- promocja
- W empik go
Słodka trucizna - ebook
Słodka trucizna - ebook
Pierwszy chłopak, w którym się zadurzyłam, skończył tragicznie.
A potem zakochałam się w jego bracie.
Nie powinnam była zjawić się na tym dachu w walentynki.
Podobnie jak Kellan Marchetti, szkolne dziwadło.
Spotkaliśmy się nad przepaścią, zdecydowani zakończyć – każde swoje – życie.
O dziwo poszarpane nitki naszych dramatów splątały się i utworzyły nieprawdopodobną więź.
Zrezygnowaliśmy ze skoku i uzgodniliśmy, że będziemy się spotykać w każde walentynki, aż do końca liceum.
O tej samej porze.
Na tym samym dachu.
Dwie cierpiące dusze.
Dotrzymywaliśmy słowa przez trzy lata.
W ostatniej klasie Kellan podjął decyzję, a ja musiałam zmierzyć się z jej konsekwencjami.
Gdy już sądziłam, że nasza opowieść dobiegła końca, zaczęła się kolejna.
Podobno wszystkie historie miłosne wyglądają podobnie, tylko inaczej smakują.
Moja była trująca, niestosowna i wypisana szkarłatnymi bliznami.
Nazywam się Charlotte Richards, ale możecie mi mówić Trucizna.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67674-04-1 |
Rozmiar pliku: | 5,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Proszę, nie wychodź dzisiaj. Proooszę. – Złączyłam dłonie i spojrzałam na Leah wzrokiem kota ze Shreka, siedząc na wielobarwnej narzucie. – Ładnie proszę.
Przeszłam po jej łóżku na czworakach. Szeroki, głupkowaty uśmiech miał ukryć panikę wspinającą się po moim gardle. Byłam pewna, że jeśli siostra teraz wyjdzie, świat się skończy.
Stojąca przed lustrem Leah skończyła skręcać hebanowe pasmo na prostownicy. Kosmyk odbił się od jej ramienia jak sprężyna. Przejechała językiem po zębach, żeby zetrzeć z nich ślady szminki. Ani na chwilę nie oderwała wzroku od swojego doskonałego odbicia.
– Nie da rady, młoda. To moja pierwsza studencka impreza, a Phil już się podjarał. Może pobawimy się w następny weekend?
Phil był chłopakiem Leah. Oto lista rzeczy, które lubił. Po pierwsze marnować jej czas. Po drugie nazywać mnie planem B, absolutnie serio. Po trzecie: gapić się na mnie przeszywająco, kiedy jego dziewczyna nie zwracała na nas uwagi.
Leah chwyciła torebkę i wyszła z pokoju, kręcąc biodrami. Miała na sobie tak krótką spódniczkę, że gdyby rodzice ją zobaczyli, tata dostałby zawału, a mama kazałaby jej ogarniać zmywarkę aż do odwołania. Miała szczęście, że oboje spali.
– Pens! – zawołałam z desperacją, zrywając się na równe nogi. Dlaczego nie wpadłam na to wcześniej? – Pens, pens, pens. Nie wychodź.
Pens był naszym słowem bezpieczeństwa. Miało ogromną wagę. Było ważniejsze od chłopaków. I imprez. I utraty dziewictwa z socjopatycznym gnojkiem. Nie chciałam, by moja siostra oddała się dzisiaj Philowi. Ostatnio słyszałam, jak rozmawiali o tym przez telefon, i od tamtej pory nie mogłam spać spokojnie.
Leah nawet nie zwolniła, a moje serce rozbiło się na milion szklanych odłamków. Po co wymyślać sekretne słowo bezpieczeństwa, skoro nic ono nie znaczy?
– Lottie, przepraszam. Będzie jeszcze okazja, młoda.
Zauważyłam, że zostawiła na toaletce paczkę mentolowych papierosów. Na widoku, żeby mama znalazła. Zagotowało się we mnie ze złości. Walić to. Mam nadzieję, że mama się obudzi i cię zobaczy, pomyślałam.
Leah zatrzymała się w progu i odwróciła.
– Och, a co mi tam. – Pogrzebała w torebce, a potem rzuciła mi monetę. Jednak się ugięła. – Hej, Lottie, pens za twoich myśli sens.
Zrezygnowana obróciłam monetę w palcach.
Miałam nadzieję, że moja siostra nie zajdzie w ciążę. Powiedziałabym jej, żeby uważała, ale kiedy ostatnim razem wyciągnęłam temat Phila, niemal skróciła mnie o głowę. Dobrze wiedziała, że go nie znoszę. Podobno miłość jest ślepa i głucha. Według mnie również głupia.
– Nam nadzieję, że nigdy się nie zakocham. Od miłości człowiek głupieje.
Leah przewróciła oczami, cofnęła się do pokoju i pocałowała mnie w głowę.
– A ja mam nadzieję, że jednak się zakochasz. Dzięki miłości człowiek staje się nieśmiertelny. Nie wiesz o tym?
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła na korytarz. Zbiegła po schodach jak torpeda, żeby mama nie zdążyła jej zatrzymać. Na zewnątrz wpadła prosto w objęcia Phila.
Wyjrzałam przez okno jej pokoju. Nie mogłam się powstrzymać, chociaż wiedziałam, że widok będzie boleć. Phil odsunął się od warczącego hummera i złapał Leah, przytrzymawszy za tyłek. Kiedy wepchnął język w jej usta, przeniósł wzrok na mnie i uśmiechnął się przebiegle. Krzyknęłam, zgasiłam lampkę i ukryłam się pod kolorową narzutą. Przez całą noc dręczył mnie niepokój, który dosłownie wylewał się z moich porów.
„Dzięki miłości człowiek staje się nieśmiertelny. Nie wiesz o tym?”
Nie, pomyślałam z goryczą. Śmierć mnie nie przeraża.Charlotte, 14 lat
Czeka mnie śmierć bez blizny. Bez doświadczenia, wojennych ran, jakichkolwiek dowodów na to, że żyłam. Nie spróbowałam skoku na bungee, nie nauczyłam się drugiego języka, z nikim się nie całowałam.
Ta myśl tłukła się w mojej głowie, kiedy jechałam metrem i patrzyłam na siedzącą naprzeciwko parę. Migdalili się, odkąd wsiadłam na Bronxie, i mogłam się założyć, że będą to robić dalej, nawet kiedy wysiądę na Manhattanie.
Chłopak zacisnął dłoń na wewnętrznej stronie uda dziewczyny, tuż pod miniówką, zostawiwszy na skórze szkarłatne ślady. Udawałam pochłoniętą lekturą, a tak naprawdę przyglądałam się obojgu ukradkiem znad książki W drodze Jacka Kerouaca. Ich pocałunki były namiętne; mokrej, gorączkowej pieszczocie towarzyszyło nieznośne skrzypienie różowego balona w kształcie serca, który chłopak ocierał o nogę towarzyszki.
Powiodłam wzrokiem po innych pasażerach. Sami młodzi profesjonaliści: kilku mężczyzn wyglądających na korposzczury, trzymających w rękach bukiety i butelki wina, kobiety poprawiające makijaż, para w pasujących do siebie koszulkach z napisem: „Jestem z tym świrem”.
Niektórzy byli niscy, inni wysocy, przy kości albo chudzi, starzy albo młodzi. Natomiast wszystkich łączyło jedno – gdybym dzisiaj umarła, spłynęłoby to po nich jak po kaczce. Oczywiście po wyjściu z domu nie wytatuowałam sobie na czole: „Mam myśli samobójcze”, a mimo to... Byłam samotnym dzieckiem z nieczesanymi od tygodni włosami, nawiedzonymi oczami i szparą między jedynkami, która według mamy była urocza. Ale mama mówiła tak tylko po to, żeby nie bulić za aparat na zęby. Słowem: obraz nędzy i rozpaczy.
Rozmazany pod oczami tusz był skutkiem pięciogodzinnej załamki, którą przeżyłam przed znalezieniem się w metrze. Miałam na sobie pasiaste zakolanówki, czarną spódniczkę, znoszone martensy i dżinsową kurtkę, na której wypisywałam cienkopisem cytaty z ulubionych książek.
„Wzywała ją przyszłość, więc odwróciła się plecami do przeszłości”.
„Doskonałość to profanacja. Zimna, wroga i nieosiągalna”.
„Uwierzyła, że da radę, i udało się jej”.
Same bzdury.
Nieustannie zmieniałam linie, perony i stacje. Zapach kanałów wsiąknął w moje ubranie, podobnie jak woń starych silników, taniego jedzenia na wynos i potu.
Kiedy pociąg się zbliżył, gorący podmuch uderzył mnie w twarz i rozwiał mi włosy.
Przeszło mi przez myśl, by rzucić się pod koła nadjeżdżającej lokomotywy, ale skarciłam się w duchu. Nie. To takie mało oryginalne. Po pierwsze musi boleć. Po drugie jak można tak postąpić? Szczególnie w godzinach szczytu? Jakim trzeba być bezmózgiem, żeby rzucić się na tory, kiedy wszyscy zmierzają do szkoły czy pracy albo stamtąd wracają? Za każdym razem, gdy zdarzało mi się utknąć w metrze, ściśniętej w wagonie z innymi jak sardynki w puszce, czującej na języku gryzący zapach ich potu, miałam ochotę walnąć głową o plastikowe szyby. Po trzecie: ściągnęłam pomysł na śmierć z książki Nicka Hornby’ego i podobało mi się to literackie nawiązanie. Dlatego wolałam trzymać się pierwotnego planu.
Wsiadłam do metra, wcisnęłam słuchawki w uszy i przescrollowałam telefon. Zewnętrzne hałasy utonęły w piosence Watermelon Sugar. Ciekawe, czy Harry Styles myślał kiedyś o samobójstwie? Doszłam do wniosku, że pewnie nie, zwinęłam książkę w trąbkę i wcisnęłam ją w tylną kieszeń spódniczki.
Powiedziałam Leah, że wybieram się na imprezę, ale ona była zbyt padnięta po podwójnej zmianie w knajpie, by zorientować się, że czternastolatki nie powinny chodzić na imprezy w walentynki o dwudziestej drugiej.
Poza tym zapomniała, że dzisiaj mam urodziny. A może udawała, że nie pamięta, bo była na mnie wściekła. Nie winiłam jej. Nie wiem, jak ona mogła patrzeć mi w oczy.
Nie przejmuj się. Przecież nie patrzy.
To nie był jedyny powód, dla którego dzisiaj chciałam się zabić, ale jeden z wielu. Tak to już jest z rozpaczą – nawarstwia się jak wieża jenga, wznosi się na niestabilnym gruncie, coraz wyżej i wyżej. Jeden fałszywy ruch i masz przekichane.
Moja siostra mnie nienawidziła. Gardziła mną za każdym razem, gdy patrzyła w lustro. Gdy szła do pracy, której nie znosiła. Nawet za sam fakt, że oddychałam. Niestety, była jedyną osobą na tym świecie, jaka mi pozostała. Na moją śmierć zareagowałaby ulgą. Oczywiście, najpierw byłaby w szoku, przybita, może nawet uroniłaby łzę. Ale prędzej czy później te uczucia zaczęłyby znikać.
Moje samobójstwo było wynikiem konstelacji ciasno powiązanych ze sobą tragedii, zszytych nicią pecha, okoliczności i rozpaczy. A to, że dzisiaj nie pamiętano o moich urodzinach... Cóż, przelało czarę goryczy. I tą czarą wzniosę sobie dziś toast.
Wspięłam się po schodach stacji Cathedral Parkway. Lodowate powietrze uderzyło w moje mokre policzki, a uszy wypełnił soundtrack składający się z manhattańskiego ruchu ulicznego, klaksonów i okrzyków pijanych ludzi. Minęłam budynki korporacji, luksusowe apartamentowce i historyczne monumenty. Tata zawsze powtarzał, że urodziłam się w najlepszym mieście na świecie. Zakończenie w nim żywota wydało mi się logiczne.
Przeszłam na chodnik i dotarłam przed gmach szkoły.
To był mój pierwszy rok w St. Paul, placówce oferującej edukację od klasy pierwszej do dwunastej, położonej w zamożniejszej części miasta. Dostałam tu pełne stypendium, co dyrektor Brooks uwielbiała mi wypominać, dopóki nie nastała Tamta Noc. Wówczas wytykanie subwencji dziecku, którego rodzice właśnie zmarli, stało się niestosowne.
Dostałam stypendium za najlepsze wyniki spośród uczniów ze wszystkich klas w rejonie. Jakaś nieznana mi paniusia z Upper East Side w ramach akcji charytatywnej zgodziła się opłacić moją prywatną edukację aż do ostatniej klasy. W zeszłym roku mama zmusiła mnie, bym napisała do niej list z podziękowaniem, jednak kobieta nie raczyła mi odpowiedzieć.
Nie uczyłam się w liceum St. Paul na tyle długo, by je znienawidzić, więc nie dlatego postanowiłam skoczyć z jego dachu. Ale nie sposób było nie zauważyć schodów przeciwpożarowych ciągnących się z boku tej sześciokondygnacyjnej kamienicy w stylu edwardiańskim, prowadzących na sam szczyt. Idealne miejsce na samobójstwo. Grzechem byłoby nie skorzystać.
Podobno władze szkoły zdawały sobie sprawę, że udostępnianie dachu zestresowanym nastolatkom nie jest dobrym pomysłem, ale schody musiały zostać ze względów BHP. Zabezpieczono je łańcuchem, który z łatwością można było pokonać.
Tak właśnie zrobiłam, a następnie nieśpiesznie wspięłam się po schodach. Śmierć mogła poczekać jeszcze kilka minut. Wyobrażałam ją sobie tyle razy, że niemal czułam: jednostajny szum, zgaszone światła, ogólne otępienie i niezaprzeczalną błogość.
Kiedy dotarłam na górę, w ułamku sekundy podjęłam decyzję, żeby rozciąć wnętrze nadgarstka o zardzewiały gwóźdź. Krew popłynęła jak na zawołanie. Teraz umrę z blizną.
Wytarłam głęboki szkarłat o spódniczkę. Dłonie mi zwilgotniały, nie potrafiłam złapać tchu. Zatrzymałam się, dopiero gdy dotarłam do atramentowych dachówek pokrywających spadzisty dach.
Ku niebu wznosiły się trzy kręte kominy o ustach poczerniałych od sadzy. Przede mną rozciągał się Nowy Jork w całej swojej makabrycznej okazałości. Rzeka Hudson. Parki, kościoły i wysokościowce częściowo przesłonięte przez chmury. Na ciemnym horyzoncie tańczyły światła miasta, które widziało wojny, plagi, pożary i bitwy.
O mojej śmierci nikt najprawdopodobniej nie wspomni w wiadomościach.
Wtedy coś zauważyłam. A raczej kogoś. Zdecydowanie nie spodziewałam się tutaj towarzystwa.
Na skraju dachu, plecami do mnie, kołysząc nogami, siedział chłopak w czarnej bluzie z kapturem i dresowych spodniach. Przygnębiony kulił ramiona i spoglądał w dół gotów skoczyć. Nachylał się centymetr po centymetrze. Powoli, z determinacją.
– Nie! – krzyknęłam.
Decyzję o powstrzymaniu go podjęłam odruchowo. Tak jak wtedy, gdy się uchylasz, bo ktoś cisnął czymś w twoją twarz.
Postać zamarła.
Nie odważyłam się choćby mrugnąć. Obawiałam się, że gdy otworzę oczy, jego już nie będzie.
Po raz pierwszy od Tamtej Nocy nie czułam się jak kompletna porażka.Kellan
Pewnie będą pytać dlaczego. Dlaczego to zrobił? Dlaczego ubierał się jak dziwak? Dlaczego zrobił to swojemu bratu?
Pozwólcie, że was oświecę. Chciałem to zrobić, ponieważ Tate Marchetti to skurwiel. Wierzcie mi, mieszkałem z tym typem. Odebrał mnie mojemu ojcu, choć nawet nie raczył zapytać mnie o zdanie. Gdybym mógł umrzeć dwukrotnie, żeby przysporzyć jeszcze więcej cierpienia mojemu starszemu bratu, zrobiłbym to bez wahania.
Ale powróćmy do mojego samobójstwa.
Nie była to pochopna decyzja. Dojrzewałem do niej latami. A w zeszłym tygodniu zrobiłem listę za i przeciw (wiem, banał, ale co mi zrobicie?). Nie uszło mojej uwagi, że jedna z tych rubryk jest znacznie krótsza.
Za:
– Tate dostanie zawału.
– Koniec ze szkołą.
– Koniec z pracami domowymi.
– Banda sportowców, która naoglądała się za dużo Euforii, nie będzie mnie już dręczyć.
– Żadnych więcej rozmów przy kolacji o wyborze między Harvardem a Yale (i tak nie dostanę się tam ze swoimi stopniami, nawet jeśli tata ufunduje im trzy nowe skrzydła, szpital i odda nerkę).
Przeciw:
– Będę tęsknić za tatą.
– Będę tęsknić za moimi książkami.
– Będę tęsknić za Charlotte Richards (przy okazji, nie znam jej; jest ładna, ale co z tego?)
Wyjąłem z plecaka puszkę piwa Bud Light i otworzyłem. Piana trysnęła, bo zawartość wzburzyła się podczas wspinaczki po schodach. Palce mi zamarzały, więc najwyższy czas mieć to z głowy. I właśnie chciałem to zrobić, ale coś odwróciło moją uwagę. Na schodach rozległo się ciche stukanie.
Co, u...?
Tate nie ma pojęcia, że tu jestem, ale nawet gdyby jakimś cudem się dowiedział, idzie dzisiaj na nocną zmianę w szpitalu Morgan-Dunn. Musi być to ktoś ze St. Paul, kto również zauważył zamknięte metalowe schody. Może jakaś wstawiona para, która chce zaliczyć szybki numerek?
Nachyliłem się, żeby skoczyć, zanim mnie zobaczą, i wtedy usłyszałem:
– Nie!
Zastygłem, ale się nie odwróciłem.
Głos był znajomy, mimo to nie mogłem pozwolić sobie na nadzieję. Bo jeśli to ona, na pewno mam halucynacje.
Nastała cisza.
Chciałem skoczyć. Nie zaszedłem tak daleko tylko po to, żeby tak to się skończyło. Nie stchórzyłem, ale ciekawiło mnie, co ona teraz zrobi. Bo właśnie zastała niezły gnój.
Osoba ze mną odezwała się ponownie.
– Crass nie sprzedaje bluz. Nie popierają kapitalizmu. Coś ci się pokićkało, koleś.
Że co?
Gwałtownie odwróciłem głowę.
To była ona.
Jasna cholera, Charlotte Richards we własnej osobie.
Gęsta grzywka w orzechowym odcieniu przysłaniała jej wielkie zielone oczy. Ubrana była jak emo bohaterka anime (co w sumie uchodziło za typowy kobiecy strój w amerykańskich pornosach: spódniczka, koszulka z logo AC/DC, zakolanówki i martensy).
Nie była ani popularną laską, ani pustelnicą, mimo to miała w sobie magnetyzm, którego nie potrafiłem opisać. Ale dzięki niemu koniecznie chciałem ją poznać.
Balansowała na nierównych dachówkach, trzymając ręce w kieszeniach kurtki.
– Sam zrobiłeś tę bluzę? Widać, że podróba.
Zignorowałem tę uwagę i odrzuciłem pustą puszkę wprost w mroczne szczęki szkolnego dziedzińca. A następnie wyciągnąłem z plecaka kolejną pełną i otworzyłem.
Charlotte wpieniła mnie, bo wyczuła podróbkę. Co z tego, że się w niej podkochiwałem? Ludzie w naszym wieku są zbyt głupi i nie mają pojęcia, że brytyjskie anarchistyczne punkowe kapele z lat siedemdziesiątych nie sprzedają gadżetów. Ale, oczywiście, mnie musiała się spodobać laska z działającym mózgiem.
– Mogę jedno? – Usiadła obok mnie, dla bezpieczeństwa zahaczając ramieniem o komin.
Zamrugałem. Ta sytuacja nie wydawała się prawdziwa. Charlotte była tutaj, rozmawiała ze mną, siedziała tuż-tuż. Musiała wiedzieć, że jestem społecznym wyrzutkiem. Nikt w szkole się do mnie nie odzywał. Ani poza szkołą, tak dla jasności.
Ciekawe, ile o mnie wiedziała. Nie żeby to miało jakieś znaczenie. Przecież i tak nie będę się z nią spotykać ani nawet nie natknę się na nią jutro na korytarzu. Na tym polega całe piękno rezygnacji z życia: nikogo nie musisz o tym zawiadamiać.
Z wahaniem podałem jej puszkę.
Charlotte przestała kurczowo trzymać się komina i upiła niewielki łyk.
– Boże. – Wystawiła język, zmarszczyła nos i oddała mi piwo. – Smakuje jak spocone stopy.
Wziąłem spory łyk z bezzasadnym poczuciem wyższości.
– To chyba powinnaś przestać lizać stopy.
– I pić piwo.
– Przywykniesz. Nikt nie lubi smaku alkoholu. Ludziom podoba się tylko to, jak się po nim czują.
Uniosła brew.
– Często pijesz?
Oświetlała nas lampa pobliskiego budynku. Poza tym było ciemno. Mimo to dobrze widziałem Charlotte Richards, i to z bliska. Kto by pomyślał? Była tak ładna, że gdybym cokolwiek czuł, pewnie bym się uśmiechnął.
– Dość często.
W wolnym tłumaczeniu: znacznie częściej niż powinienem. W moim wieku.
– Twoi rodzice wiedzą?
Posłałem jej znudzone spojrzenie.
Zazwyczaj stresowałem się przy ludziach, szczególnie tych z cyckami, ale piwo mnie rozluźniło. Poza tym w mojej głowie często rozmawiałem z Charlotte. Uniosłem brwi.
– A czy twoi rodzice wiedzą, że właśnie chlejesz?
– Moi rodzice nie żyją – oznajmiła głosem pozbawionym emocji. Jak gdyby powtarzała to tyle razy, że w słowach nie kryło się już żadne znaczenie.
Na chwilę mnie zamurowało.
„Przykro mi” wydawało się zbyt nijakie. Nie znałem żadnego rówieśnika pozbawionego obojga rodziców. Jednego tak. Zdarza się. Moja mama leży teraz dwa metry pod ziemią. Ale dwoje? To już historia rodem z Olivera Twista.
Właśnie się okazało, że tragedia Charlotte Richards przewyższa moją.
– Och.
Serio, Kellan? Znasz tyle słów, a nasunęło ci się tylko „och”?
– Jak? – dopytałem.
No, nie mogłem pochwalić się elokwencją.
Pobujała nogami i rozejrzała się wokół.
– W naszym domu wybuchł pożar. Wszystko spłonęło.
– Kiedy?
Kiedy? Dlaczego w ogóle o to zapytałem? Czy pracowałem w ubezpieczeniach?
– Tuż przed świętami.
Jeśli się nad tym zastanowić, rzeczywiście Charlotte nie pojawiła się w szkole ani przed świętami, ani po nich. Oczywiście, inni na pewno o tym rozmawiali, ale byłem równie popularny, co zużyty tampon w damskiej łazience, więc plotki do mnie nie dotarły. Prawdę powiedziawszy, stałem się tak niewidzialny, że ludzie wpadali na mnie przez przypadek.
– Przykro mi – wymamrotałem. Ogarnęło mnie poczucie winy. Byłem na nią zły. Nie to miałem dziś czuć. – Nie wiem, co powiedzieć.
– „Przykro mi” ujdzie. Najbardziej wkurza mnie, kiedy po usłyszeniu mojej historii ludzie mówią, że miałam szczęście, bo przeżyłam. Brawo ja, szczęściara osierocona w wieku trzynastu lat! Oblejmy to szampanem!
Wydałem dźwięk imitujący wystrzał korka, pociągnąłem łyk z niewidzialnej butelki i udałem, że się krztuszę.
Odpowiedziała zmęczonym uśmiechem.
– Mogłam wyjechać za miasto, żeby zamieszkać ze swoim wujem, ale stypendium w St. Paul to świetna okazja, z której szkoda zrezygnować. – Charlotte sięgnęła po puszkę; nasze palce się zetknęły. Upiła kolejny łyk, po czym mi ją oddała. – To co, dlaczego tu jesteś?
– A ty?
Puściła do mnie oko.
– Panie przodem.
Charlotte Richards potrafi żartować. Kurde, z bliska jest jeszcze fajniejsza!
– Musiałem pomyśleć na osobności.
– Nie ściemniaj! – prychnęła ponuro. – Widziałam, jak się nachylasz. Jesteś tu z tego samego powodu co ja.
– Czyli?
– Żeby to wszystko zakończyć – oznajmiła dramatycznym tonem, przykładając do czoła wierzch dłoni.
Straciła przy tym równowagę i poleciała do przodu, ale na szczęście zdążyłem wyciągnąć rękę i powstrzymałem ją przed upadkiem. Chwyciła się mojej dłoni z piskiem, który kompletnie nie pasował do osoby, która zamierzała zakończyć swoje życie. I w tym momencie dotarło do mnie, że poniekąd dotykam jej cycka.
Powtarzam: poniekąd dotykam cycka Charlotte Richards.
Gwałtownie cofnąłem rękę, ale ona się jej uczepiła, wbiwszy paznokcie w moją skórę.
Niezręczna sytuacja. Istniało jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć procent szans, że zacznie mi stawać. Jezu Chryste, dlaczego nie skoczyłem kilka minut temu? Mogłem wyjść z tego z twarzą!
Poczułem przy dłoni bicie serca Charlotte. Puściła mnie, a ja się odchyliłem i przeniosłem spojrzenie na rzekę Hudson. Szczęki zaciskałem tak mocno, że bolały mnie zęby.
– Chcesz umrzeć? Taa, jasne! – mruknąłem. Przed chwilą chyba posrała się ze strachu. – Ale nie ma w tym nic złego. To nie twoja wina. Statystyki mówią, że teraz masz mniejszą ochotę, by ze sobą skończyć.
To był mój obszar zainteresowań. Sporo wiedziałem o samobójstwach. Odrobiłem pracę domową w tym zakresie. Co za ironia, zważywszy na to, że ja nigdy nie odrabiam prac domowych.
Wiedziałem na przykład, że ludzie są mniej skłonni do samobójstw między czterdziestym piątym a pięćdziesiątym czwartym rokiem życia. Wiedziałem również, że najpopularniejszą metodą jest pistolet (pięćdziesiąt procent) i najczęściej wybierają ją mężczyźni.
Ale przede wszystkim wiedziałem, że bystra Charlotte tak naprawdę nie chce ze sobą skończyć. Ma tylko chwilowego doła, nic poza tym.
Spojrzałem na dziedziniec, gdzie wkrótce miałem wylądować, a potem podniosłem głowę. Przyszedłem tutaj, by umrzeć, bo chciałem, żeby zobaczyli to wszyscy ze szkoły. Chciałem zryć im banię, tak jak oni mnie. Chciałem pozostawić w nich szpetną bruzdę, której nie da się zakryć żadnym makijażem.
Oczywiście nie dotyczyło to Charlotte.
Nie mogę powiedzieć, że jakoś specjalnie ją obchodziłem, ale kiedy mijaliśmy się na korytarzu, uśmiechała się do mnie. Raz nawet podniosła długopis, który upuściłem. Jej przyjazne nastawienie było okrutne. Dawało mi fałszywą nadzieję, która była niebezpieczna.
Charlotte spojrzała przed siebie, wcisnąwszy dłonie pod uda.
– Ja nie żartuję. Po prostu... Sama nie wiem... Chyba chcę umrzeć na własnych warunkach, wiesz? Nie mogę znieść życia bez rodziców. Mam jeszcze siostrę, Leah, która pracuje na dwie zmiany w knajpie, żeby nas utrzymać. Musiała nawet zrezygnować ze studiów, żeby mnie wychować. Zapomniała, że dzisiaj mam urodziny.
– Wszystkiego najlepszego – wymamrotałem.
– Dzięki. – Nachyliła się nad przepaścią, jakby chciała mnie sprawdzić, i wróciła na miejsce. – Szkoda, że nie mam raka. Albo innej poważnej choroby. Demencji, udaru, jakiejś niewydolności. Gdybym przegrała walkę z czymś takim, byłabym odważna. Ale ja walczę tylko z tym, co jest w mojej głowie. A gdy przegram, świat nazwie mnie słabą.
– Jak dobrze, że po śmierci nie będziemy przejmować się tym, co o nas myślą.
– Kiedy dotarło do ciebie, że chcesz... – Charlotte przesunęła palcem po szyi i pozwoliła opaść głowie. Udała trupa.
– Kiedy zrozumiałem, że wolę mieć oczy zamknięte niż otwarte.
– W jakim sensie?
– Kiedy śpię, mam sny. Kiedy się budzę, zaczyna się koszmar.
– Co jest koszmarem?
Nie odpowiedziałem od razu, a Charlotte przewróciła oczami i wyciągnęła coś z kieszeni. Rzuciła to coś w moją stronę, a ja złapałem. Zwykły pens.
– Pens za twoich myśli sens.
– Wolałbym pięćdziesiąt dolarów. Tak to się nie opłaca.
– W życiu nie chodzi wyłącznie o pieniądze.
– Wujek Sam się nie zgadza. Witaj w Ameryce, mała.
Roześmiała się.
– Jestem spłukana.
– Słyszałem takie plotki – potwierdziłem. Zależało mi na tym, by mnie znienawidziła, jak reszta szkoły, bo wtedy przestałaby patrzeć na mnie tak, jak na kogoś, kogo da się naprawić.
– Nieważne. Nie zmieniaj tematu. Dlaczego chcesz skoczyć?
Postanowiłem pominąć część społeczną mojego powodu: wyzwiska, samotność, bójki i skupić się na tym, co dzisiaj doprowadziło mnie na skraj wytrzymałości.
– Nie jestem sierotą, jak ty, ale mam popieprzoną rodzinę i przytłaczające dziedzictwo. Mój ojciec to pisarz Terrence Marchetti. No wiesz, ten od Niedoskonałości.
Nie mogła o tym nie słyszeć.
Książka wyszła w zeszłym miesiącu, a już drukowano trzeci nakład. Klimat jak z Lęku i odrazy w Las Vegas i Trainspottingu, tylko w mroczniejszej scenerii. „The New York Times” okrzyknął Niedoskonałości książką dekady, zanim jeszcze się ukazała. Właśnie powstają trzy adaptacje: filmowa, serialowa i teatralna. Powieść przetłumaczono na pięćdziesiąt dwa języki. Pobiła rekord sprzedaży w Ameryce. Podobno ma wygrać tegoroczną National Book Award.
– Moja mama to modelka Christie Bowman – ciągnąłem monotonnym głosem. – Pewnie pamiętasz, że zmarła z przedawkowania, rozbiwszy twarzą lustro, z którego wciągała kokainę w naszym domu.
Nie wspomniałem, że to ja znalazłem ją martwą. Nie wspomniałem o krwi. Po prostu nie mogłem.
Teraz to Charlotte patrzyła na mnie, jakbym urwał się z choinki.
Zebrałem się w sobie i dokończyłem:
– Mam przyrodniego brata Tate’a. Mój ojciec zrobił skok w bok w latach osiemdziesiątych. Tate zabrał mnie ojcu pod jakimś durnym pretekstem, a tata jest zbyt słaby, by walczyć o opiekę.
– Serio? – Jej oczy wydawały się takie wielkie i zielone, że miałem ochotę w nie wskoczyć i przebiec się po nich jak po trawiastym polu.
Spuściłem wzrok i pokiwałem głową, przysiadając na dłoniach.
– Twoja siostra przynajmniej wzięła za ciebie odpowiedzialność po stracie rodziców. – To nie był konkurs na największego cierpiętnika, ale trochę tak się czułem. Bo jeśli któreś z nas będzie miało dzisiaj prawo umrzeć, na pewno ja. – Mam co prawda rodzica, ale mój brat ograniczył nasze kontakty. To chyba dlatego, że kiedy był mały, nie było przy nim ojca. To go sponiewierało i teraz chyba próbuje ukarać tatę, odbierając mu mnie.
– Co za palant.
Podciągnąłem się, wycierając brudny dach bluzą, i pokiwałem głową. Może zbyt mnie to podbudowało, ale nikt, no może poza moim ojcem, nigdy nie powiedział o Tacie złego słowa. Zrobiła to dopiero Charlotte Richards.
– Tate to diabeł wcielony. Mogłem mieszkać z tatą, uczyć się w domu, jeździć z nim w trasy po świecie. Chcę zostać pisarzem jak on. Ale nie, muszę chodzić do tej koszmarnej szkoły, a potem wracać do pustego domu, bo Tate pracuje osiemdziesiąt godzin tygodniowo.
– Powiedziałeś „chcę”. – Przygryzła dolną wargę. – Nie „chciałem”. Użyłeś czasu teraźniejszego.
– No i co?
– Twój ojciec na pewno będzie załamany, gdy usłyszy, że ze sobą skończyłeś.
– Nie próbuj odwodzić mnie od tego pomysłu – ostrzegłem.
– Dlaczego?
– Bo i tak to zrobię.
Zapadło milczenie.
– Mogę się założyć, że zaczniesz żałować, gdy już będziesz leciał – powiedziała Charlotte.
Spojrzałem na nią.
– Co?
Charlotte Richards, dziewczyna, w której podkochuję się od ósmej klasy, właśnie mówi mi, że nie powinienem odbierać sobie życia. Nawet nie wiedziałem, co o tym sądzić.
– Kiedy będziesz spadać, zrozumiesz, że popełniłeś ogromny błąd. A poza tym chyba tego nie przemyśleliśmy. Tu wcale nie jest tak wysoko. Prędzej złamiesz kręgosłup i resztę życia spędzisz na wózku inwalidzkim, nie panując nad ślinotokiem. Masz zbyt wiele do stracenia.
– Czy ty się naćpałaś?
To przerażające, ale jej pomysł zaczynał mnie kusić. Ale przede wszystkim nie chciałem robić tego w jej obecności. A jak się osram? A jeśli głowa mi eksploduje? Wolałbym, żeby nie zapamiętała mnie w ten sposób.
Wtedy na pewno, w życiu pozagrobowym, nie będziesz miał okazji się z nią umówić.
– Masz rodzinę, która cię kocha. Bogatego, sławnego ojca i marzenie, które musisz spełnić. Nasze sytuacje się różnią. Ty masz po co żyć.
– Ale Tate...
– On nie może stać między tobą a ojcem w nieskończoność. – Pokręciła głową. – Przy okazji: jestem Charlotte. – Wyciągnęła do mnie dłoń, ale jej nie przyjąłem.
Przy niej nie potrafiłem zebrać myśli.
A potem powiedziała coś, co jeszcze bardziej zbiło mnie z pantałyku.
– Chyba jesteśmy z tego samego rocznika.
– Zauważyłaś mnie?
Nagroda dla Najbardziej Żałosnego Drania wędruje do mnie.
– Tak. Widziałam, jak w trakcie lunchu czytałeś coś na Kindle’u, skulony jak jakieś zwierzę. – Wyciągnęła książkę z kieszeni spódniczki. Było zbyt ciemno, bym mógł rozszyfrować tytuł. Rzuciła mi ją na kolana. – Myślę, że ci się spodoba. To o samotności, szaleństwie i braku satysfakcji. To o nas.Charlotte
Ja również znałam jego nazwisko. Kellan Marchetti. Syn współczesnej literackiej legendy Ameryki.
Wygooglowałam Kellana, gdy tylko zjawiłam się w St. Paul. Sęk w tym, że on był bardzo niepopularny, na własną prośbę. To dziwne, bo wziąwszy pod uwagę jego wygląd – wysoki, szczupły, uroczy, lekko umięśniony – oraz nazwisko, powinien należeć do śmietanki towarzyskiej. Ale on postanowił zostać samotnikiem. Nie pomagała również mroczna stylówka: cały na czarno, ubrania ozdobione agrafkami, oczy wymalowane kredką, czarne paznokcie, naszywki w lamparcie cętki. Raz zjawił się w szkole, mając na rękach kabaretki imitujące rękawiczki. I zawsze chodził przygarbiony jak Atlas, który dźwiga na barkach ciężar całego świata. W trakcie przerwy na lunch podnosił niedopałki i udawał, że je pali, a Sandy Hornbill przyłapała go raz na biologii na lizaniu żaby (no dobra, to ostatnie podpada pod plotkę). Rzecz w tym, że Kellan nie był dziwakiem. Po prostu takiego udawał.
Nie miałam pojęcia, co mogło skłonić go do skoku. Sama wciąż zamierzałam to zrobić, prawda? Ale w przypadku Kellana wydawało mi się to zbyteczne. Miał kędzierzawe, nieco zapuszczone kasztanowe włosy i oczy w kolorze burzowego nieba. Im dłużej na niego patrzyłam, tym bardziej wydawał mi się przystojny. Jak członek rockowej kapeli.
– Nie skacz – powtórzyłam, zaciskając jego palce na mojej książce.
Były lodowate. Ciekawe, jak długo tu siedzi i rozmyśla nad śmiercią?
– Nie sądzisz, że zważywszy na sytuację, twoja prośba zakrawa na hipokryzję?
– Moja sytuacja jest inna.
– Tak, racja. Ty masz nadzieję.
– Nie mam rodziców, pieniędzy ani przyszłości. Nadzieja nie jest mi pisana.
– Ale masz siostrę, która dla ciebie poświęciła wszystko – wytknął. Aż się cofnęłam. Jego słowa uderzyły mnie bardziej, niż sądził. – A teraz chcesz zostawić ją samą. To bardzo miłe z twojej strony, Lottie.
Ugryzłam się w język, żeby nie skomentować zdrobnienia, i posłałam mu rozdrażnione spojrzenie. Mimo że mówił same przykre rzeczy, nie słyszałam w nich złośliwości. Jakby naprawdę mu na mnie zależało.
– Jesteśmy w tej samej sytuacji – zauważyłam. – W kwestii naszego rodzeństwa. I jeżeli mam nie skakać, to ty też nie powinieneś. Oni nas kochają.
Gdy tylko słowa opuściły moje usta, zrozumiałam, że są prawdziwe. Leah mnie kochała. Mimo że teraz trawiła ją nienawiść, i tak jej na mnie zależało. Dlatego poświęciła dla mnie wszystko. Dlatego zrezygnowała ze studiów.
To objawienie rozlało się ciepłem w mojej piersi.
Kellan potrząsnął głową.
– Nie mój brat.
– Posłuchaj mnie. Nie twierdzę, że masz tego nie robić, ale zastanów się chociaż. Przez tę noc. Jeszcze nie czytałeś W drodze. Tak nie można odejść.
Znów łyknął piwa.
– Nie skorzystam.
– Wózek inwalidzki – przypomniałam.
– To sześć kondygnacji.
– Ludzie skaczą z takiej wysokości z jachtu i zanurzają się w wodzie jak nóż w miękkim maśle. Ty najpewniej skończysz z połamanymi kończynami. A jeśli tak się stanie, już zawsze będziesz mieć do siebie pretensje.
Przyjrzał mi się uważnie.
– Jesteś wyjątkowo nieustępliwa.
– Wiem! – odparłam radośnie.
Uśmiechnął się. On naprawdę się uśmiechnął! Nie był to uśmiech szeroki ani radosny, ale na początek wystarczał.
– Dobra, sprawdźmy, o co tyle krzyku. – Wziął książkę i zmrużył oczy, próbując odczytać opis na okładce.
Chciało mi się śmiać, ale się powstrzymałam. Być może to, co właśnie robiliśmy, miało sens, choć wydawało mi się zbyt proste? Człowieka pociesza myśl, że inni przechodzą przez coś podobnego. Nawet diabeł potrzebuje przyjaciela.
– A skąd mam wiedzieć, że dotrzymasz tej części umowy i nie złamiesz jej, gdy tylko stąd odejdę? – zapytałam.
– Nie wiesz – odparł Kellan. – Ale tego nie zrobię. Dałem ci moje słowo. Jestem zdołowany, lecz daleko mi do zakłamanego złamasa.
– To co teraz będzie?
Wzruszył ramionami.
– To ty wpadłaś na pomysł, by porzucić ten plan. – Jego oczy rozbłysły.
Przez krótką chwilę myślałam, że naprawdę się cieszy. Pstryknęłam palcami.
– Zawrzyjmy pakt. Czytałam o tym w jednej książce.
– Długa droga w dół. – Kellan pokiwał głową i z uśmiechem wywrócił oczami w kolorze zimowego nieba nad Londynem.
Nick Hornby to facet, który od nowa rozsławił literaturę współczesną w Wielkiej Brytanii i utwierdził klasę średnią w przekonaniu, że piłka nożna jest spoko. Nie powinno mnie dziwić, że Kellan o tym wie. Pochodził z domu, w którym ludzie czytają książki. I słuchają punk rocka.
Czułam się tak, jakbyśmy oboje znali jakiś sekretny język. Jakbyśmy utknęli na tej samej orbicie, idealnie zsynchronizowani, podczas gdy wszyscy wokół nas zdają się wybici z rytmu.
Zaskoczony Kellan ściągnął brwi, jak gdyby dotarło do niego, co ten pakt ma oznaczać.
– Chcesz się ze mną zadawać?
Moje policzki zapłonęły.
– Tak.
Pomyślałam o konsekwencjach kumplowania się z Kellanem, ale jakoś mnie to nie obeszło.
Najwyraźniej miał odmienne zdanie, bo jego mina – z pełnej nadziei – przeszła w udręczoną.
– Sorry, ale ja się z nikim nie przyjaźnię. – Szturchnął mnie ramieniem. I dodał, niemal z czułością: – Tak będzie lepiej dla nas obojga. Nie bierz tego do siebie.
– Nie obchodzi mnie, co ludzie powiedzą.
– Bo jeszcze nie słyszałaś, jakie wredne rzeczy padają z ich ust. Niech zostanie tak, jak jest. I zadbajmy, by tak zostało. Nie mówię „nie” przyjaźni. – Pokręcił głową. – Chodzi mi o to, że nasza przyjaźń... No, musi być dopasowana do nas. Musi być z nami, hm, ZGONdna.
– W każde walentynki. – Uśmiechnęłam się szeroko. – Będziemy się spotykać w moje urodziny.
– Na tym dachu. – Wbił spojrzenie w niebo. W nieskończony wszechświat.
Stojąc ramię w ramię, odszukaliśmy wzrokiem gwiazdę, która wkrótce miała wybuchnąć i spłonąć.
Gdy postanowiłam nie dołączać do moich rodziców, poczułam się bardziej żywa niż kiedykolwiek od ich śmierci.
– Tego samego dnia, na tym samym dachu i o tej samej porze. – Sprawdziłam zegarek w telefonie.
Dochodziła północ. Przyjechałam tutaj o dwudziestej trzeciej.
Siedzieliśmy tu przez całą godzinę?
– A jeśli jedno z nas postanowi to zrobić... – Kellan urwał.
– ...uprzedzi to drugie – dokończyłam.
Pokiwał głową na zgodę.
– Wiem, jak to ma wyglądać.
– Och, i nie zapomnij oddać mi książki! Jest z biblioteki. Nie chcę dostać grzywny.
– Masz to jak w banku, Charlotte Richards. – Zasalutował. – Ale zanim się rozejdziemy, chciałbym, żebyś coś mi obiecała. Ale tak na serio.
Popatrzyłam wyczekująco. Wiedziałam, że nie powinnam się zgadzać, dopóki nie usłyszę, co ma mi do powiedzenia.
– Po pierwsze nie odzywaj się do mnie przy ludziach. Nigdy. Wierz mi, to dla twojego dobra. Po drugie ten pakt będzie trwał tylko do ostatniej klasy. Kiedy oboje skończymy osiemnaście lat, już nie będziemy musieli pilnować siebie nawzajem. – Ukłonił się, jakby chciał mi dać znać, że skończył.
Wiedziałam, że robi to dla mnie, dla mojej dobrej reputacji. Żebym miała szansę na przetrwanie w tej szkole. Wzruszyłam się. Chciałam zawalczyć o możliwość bycia jego przyjaciółką – taką z prawdziwego zdarzenia – ale nie mogłam go do niczego zmuszać.
– Umowa stoi.
Kellan podniósł się i podał mi rękę. Uścisnęłam ją, siedząc na dachówkach.
Kiedy pomógł mi wstać, zakręciło mi się w głowie. Pociągnął mnie w głąb dachu, z dala od przepaści, a potem wepchnął książkę do plecaka i przewiesił go przez ramię.
– Krwawisz. – Wskazał głową na mój nadgarstek. Spuściłam oczy. – Chyba powinnaś pójść do szpitala na zastrzyk przeciwtężcowy.
– Boję się igieł.
Ironia moich słów dotarła do mnie z opóźnieniem.
Kellan musiał ją wyczuć, ponieważ nocne powietrze przeciął jego ochrypły śmiech.
– To twój pogrzeb.
– Ale ty jesteś zabawny!
– Do następnego razu, Charlotte Richards. – Skłonił się lekko i odszedł, zostawiając mnie samą, z krwią kapiącą na udo.
Czy ja właśnie uratowałam życie temu chłopakowi?
Czy on uratował moje?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------