- W empik go
Słodki smak marzeń - ebook
Słodki smak marzeń - ebook
Laura Kosińska wyjeżdża z rodzinnej wioski na studia do Warszawy i tu postanawia się osiedlić. Podejmuje pracę w agencji reklamy prowadzonej przez apodyktyczną pracoholiczkę. Na szczęście Laura trafia na współpracowników, którzy szybko stają się jej przyjaciółmi. Grupa trzydziestolatków pracuje pod presją czasu i wciąż musi podejmować nowe, coraz bardziej wymagające wyzwania, ale potrafi się też cieszyć urokami nocnego życia stolicy. Długie, często zakrapiane alkoholem wieczory stają się odskocznią od nadmiaru obowiązków zawodowych, samotności i braku zrozumienia.
Jednak na drodze Laury niespodziewanie pojawia się ktoś, kto zmieni jej podejście do obowiązków zawodowych i pokaże świat, w którym ważne są zupełnie inne wartości. Nieoczekiwana znajomość z Igorem Wolfem kusi Laurę, ale jednocześnie wywołuje u niej huśtawkę nastrojów i nieznane dotychczas emocje.
Decyzja o zmianie dotychczasowego sposobu życia stanowi dla Laury swoistą rewolucję, ale na tym etapie związku z Igorem nie wyobraża sobie innego rozwiązania. Zmiana otoczenia jest dla niej dużym wyzwaniem, ale robi to dla człowieka, który jest dla niej najważniejszy. I kiedy wszystko jest na najlepszej drodze do szczęścia, pojawia się przeszkoda nie do przebycia, a świat Laury nagle traci sens.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-984-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tłum faluje obok mnie, miarowo podrygując w rytm najnowszego hitu Sarsy. Słyszę dźwięki znanej mi melodii i otulam się nimi. Jest przyjemnie, ale nie mam ochoty dołączyć do ciepłego głosu wokalistki. Drink przede mną skutecznie skupia na sobie moją uwagę. To dla niego tu przyszłam bez makijażu i w dżinsach. Nie, nie jestem alkoholiczką. Po prostu dużo pracuję i potrzebuję relaksu.
Zapach alkoholu miesza się z zapachem spoconych ciał. Ci wszyscy ludzie, podobnie jak ja, oczekują dobrej zabawy i chwili zapomnienia o tym, co czeka ich na zewnątrz. Tam wszyscy wkładamy maski i odgrywamy role poważnych, odpowiedzialnych i zdyscyplinowanych pracowników, dla których największą wartością jest firma.
Odwracam wzrok w stronę barmana. Nie pamiętam, który to już raz tego wieczoru. Nie muszę mówić, czego mi potrzeba. Bez słowa podaje mi kolejnego drinka i uśmiecha się łagodnie, jakby znał wszystkie dręczące mnie myśli. Ideał faceta. Nie pyta. Nie marudzi. Po prostu jest. Tylko dlaczego odchodzi do innej? Kolejna smętna klientka, która siedzi na wysokim krześle, skinieniem dłoni przywołała go do siebie. Znowu jestem sama wśród tłumu. Zanurzam usta w alkoholu. Czuję, że ciepło rozlewa się po moim wnętrzu. Przymykam powieki, żeby dać oczom chwilę wytchnienia po całym dniu wpatrywania się w ekran monitora. Głowa mimowolnie wędruje na ramię i osuwa się w dół, aż ląduje na barze. Nie jestem pijana! Potrzebuję chwili dla siebie. Potrzebuję oddechu.
Wydaje mi się, że czyjeś ciepłe dłonie troskliwie mnie obejmują. Uśmiecham się, choć nie otwieram oczu. Słyszę głośne rozmowy, ale nie skupiam się na słowach. Sunę powoli, podtrzymywana przez kogoś. Z wirujących w głowie myśli przebija się tylko jedna. Jestem spokojna. Muszę jedynie pozwolić, żeby ktoś się o mnie zatroszczył.
Jutro znowu będę silna, ale teraz…ROZDZIAŁ 1
Ciężka, lepka mgła otuliła stolicę. Za chwilę z kupionych na kredyt mieszkań wysypią się tłumy spieszące do pracy. Każda z tych osób codziennie biegła na złamanie karku, żeby zdążyć zameldować się u szefa – to on decydował o ich przyszłości i o tym, czy będą w stanie spłacić raty w banku. O siódmej uliczne latarnie wciąż sączyły żółtawe światło bez względu na to, że wkrótce nastąpi godzina zero.
Tymczasem Laura po raz drugi tego ranka z impetem uderzyła w dzwoniący budzik. Potrzebowała tych kilku minut snu. Nawet nie pamiętała, o której zasnęła. W każdym razie jej ciało krzyczało o więcej, choć świadomość domagała się realizacji ustalonych celów. Przez chwilę walczyła jeszcze z mnożącymi się myślami o odpowiedzialności i innych bzdurach typowych dla korporacyjnych szczurów. To wystarczyło, by trzydziestoczteroletnia singielka zwlokła się z łóżka i wciąż nieprzytomna poczłapała do łazienki. Po drodze zajrzała do kuchni i uruchomiła ekspres.
Chwilę później opatulona szlafrokiem, w turbanie z ręcznika na głowie zakrzątnęła się w kuchni, żeby przygotować sobie śniadanie. Nic nie pobudzało jej do działania tak jak omlet z dwóch jaj na boczku. I co z tego, że to bomba kaloryczna? Tej zimy może i przytyła dwa czy trzy kilo, ale tak już z nią było. Organizm Laury sprytnie gromadził zapasy zimą, żeby latem pozbywać się ich bez większych problemów. Niestety nędzna zawartość lodówki nie napawała optymizmem. Oprócz na wpół zgniłego ogórka i resztki spleśniałego sera nie znalazła niczego, co nadawałoby się do zjedzenia.
– Cholera jasna, zapomniałam o zakupach – mruknęła się do siebie.
Wiedziała, że musi w takim razie jak najszybciej wyjść z domu, żeby jeszcze przed pracą zdążyć kupić coś na śniadanie.
Idąc do łazienki, zrzuciła ręcznik z głowy. Kaskada mokrych, modnie ufarbowanych włosów w stylu ombre opadła na ramiona. W pośpiechu nałożyła piankę i zabrała się do układania fryzury. W jednej ręce miała suszarkę, drugą starała się nałożyć prowizoryczny makijaż, aby ukryć resztki wspomnień wczorajszego upojnego wieczoru.
Początkowo nawet broniła się przed wyjściem z domu. W tygodniu starała się nie imprezować, ale Roma i Milena były wytrawnymi zawodniczkami i wytoczenie argumentu z bólem głowy w roli głównej bardziej je śmieszyło, niż wzbudzało litość. Co miała robić? Dla świętego spokoju towarzyszyła im w klubie, a teraz, w piątkowy poranek, zbierała żniwo swojej uległości.
Myśl o ostatnim dniu pracy w tym tygodniu dodała jej skrzydeł. Projekt, w którym brała udział, zakończyła już w środę. Wczoraj naniosła wszystkie poprawki, a jak zwykle nie było ich mało, skoro nadzór nad kampanią reklamową sprawowała szefowa. Dzisiaj wystarczyło nie wchodzić nikomu w drogę, a od poniedziałku czekał ją urlop, i to w słonecznej Turcji. Odkąd kupiła wycieczkę, czyli od trzech tygodni, codziennie śledziła pogodę w tym kraju. W styczniu zdarzają się tam niezwykle deszczowe dni, ale zanosiło się na to, że w przyszłym tygodniu tylko dwa z nich będą trudne do przetrwania. Przez resztę czasu będzie się rozkoszować słońcem i szeroką plażą. Laura należała do osób zapobiegliwych, dlatego zdążyła już zebrać listę zamówień od przyjaciółek i właśnie te dwa gorsze dni przeznaczyła na zakupy i szukanie torebek. Wiedziała przecież, że Turcja to raj dla kolekcjonerów podróbek znanych marek.
Wskoczyła w obszarpane dżinsy i elegancką białą koszulę. Włosy zwinęła w luźny kok i upchnęła je pod czapką. Mocniej zawiązała na szyi długi kolorowy szal i zapięła obszerny pikowany skafander. Czuła się w nim jak ludzik Michelina, ale przynajmniej nie marzła, stojąc na przystanku autobusowym. Wprawdzie mieszkała w Warszawie, ale i tak musiała dojechać do Śródmieścia, którego nie znosiła. Na Woli było znacznie ciszej i spokojniej niż w centrum. Często, wchodząc do strefy zero, miała wrażenie, że czas przyspiesza o sto procent. Ulegała temu i wpadała w wir obowiązków, gdzie miała wrażenie, że dopiero co odbijała kartę przy wejściu do biurowca, a chwilę później wyłączała komputer i wychodziła z pracy.
Laura, zasuwając zamek przy kurtce, zbiegła z czwartego piętra i skierowała się do osiedlowego warzywniaka. Uwielbiała sprzedawane tam pączki obficie polane lukrem z zatopionymi w nim kawałkami kandyzowanej skórki pomarańczowej. Kiedy dopadła drzwi, czuła, że przesadziła wczoraj z drinkami. Zawroty głowy prawie pozbawiły ją świadomości. Do gardła podchodziła jej gula, której nie mogła przełknąć. Duszne powietrze niemal zaciskało się wokół jej szyi.
– Wszystko w porządku? – spytała korpulentna matka przedszkolaka zawzięcie żującego bułkę. – Coś kiepsko pani wygląda.
– Zmęczyłam się, bo biegłam całą drogę – wyjaśniła Laura, ciężko sapiąc.
– Wy, młodzi, wiecznie się spieszycie – wtrącił pomarszczony staruszek pakujący sprawunki do materiałowej torby. – Umrzeć nie będziecie mieli czasu.
Ekspedientka w wieku emerytalnym uśmiechnęła się pod nosem i puściła oko do Laury. Znała ją z widzenia. Kilka razy w tygodniu wpadała na drobne zakupy. Widocznie nie lubiła tych wielkich zatłoczonych marketów, gdzie można kupić dosłownie wszystko, ale potrzeba na to dużo czasu, bo wszędzie panuje tłok.
– Co zrobić? Takie czasy – wtrąciła matka przedszkolaka, przeciskając się bliżej lady, i zapłaciła za bułkę pochłoniętą przez berbecia do połowy i swoje drugie śniadanie.
Malec na odchodne głośno zaciamkał i mocno trzymany przez matkę za rękę oddalił się w stronę przystanku autobusowego.
W tym czasie Laura zdążyła ochłonąć i wyjąć portmonetkę. Co rusz spoglądając w stronę przystanku, kupiła pączki i sok pomarańczowy. Zimą hołdowała zasadzie, że trzeba robić wszystko, żeby dostarczyć organizmowi niezbędny zastrzyk energii. Sprzedawczyni z uśmiechem mówiła coś o zapowiadanym załamaniu pogody, ale Laura miała tylko jedną myśl w głowie. Nie mogła się spóźnić do pracy. Zgarniając resztę pieniędzy z lady, kątem oka dostrzegła błysk światła. Doskonale go znała. Nie bacząc na sypiące się monety, wybiegła na chodnik. Chłód natychmiast przeszył ją do szpiku kości, ale nie zwolniła.
Chwilę później stała wciśnięta między grupę nastolatków głośno rozprawiających o zbliżających się feriach. Dopiero teraz Laura uświadomiła sobie, że nie przemyślała terminu swojego wyjazdu. Nie cierpiała tłoku na lotnisku i głośnego płaczu dzieci w samolocie, ale najgorsze w tym wszystkim było zamieszanie, jakie robili wokół siebie pasażerowie lecący na wczasy w celach konsumpcyjnych. Znała ten typ podróżników, którzy przez tydzień tylko siedzieli w hotelu, korzystając ze wszystkich jego atrakcji, zwłaszcza z tych proponowanych w barach z darmowymi drinkami. Myśl o tygodniu w takim towarzystwie nie była pokrzepiająca. Owszem sama nie należała do abstynentek, ale na wyjazdach nie to było dla niej najważniejsze. Wolała aktywny odpoczynek, dlatego swoją podróż zaplanowała w najdrobniejszych szczegółach. Jechała na wybrzeże, dumnie zwane Riwierą Turecką, słynące z bogactwa zabytkowych budowli, które podobno zachowały się w lepszym stanie niż w Grecji.
Kiedy wraz z innymi pasażerami wydostała się na chodnik, jeszcze długo podążała z tłumem. Dopiero przestępując próg szklanego biurowca, poczuła, że może swobodnie nabrać powietrza. Wchodzący do budynku pracownicy jedynie na sekundę zatrzymywali się przy metalowych bramkach, żeby zeskanować swoją kartę wstępu, jeszcze w domu zawieszoną na szyję. Cała procedura nie trwała długo, a sprawnie kursujące windy pochłaniały kolejne grupki pracowników.
Drzwi otworzyły się na trzynastym piętrze i Laura wyszła na krótki korytarz. Po kilku krokach znalazła się przed szklanymi drzwiami. Zrobiła głęboki wdech i weszła do środka.
– Cześć, Majka – powitała kościstą recepcjonistkę, która najpierw była wegetarianką, później weganką, a teraz stała się frutarianką i jako swoją misję traktowała edukację wszystkich mięsożerców, w których nie odnajdowała cech ludzkich. – Harpia już się zjawiła?
– Masz szczęście, dzisiaj przyjdzie dopiero po lunchu, bo ma jakieś ważne spotkanie na mieście – wyjaśniła, nie odrywając oczu od monitora. – A słyszałaś o owocach, które podobno śmierdzą jak kupa?
Laura przypomniała sobie o schowanych do torby pączkach i głośno przełknęła ślinę.
– Nie i nie chcę słyszeć – dodała szybko. – Dasz mi klucze?
– Nazywa się durian i śmierdzi padliną połączoną z przepoconymi skarpetami i smażoną cebulą – mówiła Majka, wciąż wpatrzona w ekran. – W sumie to każde mięso tak śmierdzi.
Laura miała ochotę zaprotestować, ale wiedziała, że to najkrótsza droga do kłótni z Mają, a tej jeszcze nikt z nią nie wygrał.
– Słodka, a jednocześnie ostra woń roznosi się na odległość kilkuset metrów – ciągnęła niezrażona.
– Maja, klucze – wtrąciła Laura, próbując całą siłą woli zapanować nad żołądkiem, który właśnie przypomniał sobie o wczorajszych ekscesach w klubie.
Kilka szybkich kolejek na pusty żołądek daje natychmiastowy efekt. Po kilkunastu minutach świat nabiera nowych barw, które szybko wirują przed oczami. Trudno rozpoznać, kto jest kim. Muzyka zlewa się w jeden huk i nie wiadomo, czy jeszcze gra, czy już przestała. To swoisty rollercoaster i nigdy nie ma pewności, czy zdoła się z niego wysiąść, nie ponosząc żadnych strat. Ból głowy kolejnego dnia to najniższa cena za szaleństwo.
– Kurczę, Azjaci uważają go za najsmaczniejszy owoc – stwierdziła. – Ciekawe, czy można go kupić w Polsce.
– Nie wiem, ale mogę poszperać w necie – zaoferowała Laura, przestępując z nogi na nogę. – Jednak teraz muszę już iść, bo głowa mi pęka, a przed urlopem mam jeszcze mnóstwo roboty. Podasz mi klucz?
– Tak, tak, jasne. – Majka poderwała się i z uśmiechem mówiącym „mam cię” podała klucze do pokoju, który Laura dzieliła z Mileną i Jackiem. – Daj znać, jak na coś wpadniesz – dodała, konspiracyjnie nachylając się nad biurkiem.
Laura uznała, że głupkowaty uśmiech powinien wystarczyć za odpowiedź. Chwyciła klucze i czym prędzej oddaliła się od recepcji.
Kiedy opadła na swój fotel, zmusiła się do uruchomienia komputera. Do południa miała spokój. Przeczyta maile, zajrzy do biura rozliczeń, żeby sprawdzić, kiedy wpłynie premia za projekt, a później będzie unikała Harpii i jakoś przetrwa do szesnastej trzydzieści.
Ten festiwal życzeń przerwało wejście Jacka, który jak zwykle robił wokół siebie zdecydowanie za dużo szumu. Zawsze mówił o sobie: „mały, ale wariat”. To prawda, Laura przekonała się o tym już pierwszego dnia, gdy mieli wspólnie pracować. Jacek, oględnie mówiąc, był dość mizerny, o mięśniach i posturze zapewne marzył w dzieciństwie, a szczególnie w okresie dorastania, ale wysiłek fizyczny nie należał do tego, co tygryski lubią najbardziej, dlatego brak zachwycającego wyglądu nadrabiał gadulstwem, w czym wcale nie przeszkadzała mu wada wymowy.
– Cześć – powiedział z wdzięcznym uśmiechem. – Jak po imprezce?
– Jak widać na załączonym obrazku – wyznała, masując sobie skronie. – Nigdy więcej nie idę do klubu w tygodniu.
– Trzeba było uczcić twój sukces!
– To naprawdę mogło poczekać do dzisiejszego wieczora – odparła, sięgając po tabletkę od bólu głowy.
– Lepiej kuć żelazo, póki gorące.
– Byleby się nie poparzyć – zauważyła i zalogowała się do systemu.
Ekran ożył. Kilkadziesiąt kolorowych ikon rozbłysło na pulpicie. Laura szybko odszukała właściwą i przez chwilę patrzyła na nią z dumą. Choć pracowała w różnych firmach reklamowych, odkąd skończyła studia, to w Harpeksie zatrudniona była dopiero od roku i po raz pierwszy miała samodzielne stanowisko oraz ekipę przygotowującą kampanie. Latem do jej zespołu dołączył Jacek. Od razu podbił jej serce oryginalnym podejściem do pracy, co przełożyło się również na kontakty poza firmą. Przez chwilę nawet wzajemnie badali grunt i ewentualne możliwości nawiązania bliższych relacji. Ostatecznie po jednym z szalonych wieczorów wylądowali w łóżku, ale następnego dnia żadne z nich nie pamiętało, czy w ogóle do czegoś doszło. Uznali, że łatwiej będzie zapomnieć o zdarzeniu i nadal dobrze się bawić w weekendowe wieczory. Laura odetchnęła z ulgą, bo na trzeźwo zdawała sobie sprawę, że związek z Jackiem mógłby być kłopotliwy i zaważyć na ich wspólnej pracy.
– Jeszcze tylko sprawozdanie dla Harpii i the end – oświadczyła, otwierając Worda.
– Ale ci zazdroszczę tego wyjazdu. – Jacek rozsiadł się w swoim fotelu i z rozmarzeniem wspomniał swój jedyny jak dotąd zagraniczny urlop.
Kolorowe bikini na obfitych piersiach amatorek brązowej opalenizny. Chłodne drinki w hotelowym barze na plaży i obezwładniający upał, dzięki któremu bezkarnie można było wylegiwać się na leżaku.
– To może też wyjedziesz?
– Jestem goły, ale bardzo wesoły. – Puścił do niej oko.
– Może zaciśnij pasa.
– Cały czas próbuję – stwierdził nad wyraz poważnie. – Ale nie mogę rezygnować z życia.
Laura zdążyła już na tyle go poznać, by wiedzieć, że w jego słowniku nie ma pojęcia „oszczędzanie”. Bawił się, dopóki miał pieniądze. Przez resztę miesiąca opróżniał słoiki przywiezione od matki spod Elbląga i tak z miesiąca na miesiąc. Tylko raz udało mu się wyjechać za granicę, i to dzięki staraniom jego kumpla z roku, który zatrudnił się jako animator w hotelu na Majorce. Trzy tygodnie przed końcem wakacji złamał nogę i musiał znaleźć sobie zastępstwo. Jacek zgodził się bez wahania, tym bardziej że mógł spędzić dodatkowy tydzień w hotelu jako gość. To było cudowne wspomnienie, do którego chętnie wracał.
– Ciekawe, czy Milena już się zwlokła z łóżka? – zastanawiała się Laura w przerwach między kolejnymi punktami raportu.
– Zadzwonię do niej – zaproponował Jacek i bez ociągania sięgnął po telefon.
Laura znowu utonęła w wirze własnych myśli. Projekt, który dopiero zakończyła, dotyczył kampanii społecznej na rzecz transplantologii. Szefowa niemal tańczyła wokół ministra odpowiedzialnego za to zlecenie. To jej pierwszy projekt, w którym zleceniodawcą było ministerstwo. Nigdy wcześniej nie stawała do takich przetargów, twierdząc, że i tak z góry wiadomo, kto wygra, ale ostatnio wiele się pod tym względem zmieniło.
Choć na realizację projektu mieli pół roku, szefowa naciskała, aby zamknąć się w pięciu miesiącach. Laura spędziła kilkadziesiąt godzin na rozmowach z lekarzami i personelem medycznym zajmującym się transplantacją narządów. Spotykała się również z pacjentami po przeszczepach. Aby stworzyć przekonującą kampanię, musiała poznać wszelkie okoliczności tego typu operacji i poczuć rozmiar determinacji ludzi, dla których każdy dzień to pytanie o przyszłość.
Przy tej okazji poznała jednego sympatycznego lekarza, chyba nawet doktora nauk medycznych. Zaproponowała mu wspólny lunch. Wprawdzie miejscem spotkania miała być tylko przyszpitalna stołówka, ale Laura zdawała sobie sprawę, że od czegoś trzeba zacząć. Powód był wystarczająco ważny, a lekarz bardzo przejęty losem swoich pacjentów, dlatego bez wahania przyjął zaproszenie.
Laura włączyła dyktafon, żeby swobodnie oddać się kontemplacji urody siedzącego przed nią rozmówcy. Chociaż nigdy nie leżała w szpitalu, słyszała legendy o fatalnym jedzeniu, od którego pacjenci chorowali jeszcze bardziej. Gdy tak siedziała, wpatrując się w niewielki pieprzyk na policzku lekarza, nie czuła smaku czerwonego barszczu z zatopionymi w nim kołdunami. Nawet nie wiedziała, czy siorbie.
Zazwyczaj jadła w samotności, dlatego zdarzało jej się zapominać o etykiecie. Zresztą kiedy w ogóle miałaby znaleźć czas na gotowanie? Przeważnie kupowała w barze na najniższym piętrze biurowca jakąś sałatkę z kurczakiem, którą prędko pałaszowała, stojąc przy wysokim, okrągłym stoliku naprzeciwko gabloty z jedzeniem, a piętnaście minut później siedziała już w biurze, szukając kolejnych pomysłów do projektu.
Laura obserwowała wyraz twarzy lekarza. W pewnej chwili dostrzegła na niej napięcie. Początkowo nie miała pojęcia, o co chodzi. Dopiero kiedy mężczyzna przycisnął słuchawkę do ucha i czule się uśmiechnął, poczuła lekkie ukłucie w dołku. Na pewno nie znali się zbyt długo, ale jej nie obdarzył jeszcze takim uśmiechem. Nadstawiła uszu, lecz to tylko pogorszyło sytuację. Nazwanie rozmówczyni „kochaniem” niemal pozbawiło ją tchu. Kiedy znowu przypomniała sobie o oddechu, była już sina na twarzy.
To było jej ostatnie spotkanie z tym niewdzięcznikiem, który nie zdążył jej poinformować, że niestety jest żonaty.
– Będzie za piętnaście minut – obwieścił Jacek triumfalnie. – Już ją postawiłem na nogi.
– Oby zdążyła przed Harpią.
– Jak zawsze da radę. To duża dziewczynka.
Milena pozwalała sobie na szaleństwa przynajmniej pięć razy w tygodniu i choć początkowo Laura kompletnie tego nie rozumiała, to z każdym kolejnym dniem pracy zaczynała czuć podobną potrzebę. Oczywiście była szefową zespołu i to sprawiało, że czuła się za niego bardziej odpowiedzialna, ale coraz częściej potrzebowała odskoczni. Jednak wiedziała, że te nocne eskapady mają swoje konsekwencje. Za bardzo zależało jej na pracy, żeby częściej pozwalać sobie na spóźnienia czy niedyspozycje. Odkąd skończyła studia, sama się utrzymywała i robiła wszystko, żeby udowodnić sobie i innym, że jest skazana na sukces. Z nikim z rodziny nie dzieliła się swoimi codziennymi problemami. Tak było łatwiej.
– Hejka! – szepnęła Milena, ostrożnie zamykając drzwi. – Zdążyłam?
– Miałaś szczęście. – Laura pokiwała głową znad komputera. – Dziewczyno, wiesz, która godzina?
– Budzik nawalił – usprawiedliwiła się Milena i wlała w siebie zawartość półlitrowej butelki z wodą. – Mogliście wcześniej do mnie zadzwonić.
– A ty mogłaś nie odpływać w siną dal – wtrącił Jacek.
– Łatwo ci mówić – żachnęła się, zapadając się w fotelu. – Tam było za dużo znajomych i każdy chciał się ze mną napić. Nie mogłam odmówić – dodała rozbrajająco.
– Nie mogłaś – powtórzyła Laura niczym automat.
– Mila, to może popracuj nad asertywnością – doradził Jacek z drwiną w głosie.
– Jacenty, głowa mi pęka – syknęła i oparła czoło na dłoniach.
– Chyba jednak musisz zmienić system – stwierdziła Laura. – I przerzucić się na imprezy w weekendy.
– Wiesz, że bym chciała, ale czasem po prostu się nie da. Nie wytrzymałabym w tej robocie, gdybym cały tydzień musiała czekać, żeby dopiero w sobotę zapić stres. Harpia i jej wybryki są ponad moje siły. Jedynie dzięki melanżom mogę tu przeżyć.
– Mila, nie przesadzaj. – Jacek zmarszczył brwi.
– Sam doskonale wiesz, jak to jest, więc nie udawaj świętego.
– Może spróbuj nadrobić te dwie stracone godziny, bo Harpia zaraz tu będzie i weźmie cię w ogień pytań. Lepiej, żebyś znała odpowiedzi.
Milena uruchomiła system i zaczęła przekopywać bazę danych w poszukiwaniu informacji niezbędnych do raportu końcowego. Trzy zapatrzone w ekrany komputerów osoby nie dostrzegły przypatrującej się im kobiety. Jej ufarbowane na blond włosy mogły zmylić tych, którzy dotychczas nie zamienili słowa z Eulalią Harapińską. Drobna kobieta odziana w moherowy sweter w kolorze pudrowego różu, w markowych skórzanych spodniach i botkach na wysokim obcasie poprawiła zsuwającą się z przedramienia torebkę od Louisa Vuittona, którą na początku stycznia dostała od dzieci w prezencie z okazji pięćdziesiątych piątych urodzin.
– I taki widok lubię! – odezwała się skrzeczącym głosem.
Trzy głowy jak na komendę wyjrzały znad komputerów.
– Właśnie kończymy – pospieszyła z wyjaśnieniem Laura. – Za dwie godziny prześlę pani nasze podsumowanie.
– Dobrze, dobrze. – Harpia machnęła ręką, pozwalając torebce zsunąć się jeszcze niżej. – Odłóż to i przyjdź do mnie za pięć minut – poleciła, po czym ruszyła w stronę swojego przeszklonego gabinetu z obszernym fotelem prezesa firmy. Stworzyła ją od podstaw z mężem, a od pięciu lat miała większość udziałów.
Decydowała dosłownie o wszystkim, co dotyczyło Harpeksu. Energia, jaką miała ta kobieta, rzuciłaby na kolana każdego szefa korporacji. Eulalia wychodziła z założenia, że dobry prezes wie o wszystkim, co dzieje się w jego firmie. Majka była idealną pracownicą, która każdego dnia witała wszystkich zatrudnionych w agencji. Wystarczyło kilka zdań, żeby wiedziała, co w trawie piszczy. Ludzie chętnie opowiadali o swoich troskach i radościach. Harapińska pośrednio znała więc ich bolączki, a to wystarczyło, żeby w określonym momencie dać im premię albo nieco postraszyć. Wszystko dla dobra firmy.
Laura z niepokojem spojrzała na swój zespół.
– Pewnie chce ci pogratulować. – Jacek jak zawsze z optymizmem patrzył w przyszłość.
– A czy coś wskazuje na to, że świat stanął na głowie? – zastanawiała się Milena.
– Cokolwiek to jest, i tak musi zaczekać do mojego powrotu – podsumowała Laura i wyszła na korytarz.
Przed drzwiami gabinetu na szybko poprawiła włosy i wygładziła bluzkę. W końcu zapukała do drzwi i weszła do środka.
– Siadaj – poleciła Harapińska bez zbędnych wstępów.
Laura przysiadła. Omiotła wzrokiem zarzucone papierzyskami biurko szefowej. Nie było wątpliwości, o czym to świadczy.
– Minister jest tak zadowolony z naszej kampanii, że polecił mnie do wykonania kolejnej – obwieściła z entuzjazmem równym wysokości Alp.
– Gratuluję.
– I w związku z tym musimy się tak samo dobrze, a nawet lepiej niż dobrze, do niej przygotować. Rozumiesz?
W sumie to czego miała nie rozumieć? To ona była skarbnicą pomysłów rodzących się właśnie podczas dogłębnego researchu. Nie znosiła niespodzianek w trakcie realizacji projektu. Wolała mieć wszystko dobrze zaplanowane. Niektórzy zarzucali jej nadmierną skrupulatność, ale Laura wiedziała, że w jej pracy nie ma czasu na pomyłki. Cena za błędy jest zbyt wysoka, a w tej branży nie ma sentymentów. Jeśli raz wypadniesz z obiegu, musisz zaczynać od nowa. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś zechce dać ci drugą szansę.
– Jasne, jasne – przytaknęła.
– Mamy przygotować projekt kampanii na rzecz walki ze smogiem – tłumaczyła Harpia, chodząc wzdłuż długiej oszklonej ściany z widokiem na stolicę. – Widzisz, co się dzieje za oknem, więc nic dziwnego, że tak ich przypiliło i chcą ofertę na wczoraj.
– A jaki dokładnie mamy termin?
– Nie słyszałaś? – Harapińska zatrzymała się dokładnie naprzeciwko i wbiła w nią zdumiony wzrok. – Na wczoraj. No, ostatecznie do poniedziałku muszą być już hasła na billboardy i wstępny zarys grafiki.
– Ale… – Laura usiłowała poskładać w całość przekazane jej właśnie informacje. – Przecież…
– Bierz cały zespół i pakujcie się do służbowego auta – tłumaczyła prezes Harpeksu z rosnącą ekscytacją. – Zarezerwowałam wam hotel z widokiem na Tatry. Musicie wyjechać jeszcze dzisiaj, bo od jutra w mazowieckim zaczynają się ferie, więc raczej bym nie ryzykowała z jazdą po zakopiance.
– To niemożliwe. – Laura usiłowała powstrzymać to, co właśnie w tej chwili stawało się nieuchronne. – W niedzielę wylatuję na wakacje.
– Wylecisz wcześniej, jeśli niczego nie wymyślisz, a pan minist… – W ostatniej chwili ugryzła się w język. – Nie ma dyskusji. Czas to pieniądz, a ja nie lubię go tracić.
– Przecież zgodziła się pani na mój urlop – syknęła Laura i zerwała się na równe nogi. – Wykupiłam już wczasy. Nie mogę tego odwołać w ostatniej chwili. Wpłaciłam już całą kwotę.
– Musisz! – Eulalia w niczym nie przypominała potulnej Eluni, jak ją nazywano na uczelni, kiedy prowadziła wykłady dla studentów zarządzania i marketingu.
Wtedy była tylko teoretykiem próbującym otworzyć studentom oczy na zmieniający się świat. Jednak od kilku lat dochodziło do niej, jak niewiele z tego, o czym mówiła na zajęciach, miało swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Etyka biznesu świetnie wyglądała na kartach podręczników akademickich, w prawdziwym życiu niekoniecznie. Jeśli firma miała się rozwijać, to nie było czasu na sentymenty. Najważniejsze jest tu i teraz.
– Pani żartuje, prawda?
– Tak myślisz?
Laura wiedziała, że to pytanie retoryczne. Wizja złocistego piasku, cichego szumu fal i błogiego lenistwa właśnie umykała z ponaddźwiękową prędkością.
– Daję ci piąteczkę jako rekompensatę za straty – zaoferowała Harapińska, patrząc jej głęboko w oczy.
Prowadząc własną firmę, Eulalia dowiedziała się o ludziach jednej ważnej rzeczy: każdy ma swoją cenę. Trzeba ją tylko znać. W tych czasach prawie każdy ma jakiś kredyt. Wystarczy się dowiedzieć, jak wysokie raty musi płacić. Reszta jest już tylko grą. A ona uwielbiała rozgrywki. Bez nich nie zdołałaby zajść tak daleko. Mąż z dnia na dzień zostawił ją z firmą. Miała dwa wyjścia: przetrwać na uczelni i snuć swoją wizję budowania jakości w prywatnym przedsiębiorstwie albo chwycić byka za rogi i spróbować wcielić w czyn szczytne założenia. Po latach wiedziała już, że były one błędne, a ona musiała całkowicie zmienić system wartości, z którym zaczynała karierę. Teraz jednak nie żałowała odważnej decyzji odejścia z uczelni. Była kobietą sukcesu.
Tymczasem Laura opadła z powrotem na fotel. Czuła się pokonana.