Skrzydlate opowieści - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
28 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Skrzydlate opowieści - ebook
Cztery kobiety, żołnierz, uczona, poetka i towarzyszka, są zaangażowane w walkę ze złem. Gdy wybucha wojna i ich rodziny są rozdarte, obawiają się, że mogą zniknąć na niezapisanych kartach historii. Używając miecza i pióra, ciała i głosu, walczą nie tylko o przetrwanie, ale także o tworzenie historii.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67023-88-7 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
2. Lojalność jak naszyjnik z umarłych gwiazd
2.
Lojalność jak naszyjnik z umarłych gwiazd
_Wojowniczka będzie się co dzień budziła z wiedzą o czekającej ją śmierci. Ta śmierć jest uczciwą monetą, za którą trzeba nabyć coś wartościowego._
_Powiadają, że miecz jest uczciwszy niż strzała, bo stanowi przedłużenie ciała i walka z jego użyciem przypomina taniec. Powiadają, że miecz staje się duszą tego, kto nim włada. Thul Heretyk wierzył tylko w swoje ciało, ponieważ widział je odbite we własnym mieczu. W świątyni Tola znają powiedzenie: „O Naznaczony Bliznami Boże, który na wieki odszedłeś na łowy, zostawiłeś mi szpilkę ze swych włosów”._
_Według kapłanów owa szpilka jest mieczem._
_Podobne wyobrażenia to poezja, a nie historia. Miecz kaleczy i zabija. Jego esencją jest zło._
_Wojowniczka będzie trzymała zło w jednej ręce, a jeśli walczy nainijskim mieczem – w obu dłoniach. Rozważcie zatem cel każdego ciosu. Maris Szachrajkę zapytano na łożu śmierci: „Co cię skłoniło do wystąpienia przeciwko twemu królowi?”. Jej odpowiedź brzmiała: „Zapytajcie kobiet Oululenów”. To był lud zniszczony przez armie króla Thula. Napisano, że „nawet ich imiona obróciły się w pył”. Gdy wszyscy mężczyźni Oululenów polegli, za broń chwyciły kobiety. Ostatnia z nich zginęła, walcząc broną._
_Wojowniczka nosi jej lojalność jak naszyjnik z umarłych gwiazd. Ich wartość jest wieczna, mimo że już nie świecą._
_Maris była zdradzieckim generałem, Galaron – buntowniczką, Fałszywa Hrabina – rozbójniczką. Która z nich spoczywa teraz na leżance światła?_
_***_
Kiedy owej deszczowej wiosny wróciłam ze wzgórz ze złamaną kością udową, odesłali już większość służących. Wschodnie i północne skrzydło domu było zamknięte, a nieużywane klucze wisiały w szeregu w szafce matki. Nawet widziane przez okno karety, dom i jego otoczenie sprawiały wrażenie wyjątkowo samotnych, jakby nie przybył wyczekiwany gość. Wówczas sądziłam, że ta ponura aura zrodziła się z niezwykłego o tej porze roku deszczu, skapującego z gontów i nadającego piaskowi na dziedzińcu ciemniejszą barwę.
Matka wyszła mnie przywitać. Miała chustę na głowie i ślizgała się po błocie w filcowych pantofelkach.
– Och, Fulmio! – zawołała. – Przywiozłeś ją?
– Tak, _sudaidi_ – odpowiedział sługa. – Możemy ją podnieść we dwoje. Waży nie więcej niż kurczątko.
– Nie bądź głupi – skarciłam go. – Zawołaj Fodoka i Gastina.
Matka weszła do powozu, uklękła przy mnie i ucałowała mnie w policzki oraz w czoło. Włosy miała rozczochrane, a twarz mokrą od deszczu albo od łez. Chciała mnie uściskać, ale ponieważ leżałam, mogła tylko objąć moje ramiona.
– Trochę bliżej! – zawołał Fulmia.
Chusta matki zsunęła się jej z głowy i spadła mi na piersi. Kareta się przesunęła, zbliżając się do drzwi.
– Nie próbujcie podnosić mnie sami – ostrzegłam ich.
Włosy matki zasłaniały światło, a gdy uniosła dłoń do oczu, bladość, która była jej twarzą, poruszyła się.
– Słyszałeś, Fulmio? – załkała. – Powiedziała, że nie możemy zrobić tego sami. Musimy sprowadzić Gastina. Zawołaj go, Fulmio. Zawołaj Gastina.
Powóz się zatrzymał, drzwi się otworzyły, a gdy wynieśli mnie na zewnątrz, na moją twarz spadły krople deszczu. Zamrugałam w zimnym świetle dżdżystego dnia.
Służba zgromadziła się przy drzwiach. Gdy niesiono mnie przez dziedziniec, dzieci gapiły się na mnie, ssąc palce.
– Tylko mnie nie upuśćcie w błoto – zaniepokoiłam się i wszyscy się roześmiali.
Wnieśli mnie przez nadproże do ciepłego _amadeshu_. Jak zwykle wypełniał go delikatny żółty blask, a powietrze przesycała woń pieczonych jabłek. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, by głowa opadła mi na koszulę Gastina, Słyszałam jego oddech i czułam, jak opuszcza mnie ostrożnie. Położyli mnie w korytarzu, gdzie było mniej światła. Otworzyłam oczy.
– Nie tak szybko – ostrzegła ich matka.
– Popatrz na swoje pantofelki! – zawołała Nenya. – I na wszystkie dywany.
Na końcu korytarza zobaczyłam ojca. Trzymał się bardzo prosto. Przystanął u podstawy schodów, w miejscu, gdzie korytarz przechodził w oszklony ganek. Spoglądał na mnie surowo z góry, trzymając w ręce fajkę. Gdy przechodziliśmy obok, odwrócił głowę i wymamrotał coś pod nosem. Kiedy ruszyliśmy w górę po schodach, wyciągnęłam szyję i zobaczyłam jego lekko przygarbione plecy oraz szalik na ramionach. Ojciec wracał już w szare światło ganka.
***
Przeleżałam w tym pokoju całą wiosnę. Przynosili mi posiłki na tacy. Na dworze z drzew sypała się mleczna piana kwiatów – różowych, a potem białych. Siedziałam wsparta na poduszkach i obserwowałam zmiany zachodzące w widocznej przez okno części sadu. Kiedy padał deszcz, matka przychodziła, by czytać mi książki. Jej głos powstrzymywał huk piorunów. Przeczytałyśmy Hodisa Samotnika, _Opowieści z białej gałęzi_ i cały _Romans o Dolinie_, a także sporo podobnych historii, wszystkie opowieści, których uwielbiałam słuchać w dzieciństwie. Matka szukała wciąż nowych książek w starej bibliotece Malino i od czasu do czasu wpadała do pokoju z radosnym okrzykiem i włosami pełnymi pajęczyn oraz kurzu, wymachując jakimś woluminem, którego skórzana oprawa pękła i zwisała w strzępach.
– Popatrz, kochałaś tę książkę!
W podobnych chwilach tak bardzo przypominała mi Siski, że omal nie zrywałam się z łóżka. Zaglądała ze śmiechem do sypialni, wycierając wolumin o spódnicę. Pewnego razu ojciec zawołał do niej z dołu:
– Firheio!
Kiedy odkrzyknęła, obiecując, że będzie cicho, w jej oczach pojawiły się błyski, takie same jak w oczach mojej siostry.
Podeszła do łóżka i usiadła przy mnie. Jej pantofelki stąpały bezgłośnie po dywanie.
– Popatrz, pamiętasz ją, prawda?
Książka otworzyła się na obrazku przedstawiającym młodego chłopaka imieniem Istiwin, obserwującego Królową Niedźwiedzi wychodzącą z wnętrza wzgórza. Oczy miał zupełnie okrągłe, a ręce unosił nad głowę z przerażenia. U jego stóp przycupnął długouchy zając o złachmanionej sierści – w dzieciństwie nazywaliśmy go Atsi.
– Nie czujesz się dobrze – stwierdziła matka. Jej chłodna dłoń dotykała mojego policzka, a twarz odbijała się w kloszu lampy.
– Nic mi nie jest – zapewniłam.
Poprawiła spódnicę – tę samą, którą nosiła siedem lat temu, uszytą z brązowego aksamitu. Złoty wzór na niej wyblakł już i tańczące liście można było dostrzec tylko w blasku lampy padającym na jej kolano.
– Co się stało z lasami? – zapytałam.
Zmarszczyła brwi i odwróciła stronicę, przygryzając wargę.
– Nie mówmy teraz o tym.
– Wiem, że je sprzedał – nie ustępowałam. – Wujkowi Fenyi.
Odwróciła kolejną kartę.
– Proszę, nie teraz. Lekarz mówił, że potrzebujesz odpoczynku.
Odwróciłam głowę na poduszce i popatrzyłam na matkę. Na jej szeroko otwarte, smutne oczy i na delikatną skórę wokół nich, naznaczoną niebieskawymi cieniami. Spróbowała się uśmiechnąć. Nie była już podobna do Siski. Tylko do siebie. Ponownie spojrzała na książkę, starając się odnaleźć miejsce, w którym skończyła czytać. Myślałam o niej przez wszystkie te lata, wyobrażałam sobie, jak siedzi za stołem w swoim pokoju, skrzętnie prowadząc rachunki, ale wszystko przecieka jej między palcami niczym piasek. Myślałam, że musi czasami opuszczać w rozpaczy głowę, wspierając czoło o szkło na biurku, podczas gdy ja brnęłam konno przez śnieg i raz po raz zabijałam, przyglądając się, jak ludzie giną dla chwały Olondrii. Wydawało mi się sprawiedliwe, że dom popadł w ruinę, a _avlę_ zamknięto. Przypomniałam sobie dawniejsze czasy, które zwaliśmy „niepokojami”, kiedy jechaliśmy przez most na Ounie, słysząc buntowniczą piosenkę: _Zniszczyć dom, pożar, pożar, pożar!_ Nie sądzę, byśmy wiedzieli, że mają na myśli nasz dom. Śpiewali po kestenijsku, a my byliśmy Kestenijczykami. Dasya, Siski i ja. Słysząc głos matki, pomyślałam jednak, iż by być Kestenijczykiem, nie wystarczy odziedziczyć krew. Trzeba ją również przelać.
Złożyć ją w ofierze. Ale nie wujkowi Fenyi, który działał w imieniu ciotki Mardith i wykonywał jej rozkazy, zmieniając nasze cenne lasy w zawartość jej skarbca. Miałam ochotę krzyczeć: „Nie widzisz, że zmieniamy panów? Lathowie władali Kestenyą dzięki mieczom, a władza Nainijczyków będzie się opierała na złocie”. Nie mogłam jednak tego powiedzieć. Ashenlo było całym życiem dla mojej matki. To była jej praca – znaleźć pieniądze na zapłatę dla pastuszków i naprawę karety, zdobyć porządne ubrania dla Siski, dla mnie i dla ojca, sprzedać wszystko, by zapłacić za _bolmę_, którą sprowadzał z południa. A on przez cały czas siedział sobie jak król na swym oszklonym ganku. Był prawdziwym synem zdrajcy, dziedzicem mojego dziadka, który podpisał traktat tevlaski. Gdy o tym myślałam, ogarniała mnie wściekłość. Miałam ochotę wyczołgać się z łóżka, zeskoczyć ze schodów i rzucić mu oskarżenie prosto w oczy. „To ty! Ty poparłeś zdradę, której dopuścił się mój dziadek, ten obmierzły traktat, pozbawiający Kestenyę wszelkich szans na niepodległość. A teraz sprzedajesz Ashenlo Nainijczykom, żeby móc napychać się _bolmą_”. Obróciłam się w łóżku i matka dotknęła mojego czoła.
– Jesteś ciepła – stwierdziła.
Jej dłoń była delikatna jak gaza. Zamknęłam oczy, przypomniałam sobie, jak dawno temu pojechałyśmy zimą do lasu. Matka skarżyła się, że służba musiała bardzo się napracować, żeby oczyścić drogę.
– Och, nie trzeba było tego robić! – zawołała.
– Najpierw narzekasz, że nic nie robię dla dzieci, a kiedy już coś zrobię, też jesteś niezadowolona – skwitował ojciec.
– Nie chodzi mi o to, żeby narzekać.
Położyła rękę na jego ramieniu, ale on ją strącił i odwrócił się nagle.
– Kto widzi Śnieżne Konie?! – zawołał. – Kto już je zobaczył?
Tłoczyliśmy się przy oknach wozu, by gapić się na nieruchomy, pokryty śniegiem las. Cienie drzew przesuwały się po nas, jakbyśmy mijali kraty, a same drzewa tworzyły łuki nad drogą bądź niknęły w głębokich, ciemnoniebieskich korytarzach nocy niczym wartownicy. Końskie kopyta wzbijały w górę śnieżny pył, a pojazd podskakiwał na drodze. W wozie jadącym za nami mężczyźni śpiewali, a mała, czerwona lampa kołysała się w mroku.
– Jedźcie dalej! – zawołał ojciec. Niektóre dzieci bawiły się w słomie i mun Karalei bała się, że oparzą się o rozgrzane cegły.
– Ona syczy jak gąsior – poskarżyła się Siski.
Staliśmy blisko siebie, otoczeni wonią swych płaszczy, i wypatrywaliśmy w blasku księżyca śladów niezwykłych kopyt. Kiedy zaprzęg zawrócił, wóz ugrzązł i wszyscy musieli wysiąść. Wujek Veda niósł Siski na barana.
– No dalej, Meisye, ciągnij! – wołała, wymachując z ekscytacją chudymi nogami połyskującymi w snopie księżycowego blasku.
– Proszę, nie stawiaj jej na ziemi – odezwała się matka. – Pończochy jej przemokną i się przeziębi.
– Wczepiła się we mnie jak krab, moja droga – uspokoił ją wujek Veda.
Gdy służba szarpała się z wozem, ja siłowałam się z Dasyą w śniegu, uderzyłam się w twarz i zaczęłam krwawić. Podczas podróży powrotnej do domu zasnęłam i śnieg, z którego zrobili okład, spłynął mi po policzku i wsiąknął w kołnierzyk. Obudziłam się półprzytomna, gdy dotarliśmy do domu. Miałam wrażenie, że światła domu są tak wysoko, jakby okna otwierały się na gwiazdy.
– Popatrz w górę – odezwałam się.
– Tak, kochanie – odparła matka, ale to ojciec wziął mnie na ręce i zaniósł na piętro.
– Uważaj, jak się z nią bawisz – powiedział do Dasyi. – To tylko dziewczynka.
– Całe akry drzew – stwierdził wujek Fenya. – To milcząca fortuna. Gratuluję ci.
Lustra lśniły w blasku ognia.
***
Późnym latem obudziły mnie nocą nagły łoskot i brzęk dobiegające od strony schodów. Mogło to oznaczać tylko jedno. Wróciła Siski.
– Nie śpię! – zawołałam.
– Zobaczysz! – odkrzyknęła.
Wpadła do pokoju i cisnęła walizkę w kąt. Potem uklękła przy łóżku, położyła głowę na moich piersiach i zarzuciła mi ręce na szyję, nie zdjąwszy czarnego, obcisłego płaszcza.
– Och, to ja, to ja – zapewniała. – Nie spodziewałaś się, że przyjadę, ale przyjechałam. Na pewno dotarłam tu szybciej niż list. Przyjechałam aż z Nauve bez jednego postoju. Spaliśmy w karecie.
Nenya przyniosła świecę i zapaliła lampę.
– Nie powinnaś zakłócać spokoju chorej – poskarżyła się.
Światło się zapaliło, odsłaniając pobladłe, wyostrzone rysy mojej siostry.
– Nie patrz na mnie. Wyglądam jak śmierć – powiedziała Siski, odgarniając włosy za ucho. Płaszcz miała zakurzony, jeden z guzików zwisał luźno na nitce. – Przyjechałam tak szybko, że mam zupełnie nieodpowiednie ubrania. Tu jest ciepło, prawda? Och, Taviye, znowu jesteśmy w domu. To będzie cudowne!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
2.
Lojalność jak naszyjnik z umarłych gwiazd
_Wojowniczka będzie się co dzień budziła z wiedzą o czekającej ją śmierci. Ta śmierć jest uczciwą monetą, za którą trzeba nabyć coś wartościowego._
_Powiadają, że miecz jest uczciwszy niż strzała, bo stanowi przedłużenie ciała i walka z jego użyciem przypomina taniec. Powiadają, że miecz staje się duszą tego, kto nim włada. Thul Heretyk wierzył tylko w swoje ciało, ponieważ widział je odbite we własnym mieczu. W świątyni Tola znają powiedzenie: „O Naznaczony Bliznami Boże, który na wieki odszedłeś na łowy, zostawiłeś mi szpilkę ze swych włosów”._
_Według kapłanów owa szpilka jest mieczem._
_Podobne wyobrażenia to poezja, a nie historia. Miecz kaleczy i zabija. Jego esencją jest zło._
_Wojowniczka będzie trzymała zło w jednej ręce, a jeśli walczy nainijskim mieczem – w obu dłoniach. Rozważcie zatem cel każdego ciosu. Maris Szachrajkę zapytano na łożu śmierci: „Co cię skłoniło do wystąpienia przeciwko twemu królowi?”. Jej odpowiedź brzmiała: „Zapytajcie kobiet Oululenów”. To był lud zniszczony przez armie króla Thula. Napisano, że „nawet ich imiona obróciły się w pył”. Gdy wszyscy mężczyźni Oululenów polegli, za broń chwyciły kobiety. Ostatnia z nich zginęła, walcząc broną._
_Wojowniczka nosi jej lojalność jak naszyjnik z umarłych gwiazd. Ich wartość jest wieczna, mimo że już nie świecą._
_Maris była zdradzieckim generałem, Galaron – buntowniczką, Fałszywa Hrabina – rozbójniczką. Która z nich spoczywa teraz na leżance światła?_
_***_
Kiedy owej deszczowej wiosny wróciłam ze wzgórz ze złamaną kością udową, odesłali już większość służących. Wschodnie i północne skrzydło domu było zamknięte, a nieużywane klucze wisiały w szeregu w szafce matki. Nawet widziane przez okno karety, dom i jego otoczenie sprawiały wrażenie wyjątkowo samotnych, jakby nie przybył wyczekiwany gość. Wówczas sądziłam, że ta ponura aura zrodziła się z niezwykłego o tej porze roku deszczu, skapującego z gontów i nadającego piaskowi na dziedzińcu ciemniejszą barwę.
Matka wyszła mnie przywitać. Miała chustę na głowie i ślizgała się po błocie w filcowych pantofelkach.
– Och, Fulmio! – zawołała. – Przywiozłeś ją?
– Tak, _sudaidi_ – odpowiedział sługa. – Możemy ją podnieść we dwoje. Waży nie więcej niż kurczątko.
– Nie bądź głupi – skarciłam go. – Zawołaj Fodoka i Gastina.
Matka weszła do powozu, uklękła przy mnie i ucałowała mnie w policzki oraz w czoło. Włosy miała rozczochrane, a twarz mokrą od deszczu albo od łez. Chciała mnie uściskać, ale ponieważ leżałam, mogła tylko objąć moje ramiona.
– Trochę bliżej! – zawołał Fulmia.
Chusta matki zsunęła się jej z głowy i spadła mi na piersi. Kareta się przesunęła, zbliżając się do drzwi.
– Nie próbujcie podnosić mnie sami – ostrzegłam ich.
Włosy matki zasłaniały światło, a gdy uniosła dłoń do oczu, bladość, która była jej twarzą, poruszyła się.
– Słyszałeś, Fulmio? – załkała. – Powiedziała, że nie możemy zrobić tego sami. Musimy sprowadzić Gastina. Zawołaj go, Fulmio. Zawołaj Gastina.
Powóz się zatrzymał, drzwi się otworzyły, a gdy wynieśli mnie na zewnątrz, na moją twarz spadły krople deszczu. Zamrugałam w zimnym świetle dżdżystego dnia.
Służba zgromadziła się przy drzwiach. Gdy niesiono mnie przez dziedziniec, dzieci gapiły się na mnie, ssąc palce.
– Tylko mnie nie upuśćcie w błoto – zaniepokoiłam się i wszyscy się roześmiali.
Wnieśli mnie przez nadproże do ciepłego _amadeshu_. Jak zwykle wypełniał go delikatny żółty blask, a powietrze przesycała woń pieczonych jabłek. Zamknęłam oczy i pozwoliłam, by głowa opadła mi na koszulę Gastina, Słyszałam jego oddech i czułam, jak opuszcza mnie ostrożnie. Położyli mnie w korytarzu, gdzie było mniej światła. Otworzyłam oczy.
– Nie tak szybko – ostrzegła ich matka.
– Popatrz na swoje pantofelki! – zawołała Nenya. – I na wszystkie dywany.
Na końcu korytarza zobaczyłam ojca. Trzymał się bardzo prosto. Przystanął u podstawy schodów, w miejscu, gdzie korytarz przechodził w oszklony ganek. Spoglądał na mnie surowo z góry, trzymając w ręce fajkę. Gdy przechodziliśmy obok, odwrócił głowę i wymamrotał coś pod nosem. Kiedy ruszyliśmy w górę po schodach, wyciągnęłam szyję i zobaczyłam jego lekko przygarbione plecy oraz szalik na ramionach. Ojciec wracał już w szare światło ganka.
***
Przeleżałam w tym pokoju całą wiosnę. Przynosili mi posiłki na tacy. Na dworze z drzew sypała się mleczna piana kwiatów – różowych, a potem białych. Siedziałam wsparta na poduszkach i obserwowałam zmiany zachodzące w widocznej przez okno części sadu. Kiedy padał deszcz, matka przychodziła, by czytać mi książki. Jej głos powstrzymywał huk piorunów. Przeczytałyśmy Hodisa Samotnika, _Opowieści z białej gałęzi_ i cały _Romans o Dolinie_, a także sporo podobnych historii, wszystkie opowieści, których uwielbiałam słuchać w dzieciństwie. Matka szukała wciąż nowych książek w starej bibliotece Malino i od czasu do czasu wpadała do pokoju z radosnym okrzykiem i włosami pełnymi pajęczyn oraz kurzu, wymachując jakimś woluminem, którego skórzana oprawa pękła i zwisała w strzępach.
– Popatrz, kochałaś tę książkę!
W podobnych chwilach tak bardzo przypominała mi Siski, że omal nie zrywałam się z łóżka. Zaglądała ze śmiechem do sypialni, wycierając wolumin o spódnicę. Pewnego razu ojciec zawołał do niej z dołu:
– Firheio!
Kiedy odkrzyknęła, obiecując, że będzie cicho, w jej oczach pojawiły się błyski, takie same jak w oczach mojej siostry.
Podeszła do łóżka i usiadła przy mnie. Jej pantofelki stąpały bezgłośnie po dywanie.
– Popatrz, pamiętasz ją, prawda?
Książka otworzyła się na obrazku przedstawiającym młodego chłopaka imieniem Istiwin, obserwującego Królową Niedźwiedzi wychodzącą z wnętrza wzgórza. Oczy miał zupełnie okrągłe, a ręce unosił nad głowę z przerażenia. U jego stóp przycupnął długouchy zając o złachmanionej sierści – w dzieciństwie nazywaliśmy go Atsi.
– Nie czujesz się dobrze – stwierdziła matka. Jej chłodna dłoń dotykała mojego policzka, a twarz odbijała się w kloszu lampy.
– Nic mi nie jest – zapewniłam.
Poprawiła spódnicę – tę samą, którą nosiła siedem lat temu, uszytą z brązowego aksamitu. Złoty wzór na niej wyblakł już i tańczące liście można było dostrzec tylko w blasku lampy padającym na jej kolano.
– Co się stało z lasami? – zapytałam.
Zmarszczyła brwi i odwróciła stronicę, przygryzając wargę.
– Nie mówmy teraz o tym.
– Wiem, że je sprzedał – nie ustępowałam. – Wujkowi Fenyi.
Odwróciła kolejną kartę.
– Proszę, nie teraz. Lekarz mówił, że potrzebujesz odpoczynku.
Odwróciłam głowę na poduszce i popatrzyłam na matkę. Na jej szeroko otwarte, smutne oczy i na delikatną skórę wokół nich, naznaczoną niebieskawymi cieniami. Spróbowała się uśmiechnąć. Nie była już podobna do Siski. Tylko do siebie. Ponownie spojrzała na książkę, starając się odnaleźć miejsce, w którym skończyła czytać. Myślałam o niej przez wszystkie te lata, wyobrażałam sobie, jak siedzi za stołem w swoim pokoju, skrzętnie prowadząc rachunki, ale wszystko przecieka jej między palcami niczym piasek. Myślałam, że musi czasami opuszczać w rozpaczy głowę, wspierając czoło o szkło na biurku, podczas gdy ja brnęłam konno przez śnieg i raz po raz zabijałam, przyglądając się, jak ludzie giną dla chwały Olondrii. Wydawało mi się sprawiedliwe, że dom popadł w ruinę, a _avlę_ zamknięto. Przypomniałam sobie dawniejsze czasy, które zwaliśmy „niepokojami”, kiedy jechaliśmy przez most na Ounie, słysząc buntowniczą piosenkę: _Zniszczyć dom, pożar, pożar, pożar!_ Nie sądzę, byśmy wiedzieli, że mają na myśli nasz dom. Śpiewali po kestenijsku, a my byliśmy Kestenijczykami. Dasya, Siski i ja. Słysząc głos matki, pomyślałam jednak, iż by być Kestenijczykiem, nie wystarczy odziedziczyć krew. Trzeba ją również przelać.
Złożyć ją w ofierze. Ale nie wujkowi Fenyi, który działał w imieniu ciotki Mardith i wykonywał jej rozkazy, zmieniając nasze cenne lasy w zawartość jej skarbca. Miałam ochotę krzyczeć: „Nie widzisz, że zmieniamy panów? Lathowie władali Kestenyą dzięki mieczom, a władza Nainijczyków będzie się opierała na złocie”. Nie mogłam jednak tego powiedzieć. Ashenlo było całym życiem dla mojej matki. To była jej praca – znaleźć pieniądze na zapłatę dla pastuszków i naprawę karety, zdobyć porządne ubrania dla Siski, dla mnie i dla ojca, sprzedać wszystko, by zapłacić za _bolmę_, którą sprowadzał z południa. A on przez cały czas siedział sobie jak król na swym oszklonym ganku. Był prawdziwym synem zdrajcy, dziedzicem mojego dziadka, który podpisał traktat tevlaski. Gdy o tym myślałam, ogarniała mnie wściekłość. Miałam ochotę wyczołgać się z łóżka, zeskoczyć ze schodów i rzucić mu oskarżenie prosto w oczy. „To ty! Ty poparłeś zdradę, której dopuścił się mój dziadek, ten obmierzły traktat, pozbawiający Kestenyę wszelkich szans na niepodległość. A teraz sprzedajesz Ashenlo Nainijczykom, żeby móc napychać się _bolmą_”. Obróciłam się w łóżku i matka dotknęła mojego czoła.
– Jesteś ciepła – stwierdziła.
Jej dłoń była delikatna jak gaza. Zamknęłam oczy, przypomniałam sobie, jak dawno temu pojechałyśmy zimą do lasu. Matka skarżyła się, że służba musiała bardzo się napracować, żeby oczyścić drogę.
– Och, nie trzeba było tego robić! – zawołała.
– Najpierw narzekasz, że nic nie robię dla dzieci, a kiedy już coś zrobię, też jesteś niezadowolona – skwitował ojciec.
– Nie chodzi mi o to, żeby narzekać.
Położyła rękę na jego ramieniu, ale on ją strącił i odwrócił się nagle.
– Kto widzi Śnieżne Konie?! – zawołał. – Kto już je zobaczył?
Tłoczyliśmy się przy oknach wozu, by gapić się na nieruchomy, pokryty śniegiem las. Cienie drzew przesuwały się po nas, jakbyśmy mijali kraty, a same drzewa tworzyły łuki nad drogą bądź niknęły w głębokich, ciemnoniebieskich korytarzach nocy niczym wartownicy. Końskie kopyta wzbijały w górę śnieżny pył, a pojazd podskakiwał na drodze. W wozie jadącym za nami mężczyźni śpiewali, a mała, czerwona lampa kołysała się w mroku.
– Jedźcie dalej! – zawołał ojciec. Niektóre dzieci bawiły się w słomie i mun Karalei bała się, że oparzą się o rozgrzane cegły.
– Ona syczy jak gąsior – poskarżyła się Siski.
Staliśmy blisko siebie, otoczeni wonią swych płaszczy, i wypatrywaliśmy w blasku księżyca śladów niezwykłych kopyt. Kiedy zaprzęg zawrócił, wóz ugrzązł i wszyscy musieli wysiąść. Wujek Veda niósł Siski na barana.
– No dalej, Meisye, ciągnij! – wołała, wymachując z ekscytacją chudymi nogami połyskującymi w snopie księżycowego blasku.
– Proszę, nie stawiaj jej na ziemi – odezwała się matka. – Pończochy jej przemokną i się przeziębi.
– Wczepiła się we mnie jak krab, moja droga – uspokoił ją wujek Veda.
Gdy służba szarpała się z wozem, ja siłowałam się z Dasyą w śniegu, uderzyłam się w twarz i zaczęłam krwawić. Podczas podróży powrotnej do domu zasnęłam i śnieg, z którego zrobili okład, spłynął mi po policzku i wsiąknął w kołnierzyk. Obudziłam się półprzytomna, gdy dotarliśmy do domu. Miałam wrażenie, że światła domu są tak wysoko, jakby okna otwierały się na gwiazdy.
– Popatrz w górę – odezwałam się.
– Tak, kochanie – odparła matka, ale to ojciec wziął mnie na ręce i zaniósł na piętro.
– Uważaj, jak się z nią bawisz – powiedział do Dasyi. – To tylko dziewczynka.
– Całe akry drzew – stwierdził wujek Fenya. – To milcząca fortuna. Gratuluję ci.
Lustra lśniły w blasku ognia.
***
Późnym latem obudziły mnie nocą nagły łoskot i brzęk dobiegające od strony schodów. Mogło to oznaczać tylko jedno. Wróciła Siski.
– Nie śpię! – zawołałam.
– Zobaczysz! – odkrzyknęła.
Wpadła do pokoju i cisnęła walizkę w kąt. Potem uklękła przy łóżku, położyła głowę na moich piersiach i zarzuciła mi ręce na szyję, nie zdjąwszy czarnego, obcisłego płaszcza.
– Och, to ja, to ja – zapewniała. – Nie spodziewałaś się, że przyjadę, ale przyjechałam. Na pewno dotarłam tu szybciej niż list. Przyjechałam aż z Nauve bez jednego postoju. Spaliśmy w karecie.
Nenya przyniosła świecę i zapaliła lampę.
– Nie powinnaś zakłócać spokoju chorej – poskarżyła się.
Światło się zapaliło, odsłaniając pobladłe, wyostrzone rysy mojej siostry.
– Nie patrz na mnie. Wyglądam jak śmierć – powiedziała Siski, odgarniając włosy za ucho. Płaszcz miała zakurzony, jeden z guzików zwisał luźno na nitce. – Przyjechałam tak szybko, że mam zupełnie nieodpowiednie ubrania. Tu jest ciepło, prawda? Och, Taviye, znowu jesteśmy w domu. To będzie cudowne!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
więcej..