- promocja
- W empik go
Skruszony gangster - ebook
Skruszony gangster - ebook
Kto może zostać świadkiem koronnym? W jaki sposób odbierane są wyjaśnienia, a następnie zeznania od takiej osoby? Na czym polega np. metoda przesłuchania FBI? Na jakim etapie i kto decyduje o przyznaniu statusu koronnego? Czy koronny to zawsze twardy gangster, a może ktoś, kto ratuje za wszelką cenę swoją skórę? I wreszcie – jak wygląda życie tych, którzy dbają o jego bezpieczeństwo – policjantów. Szukając odpowiedzi na te pytania, Gabriela Jatkowska przeprowadziła dziesiątki rozmów z ludźmi z obu stron barykady: świadkami koronnymi, adwokatami, kryminologami, policjantami, sędziami, dając czytelnikowi możliwość wglądu w świat, o którego istnieniu nie wiemy prawie nic.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9142-9 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
AT – antyterroryści, potocznie: czarni; kominiarze
Beczka – pieniądze w większych kwotach
BOA – Biuro Operacji Antyterrorystycznych
BOR – Biuro Ochrony Rządu, obecnie SOP – Służba Ochrony Państwa, zwana sopelkiem
BSW(P) – Biuro Spraw Wewnętrznych (Policji)
CBŚ – Centralne Biuro Śledcze, obecnie CBŚP – Centralne Biuro Śledcze Policji
Dokumenty legalizacyjne – nowe dokumenty zarówno policjanta, jak i świadka koronnego; krótkie – wstępnie zabezpieczone, niepełne; długie – zabezpieczone w urzędach, potwierdzone pełną historią
Enka, N – specjalny oddział penitencjarny dla więźniów niebezpiecznych
Fundusz zero – fundusz operacyjny przeznaczony na program ochrony świadka koronnego
GISW – Grupa Interwencyjna Służby Więziennej
KGP – Komenda Główna Policji
Klient – świadek koronny w nomenklaturze ZOŚK-i
Kontrahent – prokurator
Legenda – historia, którą tworzy się dla przykrywkowca albo dla świadka koronnego; inaczej back-stoping
Lokal konspiracyjny – mieszkanie świadka koronnego
Mały świadek koronny – sześćdziesiątka, świadek kodeksowy, peefka; powoływany na podstawie art. 60, § 3 lub 4 Kodeksu karnego; ponosi odpowiedzialność za swoje czyny, ale w zamian za zeznania może liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary
Miasto – określenie przestępczości zorganizowanej
Ochronka – oddział więzienny, na którym umieszczani są np. mali świadkowie koronni
Odwrócony – inne określenie „korony”, świadka koronnego, inaczej skruszony
Opiekun – policjant ochraniający świadka koronnego
OZI – Osobowe Źródło Informacji policji, np. wśród gangsterów; gangsterzy o tych, co donoszą, mówią: uchol, rozjebus, kapuś, konfident
Pezety – wydziały prokuratury i policji zajmujące się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej; w skrócie: PZ
PPiO – Program Pomocy i Ochrony (świadka koronnego)
Prezes – naczelnik ZOŚK-i
Przykrywkowcy, przykrywki – policjanci pod przykryciem (PPP), wyspecjalizowani w rozbijaniu grup przestępczych, wchodzący w ich struktury
Rozkminka – spotkanie grup przestępczych kończące się zazwyczaj bijatyką
SPAP – Samodzielny Pododdział Antyterrorystyczny Policji
Świadek koronny – korona, koronka, odwrócony, skruszony; powoływany jest na mocy odrębnej ustawy; w zamian za zeznania nie ponosi odpowiedzialności karnej za czyny dokonane w okresie, o którym zeznaje
Terror, terrorek – potoczne określenie Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji
WTO – Wydział Techniki Operacyjnej
ZBZ – Zespół Bliskiego Zabezpieczenia
ZOŚK – Zarząd Ochrony Świadka Koronnego; potocznie: ZOŚK-a, zarząd; niegdyś Zarząd III CBŚ (zwany trójką), obecnie Zarząd I CBŚPCHŁOPAK Z PRAGI, A JEDNAK Z „MOKOTOWA”, CZYLI PRAWIE KORONNY, A JEDNAK „SZEŚĆDZIESIĄTKA”
O tym niedoszłym świadku koronnym dowiedziałam się z rozmów z policjantami, głównie z aspirantem sztabowym Markiem Hubertem. To on prowadził pierwsze przesłuchania Artura P., ps. Żyd, a potem cały staż kandydacki, przygotowujący go do roli świadka koronnego. Ostatecznie Żyd nie dostał statusu świadka, bo miał zarzut kierowania grupą przestępczą. To sympatyczny, jeśli o byłym przestępcy można tak powiedzieć, chłopak z warszawskiej Pragi. Dzięki wrodzonemu sprytowi i kreatywności biznesowej zdobył zaufanie Marcina S., ps. Molek, i Oskara Z. z grupy mokotowskiej. Aby wejść w szeregi otoczonej złą sławą i legendą grupy przestępczej, a właściwie jej odłamu, musiał zyskać uznanie tych dwóch bandytów. Napad dekady w podwarszawskiej Wólce Kosowskiej (centrum handlu hurtowego; to tam przeniosła się większość handlujących wcześniej na nieistniejącym już Stadionie Dziesięciolecia) to jego pomysł. W marcu 2013 roku konwojenci Konsalnetu padli ofiarą brutalnego i bardzo zuchwałego ataku. O czym później.
Nie wiem, jak często się zdarza, żeby gangster cieszył się sympatią policjantów. Żyd chyba potrafi „kupić” każdego, z najgorszymi zbirami światka przestępczego też się przecież przyjaźnił. Jak sam mówi, nie miał szans na normalną pracę, bo ulica upomniała się o niego już w dzieciństwie. Na Stadionie Dziesięciolecia (gdzie dziś wznosi się dumnie Stadion Narodowy, wybudowany na Euro 2012) obrabiał handlujące tam grupy rosyjskojęzyczne, a potem Chińczyków. Planował napady na kantory i zakłady jubilerskie. Początkowo działał wspólnie z Adzią, czyli Arturem Ł.
– Znamy się od małego – wspomina gangstera, który odsiaduje dziś wyrok za zabójstwo Artura Sz., ps. Szubi. – Mówisz Praga, myślisz grupa Adzi. Razem się na tych przestępców wychowywaliśmy – mówi Żyd. Adzia to barwna postać warszawskiej Pragi. – Byłem razem z nim skazany, za udział w przestępczych grupach praskich. On też działał na Stadionie Dziesięciolecia. Obaj jesteśmy z tego samego rocznika i obaj wyrastaliśmy na małych przestępców. I tak weszliśmy w ten świat.
Żyd współpracował także z Mirosławem K., ps. Miron, późniejszym świadkiem koronnym. A potem wszedł w „Mokotów”. W jego historii jak w soczewce skupia się to, z czym przyszło walczyć policji w latach dziewięćdziesiątych i później. Pierwsze grupy zaczęły powstawać na Pradze, gdzie handlowano, czym się dało, a bandy złodziei bezkarnie szlifowały swój szalbierczy fach. W siłę rosły gangi, takie jak np. markowski, z którego wywodzą się okrutni „Mutanci”, „Wołomin”, „Ząbki”, „Pruszków”. Dekadę później coraz większą rolę odgrywać będzie „Mokotów”, to z nim ostatecznie zwiąże się Żyd. Na przykładzie tego gangu widać mechanizm funkcjonowania grup przestępczych, przenikania się ich struktur i zderzenia z policją.
Kiedy po zatrzymaniu Żyd zdecydował się przejść na drugą stronę, stał się ważnym świadkiem w sprawach grupy mokotowskiej. To sięgnięcie po koronę jednak nie do końca było udane, bo zamiast dużej korony dostał małą. Dziś Żyd odsiaduje kilkunastoletni wyrok.
„Mnie kręci żywa gotówka. Kantor, jubiler. To złoto”
– Początki mojej przestępczej kariery to wczesne lata dziewięćdziesiąte, miałem wtedy jakieś dwanaście lat – opowiada Artur P., ps. Żyd. – Działałem wówczas między innymi z Mironem. Napadaliśmy na sklepy, a wtedy było dużo sklepów z bronią i te upodobaliśmy sobie w szczególności. W dziewięćdziesiątym trzecim zatrzymali Mirona, ja zostałem umieszczony w zakładzie poprawczym, ale długo tam nie zabawiłem. Do siedemnastego roku życia przesiedziałem w poprawczaku łącznie z półtora miesiąca, za każdym razem uciekałem. – Potem zaczęliśmy napadać na Ruskich handlujących na Stadionie, który był jednym wielkim bazarem. Jako taki gnój potrafiłem zarobić po trzydzieści, czterdzieści tysięcy dolarów. Dziennie – precyzuje. – Ci, co przyjeżdżali na handel na Stadion czy Bazar Różyckiego, nosili przy sobie ogromne sumy pieniędzy. Największy utarg miałem z Kubą G. ps. Śruba, też znanym na Pradze złodziejem. To była jednorazowa kradzież stu siedemdziesięciu tysięcy dolarów. Tyle tego dnia miała przy sobie jakaś Rosjanka czy Ukrainka. Wtedy na bazar przyjeżdżały autokary pełne Ruskich. Tam zawsze jedna osoba zbierała całą kasę od wszystkich. To był taki skarbnik, który trzymał forsę i rozdzielał ją na całą wycieczkę. Szli razem na zakupy, kupowali ubrania hurtowo. Napady na Ruskich były na Pradze na porządku dziennym, a grup specjalizujących się w rabunkach nie zliczę. Takiego delikwenta wciągało się w bramę, zrywało saszetkę, dusiło się metodą na tzw. na krawat. I urobek gotowy.
– Jak idę przez Pragę, nie patrzę na kamienice, aniołki i tak dalej – dodaje policjant, który towarzyszy nam w trakcie rozmowy. – Tylko na ludzi, przyglądam się i rozpoznaję poszczególnych osobników. O, ten typ właśnie wyszedł, siedział za handel narkotykami, drugi wystaje w bramie.
– W tym czasie, to był rok dziewięćdziesiąty czwarty, miałem pstryknięte przez jednego reportera zdjęcia z tych napadów – ciągnie Żyd. – Zdjęcia z roboty! Napisali wtedy artykuł, całą serię właściwie, o tym, jak funkcjonuje Praga, jakie tu jest bezprawie. Po tej publikacji zostałem aresztowany, dostałem pierwszą sankcję, cztery lata, z czego odsiedziałem dwa. Praga była specyficzna. Jak nie siedzisz, a jesteś z Pragi, to zaraz będziesz siedział, mawiało się. Dziś młodzi zajmują się głównie narkotykami, kiedyś było tam raczej „złodziejowo”.
– Po Ruskich – wraca do historii z Pragi, od której zaczął swoje wspomnienia – na Stadionie pojawili się Wietnamcy. Handlowali tekstyliami, napadów nie zgłaszali, bo na nielegalu wszyscy tu siedzieli. Przecież żadne zaginięcie u nich nie jest zgłaszane. Oficjalnie nie ma ich w Polsce. Potrafiliśmy wjechać tam w biały dzień samochodem, wrzucić do auta Wietnamca i uciec z nim. Hordy Wietnamców nas atakowały, na samochód wskakiwali, no i dochodziło do wypadków. A potem w moim życiu znalazł się Łucek, znany bandyta. Był przy grupie wołomińskiej. Łucek już nie żyje, miał tętniaka, zmarł ładnych prę lat temu. Zaczęliśmy dla niego latać, miał swoją stałą ekipę. I z nim właśnie, w ramach tej kolejnej grupy praskiej, zaczęliśmy napadać na zakłady jubilerskie, sklepy z futrami, z telefonami. Dobrze sprzedawał się sprzęt RTV. To był koniec lat dziewięćdziesiątych i taki towar można było upłynnić za naprawdę potężne pieniądze.
– Czyli jakie? – dopytuję. – W dwutysięcznym roku na Mokotowie jednego jubilera walnęliśmy na siedemnaście kilogramów złota. Miałem taką specjalną metodę podważania podłóg, na lewar hydrauliczny. Tego się nie da opowiedzieć, to trzeba by zobaczyć – śmieje się Żyd. – Potem sprzedawało się to złoto u naszego pasera, a on je później przetapiał. Największy był taki paser z alei Niepodległości. Potrafił płacić parę złotych więcej niż w skupie. Zawiozło mu się cztery kilo i on od razu płacił za całość. Mówił, że zazwyczaj przetapia to złoto. Robił z tego sztabki, inne wyroby też. Sam o tym decydował, bo miał własny warsztat jubilerski. – I dodaje coś, co brzmi jak jego motto życiowe: – Mnie kręci żywa gotówka. Kantor, jubiler. To złoto.
Żyda wychowała ulica, tradycyjną szkołę omijał szerokim łukiem. Wyspecjalizował się w kradzieżach i ich planowaniu, do czasu szło mu w tym fachu, można powiedzieć, wyśmienicie.
– Przez całe życie ani minuty nie przepracowałem – zdradza Artur. – Nie miałem takiej szansy. W więzieniu też nie. Nigdzie mnie nie chcą, mówią, że za mądry jestem do takich zajęć jak tu – śmieje się. – Za każdym razem mój wniosek o pracę jest odrzucany. A ja po prostu chciałbym spróbować!
– A w jakiej pracy legalnej, na jakim stanowisku byś się widział? – pytam.
– Nie mam wykształcenia, to co ja mógłbym robić, jakiś zwykły robotnik najwyżej – myśli na głos, a potem kontynuuje swoją opowieść: – Oprócz mnie w domu byli jeszcze trzej bracia: Rafał, Edward, Waldemar, czyli Musztarda, Kaczor i Perełka. Jestem najstarszy, bracia zobaczyli, jak zarabiam pieniądze, jakie miałem z tego zyski, i poszli za moim przykładem. No i Rafał odsiaduje do tej pory wyrok, piętnaście lat, podobnie Edward, też odsiaduje ze mną wyrok za grupę. Waldek był taki spokojniejszy, ale i on miał jakieś epizody więzienne. Na szczęście teraz normalnie pracuje, założył rodzinę.
* * *
„Kombinowałem, zarabiałem, myślałem”
G.J.: Jak mama przyjęła to więzienie trzech, a czasem wszystkich czterech synów?
Artur P.: Była przerażona. Do tej pory jest przerażona. Ona poświęciła nam całe życie. Najbardziej mnie. Jedyna osoba, która mnie nigdy nie zostawiła. Matka całe życie jeździ za nami po Polsce.
G.J.: Czym się mama zajmuje?
A.P.: Była sprzedawczynią w sklepie. Teraz ma rentę po ojcu.
G.J.: Ojciec nie żyje?
A.P.: Umarł w dziewięćdziesiątym drugim roku. Może dlatego na takich niedobrych wyrośliśmy. Nie było silnej ręki w domu.
G.J.: To prawda, że do mamusi na obiadki jeździliście z chłopakami?
A.P.: Do mojej mamy to Oskar przyjeżdżał na obiady, Molek i pół Pragi.
G.J.: A mama wiedziała, kim oni są?
A.P.: Tak.
G.J.: A skąd ten twój pseudonim – Żyd?
A.P.: Od dzieciaka tak na mnie mówili. Kombinowałem, zarabiałem, myślałem, co jest rzadkością na Pradze. Tam raczej jak coś zarobisz, to od razu uderzasz w balet, przepierdalasz urobek. Ja też wydawałem i to dużo, ale bardziej z głową.
* * *
Z Arturem P. udało mi się porozmawiać dzięki uprzejmości kilku osób. Towarzyszyli nam policjanci, jeden z nich na bieżąco uzupełniał i wyjaśniał wątki w historii Żyda. Widać było, że się dobrze znają. Artur jest dowożony na różne procesy, w których zeznaje jako mały świadek koronny. Z zakładu karnego odbierają go ludzie z „terroru”, poza zakładem także oni go chronią. Nie udało mu się zostać świadkiem koronnym, mimo że policjanci i prokurator wykonali wszystkie potrzebne czynności: przeprowadzono wielotygodniowe przesłuchania, spisano jego historię i poddano ją weryfikacji. Ale traktowany jest niemal na tych samych zasadach co „korona”. Jego przypadek unaocznia całą pracę związaną z przyznaniem statusu świadka koronnego – poszczególne etapy, rozmowy, mechanizmy rządzące tą procedurą. Ustanowienie statusu świadka koronnego miało pomóc w rozbijaniu potężnej przestępczości zorganizowanej, która rozlała się po naszym kraju w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Do Artura jeszcze wrócimy, tymczasem przyjrzyjmy się instytucji świadka koronnego i zobaczmy, jak się znajduje kandydatów do tej roli.POCZĄTKI PRZESTĘPCZOŚCI ZORGANIZOWANEJ I WALKA Z NIĄ, CZYLI JAK TO SIĘ WTEDY FORMOWAŁO
Uchwalona 6 kwietnia 1990 roku ustawa o policji zmiotła twór o nazwie milicja. Na scenie pojawiła się policja. Nowo powstająca formacja musiała się uwolnić z milicyjnego jarzma i zdobyć zaufanie obywateli.
Lata dziewięćdziesiąte to jednak nie tylko powiew Zachodu i krok w nowoczesność pod szyldem dopiero co odzyskanej wolności. Wiatr w żagle zaczęli łapać różni hochsztaplerzy, organizujący się w coraz groźniejsze grupy przestępcze. Jak grzyby po deszczu wyrastały rozmaitej maści firmy, handel kwitł jak nigdy dotąd. Policja, wciąż sięgająca do doświadczeń minionego systemu, musiała się skonfrontować z nowym zagrożeniem, które media okrzyknęły „mafią”, a oficjalnie nazywano je przestępczością zorganizowaną. Słowo „mafia” w Polsce zastąpiono określeniem „miasto” – „chłopaki miastowe” to właśnie gangsterzy.
Propagatorem modernizacji, nowych form pracy i tworzenia nowych jednostek był Adam Rapacki². Bez fałszywej skromności mówi, że wspólnie z innymi pasjonatami udało mu się wprowadzić w policji wiele konstruktywnych zmian. I nie można nie przyznać generałowi racji – swoim zapałem zarażał wszystkich wokół, a dzięki precyzyjnemu diagnozowaniu tego, co w danej chwili było potrzebne, doprowadził do utworzenia nowych formacji policyjnych. Najpierw budował w Komendzie Głównej Policji Biuro do walki z Przestępczością Zorganizowaną i stanął na jego czele. Potem tworzył Biuro do walki z Przestępczością Narkotykową i także nim kierował.
To dzięki takim ludziom jak on doszło do pierwszych rozpoznań grup przestępczych i powstały narzędzia do ich zwalczania. Wśród nich ważnym orężem stała się instytucja świadka koronnego. Zanim jednak została wprowadzona, trzeba było stworzyć podwaliny pod nowoczesną policję i wyposażyć ją w narzędzia, które pozwoliłyby na rozbijanie grup przestępczych. Adam Rapacki jest ojcem założycielem CBŚ (obecnie CBŚP), czyli organu, który zarządza instytucją świadka koronnego.
– Dziś dysponujemy narzędziami, o których wtedy, w początkach istnienia policji, mogliśmy tylko marzyć. Gdyby wówczas istniały takie możliwości, technika, narzędzia, prawo, zdecydowanie sprawniej i skuteczniej zwalczalibyśmy zorganizowaną przestępczość – mówi generał Rapacki.
Za PRL w milicji funkcjonował sprawnie działający pion zajmujący się przestępczością gospodarczą.
– W Komendzie Głównej MO w Biurze do spraw Przestępczości Gospodarczej pracowało jakieś osiemdziesiąt osób – wspomina generał. – W komendach wojewódzkich były to wydziały, a w komendach miejskich i powiatowych sekcje. Przestępczość gospodarcza w okresie Peerelu była oczywiście nieco inna niż ta, która pojawiła się chwilę później. Ja zajmowałem się przestępczością na styku sektorów państwowego i prywatnego. Powstawało wtedy coraz więcej firm prywatnych, w tym także zagranicznych, polonijnych – precyzuje. Firmy te przyciągały do Polski zagraniczny kapitał, dlatego władze zapewniały im uprzywilejowaną w stosunku do polskich firm pozycję, na przykład zwolnienie na trzy lata z podatku dochodowego. – Monitorowałem zwalczanie przestępczości związanej właśnie z tym obszarem. Nie ulega wątpliwości, że styk sektora państwowego i prywatnego to była sfera zawsze najbardziej zagrożona. Dochodziło wówczas do tak zwanych aferowych zagarnięć mienia o dużej wartości, zwalczanie tego procederu było naszym priorytetem – komentuje Rapacki.
Adam Rapacki został skierowany do Komendy Głównej MO, do Biura do walki z Przestępczością Gospodarczą (dalej PG) w 1988 roku. Radzące sobie całkiem nieźle agendy Biura postanowiono jednak zlikwidować, a ściślej mówiąc, połączyć z pionami kryminalnymi, przy czym to te drugie stanowiły główny obszar działalności milicji i były hołubione przez szefostwo. Czy połączenie to było „ukłonem” – jak sugerują niektórzy – wobec pleniącej się i coraz silniejszej pod koniec lat osiemdziesiątych przestępczości gospodarczej? W każdym razie powstała luka, którą wypełniły różnego rodzaju podejrzane biznesy, będące zalążkiem przyszłych wielkich fortun.
– Kiedy milicję przekształcano w policję, ówczesne kierownictwo resortu zdecydowało o stworzeniu, jeszcze w ramach SB, Departamentu Ochrony Gospodarki Narodowej – przypomina generał. – To dało pretekst do połączenia policyjnych ogniw zajmujących się przestępczością gospodarczą z tymi, które zwalczały przestępczość kryminalną. W Komendzie Głównej Policji utworzono Biuro Operacyjno-Rozpoznawcze, w którym tylko jeden wydział zajmował się przestępstwami gospodarczymi. Ogólnie przestępczość wówczas dynamicznie rosła, coraz więcej było zabójstw, rozbojów i kradzieży. Przestępstwa kryminalne zdominowały działalność policji, problematyka gospodarcza znalazła się na drugim planie. W efekcie kadra dobrze wyszkolonych pegieowców poszła w rozsypkę.
Jeszcze w 1991 roku Rapacki stworzył grupę operacyjno-śledczą „Maraton”. Miała ona rozpracowywać i analizować najpotężniejsze struktury mafijne w Polsce. Notabene to właśnie „Maraton” penetrował gang samochodowy Nikodema Skotarczaka, ps. Nikoś. Lata dziewięćdziesiąte to czas wzmożonych porachunków mafijnych, strzelanin ulicznych, podkładania bomb, egzekucji. I coraz szerszej współpracy rodzimych przestępców z zagranicą. Doświadczenia „Maratonu” jego twórcy wykorzystają w późniejszym okresie, w trakcie budowania służb do walki z przestępczością zorganizowaną.
Rapacki dostaje zadanie zbudowania Wydziału do spraw Aferowych Zagarnięć Mienia, który ma działać w ramach Biura do spraw Przestępstw Gospodarczych KGP. Jest rok 1992, przestępczość gospodarcza kwitnie. Mając to na uwadze, Komendant Główny Policji generał Zenon Smolarek powołuje do życia Biuro do walki z Przestępczością Zorganizowaną KGP, gdzie znajduje pracę około czterystu policjantów.
– Tworząc nowe jednostki, zaproponowaliśmy inne niż dotąd podejście – mówi Rapacki. – Marek Ochocki i ja uważaliśmy, że trzeba działać proaktywnie, nie czekać na popełnienie przez gangsterów kolejnych przestępstw, lecz podejmować wyprzedzające działania operacyjne. W oparciu o wiedzę całej policji typowaliśmy grupy szczególnie niebezpieczne, monitorowaliśmy je i rozpracowywaliśmy. Dostawaliśmy informacje od służb sąsiednich krajów na temat powstających międzynarodowych grup z udziałem Polaków. Do tej pory strategia policji polegała głównie na reagowaniu na zdarzenia, na przykład przemytnika zatrzymywano wprost na granicy. My pozwalaliśmy mu wjechać w głąb Polski, by doprowadził nas do źródła, i likwidowaliśmy cały kanał przemytniczy.
Przestępczość zorganizowana była i jest przestępczością multidyscyplinarną. Obejmuje elementy gospodarcze i kryminalne, przestępcy wchodzą w obszary, które przynoszą duże zyski. Liderzy przestępczości zorganizowanej to byli głównie figuranci (osoby podejrzane pod obserwacją) z pionu PG: handlowali walutą, swobodnie wyjeżdżali za granicę, dysponowali swoimi firmami, organizowali przemyt różnych towarów.
– W oparciu o własne doświadczenia, a czasami korzystając z rozwiązań stosowanych przez zachodnich sąsiadów, jako jedni z pierwszych wprowadzaliśmy nowe sposoby walki z przestępczością zorganizowaną – podkreśla Rapacki. – Tworzyliśmy nową strategię walki z organizacjami paramafijnymi.
W 1997 roku Komendant Główny Policji generał Marek Papała powierzył Adamowi Rapackiemu (wówczas podinspektorowi) funkcję pełnomocnika komendanta do spraw organizacji służby do walki z narkotykami, w efekcie czego powstało Biuro do spraw Narkotyków KGP. Działało obok wcześniej powołanego Biura do walki z Przestępczością Zorganizowaną (1994 rok).
– Wiedzieliśmy, że produkcja narkotyków i obrót nimi będą jednym z podstawowych źródeł dochodów zorganizowanych grup przestępczych.
Specsłużba
Oba Biura – do walki z Przestępczością Zorganizowaną KGP i do spraw Narkotyków KGP – w 2000 roku zostały połączone w Centralne Biuro Śledcze. Spory wkład w powstanie CBŚ mieli: Józef Semik, ówczesny zastępca komendanta KGP, Andrzej Borek, dyrektor PZ, Andrzej Domański, dyrektor Biura do spraw Narkotyków. Inicjatorami tego pomysłu byli Wojciech Walendziak i Tadeusz Kotuła.
– Byłem wówczas Komendantem Wojewódzkim Policji we Wrocławiu – wspomina Adam Rapacki. – Kiedy CBŚ ruszyło, awansowałem na stanowisko Zastępcy Komendanta Głównego Policji, do moich zadań należał między innymi bezpośredni nadzór nad CBŚ.
Służba do walki z przestępczością zorganizowaną to była polska odpowiedź na panoszące się coraz swobodniej w całym kraju grupy przestępcze. Generał Rapacki tak mówi o tym okresie:
– Z Markiem Ochockim musieliśmy przekonać niektórych komendantów wojewódzkich do nowej instytucji. Nie wszyscy widzieli potrzebę jej powstania. W ciągu dwóch miesięcy objechaliśmy całą Polskę, czterdzieści dziewięć województw. A kiedy już nam się to udało, trzeba było wybrać najlepszych spośród najlepszych. Rozmowy z kandydatami trwały dłużej niż piętnaście minut. – To delikatny przytyk do tego, jak dziś dobiera się kandydatów do Służby Ochrony Państwa, zwanej pieszczotliwie sopelkiem. – Ważne były rekomendacje przełożonych, najważniejsze zaś: uczciwość i pasja. Szukano ludzi, którzy mieli doświadczenie w pracy w różnych komórkach organizacyjnych policji.
Twórcy CBŚ zaczęli od przygotowania definicji przestępczości zorganizowanej, gdyż wówczas pojęcie to nie funkcjonowało jeszcze w Kodeksie karnym. Określili dziesięć cech charakteryzujących grupę przestępczą. Były to: podział ról (ze wskazaniem przywódcy); hierarchiczne podporządkowanie; wymuszanie posłuszeństwa, multidyscyplinarność działań przestępczych; hermetyczność; korupcja; szantaż; powiązania z administracją, organami ścigania i wymiarem sprawiedliwości; legalizowanie dochodów z działalności przestępczej; powiązania międzynarodowe.
– Musiało być spełnionych siedem z tych dziesięciu kryteriów, żeby grupa znalazła się w kręgu zainteresowania specsłużby – wyjaśnia Rapacki.
Początki były trudne, a wyzwania stojące przed funkcjonariuszami olbrzymie. Do ich zadań należało m.in. opracowanie przestępczej mapy Polski, z zaznaczonymi geograficznymi strefami wpływów „Pruszkowa”, „Wołomina” i innych grup, ustalenie liderów, członków, rozpracowanie struktur grup i szlaków przemytniczych. Chodziło nie tylko o zlikwidowanie grup przestępczych działających na terenie kraju, ale też o to, żeby nie dopuścić do odbudowania struktur już rozbitych. Na efekty pracy nie trzeba było długo czekać.
– Sukcesywnie rozbijaliśmy główne grupy przestępcze z Pruszkowa i Wołomina oraz powiązane z nimi struktury w całym kraju. Doprowadzaliśmy do aresztowania ich liderów. Wiedza jak na tamte czasy była duża, choć niepełna i rozproszona. Wiedzieliśmy, że na przykład „Pruszków” miał swoich rezydentów w całej Polsce. Nasi ludzie w wydziałach pezetowskich obejmowali tych rezydentów kontrolą – nie bez satysfakcji wspomina Rapacki. – Stosowaliśmy zasadę, że nieważne, za co im postawimy zarzuty, ważne, by ich zatrzymać i wciągnąć w proces karny, a ponadto zabezpieczyć mienie na poczet kar.
Narzędzia walki z przestępczością
Kompetencje policji i ówczesnych służb były mniejsze niż obecnie. O rozwiązania prawne służące walce z gangami trzeba było zabiegać w parlamencie. Wcześniej milicja nie miała swojej techniki operacyjnej (czyli wydziału, który specjalizowałby się pozyskiwaniu informacji), ta była głównie w zasięgu SB. Uprawnienia związane z kontrolą korespondencji były jeszcze bardzo ograniczone.
– Pojawiła się masa problemów natury technicznej, na przykład niektórzy operatorzy komórkowi z początku nie chcieli współpracować, trzeba ich było do tej współpracy przymuszać – relacjonuje Rapacki. – Materiały z pracy operacyjnej były tajne i nie można było posłużyć się nimi w postępowaniach karnych. Z czasem udało się zmienić prawo, przekonać prokuraturę i służby specjalne, aby takie materiały po odpowiednim przekształceniu były wykorzystywane w procesie karnym. Dzisiaj duża część ustaleń zdobytych w wyniku pracy operacyjnej trafia do procesu. Będąc zastępcą komendanta głównego, osobiście podpisywałem wszystkie wnioski policyjne o kontrolę korespondencji, podsłuchy, później zatwierdzali je minister spraw wewnętrznych i minister sprawiedliwości. Aktualnie wnioski o podsłuch podpisują komendanci wojewódzcy, akceptują prokuratorzy okręgowi, a zatwierdzają sędziowie sądów okręgowych. Technika operacyjna podlega nadzorowi merytorycznemu, a nie politycznemu – wyjaśnia te meandry Rapacki.
Jednym z ważniejszych narzędzi prawnych jest tzw. zakup kontrolowany, którą to możliwość policja uzyskała w roku 1996.
– Już w dziewięćdziesiątym piątym roku opracowałem pierwszą koncepcję, pod nią zaczęliśmy budować system – mówi Rapacki. – Równolegle otrzymaliśmy uprawnienie do stosowania przesyłki niejawnie nadzorowanej. Sukcesywnie pozyskiwaliśmy i wdrażaliśmy nowe uprawnienia. Jednym z najważniejszych stała się analiza kryminalna, czyli w potocznym znaczeniu system do analizowania dużych baz informacji, na przykład: badania połączeń telefonicznych, szukania powiązań między ludźmi, relacji w wielowątkowych przestępstwach. Kiedy byłem zastępcą komendanta głównego, kupiliśmy pierwsze komputery z oprogramowaniem do analizy kryminalnej, rozpoczęliśmy proces szkolenia analityków kryminalnych – wspomina generał. – Dzisiaj bez takiego narzędzia nie bylibyśmy w stanie przeprowadzić wielu złożonych śledztw. Jest ona także wykorzystywana do wyszukiwania relacji w różnych policyjnych bazach informatycznych.
W tamtym okresie uruchomiony został Automatyczny System Identyfikacji Daktyloskopijnej AFIS³, powstała też baza danych genetycznych, początkowo nosząca nazwę GENOM.
– Z GENOMEM wiązały się problemy natury prawnej – wspomina Rapacki. – Przez długi czas nie pozwalano na gromadzenie profili genetycznych ustalonych przestępców. Jednak żeby móc szybko wykrywać, trzeba porównywać profile przestępców i osób podejrzewanych ze śladami zabezpieczonymi na miejscu przestępstwa. Musieliśmy znowu przekonywać polityków, że takie uprawnienia są niezbędne. To jest odwieczny dylemat: jak pogodzić prawa i wolności obywatelskie ze skutecznym zwalczaniem przestępczości i bezpieczeństwem obywateli. Trzeba szukać takiego balansu, żeby dać uprawnienia i zapewnić bezpieczeństwo, a jednocześnie sprawować niezależną kontrolę nad działaniami policji i służb specjalnych.
Logo
Obecne logo CBŚ jest kontynuacją tego, które przyjęło Biuro do walki z Przestępczością Zorganizowaną KGP. Zgodnie z pomysłem Rapackiego przedstawiało białego orła atakującego czarną ośmiornicę. Z czasem dodano jako tło mapę Polski, obramowanie stanowi gwiazda policyjna.
– Dzisiejszy kształt logo to efekt ewolucji tego pierwotnego pomysłu – mówi Rapacki. – Nazwę Centralne Biuro Śledcze zaproponowali Andrzej Borek, Wojciech Walendziak, Andrzej Domański i Tadeusz Kotuła – dodaje. Punktem wyjścia była nazwa amerykańskiego Federalnego Biura Śledczego, z tym że pierwszy człon musiał być dostosowany do polskich warunków, zatem nie federalne, ale centralne.
Przykrywki
Adam Rapacki zaczął przygotowywać pierwsze koncepcje prowadzenia tzw. operacji specjalnych. W 1996 roku pojawili się pierwsi przykrywkowcy, czyli przykrywki (PPP – policjant pod przykryciem), którzy ze zmienioną tożsamością (legendą) przenikali do grup przestępczych, by doprowadzić do rozbicia ich zorganizowanych struktur.
– Zbudowaliśmy system, który funkcjonuje do dziś. Wraz z kolegami Tomaszem Warykiewiczem, Mirosławem Nowackim, Jerzym Nęckim i Sławomirem Śnieżką opracowywaliśmy koncepcje dostosowane do wymogów prawnych, pozwalające na prowadzenie legalnych działań pod przykryciem. Nie było żadnej wpadki w związku z operacjami specjalnymi prowadzonymi przez ówczesne struktury policyjne – mówi z dumą Rapacki. – Obecnie polska policja wykonuje rocznie kilkadziesiąt operacji kończących się aktami oskarżenia.
– Tworząc system zwalczania przestępczości zorganizowanej, często wzorowaliśmy się na Brytyjczykach, Niemcach. Oni jako pierwsi stosowali na przykład zakup kontrolowany. Ale też inni korzystali z naszych rozwiązań! Pamiętajmy, że u nas system do walki z PZ powstał w dziewięćdziesiątym czwartym roku, najpierw w policji, potem w prokuraturze. Wyspecjalizowane struktury na Zachodzie zaczęto budować później – przypomina generał. – Kiedy my odnosiliśmy sukcesy, koledzy z zagranicy z zainteresowaniem przyglądali się metodom polskiej policji. Inne kraje, w tym Wielka Brytania i Niemcy, przyjmowały polskich policjantów na szkolenia, a także ich eksperci przyjeżdżali do nas, by podzielić się wiedzą i doświadczeniami. W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym Polska jako dwunasty kraj została przyjęta do IWG⁴. Już wtedy spełnialiśmy światowe standardy i cieszyliśmy się zaufaniem partnerów zagranicznych – podkreśla.
Przy doborze ludzi do przykrywek selekcja była nietypowa. W pierwszej kolejności dokonano przeglądu policyjnych szeregów. Wyłuskiwano kandydatów o nietypowych predyspozycjach, przydatnych w tej specyficznej pracy. Kandydatów szukano w wydziałach kryminalnych, PG, AT, w jednostkach techniki operacyjnej, ale też w prewencji.
– Jakie są te pożądane cechy? Przykrywkowiec nie boi się ryzyka, panuje nad emocjami, musi być „pozytywnie zakręcony” na tle służby. Kwalifikowali się nieliczni, po czym rozpoczynał się proces szkolenia – wyjaśnia Rapacki.
Żeby wytypować dobrego przykrywkowca, trzeba było mieć całościową wiedzę na temat kandydata. Co i gdzie robił, z kim pracował, co potrafi, jakie ma predyspozycje do takich działań. Kolejny etap to udział w wyreżyserowanych scenkach aktorskich. Badano motywację kandydata, wszystko oceniał psycholog. Potem prowadzono specjalistyczne szkolenia w kilkunastoosobowych grupach. Odbywały się one w różnych miejscach. Wszystko było utajnione, czyli legendowane, jak to określano; nikt z zewnątrz nie mógł znać szczegółów szkolenia.
– Kandydaci dostawali najróżniejsze zadania do wykonania, czasem scenki do odegrania. Pozostali uczestnicy obserwowali to i wskazywali błędy, oceniali zachowanie. Prowadzono także operacje w mieście. Na przykład kandydat na przykrywkę musiał poderwać kobietę w restauracji albo ustalić, czyli wykryć, dilerów narkotyków w lokalu. Kandydaci na przykrywkowców byli poddawani kilku takim symulacjom równocześnie. Zdarzało się, że zatrzymywała ich policja, a oni nie wiedzieli, czy był to element szkolenia, czy realne zatrzymanie. Mogli także dokonywać zakupu kontrolowanego, jeśli źle to zaplanowali, to mogli być porwani przez grupę przestępczą, stracić pieniądze i tak dalej. Sam przechodziłem takie szkolenie – relacjonuje generał Rapacki. – Później wszystko zależy od pomysłowości i finezji. Nie jest łatwo wprowadzić przykrywkowca w środowisko przestępcze. Wymaga to czasu, trzeba zdobyć zaufanie drugiej strony. Oczywiście funkcjonariusz musi być świetnie przygotowany i mieć odpowiednią motywację.
Pytany o przykład operacji, generał przytacza sprawę zabójstwa właściciela kantoru wymiany walut na południu Polski:
– Podejrzewaliśmy, kto mógł dokonać zabójstwa, ale nie było na to dowodów. Postanowiliśmy przeprowadzić operację specjalną. Nasi przykrywkowcy odgrywali role gangsterów z potężnymi koneksjami międzynarodowymi. Zaproponowali podejrzewanej grupie napad na hurtownię. Oczywiście był on sfingowany! Nie umknął też uwagi mediów, które to odnotowały i tym bardziej go uwiarygodniły. Członkom grupy zapłaciliśmy ich dolę. Nabrali więc przekonania, że mają do czynienia z prawdziwymi bandziorami, że jesteśmy mocną ekipą. Namówiliśmy ich na następną akcję, przy czym tym razem musieli wziąć ze sobą broń. Tak też zrobili. I wśród tej broni znaleźliśmy dokładnie tę, z której został zastrzelony właściciel kantoru.