemy musieli zmienić wygląd tego opakowania, by bardziej wyróżnić go na tle pozostałych i wyraźnie zaznaczyć, że zawiera orzechy.
– O, na pewno! Już widzę, jak marketing będzie skakał z radości, gdy zniszczysz całą ich koncepcję sprzedażową.
Przez chwilę w gabinecie Sebastiana panowała cisza. Anna nie wiedziała już, jakich argumentów ma użyć, by przekonać szefa do swoich racji. Poczuła bezsilność i łzy napływające do oczu. Przygryzła dolną wargę, by się uspokoić.
– To co mam w tej sytuacji zrobić? – zapytała i wskazała na pismo, które trzymała w ręku. – Sebastian, oczywiście napiszę odpowiedź, ale wcześniej chciałam się skonsultować z tobą. To dosyć poważne zarzuty i firma musi się z nimi zmierzyć. To nie tylko kwestia jakościowa, ale jeżeli moje przypuszczenia okażą się słuszne, to także marketingowa i piarowa. Obawiam się, że mam za małe kompetencje, żeby poradzić sobie z tym sama, więc potrzebuję twojej pomocy.
Sebastian popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Po chwili wziął głęboki oddech, splótł palce i położył dłonie na wypolerowanym blacie biurka.
– Pracujesz tutaj kilka lat i w swoich obowiązkach masz kontakt z różnego rodzaju urzędami, a teraz mi mówisz, że potrzebujesz mojej pomocy? Masz za małe kompetencje? O co chodzi?
Łzy, które wcześniej udało jej się stłumić, ponownie pojawiły się pod powiekami.
– Jesteś specjalistką, na pewno coś wymyślisz.
Nie pamiętała, jak wyszła z gabinetu Sebastiana. Była w szoku. Wróciła na ołowianych nogach do biurka. Ukryła twarz w dłoniach, próbując się uspokoić.
Gdy podniosła wzrok, zauważyła pismo z urzędu, o którym rozmawiała z Sebastianem. Cisnęła kartki na bok i wpisała hasło do komputera, żeby go odblokować. Otworzyła okno przeglądarki i zalogowała się do prywatnej poczty. Wyglądało na to, że nie dostała żadnej odpowiedzi od Smolnego. Gdyby chciał ją zatrudnić, mogłaby pójść do Sebastiana, rzucić wypowiedzenie na jego biurko i wyjść, trzaskając drzwiami. Zaraz po wyobrażeniu sobie tej sceny zdała sobie sprawę, jak była nierealistyczna. Nawet gdyby dostała tę pracę, musiałaby z niej zrezygnować. Nie przeprowadzi się czterysta kilometrów od Warszawy. Opadła na oparcie fotela i westchnęła z rezygnacją, ale spróbowała jeszcze wyszukać maila. Być może zagubił się w morzu spamu, newsletterów i ofert marketingowych. Znalazła jednak tylko ostatnią wiadomość, którą dostała jeszcze przed spotkaniem. Tytuł wiadomości był bardzo enigmatyczny: „Praca w Smolny SA”. Najechała kursorem na wiadomość. W tym momencie przypomniała sobie, jakie towarzyszyły jej emocje, kiedy otwierała i czytała list po raz pierwszy. Siedziała wbita w fotel, nie mogąc uwierzyć, że ktoś jest zainteresowany jej kandydaturą.
_Dzień dobry, Pani Anno._
_Obecnie wspieram rekrutację na stanowisko specjalisty ds. jakości w firmie Smolny SA. W tym kontekście Pani doświadczenie zawodowe jest dla mnie bardzo interesujące, dlatego serdecznie zachęcam do wzięcia udziału w rekrutacji. Nabór, o którym mowa, dotyczy jednego z naszych zakładów produkcyjnych, zlokalizowanego w Grabkowicach w woj. śląskim. Jeśli więc jest Pani gotowa na nowe wyzwania i chciałaby Pani rozwijać się w firmie będącej liderem w swojej branży, bardzo proszę o przesłanie wiadomości zwrotnej z numerem telefonu. Na pewno się z Panią skontaktuję, aby szerzej omówić ofertę. Pragnę zaznaczyć, że oferujemy pomoc w relokacji._
_Pozdrawiam_
_Justyna Żabińska_
Specjalista ds. Rekrutacji i Rozwoju
Smolny SA
Odpisała dopiero wtedy, gdy podzieliła się z Natalią tą propozycją i przyjaciółka wręcz zmusiła ją, by odpowiedziała na wiadomość. Nikomu więcej nie mówiła o rekrutacji. Nawet Monice, z którą pracowały biurko w biurko i świetnie się rozumiały. Do Natalii miała zaufanie. Znały się jeszcze z czasów licealnych i razem zaczynały pracę w Suvicie. Wtedy czuła podekscytowanie, teraz rezygnację. Westchnęła i spojrzała z niechęcią na pismo z urzędu. Wzięła je do ręki i zaczęła czytać jeszcze raz.ROZDZIAŁ 2
– To już nie mogę zabrać własnej dziewczyny na kolację? – Filip się skrzywił, a nad jego nosem pojawiła się lwia zmarszczka. Z rozmachem otworzył drzwi restauracji i wpuścił Annę do środka.
– Przecież ja tylko zapytałam, co to za okazja. Dobrze, przepraszam – powiedziała cicho, ściągając dżinsową kurtkę.
Spojrzała na nią z niechęcią. Tuż przed wyjściem Filip zapytał, czy nie ma innych ciuchów, bo przecież wychodzą, a ona wkłada poszarpany dżins. Siadając na wolnym krześle, rozejrzała się po wnętrzu. Byli w zwykłej knajpce, która nie siliła się na zadęcie, więc nie wiedziała, po co był ten komentarz.
– Słyszałem, że mają tutaj dobrą golonkę, chciałem spróbować. – Uśmiechnął się do Anny, a jego oczy się zaświeciły. – A co tam u ciebie w pracy? – zapytał. – Tylko błagam, skup się na pozytywach. Mam już dość słuchania o złym Sebastianie i innych, którzy tylko markują pracę i lansują się na korytarzach – powiedział, szukając kelnerki wzrokiem. Gdy ją zobaczył, uśmiechnął się szeroko i po chwili mogli składać zamówienie.
Anna przypomniała sobie, jak Filip zwykł narzekać na swoją pracę, zanim dostał awans. Wcześniej pracował na pierwszej linii frontu z klientami i nie było dnia, żeby nie krytykował ludzi przychodzących do sklepu i zadających mu, w jego ocenie, durne pytania, jak na przykład, gdzie mogą znaleźć rękawiczki rowerowe czy buty do biegania. Poczuła, jak fala złości zatrzymuje się na poziomie serca. Nie dotarła do krtani i nie sprowokowała słów, których potem Anna mogłaby żałować.
– W takim razie nie mam nic do powiedzenia. – Przewróciła oczami, gdy kelnerka oddaliła się od ich stolika. – Ale chętnie posłucham, co u ciebie. – Posłała mu uśmiech, który zaraz znikł z jej twarzy. – Co tam słychać u warszawiaków spragnionych aktywności fizycznej? Co teraz króluje w rankingach? Nadal bieganie, a może jednak rower?
– Kochanie. – Filip złapał jej dłoń, która spoczywała na stole. – Czy nie widzisz, że to kwestia nastawienia? Nastawiłaś się negatywnie do tej pracy i zobacz, jak to na ciebie wpływa. Chodzisz smutna i smętna. Gdzie się podziała ta słodka i uśmiechnięta Ania z początku naszej znajomości, co? Spójrz na to z tej strony: pracujesz w dobrej i znanej firmie, w zawodzie…
– Nie do końca w zawodzie.
– Aaaa. – Pogroził jej delikatnie palcem. – W pracy wykorzystujesz wiedzę, którą zdobyłaś na studiach. Większość osób pracuje w miejscach kompletnie niezwiązanych ze studiami. A tobie się udało! Czy to nie było twoim marzeniem? – Patrzył na nią, bawiąc się palcami jej dłoni. Jego twarz zawsze była nieco pucułowata, a cofające się z każdym rokiem zakola podkreślały pulchne policzki.
– Życie czasem weryfikuje nasze marzenia… – skwitowała.
– Ależ oczywiście! – przerwał jej z uśmiechem. – Z każdym dniem stajemy się coraz mądrzejsi i należy patrzeć z dystansem na nasze oczekiwania sprzed lat. Spójrz na mnie. – Nieoczekiwanie zabrał dłonie z ręki Anny, wyprostował się na krześle i teatralnie wskazał na siebie. – Gdybym miał takie nastawienie, że wszystko jest źle, to czy byłbym w tym miejscu, w którym jestem obecnie? – Ponownie dotknął jej dłoni. – Zaczynałem jako zwykły sprzedawca w Decathlonie, a teraz mówią do mnie „panie kierowniku”.
– Szkoda, że McDonald’s ukradł ci ten pomysł na reklamę. – Wykrzywiła twarz w grymasie, który miał być uśmiechem. – Wygląda na to, że jesteś szczęściarzem.
– Jeszcze jakim! A zaraz zjem pyszną golonkę. – Mrugnął do niej i zaśmiał się głośno.
Po chwili faktycznie przyniesiono parującą golonkę z chrupiącą skórką, na której widok Anna poczuła, jak jej ślinianki zaczęły intensywnie pracować. Popatrzyła na sałatkę, którą postawiła przed nią kelnerka.
– Może dasz mi spróbować kawałeczek? – Przyglądała się, jak Filip obraca talerz, nie mogąc się zdecydować, z której strony napocząć danie.
– Jeśli znajdę jakiś kawałeczek chudego mięska, co będzie trudne, bo to golonka. – Uśmiechnął się szeroko.
Filip był jednym z tych facetów, którzy zwracali uwagę na nadprogramowe kilogramy u kobiet. Anna z niechęcią odwróciła wzrok od apetycznego mięsa i zajęła się sałatką. Nie chciała potem usłyszeć, że ten kawałek golonki poszedł jej w tyłek zamiast w cycki.
– Kurwa, to jest chyba jakiś żart!
Podskoczyła na krześle i spojrzała przerażona na Filipa. Płatki nosa rozwarły mu się szeroko, gdy wypuszczał powietrze. Dostrzegła mocno zaciśnięte szczęki i sine usta.
– Co się stało? Co zrobiłam? – wyszeptała i drżącymi palcami odłożyła widelec.
– Nie ty! – żachnął się. – Spójrz na to. Co to, kurwa, jest? – krzyknął, sprawiając, że Anna ponownie podskoczyła. Filip wskazywał na swoją golonkę, którą rozkroił w połowie, docierając niemal do środka.
– Wygląda na surową – powiedziała, przyglądając się bladoróżowemu mięsu.
– Co ty powiesz! Kurwa!
– Dobrze, ale nie denerwuj się tak.
– Przepraszam! Mogę panią prosić!
Anna skuliła się w sobie, gdy usłyszała podniesiony głos Filipa. Pochyliła głowę i zasłoniła usta dłonią, marząc o tym, by znaleźć się zupełnie gdzie indziej, jak najdalej od tego miejsca.
– W czym mogę…
– Co to jest? – gwałtownie przerwał dziewczynie Filip. Wskazał na talerz przed nim.
– Golonka…
– Ja, proszę pani, wiem, że golonka! Czy pani ma mnie za głupiego? – Posłał jej wściekłe spojrzenie. Zaciśnięte szczęki sprawiały, że mówił ciszej, właściwie syczał.
Anna dojrzała pulsującą żyłę na jego szyi.
– Ta golonka jest surowa. Jak śmieliście podać coś takiego? Surowe mięso? Proszę bardzo, nie wierzy mi pani? – Wziął nóż i widelec i gwałtownymi ruchami rozkroił do końca kawałek mięsa, dzieląc go na pół. Wbił widelec w jedną połówkę i zatopił nóż w różowym mięsie. Ciął raz po raz, masakrując golonkę.
Anna napotkała przerażony wzrok dziewczyny, która nie wiedziała, co zrobić ani co powiedzieć. Wyglądało na to, że nie miała doświadczenia z awanturującymi się klientami.
– Zawołam kierownika – powiedziała i zniknęła na zapleczu.
– Świetnie! Albo najlepiej kucharza, który przygotował to gówno! – krzyknął za nią.
– Filip, proszę cię – wyszeptała Anna, starając się nie rozglądać na boki. W restauracji byli też inni goście, którym wstydziła się spojrzeć w oczy.
– Ale o co ty mnie prosisz? Co? Może miałem zjeść to surowe mięso, bo nie wypada zwracać uwagi? Bo zrobiłem komuś przykrość?
Przy ich stoliku pojawił się młody chłopak. Anna podziękowała mu w myślach, że zjawił się tak szybko; przynajmniej Filip mógł skierować na niego swoją złość, a nie wyżywać się na niej.
– Przepraszam pana najmocniej. Pozwoli pan, że to zabiorę. Zaraz poproszę kucharza o jeszcze jedną golonkę. Oczywiście obiad będzie na nasz koszt, proszę się nie martwić.
– O, nie, nie! Dziękuję bardzo! Odechciało mi się jeść, zwłaszcza golonki! Tym bardziej jeżeli ma być przygotowana przez tego samego gościa, który spierdolił to. – Wskazał na talerz trzymany przez pracownika restauracji i zaczął się podnosić z krzesła. – Wychodzimy. – Ruszył w kierunku wyjścia. Otworzył drzwi i czekał na Annę, która w pośpiechu zbierała swoje rzeczy.
Z torebką i telefonem w jednej ręce oraz dżinsową kurtką w drugiej wybiegła z restauracji, czując na sobie palący wzrok gości i obsługi.
– Co za skurwiele… – Filip wyciągnął telefon i zaczął przesuwać palcami po ekranie, skutecznie lawirując pomiędzy ludźmi idącymi z naprzeciwka, wystającymi płytami chodnikowymi i betonowymi słupkami.
– Mówiłeś, że to najlepsza golonka w mieście…
– Wiem! Dlatego nie mam pojęcia, co się stało! – wrzasnął. – Zaraz im taką opinię wysmaruję, że popamiętają – dodał, cały czas intensywnie stukając w telefon. – No, załatwione – powiedział z uśmiechem i schował komórkę do kieszeni. Dotarli do samochodu. Filip, nie przestając się uśmiechać, otworzył drzwi i usadowił się na fotelu kierowcy. – Uważaj, bo tam jest wąsko – rzucił w kierunku Anny, która wciskała się w niewielką szczelinę w drzwiach. Szerzej nie mogła otworzyć, ponieważ blokowało ją drugie auto.
– Jak to jest, że zawsze ty masz tyle miejsca do wsiadania, a mnie zostaje tylko skrawek – syknęła poirytowana, gdy wreszcie wsiadła.
– A to moja wina, że te jebane słoiki tak parkują?
– Dobrze, że w domu mamy jeszcze makaron z wczoraj. Padam z głodu.
– A co było nie tak z twoją sałatką?
– Filip, zdążyłam zjeść tylko trochę.
– Ale zjadłaś. A chyba nie zamierzasz jeść dwóch kolacji jednego wieczoru? – Popatrzył na nią z niesmakiem malującym się na twarzy i odpalił silnik.