- promocja
- W empik go
Śladami gwiazd II RP - ebook
Śladami gwiazd II RP - ebook
Autorka zabiera czytelników śladami dawnych artystów, gwiazd i celebrytów w pasjonującą podróż po ulicach, placach i kinach, teatrach, parkach praktycznie nieistniejącej już stolicy.
Od mrocznych zaułków robotniczej Woli, gdzie mieszkał Gałczyński, poprzez kamienice i arystokratyczne pałacyki śródmieścia. Odwiedzamy też najsłynniejsze lokale i hotele ówczesnej Warszawy –nie tylko Bristol i Małą Ziemiańską, lecz także śródmiejskie szynki i spelunki. Taka Warszawa da się lubić, choć równie blisko jej do „Paryża północy", jak i do „najbrzydszej stolicy świata".
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63842-64-2 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
K siążka ta opisuje warszawskie dzieje i adresy aktorów, pisarzy, poetów, filmowców, muzyków i bywalców, którzy żyli i tworzyli w II Rzeczypospolitej, co – nietrudno zgadnąć – wiąże się z moimi osobistymi zainteresowaniami. Takie zawężenie, zarówno przestrzenne, jak i czasowe, było jednak konieczne przede wszystkim z powodów całkiem prozaicznych: same już stołeczne wątki w biografiach przedstawionych tu postaci stanowią ogromny materiał, właściwie niemożliwy do zaprezentowania w jednej publikacji. Dlatego moje opracowanie ma, chcąc nie chcąc, charakter przyczynkowy. Skupiłam się w nim przede wszystkim na latach 1918–1939, choć w wyjątkowo interesujących momentach zdarzało mi się sięgać także do początku XX wieku, a niekiedy – by dokończyć niektóre z opowieści – do czasów powojennych. Losy wybranych przeze mnie znakomitości ukazałam na tle jednego miasta. Mimo że przecież ich historie inne niż warszawskie, niewątpliwie równie fascynujące, można by opowiadać bez końca i z pewnością zebrałby się z nich kolejny tom. Izabela „Czajka” Stachowicz, Henryk Kuna i Jan Lechoń przez lata pozostawali w Paryżu, Kornel Makuszyński najlepiej czuł się w Zakopanem, a Loda Halama zjeździła cały świat. Lecz jeśli mówimy o życiu kulturalnym międzywojennej Polski, to zapiski literackie, filmowe i dźwiękowe z epoki dobitnie pokazują, że było ono silnie scentralizowane.
Podczas zbierania materiałów nieraz słyszałam pytania o dobór bohaterów. Ten był jednak – przyznaję – dość subiektywny. Wiele innych osób mogłoby (a nawet powinno!) znaleźć się w tym zbiorze. Wystarczy wymienić chociażby: Lucynę Messal – znakomitą tancerkę i śpiewaczkę, ulubienicę stołecznej publiczności, której zawdzięczamy nazwę słynnej kamienicy pod Messalką na Krakowskim Przedmieściu, Jarosława Iwaszkiewicza – niestrudzonego obrońcę Warszawy w „Wiadomościach Literackich” i zwycięzcę w konkursie tego tygodnika „na najładniejsze wspomnienie związane ze staroświeckim sklepem E. Wedla”, czy też Bolesława Leśmiana – genialnego poetę, a po godzinach utracjusza i hulakę, wielkiego miłośnika kawiarnianego życia. Należy pamiętać także, że Hanka Ordonówna urodziła się na Woli, Zofia Stryjeńska stworzyła niezwykły fresk w hallu kamienicy Wedla, Leon Schiller mieszkał w Prudentialu, Marian Hemar był głównym twórcą warszawskiego folkloru, Andrzej Włast tutaj właśnie napisał swoje największe szlagiery, w temperamentnej Mirze Zimińskiej kochało się pół stolicy, a Jerzy Zaruba przy stoliku w którymś z wtedy akurat modnych lokali, gdzie podawano małą czarną, tworzył doskonałe karykatury stołecznej bohemy. Bohaterów nie brakuje. Nie brakowałoby ich zresztą nawet po drugim tomie.
Może się wydawać, że niniejsza książka wpisuje się w propagowanie mitu Warszawy jako małego Paryża czy Perły Północy. Rzeczywiście, większość postaci z tego opracowania to ludzie znani z pierwszych stron gazet (często także dzisiaj), uprzywilejowani i przeważnie zamożni. Nic dziwnego więc, że kojarzą się raczej z Małą Ziemiańską, Oazą i Astorią niż z robotniczymi osiedlami Woli czy Dolnego Mokotowa. Lecz przecież Zbigniew Uniłowski, który po ślubie z Marią Lilpop zamieszkał w snobistycznej alei Róż, bez wątpienia pamiętał zapach biednych, powiślańskich podwórek. Tadeusz Dołęga-Mostowicz, najzamożniejszy pisarz dwudziestolecia, rezydujący w pałacyku przy Alejach Ujazdowskich, na początku swojej warszawskiej kariery tułał się po pokojach sublokatorskich na Pradze. Pola Gojawiczyńska wychowywała się po uboższej stronie Ogrodu Saskiego, w dzielnicy mieszkań jednoizbowych i odkrytych rynsztoków. A Melchior Wańkowicz w latach dwudziestych gnieździł się w typowej śródmiejskiej czynszówce i narzekał na pluskwy, brak łazienki, elektryczności oraz smutny dziedziniec, „na którym chrypiały zaropiałe dziady”. I o tych fragmentach biografii naszych bohaterów również nie można zapominać.
Międzywojenna stolica to nie tylko oświetlona neonami Szpitalna, pełen modnych kawiarni Nowy Świat czy zabudowane pałacykami Aleje Ujazdowskie i ich eleganckie przecznice. To również zaniedbane Stare i Nowe Miasto, Powiśle – rejon biedoty i lumpenproletariatu oraz przeludniona dzielnica północna, gdzie słychać było głównie jidysz. Reprezentacyjne ulice Śródmieścia w swoich ciemnych podwórkach studniach także kryły tę drugą Warszawę: świat oficyn i suteren, których lokatorzy żyli zupełnie innym rytmem niż mieszkańcy luksusowych apartamentów od frontu. Znamy relacje cudzoziemców odwiedzających wówczas naszą małą metropolię, twierdzących, że to miasto piękne pozornie. Atrakcyjne elewacje kamienic zakłamywały bowiem rzeczywistość. Wystarczyło wejść w bramę, by ujrzeć drewniane ubikacje, sypiące się gzymsy i domokrążnych handlarzy, oferujących wszystko za bezcen.
Antoni Słonimski, warszawiak z krwi i kości, tak pisał w 1935 roku o swoim mieście: „Pod kolorową polichromią staromiejskich domów, nory ludzkie. Zapluskwione, cuchnące brudem i wilgocią. Po głównych ulicach miasta ciągną smrodliwe wozy ze śmieciami. W letnie gorące noce wiatr roznosi te zapachy nędzy Powiśla do straszliwych klatek napełnionych ludźmi na Franciszkańskiej, Dzikiej Krochmalnej . Na rogu alei i Marszałkowskiej w samym środku miasta stoi tłum obdartych przekupniów i cała dywizja prostytutek. Brzydota Warszawy wyłania się z oczu, ze słów i obyczajów mieszkańców”.
Zapraszam na spacer zarówno po tej brzydkiej, jak i najpiękniejszej części Warszawy. Warszawy, której już prawie nie ma...Ofelia z Chocimskiej
Była wielką aktorką teatralną. Na scenie można było podziwiać ją w rolach, o których marzą wszystkie absolwentki szkół dramatycznych: Ofelii w Hamlecie, tytułowej Elektry w tragedii Ajschylosa czy Lilli Wenedy u Słowackiego. Krytycy pisali, że nikt tak jak ona nie potrafił grać kobiet pięknych, szlachetnych, nieszczęśliwie zakochanych. Na całą Polskę osławił ją jednak film – mówiono, że po okresie panowania Jadwigi Smosarskiej rozpoczęła się „epoka elżbietańska”. W filmie Elżbieta Barszczewska zadebiutowała jako studentka, ale gwiazdą została dopiero po roli Stefci Rudeckiej w melodramacie Trędowata, gdzie partnerowała Franciszkowi Brodniewiczowi. Kolejną interesującą kreację stworzyła w Znachorze według powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, w reżyserii Michała Waszyńskiego. Grała również w Dziewczętach z Nowolipek, Płomiennych Sercach i Granicy – łącznie w czternastu filmach. Tuż przed wojną wcieliła się jeszcze w postać Justyny Orzelskiej w Nad Niemnem – niestety obie kopie filmu spłonęły jeszcze przed premierą, we wrześniu 1939 roku. Krytycy doceniali nie tylko szlachetną urodę aktorki, lecz także jej wyrazisty, mocny głos i niezwykłe, ciemne oczy, którymi potrafiła wyrazić wszystkie stany emocjonalne. Miłośnicy nazywali ją Elżunią, bo ponoć o kimś tak zjawiskowym trudno było mówić twardo: Elżbieta. W kinie czas Barszczewskiej przeminął wraz z wybuchem II wojny światowej, ale w teatrze występowała niemal do końca. Z Warszawą była związana przez całe życie. Tu się urodziła, tu grała na scenach Teatru Polskiego i Narodowego, a także w filmach. Tu była szczęśliwą żoną i matką.
W gimnazjum z przesuwanymi ścianami
Elżbieta przyszła na świat w 1913 roku w Warszawie, w atmosferze skandalu obyczajowego. Nie dość bowiem, że jej matka Helena Maria Szumska była panną, to jeszcze do tego ojciec miał wówczas żonę. Historię ich burzliwego związku opisała w swoich dziennikach Maria Dąbrowska, krewna przyszłej gwiazdy: „Maria, wzgardziwszy kilku partiami, rozkochała w sobie, już jako trzydziestoletnia panna, Witolda Barszczewskiego. Miał on jednak żonę, która nie chciała mu dać rozwodu. Mimo to Maria urodziła córeczkę Elżbietę. Oburzeni rodzice zerwali z nią wszystkie kontakty, na szczęście nie na długo”.
Barszczewska uczęszczała do gimnazjum o profilu humanistycznym im. Marii Konopnickiej, jednego z najlepszych w stolicy, przy ulicy św. Barbary 4. Jako jedno z nielicznych w całej Warszawie nie było ono ulokowane w improwizowanych salach śródmiejskiej czynszówki. Pensję dla dziewcząt w tym miejscu założyła w 1902 roku Stefania Tołwińska. Za projekt budynku, stawianego specjalnie na potrzeby szkoły, odpowiedzialny był bliski krewny dyrektorki Mikołaj Tołwiński, znany niemal w całej Europie architekt, twórca m.in. secesyjnej kamienicy przy ul. Służewskiej 3, zamieszkiwanej w młodości przez Witolda Gombrowicza. Nowoczesny gmach był wyposażony we wszystkie udogodnienia, o których podopieczni innych placówek mogli tylko pomarzyć. Ściany w klasach można było przesuwać, co znacznie ułatwiało aranżację przestrzeni. Od początku zainstalowano w nich centralne ogrzewanie, dzięki czemu uczennicom było tam ciepło przez cały rok. Na czwartym piętrze znajdował się internat, z którego jednak Elżbieta – jako rodowita warszawianka – nie korzystała.
W czynszówce na dalekim Mokotowie
W dwudziestoleciu międzywojennym na Mokotowie, wtedy jeszcze głównie willowym, zaczęto stawiać kamienice czynszowe, których partery przeznaczone były głównie na cele usługowe. W jednej z nich, przy Chocimskiej 15, mieszkała Elżbieta razem z matką i babką. Na dole w budynku mieściły się niewielkie sklepy kolonialne, a jeden z prywatnych lokali zajmowała mała pracownia fotograficzna, gdzie być może aktorka zamawiała pozowane sesje. W pierwszych dekadach XX wieku ulica Chocimska uległa sporym przeobrażeniom. W 1916 roku, podobnie jak resztę tej części Mokotowa, włączono ją do Warszawy, jeszcze jako Langerowską. Rok po odzyskaniu niepodległości zdecydowano się ją przemianować i nazwano na cześć zwycięskich bitew nad Turkami. W 1922 roku przy Chocimskiej 24 postawiono ogromny gmach Państwowego Zakładu Higieny, który do dzisiaj góruje nad okolicą.
Rejony te nabrały jeszcze więcej miejskiego klimatu, gdy w 1937 roku u zbiegu z ulicą Skolimowską, pod numerem 33, wzniesiono monumentalną kamienicę projektu Maksymiliana Goldberga – o wyjątkowej architekturze, z oryginalnym półokrągłym narożnikiem i podcieniami. Przez wiele lat był to jeden z najekskluzywniejszych budynków w Warszawie. Można podziwiać go do dzisiaj, przetrwał bowiem okupację bez większych uszczerbków. Po wojnie mieściło się w nim Biuro Odbudowy Stolicy. Natomiast kamienica Sobotowskiego (określenie varsavianisty Jerzego S. Majewskiego) pod numerem 15, gdzie mieszkała Barszczewska, nie miała ani tyle urody, ani szczęścia. Była to zwykła czteropiętrowa czynszówka, która – jak wiele innych domów w tych okolicach – spłonęła podczas powstania warszawskiego. Obecnie możemy oglądać ją tylko na zdjęciach.
Królowa Teatru Polskiego
Barszczewska już w dzieciństwie interesowała się sztuką, a w teatrze często bywała razem z matką. Zasadniczy wpływ na dalszą drogę życiową gimnazjalistki miał jednak jej ulubiony nauczyciel Konrad Górski, historyk literatury, znawca filozofii i języków klasycznych. Zgodnie z jego namową Elżbieta zdecydowała się studiować aktorstwo w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Mieścił się on wtedy w suterenach Konserwatorium Muzycznego przy ulicy Okólnik. Tam poznała swego przyszłego męża – Mariana Wyrzykowskiego (chociaż ślub para wzięła dopiero po wojnie). Oboje ukończyli szkołę w 1934 roku – w tym samym roku Barszczewska otrzymała angaż w Teatrze Polskim i zadebiutowała na jego deskach rolą Heleny we Śnie nocy letniej w reżyserii Leona Schillera. Na tej samej scenie występował także jej ukochany. Talentem Wyrzykowskiego zachwycał się m.in. Jan Karski, który widział go na scenie w roli Kordiana. Legendarny kurier z Warszawy pisał: „Nade wszystko oczarował mnie Marian Wyrzykowski, odtwórca roli tytułowej, obdarzony klasycznymi rysami twarzy i wspaniałym głosem, co znakomicie rekompensowało jego niezbyt imponujący wzrost”.
Teatr Polski przy ulicy Karasia
Elżbieta Barszczewska przed Teatrem Polskim
Konserwatorium Muzyczne, gdzie mieścił się PIST, przy ulicy Okólnik 1 w Warszawie
Ogromna kamienica przy ulicy Okólnik 5
Teatr Polski, z którym Barszczewska była związana niemal przez całe artystyczne życie, powstał w 1913 roku z inicjatywy Arnolda Szyfmana – jego wieloletniego dyrektora i wielkiego miłośnika talentu aktorki. Niezwykle nowoczesny gmach przy ulicy Juliusza Słowackiego (przemianowanej później na Kazimierza Karasia), chwalony przez lokalną prasę, zaprojektował Czesław Przybylski, wybitny architekt, specjalizujący się w obiektach użyteczności publicznej. Jemu przedwojenna Warszawa zawdzięczała m.in. wspomnianą już siedzibę Państwowego Zakładu Higieny przy Chocimskiej, Galerię Luxenburga czy kamienicę Centralnego Towarzystwa Rolniczego. Dekoracje w teatrze namalował Edward Trojanowski, a za rzeźby odpowiedzialny był Zygmunt Otto. Podczas okupacji niemieckiej budynek nie uległ większym zniszczeniom. Działał tu Theater der Stadt Warschau, dostępny wyłącznie dla Niemców, a potem bojkotowany przez Polaków jawny Teatr Miasta Warszawy. Do dziś Teatr Polski jest jedynym obiektem znajdującym się przy ulicy Karasia.
Lokal U Aktorek przy Mazowieckiej 5
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.