Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Słodka Victoria - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słodka Victoria - ebook

Przygody, wiktoriańscy dżentelmeni i sterowce! Maria Clipwood to młoda i niedoświadczona córka wynalazcy, której marzy się życie pełne chwały i przygód. Gdy przyjaciel jej ojca, Edward Harrington, buduje prototypowy sterowiec i organizuje wyprawę po herbacianym szlaku z Chin do Londynu, po prostu musi do niej dołączyć. Są jednakże siły, którym nie w smak sukces tej ekspedycji. Gdy ścierają się polityczni przeciwnicy a stare konflikty zaogniają się, Maria będzie musiała nauczyć się stawiać wszystko na szali by przetrwać.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

Urzędnik portowy przeliczał kolejny plik stufuntowych banknotów, podczas gdy pracownicy znosili z pokładu statku drewniane skrzynie. Nie była to byle jaka jednostka. Titania była długim, smukłym, pomalowanym na czarno kliprem. Jego trzy wysokie maszty mieściły szereg rej, z których zwisały liny jakby tylko czekające by wypuścić wszystkie żagle. Wszystkim zebranym gapiom jednostka kojarzyła się, całkiem słusznie, z narowistą klaczą czekającą tylko okazji do galopu.

Titania nosiła na sobie ślady zużycia. Farba na burtach i dziobie poodchodziła, drewno było podrapane a pokład wypłowiały i wydeptany. Nie ujmowało to jej jednak uroku. Wręcz przeciwnie, kliper ten dopłynął jako pierwszy do portu w Londynie przebywszy cały herbaciany szlak z Chin. Na jego właściciela czekała nagroda w postaci najlepszych kontraktów na herbatę i wpisania swego imienia na karty historii. Tak się tu robiło interesy. Odważni zwyciężali a zwycięzcy brali wszystko.

Z dala od całego tego portowego zgiełku, na obrzeżach Londynu, stał dom. Nie był to dom byle jaki: daleko mu było do zatłoczonych kamienic, w których gnieździli się pracownicy fabryk czy zadymionych mieszkań przy torach kolei. Był to wygodny, piętrowy budynek z niewielkim ogródkiem, typowy dla wysoko wykwalifikowanych pracowników, bankierów czy, tak jak w przypadku właściciela tego konkretnego lokum, wynalazców. Mieszkali tam państwo Clipwood.

W salonie tego mieszkania panowała atmosfera spokojnego wieczoru. Świece ze starego, ozdobnego żyrandolu oświetlały jasno skromne, ale zadbane meble. Nakrycie stołu znikło już w kuchni pozostawiając jedynie wspomnienie wspaniałej kolacji.

Pan domu, Robert Clipwood, ubrany w zieloną bonżurkę siedział w swoim fotelu i popijając herbatę czytał gazetę. Jego oko marszczyło się by utrzymać na miejscu monokl, od czego siwe bokobrody i łysiejąca już fryzura wydawały się nastroszone. Duże litery nagłówka gazety ogłaszały: “kryzys dyplomatyczny w Suezie”.

Pani Clipwood, ubrana w ciemnoszarą sukienkę siedziała obok na krześle i zajmowała się haftowaniem. Jej siwiejące już włosy ułożone były w kok, który dodawał statecznej kobiecie powagi. Ich córka, Maria, czytała zaś książkę na kanapie w pozycji o tyle wygodnej, o ile nieprzystającej młodej damie. Jej jasne, proste włosy spływały delikatnie na niebieską sukienkę.

Cisza popołudnia wymierzana jedynie cichym tykaniem zegara, aromat herbaty i bijące z kominka ciepło sprawiały, że było to sielskie popołudnie, którego nie dało się przerwać.

W tym momencie do salonu wszedł służący i przerwał sielskie popołudnie.

- Panie - oznajmił - przybył pan Harrington z niezapowiedzianą wizytą. Czy go pan podejmie?

Twarz pana Clipwooda stężała. Spojrzał na sługę znad gazety i wyraźnie się nad czymś zastanawiał.

-Tak - odpowiedział w końcu. - Wprowadź go.

Pół minuty później do salonu wszedł Edward Harrington, wysoki, szpakowaty mężczyzna. Wyglądał dość drapieżnie, zwłaszcza dzięki krótkim wąsom i nienagannie dobranemu surdutowi. Robert poderwał się z miejsca. Jego żona także się podniosła choć z większą dystynkcją. Gość ucałował dłonie pani domu i córki a następnie podał dłoń mężczyźnie. Obaj mieli stężałe miny.

- Może chodźmy do gabinetu - zaproponował pan Harrington.

- Chciałbym, ale… - Pan Clipwood odchrząknął nerwowo. - Panuje tam lekki nieporządek.

- Kilka papierów chyba nie będzie nam przeszkadzało w interesach - zauważył gość.

- Większość miejsca zajmuje moja nowa maszyna…

- Myślę, że się jakoś pomieścimy…

- Nie da się otworzyć drzwi…

Pan Harrington odpuścił. Westchnął tylko i przeszedł do rzeczy.

- Nie jest dobrze, panie Clipwood. Pańska inwestycja zupełnie się nie powiodła.

- Nonsens! - zaprotestował gospodarz. - Łodzie podwodne będą bardzo popularne! Trzeba dać im jeszcze trochę czasu!

Pan Harrington pokręcił głową.

- Mówię to panu, jak wynalazca wynalazcy. Ten projekt przepadł. A wraz z nim cała pożyczka, której panu udzieliłem.

- Kochanie - zaniepokoiła się żona - o czym on mówi?

- Niestety, będę zmuszony odebrać wasz majątek - zakończył pan Harrington. - Przykro mi, ale taka jest dola tych, co przegrali.

Pan Clipwood wpatrywał się w gościa jak jeleń w sforę wilków. Kobiety również przypatrywały się scenie lecz z mieszaniną szoku i niedowierzania.

- Muszę przyznać, panie Harrington, że przybył pan w samą porę - oznajmiła nagle córka nienaturalnie spokojnie.

- Słucham? - zdziwił się gość.

- Rozwiązał pan nasz problem - podjęła Maria wstając z kanapy i biorąc ze sobą torebkę. - Już od miesiąca planowaliśmy wyremontować salon, ale nie stać nas było, żeby go odpowiednio ozdobić.

Zdziwiony pan Harrington patrzył to na podchodzącą dziewczynę, to na gospodarza, ale w żadnym z tych miejsc nie znalazł odpowiedzi.

- Więc jeśli jeszcze raz obrazi pan mojego ojca… - wyjęła z torebki rewolwer i przytknęła do podgardla gościa - to osobiście przyozdobię salon pańskim jakże sprawnym mózgiem! - zakończyła ze złością.

Matka Marii zemdlała, Robert stał zszokowany a pan Harrington próbował spojrzeć w dół na tryskające wściekłością oczy dziewczyny.

- Ładny rewolwer - postanowił rozładować atmosferę. - Skąd panienka go ma?

- Sama zrobiłam! Co, może nie wierzysz?

Pan Harrington uśmiechnął się zbijając tym wszystkich z tropu.

- Masz talent po ojcu. Jestem pewien, że da się z niego trafić w środek tarczy ze stu jardów.

- Nawet z dwustu - odparła zadziornie dziewczyna chowając broń.

- Masz też charakterek…

- Oj, ma… - mruknął ojciec.

- Jeszcze wrócę w sprawie długu. Może znajdziemy jakiś sposób na spłatę. Tymczasem obowiązki wzywają.

Pan Harrington przejął kapelusz od służącego i udał się do drzwi. Maria z satysfakcją spojrzała na ojca.

- Co? - zdziwiła się widząc jego minę. - Przecież uratowałam nasz majątek.

- Jeszcze do tego wrócimy… - odparł ojciec drżącym głosem, po czym wziął się za cucenie żony.

Lord Nelson, z tych Nelsonów, jak zawsze powtarzał, szedł pospiesznie wzdłuż korytarza siedziby jego firmy. Oliwne lampy zgasły już o tej porze i arystokrata sunął niepohamowany wśród półmroku. Poły jego płaszcza powiewały w takt kroków a odziane w białe rękawiczki dłonie ściskały laskę dżentelmena i gazetę. Lekko pomarszczona twarz skrywała drapieżne, błękitne oczy a jego głowę zdobiły idealnie wystrzyżone siwe włosy.

Otworzył zamaszyście drzwi i równie pospiesznie wszedł do pomieszczenia. Wokół stołu z pojedynczą oliwną lampą zebrani byli już jego pracownicy.

- Jesteście wszyscy, dobrze - powitał ich niedbale.

- Przybyliśmy najszybciej jak mogliśmy, sir - odezwał się prezes zarządu. - W czym problem, jeśli zechciałby pan wyjaśnić?

Nelson rzucił na stół gazetę. Nagłówek głosił “kryzys dyplomatyczny w Suezie”.

- Na pewno czytaliście - stwierdził do podwładnych. - Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć?

- Turcy wysunęli do Wielkiej Brytanii żądania o wyspę Bahrejn. Dopóki nie uzyskają tej kolonii, zamierzają blokować kanał.

- Dziękuję, panie Harris, umiem czytać - zganił go lord. - Chcę wiedzieć, w jaki sposób ta sytuacja wpłynie na nasze interesy.

- Nie umiemy powiedzieć, ale podejrzewamy, że kryzys potrwa… kilka lat.

- Kilka lat?! - wykrzyknął zszokowany Nelson. - Czy chce mi pan powiedzieć, że nowa flota parostatków, na które wydaliśmy cały nasz kapitał nie popłynie z herbatą bo Turcy blokują kanał?

- Tak jest, sir - zgodził się nieśmiało prezes. - Jeśli niczego nie wymyślimy, albo nie zdarzy się cud, naszą spółkę czeka spektakularne bankructwo.

- Fantastycznie… - mruknął niezadowolony lord.Rozdział II

Test maszyny przebiegł pomyślnie. Edward Harrington patrzył z dumą na swoje dzieło, gdy ono ustawiało się powoli na swym miejscu. Wokół unosiły się kłęby pary pachnące palonym węglem i smarem. Mężczyzna wdychał te opary z lubością. Pachniały jak zwycięstwo. A on, Edward Harrington, zawsze wygrywał.

Znajdował się w opuszczonej zajezdni kolejowej pod Londynem. Kilka miesięcy wcześniej kupił ją za bezcen od Brytyjskich Kolei by rozpocząć swój epokowy projekt. Teraz zbierał owoce długiej pracy.

W pewnym momencie podszedł do niego służący. Bez słowa postawił na niewielkim stoliku filiżankę herbaty i poranną gazetę. Edward podniósł dziennik, lecz zanim do niego zajrzał, napawał się jeszcze widokiem pracowników przywiązujących wynalazek do uchwytów w podłodze hali.

- Wspaniała maszyna, sir - pochwalił sługa.

- Tylko wspaniała? Ona zrewolucjonizuje świat.

- Oczywiście, sir. Pragnę tylko przypomnieć ile pan w nią zainwestował. Następny krok powinien być bardzo ostrożny, jeśli nie chce pan skończyć jak, nie przymierzając, pan Clipwood.

- Clipwood to stary idealista. Na mechanice się zna, ale o inwestowaniu wie tyle, co gołębie z Trafalgar Square.

- Oczywiście - zgodził się sługa. - Nieraz pan udowodnił, że wie, w które drzwi zapukać.

- I tak jest i tym razem - powiedział z uśmiechem Edward zerkając na gazetę. - Chyba właśnie znalazłem odpowiednie drzwi.

Pokazał służącemu pierwszą stronę. Głośny nagłówek wieścił: “kłopoty Steam & Tea Company”.

- Chyba czas złożyć wizytę lordowi Nelsonowi.

Sługa zgodził się bezgłośnie, po czym obaj zapatrzyli się na maszynę, którą właśnie wyłączali pracownicy.

- Jeśli chce pan ją sprzedać, będzie potrzebowała dobrej nazwy - zauważył służący.

- Słuszna uwaga. To musi być nazwa, która dobrze się kojarzy. Taka, która dobrze wygląda na pierwszych stronach gazet. Może na cześć królowej?

Zastanowił się chwilę.

- Słodka Victoria. Jak to brzmi?

- Wspaniale, sir.

- Bordington, czy możesz mi to wyjaśnić? - zapytała gniewnie Maria.

- “Panie Bordington” - poprawił ją ojciec.

Od ostatniej wizyty pana Harringtona relacje w domu Clipwoodów bardzo się popsuły. Wybuchy gniewu córki były natychmiast tłumione przez ojca, co naturalnie prowadziło do jeszcze częstszych wybuchów gniewu. Śniadanie tego poranka nie było wyjątkiem.

- Tak, panienko? - zapytał wiernie służący, podchodząc do stołu i nie dając po sobie poznać, że wie co go czeka.

- Prosiłam o jajka lekko ścięte - wyjaśniła dziewczyna - a dostałam ugotowane na twardo! Bordington, czy nie potrafisz zrobić choć jednej rzeczy dobrze?

- “Panie…”

- Ojcze, nie poprawiaj mnie. To tylko służący, powinien znać swoje miejsce.

Robert uderzył pięścią w stół aż zabrzęczała porcelana. Spodki pobrązowiały od rozlanej herbaty. Nieszczęsny pan Bordington zdecydował, że to idealny moment na dyskretny odwrót do kuchni.

- Posłuchaj mnie uważnie, córko - rzekł ojciec bardzo uważając by nie zacząć krzyczeć. - To ty powinnaś się nauczyć, gdzie jest twoje miejsce. Nie masz za grosz szacunku do nikogo. Powinnaś nauczyć się zachowywać, jak na młodą, dobrze ułożoną damę przystało.

- Ojcze, sam zawsze mówiłeś, że powinnam sama decydować o swoim losie. i to właśnie robię. Nie pozwalam, by ktokolwiek decydował za mnie.

- Decydowanie o losie to jedno - ojciec zaczynał tracić kontrolę nad sobą - a awantura o jajko to zupełnie co innego. Mario, jesteś już dorosła a zachowujesz się jak pięcioletnia smarkula! Twoi bracia już dawno wyjechali i pozakładali swoje interesy! Jeśli chcesz kiedyś odziedziczyć mój warsztat…

- Więc to o to chodzi! - zauważyła dziewczyna. - Ty jesteś zły dlatego, że twoi synowie nie poszli w twoje ślady!

Podsłuchujący z ukrycia pan Bordington syknął z przerażenia. To był cios poniżej pasa.

- Nie będziesz się tak odzywała do swojego ojca! - wrzasnął pan Clipwood.

Maria, wyczuwając zagrożenie, zeszła trochę z tonu. Podniosła łyżeczkę i zaczęła interesować się jajkiem. Nie miała jednak apetytu, by cokolwiek jeść. Minęła pełna napięcia minuta ciszy, po której emocje zaczęły powoli opadać.

- Posłuchaj mnie, Mario - powiedział w końcu Robert. Wydawał się teraz bardzo stary. - Razem z twoją matką zdecydowaliśmy, że oddamy cię na nauki do szkoły dla dziewcząt z dobrego domu pani Griffin.

- Szkoła z internatem?! - wykrzyknęła zszokowana Maria.

- To najlepszy sposób, jeśli chcesz coś osiągnąć w życiu.

- Po prostu chcesz się mnie pozbyć! Nienawidzę cię!

Maria wstała tak gwałtownie, że krzesło przewróciło się za nią. Rzuciła serwetką o stół, wybiegła z jadalni i trzasnęła drzwiami tak mocno, że szyby w oknach zadźwięczały niebezpiecznie. Pan Clipwood westchnął beznadziejnie i zgarbił się.

- Nie obwiniaj się za jej charakter - powiedziała łagodnie żona. - Wychowanie dziecka to ciężka dola.

- Dlaczego z nią jest to takie trudne? - zapytał retorycznie Robert.

- Może rzeczywiście potrzebuje trochę posmakować trudów życia, żeby nabrać pokory. Szkoła pani Griffin to chyba dobre wyjście.

- Chyba masz rację… - zakończył mąż. Czuł się bardzo zmęczony.

Ulice Londynu były mokre od popołudniowej mżawki. Jesienny wiatr niósł chłód oraz zapach mokrych liści i koni. Wokół było głośno od tętentu kopyt, grzechotania kół dorożek i chłopca, który sprzedawał popołudniowe wydanie gazety.

Jedna z dorożek zatrzymała się pod drzwiami klubu Reforma. Wysiadł z niej Edward Harrington owinąwszy się szczelniej płaszczem. Spojrzał przelotnie na chłopca z gazetami ale natychmiast stracił zainteresowanie. Już czytał to wydanie. Zamiast tego wszedł przez okute drzwi wprost do klubu.

Reforma była klubem dżentelmenów wyższych lotów. To tu spędzali czas najbogatsi i najbardziej wpływowi obywatele Londynu. Jej wnętrze, naturalnie, musiało pasować do gustu gości. Obite skórą fotele, drogie zasłony czy bogato zdobione żyrandole idealnie pasowały do zapachu brandy i najlepszego tytoniu.

Pan Harrington szybko odnalazł wzrokiem lorda Nelsona grającego w brydża i do niego podszedł.

- Dzień dobry, sir - przywitał się.

- Dzień dobry, panie Harrington. Niestety, spóźnił się pan. Mamy już komplet.

Edward postanowił przejść od razu do rzeczy.

- Słyszałem o kłopotach pańskiej spółki i przyszedłem z rozwiązaniem.

Nelson odwrócił się bardzo powoli.

- Jestem zajętym człowiekiem, panie Harrington - wyjaśnił niespiesznie. - Podczas jednej takiej partii zakładamy interesy warte tysiące funtów.

- Proszę mnie wysłuchać, sir, na pewno się pan nie zawiedzie.

Lord wyjął z kieszeni złoty zegarek i go otworzył.

- Ma pan minutę, żeby mnie zainteresować. Poczynając od… teraz.

Harrington przełknął ślinę. Miał tę jedną jedyną szansę na współpracę z wyższymi sferami.

- Na pewno pan słyszał o eksperymentalnym szwadronie sterowców, którego używali Niemcy podczas wojny. Narobił niezłego zamieszania w szeregach Francuzów…

Trzydzieści sekund. Lord Nelson milczał.

- Tak się składa, że zbudowałem działający sterowiec - czuł, że traci animusz. - Nazywa się Słodka Victoria...

Piętnaście sekund. Zaczął panikować.

- Jeszcze nie testowałem go na dużych odległościach…

Pięć sekund.

- Dowiozę herbatę szybciej niż pańskie parostatki! - wykrzyknął zdesperowany.

Lord Nelson wydawał się niewzruszony, gdy wskazówka sekundnika minęła dwunastą. Pana Harringtona oblał zimny pot.

- Szybciej niż moje parostatki, powiada pan?

Edwardowi zaschło okropnie w gardle. Przytaknął więc tylko.

- Bardzo śmiałe z pana strony - dodał lord. - Ja jednak nie mam czasu na fantazjowanie o latających statkach.

- Ale ma pan też flotę normalnych statków, które nie wypłyną w rejs - wtrącił Harrington.

- Słuszna uwaga. Powiem tak: zawsze byłem ostrożny, jeśli chodzi o innowację. Mimo to chętnie zobaczę, co potrafi pańska Słodka Victoria. Ale jeśli mam przekonać inwestorów, potrzebuję dowodu, że jest to opłacalne.

- Mogę zorganizować wyprawę - zaproponował konstruktor Victorii.

- Bardzo dobrze. Proponuję zakład: jeśli dowiezie pan herbatę z Chin do Londynu w trzydzieści dni, zainwestuję w pański wynalazek.

- Trzydzieści dni? To niemo…

- Trzydzieści dni, panie Harrington. Przyjmuje pan, czy nie? Moi koledzy chcą rozdawać.

Edward spojrzał z przerażeniem na wyciągniętą dłoń. Przełknął ślinę i uścisnął ją.

- Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia. Jeśli po trzydziestu dniach od otrzymania od pana telegramu z Hong Kongu, równo o dwunastej, na Trafalgar Square znajdzie się choć jeden liść herbaty dostarczony przez Słodką Victorię osobiście sfinansuję flotę pańskich sterowców. Panowie są mi świadkami - oznajmił zerkając na towarzyszy, którzy pokiwali głowami. - A teraz, jeśli pan wybaczy, wrócę do gry.

Gdy pięć minut później pan Harrington przemierzał dorożką mokre ulice Londynu, jego emocje wciąż cwałowały szybciej niż narowisty koń.Rozdział III

Kiedy pracownicy kolei kończyli pracę, kierowali swe kroki do Semafora. Był to tani i trochę obskurny pub znajdujący się w pobliżu zadymionej zajezdni w Londynie. Z zewnątrz nie przedstawiał się zbyt atrakcyjnie. Ot, zwykłe zejście do piwnicy ozdobione starym szyldem z prostym rysunkiem lokomotywy i nazwą baru. Wewnątrz wyglądał równie nieciekawie. Kilka podłużnych stolików, niedostatecznie oświetlonych przez zawieszone pod niskim sufitem lampy oliwne, zapewniało minimalny komfort jakiego potrzebowała jego mało wyrafinowana klientela.

Roland Feux zamówił piwo i rozsiadł się przy stoliku. Był potężnie zbudowanym mężczyzną po trzydziestce, odziany w tanią koszulę i kamizelkę. Jego głowa o srogiej twarzy była łysa, za to obdarzona czarną, krzaczastą brodą. Jego piwne oczy, niegdyś płonące niepowstrzymanym blaskiem, teraz wpatrywały się smętnie w kufel.

Zdawał się nie zauważyć dwóch drabów, którzy do niego podeszli.

- Nietrudno cię znaleźć, Feux - powiedział jeden.

Roland nic nie odpowiedział.

- Pan Collins upomina się o swój dług - dodał drugi. - Jest bardzo zaniepokojony, że zalegasz już z czwartą ratą.

Mężczyzna nadal nic nie odpowiedział.

- Dla twojego dobra, zacznij płacić…

W tym momencie dotarło do nich, że czegoś tu brakowało. Przeważnie ich ofiary płakały, błagały lub chociaż cokolwiek odpowiadały. Pierwszy z nich położył dłużnikowi ogromne łapsko na ramieniu.

- Ty! Słyszysz co mówię?!

Szybki cios w twarz przekonał go, że Roland w istocie słyszał. Drugi cios, równie szybki, spadł na następnego draba. Ten zachwiał się, więc ofiara doprawiła go prawym sierpowym. Pierwszy oprawca doszedł do wniosku, że to nie przelewki. Zrzucił więc najbliższego kolejarza z krzesła, złapał siedzenie za oparcie i zamachnął się nim. Roland, nie myśląc wiele, chwycił za kufel i cisnął nim w oprycha. Rozpryśnięte szkło poraniło go w twarz i obaj najemnicy postanowili się wycofać.

- Powiedzcie panu Collinsowi, że jest łotr i łajdak! - krzyknął za nimi brodaty mężczyzna. Spojrzał następnie na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał jego kufel. - I że jest mi winny piwo!

Łotrzy uciekli niemal tratując w wejściu jakże nie pasującego do tego miejsca dżentelmena. Roland spojrzał na nowego gościa i westchnął.

- Ciebie tu tylko brakowało, Harrington.

- Feux, ty stary łajdaku, musiałem się ciebie naszukać.

Obaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem. Napięcie rosło a goście zamarli w oczekiwaniu na kolejną awanturę. Ci jednak roześmiali się i padli sobie w ramiona.

- Ależ ja cię dawno nie widziałem, stary druhu! - ucieszył się Roland.

- Ja również się stęskniłem. Pozwól, że ci postawię piwo.

Edward zamówił dwa trunki i przyjaciele usiedli przy stole.

- Co u ciebie słychać? - zapytał dżentelmen.

- A, wiesz jak jest. Próbowałem się ustatkować, założyć farmę, rodzinę… Ale się stało, co się stało. Teraz dorabiam jako maszynista. To już nie te czasy, co szlajaliśmy się razem po świecie. Tobie, widzę, się powodzi. Ludzie mają cię za niezłego drania.

- Trzeba dbać o interesy - odparł nonszalancko Harrington. - Mam dla ciebie propozycję, która z pewnością przypomni ci stare czasy. Widzisz, organizuję wyprawę…

- Wyprawę? - niemal wykrzyknął Feux. - Zamieniam się w słuch.

- Założyłem się, że w miesiąc dowiozę herbatę z Chin moim nowym sterowcem. Potrzebuję załogi.

- Brzmi coraz lepiej - w oczach Rolanda pojawił się dawny, tak dobrze znany Edwardowi błysk. - Kogo potrzebujesz?

- Na pewno nawigatora. Tutaj liczyłem na ciebie. W dodatku maszynistę, palacza i mechanika, który ma pojęcie o układach wodorowych.

- Maszynistę i palacza załatwię ci ot tak, mam wielu znajomych, którzy szukają pracy. Z mechanikiem będzie gorzej.

- Mechanikiem się nie przejmuj - zakończył dżentelmen. - Znam idealnego człowieka.

Pięć minut pracy i ciśnienie w maszynie wzrosło do niebezpiecznego poziomu. Pan Clipwood potrzebował wyłączyć urządzenie, po czym zaczął odkręcać zawory bezpieczeństwa, by popuścić nagromadzoną parę.

W tym momencie do warsztatu weszła Maria. Przecisnęła się ledwo przez szparę, jaką udało się uzyskać otwierając drzwi i otrzepała się w stanowczo za ciasnym pomieszczeniu.

- Dzień dobry, ojcze - przywitała się. - Dalej pracujesz nad tym nowym silnikiem?

- Tak - odparł rodzic. - Jeśli skończę do końca tygodnia, kupi go właściciel tej nowej fabryki przęseł, pan Miller. Ale wciąż mam problem z za dużym ciśnieniem pary w tym miejscu.

- A gdyby zbudować tutaj dodatkowy obwód i poprowadzić nadmiar pary o tutaj? - zaproponowała córka.

- Niech mnie kule biją, to może zadziałać!

Podczas gdy pan Clipwood zaczął rozkręcać rurę, Maria założyła fartuch na swoją żółtą suknię. Podniosła ze stołu klucz i zaczęła pomagać rodzicowi.

- Ojcze, co cię trapi? - zapytała nagle.

- Słucham?

- Zazwyczaj sam wpadasz na takie rozwiązania - wyjaśniła mocując się z wyjątkowo opornym złączem. - Coś ci musi leżeć na sercu.

Wynalazca nie odpowiadał, więc dziewczyna drążyła temat.

- Czy chodzi… o mnie?

- Córeczko… - odpowiedział w końcu Robert zmęczonym głosem - martwię się, że nie jestem wystarczająco dobrym mężem i ojcem. Zaprzepaściłem nasz majątek, zadłużyłem nas okropnie a na domiar złego zawiodłem cię jako ojciec.

- Nie bierz tego do siebie, ojcze - powiedziała łagodnie Maria cały czas mocując się z zapieczonym złączem. - Jestem, jaka jestem i to nie twoja wina. To prawda, że czasem mi puszczają nerwy…

Pan Clipwood podszedł do córki i razem odkręcili sprawiającą tyle problemów część.

- A z długiem na pewno sobie poradzisz.

- Masz rację, kochanie - odpowiedział wzruszony ojciec. - Nie z takimi rzeczami sobie radziłem.

- A co do szkoły… - zaczęła nieśmiało Maria.

- Nie zmienię swojej decyzji - odparł od razu Robert podnosząc czujność. - Potrzebujesz zasmakować prawdziwego życia poza wygodnymi ścianami naszego domu.

Córka nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż do pracowni zajrzała pani Clipwood.

- Robercie, przyszedł pan Harrington - wyjaśniła.

- Jego tu brakowało - mruknął mąż. - Córko, tym razem bez rewolwerów, dobrze?

Maria, która podniosła właśnie największy i najcięższy klucz, uśmiechnęła się słodko. Oboje opuścili warsztat (Robert, z racji braku miejsca, musiał to zrobić przez okno) i udali się na spotkanie z dżentelmenem. Edward czekał na nich w salonie. Wstał z fotela od razu, gdy weszli.

- Dzień dobry, panie Clipwood - powiedział i przeszedł od razu do rzeczy. - Mam wspaniałą nowinę. Odkryłem sposób, w jaki może pan spłacić swój dług. - Dostrzegł Marię, która ważyła w swoich rękach wielkie narzędzie i dodał: - I myślę, że tym razem obejdzie się bez przemocy, droga panienko.

- Kochanie, odłóż to - upomniał ojciec.

- Widzi pan - kontynuował pan Harrington - organizuję wyprawę sterowcem trasą herbacianą z Chin do Anglii. Potrzebuję mechanika a nikt nie obsłuży tej maszyny tak dobrze, jak pan. Czeka nas przygoda, niebezpieczeństwa i wielka nagroda na końcu.

Dostrzegł błysk w oczach Marii oraz wrogość u jej ojca.

- Niech pan posłucha, panie Harrington - wyjaśnił konstruktor - jestem wynalazcą i starym człowiekiem. Nie mam zamiaru tułać się po świecie. Mam dość problemów tutaj. Poza tym, w tym roku wypadają nasze perłowe gody, mieliśmy je uroczyście obchodzić.

- Obawiam się, że nie ma pan wyjścia, panie Clipwood - rzekł Edward tonem o jedną nutę groźniejszym. - Ma pan do wyboru to, albo utratę majątku. Poza tym, nie widzę problemów, żeby zabrał pan rodzinę na statek do Hong Kongu. Uroczystość na pokładzie parostatku będzie wspaniałym wydarzeniem.

- Tak - natychmiast wtrąciła się Maria. - Popłyńmy! Chcę zobaczyć sterowiec na własne oczy!

- Mario, nie wtrącaj się - zganił ją ojciec.

- Sam mówiłeś, ojcze, że powinnam zasmakować prawdziwego życia poza ścianami wygodnego domu! Taka wyprawa to wspaniała okazja!

- Córko, ty na pewno nie lecisz - zniecierpliwił się wynalazca.

- Robercie, kochanie - wtrąciła się łagodnie żona. - Myślę, że pan Harrington ma rację. Ta wyprawa pozwoli nam wyjść z długów.

- Niech tak będzie - poddał się wynalazca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: