Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Słodkie święta - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
2 listopada 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słodkie święta - ebook

Świąteczna historia pełna pożądania, nadziei, miłości i co najważniejsze – rozbrajającego humoru!

 

W brudnoszarym, choć ozdobionym świątecznymi lampkami Göteborgu mieszkają trzy przyjaciółki: Jessika, Jenny i Sofia. Gdy Jessika odkrywa, że dwie najbliższe sojuszniczki wiedziały o romansie jej męża z młodszą od niej Melanie, ich przyjaźń zostaje poddana ciężkiej próbie. Wygląda na to, że żona dowiaduje się o wszystkim ostatnia.

Jedyną iskierką nadziei dla Jessika są jej dzieci i praca w sklepie jubilerskim Claesa, który dokłada wszelkich starań, by kobieta poczuła się doceniona. Mimo że Jessika musi zmagać się z beznadziejnym mężem, wpatrzoną w siebie Melanie, irytującą matką, a także podejrzanym mikołajem w przebraniu, być może wkrótce spotka ją w życiu coś pozytywnego.

 

Dla fanów powieści Sophie Kinselli i nie tylko!

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8034-074-8
Rozmiar pliku: 908 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

_Pią­tek, 1 grud­nia_

Jenny pa­trzyła na sto­jący przed nią ta­lerz zupy ryb­nej z prze­grzeb­kami i czymś, co wy­glą­dało na ka­wałki ho­mara. Da­nie pach­niało sza­fra­nem, ale mimo to ko­bieta ża­ło­wała, że je za­mó­wiła. Naj­więk­szą za­letę diety wy­so­ko­tłusz­czo­wej sta­no­wiło to, że czło­wiek mógł bez ogra­ni­czeń za­ja­dać się wo­ło­winą z so­sem be­ar­neń­skim, a naj­więk­szą wadą – że nie wolno mu było zjeść do zupy choćby ka­wałka chleba. Ale So­fia za­mó­wiła zupę, więc Jenny uznała, że po­winna zro­bić to samo. Gdy ją na­śla­do­wała, wszystko wy­da­wało się prost­sze. Nie mu­siała wtedy mo­ty­wo­wać czy uspra­wie­dli­wiać swo­ich wy­bo­rów. Jenny wy­piła łyk wina, po czym wy­ło­wiła łyżką małżę.

So­fia prze­żu­wała ka­wa­łek ryby, a gdy go prze­łknęła, nie­ocze­ki­wa­nie rzu­ciła:

– Po­win­ny­śmy ja­koś po­móc Jes­sice.

– Co?

Jenny wła­śnie wpa­ko­wała do ust małżę, więc wła­ści­wie wcale nie po­winna się od­zy­wać. Ana­li­zu­jąc słowa swo­jej roz­mów­czyni, po­spiesz­nie wy­tarła usta.

– No tak. Po­win­ny­śmy coś wy­my­ślić – cią­gnęła So­fia. – Jes­sika prze­żywa te­raz trudny okres. Spy­ta­łam ją, czy nie ze­chcia­łaby dziś do nas do­łą­czyć, ale od­mó­wiła. Tłu­ma­czyła się, że ma dużo pracy. A gdy za­pro­po­no­wa­łam, że­by­śmy spo­tkały się na­stęp­nym ra­zem, po­wie­działa… – Aby pod­kre­ślić wagę słów przy­ja­ciółki, So­fia zro­biła dra­ma­tyczną pauzę. – „Nie stać mnie na je­dze­nie w ta­kich miej­scach. Je­śli już wy­cho­dzę na mia­sto, to prze­waż­nie koń­czy się na kuchni taj­skiej”.

– Kuchni taj­skiej – po­wtó­rzyła Jenny.

– Tak. Tak wła­śnie po­wie­działa.

Jenny za­częła my­śleć o kuchni taj­skiej. Zde­cy­do­wa­nie nie była wy­so­ko­tłusz­czowa. Ale za to pyszna. Róż­no­rodne da­nia, sma­żone kre­we­tki i chru­piące mi­ni­tarty. Szasz­łyki z kur­cza­kiem i so­sem orze­cho­wym. Nie po­wie­działa tego jed­nak gło­śno, bo do­brze wie­działa, ja­kie zda­nie o tej kuchni ma So­fia. Za­miast tego zja­dła tro­chę zupy. Póź­niej odło­żyła łyżkę i na­piła się wody. Były w re­stau­ra­cji Dor­sia. Wcze­śniej cho­dziły do Ko­me­ten i in­nych miejsc, lecz od­kąd So­fia prze­czy­tała w ga­ze­cie ar­ty­kuł o Dor­sii, ja­dły już tylko tam.

– Co masz na my­śli? – spy­tała So­fię. – Uwa­żasz, że po­win­ny­śmy za­pro­sić ją na obiad?

– Nie. Nic z tych rze­czy. To by­łoby zbyt pro­ste. Po­win­ny­śmy bar­dziej się wy­si­lić. – So­fia zer­k­nęła na sto­lik obok, po czym po­chy­liła się i wy­szep­tała: – Seks. My­śla­łam o sek­sie. W końcu nie upra­wiała go od mie­sięcy. A on za­wsze po­pra­wia na­strój.

Nie wie­działa, czy to za sprawą słowa na „s”, czy też dla­tego, że So­fia po­chy­liła się nad nią i za­częła szep­tać, ale Jenny za­uwa­żyła, że ko­biety sie­dzące przy sto­liku obok do­słow­nie nad­sta­wiły uszu. Pró­bo­wały uda­wać, że ni­czego nie sły­szały, ale zdra­dziły je miny i to, że na­gle obie za­mil­kły. Pod­słu­chi­wały. Za­kło­po­tana Jenny od­wró­ciła głowę.

– Niby jak? – za­sta­na­wiała się gło­śno. – To zna­czy: niby jak mamy jej to za­ła­twić? Kto by się na to zgo­dził? Ja­kiś żi­go­lak? Pew­nie wziąłby za to kupę kasy. – Jenny sta­nął przed oczami Ri­chard Gere. Zni­żyła głos tak bar­dzo, że So­fia mu­siała nie­mal czy­tać z ru­chu warg, żeby ją zro­zu­mieć.

– Nie wiem – przy­znała So­fia, po czym wzru­szyła ra­mio­nami. – Coś wy­my­ślę – rzu­ciła.

Jenny w za­my­śle­niu prze­żu­wała ko­lejny kęs. My­ślała, co sama chcia­łaby w tym roku do­stać pod cho­inkę. Nie ma­rzyła o częst­szym sek­sie. Co naj­wy­żej o le­ni­wym po­ranku. Albo dniu spę­dzo­nym w luk­su­so­wym spa Ha­ga­ba­det. Ma­saż, za­biegi na twarz i pe­di­cure. Nie było sensu iść na ma­ni­cure. Jenny nie chciała na­wet pa­trzeć na swoje za­nie­dbane dło­nie i krótko ob­cięte, nie­po­ma­lo­wane pa­znok­cie. Te­raz pra­co­wała u męża, który był den­ty­stą. Miał pry­watny ga­bi­net w eks­klu­zyw­nej lo­ka­li­za­cji. Jenny uwa­żała, że biz­nes po­wi­nien przy­no­sić im wię­cej pie­nię­dzy, ale we­dług Ma­gnusa za­ra­biali co­raz le­piej, a to przede wszyst­kim dla­tego, że nie mu­siał już za­trud­niać po­mocy den­ty­stycz­nej na pe­łen etat. Dużo mó­wił o spła­cie kre­dytu stu­denc­kiego. A gdy kilka razy za­su­ge­ro­wała, że nad­cho­dzi czas na ko­lejne dziecko, jesz­cze bar­dziej roz­wo­dził się nad kosz­tami i ry­zy­kiem utraty do­chodu. Mieli już córkę i to mu wy­star­czało. Zwłasz­cza że Clara miała iść do szkoły z in­ter­na­tem w Lunds­bergu, do któ­rej on też uczęsz­czał, co wy­szło mu na do­bre. Przy­naj­mniej we­dług niego. Ale to jesz­cze tro­chę po­trwa, bo póki co dziew­czynka miała tylko dzie­sięć lat.

– Ma­saż – za­pro­po­no­wała Jenny. – Cały dzień w Ha­ga­ba­det. Mo­gły­by­śmy z nią iść – do­dała pod­eks­cy­to­wana.

So­fia po­trzą­snęła głową.

– Nie, żad­nych bab­skich spę­dów. Mó­wię po­waż­nie. Bo pew­nie nie my­ślisz o ma­sażu z happy en­dem?

– Z happy en­dem?

So­fia lekko się uśmiech­nęła.

– Czymś, co męż­czyźni do­stają, gdy idą na ma­saż taj­ski.

Jenny po­chy­liła się do tyłu, a na jej twa­rzy po­ja­wił się gry­mas.

– Nie, my­śla­łam tylko o tym, żeby ktoś się nią za­jął.

– A ja mia­łam na my­śli seks – rzu­ciła So­fia, a wtedy przy­słu­chu­jące się im ko­biety do­stały wy­pie­ków na twa­rzach. – Coś mi świta, ale mu­szę to jesz­cze do­pra­co­wać. Dasz mi chwilę?

Jenny miała ochotę po­wie­dzieć: „Świa­tła So­fia”, ale wie­działa, że to się przy­ja­ciółce nie spodoba. Miała na­dzieję, że So­fia nie pla­no­wała cze­goś zbyt kosz­tow­nego. Jak po­dróż do cie­płych kra­jów. Jenny chciała po­móc Jes­sice. W końcu wszyst­kie trzy się przy­jaź­niły. Znają się, od­kąd Jes­sika po raz pierw­szy od­pro­wa­dziła swoją córkę Molly do przed­szkola, w któ­rym pra­co­wała Jenny. To było dwa­na­ście lat temu i od tego czasu sporo się wy­da­rzyło. Jenny i Jes­sika zmie­niły pracę. Pracę i styl ży­cia. Jenny mie­wała pro­blemy fi­nan­sowe, ale nie chciała, żeby So­fia się o tym do­wie­działa. Zja­dła ko­lejną łyżkę i z ulgą za­uwa­żyła, że ko­biety ze sto­lika obok wró­ciły do roz­mowy.

Dla So­fii pie­nią­dze nie sta­no­wiły pro­blemu. Wy­da­wało się, że w ogóle nie miała pro­ble­mów. Na­wet z czter­na­sto­let­nią córką Chloe.

– Mam wy­rzuty su­mie­nia – przy­znała So­fia. – Po­win­nam była wcze­śniej to zro­zu­mieć. Ty zresztą też. Ze­szłej wio­sny, gdy tak się cie­szyła, że Ro­bert ku­pił jej i dzie­ciom wy­cieczkę na Wiel­ka­noc. Za­rze­kał się, że musi pra­co­wać, a ja wie­dzia­łam, że to nie­prawda.

– Mhm – mruk­nęła Jenny, czu­jąc, że ze wstydu żo­łą­dek pod­cho­dzi jej do gar­dła.

– Za­su­ge­ro­wa­łam Hen­ri­kowi, że po­win­ni­śmy za­pro­sić Ro­berta do nas, skoro bę­dzie sam. A wtedy on się za­śmiał i po­wie­dział, że Ro­bert nie po­trze­buje wię­cej to­wa­rzy­stwa, bo ktoś mu je już za­pew­nia.

So­fia wy­piła łyk wina, ba­wiąc się swo­imi ja­snymi, na­krę­co­nymi wło­sami. Spoj­rzała na dło­nie, po czym prze­krę­ciła pier­ścio­nek z bry­lan­tem tak, żeby był bar­dziej wi­do­czny.

– Czło­wiek nie chce wie­rzyć w ta­kie rze­czy – za­częła Jenny. Spu­ściła wzrok i do­dała: – I my­śli, że miną. Ale to okropne z na­szej strony, że nie po­wie­dzia­ły­śmy jej o swo­ich po­dej­rze­niach. A Ro­bert wy­znał jej prawdę do­piero w wa­ka­cje.

Ona rów­nież prze­krę­ciła pier­ścio­nek tak, żeby le­piej było wi­dać bry­lant. Nie był tak duży jak So­fii, jed­nak i tak wy­glą­dał pięk­nie. Póź­niej upiła łyk wina i zja­dła tro­chę zupy. Przy­ja­ciółka pa­trzyła na nią wy­cze­ku­jąco.

– Ale to i tak nic by nie dało – po­wie­działa Jenny pew­niej­szym gło­sem. – Gdyby Jes­sika do­wie­działa się o tym wcze­śniej, by­łaby tylko dłu­żej przy­gnę­biona. Znisz­czy­ły­by­śmy jej wa­ka­cje. Ni­g­dzie by nie po­je­chała, a dzieci po­czu­łyby się za­wie­dzione. Może do­brze się stało, że do­wie­działa się tro­chę póź­niej.

So­fia mruk­nęła, po czym wska­zała dło­nią na pu­sty kie­li­szek.

– Na­pi­jesz się jesz­cze wina?

Jenny po­trzą­snęła głową.

– To tylko obiad – po­wie­działa.

– I co z tego! Je­stem już wolna. Zresztą ty też! Zajmę się wszyst­kim ju­tro. – So­fia spoj­rzała na prze­cho­dzą­cego obok kel­nera, a na­stęp­nie unio­sła kie­li­szek. Męż­czy­zna kiw­nął głową i się uśmiech­nął.

Gdy przy­niósł im bu­telkę wina, Jenny przez chwilę się wa­hała, po czym opróż­niła kie­li­szek i po­pro­siła, żeby go znów na­peł­niono. Póź­niej przy­słu­chi­wała się pla­nom urlo­po­wym przy­ja­ciółki i aż do wie­czora nie my­ślała o Jes­sice.Roz­dział 2

_So­bota, 2 grud­nia_

Z to­rebki roz­legł się dźwięk te­le­fonu. Jes­sika roz­su­nęła za­mek, ale za­nim zdą­żyła wy­ło­wić ko­mórkę, ta już za­mil­kła. Ko­bieta spoj­rzała na wy­świe­tlacz i za­uwa­żyła, że dzwo­niła mama. No już do­brze, od­dzwoni do niej, gdy wróci do domu i zdej­mie buty. Tym­cza­sem wrzu­ciła te­le­fon do to­rebki i za­częła li­czyć kroki. W ta­kie wie­czory jak dziś przy­no­siło jej to uko­je­nie. Po dłu­gim dniu spę­dzo­nym za ladą sklepu ma­rzyła je­dy­nie o tym, by wró­cić do domu. Obec­nie była to willa z prze­łomu wie­ków w dziel­nicy Krok­slätt. Jes­sika wy­naj­mo­wała pierw­sze pię­tro od re­zy­du­ją­cego na dole star­szego mał­żeń­stwa. Mama po­mo­gła jej za­ła­twić for­mal­no­ści. Jes­sika miesz­kała tam z dziećmi od za­le­d­wie czte­rech mie­sięcy i wszystko wciąż było dla niej nowe, raz wy­da­wało się to przy­jemne, raz nie.

Gdy idąc ulicą, za­uwa­żyła, że nie­mal wszyst­kie okna ude­ko­ro­wano świecz­ni­kami lub gwiaz­dami ad­wen­to­wymi, za­częła się za­sta­na­wiać, w któ­rym kar­to­nie leżą ozdoby świą­teczne. Jesz­cze się do końca nie roz­pa­ko­wała. Czas prze­cie­kał jej przez palce, a dni były zu­peł­nie roz­bite i prze­peł­nione mniej lub bar­dziej waż­nymi spra­wami. Praca i dzieci po­chła­niały wię­cej ener­gii niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Lek­cje, pra­nie, sprzą­ta­nie, za­kupy, go­to­wa­nie, wy­no­sze­nie śmieci. Zmiana szkoły w związku z prze­pro­wadzką i dys­kretne przy­glą­da­nie się no­wym zna­jo­mym dzie­cia­ków. A w tym wszyst­kim ona: matka, która w dłu­gie je­sienne wie­czory czuła się wy­jąt­kowo sa­motna.

W jej domu nie było ni­czego, co przy­po­mi­na­łoby o nad­cho­dzą­cych świę­tach. Ni­czego oprócz trzech pięk­nych ka­len­da­rzy ad­wen­to­wych, pre­zentu dla dzieci od ojca. I świecy z nu­me­rami od jed­nego do dwu­dzie­stu czte­rech, którą pa­liło się co­dzien­nie aż do świąt, ale tę Jes­sika ku­piła już sama.

Świecz­nik ad­wen­towy nie wy­da­wał się czymś waż­nym aż do wczo­raj, kiedy spy­tała o niego córka Molly. Wtedy Jes­sika po­sta­no­wiła, że po­szuka za­równo jego, jak i gwiazdy. Na­wet nie spy­tała Ro­berta, czy też by ich nie chciał, tylko me­cha­nicz­nie wło­żyła je do kar­to­nów. Te­raz za­sta­na­wiała się, czy do­brze zro­biła. Może le­piej by­łoby nie za­bie­rać ni­czego z po­przed­niego domu i ży­cia. I po pro­stu za­cząć wszystko od nowa. Ale nie miała zbyt dużo pie­nię­dzy, więc nie by­łoby mą­drze wy­da­wać je na ozdoby świą­teczne, skoro chłopcy po­trze­bo­wali no­wych kur­tek. Mimo że obec­nie pra­co­wała na pe­łen etat i sta­wała za ladę pięć–sześć dni w ty­go­dniu, jej za­robki były ra­czej marne. W zna­le­zie­niu pracy rów­nież po­mo­gła jej mama. Jes­sika miała wo­bec niej dług wdzięcz­no­ści, a Bir­gitta czę­sto da­wała jej to od­czuć.

Jes­sika otwo­rzyła drew­nianą furtkę i wkro­czyła na żwi­rową dróżkę. Wła­ści­ciele domu, pań­stwo Nic­klas­so­no­wie, mieli wła­sną ścieżkę, która była szer­sza i pro­wa­dziła go­ści pro­sto do za­da­szo­nego wej­ścia po­prze­dzo­nego sze­ro­kimi scho­dami. Jes­sika i dzieci mu­sieli wcho­dzić do domu od tyłu przez stare ku­chenne drzwi, jak służba. Na szczę­ście za­in­sta­lo­wano tam lampę z czuj­ni­kiem ru­chu. W lo­do­wa­tym przed­po­koju znaj­do­wało się troje drzwi: za pierw­szymi były schody pro­wa­dzące na górę, gdzie miesz­kała Jes­sika, za dru­gimi schody do piw­nicy, a za trze­cimi kuch­nia pań­stwa Nic­klas­so­nów.

Drzwi wej­ściowe za­my­kały się na kod. Bar­dzo prak­tycz­nie, pod wa­run­kiem, że się go pa­mię­tało. Jes­sika wpi­sała kom­bi­na­cję cyfr i we­szła do środka, a na­stęp­nie po­wtó­rzyła tę czyn­ność kil­ka­na­ście stopni wy­żej. Wto­czyła się do ciem­nego ko­ry­ta­rza. Na­gle znów za­dzwo­nił te­le­fon. Ale za­miast ode­brać, ko­bieta za­mknęła za sobą drzwi i nie zdej­mu­jąc kurtki, opa­dła na ła­we­czkę. Mu­siała od­po­cząć. W końcu Bir­gitty nie zbawi pięć mi­nut. Jes­sika chciała tylko zdjąć buty, po­ru­szać pal­cami u stóp i wy­pić szklankę wody. Póź­niej mo­gła po­roz­ma­wiać z matką.

Za­po­wia­dał się miły so­botni wie­czór. Jes­sika bę­dzie na­pa­wać się ci­szą albo obej­rzy w te­le­wi­zji ja­kiś film. A je­śli od razu nie za­śnie, użyje jesz­cze ma­sa­żera do stóp i zje coś słod­kiego.

Spoj­rzała na duży po­kój. Przed do­mem świe­ciła la­tar­nia. Gdyby nie to, w po­miesz­cze­niu pa­no­wałby cał­ko­wity mrok. Trzy duże okna od ulicy wska­zy­wały na to, że kie­dyś na pię­trze były cztery ele­ganc­kie sa­lo­niki, jedna sy­pial­nia i małe po­miesz­cze­nie dla służby. Te­raz dzieci miały wła­sne po­koje, a dawna ja­dal­nia zo­stała prze­kształ­cona na sa­lon; Jes­sika prze­nio­sła tam stary te­le­wi­zor i ka­napę, któ­rej nie chciał Ro­bert. Z ko­lei ona sama za­jęła po­miesz­cze­nie dla służby: ma­lutki po­koik z po­je­dyn­czym łóż­kiem, sto­li­kiem noc­nym, krze­słem i naj­mniej­szą w Göte­borgu szafą. Kuch­nię można było uznać za no­wo­cze­sną w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych, gdy do domu wpro­wa­dzali się po­przedni lo­ka­to­rzy, ale za to z ła­two­ścią mie­ściło się w niej je­dze­nie dla czte­ro­oso­bo­wej ro­dziny. daw­nej świet­no­ści bu­dynku świad­czyła też po­kaźna spi­żar­nia.

W piw­nicy stała cał­kiem no­wo­cze­sna pralka, z któ­rej Jes­sika mo­gła ko­rzy­stać co­dzien­nie oprócz po­nie­dział­ków i wtor­ków, bo wtedy na dole urzę­do­wała Agneta, wła­ści­cielka domu. Poza tym w nie­dziele lo­ka­torce nie wolno było wy­wie­szać pra­nia na ze­wnątrz i nie­po­trzeb­nie włą­czać su­szarki do ubrań. We­dług Agnety nie­po­trzeb­nie ozna­czało w prak­tyce, że Jes­sika po pro­stu nie mo­gła ko­rzy­stać z tego urzą­dze­nia. W końcu pani Nic­klas­son dbała o śro­do­wi­sko.

Jes­sika zdjęła buty, po czym we­szła do sa­lonu i za­pa­liła świa­tło.

Cze­kał ją week­end bez dzieci. Jesz­cze cztery mie­siące temu drżała na samą myśl o tym. Była pewna, że gdy dzieci po­jadą do ojca, bę­dzie czuć się sa­motna i po­rzu­cona. Ale te­raz, od­kąd zro­zu­miała, że ta­kie week­endy wy­pa­dają dość rzadko, za­częła się nimi cie­szyć. Bo Ro­bert nie od­bie­rał dzieci co drugi ty­dzień, jak usta­lili wcze­śniej, tylko co ja­kiś czas spę­dzał z nimi dwa, góra trzy dni. Przy czym Jes­sika nie pa­mię­tała, żeby mąż choć raz ode­brał po­cie­chy w pią­tek, a na­stęp­nie od­wiózł w po­nie­dzia­łek do szkoły.

Za­nim zdą­żyła za­pa­lić świa­tło, znów za­dzwo­nił te­le­fon. Jes­sika wes­tchnęła, ale po­sta­no­wiła, że nie bę­dzie już dłu­żej od­kła­dać roz­mowy.

– Halo, tu Jes­sika – za­częła.

– To ja. Twoja matka – od­parła Bir­gitta.

– Wiem, wy­świe­tliło mi się to na ekra­nie. W końcu dzwo­nisz do mnie na ko­mórkę.

– Chcia­łam ci tylko przy­po­mnieć o na­szym świą­tecz­nym przy­ję­ciu. W trze­cią nie­dzielę ad­wentu. Czyli za dwa ty­go­dnie. Po­my­śla­łam, że naj­le­piej bę­dzie, je­śli wpad­niesz do mnie o dzie­sią­tej rano. Do tego czasu po­win­nam już zdą­żyć się ubrać i zjeść śnia­da­nie. Do fry­zjera idę w so­botę, więc mo­gła­byś też ucze­sać mnie na przyj­ście go­ści. A póź­niej po­móc mi na­kryć do stołu, przy­go­to­wać wa­zony i tak da­lej.

– Mamo, w nie­dzielę cały dzień będę w pracy. Nie dam rady ci po­móc. Mu­sisz spy­tać ko­goś in­nego.

– To weź urlop. Czy twój szef, jak mu tam było… – Bir­gitta zro­biła krótką pauzę. Ni­gdy nie mo­gła za­pa­mię­tać imion osób, któ­rych nie lu­biła.

– Claes. Ma na imię Claes. I przy­kro mi – Jes­sika za­częła naj­de­li­kat­niej, jak umiała – lecz to nie­moż­liwe. Ale za to nie będę pra­co­wała w Wi­gi­lię. Szef zmie­nił gra­fik ze względu na mnie. Bo jako je­dyna mam dzieci. To zna­czy, małe dzieci.

Mama za­częła się roz­pę­dzać, jed­nak Jes­sika ją zi­gno­ro­wała. Bo usły­szała, że ktoś wpi­sał kod i otwo­rzył drzwi. Na chwilę za­marła z prze­ra­że­nia, prze­ko­nana, że to wła­my­wacz. Ale za­raz po­tem w świe­tle ko­ry­ta­rza roz­po­znała zna­jomą twarz.

– Molly!

– Cześć, mamo – przy­wi­tała się Molly, w jej gło­sie sły­chać było jed­no­cze­śnie smu­tek i wzbu­rze­nie.

Dziew­czyna prze­su­nęła się na bok i wpu­ściła braci. Jes­sika ob­jęła ich wzro­kiem. Chłopcy byli przy­gnę­bieni, a Molly – wście­kła. Jak ty­powa czter­na­sto­latka. Córka rzu­ciła torbę na pod­łogę i mi­ja­jąc Jes­sikę, we­szła do miesz­ka­nia. Po dro­dze za­pa­liła wszyst­kie lampy. Chwilę póź­niej w progu po­ja­wił się Ro­bert.

– Hej – po­wie­dział.

– Co ty tu ro­bisz? I co tu ro­bią dzieci?

Ro­bert za­czął się tłu­ma­czyć, ale na­gle prze­rwał mu pię­cio­letni El­liot:

– Tata ma je­chać z Me­la­nie na ja­kieś przy­ję­cie.

Jes­sika wes­tchnęła, po czym ciężko usia­dła na sto­ją­cej na ko­ry­ta­rzu ła­we­czce. Spoj­rzała na Ro­berta, który ostroż­nie od­sta­wił torbę na pod­łogę.

– Do­sta­li­śmy za­pro­sze­nie. Nie mo­żemy za­brać ze sobą dzieci.

– Więc po pro­stu tu przy­jeż­dżasz i na­wet do mnie nie dzwo­nisz?

– Dzwo­ni­łem, ale nie od­bie­ra­łaś.

– Zo­sta­wił­byś tu dzieci, na­wet je­śli nie by­łoby mnie w domu?

Jes­sika usły­szała, jak szorstko za­brzmiał jej głos. A do tego, że matka wciąż mówi coś do niej przez te­le­fon. Nie my­śląc zbyt wiele, wci­snęła czer­woną słu­chawkę. Głos po dru­giej stro­nie za­milkł.

Ro­bert miał na tyle przy­zwo­ito­ści, że przy­brał nieco za­kło­po­taną minę.

– Mia­łaś na dziś ja­kieś plany? Wy­cho­dzisz? Je­śli tak, to sio­stra Me­la­nie może zo­stać z dziećmi – za­pro­po­no­wał.

– Nie o to cho­dzi. – Jes­sika spoj­rzała na syn­ków.

Na­wet je­de­na­sto­letni Wil­liam wy­glą­dał te­raz na oso­wia­łego.

– Idź! – krzyk­nęła do Ro­berta. – Zejdź mi z oczu.

Męż­czy­zna z ulgą po­ło­żył dłoń na klamce. Za­raz po­tem się od­wró­cił.

– Wła­ści­wie week­end już się koń­czy, więc dzie­ciaki mogą zo­stać u cie­bie kilka dni dłu­żej. Aha, i we wto­rek lecę do Frank­furtu. Czyli mo­żesz za­jąć się nimi też w na­stęp­nym ty­go­dniu.

Jes­sika pa­trzyła na niego, lecz nie miała siły wy­du­sić z sie­bie choćby słowa. Chciała go skrzy­czeć, po­wie­dzieć mu, że jest skoń­czo­nym idiotą, bo od­py­cha od sie­bie ko­goś naj­cen­niej­szego na świe­cie: wła­sne dzieci. Chciała po­roz­ma­wiać z nim o zła­ma­nych obiet­ni­cach i zdra­dzie. Nie tylko jej, lecz także dzieci. A na ko­niec wy­ja­śnić mu, że ten je­den wie­czór w sa­mym środku przed­świą­tecz­nej go­rączki pla­no­wała spę­dzić sama. Ale się nie ode­zwała. Wy­obra­ziła so­bie, jak mu­siały czuć się dzieci, które ko­lejny raz za­wio­dły się na ego­istycz­nym ojcu. I tylko kiw­nęła głową, ma­jąc na­dzieję, że jej spoj­rze­nie wy­razi wszystko. Naj­wy­raź­niej rze­czy­wi­ście się tak stało, bo Ro­bert nie­pew­nie się uśmiech­nął i po­śpiesz­nie za­mknął za sobą drzwi.

Za­raz po­tem znów roz­dzwo­nił się te­le­fon. Wzięła go do ręki, prze­su­nęła pal­cem po zie­lo­nej słu­chawce i już na wstę­pie rzu­ciła:

– Mamo, od­dzwoń do mnie póź­niej. Ale już nie dziś, tylko ju­tro rano. Ro­bert znów nie­ocze­ki­wa­nie pod­rzu­cił mi dzieci, a one bar­dzo to prze­ży­wają. – Przez chwilę wy­słu­chi­wała ty­rad matki, a na­stęp­nie ni­skim gło­sem do­dała: – Nie. Nie, to nie jest do­bre. Dzieci chcą spę­dzać czas z oj­cem. Ale te­raz mu­szę… – Za­mil­kła, a za­raz po­tem wark­nęła: – Nie, wcale nie bę­dzie le­piej, je­śli po­roz­ma­wiasz o tym z Molly. Zresztą ona nie chce te­raz z ni­kim roz­ma­wiać.

Roz­łą­czyła się, po czym ob­jęła sy­nów, któ­rych nie dało się tak ła­two po­cie­szyć.

– Ta­ataa – za­pła­kał młod­szy z nich.

Jes­sika wbiła wzrok w pod­łogę, jakby le­żały na niej strzępy mi­łego so­bot­niego wie­czoru. Na­gle za­uwa­żyła, że za­mek w bu­cie prze­dziu­ra­wił jej nowe dro­gie raj­stopy.

– Wie­cie co? – pod­jęła z wy­mu­szoną we­so­ło­ścią. – Pój­dziemy na Möln­dal­svägen coś zjeść. Co po­wie­cie na pizzę? Albo ham­bur­gery?

Chłopcy ob­rzu­cili ją spoj­rze­niem. Za­raz po­tem Wil­liam po­biegł do po­koju sio­stry i za­pu­kał do drzwi. Molly nie miała li­to­ści dla tych, któ­rzy wcho­dzili tam bez pu­ka­nia. Chłopcy już się tego na­uczyli. A ich mama stała po stro­nie Molly.

– Molly! Idziemy na ham­bur­gery!

Dziew­czyna uchy­liła drzwi na mak­sy­mal­nie dzie­sięć cen­ty­me­trów. Sie­dząca na ławce Jes­sika mu­siała po­chy­lić się do przodu, żeby zo­ba­czyć córkę.

– Po­my­śla­łam, że mo­gli­by­śmy pójść coś zjeść – wy­ja­śniła. – Lo­dówka jest pu­sta.

Za­sta­na­wiała się w my­ślach, ile zo­stało jej pie­nię­dzy na kon­cie i ile może kosz­to­wać ko­la­cja na mie­ście. Tak na­prawdę nie było jej na nią stać, ale nie chciała, żeby dzieci za­częły na­bie­rać po­dej­rzeń.

– Mamo – za­częła Molly.

– Wiem – od­po­wie­działa Jes­sika, po czym wy­cią­gnęła ra­miona do córki, która wresz­cie otwo­rzyła drzwi na oścież.

Molly stała w progu, trzy­ma­jąc dłoń na klamce.

– A może ku­pimy coś na wy­nos? Pizzę? Albo coś z kuchni taj­skiej? – spy­tała dziew­czyna, prze­no­sząc wzrok na braci. – Mo­gła­bym ode­brać je­dze­nie z Wil­lia­mem. A ty zo­sta­ła­byś w domu i od­po­częła.

Jes­sika lekko się skrzy­wiła.

– Ja­koś damy radę – od­parła, mimo że bo­lały ją stopy. Po chwili uśmiech­nęła się i do­dała: – A gdy już wró­cimy do domu, pój­dziemy na strych i po­szu­kamy ozdób świą­tecz­nych. I świecz­nika ad­wen­to­wego, że­by­śmy mo­gli za­pa­lić ju­tro pierw­szą świeczkę. Mu­simy też za­wie­sić w oknie gwiazdę.

– Me­la­nie ku­piła nowe gwiazdy. Du­zio gwiazd – wy­ja­śnił El­liot, który wciąż zma­gał się z wy­mową gło­ski „ż”. – Są bar­dzo ładne.

– Z Nor­di­ska Kam­pa­niet – rzu­ciła po­sęp­nie Molly.

– No to idziemy! – za­rzą­dziła Jes­sika, która nie chciała słu­chać, jak Me­la­nie zmie­niała wy­strój domu, który kie­dyś ona za­pro­jek­to­wała, wkła­da­jąc w to mnó­stwo serca.Roz­dział 3

So­fii tak bar­dzo trzę­sły się ręce, że aż upu­ściła szczo­teczkę do rzęs. Szybko ją pod­nio­sła i za­krę­ciła tusz. Za­raz po­tem od­wró­ciła się do męża i po­wie­działa:

– Nie ro­zu­miem, jak mo­głeś to zro­bić. Za­pro­sić Ro­berta i Me­la­nie.

Hen­rik utkwił w niej wzrok. Wła­śnie za­pi­nał szytą na miarę ko­szulę, jedną z tych, którą w ze­szłym roku do­stał od niej na święta.

– Co masz na my­śli?

– Prze­cież wiesz, jak po­trak­to­wał Jes­sikę! To moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka.

– A Ro­bert jest moim kum­plem. Pra­cu­jemy ra­zem.

Słowa za­wi­sły w po­wie­trzu. So­fia spoj­rzała na swoje od­bi­cie w lu­strze.

– Zdra­dził ją – rzu­ciła.

– Po­znał ko­goś. Więc się roz­wo­dzą. A Jes­sika robi mu same pro­blemy. Chce, żeby od­wo­ły­wał ważne spo­tka­nia i od­bie­rał syna z przed­szkola, a do tego żąda ali­men­tów, mimo że tak na­prawdę dzie­ciaki miesz­kają u niego co… no do­bra, nie wiem, jak czę­sto. Ale Jes­sika do­staje prze­cież za­si­łek na dzieci. Nie­dawno na­wet go zwięk­szyli. Czy tam mają zwięk­szyć.

So­fia mil­czała. Z tonu męża wy­wnio­sko­wała, że nie ma sensu od­po­wia­dać. Nie chciała się kłó­cić, nie te­raz, gdy za go­dzinę mają przyjść go­ście, a ona nie zro­biła jesz­cze ma­ki­jażu. Zresztą w ogóle nie chciała się kłó­cić.

– Po­wi­nien za­bie­rać dzieci co drugi ty­dzień – do­dała skrę­po­wana. – Tak się za­zwy­czaj robi.

– Może i tak, ale do­brze wiem, jaka ona jest. Ga­dam z Ro­ber­tem co­dzien­nie. A ty nie wi­dzia­łaś się z Jes­siką od mie­sięcy.

– Roz­ma­wia­łam z nią przed­wczo­raj – zri­po­sto­wała So­fia. – Chcia­łam, żeby po­szła z nami wczo­raj do Dor­sii.

Hen­rik ob­rzu­cił ją wzro­kiem.

– Ale od­mó­wiła – cią­gnęła So­fia. – Po­wie­działa, że musi pra­co­wać. I że nie stać jej te­raz na obiady na mie­ście. Nie brzmiała jak ktoś, komu za­si­łek za­pew­nia ży­cie w zbytku.

– Nie mo­żesz żą­dać od Ro­berta ali­men­tów wy­łącz­nie po to, żeby Jes­sika mo­gła cho­dzić z tobą na obiadki – wtrą­cił Hen­rik. – On za­cho­wy­wał się wo­bec niej w po­rządku. Kiedy się prze­pro­wa­dzała, po­ży­czył jej sa­mo­chód. I opła­cił wy­po­ży­cze­nie przy­czepy. A gdy tylko za­ła­twią for­mal­no­ści z ad­wo­ka­tem, odda jej też pie­nią­dze za jej część domu. Weź­mie na to po­życzkę. To na­prawdę nie jest zły czło­wiek.

– Spra­wiała wra­że­nie ta­kiej zmę­czo­nej – po­wie­działa So­fia. – I sa­mot­nej.

– Po pro­stu wścieka się na Ro­berta. Bo spo­tkał mło­dziutką mo­delkę. Jes­sika ma po­nad czter­dzie­ści lat. Me­la­nie jest od niej o wiele ład­niej­sza. Mu­sisz to przy­znać. I wy­gląda bo­sko. Dla­tego Jes­sika chce się na nim ze­mścić. W tym tkwi pro­blem.

So­fia przyj­rzała się swo­jemu od­bi­ciu w lu­strze. Za­uwa­żyła, że wo­kół oczu zro­biły jej się drobne zmarszczki. Nie były nowe, ale te­raz po­zo­sta­wały wi­do­czne na­wet po na­ło­że­niu pri­mera i pod­kładu. Nie wy­glą­dała bo­sko. Jej brzuch też nie. I też była już po czter­dzie­stce. Kilka mie­sięcy przed uro­dzi­nami prze­szła kry­zys wieku śred­niego. Męż­czyźni, któ­rzy go prze­ży­wają, uga­niają się za młod­szymi; z ko­lei u ko­biet spro­wa­dza się on głów­nie do stra­chu, że za­raz ktoś je za­stąpi. So­fia wie­działa, że Ma­gnus, mąż Jenny, rów­nież cier­piał na tę przy­pa­dłość. Ale wró­cił do żony, za­nim ta za­częła się cze­go­kol­wiek do­my­ślać. A może jed­nak przy­ja­ciółka coś po­dej­rze­wała? I czuła, że So­fia o wszyst­kim wie? A jak miały się sprawy z jej wła­snym mę­żem? So­fię ogar­nął nie­po­kój.

– Ubierz się. Zro­bię ci drinka i od razu po­czu­jesz się le­piej – za­pro­po­no­wał Hen­rik. Wsa­dził ko­szulę w spodnie i roz­ko­ja­rzony po­kle­pał ją po ra­mie­niu. Za­raz po­tem wy­szedł.

So­fia się­gnęła po tusz i za­częła ma­lo­wać rzęsy.Roz­dział 4

_Nie­dziela, 3 grud­nia_

Gdy Jes­sika pę­dziła na przej­ście dla pie­szych, wy­da­rzyły się dwie rze­czy na­raz. Świa­tło zmie­niło się na czer­wone, a na przy­stanku po dru­giej stro­nie ulicy Möln­dal­svägen za­trzy­mał się tram­waj. Te­raz mu­siała wy­bie­rać. Mo­gła po­cze­kać na na­stępny i spóź­nić się do pracy piąty raz w tym ty­go­dniu. Albo za­ry­zy­ko­wać wła­sne zdro­wie i ży­cie i prze­biec przez ru­chliwą drogę, li­cząc na to, że sa­mo­chody, które za­trzy­mały się na czer­wo­nym świe­tle przy przy­stanku Lana, nie zdążą roz­je­chać jej na mia­zgę. Po­my­ślała o swoim sze­fie Cla­esie. Był uprzejmy i wy­ro­zu­miały. Ni­gdy nie ro­bił jej wy­rzu­tów, gdy za­dy­szana i za­wsty­dzona wbie­gała do pracy trzy mi­nuty po otwar­ciu sklepu. Póź­niej za­częła my­śleć o dzie­ciach. Jak by so­bie po­ra­dziły, gdyby zgi­nęła w wy­padku? Czy prze­trwa­łyby bez niej choćby ty­dzień, je­żeli wy­lą­do­wa­łaby w szpi­talu? Ich oj­ciec po­je­chał do Frank­furtu, a bab­cia nie miała czasu dla ni­kogo poza sobą. Dla­tego Jes­sika wci­snęła przy­cisk i po­cze­kała, aż świa­tło zmieni się na zie­lone.

Gdy wsia­dła do tram­waju, za­dzwo­nił te­le­fon.

– Cześć, mamo – przy­wi­tała się.

– Jes­siko, to ja, twoja matka – od­po­wie­działa Bir­gitta nie­świa­doma, jak dzia­łają cuda tech­niki.

– Wiem.

– Chcę po­roz­ma­wiać o na­szym świą­tecz­nym przy­ję­ciu. Ro­ze­sła­łam już za­pro­sze­nia. Do­trzesz na dzie­siątą? Czy wo­la­ła­byś przy­je­chać do mnie dzień wcze­śniej wie­czo­rem?

– Mamo, nie dam rady przyjść. W nie­dzielę pra­cuję. Mó­wi­łam ci o tym wczo­raj.

Jes­sika przez chwilę za­sta­na­wiała się, czy u mamy przy­pad­kiem nie roz­wija się de­men­cja, ale szybko so­bie przy­po­mniała, że ta­kie za­cho­wa­nie było dla niej ty­powe. Bir­gitta igno­ro­wała wszystko, co się jej nie po­do­bało. Nie­kiedy me­toda oka­zy­wała się sku­teczna. Mama upie­rała się przy swoim, aż wresz­cie oto­cze­nie da­wało za wy­graną i ro­biło to, czego od niego ocze­ki­wała. Jes­sika po­czuła, że Bir­gitta ko­lejny raz ob­rała wy­pró­bo­waną tak­tykę.

– No, ale chyba weź­miesz urlop? – cią­gnęła matka. – Prze­cież do­tych­czas tak ro­bi­łaś.

– Tak, kie­dyś rze­czy­wi­ście tak było. Gdy pra­co­wa­łam u sio­stry Ro­berta. Ale te­raz już się tak nie da.

– Ale te przy­ję­cia to na­sza tra­dy­cja. Piękna tra­dy­cja.

– Wiem, że tak my­ślisz – od­po­wie­działa Jes­sika.

Sama wcale nie uwa­żała, że tego typu spo­tka­nia były piękną tra­dy­cją. Jako dziecko mu­siała wtedy dy­gać przed gro­madą cio­tek, które po­wta­rzały, że od ostat­niego razu bar­dzo uro­sła. Kiedy była na­sto­latką, zmu­szano ją do na­kry­wa­nia do stołu, po­da­wa­nia dań, a także, o zgrozo, do śpie­wa­nia ko­lęd. A gdy już do­ro­sła, ocze­ki­wano od niej, że zaj­mie się wszyst­kim z wy­prze­dze­niem, a póź­niej przy­pro­wa­dzi na miej­sce Ro­berta i dzieci i bę­dzie za­ba­wiać roz­mową te same stare i po­marsz­czone ciotki. Z tą róż­nicą, że te­raz to Molly i chłopcy mu­sieli wy­słu­chi­wać, jak szybko ro­sną. A kiedy już wsia­dali do tak­sówki, żeby po­je­chać do domu, Ro­bert za każ­dym ra­zem ciężko wzdy­chał i mó­wił: „Na­stęp­nym ra­zem mu­simy im po­wie­dzieć, że zła­pa­li­śmy ja­kąś wi­ru­sówkę. Nie mam siły po­wta­rzać tego za rok”.

Z ko­lei te­raz Jes­sika wy­ja­śniła matce naj­uprzej­miej, jak umiała:

– Lecz tym ra­zem na­prawdę nie mogę przy­je­chać. Ani to­wa­rzy­sko, ani jako po­moc. Ale może za­trud­nisz tę firmę ca­te­rin­gową, którą po­le­cała twoja przy­ja­ciółka Ker­stin? W końcu my­śla­łaś już o tym ostat­nim ra­zem, gdy or­ga­ni­zo­wa­łaś przy­ję­cie dla ko­le­ża­nek. Mimo że wtedy wzię­łam urlop. Ale tym ra­zem na­prawdę nie dam rady. Sama wiesz. We wrze­śniu było spo­koj­niej, a te­raz za­częła się już przed­świą­teczna go­rączka.

Bir­gitta mil­czała. Jes­sika po­my­ślała, że mama pew­nie za­sta­na­wia się nad od­po­wie­dzią. Po chwili jed­nak ko­bieta wes­tchnęła:

– Nie ro­zu­miem, dla­czego nie chcesz mi po­móc. Je­stem pewna, że gdy­byś wy­tłu­ma­czyła to sze­fowi, na pewno by to zro­zu­miał.

Jes­sika prze­łknęła ślinę. Miała wiele do po­wie­dze­nia, ale osta­tecz­nie nie wy­gar­nęła matce, co tak na­prawdę my­śli. Za­miast tego rzu­ciła, że wła­śnie do­je­chała na miej­sce i musi biec do pracy.

– Nie­do­brze, że masz te­raz tyle stresu. Nie po­win­naś się tak prze­mę­czać. A może po­win­naś pra­co­wać na pół etatu? Je­stem pewna, że mo­gła­byś li­czyć na wspar­cie Ro­berta. W końcu już po­maga ci przy dzie­ciach.

– Mamo, Ro­bert wcale mi nie po­maga. Wła­śnie do­je­cha­łam do pracy. Mu­szę wy­sia­dać. Pa! –Z obo­wiązku i po­czu­cia winy do­dała jesz­cze: – Bu­ziaki! – I się roz­łą­czyła.

Ru­szyła wzdłuż bul­waru Ave­nyn i ry­zy­ku­jąc ży­cie, prze­bie­gła przez tory tram­wa­jowe. Za­raz po­tem stała już przed tyl­nymi drzwiami ju­bi­lera. Po­śpiesz­nie we­szła do środka, po czym zrzu­ciła z sie­bie płaszcz i nie zmie­nia­jąc bu­tów, prze­mknęła przez po­kój so­cjalny i wbie­gła do sklepu.

Był nie­wielki i przej­rzy­sty. Znaj­do­wał się w mi­ni­ma­li­stycz­nej ga­le­rii han­dlo­wej na Ave­nyn po­mię­dzy skle­pi­kiem z pa­miąt­kami a obuw­ni­czym. W grud­niu pra­co­wały tam trzy osoby. Jes­sika była co­dzien­nie wdzięczna Cla­esowi za to, że dał jej szansę. A San­nie, któ­rej ni­gdy nie spo­tkała, za to, że za­szła w ciążę, dzięki czemu w skle­pie chwi­lowo zwol­nił się etat. Jes­sika nie wie­działa, co zrobi, gdy ko­le­żanka wróci do pracy. Ale te­raz – choć nie było to roz­wią­za­nie dłu­go­fa­lowe – w ra­zie czego przez ja­kiś czas mo­głaby li­czyć na za­si­łek dla bez­ro­bot­nych.

– Cześć! – po­wie­działa Lotta, która pra­co­wała w skle­pie od prze­szło dwu­dzie­stu lat i pa­mię­tała jesz­cze ojca Cla­esa, za­ło­ży­ciela firmy. Stała za ladą i po­ka­zy­wała klientce bran­so­letkę.

Jes­sika spoj­rzała na wła­ści­ciela. Męż­czy­zna uśmiech­nął się i kiw­nął jej głową na po­wi­ta­nie. Jes­sika po­śpiesz­nie wci­snęła przy­cisk sy­gna­li­zu­jący, że ko­lejna osoba może po­dejść do lady, po czym po­słała uśmiech klien­towi, który chciał po­oglą­dać kol­czyki.

Trzy go­dziny póź­niej Jes­sika zro­biła so­bie dzie­się­cio­mi­nu­tową prze­rwę, żeby pójść do to­a­lety i zmie­nić buty. Spraw­dziła jesz­cze te­le­fon – za­uwa­żyła, że ma dwa nie­ode­brane po­łą­cze­nia od mamy. Nie prze­jęła się tym. Za­miast tego wy­brała nu­mer do domu. Nikt nie ode­brał. Ko­bieta gło­śno wes­tchnęła i za­dzwo­niła do córki. Po sied­miu sy­gna­łach w słu­chawce roz­legł się głos Molly:

– Mamo!

– Co ro­bi­cie?

– Nic ta­kiego. – Dziew­czyna przy­brała tak non­sza­lancki ton, że Jes­sice o mało co nie sta­nęło serce.

– Gdzie są chłopcy?

– Tu­taj – od­po­wie­działa Molly, a Jes­sika usły­szała, jak dzie­ciaki prze­krzy­kują się w tle. – Je­ste­śmy w domu, mamo, i w ogóle nie roz­ra­biamy.

Nieco uspo­ko­jona Jes­sika wy­ci­szyła te­le­fon i wró­ciła do pracy. Kilka go­dzin póź­niej zro­biła so­bie krótką prze­rwę i pod­grzała ma­ka­ron z przed­wczo­raj. Spoj­rzała na te­le­fon – miała trzy ko­lejne nie­ode­brane po­łą­cze­nia od mamy i jedno od Ro­berta, a także SMS z trzema prze­sy­ła­ją­cymi ca­łusy emo­ti­ko­nami od Molly. Ko­bieta ode­słała córce trzy ta­kie same buźki i chwi­lowo zi­gno­ro­wała po­zo­stałe po­wia­do­mie­nia.

Claes li­czył pie­nią­dze w ka­sie, a Jes­sika wzięła ścierkę i za­częła zmy­wać pod­łogę. Na­stęp­nie po­szła do po­koju so­cjal­nego, gdzie za­stała Lottę wpa­tru­jącą się w swoje stopy.

– Dzię­kuję! – po­wie­działa ko­le­żanka, wska­zu­jąc ge­stem na wia­dro z brudną wodą.

– A ty prze­cież co­dzien­nie rano wy­cie­rasz ku­rze – od­parła Jes­sika. – Kiedy ja do­piero bie­gnę tu z przed­szkola.

Lotta pa­trzyła, jak Jes­sika zdej­muje buty i siada obok niej.

– Długo wczo­raj ba­lo­wa­łaś?

Ko­bieta za­marła. Po chwili zro­zu­miała żart i się za­śmiała.

– Nie. To zna­czy: tak. Wczo­raj Ro­bert pod­rzu­cił mi dzieci. ni­czym mnie nie uprze­dza­jąc. Chciał pójść ze swoją nową dziew­czyną na ja­kąś im­prezę. Dla­tego po­sta­no­wi­łam, że zjemy ko­la­cję na mie­ście. Ja i dzieci. Nie­źle za­sza­le­li­śmy. Za­mó­wi­łam wo­ło­winę z so­sem be­ar­neń­skim i kie­li­szek wina. A póź­niej ku­pi­li­śmy jesz­cze sło­dy­cze na wagę. Skoń­czyło się na tym, że za­snę­łam na ka­na­pie, a Molly obu­dziła mnie, gdy sama szła do łóżka. Aż mi wstyd! Córka po­wie­działa mi, że chra­pa­łam.

Lotta wy­buch­nęła śmie­chem.

– A co z chłop­cami? – spy­tała.

– El­liot za­snął, a Wil­liam otarł się o hi­per­gli­ke­mię. Molly le­dwo zwle­kła się dziś z łóżka. A ja nie zo­sta­wiam z nią chłop­ców, gdy jesz­cze śpi. Praw­do­po­dob­nie nic by im się nie stało. Na przy­kład je­śli aku­rat gra­liby na kon­soli. Ale za­wsze mo­gliby też wpaść na po­mysł, żeby zro­bić śnia­da­nie. A to już ra­czej nie skoń­czy­łoby się do­brze.

Lotta za­pięła ko­zaki.

– Gdy dzieci były małe, zo­sta­wia­łam im śnia­da­nie na tacy. Mały jo­gurt, szklanka soku i ka­na­pka. To zna­czy: tylko kiedy ich oj­ciec miał nocną zmianę. Przy czym póź­niej on i tak od razu biegł do domu i się nimi zaj­mo­wał. – Ko­le­żanka spoj­rzała na Jes­sikę. – A te­raz zaj­muje się mną. Gdy wczo­raj wró­ci­łam do domu, cze­kał na mnie ma­sa­żer stóp. A do tego ku­bek go­rą­cego glöggu. Ist­nieją też tacy męż­czyźni.

Jes­sika nie od­po­wie­działa, tylko zdjęła płaszcz z wie­szaka.

– A co on so­bie my­ślał? – cią­gnęła Lotta. – W sen­sie: twój były. Gdy tak po pro­stu pod­rzu­cił ci dzieci?

Jes­sika rów­nież się nad tym za­sta­na­wiała. Czy Ro­bert zo­sta­wiłby dzie­ciaki na ko­ry­ta­rzu, na­wet gdyby nie za­stał jej w domu? Czy rze­czy­wi­ście do niej dzwo­nił? W końcu tego nie spraw­dziła. I czy na­prawdę roz­ma­wiał z Mi­chelle? Sio­stra Me­la­nie miała tylko sie­dem­na­ście lat, a w kwe­stii opieki nad dziećmi Jes­sika bar­dziej ufała młod­szej o trzy lata Molly.

– Nie wiem, co on so­bie wy­obra­żał – od­parła w końcu.

– Ale pew­nie po­dej­rze­wasz, którą główką my­ślał.

Jes­sika spoj­rzała na ko­le­żankę. Lotta miała po­nad sześć­dzie­siąt lat, była o za­le­d­wie kilka lat młod­sza od Bir­gitty i też do­cze­kała się już wnu­ków. Ale na tym koń­czyło się po­do­bień­stwo mię­dzy ko­bie­tami. Bir­gitta miała blond włosy i ku­po­wała ubra­nia w to­na­cjach sza­ro­ści i beżu z ak­cen­tami bieli. Z ko­lei Lotta no­siła czarne skó­rzane spodnie i swe­ter marki De­si­gual. A jej włosy były czer­wone i gład­kie jak świeżo ob­rany kasz­tan.

Lotta uśmiech­nęła się i pu­ściła Jes­sice oczko.

– Bie­gnij do domu i za­dbaj o dzieci – do­dała po chwili. – I o sie­bie.

Po­śpiesz­nie ob­jęła ko­le­żankę, któ­rej nie­mal sta­nęły łzy w oczach. Za­nim Jes­sika zdą­żyła od­wza­jem­nić uścisk, Lotta zro­biła krok do tyłu i wsty­dli­wie się uśmiech­nęła. W tej sa­mym mo­men­cie do po­koju wszedł Claes z ka­setką z pie­niędzmi.

– Jak do­brze, że was mam – po­wie­dział nie­mal uro­czy­ście. Był ele­ganc­kim, nie­spełna pięć­dzie­się­cio­let­nim męż­czy­zną, miał pro­ste brwi i in­ten­syw­nie nie­bie­skie oczy, które sil­nie kon­tra­sto­wały z ja­snymi wło­sami. – Chciał­bym wam po­dzię­ko­wać – cią­gnął. – W po­rów­na­niu z ubie­głym ro­kiem ob­roty sklepu znacz­nie wzro­sły. Na­de­szły lep­sze czasy, ale sprze­daż wzro­sła też dzięki to­bie, Jes­siko.

– Dzięki mnie?

– Tak. Po­tra­fisz na­wią­zać do­bry kon­takt z klien­tem, a poza tym wi­dać, że zna­la­złaś także wspólny ję­zyk z ko­le­żanką. – Claes spoj­rzał na Lottę i się uśmiech­nął. Jes­sika za­uwa­żyła, że Lotta wy­glą­dała na roz­ba­wioną.

– Dzię­kuję – od­parła Jes­sika. – Bar­dzo dzię­kuję. Ale te­raz mu­szę już ucie­kać.

Za­raz po­tem chwy­ciła to­rebkę i wy­bie­gła ze sklepu, wkła­da­jąc rę­ka­wiczki, które w ze­szłym roku do­stała w pre­zen­cie gwiazd­ko­wym od te­ścio­wej.

Zo­ba­czyła ją jesz­cze przy bramce – wspa­niałą gwiazdę ad­wen­tową, którą wy­brali do du­żego okna w domu na Ho­vås. Wi­siała te­raz w oknie od ulicy, za­kry­wa­jąc je nie­mal w ca­ło­ści. W wą­skich okien­kach po bo­kach stały sied­mio­ra­mienne świecz­niki, które Ro­bert ku­pił za­raz po prze­pro­wadzce. Tak na­prawdę jej się nie po­do­bały, uwa­żała, że były zbyt duże i no­wo­cze­sne. Ale Ro­bert je uwiel­biał.

Ko­bieta za­trzy­mała się przed do­mem i za­uwa­żyła, że w po­koju Molly, są­sia­du­ją­cym ściana w ścianę z sa­lo­nem, rów­nież wisi gwiazda. Po­my­ślała, że w jej wła­snej sy­pialni i po­ko­jach chłop­ców pew­nie też są świą­teczne de­ko­ra­cje. Uśmiech­nęła się i po­sta­no­wiła, że bez względu na to, jak ozdoby pre­zen­tują się od środka, nie bę­dzie ni­czego zmie­niać. Na­gle po­czuła, jak ogar­nia ją ra­dość i wdzięcz­ność za to, że Ro­bert jest tak głupi i po­zwala jej spę­dzać tyle czasu z dziećmi. Gdyby tylko ze­chciał też pła­cić za ich utrzy­ma­nie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: