- W empik go
Śledztwo w sprawie Jezusa - ebook
Śledztwo w sprawie Jezusa - ebook
Kim jest Jezus?
W jaki sposób dokonał największego przewrotu w dziejach ludzkości?
Dlaczego fascynuje wszystkich, nawet swoich wrogów?
Odpowiedzi na te pytania szuka Antonio Socci, znany włoski dziennikarz i autor wielu bestsellerowych książek. Formuła dziennikarskiego śledztwa, przenikliwość, odkrywczość, sztuka łączenia faktów, charakterystyczny dla tego autora styl narracji – znany choćby z jednej z najpopularniejszych książek w Polsce: "Tajemnic Jana Pawła II".
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7569-799-5 |
Rozmiar pliku: | 816 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mało wiedzy oddala od Boga.
Dużo wiedzy sprowadza do Niego z powrotem.
Ludwik Pasteur
Dnia 9 grudnia 2004 roku wśród wielu newsów agencyjnych znalazł się jeden pochodzący z Associated Press o tej treści: „Słynny ateista uwierzył w Boga”. Chodzi o Antony’ego Flewa, filozofa, który był dotychczas światowym symbolem naukowego ateizmu i patronem wielu dzisiejszych popularyzatorów idei nieistnienia Boga, takich jak Richard Dawkins. Podczas kongresu w Nowym Jorku Flew publicznie oświadczył, że przekonał się o istnieniu Boga i że jego pewność w tym względzie „oparta jest na naukowych dowodach”1.
Dla środowiska wiadomość ta była prawdziwym szokiem, ponieważ był mózgiem nowoczesnego filozoficzno-naukowego ateizmu od pół wieku, czyli dokładnie od roku 1950, kiedy to przedstawił w Oxfordzie swoją pracę zatytułowaną Theology and Falsification, która stała się jedną z najczęściej wznawianych dwudziestowiecznych książek filozoficznych.
Jak mało kto, Flew przyczynił się do stworzenia poważnych teoretycznych argumentów dowodzących nieistnienia Boga. Systematycznie prezentował swoje spekulacje w różnych publikacjach, stając się filozoficznym punktem odniesienia wszystkich, którzy uważają, że nauki nie da się pogodzić z ideą Boga.
Głośne nawrócenie Flewa na deizm jest wydarzeniem o niezwykłym znaczeniu, ponieważ nie wynika z kryzysu osobistej świadomości, z osobistej historii niemającej nic wspólnego z jego badaniami filozoficznymi. Wręcz przeciwnie, sam Flew tak je uzasadnia: „Moje odkrycie Boga wynikło z pielgrzymki rozumu, a nie wiary”2.
Z pewnością trzeba niezwykłej intelektualnej lojalności, aby mając ponad osiemdziesiąt lat, po pięćdziesięciu latach akademickiej glorii, ogłosić „kapitulację” wobec dowodów, wywracając do góry nogami system filozoficzny, któremu zawdzięcza się miano słynnego mistrza ateizmu, i na koniec oświadczyć: I now believe there is a God! („Teraz wierzę, że Bóg istnieje!”)3.
Flew przedstawił czarno na białym główne argumenty, które przemogły go i przekonały, w niezwykłej książce wydanej przez HarperCollins w 2007 roku o znamiennym tytule Bóg istnieje i wymownym podtytule: Jak najsłynniejszy ateista zmienił światopogląd4. Chodzi (ni mniej, ni więcej) o racjonalne odkrycie istnienia Boga5. Wydarzenie to wywołało ogromny skandal w środowisku. W mass mediach jednak i w debacie publicznej poświęcono mu zdecydowanie mniej miejsca, niż na to zasługiwało6.
Pewne zakłopotanie panuje w świecie akademickim, który woli mieć rację niż się przyznawać do własnych błędów. Na łamach „New York Timesa” Francis S. Collins7 nakreślił następujący obraz: „W swojej młodości Antony Flew postanowił przyjąć za swoją sokratejską zasadę, głoszącą że «za danym rozumowaniem musimy iść, dokądkolwiek prowadzi». Po całym życiu spędzonym na dociekliwych badaniach filozoficznych ów odważny i wybitny umysł doszedł teraz do wniosku, że dowody prowadzą definitywnie do Boga. Jego koledzy z Kościoła ateizmu fundamentalistycznego będą jego historią zgorszeni, ale wierzącym doda ona wiele odwagi, a ci, którzy na serio poszukują, znajdą w wędrówce Flewa światło oświecające ich własną drogę ku prawdzie”.
Jak już powiedzieliśmy, przypadek ten zasługuje na uwagę właśnie ze względu na swoją filozoficzno-naukową konotację. Bóg, którego istnienie uznaje Flew, jest Bogiem Arystotelesa i Einsteina; Bogiem, do którego dociera rozum. „Nie usłyszałem żadnego głosu. Samo rozumowanie doprowadziło mnie do tego wniosku”.
Do przekonania Flewa przyczyniły się najnowsze, skomplikowane odkrycia w dziedzinie biologii, chemii i fizyki. W zmianie światopoglądu Flewa decydującą rolę odegrały argumenty genialnego żydowskiego uczonego Geralda Schroedera, autora pozycji The Hidden Face of God8, a także refleksje zawarte w The Wonder of the World katolickiego dziennikarza Roya Abrahama Varghese, z którym potem napisał książkę Bóg istnieje.
Ewidentne ślady Stwórcy, na które wskazują ci i inni autorzy, dotyczą zarówno makro- jak i mikrokosmosu. Kto bowiem nadał bezwładnej i ślepej materii żelazne prawa logiczno-matematyczne, które w zdumiewający sposób porządkują jej zachowanie zarówno w skali nieskończenie małej, jak i nieskończenie wielkiej? Rozważmy moment, w którym powstały obydwie, czyli Wielki Wybuch, od którego wszechświat wziął początek. Potężna eksplozja światła, która spowodowała rozszerzanie się elementarnej grudki czystej energii, była uderzająco podobna do pierwszego aktu stworzenia opisanego w Księdze Rodzaju, do Bożego Fiat Lux („Niech się stanie światłość”).
Wypracowując teorię Wielkiego Wybuchu, odkryliśmy, że czas, przestrzeń i materia miały początek w tym ułamku sekundy około 15 miliardów lat temu. Arno Penzias, laureat Nagrody Nobla z fizyki za odkrycie kosmicznego promieniowania tła (czyli echa Wielkiego Wybuchu), mówi: „Nie ma żadnego «przed» Wielkim Wybuchem, bo wcześniej nie istniał czas, przestrzeń ani materia”. Wszystko zatem narodziło się dokładnie w jednym, dokładnie określonym momencie i ma nieuchwytną przyczynę leżącą poza czasem, przestrzenią, materią i prawami fizycznymi rządzącymi wszechświatem.
Jednak piętno owej transcendentnej obecności, owej stwórczej Inteligencji odciśnięte zostało – jak twierdzą fizycy tacy jak Schroeder – w tym wszystkim, co później nastąpiło, od pierwszych ułamków sekundy. Wystarczy pomyśleć o doskonałej równowadze między energią ekspansji a siłami grawitacji. Gdyby energia Wielkiego Wybuchu była minimalnie wyższa albo minimalnie niższa, wszechświat podległby autodestrukcji. Była ona jednak doskonale w sam raz.
Astrofizyk Marco Bersanelli zauważa: „Struktura fizycznego świata, od atomów po planety i galaktyki, ściśle zależy od wartości liczbowej, jaką przyjmuje niewiele, dosłownie kilka, fundamentalnych stałych fizycznych. Dynamika całego kosmosu od pierwszych chwil zdaje się być dokładnie zaplanowana tak, by stworzyć warunki sprzyjające naszemu pojawieniu się w pewnym punkcie historii”9. To samo mówi Stephen Hawking: „Cała historia nauki stanowi proces stopniowego docierania do zrozumienia, że zdarzenia nie dzieją się w dowolny sposób, lecz w zgodzie z pewnym porządkiem”10.
Wśród „stałych fundamentalnych” Hawking wymienia na przykład „ładunek elektronu lub stosunek masy protonu do masy elektronu. Warto zwrócić uwagę, że te wartości wydają się dobrane bardzo starannie, by umożliwić rozwój życia”11. Ten i tysiące innych tego typu „inteligentnych” zbiegów okoliczności, których nie sposób tu wymienić, sprawiają, że patrząc z racjonalnego punktu widzenia, nie możemy uznać, iż mamy do czynienia z mechanizmem zupełnie przypadkowym. Hawking stwierdza: „Byłoby bardzo trudno wyjaśnić, czemu wszechświat musiał rozpocząć swą ewolucję od takiego właśnie stanu, chyba że był to akt Boga, chcącego stworzyć istoty takie jak my”12.
Potem następuje jeszcze kolejna seria nadzwyczajnych zbiegów okoliczności doprowadzających do powstania planety Ziemia, która – rzecz niewiarygodna – być może jako jedyna w wielkiej niegościnnej otchłani dokładnie spełnia wszystkie wyjątkowo wymagające warunki sine qua non, aby mogło się na niej rozwinąć życie. Schroeder, analizując po kolei te niewiarygodne osobliwości, pisze: „Tak jakby Ziemię wykonano na zamówienie, aby rozwinąć na niej życie”13.
Spójrzmy tylko na niektóre fascynująco przedstawione przez Schroedera przykłady: optymalna odległość Ziemi od Słońca (wystarczyłoby, żeby planeta znajdowała się minimalnie bliżej lub dalej od Słońca, a życie na niej nie byłoby możliwe), idealny kształt orbity (gdyby była bardziej eliptyczna, jak na przykład orbita Marsa, nie byłoby życia)14. Poza tym przypadek sprawił, że gazy wulkaniczne umożliwiły powstanie atmosfery i oceanów, a tak zwany wiatr słoneczny fazy T-Tauri wiał wcześniej i nie zniszczył pierwocin życia15.
I znowu za sprawą tego samego szczęśliwego „przypadku” atmosfera Ziemi posiada warstwę ozonową chroniącą przed śmiercionośnym promieniowaniem, ale przepuszczającą niezbędne do życia światło i ciepło. A przez inny zbieg okoliczności w środku Ziemi znajduje się wielka masa roztopionego żelaza opatrznościowo chroniąca życie na planecie przed innego rodzaju niszczącym promieniowaniem i sprawiająca, że żyjemy „pod prawdziwym parasolem magnetycznym”16.
Poza tym, kiedy już zaistniały szczęśliwie wszystkie te okoliczności, „przypadkiem” wydarzyła się rzecz statystycznie niemożliwa: dzięki przypadkowym reakcjom chemicznym narodziła się na Ziemi pierwsza, najprostsza forma życia. Jacques Monod w książce Przypadek i konieczność zauważa: „Życie pojawiło się na Ziemi: przed tym wydarzeniem jego aprioryczne prawdopodobieństwo było potencjalnie rzecz biorąc równe zeru”. Była to możliwość statystycznie znikoma, zaniedbywalnie mała.
Grichka Bogdanov wykonał następujący rachunek: „Aby grupa nukleotydów «przez przypadek» stworzyła użyteczną cząsteczkę RNA (kwasu rybonukleinowego), potrzeba by było, żeby przyroda ponawiała próby przez przynajmniej milion miliardów lat (jedynka z piętnastoma zerami), czyli sto tysięcy razy dłużej, niż wynosi wiek naszego wszechświata”17.
Wyobraźmy sobie, że pewnego dnia znajdujemy całą Boską komedię wyrytą na skale. Gdyby ktoś twierdził, że znaki te powstały przypadkowo pod wpływem działania wiatru, wody i minerałów, z pewnością wyśmiano by go. To z oczywistych względów niemożliwe, zupełnie nieprawdopodobne. A przecież prosty organizm jednokomórkowy „zawiera pięć tysięcy razy więcej informacji niż cała Boska Komedia”18. Jak to zatem możliwe, by pierwsza żywa komórka powstała przez przypadek?
Inny znakomity uczony Fred Hoyle uważa, że twierdzić, iż pierwsza komórka powstała przez przypadek, to tak, jakby wierzyć, że „tornado, wpadłszy do składu złomu, złożyło boeinga”. Jakże więc przypadkiem wykształciły się i uformowały istoty żywe nieporównanie bardziej złożone od organizmów jednokomórkowych? Złożoność zwykłej mrówki jest tak niewyobrażalna, że przyprawia o zawrót głowy. A mrówka to jeszcze drobiazg.
Gdyby znaleziono w jakimś odludnym miejscu najnowocześniejszy komputer, czy byłby ktoś, kto ośmieliłby się stwierdzić, że urządzenie to powstało tam wskutek działania czynników naturalnych? Chyba tylko jakiś żartowniś. A przecież istota ludzka jest bytem fizyczno-intelektualnym nieskończenie bardziej wyrafinowanym i złożonym niż jakikolwiek istniejący komputer (który – bynajmniej nie przez przypadek – jest wytworem człowieka). Jednak nie uważa się za absurd twierdzenia, że ten perfekcyjny organizm został opracowany i utworzony przez przypadek.
Mózg ludzki – jak twierdzi Owen Gingerich, profesor astronomii i historii naturalnej na Harvardzie – „jest najbardziej skomplikowanym znanym nam obiektem fizycznym w całym wszechświecie. Z grubsza rzecz biorąc, z trzydziestu pięciu tysięcy genów zakodowanych w DNA ludzkiego genomu około połowa określa funkcjonowanie mózgu. W samym mózgu jest około stu miliardów neuronów, komórek nerwowych połączonych ze sobą w sposób niezwykle skomplikowany. Każdy neuron łączy się średnio z dziesięcioma tysiącami innych neuronów . Ilość połączeń synaptycznych jednego ludzkiego mózgu przewyższa o cztery rzędy wielkości ilość gwiazd w naszej Drodze Mlecznej: 1015 synaps, a 1011 gwiazd”19.
Należałoby wyjaśnić, jak to możliwe, że z pierwotnego chaosu przez przypadek ukształtował się tak wyjątkowy, niesłychanie złożony byt, jeśli nawet najniżej zorganizowany organizm jednokomórkowy ze statystycznego punktu widzenia nie mógł się wytworzyć przez przypadek.
Poza tym jednym z filarów nauki jest druga zasada termodynamiki, według której wraz z upływem czasu entropia (miara nieuporządkowania w systemie) wszechświata ma tendencję wzrostową (to znaczy przechodzi się zawsze od porządku do nieporządku, od jedności do chaosu, wszystko rozprasza się i rozpada). Jak więc nastąpiło przejście od pierwotnej bezładnej mieszaniny atomów do zdumiewającej, tajemniczej architektury ludzkiego mózgu?
Jeszcze bardziej zadziwiające jest istnienie owego systemu informacji zwanego DNA, który sprawia, że jakikolwiek ludzki organizm, kopulując, jest w stanie zrodzić w bardzo krótkim czasie inny ludzki byt wyposażony w niewyjaśnione misterium świadomości.
W 1953 roku James Watson i Francis Crick odkryli w jądrze naszych komórek podwójną helisę cząsteczki DNA (angielski skrót nazwy kwasu dezoksyrybonukleinowego) przekazującą informacje genetyczne we wszystkich żywych organizmach (z wyjątkiem tych, w których rolę tę pełni RNA). Było to jedno z największych odkryć XX wieku.
Kiedy Flew zaczął publicznie prezentować nowe wnioski, do których doszedł, wskazał przede wszystkim na odkrycie DNA jako „dowód” działania w przyrodzie wyższej stwórczej inteligencji.
Poza olbrzymią ilością informacji zawartych w ludzkim DNA z całą jego wspaniałą złożonością, trzeba pamiętać o tym, że informacje te zapisane są jakby za pomocą kodu informatycznego czy specjalnego języka, a jedyne kody, które znamy, pochodzą od człowieka. To znaczy, że zakłada się istnienie rozumu, który je opracowuje, a nie znaleziono innych stworzeń posiadających go. Jaka zatem inteligencja wymyśliła, sformułowała i w takim stopniu zminiaturyzowała wszystkie te informacje zawarte w DNA w odpowiedniej kolejności? I jaka inteligencja spowodowała, że informacja ta może się stawać w wyniku naturalnych procesów materią biologiczną?
Ważne jest również to, że informacje zawarte w cząsteczce DNA należy odróżnić od niej samej. To tak jak w przypadku książki: papier i farba drukarska są środkiem przenoszącym informacje, które stanowią coś zupełnie innego, czyli myśl20. Bill Gates stwierdza: „DNA jest jak program komputerowy, tylko dużo bardziej skomplikowane”. A czym jest program komputerowy, jeśli nie myślą poddaną złożonej obróbce? Czy zaś istnienie myśli zakłada istnienie inteligentnego bytu?
Flew poddał się właśnie wobec tego rodzaju dowodów. Określił jako „komiczny wysiłek” sposób, w jaki Dawkins próbuje wyjaśnić początki życia w kategoriach „szczęśliwego zbiegu okoliczności”, czyli odwołując się do przypadku. Stwierdził sarkastycznie: „Jeśli to najlepszy argument, jaki macie na ten temat, to koniec dyskusji”.
Albert Einstein powiedział natomiast, że w prawach natury „objawia się rozum tak genialny, że cała racjonalność myśli i rozumowania ludzkiego jest przy nim absolutnie nieznaczącym odblaskiem”21.
Właśnie postawa Einsteina zaważyła na zwrocie światopoglądowym Flewa. Wielu określało ojca teorii względności ateistą albo panteistą spod znaku Spinozy. Flew natomiast w swojej książce cytuje następującą myśl Einsteina, jasno wyrażającą jego pewność co do istnienia wyższej i transcendentnej Inteligencji, która uporządkowała świat w sposób racjonalny: „Nie jestem ateistą i nie sądzę, abym mógł się nazwać panteistą. Znajdujemy się w sytuacji małego dziecka, które wchodzi do ogromnej biblioteki wypełnionej książkami w wielu językach. Dziecko wie, że ktoś musiał te książki napisać. Nie wie jak. Nie zna języków, w których napisano te książki. Dziecko podejrzewa, że książki ustawiono zgodnie z pewnym tajemniczym porządkiem, ale go nie rozumie. Myślę, że właśnie w takiej sytuacji znajduje się nawet najbardziej inteligentny człowiek wobec Boga. Widzimy wszechświat cudownie urządzony i podlegający pewnym prawom, ale prawa te rozumiemy tylko mgliście. Nasze ograniczone umysły zdają sobie sprawę z istnienia tajemniczej siły, która porusza konstelacjami”22. I jeszcze: „Każdy człowiek zaangażowany poważnie w badania naukowe przekonuje się, że poprzez prawa przyrody objawia się duch, który nieskończenie przewyższa ducha ludzkiego i w obliczu którego człowiek, świadom, jak skromne ma możliwości, musi odczuwać pokorę”23.
Oto dlaczego Einstein bardzo wyraźnie odżegnywał się od mentalności pozytywistycznej: „Nie jestem pozytywistą. Pozytywizm głosi, że to, czego nie można zaobserwować, nie istnieje. Z naukowego punktu widzenia stanowisko to jest nie do utrzymania, ponieważ nie sposób wiarygodnie ustalić, co ludzie «mogą», a czego «nie mogą» zaobserwować. Trzeba by zatem rzec: «istnieje tylko to, co obserwujemy», a to jawny fałsz”24.
Na koniec Flew cytuje następujące wyznanie Einsteina: „Moja religia sprowadza się do pełnego pokory podziwu dla nieskończenie doskonałej istoty duchowej, przejawiającej się w tych drobnych szczegółach, które jesteśmy w stanie objąć naszymi słabymi, kruchymi umysłami. Owo głębokie przekonanie, że istnieje najwyższy rozum objawiający się poprzez niepoznawalny do końca wszechświat, stanowi podstawę mojej koncepcji Boga”25.
W tym miejscu nie można uniknąć postawienia sobie pasjonującego pytania, czy Stwórca – którego obecność jest tak ewidentna – kiedykolwiek wszedł w relację z istotami ludzkimi. Flew tak o tym pisze: „Najzupełniej sensowne jest pytanie o to, czy Bóg rzeczywiście objawił się w dziejach. Wszechmocny nie jest w stanie uczynić tylko tego, co logicznie niemożliwe26. Wszystko inne jest w jego mocy”27. Z tego względu ostatnią część książki poświęcił on zweryfikowaniu możliwości, czy owa Inteligencja weszła w kontakt z ludźmi, czy wręcz sama przyszła na ziemię, stając się człowiekiem.
Starożytni Grecy nazywali Logosem ewidentną racjonalność wszechświata. Dla św. Jana Logos jest Rozumem i Słowem, za pomocą którego Bóg stworzył świat i racjonalne prawa nim rządzące, począwszy od mikrokosmosu atomów, a skończywszy na makrokosmosie galaktyk. Rozpoczyna on swoją Ewangelię wiadomością dotyczącą właśnie owej tajemniczej racjonalności ratującej nas przed absurdem: „Logos stał się ciałem i zamieszkał wśród nas”.
Flew uważa, że „charyzmatyczna postać Jezusa” jest tak wyjątkowa, iż sensowne jest poważne wzięcie pod uwagę przekazów, które go dotyczą28. Jeżeli Bóg rzeczywiście się objawił, to – jego zdaniem – prawdopodobnie właśnie z takim obliczem.
Jakie jednak podstawowe informacje na temat Jezusa znalazłby nieznający Go zupełnie badacz, który dziś chciałby dowiedzieć się, kim On był? Z pewnością natrafiłby także na żałosne tezy jakiegoś dziwaka czy fanatycznego antyklerykała wręcz poddającego w wątpliwość Jego historyczne istnienie. Jednak w tym przypadku wystarczy odpowiedź myśliciela pozostającego poza wszelkim podejrzeniem, takiego jak Wolter. Uważał on, że ludzie negujący istnienie Chrystusa są „bardziej oryginalni w swych pomysłach od uczonych”29. Natomiast Rudolf Bultmann – który również, na ile tylko mógł, niszczył chrześcijaństwo – napisał w 1926 roku: „Powątpiewanie w rzeczywiste istnienie Jezusa jest pozbawione podstaw i nie zasługuje na wykazywanie jego bezzasadności. Nikt przy zdrowych zmysłach nie może wątpić, że Jezus zapoczątkował historyczny ruch, którego pierwsze wyraźne stadium reprezentuje wspólnota w Palestynie”30.
Paradoksalnie, gdyby Jezus historycznie nie istniał, stanęlibyśmy wobec kolosalnego cudu. Jak trafnie zauważył Gougel: „Tylko historyczna realność Jezusa pozwala nam zrozumieć narodziny i historyczny rozwój chrześcijaństwa, które bez niej byłoby zagadką, a wręcz cudem”31.
Całe mnóstwo dokumentów historycznych zbadamy w kolejnej publikacji. Tutaj wystarczy zauważyć, że w pierwszych latach istnienia Kościoła, kiedy to liczni wrogowie chrześcijaństwa mogli z łatwością użyć tego rodzaju argumentu, żaden z autorów atakujących wówczas chrześcijan czy Jezusa (niekiedy rzucając oszczercze oskarżenia, tak jak Celsus) nie poddał w wątpliwość historyczności Jego osoby. „Zrobiliby to z pewnością – twierdzi słusznie Harnack – gdyby był choćby cień niepewności: żadne inne podważenie chrześcijaństwa nie byłoby bowiem bardziej skuteczne”32.
Był to jednak argument wręcz śmieszny i wywołujący skutek odwrotny, również dlatego że „z Pamiętników Hegezypa wynika, że około 180 roku po Chr. «żyli jeszcze krewni Zbawiciela, czyli potomkowie Judy, nazywanego bratem Pańskim według ciała ». Byli rolnikami i żyli aż do czasów Trajana (p. Euzebiusz, Hist. Eccl., III, 20). Żaden z licznych apologetów wiary chrześcijańskiej, odpowiadając na ataki pogańskie i żydowskie, nie musiał nigdy dowodzić historycznej egzystencji Chrystusa: nikt nie mógł nigdy poddawać jej w wątpliwość. Wystarczy przejrzeć pisma polemiczne Celsusa, Porfiriusza, Lukiana, Juliana Apostaty ”33.
Same starożytne hebrajskie teksty o Jezusie są cennymi świadectwami. Odnosząc się do nich, wybitny historyk hebraista Riccardo Calimani zauważa: „Należy docenić wagę informacji, jakie można pośrednio uzyskać , ponieważ zyskuje się w ten sposób potwierdzenie historycznego istnienia Jezusa, często bezpodstawnie negowanego”34. Nawet teksty tak głęboko polemiczne w stosunku do Jezusa jak Toledot – podkreśla Calimani – „świadczą o autentyczności Jego historycznej egzystencji właśnie wbrew tym, którzy pragnęliby uznać ją za mit”35.
Potwierdza się również wyjątkowość świadectwa Jezusa o sobie samym, bowiem jako jedyny w historii zgłaszał On niesłyszaną nigdy wcześniej ani później pretensję do bycia Bogiem, który stał się człowiekiem. Czy to możliwe, aby Bóg objawił się w tak głośny, zdumiewający i niesłychany sposób? Jak nie stanąć w osłupieniu i zmieszaniu wobec takiej „uzurpacji”, przede wszystkim, jeśli weźmie się pod uwagę koniec życia Jezusa?
René Girard wyraził ten sam niepokój: „Czy jest do pomyślenia, że młody Żyd, który umarł przed prawie dwoma tysiącami lat, skazany na od dawna zniesiony rodzaj tortury, był wcieleniem Wszechmogącego?”36. A jednak Girard nawrócił się na katolicyzm. Natomiast Flew na zakończenie swojej książki, przytoczywszy rozmowę z biskupem N.T. Wrigtem na temat Jezusa i Jego zmartwychwstania, dochodzi do zaskakującego wniosku. Przyznaje, że jest pod Jego głębokim wrażeniem, dodając: „Czy to możliwe, że Bóg się objawił? Jak już mówiłem, Wszechmocny nie jest w stanie uczynić tylko tego, co logicznie niemożliwe. Wszystko inne jest w jego mocy”37.
Chcemy zatem zobaczyć, odkryć, namacalnie dotknąć i ocenić każdy ślad. Chcemy prowadzić nasze dochodzenie w sprawie Jezusa tak, jak gdybyśmy byli Marsjanami, którzy dopiero co wylądowali na Ziemi. Przede wszystkim zapytamy o Niego niechrześcijan, ateistów lub innowierców czy wręcz wrogów Jego Kościoła.
1 Mamy w tym przypadku do czynienia z nawróceniem na deizm, koncepcję uznającą istnienie Boga jako przyczyny świata, ale nieprzyjmującą objawienia i dogmatów chrześcijańskich.
Również klasycy myśli świeckiej, tacy jak Wolter czy Rousseau, zgadzają się w kwestii istnienia Boga. Wolter pisze: „Ateiści są w większości odważnymi ludźmi nauki, którzy dali się zwieść w swoim rozumowaniu, gdyż nie mogąc zrozumieć stworzenia, początku zła i innych trudnych zagadnień, uciekają się do hipotezy o wieczności rzeczy i konieczności. Należy przede wszystkim zauważyć, że liczba ateistów jest dziś mniejsza niż kiedykolwiek w historii, odkąd filozofowie uznali, że nie istnieje żaden żywy byt bez nasienia, żadne nasienie bez struktury, itd. Geometrzy nieparający się filozofią mogli odrzucić pierwszą przyczynę, ale prawdziwi filozofowie ją przyjmują. A jak powiedział znany autor, katechizm głosi Boga dzieciom, Newton wykazuje go mędrcom” (Dictionnaire philosophique).
Jean Jacques Rousseau pisze: „Jakimże nie uprzedzonym oczom widoczny porządek panujący w świecie nie mówi o Najwyższym Rozumie? Dlaczego natura przypisała sobie ostatecznie prawa, których nie znała przedtem? Lecz jeśli powiecie mi na przykład, że Eneida mogłaby powstać z rzuconych na chybił trafił czcionek, nie zadam sobie trudu, aby obalać podobne przypuszczenia! Wierzę, że świat jest rządzony przez Wolę mądrą i potężną . Istotę tę, która chce i może, Istotę czynną samą przez się, Istotę wreszcie, która, jaka by nie była sama w sobie, porusza wszechświat i rządzi wszystkim, nazywam Bogiem” (Emil, czyli o wychowaniu, Zakład im. Ossolińskich, Wrocław, 1955, s. 101-103).
2 Antony Flew, Bóg istnieje: Jak najsłynniejszy ateista zmienił światopogląd, Fronda, Warszawa 2010, s. 123.
3 Tamże, s. 1.
4 „Książka Antony’ego Flewa rozwścieczy wszystkich, którzy (błędnie) zakładają, jakoby nauka wykazywała, że Bóg nie istnieje. Flew jest sławnym filozofem, którego przekonania uległy zmianie pod wpływem argumentów związanych z sensem odkryć naukowych. Fascynująca i osobista retrospekcja filozoficznego pielgrzymowania Flewa pokazuje, jak ryzykowna dla ateisty jest pogłębiona refleksja nad własnym zaangażowaniem w studia nad religią. Może się okazać, że (na koniec) nie jest już tak mocno przekonany do ateizmu” (Ian H. Hutchinson, profesor i kierownik wydziału Nuclear Science and Engineering w Massechusett’s Institute of Technology).
5 Kościół zawsze twierdził, że dzięki rozumowi każdy człowiek jest w stanie ponad wszelką wątpliwość przekonać się, iż Bóg istnieje. Nie trzeba wiary chrześcijańskiej (która niesie ze sobą inną treść), wystarczy rozsądek. Arystoteles bowiem już w starożytności na drodze wyłącznie logiczno-naukowych poszukiwań uzyskał dzięki poznaniu przyrody pewność, że Bóg istnieje.
Dziś te logiczne i naukowe dowody są jeszcze bardziej pewne i oczywiste niż w poprzednich epokach. Kościół zawsze potwierdzał owo naturalne światło rozumu. Konstytucja dogmatyczna Dei Filius I Soboru Watykańskiego oświadcza uroczyście: „Gdyby ktoś mówił, że jednego i prawdziwego Boga, Stwórcę i Pana naszego, nie można poznać ze stworzeń w sposób pewny z pomocą naturalnego światła rozumu ludzkiego – niech będzie wyklęty” (zob. także Pio X, Pascendi Dominici gregis, Edizioni Cantagalli 2007, s. 49-50). Ciekawe, że oszczerstwa o roli rozumu rzucają dziś laicy mieniący się racjonalistami. To Kościół podkreśla zdolności i możliwości rozumu, a oni je umniejszają. „Casus Flewa” potwierdza to, co stwierdza Kościół, czyli że rozum sam z siebie jest w stanie się przekonać o istnieniu Boga.
6 Ateizm, do którego jeszcze dziś przyznaje się wielu intelektualistów i polityków, wydaje się być ostatnią z ruin dawnych ideologii (marksistowskich lub pozytywistycznych), które wielu porzuciło, nie mając jednak odwagi poddać ich krytycznej ocenie. Świetnie wyjaśniał to Gianni Vattimo już w 2002 roku: „Milczenie filozofii na temat Boga wydaje się nie mieć dzisiaj filozoficznie relewantnego uzasadnienia. W większości filozofowie nie mówią o Bogu lub wręcz deklarują się jako ateiści lub niewierzący tylko z nawyku, niemal z powodu swego rodzaju bezwładności. Problem polega na tym, że wraz ze zmierzchem wielkich metanarracji zniknęły także wszystkie poważne przyczyny filozoficznego ateizmu”, a zatem „po upadku filozoficznych racji ateizmu filozofia powinna zrewidować swoje poglądy” (Gianni Vattimo, Dopo la cristianità, Garzanti 2002, s. 92-93). Wbrew temu, co się uważa, ateizm wcale w środowiskach naukowych nie dominuje, a wręcz przeciwnie. Było tak również w dobie oświecenia.
7 Francis S. Collins jest autorem bestselleru The Language of God: A Scientist presents Evidence for Belief (Free Press, 2006).
8 Gerald L. Schroeder, autor, którego będziemy jeszcze cytować, jest zupełnie niezwykłym uczonym. Fizyk, który ukończył Massachusetts Institute of Technology, a zarazem wybitny teolog żydowski, umiał pogodzić obydwie te formacje, prowadząc oryginalne obserwacje na temat zbieżności powstawania wszechświata i życia z relacją zawartą w Księdze Rodzaju.
9 W: „Tracce”, marzec 1997, s. 51.
10 Stephen Hawking, Krótka historia czasu od Wielkiego Wybuchu do czarnych dziur, Alfa, Warszawa 1993, s. 144.
11 Tamże, s. 147.
12 Tamże, s. 149.
13 Gerald L. Schroeder, Genesis and the Big Bang, Bantam, New York, 1990 .
14 Tamże, s. 159.
15 Tamże, s. 157-158.
16 Tamże, s. 161.
17 Jean Guitton, Igor Bogdanov, Grichka Bogdanov, Dieu et la science, Grasset, 1991 .
18 Eugenio Corti, Giancarlo Cavalleri, Scienza e fede, Mimep Docete 1995, s. 13. Corti i Cavalleri przytaczają tezy prof. Bucciego z Capmus Biomedico Universitario di Roma przedstawione przez niego podczas międzynarodowej konferencji Prawdopodobieństwo w nauce.
19 Owen Gingerich, Boski wszechświat, Wydawnictwa UW, Warszawa 2009, s. 39.
20 Michael J. Behe, profesor biochemii na Lehigh University w Bethlehem w stanie Pensylwania, autor bestsellera Darwin’s Black Box: The Biochemical Challenge To Evolution (The free Press, 2003), wyjaśnia: „Od czasu odkrycia DNA chemicy wprost stwierdzili, że informacje zawarte w kodzie genetycznym nie są materią czy energią, ale czymś innym. DNA zawiera informacje, które wykraczają poza jego chemiczne czy fizyczne właściwości. Cząstki DNA, zwane nukleotydami, uporządkowane są liniowo. Podobnie jak ciąg liter w słowie, zdaniu czy akapicie, stanowią one inteligentną informację dla komórki, w jaki sposób ma się ona tworzyć. Zatem – skoro informacja nie jest ani materią, ani energią – mówimy, że istnieje w DNA coś jeszcze, czyli element inteligencji” (wywiad opublikowany w „La Buona Notizia”, rocznik XI, nr 3, wrzesień-grudzień 2006, s. 7-8).
21 W: Giovanni Martinetti, Ragioni per credere oggi, Elle Di Ci, 1991, s. 29.
22 W: Antony Flew, Bóg istnieje, dz. cyt., s. 129.
23 Tamże, s. 133.
24 Tamże, s. 25.
25 Tamże, s. 133.
26 Sam papież Benedykt XVI w słynnym przemówieniu w Ratyzbonie (12.09.2006) stwierdził, że Bóg w dziele stworzenia związał się z Logosem, z racjonalnością: „Przekonanie, że działanie wbrew rozumowi jest sprzeczne z naturą Boga, należy tylko do myśli greckiej, czy też zawsze pozostaje w mocy samo w sobie? Sądzę, że ujawnia się tutaj głęboka zgodność między tym, co greckie w najlepszym tego słowa znaczeniu, a wiarą w Boga opartą na fundamencie Biblii. Modyfikując pierwszy werset Księgi Rodzaju, a zarazem pierwszy werset całego Pisma Świętego, św. Jan rozpoczyna prolog swojej Ewangelii słowami: «Na początku był logos». Tego samego słowa używa cesarz: Bóg działa «syn logo», poprzez logos. Logos oznacza zarazem rozum i słowo – rozum, który jest twórczy i zdolny do udzielania się, ale właśnie jako rozum. Święty Jan dał nam tym samym ostateczne słowo na temat biblijnej koncepcji Boga – słowo, w którym wszystkie, często żmudne i kręte drogi wiary biblijnej osiągają cel i znajdują swoją syntezę. Na początku był logos, a logos jest Bogiem, mówi nam Ewangelista”.
27 Antony Flew, Bóg istnieje, dz. cyt., s. 191.
28 Tamże.
29 W: Andrea Tornielli, Dziecię Jezus, eSPe, Kraków 2007, s. 19.
30 Tamże. Nawet Bertrand Russell w Perché non sono cristiano (Dlaczego nie jestem chrześcijaninem), choć na całej linii atakuje Kościół i chrześcijaństwo, nie kwestionuje historyczności Jezusa, ale ogranicza się do rzucenia kilku banalnych bezosobowych insynuacji („Historycznie jest rzeczą bardzo wątpliwą, czy Chrystus w ogóle kiedyś żył. A jeżeli żył, to i tak brakuje nam o nim wszelkich wiadomości”), nie mogąc stwierdzić wprost, że nie istniał, bo naraziłby się w ten sposób na konieczność przedstawienia poważnych argumentów. Poza tym nie waha się, zaprzeczając sam sobie, oświadczyć, że „przyznaje Chrystusowi bardzo wysoki stopień doskonałości moralnej”. Twierdzenie to stoi w widocznej sprzeczności z poprzednim. W swoją stronę ciągnie Piergiorgio Odifreddi w pamflecie Perché non possiamo essere cristiani (Longanesi 2007), w którym mówi o chrześcijaństwie jako o „religii dosłownie dla kretynów”, dodając, że „chrześcijaństwo nie jest godne racjonalnego myślenia i inteligencji człowieka” (s. 10). Mimo to nawet Odifreddi, choć pisze wiele rzeczy absurdalnych i historycznie bezpodstawnych, stwierdza: „Co oczywiście nie oznacza, że Jezus nie istniał” (s. 90).
31 Być może z tego względu Ernest Renan, który także z zapałem atakował Ewangelię, czuje wręcz potrzebę zaprzeczenia, jakoby Strauss „kiedykolwiek negował istnienie Jezusa Każda stronica jego książki zakłada Jego historyczne istnienie” (Wprowadzenie do Vita di Gesù, s. 62).
32 Piero Martinetti, Gesù Cristo e il cristianesimo, Il Saggiatore 1964, s. 97.
33 Enrico Zoffoli, Cristianesimo. Corso di teologia cattolica, Edizioni Segno 1994, s. 60.
34 Riccardo Calimani, Gesù ebreo, Mondadori 1998, s. 133.
35 Tamże, s. 175.
36 René Girard, Widziałem szatana spadającego z nieba jak błyskawica, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa, 2002, s. 135.
37 Antony Flew, Bóg istnieje, dz. cyt., s. 248.