Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Skrzydlata husaria. Historia polskich lotników bombowych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 grudnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

Skrzydlata husaria. Historia polskich lotników bombowych - ebook

Bądź świadkiem pierwszego ataku bombowego w historii polskiego lotnictwa podczas walk z Ukraińcami o Lwów.

Wystartuj z polskimi lotnikami bombowymi i rusz naprzeciw pancernym dywizjom Hitlera we wrześniu 1939 roku.

Spójrz na niebo pełne eksplozji pocisków przeciwlotniczych z perspektywy strzelca pokładowego.

Usiądź za sterami karasia i stocz nierówną walkę z myśliwcami wroga.

Niezwykłe poświęcenie, brawura granicząca z szaleństwem, wiara w zwycięstwo i nieustanne poczucie zagrożenia, któremu trzeba stawić czoła. Dramaturgia pola walki odmalowana z epickim rozmachem i precyzja opisów powietrznych pojedynków – wszystko to serwuje nam autor Skrzydlatej husarii. Znakomicie napisanej historii polskich lotników bombowych.

Od pierwszego lotu polskiego bombowca aż do heroicznych powietrznych zmagań kampanii wrześniowej.

Lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów lotnictwa i miłośników historii.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7951-3
Rozmiar pliku: 36 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

LWÓW

LOTNISKO LEWANDÓWKA

5 LISTOPADA 1918

10:00

Mechanik złapał oburącz za wymierzoną w niebo drewnianą łopatę śmigła i z całej siły pociągnął ją w dół. Zaklekotały zawory, a benzyna zmieszana w gaźniku z powietrzem wypełniła przestrzeń pokrytą lepką i połyskliwą czernią oleju. Tłok sunął w górę, sprężając mieszankę aż do chwili, gdy na iskrownikach pojawiły się błękitne ogniki wyładowań elektrycznych. Eksplozja rozświetliła na chwilę ciasne wnętrze cylindra, pchając tłok z powrotem w stronę wału korbowego. W kolejnych cylindrach rozległy się dźwięki wybuchów, a korbowody, tłoki, zawory i młoteczki iskrowników z odpowiednią zwłoką powtórzyły tę samą skomplikowaną choreografię.

Oczywiście nikt na zewnątrz nie mógł tego zobaczyć – silnik po prostu parsknął, śmigło wykonało jeden wymuszony obrót, z rur wydechowych buchnął kłąb dymu powstałego po wypaleniu zimnego oleju i nad Lewandówką przetoczył się warkot pracującego na wolnych obrotach lotniczego silnika. Pilot poczekał, aż się rozgrzeje, i dodał gazu, utrzymując go przez chwilę na maksymalnych obrotach. Wytężył słuch, starając się wychwycić wszelkie możliwe dysonanse, jednak wszystko chodziło jak w przysłowiowym zegarku. Sprawdził raz jeszcze działanie sterów oraz lotek, gdy mechanicy wyciągali kliny spod kół.

Silnik znów zaklekotał na pełnych obrotach i dwupłatowiec potoczył się niezdarnie po trawiastym polu wzlotów, by po chwili znaleźć się w powietrzu i skierować dziób na południowy wschód. Pod maszyną przesuwała się panorama Lwowa – plątanina torów dworca głównego, labirynt uliczek i plamy parków we wszystkich kolorach jesieni, nakryte szarą opończą niskich chmur. Z wysokości 400 metrów wszystko to tworzyło złudnie harmonijny landszaft galicyjskiej metropolii, jednak nawet silnik nie był w stanie zagłuszyć echa karabinowych wystrzałów, niosącego się w zaułkach, uliczkach i na placach. Przygarbione postaci przeskakiwały z bronią w ręku z budynku do budynku, niczym ruchome punkciki, które czasem zastygają w pół drogi, gdy odnajdzie je kula przeznaczona im przez los.

Z góry wydawało się, że nadal panuje tu staroświecki cesarsko-królewski porządek, jednak miastem na dole władał chaos trwającej od pięciu dni ulicznej bitwy, na którą składały się dziesiątki, a może nawet setki starć pomiędzy ukraińskimi oddziałami, polskimi ochotnikami i najzwyklejszymi bandytami, którzy poczuli, że oto pojawia się doskonała okazja do grabieży.

Cień samolotu przemykał po dachach podmiejskich domów, oporządzonych przed jesienią ogrodach i nasypie linii kolejowej wiodącej do Stanisławowa1. Po lewej rozciągał się park Stryjski i powstałe na jego obrzeżach pawilony Powszechnej Wystawy Krajowej z 1894 roku, zaś kawałek dalej ulokowało się robotnicze osiedle dla pracowników miejskiej elektrowni i sama elektrownia ze sterczącym w niebo ceglanym kominem. Tutaj tory rozwidlały się, tworząc kilka bocznic stacji Persenkówka.

Siedzący w tylnej kabinie obserwator odbezpieczył jedną z trzech 15-kilogramowych bomb i wychylił się przez burtę, ciskając ją w kierunku stojących na stacji pociągów i wyładowujących się z nich żołnierzy. Chwilę później, w ślad za pierwszą, poleciały kolejne. Dwie eksplodowały pomiędzy torami, trzecia zaś w stosie cegieł na rampie, sypiąc dookoła czerwonawym pyłem i odłamkami. Żołnierze najwyraźniej nie spodziewali się ataku z powietrza, bo nagła seria trzech wybuchów spowodowała istne pandemonium – ranni zwijali się na ziemi obok zabitych, żywi zaś albo usiłowali im pomóc, albo w panice szukali schronienia.

Pilot przechylił maszynę na skrzydło i opuścił dziób. Obserwator sprawdził tymczasem umieszczony na obrotniku kulomiot i skierował jego lufę w dół. Samolot zawrócił, wytracając wysokość, i po chwili znów leciał wzdłuż peronów Persenkówki. Zaterkotał kulomiot obserwatora i na szukających schronienia żołnierzy posypały się pociski, powiększając tylko panujący na stacji chaos.

Siedzący za sterami samolotu porucznik Stefan Bastyr i miotający bomby obserwator – porucznik Janusz de Beaurain – nie mieli zbyt wiele czasu, by przyglądać się efektom swojej pracy. Teraz najważniejszy był szybki powrót do Lewandówki, zabranie kolejnych bomb i powtórzenie nalotu.

Dwupłatowiec z zamazanymi smarem austriackimi krzyżami odleciał więc na zachód, niosąc na pokładzie dwóch frontowych weteranów, którzy zapisali dotąd na swych kontach dziesiątki misji bojowych. Żadna z nich nie miała jednak takiej symbolicznej wagi, jak ten krótki lot. Nad Lwowem nie byli już bowiem lotnikami austro-węgierskiego K.u.K. Luftfahrtruppen, lecz kraju, który istniał tylko w ich umysłach i umysłach ludzi im podobnych, w śnionych na jawie snach całych pokoleń, w niezliczonych wierszach, pieśniach i opowieściach. Teraz jednak – gdy imperia rozpadały się z hukiem, trwały rewolucje, a świat dochodził do siebie po najstraszliwszej z wojen – nawarstwiające się ludzkie marzenia i czyny wrzały, rozsadzając materię środkowoeuropejskiego _status quo_. Już za sześć dni – 11 listopada – miały one przybrać oficjalny kształt, sprawiając, że wymawiane milion razy słowo „Polska” przestanie być tylko symbolem, stając się na powrót określeniem realnego miejsca na ziemi.ROZDZIAŁ I

JAZDA I NALOT, KTÓREGO NIE BYŁO
1919

Przewidywania Pniewskiego szybko się sprawdziły. W dwa dni po nalocie na Frankfurt został wezwany do Naczelnej Rady Ludowej i to przed oblicze jednego z członków komisariatu – Adama Poszwińskiego, drugą personę po Wojciechu Korfantym.

– Czy to pan dał rozkaz do bombardowania lotniska we Frankfurcie? – zapytał Pniewskiego w ostrym tonie.

– Tak jest. Ja.

– A kto panu zezwolił na tego typu akcję?

– Nikt. To był mój odwet za dwukrotne bombardowanie Ławicy i okolicy przez niemieckie samoloty. Uważałem to za swój obowiązek. W ten sposób broniłem powierzonego mi mienia i życia żołnierzy.

– A czy panu wiadomo – pytał dalej Poszwiński – że w związku z bombardowaniem Ławicy wysłaliśmy do Berlina notę protestacyjną?

– Panie komisarzu, wyście wysłali notę papierkową. Ja zbombardowałem ich lotnisko. Dla Niemców jest to nota bardziej zrozumiała.

Kazimierz Sławiński
_Ławica – poznańskie lotnisko_

STAWCZANY

14 KILOMETRÓW NA POŁUDNIOWY ZACHÓD OD LWOWA

19 KWIETNIA 1919

SOBOTA WIELKANOCNA

Tego poranka nie było święcenia pokarmów. Nie było nakrytych wykrochmalonymi serwetami koszyków pełnych pisanek, wędlin i innych wiktuałów. Nie było rodzinnej wyprawy do kościoła, wizyty przy grobie Pańskim i tych wszystkich drobnych obrządków tkających fakturę czasu oczekiwania na dzień zmartwychwstania Jezusa.

Były za to odległy huk dział i gwizd kreślących swe balistyczne trajektorie pocisków, były rozbłyski karabinowych wystrzałów pomiędzy domami Stawczan i wzdłuż toru kolejowego wiodącego do Lwowa. Były kule uderzające w ziemię i wzbijające małe obłoczki wilgotnego pyłu. Były też kule uderzające w ciała – rwące splot mundurowej tkaniny, by zanurzyć się w kolejnych warstwach naskórka i skóry, ugrzęznąć w mięśniach, płucach, wątrobie czy sercu albo przelecieć na wylot, powodując, że trafiony człowiek jeszcze za życia stawał się duchem.

Ruszyli wprost w rozlewający się na wschodzie brzask, który czarną kreską odcinał od horyzontu wiejskie chałupy, drzewa, nasyp kolejowy i wszechobecne zwoje drutu kolczastego. Artyleria biła już od trzeciej nad ranem, zamieniając tę senną niegdyś wiejską okolicę w chaotyczny pejzaż coraz bardziej przypominający obrazy znad Sommy czy spod Ypres. Od strony ukraińskich okopów padały pojedyncze strzały i terkotały karabiny maszynowe. Tyraliera polskich oddziałów sunęła jednak naprzód. Żołnierze biegli, a na ich plecakach powiewały białe chusty, przytroczone tam na osobisty rozkaz generała Wacława Iwaszkiewicza dowodzącego całym wschodnim teatrem działań wojennych.

Polska artyleria przeniosła ogień na zaplecze przeciwnika, by uniknąć przypadkowego trafienia własnych nacierających wojsk. Ukraińcy w okopach, przygniatani jeszcze przed chwilą rozrywającymi się w powietrzu szrapnelami, podnieśli się. Ogień obrońców zgęstniał i co rusz któryś z polskich piechurów gubił krok, chwiał się przez chwilę i padał – zabity lub ranny.

Nagle dwie eksplozje wyrzuciły w powietrze masy ziemi i odłamków, które ścigały przez chwilę cień dwupłatowca z biało-czerwoną szachownicą wymalowaną na skrzydłach i kadłubie.

Gdyby nacierający na okopy żołnierze z 19. Pułku Piechoty Odsieczy Lwowa mieli czas, by spojrzeć na chwilę w górę, zobaczyliby nurkujące jeden po drugim samoloty. Zobaczyliby obserwatorów wychylających się ze swoich stanowisk, trzymających w dłoniach smukłe bomby lotnicze i rzucających je na stanowiska ukraińskie, a później stojących w iście woltyżerskiej pozie – wygiętych do tyłu tak, by móc obrócić swój karabin i strzelać w uciekające spod skrzydeł sylwetki w mundurach Ukraińskiej Armii Halickiej.

Oczywiście piechurzy nie mieli czasu, by obserwować spektakl, jaki zafundowali im lotnicy III Grupy Lotniczej pod dowództwem kapitana Stefana Bastyra. Kiedy wokół świstały kule, a każde kolejne uderzenie serca mogło być tym ostatnim, samoloty były tylko cieniami na niebie. Naprawdę liczyła się linia okopów, broniący jej ludzie i to, jak bardzo są zdeterminowani i jak dobrze posługują się swoją bronią.

Lekkie bomby zrzucone z sześciu samolotów i ogień prowadzony przez obserwatorów nie były w stanie przynieść obrońcom poważnych strat, jednak w kluczowym momencie starcia sprawiły, że w ich szeregi wkradł się chaos, który natychmiast wykorzystała nacierająca piechota. Polscy żołnierze wdarli się do okopów i rozgorzała walka wręcz.

Samoloty zawróciły do kolejnego ataku. Teraz, gdy żołnierze obu wojsk zmieszali się ze sobą, ogień z powietrza mógł być równie groźny dla Ukraińców, jak i dla Polaków. Z wysokości bowiem nie sposób było rozróżnić jednych od drugich, na szczęście generał Iwaszkiewicz kazał piechurom przytroczyć do plecaków białe chustki. Nawet w powolnych dwupłatowcach krajobraz przesuwał się przed oczami pilota zbyt szybko, by dostrzec szczegóły, nie sposób było jednak przeoczyć wlewających się do okopów strumieni postaci z białymi plamami na plecach. Maszyny, jedna po drugiej, odlatywały więc, zostawiając za sobą pole rozpoczynającej się właśnie pierwszej zwycięskiej potyczki operacji „Jazda”.

* * *

W kwietniu 1919 roku nie minęły jeszcze dwa lata od narodzin polskiego lotnictwa wojskowego. Za jego początek powszechnie uznaje się przejęcie 31 października 1918 roku dwóch pierwszych lotnisk w zaborze austriackim – Rakowice-Czyżyny w Krakowie i Hureczko w Przemyślu. Drugie z nich zostało wprawdzie szybko utracone na rzecz Ukraińców, jednak udało się zająć lwowską Lewandówkę, a także lotnisko w Lublinie2. Galicyjskie lotniska od samego początku znajdowały się w ogniu walki – z Przemyśla trzeba było ewakuować samoloty pod ostrzałem oddziałów ukraińskich, zaś we Lwowie lotnicy włączyli się czynnie do walk o miasto.

Maszyny zdobyte na lotniskach należały w większości do kategorii „C” – tak w Niemczech i Austro-Węgrzech oznaczano jednosilnikowy uzbrojony dwumiejscowy dwupłatowiec. Były to typowe „konie robocze” przeznaczone do szkolenia, zadań łącznikowych, rozpoznawczych oraz bombowych. Na uzbrojenie zwykle składały się karabiny maszynowe – nieruchomy, strzelający do przodu, obsługiwany przez pilota oraz jeden lub dwa zamocowane na obrotnicy, obsługiwane przez obserwatora. Do tego dochodziła niewielka liczba bomb. Ponieważ większość samolotów nie miała wyrzutników ani komór bombowych, przechowywano je w kabinie obserwatora, który wyrzucał je ręcznie, mierząc za pomocą prostego celownika przymocowanego do burty kadłuba lub po prostu… „na oko”.

W takiej sytuacji nie było więc mowy o jakiejkolwiek specjalizacji powstających jednostek – zamiast eskadr myśliwskich, bombowych czy rozpoznawczych przystąpiono do formowania bojowych eskadr lotniczych – I i III w Krakowie oraz II we Lwowie. Lwowska II eskadra wzmocniona III eskadrą z Krakowa utworzyła Lwowską Grupę Lotniczą, która aktywnie wspierała polskie oddziały walczące o Lwów i miała stać się zalążkiem III Dywizjonu Lotniczego.

Tymczasem w Warszawie krystalizowała się struktura administracyjna polskiego państwa, armii, a także – lotnictwa. 14 listopada powstała Sekcja Żeglugi Napowietrznej Departamentu Technicznego Ministerstwa Spraw Wojskowych. Pod tą przydługą nazwą kryła się instytucja mająca koordynować tworzenie jednostek, szkolenie kadr, zaopatrzenie, a także utrzymywanie zdolności bojowych jednostek na froncie. Kiedy 21 listopada jej kompetencje (ograniczone dotąd do lotniska na warszawskim Mokotowie) rozciągnięto na krakowskie Rakowice-Czyżyny, Sekcja Żeglugi Napowietrznej stała się pierwszą instytucją lotniczą na szczeblu centralnym. Miesiąc później do życia powołano Naczelne Dowództwo Wojsk Lotniczych, które przejęło od sekcji większość obowiązków, pozostawiając jej tylko sprawy zaopatrzenia technicznego.

„Człowiekiem numer jeden” polskiego lotnictwa był wówczas Hipolit Łossowski – pilot sterowcowy, zastępca dowódcy carskiej aeronautyki frontu zachodniego i komendant moskiewskiej szkoły pilotów. Choć nie skończył jeszcze 40 lat, należał do najstarszych i najbardziej doświadczonych oficerów, którzy trafili do polskiego lotnictwa. Nic więc dziwnego, że został szefem Sekcji Żeglugi Napowietrznej, a później Naczelnego Dowództwa Wojsk Lotniczych, gdzie starał się przekształcić pstrokatą zbieraninę maszyn i ludzi, o nieraz najbardziej egzotycznym rodowodzie, w sprawnie działające siły powietrzne.

20 grudnia ujednolicono nazewnictwo eskadr – odtąd wszystkie były „eskadrami lotniczymi” – a także zmieniono ich numerację. Numery jeden i dwa otrzymały eskadry formowane dopiero w Warszawie i Lublinie, Pierwsza Bojowa Eskadra Lotnicza z Krakowa stała się 5. Eskadrą Lotniczą, zaś druga i trzecia – 6. i 7. Od tej chwili wszystkie jednostki lotnicze miały podlegać warszawskiemu Dowództwu Wojsk Lotniczych, jednak nadchodzące miesiące miały pokazać, że nie będzie to tak oczywiste i łatwe do przeprowadzenia, jak mogłoby się wydawać.

* * *

27 grudnia 1919 roku, w znajdującym się wciąż w granicach Niemiec Poznaniu, wybuchło powstanie wielkopolskie. Ten spontaniczny zryw wywołany wizytą Ignacego Paderewskiego odniósł zaskakujący sukces – w ciągu kilku dni powstańcy opanowali Poznań i inne większe miasta, zdobywając duże ilości broni i wyposażenia. Oczywiście Niemcy nie zamierzali oddać Wielkopolski bez walki i cała prowincja rozpadła się na dziesiątki, setki, a może nawet tysiące enklaw opanowanych przez jedną lub drugą stronę konfliktu. Pod Poznaniem zajętym przez Polaków taką enklawę stanowiła niemiecka stacja lotnicza w Ławicy, w której oprócz etatowego personelu schroniły się niedobitki z miasta i okolic.

Pierwszy skład Dowództwa Wojsk Lotniczych. W centrum ppłk Hipolit Łossowski. Grudzień 1918 r.

Władze powstańcze nie przywiązywały początkowo zbytniej wagi do Ławicy, traktując ją niczym samoobsługowy obóz jeniecki, jednak plotka o możliwym bombardowaniu Poznania przez samoloty z tamtejszego lotniska podziałała na tyle stymulująco, by ruszyły przygotowania do jej zdobycia. Pomysłodawcą tego przedsięwzięcia (a być może również autorem tejże plotki) był sierżant Wiktor Pniewski – frontowy lotnik niemieckiej Luftstreikräfte, a zarazem konspirator Polskiej Organizacji Wojskowej. Jako pilot walczący na froncie zachodnim zdawał sobie sprawę z możliwości lotnictwa. Gdyby udało się zdobyć Ławicę wraz ze znajdującym się tam sprzętem, powstańcy zyskaliby swoje własne siły powietrzne – o ile oczywiście Niemcy nie zdążyliby wywieźć bezcennego dobytku na drugi brzeg Odry.

Na szczęście Pniewski miał w szeregach POW sprzymierzeńca w osobie Mieczysława Palucha – konspiracyjnego agitatora, dowódcy i awanturnika. 5 stycznia 1919 roku udali się na podpoznańskie lotnisko, by postawić niemieckiemu dowództwu ultimatum: kapitulacja albo walka. Niemcy byli skłonni opuścić bazę, ale jako zorganizowany oddział pod bronią. Na to z kolei nie godzili się Pniewski i Paluch. Na Ławicy stacjonowało przeszło 100 niemieckich żołnierzy – ich wypuszczenie z bronią i amunicją na tereny zajęte przez powstańców mogło mieć łatwe do przewidzenia, fatalne skutki.

W efekcie, przed świtem 6 stycznia, liczący około 400 osób oddział powstańców przypuścił szturm na Fliegerstazion Posen-Lawitz. Okazało się, że Niemcy nie byli szczególnie zdeterminowani – doszło wprawdzie do wymiany ognia, jednak kilka strzałów polskiej baterii dział 8 centymetrów wystarczyło, by pojawiły się białe flagi i opór ustał. Wszystko to trwało niespełna 20 minut. Zginęło kilka osób, za to do polskiej niewoli trafiło około 110 jeńców, których liczba szybko „urosła” w lokalnej prasie do przeszło 200, co do dziś pozostaje źródłem nieporozumień. Najważniejsze było jednak nowoczesne i dobrze wyposażone lotnisko oraz samoloty.

Na terenie Fliegerstazion Posen-Lawitz zdobyto 26 maszyn – głównie szkolnych – jednak prawdziwy skarb czekał w położonej w pobliskich Winiarach hali Zeppelina. Wielki hangar wybudowany z myślą o potężnych sterowcach został zamieniony na magazyn, w którym Polacy znaleźli około 300 rozmontowanych płatowców różnych typów. Wystarczyło je złożyć, uzbroić, oblatać i obsadzić załogami.

W ten sposób, w czasie, gdy w Warszawie wciąż jeszcze nie udało się sformować 1. Eskadry Lotniczej, Pniewski mógł – niemal z dnia na dzień – wystawić pełnoetatową eskadrę złożoną z sześciu samolotów, zaś w ciągu paru dni mógłby zorganizować nawet kilka kolejnych. Niestety brak personelu i kadry dowódczej sprawił, że pierwsze cztery eskadry wielkopolskie formowano przez następne pół roku.

Zdobyte w hali Zeppelina samoloty były więc pakowane w skrzynie i w ścisłej tajemnicy wysyłane do Warszawy – oficjalnie bowiem powstanie wielkopolskie wciąż należało do wewnętrznych spraw Niemiec, do których odrodzona Polska (równie oficjalnie) nie zamierzała się mieszać.

Tymczasem, jeszcze zanim powstała 1. Eskadra Wielkopolska i zanim pierwszy transport kolejowy opuścił ławicką bocznicę, wydarzył się jeden z najbardziej tajemniczych epizodów związanych z początkami polskiego lotnictwa bombowego.

* * *

7 stycznia 1919 roku, dwa dni po zdobyciu lotniska przez powstańców, nad Ławicą pojawiły się niemieckie bombowce Gotha G-IV. Maszyny najprawdopodobniej wystartowały z Frankfurtu nad Odrą i pochodziły z mieszczącej się tam szkoły bombardierów lub rozformowanej pod koniec 1918 roku legendarnej jednostki Bogohl 3, prowadzącej strategiczne bombardowania Anglii. Gothy zrzuciły bomby i odleciały bezkarnie na zachód, pozostawiając za sobą płonący hangar, jednego zabitego Polaka oraz kilku rannych.

Niemieckie samoloty zdobyte w hali sterowcowej na Winiarach w dniu szturmu na Ławicę

Pniewski, pełniący wówczas funkcję tymczasowego komendanta Ławicy, zorganizował naprędce obronę przeciwlotniczą wyposażoną w zdobyczne cekaemy, co wystarczyło do odparcia nalotu następnego dnia. Tym razem Gothy, które dostały się pod ogień powstańców, zrezygnowały z bombardowania lotniska i zrzuciły swój ładunek na pobliski folwark, zabijając cywilów.

Naczelna Rada Ludowa wysłała notę protestacyjną do Berlina, a Pniewski postanowił załatwić sprawę po swojemu – 9 stycznia zebrał lotników, z którymi dzień wcześniej wykonał pokazowy lot nad Poznaniem, i wyruszył z nimi nad Frankfurt nad Odrą. Prowadził formację sześciu samolotów LVG C-V z biało-czerwonymi szachownicami na skrzydłach i bombami w kabinach obserwatorów. Po przeszło godzinie lotu maszyny przekroczyły Odrę i zaatakowały niemieckie lotnisko. Zaskoczenie było kompletne – udało się zniszczyć jeden samolot i hangar, wszystkie polskie LVG powróciły do bazy, zaś Pniewski musiał się gęsto tłumaczyć przed komisarzem Naczelnej Rady Ludowej – Adamem Poszwińskim.

Ppor. pilot Wiktor Pniewski, 1920 r.

Taka jest oficjalna wersja, powtarzana przez wielu historyków, opisywana w Wikipedii, a nawet pojawiająca się w fabularnym filmie _Hiszpanka_. Nic dziwnego – historia bombardowania frankfurckiego lotniska w akcie samowolnie wymierzanej zemsty działa na wyobraźnię. Niekoniecznie jednak musi być prawdziwa. Ksiądz Robert Kulczyński – niestrudzony badacz lotnictwa wielkopolskiego – prześledził wszystkie informacje dotyczące powstańczego nalotu na Frankfurt i doszedł do zaskakującego odkrycia. Przez 56 lat od tego wydarzenia nie pojawiły się o nim nawet najmniejsze wzmianki – ani w aktach zgromadzonych w Centralnym Archiwum Wojskowym, ani w przedwojennej prasie czy publikacjach na temat lotnictwa wielkopolskiego. Sam Pniewski publikował wówczas swoje wspomnienia dotyczące zdobycia Ławicy, jednak o ataku na Frankfurt nie wspominał ani słowem. Pierwszy opis tego zdarzenia pojawia się w książce Kazimierza Sławińskiego _Ławica – poznańskie lotnisko_ wydanej w 1975 roku, ponoć opartej na rozmowach z weteranami, w tym z Wiktorem Pniewskim, który zmarł w 1974 roku, nie doczekawszy jej publikacji.

Skąd zatem wzięła się ta „frankfurcka” opowieść? Pniewski na starość zaplątał się w gęstwinie wspomnień o tym, co miało miejsce, i tym, co mogło się zdarzyć? A może jego samowolny wyczyn był tak bardzo nie na rękę władzom powstańczym, że postanowiły wymazać go z ówczesnych kronik, zaś sam Pniewski, pomny nieprzyjemności, które później go spotkały, wolał nie wspominać o nim przez długie lata?

Równie dobrze nalot na Frankfurt mógł zrodzić się w głowie Sławińskiego. Czy chodziło mu po prostu o sensacyjny wątek doskonale komponujący się z tak pożądanym w Polsce Ludowej antyniemieckim wydźwiękiem książki? Czy był to raczej specyficzny rodzaj hołdu dla waleczności lotników wielkopolskich, którzy – tak jak Pniewski – zapisali na swym koncie piękną kartę bojową, uczestnicząc w jednym z najbardziej spektakularnych zwycięstw polskiego oręża? Zwycięstwie, o którym w 1975 roku lepiej było nie pisać, nie mówić, a nawet nie myśleć.

* * *

Na przeszło 120 lat zaborów ziemie dawnej Rzeczpospolitej znalazły się w granicach trzech wielkich, wielonarodowych imperiów. Pojęcie „naród” miało jednak zupełnie inne znaczenie, gdy Stanisław August Poniatowski abdykował na rzecz carycy Katarzyny, inne zaś, gdy w 1918 roku imperia te waliły się w gruzy. Świat, w którym ludzie byli przede wszystkim poddanymi jakiegoś władcy, później zaś członkami tej czy innej klasy społecznej, ustępował miejsca rzeczywistości, w której arystokraci, robotnicy, a nawet wyjęci dotąd poza cywilizacyjny nawias chłopi coraz częściej czuli się Polakami, Rosjanami, Niemcami, Czechami, Słowakami, Ukraińcami…

Zbliżający się koniec wielkiej wojny, która zatrzęsła posadami dawnego porządku politycznego, sprawił, że dla wielu narodów pojawiła się szansa na wyrwanie się spod politycznej i gospodarczej kurateli wielkich imperiów. W ten sposób nowe państwa zaczęły dosłownie pączkować na styku monarchii Habsburgów, Hohenzollernów i Romanowów, deklarując niepodległość i starając się zabezpieczyć swoje granice – najlepiej z czasów największej świetności.

Oznaczało to, że odradzająca się Rzeczpospolita Polska jeszcze przed ogłoszeniem niepodległości znalazła się w sytuacji sporu terytorialnego na każdej niemal granicy. Na zachodzie i północy były ziemie, z których nie zamierzali rezygnować Niemcy. Na południu powstało zupełnie nowe państwo – Czechosłowacja – które rościło sobie prawa do Zaolzia i części Śląska Cieszyńskiego. Najbardziej skomplikowana była jednak sytuacja na Kresach Wschodnich. W pasie ziem rozciągających się od wybrzeży Bałtyku po Karpaty żyli Polacy, Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Żydzi, Rosjanie i Niemcy, tworząc mozaikę narodowości rozrzuconych w sposób praktycznie uniemożliwiający wyznaczenie granic na podstawie kryteriów etnicznych. W 1918 roku mozaika ta stała się mieszanką wybuchową, która eksplodowała 1 listopada we Lwowie, gdy ukraińscy żołnierze dosłownie o włos wyprzedzili polskich konspiratorów, przejmując od Austriaków kontrolę nad najważniejszymi punktami w mieście.

Polska społeczność, stanowiąca wówczas przeszło połowę mieszkańców miasta, odpowiedziała spontaniczną akcją oporu. Rozpoczęła się trwająca trzy tygodnie epopeja walk ulicznych, która stać się miała jednym z mitów założycielskich II Rzeczpospolitej.

W szeregach organizujących się naprędce ochotniczych oddziałów Orląt Lwowskich nie zabrakło również lotników. Jednym z nich był Stefan Bastyr, który rozpoczął awiacyjną karierę jeszcze w 1916 roku jako obserwator w austro-węgierskiej 10. Kompanii Lotniczej (Flik 10). Dwa lata później ukończył szkołę pilotów w Sarajewie, a następnie kurs pilotów myśliwskich w Campo Formido, by w szeregach Flik 37 wykonać 97 lotów bojowych na froncie włoskim.

Po powrocie do Galicji działał w Polskiej Organizacji Wojskowej, a gdy rozpoczęły się walki o Lwów, wraz z dwoma towarzyszami z POW wyruszył 2 listopada na lotnisko w Lewandówce, by przejąć je od Austriaków. To stamtąd 5 listopada wystartował do pierwszego w historii polskiego lotu bojowego, stamtąd wyruszył trzy dni później z pierwszą kurierską misją do Krakowa, tam też zorganizował pierwszą eskadrę mającą stać się zalążkiem Grupy Lotniczej Lwowskiej.

20 listopada do Lwowa przebiły się pierwsze regularne oddziały Wojska Polskiego, zmieniając sytuację na korzyść Polaków. Dwa dni później Ukraińska Armia Halicka opuściła wszystkie zajmowane punkty i wycofała się z miasta.

Do tego czasu sam Bastyr zdążył zaliczyć już 28 lotów bojowych, w czasie których prowadził rozpoznanie, przewoził meldunki, rozrzucał ulotki i oczywiście bombardował pozycje nieprzyjaciela. Kiedy tylko było to możliwe, organizował loty grupowe, by maksymalnie wykorzystać aspekt psychologiczny pojawienia się nad miastem kilku samolotów z wymalowanymi na skrzydłach biało-czerwonymi szachownicami.

Wycofanie się Ukraińców nie oznaczało jednak końca kłopotów miasta, które teraz zaczęły otaczać zasieki i okopy zwiastujące początek oblężenia. Chaotyczne dotąd walki pomiędzy Polakami a oddziałami Ukraińskiej Armii Halickiej zmieniły się w regularną wojnę z wyraźnie wytyczoną linią frontu, której najbardziej newralgicznym odcinkiem była droga kolejowa prowadząca do Przemyśla i dalej na zachód. Dla Lwowa była to prawdziwa „linia życia”, którą do miasta płynęły żywność, zaopatrzenie, broń i posiłki. Nic więc dziwnego, że w nadchodzących miesiącach to właśnie wokół niej toczyły się najcięższe walki.

Kapitan pilot Stefan Bastyr jako dowódca lwowskiej III Grupy Lotniczej. Lwów 1919 r.

Ukraińcom kilkakrotnie udało się ją przerwać, zamykając Lwów w pierścieniu okrążenia, jednak za każdym razem kontrataki polskich oddziałów na nowo otwierały korytarz szeroki miejscami na kilka kilometrów. Obie strony próbowały również większych akcji ofensywnych, jednak wszystkie kończyły się fiaskiem. Na niczym spełzły też negocjacje, które prowadził z ramienia państw sprzymierzonych południowoafrykański polityk Louis Botha.

Na początku marca 1919 roku Lwów znów został okrążony, a wojsko ukraińskie znalazło się na tyle blisko, że na miasto zaczęły spadać pociski artyleryjskie. Odległy huk dział niósł się więc – czasem w nocy, czasem w dzień – zwiastując nadlatującą z oddali, opakowaną w metal śmierć.

* * *

To, czy Pniewski zbombardował, czy nie zbombardował Frankfurtu, pozostanie raczej jedną z tajemnic początków polskiego lotnictwa. Pewne jest natomiast, że dzięki sprzętowi zdobytemu na Ławicy i w Winiarach oraz sporej grupie wykwalifikowanego personelu lotnicy wielkopolscy szybko rozpoczęli loty bojowe na rozpoznanie niemieckich pozycji. Według oficjalnych dokumentów na froncie wielkopolskim polskie maszyny nie wykonały ani jednego bombardowania czy ataku szturmowego. Nie doszło również do walk powietrznych. Niemcy dysponujący przytłaczającą przewagą w powietrzu także wykorzystywali lotnictwo głównie do rozpoznania i zadań łącznikowych, choć istnieją relacje o kilku atakach na pozycje powstańców, a nawet na cele cywilne, przeprowadzonych przez niemieckie maszyny. Obie strony nie eskalowały jednak działań w powietrzu.

Zaciekłe walki na ziemi toczyły się aż do 16 lutego 1919 roku, kiedy to na mocy układu z Trewiru zawieszenie broni trwające na froncie zachodnim od 11 listopada poprzedniego roku rozciągnięto również na front wielkopolski, a oddziały powstańcze uznano za pełnoprawne wojska sojusznicze. Od tej chwili zdarzały się już tylko sporadyczne incydenty i drobne potyczki.

Tymczasem sytuacja na wschodzie sprawiła, że zdecydowano się na przerzucenie części oddziałów wielkopolskich w okolice Lwowa. Szesnastego marca 1919 roku na bocznicę kolejową lotniska Hureczko pod Przemyślem wtoczył się parowóz ciągnący szereg wagonów osobowych, towarowych i platform, na których pod brezentowymi okryciami można było rozpoznać kształty rozmontowanych samolotów. W ten sposób 1. Wielkopolska Eskadra Lotnicza Polna pod dowództwem podporucznika Wiktora Pniewskiego dołączyła do III Grupy Lotniczej działającej na rzecz armii „Wschód”.

W skład grupy wchodziły dotąd trzy eskadry – 6. (dawna II, sformowana przez Bastyra na początku listopada 1918 roku), 7. (dawna III, przerzucona z Krakowa 25 listopada 1918 roku) stacjonujące w oblężonym Lwowie i 5. (dawna I, przerzucona z Krakowa 14 stycznia 1919 roku) operująca z lotniska Przemyśl–Hureczko.

Na lotnikach z Galicji latających coraz bardziej zużytymi samolotami pozostawionymi przez Austriaków przybycie jednostki z Poznania zrobiło nie lada wrażenie. Pięć niemieckich maszyn rozpoznawczych klasy C, jeden myśliwiec, jeden samolot szturmowy, personel, w którego skład wchodzili między innymi siodlarze, puszkarze, stolarze, a nawet krawcy i felczerzy weterynaryjni – wszystko to musiało budzić zazdrość wśród lotników i personelu galicyjskich eskadr, których stany etatowe albo zdążyły się wykruszyć, albo nigdy nie osiągnęły planowanego poziomu.

Wykonana na pułapie 2000 metrów fotografia lotnicza przedstawiająca pozycje ukraińskie między Sokolnikami a Skniłowem

Lotnicy z Poznania od razu trafili w środek walki – nie dość, że lotnisko w Hureczku było ostrzeliwane przez ukraińską artylerię, to w dniu ich przybycia ruszyła ofensywa grupy operacyjnej generała Iwaszkiewicza, mająca ponownie otworzyć korytarz do Lwowa. Głównym zadaniem lotników przybyłych z Poznania stało się prowadzenie rozpoznania (w tym fotograficznego), jednak – w przeciwieństwie do działań nad frontem wielkopolskim – przy każdej nadarzającej się okazji przeprowadzano ataki na oddziały nieprzyjaciela, a w kabinach obserwatorów zawsze znajdowało się kilka bomb gotowych do zrzucenia na wykryty sztab, baterię artylerii czy tabory.

20 marca Lwów został ponownie odblokowany, jednak wciąż otoczony był z trzech stron przez wojska ukraińskie. Wprawdzie dzięki wsparciu oddziałów wielkopolskich udało się przesunąć południowy odcinek frontu bardziej na wschód, ale pod koniec miesiąca strony znów utknęły w okopach, zbierając siły do kolejnego starcia.

* * *

Choć nazwa sugerowałaby raczej akcję kawalerii, w operacji „Jazda” oddziały konnicy miały do odegrania rolę marginalną. Główny ciężar działań spoczywał na piechocie wspieranej przez ciężką artylerię. Była to również pierwsza w historii polskiego oręża operacja, w której na tak dużą skalę i w tak przemyślany sposób wykorzystano lotnictwo.

Zaplanowana na drugą połowę kwietnia, miała przede wszystkim zapewnić dobre pozycje wyjściowe do wielkiej ofensywy z udziałem powracającej z Francji formacji wojskowej generała Józefa Hallera. Uzbrojona i wyposażona przez francuski rząd Błękitna Armia – nazywana tak od koloru francuskich mundurów polowych – była niebagatelną i na wskroś nowoczesną siłą bojową. Siedemdziesiąt tysięcy żołnierzy miało do dyspozycji działa, karabiny maszynowe, 120 czołgów Renault FT oraz niemal 100 samolotów Breguet XIV. Pierwsze transporty Hallerczyków miały dotrzeć do Polski na początku kwietnia – tak by w połowie maja formacja mogła stać się motorem potężnego uderzenia, które ostatecznie uwolni Lwów i odrzuci Ukraińców za Zbrucz.

Jej preludium miała stanowić właśnie operacja „Jazda”, podczas której zamierzano poszerzyć korytarz wzdłuż linii kolejowej z Przemyśla i odepchnąć Ukraińców od południowych rubieży Lwowa.

Jeszcze pod koniec marca lotnictwo zostało podzielone na dwie grupy. Usankcjonowano w ten sposób odrębność lwowskiego lotnictwa – odtąd III Grupa składała się tylko z dwóch eskadr (6. i 7.), stacjonujących w Lewandówce, nad którymi dowodzenie objął weteran walk o Lwów, szefujący wówczas miejscowym warsztatom lotniczym kapitan Stefan Bastyr.

Naturalizowany Włoch, kapitan Camilo Perini, miał zaś sformować w Przemyślu II Grupę Lotniczą złożoną z 5. eskadry i 1. Wielkopolskiej Eskadry Lotniczej Polnej, do których dołączyła wkrótce 9. eskadra sformowana w Krakowie.

Na czas operacji „Jazda” wszystkie jednostki połączono pod rozkazami kapitana Periniego, tworząc formację zwaną Zjednoczone Grupy Lotnicze. Każda eskadra otrzymała własny sektor, w którym miała prowadzić działania – rozpoznanie, korygowanie ognia artylerii i ataki na cele naziemne. Dokładnie określono zasady współpracy pomiędzy lotnictwem a piechotą – żołnierze mieli nosić przytroczone do plecaków chustki i wykładać płachty identyfikacyjne przed własną pierwszą linią. Nie chodziło tu tylko o zabezpieczenie się przed omyłkowym atakiem na własne wojsko, ale też o możliwość śledzenia postępów armii z powietrza. Załogi miały zrzucać meldunki z rozpoznania bezpośrednio przy sztabach, zaś samoloty wyznaczone do korygowania ognia artyleryjskiego wyposażono w dwa zdobyte na Austriakach radiotelegrafy pokładowe.

W czasie, gdy w wielu domach szykowano się do pierwszych świąt Wielkiejnocy w niepodległej Polsce, na lotniskach w Przemyślu i Lwowie trwały ostatnie przygotowania do walki. Mechanicy tankowali paliwo, uzupełniali olej, ładowali bomby i amunicję. Wreszcie rankiem, w Wielką Sobotę, 19 kwietnia 1919 roku, lotnicy zebrali się na odprawach u dowódców, po czym wsiedli do swoich samolotów, by po chwili poderwać je w zaróżowione jutrzenką niebo.

Rozpoczynała się „Jazda”.

Artykuł na temat bomb lotniczych autorstwa Jerzego Syrokomla-Syrokomskiego zamieszczony w czasopiśmie „Polska Flota Napowietrzna” w 1919 r.

* * *

Honor przeprowadzenia pierwszego uderzenia z powietrza przypadł w udziale kapitanowi Bastyrowi, który jak chyba nikt inny miał doświadczenie w wykonywaniu tego typu akcji. Tak było w listopadzie 1918 roku, gdy dwa dni po pionierskim bombardowaniu stacji w Persenkówce poprowadził też pierwszy „lot drużynowy” trzech polskich samolotów. Od tego momentu, gdy tylko było to możliwe, atakował maksymalną liczbą dostępnych maszyn, jak choćby 11 kwietnia 1919 roku, gdy na czele wyprawy ośmiu samolotów zbombardował dworzec kolejowy w Chodorowie – siedzibie głównego sztabu wojsk ukraińskich.

Rankiem 19 kwietnia wystartował, prowadząc w stronę Stawczan formację sześciu maszyn. Celem były pozycje ukraińskie wzdłuż linii kolejowej ze Lwowa do Sambora. Zrzucone przez Bastyra i jego ludzi bomby oraz ogień karabinów maszynowych walnie przyczyniły się do sukcesu polskiego natarcia. Udało się też zmusić do wycofania ukraiński pociąg pancerny i trzy baterie artylerii polowej. Jeszcze tego samego dnia III Grupa uderzyła ponownie, tym razem na ewakuujące się tabory i zaprzęgi artyleryjskie. Dowodzący 7. eskadrą porucznik Stefan Stec zasłużył się tego dnia szczególnie, wybijając niemal wszystkie konie zaprzęgowe ogniem dwóch karabinów maszynowych swojego myśliwca – Fokkera E-V. Ukraińcy musieli się więc wycofać, porzucając działa.

Z III Grupy Lotniczej Bastyra oddelegowano również jeden samolot do ciągłej obserwacji postępów nacierającej piechoty, drugi – wyposażony w radiotelegraf – do korygowania ognia artylerii, a trzeci – do rozpoznania nieprzyjacielskiego zaplecza.

Pniewski ze swoimi lotnikami oraz załogami 5. eskadry również uczestniczył w atakach drużynowych, biorąc na cel artylerię, tabory i pozycje ukraińskie. Ciężar prowadzenia rozpoznania w II Grupie spoczął zaś na 9. Eskadrze Wywiadowczej.

Nazajutrz samoloty Zjednoczonych Grup Lotniczych ponownie wzbiły się w powietrze, bombardując i ostrzeliwując okopy, działa, wozy taborowe i pociągi. Trwająca dwa dni operacja zakończyła się pełnym sukcesem. Front został przesunięty o około 10 kilometrów na wschód, odblokowując południe miasta i znacznie poszerzając „korytarz” wiodący z Przemyśla. Zniszczono też lub zdobyto część dział, które ostrzeliwały Lwów od południa.

Por. pil. inż. Stefan Stec obok swojego Fokkera w 1919 r.

Generał Iwaszkiewicz miał więc powody do zadowolenia, gdy gratulował zwycięstwa swoim ludziom:

Piękne wyniki działalności II i III Grupy Lotniczej w obu dniach walki 19., 20. b. m. dały ponownie dowód, z jakim zapałem i poświęceniem spełniają nasi lotnicy swe zadania i obowiązki. Mimo wszelkich trudności niedostatecznego wyekwipowania, rozwinięto w tych dniach żywą działalność, że przypominała ona prawie dnie wielkich walk z frontu austryjacko-włoskiego i niemiecko-francuskiego.

Dziękuję wszystkim oficerom i żołnierzom obu Grup Lotniczych i wypowiadam pochwalne uznanie, w nadzieji, że pracując dalej w ten sposób i w tym duchu, przyczynią się do rozwoju młodego lotnictwa polskiego i ozdobią jego historję w świetne liście wawrzynu. – Iwaszkiewicz, m. p.3

* * *

Lwów został ostatecznie odblokowany w maju, gdy ruszyła wielka ofensywa z udziałem Błękitnej Armii. Oczywiście II i III Grupa Lotnicza wzięły w niej aktywny udział, siejąc postrach i zniszczenie wśród wojsk Ukraińskiej Armii Halickiej, zmuszonych do wycofania się daleko na wschód. Na początku czerwca doszło jeszcze do ukraińskiej kontrofensywy, jednak już w lipcu ostatnie oddziały Armii Halickiej przekroczyły Zbrucz, ewakuując się na tereny Ukraińskiej Republiki Ludowej – państwa powstałego na terenach Ukrainy znajdujących się pod władaniem carskiej Rosji.

Kapitan Stefan Bastyr zyskał we Lwowie niezwykłą popularność. Wraz z kapitanem Stefanem Stecem tworzył duet „Stefków-Warjatów”, którego wyczynami pasjonowali się młodzieńcy, do którego wzdychały panny i o którym śpiewano piosenki takie jak ta:

A to pewnie leci Bastyr

Bo spokojnie, znać trzyma ster –

A jak fokker niesie Steca,

To w powietrzu istna heca!4PRZYPISY

1 Obecnie Iwano-Frankiwsk.

2 Rakowice-Czyżyny i Hureczko zostały przejęte 31 października 1918 roku. 2 listopada utracono Hureczko, jednak została przejęta Lewandówka, a trzy dni później – Lublin.

3 Cyt. za: J. Przybyła, _Z orlich bojów lotników lwowskich_, __ Lwów–Warszawa 1919, s. 32.

4 Ibidem, s. 15.

5 Liczba zabitych w nalotach sterowców wyniosła 557 osób, zaś w przypadku bombowców – 835 osób. Straty materialne wyceniono odpowiednio na: 1,5 i 1,4 miliona funtów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: