Słodko-gorzko. Dlaczego smutek i tęsknota są nam potrzebne do szczęścia - ebook
Słodko-gorzko. Dlaczego smutek i tęsknota są nam potrzebne do szczęścia - ebook
Nasza obsesja na punkcie nieustającego szczęścia nie sprawia, że jesteśmy szczęśliwi, zdrowi ani spełnieni. Autorka światowego bestsellera Ciszej proszę… w swojej najnowszej książce, wykorzystując zarówno naukowe badania, jak i prawdziwe historie, dowodzi, że tęsknota i smutek nas dopełniają. Rzuca nowe światło na te od dawna czekające na swój czas ludzkie emocje i wyjaśnia, dlaczego połączenie słodyczy i goryczy stanowi klucz do kreatywności, poczucia łączności ze światem i doświadczenia transcendencji.
Człowiek powinien być twardy i asertywny, a przy tym tryskać optymizmem. Powinien mieć odwagę wypowiadać swoje zdanie, zjednywać sobie przyjaciół i skutecznie oddziaływać na innych. Niemniej za tą maską niesłabnącego entuzjazmu i ciągłej pewności siebie kryje się prawda o tym, że każdy człowiek – nawet internetowy influencer, który zachwyca świat tańcem na parkiecie albo ciętą ripostą – jest istotą wrażliwą.
Gdy się smucimy, tęsknimy lub wzruszamy, życie wydaje nam się słodko-gorzkie. Przepełnia nas wówczas dojmująca świadomość mijającego czasu, ale wraz z nią pojawia się bezgraniczny zachwyt nad pięknem świata. W rzeczywistości słodko-gorzkiej jest miejsce zarówno na światło, jak i na mrok, zarówno na narodziny, jak i na śmierć. Słodycz i gorycz pozostają ze sobą w nierozerwalnym uścisku.
Susan Cain przekonuje, że słodko-gorzki stan świadomości to ukryta siła, dzięki której możemy wznieść się ponad nasze bolączki. Twierdzi, że musimy uznać to, co nas boli, by nie przerodziło się to w agresję, próbę dominacji czy zaniedbania. Jeśli uświadomimy sobie, że wszyscy doświadczyli lub doświadczą w życiu porażek, straty i cierpienia, łatwiej będzie nam otworzyć się na drugiego człowieka.
Książka opowiada o bogatej tradycji słodko-gorzkich doświadczeń oraz o tym, jak zmienić podejście do porażek, własnej pracy twórczej, rodzicielstwa, przywództwa, miłości i umierania, a dzięki temu poczuć prawdziwe, choć niekoniecznie nieustanne, szczęście.
Spis treści
WPROWADZENIE Moc połączenia słodyczy z goryczą
CZĘŚĆ PIERWSZA
Smutek i tęsknota. Jak przekuć ból w kreatywność, transcendencję i miłość?
ROZDZIAŁ 1 Na co pomaga smutek?
ROZDZIAŁ 2 Dlaczego pragniemy „idealnej” i bezwarunkowej miłości? (i co to ma wspólnego z naszym upodobaniem do smutnych piosenek, deszczowych dni, a nawet boskości?)
ROZDZIAŁ 3 Co ma wspólnego kreatywność ze smutkiem, tęsknotą i transcendencją? 101
ROZDZIAŁ 4 Jak sobie poradzić z utraconą miłością?
CZĘŚĆ DRUGA
Wygrani i przegrani. Jak możemy żyć i pracować autentycznie w „tyranii pozytywności”?
ROZDZIAŁ 5 Jak to się stało, że naród ludzi poruszonych do głębi stworzył kulturę obowiązkowych uśmiechów?
ROZDZIAŁ 6 Jak się uwolnić od wymuszonej pozytywności w miejscu pracy i nie tylko?
CZĘŚĆ TRZECIA
Śmiertelność, przemijanie, żałoba. Jak żyć, skoro się wie, że umrzemy i że umrą wszyscy nasi bliscy?
ROZDZIAŁ 7 Czy należy próbować żyć wiecznie?
ROZDZIAŁ 8 Czy powinniśmy próbować „uporać się” z żalem i bólem przemijania?
ROZDZIAŁ 9 Czy dziedziczymy ból po rodzicach i przodkach? A jeśli tak, to czy w kolejnych pokoleniach możemy go przeistoczyć?
CODA Jak dotrzeć do domu?
PODZIĘKOWANIA
O AUTORCE
PRZYPISY
INDEKS
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8231-209-6 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oficjalnie pracę nad tą książką rozpoczęłam w 2016 roku. Nieoficjalnie – o czym wkrótce przeczytasz – pracuję nad nią całe życie. Rozmawiałam i korespondowałam z setkami ludzi; bardzo dużo czytałam też o tym, co słodko-gorzkie. Niektórych moich rozmówców i korespondentów wymieniam tu z imienia i nazwiska, inni po prostu w ten czy inny sposób na mnie wpłynęli. Chciałabym móc tu o nich wszystkich wspomnieć, ale powstałaby wówczas książka zupełnie nieprzystępna. Niektóre nazwiska pojawiają się tylko w przypisach bądź w podziękowaniach. O niektórych zapewne zapomniałam, ale bez złej woli. Wszystkim tym, którzy mi pomogli, jestem wdzięczna.
Z myślą o tym, aby książkę dobrze się czytało, przytaczałam niektóre cytaty bez oznaczania brakujących fragmentów i bez zastosowania cudzysłowów. Zapewniam jednak, że jeśli zdecydowałam się jakiś fragment usunąć albo coś dodać, to w żaden sposób nie zmieniło to sensu oryginalnej wypowiedzi. Zainteresowanych źródłami tych cytatów odsyłam do przypisów.
Na koniec chcę zaznaczyć, że zmieniłam nazwiska i cechy rozpoznawcze niektórych osób, o których opowiadam. Nie weryfikowałam też prawdziwości historii, które rozmówcy przedstawiali mi jako własne – niemniej umieściłam w książce tylko te, które wydawały mi się prawdziwe.PRELUDIUM WIOLONCZELISTA Z SARAJEWA
Pewnej nocy przyśniło mi się, że miałam się spotkać z przyjaciółką, poetką imieniem Mariana. W Sarajewie, mieście miłości. Obudziłam się zdezorientowana. Sarajewo – symbolem miłości? Czyż to nie tam rozegrała się jedna z najkrwawszych wojen domowych XX wieku?
Wtedy przypomniał mi się on.
Vedran Smailović.
Wiolonczelista z Sarajewa.
***
Jest 28 maja 1992 roku. Sarajewo znajduje się pod ostrzałem. Przez całe wieki Bośniacy, Chorwaci i Serbowie mieszkali razem w mieście tramwajów i kawiarenek, w którym po parkowych stawach pływały łabędzie, a ludzie modlili się w osmańskich meczetach i prawosławnych cerkwiach. To było miasto trzech religii, trzech ludów – i jeszcze do niedawna nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Wiedzieli, ale nie wiedzieli. Woleli widzieć w sobie nawzajem sąsiadów, z którymi się pije kawę albo raczy kebabem, kolegów z uczelni. Zdarzało się, że zawierali między sobą małżeństwa i sprowadzali na świat dzieci.
A teraz wybuchła wojna domowa. Oddziały rozlokowane na wzgórzach wokół miasta odcięły dostawy prądu i wody. Stadion, na którym w 1984 roku odbyła się olimpiada, spłonął, a na boiskach powstały prowizoryczne cmentarzyska. Ściany domów mieszkalnych noszą ślady po atakach moździerzowych, latarnie są porozbijane, ulice puste. Słychać tylko wystrzały.
Wszystko się jednak zmienia, gdy na ulicy przed zbombardowaną piekarnią rozbrzmiewa Adagio g-moll Albinoniego.
Znasz ten utwór? Jeśli nie, to zrób sobie chwilę przerwy i od razu go posłuchaj: youtube.com/watch?v=kn1gcjuhlhg. To przejmująca, wspaniała kompozycja, bezgranicznie smutna… Vedran Smailović, pierwszy wiolonczelista orkiestry Sarajewa, postanowił wykonać go na cześć dwudziestu dwóch osób, które dzień wcześniej zginęły w wyniku ostrzału moździerzowego kolejki stojącej po chleb. Smailović był akurat w pobliżu, pospieszył na pomoc. Teraz wrócił na miejsce rzezi ubrany jak na wieczorny koncert w operze: w elegancką białą koszulę i czarny frak. Usiadł pośród rumowiska na białym plastikowym krześle. Wiolonczelę ustawił sobie między nogami i w niebo popłynęły tęskne dźwięki adagia.
Wokół niego słychać huk wystrzałów, wybuchy bomb i serie z karabinów maszynowych, ale Smailović gra dalej. On będzie powtarzać ten występ przez dwadzieścia dwa dni, po jednym dniu dla każdej z ofiar ostrzału. Szczęśliwie żadna kula go w tym czasie nie dotknie.
Sarajewo zostało zbudowane w dolinie, wokół wznoszą się zatem góry zapewniające schronienie snajperom ostrzeliwującym wygłodzonych mieszkańców podczas poszukiwania przez nich pożywienia. Niektórzy godzinami czekają, żeby przejść przez ulicę, a potem przemykają się jak wypłoszony jeleń. Tymczasem na środku otwartego placu siada mężczyzna w galowym stroju i gra, jak gdyby nigdy nic.
„Pytacie, czy zwariowałem, że gram na wiolonczeli w strefie działań wojennych”, mówi. „A może ICH zapytajcie, czy aby nie zwariowali, że ostrzeliwują Sarajewo?”
Jego gest poniesie się echem po całym mieście, świat będzie o nim mówić. Wkrótce zostanie utrwalony na kartach powieści i w filmie. Zanim to się jednak stanie, Smailović zainspiruje innych muzyków, aby w najmroczniejszych dniach oblężenia chwycili instrumenty i wyszli z nimi na ulicę – nie po to, aby grać marsza do boju i podbudowywać morale oddziałów ścigających snajperów, i nie po to, aby cieszyć serca ludzi popularnymi melodiami. Wszyscy ci muzycy grają Albinoniego. Napastnik atakuje karabinami i bombami, a muzycy odpowiadają najbardziej słodko-gorzkim spośród znanych sobie utworów.
„Nie jesteśmy żołnierzami”, śpiewają skrzypce. „Nie jesteśmy też ofiarami”, dodają altówki. „Jesteśmy po prostu ludźmi”, nucą wiolonczele. „Po prostu ludźmi, niedoskonałymi, ale pięknymi, którzy pragną miłości”.
Kilka miesięcy później wojna nadal trwa. Zagraniczny korespondent Allan Little obserwuje rzeszę czterdziestu tysięcy cywilów wyłaniających się z lasu. Ci ludzie spędzili pod osłoną leśnego poszycia ostatnich czterdzieści osiem godzin. Uciekli przed atakami.
Jest pośród nich osiemdziesięcioletni mężczyzna. Wygląda na wyczerpanego, u kresu sił. Podchodzi do Little’a i pyta, czy ten aby nie widział jego żony. Mówi, że rozdzielili się podczas długiego marszu.
Little jej nie widział, ale ponieważ ani na chwilę nie traci swojego dziennikarskiego instynktu, przy okazji pyta tego człowieka, czy on się ma za Bośniaka, czy za Chorwata. Znacznie później w rewelacyjnym materiale BBC Little wyzna, że choć od tamtej pory minęło już kilkadziesiąt lat, odpowiedź tego mężczyzny ciągle wspomina z zażenowaniem.
„Ja jestem muzykiem”, brzmiała.WPROWADZENIE MOC POŁĄCZENIA SŁODYCZY Z GORYCZĄ
Tęsknimy wiecznie za innym, odmiennym światem.
– Vita Sackville-West, The Garden
Kiedyś, a miałam wtedy dwadzieścia dwa lata i studiowałam prawo, przyjaciele przyszli po mnie do mojego pokoju w akademiku, żeby mnie wyciągnąć na zajęcia. Słuchałam akurat słodko-gorzkiej muzyki w tonacji molowej. Nie był to Albinoni, wtedy jeszcze go nie znałam. Przypuszczam, że mogła to być raczej piosenka mojego ulubionego muzyka Leonarda Cohena, który śmiało zasługuje na miano Mistrza Pesymizmu.
Trudno mi wyrazić słowami to, co czuję, gdy słucham tego typu muzyki. Ona jest niby smutna, ale we mnie budzi tak naprawdę… miłość. I to taką miłość, która zalewa mnie jak fala. Pod jej wpływem odczuwam łączność ze wszystkimi innymi duszami na świecie, których smutek taka rzewna melodia stara się wyrazić. Podziw dla talentu muzyka przeistacza ból w zachwyt nad pięknem. Jeśli nikogo przy mnie nie ma, wcale nie tak rzadko zdarza mi się spontanicznie złożyć dłonie w geście modlitwy, to znaczy przystawić je zetknięte razem blisko twarzy – mimo że całym sercem jestem agnostyczką i zasadniczo się nie modlę. Taka muzyka sprawia jednak, że moje serce się otwiera. Dosłownie czuję, jakby mi się klatka piersiowa rozszerzała. Niemal potrafię się pogodzić z tym, że wszyscy, których kocham, w tym ja sama, pewnego dnia umrzemy. To poczucie równości wobec śmierci utrzymuje się może ze trzy minuty, ale pojawia się za każdym razem – i zawsze trochę mnie zmienia. Jeśli zdefiniować transcendencję jako moment, w którym „ja” nagle zanika, a człowiek czuje łączność ze wszechświatem, to w moim przypadku te muzyczne słodko-gorzkie doświadczenia stanowią chyba stan transcendencji najbliższy. Bardzo często zdarzało mi się czegoś takiego doświadczać.
Dlaczego? Tego nigdy nie potrafiłam zrozumieć.
W każdym razie moi znajomi zdziwili się, że lubię takie ponure piosenki. Jeden z nich mnie nawet zapytał, co mnie skłania do słuchania muzyki pogrzebowej. Roześmiałam się, a potem poszliśmy na zajęcia. Na tym historia się skończyła.
A właściwie skończyłaby się, gdyby nie to, że nie mogłam przestać o tym myśleć przez następnych dwadzieścia pięć lat. Jak to możliwe, że rzewna muzyka podnosi mnie na duchu? I dlaczego norma społeczna dopuszcza żarty na takie tematy? A także dlaczego, nawet teraz, gdy piszę te słowa, odczuwam potrzebę zapewnienia moich czytelników, że muzykę taneczną też lubię? (Bo lubię).
Początkowo traktowałam te dociekania jako próbę znalezienia odpowiedzi na interesujące pytania. Z czasem doszłam jednak do wniosku, że to nie są pytania jakich wiele, tylko te pytania, zasadnicze, naprawdę ważne. Stwierdziłam, że wiele tracimy, dopuszczając do głosu wpojone przez współczesną kulturę przekonanie, że nie należy takich pytań zadawać.
***
Dwa tysiące lat temu Arystoteles zastanawiał się, dlaczego wielcy poeci, filozofowie, artyści i politycy zaliczają się do osobowości melancholijnych. Jego dociekania miały związek z właściwym starożytności przekonaniem, że w człowieku występują cztery humory – cztery płynne substancje – z których każdy odpowiada za inny temperament. Na tej podstawie wyróżniano melancholików (smutnych), sangwiników (szczęśliwych), choleryków (agresywnych) i flegmatyków (spokojnych). Charakter człowieka zależał bowiem od względnej ilości tych substancji. Słynny grecki lekarz Hipokrates za ideał człowieka uważał takiego, u którego cztery humory znajdują się w idealnej równowadze. U większości z nas ten czy inny spośród nich zdaje się jednak dominować.
Ta książka opowiada o skłonnościach melancholijnych, które ja określam mianem nastrojów słodko-gorzkich. Chodzi o skłonność do pogrążania się w tęsknocie, żalu i smutku. O dotkliwe odczuwanie przemijającego czasu. O zdumiewająco przejmującą radość w obliczu piękna świata. Słodyczy i goryczy zarazem zaznaje ten, kto dostrzega też nierozerwalny związek światła z mrokiem i narodzin ze śmiercią. „Są dni miodu i dni cebuli”, jak mówi arabskie przysłowie. Tragedia życia stale przeplata się z jego urokami. Nawet gdyby położyć kres cywilizacji i wszystko zbudować od nowa, ta sama dualność znów dałaby o sobie znać. Paradoksalnie, aby się nad tę dychotomię wznieść i oprócz mroku nauczyć się widzieć również światło, trzeba ją najpierw w pełni przeżyć. A przecież o to właśnie chodzi – żeby się nad nią wznieść i osiągnąć stan transcendencji. W nastrojach słodko-gorzkich zawiera się pragnienie łączności, marzenie o powrocie do domu.
Ktoś mógłby powiedzieć, że przedstawiciel typu słodko-gorzkiego przywołuje słowa Arystotelesa po to, żeby sobie podbudować ego. Tyle że spostrzeżenia starożytnego filozofa powtarzało potem przez wieki wielu innych. W XV wieku filozof Marsilio Ficino stwierdził, że rzymski bóg Saturn, utożsamiany z melancholią, „porzucił zwykłe życie Jupitera, domagając się dla siebie spokoju i boskości”. W XVI wieku malarz Albrecht Dürer przedstawił Melancholię jako przygnębionego anioła otoczonego przez symbole kreatywności, wiedzy i niezaspokojonego pragnienia: wielościan, klepsydrę i drabinę prowadzącą ku niebu. Dziewiętnastowieczny poeta Charles Baudelaire „właściwie nie wyobrażał sobie takiego piękna”, w którym by nie było pierwiastka melancholii.
Ta romantyczna wizja melancholii raz cieszyła się większą, raz mniejszą popularnością. Chwilowo mamy do czynienia z tym drugim zjawiskiem. W swoim niezwykle wpływowym eseju z 1918 roku Zygmunt Freud skrytykował melancholię, uznając ją za przejaw narcyzmu. Od tamtej pory konsekwentnie spychano ją do krainy psychopatologii. Psychologia głównego nurtu uznaje melancholię za tożsamą z depresją kliniczną.
Tymczasem pytanie Arystotelesa nigdy nie straciło na aktualności. Jakże by mogło? Melancholia ma w sobie coś tajemniczego, coś nieodzownego. Platon to w sobie miał, podobnie jak Jalal al-Din Rumi, Karol Darwin, Abraham Lincoln, Maya Angelou, Nina Simone i… Leonard Cohen.
Tylko cóż to właściwie jest to „coś”?
Zgłębiałam tę kwestię przez całe lata, podążając tropem wytyczonym przed wiekami przez artystów, pisarzy, myślicieli i tradycje filozoficzne całego świata. Ta droga doprowadziła mnie do prac współczesnych psychologów, naukowców, a nawet badaczy zarządzania (którzy zresztą rozpoznali wyjątkowe atuty u melancholijnych liderów biznesu oraz pracowników kreatywnych – i proponują różne metody ich wykorzystywania). Doszłam w ten sposób do wniosku, że wbrew powszechnemu przekonaniu wrażenie słodko-gorzkie to coś więcej niż przemijające uczucie czy doświadczenie. To cicha siła, to sposób bycia, to głęboko zakorzeniona tradycja – przesycona ludzkim potencjałem, a przy tym przerażająco niedoceniana. To autentyczna, budująca odpowiedź na pytanie o to, jak żyć pełnią życia w świecie tak niedoskonałym, a przy tym tak uparcie pięknym.
Przede wszystkim jednak połączenie słodyczy z goryczą uczy nas, jak reagować na ból. Podpowiada, że należy go zaakceptować, spróbować przekuć w sztukę (jak to robią muzycy) albo uruchomić proces uzdrawiania bądź tworzenia czegoś nowego. Może to być cokolwiek, co będzie karmić naszą duszę. Jeśli nie zdołamy nadać nowych kształtów naszym smutkom i tęsknotom, z czasem zaczniemy przenosić je na innych w zachowaniach stanowiących nadużycie, próby dominacji czy przejawy lekceważenia. Jeśli natomiast uświadomimy sobie, że wszyscy ludzie znają – lub zaznają – straty i cierpienia, to będziemy mogli zwrócić się do siebie nawzajem.
Właśnie ta koncepcja – przekuwania bólu w kreatywność, transcendencję i miłość – stanowi główny wątek tej książki.
***
W idealnym społeczeństwie, tak jak i w idealnym człowieku, znalazłoby się miejsce na wszystkie cztery temperamenty Hipokratesa. Tak samo jednak, jak wielu ludzi wykazuje szczególną podatność na ten czy inny humor, tak i całe społeczeństwa mogą przejawiać podobne skłonności. Jak przekonamy się w rozdziale 5, kultura amerykańska ukształtowała się wokół osi sangwinizmu i choleryzmu – oraz właściwych dla nich niezachwianego optymizmu i siły.
Postawa sangwiniczno-choleryczna wiąże się z silnym nastawieniem na przyszłość i stałą gotowością do walki. W takiej kulturze ceni się radosne dążenie do celu w życiu osobistym i święte oburzenie w internecie. Człowiek powinien być twardy i asertywny, a przy tym tryskać optymizmem. Powinien mieć odwagę wypowiadać swoje zdanie, sprawnie zjednywać sobie przyjaciół i skutecznie oddziaływać na innych. Amerykanie tak wysoko cenią szczęście, że dążenie do niego wpisane zostało nawet do dokumentów założycielskich naszego kraju – a potem napisaliśmy na ten temat ponad 30 tysięcy książek (tak wynika z wyszukiwania przeprowadzonego niedawno na Amazonie). Od dzieciństwa wpaja nam się, że powinniśmy szybko przełykać łzy („Beksa!”) i nie roztrząsać smutków. Na podstawie badań przeprowadzonych z udziałem ponad 70 tysięcy osób harwardzka psycholog doktor Susan David ustaliła, że jedna trzecia spośród nas dostrzega u siebie „negatywne” emocje, takie jak smutek czy żal. „Robimy to nie tylko sobie samym – zauważa David – ale również tym, których kochamy, na przykład naszym dzieciom”.
Postawa sangwiniczno-choleryczna ma oczywiście wiele zalet. Pomaga osiągnąć sportowy cel, przepchnąć ustawę w Kongresie i zażarcie walczyć o słuszną sprawę. Niemniej za maską niesłabnącego entuzjazmu i społecznie akceptowanego gniewu kryje się jednak prawda o tym, że każdy człowiek – nawet internetowy influencer, który zachwyca świat tańcem na parkiecie albo najzjadliwszą ripostą – jest istotą wrażliwą i nietrwałą. Dlatego brakuje nam empatii dla tych, którzy się z nami nie zgadzają. Dlatego tacy jesteśmy zawsze zdziwieni, gdy coś układa się nie po naszej myśli.
Słodko-gorzka melancholia zdaje się skłaniać człowieka do patrzenia wstecz. Wydaje się nieproduktywna i nadmiernie skupiona na tęsknocie za tym, co mogło być albo być może kiedyś nastanie.
Tymczasem za tą tęsknotą kryje się impet. To jest doświadczenie aktywne, a nie pasywne. Niesie ze sobą potencjał twórczy, czułość i boskość. Pragniemy czegoś lub kogoś. Zabiegamy o to, więc się do tego zbliżamy. Angielskie słowo longing wywodzi się od staroangielskiego langian, które oznacza „wydłużać się”, ale też od germańskiego langen, czyli „sięgać” albo „rozszerzać się”. Słowo yearning kojarzyć należy zaś z głodem i pragnieniem, ale również z pożądaniem. W języku hebrajskim słowo oznaczające tęsknotę wywodzi się z tego samego źródła co określenie pasji.
Innymi słowy, cierpienie nierozerwalnie wiąże się z głęboką troską – na tyle silną, że motywującą człowieka do działania. Dlatego właśnie w Homerowskiej Odysei to tęsknota za domem – łzy wylewane na plaży na wspomnienie Itaki – skłoniła bohatera do wyruszenia w długą podróż. To dlatego w wielu ukochanych powieściach dla dzieci – od Harry’ego Pottera począwszy, a na Pippi Pończoszance skończywszy – głównym bohaterem jest sierota. Dopiero po śmierci rodziców, którzy odtąd stają się obiektem tęsknoty, dzieci mogą rzeczywiście rozpocząć życiową przygodę i upomnieć się o swoje prawa. Zaczytujemy się w tych opowieściach, ponieważ wszyscy doświadczamy chorób i skutków upływu czasu, rozstań i wzburzenia, epidemii i wojen. Tymczasem te historie niosą ze sobą przesłanie, z którym nasi poeci i filozofowie próbują dotrzeć do nas od wieków: że ta nasza tęsknota to drzwi prowadzące do wspólnoty.
To samo przesłanie niesie wiele religii świata. „Całe twoje życie musi być jednym wielkim pragnieniem”, pisze anonimowy autor The Cloud of Unknowing, XIV-wiecznego tekstu mistycznego. „Kto stale podsyca w sobie tylko głębokie pragnienie poznania prawdziwej twarzy swojego pana, ten osiągnie całkowite spełnienie”, czytamy w Koranie 92:20–21. „Bóg jest westchnieniem duszy”, stwierdza XIII-wieczny chrześcijański mistyk i teolog Mistrz Eckhart. „Nasze serce nie zazna spoczynku, dopóki nie spocznie w Tobie”, głosi słynny cytat autorstwa świętego Augustyna.
O prawdziwości tych słów przekonujemy się w tych nielicznych oderwanych od czasu momentach, w których zdarza nam się doświadczyć czegoś tak nadzwyczajnego – wysłuchać legendarnego gitarowego riffu albo obejrzeć nadludzkie salto – że zdającego się przynależeć do doskonalszego i piękniejszego świata. Dlatego właśnie darzymy takim uwielbieniem gwiazdy rocka i olimpijczyków – ponieważ dzięki nim możemy zaznać powiewu magii wywodzącej się z tego innego świata. Takie chwile szybko jednak mijają, a my chcielibyśmy przecież już zawsze żyć w tamtym świecie. Bo właśnie tam jest nasze miejsce.
Typ słodko-gorzki w najgorszym wydaniu rozpacza, że doskonały i piękny świat pozostaje na zawsze poza jego zasięgiem. W najlepszym swoim wydaniu próbuje go zaś przywołać do istnienia. To ze słodko-gorzkich uczuć rodzą się te najbardziej ambitne wyczyny, największe arcydzieła i najwspanialsze opowieści miłosne. To pod wpływem tej tęsknoty wygrywamy sonaty do księżyca i budujemy rakiety zdolne nas zabrać na Marsa. To pod wpływem słodko-gorzkiego pragnienia, aby Romeo kochał Julię, Szekspir stworzył sztukę, którą chętnie oglądamy do dziś.
Nie ma większego znaczenia, czy do tej prawdy dotrzemy z pomocą Pippi Pończoszanki, Simone Biles, czy świętego Augustyna. Nie ma znaczenia, czy ktoś wierzy w Boga, czy jest ateistą. Te prawdy pozostają niezmienne. Czy tęsknimy za partnerem, który od nas odszedł, czy dopiero pragniemy kogoś poznać... Czy opłakujemy szczęśliwe dzieciństwo, które nam nigdy nie było dane, czy marzymy o doświadczeniu boskości… Czy marzy nam się kreatywne życie, powrót do ojczyzny, czy lepsza rzeczywistość (osobista albo polityczna)… Czy chcielibyśmy wspiąć się na najwyższe szczyty świata, czy zanurzyć w piaskach, których urok podziwialiśmy podczas ostatnich wakacji… Czy szukamy ukojenia bólu odziedziczonego po przodkach, czy sposobu na to, aby życie mogło przetrwać bez szkody dla innego istnienia… Czy opłakujemy kogoś, kogo utraciliśmy, albo nienarodzone dziecko, czy śnimy o fontannie młodości albo bezwarunkowej miłości. Wszystkie te uczucia stanowią w istocie przejaw tego samego głębokiego bólu.
To miejsce i ten stan, którego tak pragniemy i za którym tak bardzo tęsknimy, określam mianem „doskonałego i pięknego świata”. W tradycji judeochrześcijańskiej takimi miejscami są Ogród Eden oraz Królestwo Niebieskie. Sufizm nazywa je Ukochanym Duszy. Nazw zresztą jest bez liku. Jedni mówią po prostu o domu, inni o drugim końcu tęczy. Powieściopisarz Mark Merlis wspomina o „brzegu, z którego zostaliśmy odesłani przed narodzinami”, a C.S. Lewis pisze o „miejscu, skąd pochodzi całe piękno”. Tak naprawdę chodzi o jedno i to samo, czyli o najskrytsze pragnienie ludzkiego serca, któremu Vedran Smailović nadał konkretny kształt, gdy na ulicach zmaltretowanego wojną miasta przeciągał smyczkiem po strunach wiolonczeli.
Ostatnie dekady przyniosły Hallelujah Leonarda Cohena, balladę o głęboko duchowym pragnieniu. Stała się ona ulubionym – pokuszę się o to określenie – szlagierem programów takich jak American Idol. Nie bez powodu jednak w oczach publiczności przysłuchującej się występom kolejnych, idących w setki, adeptów sławy, na dźwięk tej piosenki stawały w oczach łzy radości. Nie ma bowiem znaczenia, czy ktoś „wierzy”, czy „nie wierzy”. W pewnym zupełnie podstawowym sensie wszyscy w tym momencie wyciągamy ręce ku niebu.
***
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy przyjaciele przyszli po mnie do mojego pokoju przed zajęciami i gdy zaczęłam się zastanawiać nad moim upodobaniem do smutnej muzyki, natknęłam się na buddyjską koncepcję, zgodnie z którą – jak to ujął znawca mitologii Joseph Campbell – powinniśmy dążyć do „radosnego uczestnictwa w smutkach świata”. Nie mogłam przestać o tym myśleć. Cóż to właściwie znaczy? Jak to niby miałoby być możliwe?
Rozumiałam, że tego zalecenia nie należy traktować zbyt dosłownie. Nie chodziło przecież o to, aby tańczyć na grobach albo biernie przyglądać się największym tragediom i złu. Wprost przeciwnie. Chodziło o kształtowanie w sobie wrażliwości na ból i chwilowość, o otwarcie się na cierpienie świata (lub na jego niezadowolenie – w zależności od tego, jak kto interpretuje sanskryt, w którym wyrażona została Pierwsza Szlachetna Prawda Buddyzmu).
Pytanie jednak pozostawało bez odpowiedzi. Pewnie mogłam jechać do Indii albo Nepalu, żeby tam jej szukać. Mogłam zapisać się na zajęcia poświęcone filozofii Wschodu. Nie zrobiłam tego jednak i po prostu żyłam dalej swoim życiem, a to pytanie – jak i wszystkie pytania pokrewne – cały czas chodziło mi po głowie. Dlaczego smutek, ta emocja, pod wpływem której chodzimy jak struci i zachowujemy się jak Kłapouchy, nie zanikł w procesie ewolucji? Z czego tak naprawdę wynika to nasze dążenie do „ideału” i pragnienie bezwarunkowej miłości (i co to ma wspólnego z naszym zamiłowaniem do smutnych piosenek, deszczowych dni czy świętości)? Jak to jest, że kreatywność zdaje się czerpać z tego pragnienia, z tego smutku, z tej transcendencji? Jak człowiek powinien sobie radzić z utraconą miłością? Jak naród zbudowany na tak wielkim poczuciu krzywdy zdołał stworzyć kulturę opartą na koncepcji wiecznie bezchmurnego nieba? Jak udaje nam się autentycznie żyć i pracować w kulturze wymuszonej pozytywności? Jak powinniśmy żyć, skoro wiemy, że nas samych i naszych bliskich nieuchronnie spotka śmierć? Czy dziedziczymy ból po naszych rodzicach i przodkach – a jeśli tak, to czy da się go przekuć na coś pozytywnego?
Od tamtej pory minęło już wiele lat, ale w końcu udało mi się sformułować odpowiedź. Zawarłam ją w tej książce.
Niniejsza książka to również opowieść o mojej podróży od agnostycyzmu do… Właściwie do czego? Nie do końca do wiary, bo w kwestii mojego agnostycyzmu nic się specjalnie nie zmieniło. Pewnie raczej do pewnej świadomości, że nie trzeba wierzyć w żadnego konkretnego boga, aby poddawać się transformacyjnej sile duchowego pragnienia. W kulturze chasydzkiej funkcjonuje przypowieść, w której rabi dostrzega, że jeden ze starszych członków społeczności nie potrafi zrozumieć istoty jego rozważań o boskości. Postanawia wówczas zanucić mu poruszającą melodię, piosenkę o tęsknocie. „Teraz rozumiem, co mi chcesz przekazać”, mówi starszy mężczyzna. „Czuję głębokie pragnienie zjednoczenia się z Panem”.
Ja też tak mam, jak ten starszy człowiek. Zaczęłam pisać tę książkę, aby znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego tak wielu ludzi porusza smutna muzyka. Z pozoru mogłoby się wydawać, że to dość banalny temat jak na wieloletnie poszukiwania. Ja jednak nie potrafiłam sobie odpuścić. Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że muzyka to tylko wrota prowadzące do rozległej krainy, w której człowiek nagle pojmuje, że świat to miejsce święte i tajemnicze, a być może nawet pełne czarów. Niektórzy wkraczają do tej krainy za sprawą modlitwy bądź medytacji, inni podczas spacerów po lesie. Ja się do niej przenosiłam, gdy słuchałam muzyki w tonacjach molowych. Warto jednak wiedzieć, że furtki do tego świata znajdują się wszędzie i przybierają bardzo różne formy. Jedną z ambicji tej książki jest zachęcić cię do ich wypatrywania – i do korzystania z nich w celu przejścia na drugą stronę.
Quiz słodko-gorzki
Niektórzy z nas wchodzą – i zawsze wchodzili – w stan słodko-gorzki w zasadzie instynktownie. Inni za wszelką cenę tego unikają. Niektórzy zyskują tę zdolność dopiero w momencie osiągnięcia pewnego wieku lub pod wpływem kolejnych życiowych doświadczeń, tych trudnych i tych pozytywnych. Jeśli zastanawiasz się nad tym, na ile sam jesteś do tego skłonny, polecam twojej uwadze poniższy quiz, opracowany we współpracy z badaczem, doktorem Davidem Yadenem, wykładowcą Johns Hopkins Medicine, oraz kognitywistą, doktorem Scottem Barrym Kaufmanem, dyrektorem Center for the Science of Human Potential. Aby ocenić, na ile bliska ci jest wrażliwość słodko-gorzka, zwłaszcza w tym konkretnym momencie, zadaj sobie piętnaście poniższych pytań, a następnie oceń w skali od 0 (ani trochę) do 10 (w pełni), na ile się z nimi zgadzasz.
- Czy łatwo się rozczulasz, oglądając wzruszające reklamy telewizyjne?
- Czy stare zdjęcia poruszają cię w szczególnym stopniu?
- Czy reagujesz mocno na muzykę, sztukę, przyrodę?
- Czy inni mówią o tobie, że jesteś „starą duszą”?
- Czy deszczowy dzień przynosi ci ukojenie albo inspirację?
- Czy wiesz, co miał na myśli pisarz C.S. Lewis, gdy opisywał radość jako „głębokie, ale wspaniałe ukłucie pragnienia”?
- Czy wolisz poezję od sportu (a może potrafisz dostrzec poezję w sporcie)?
- Czy zdarza ci się, że dreszcz emocji przechodzi cię nawet po kilka razy dziennie?
- Czy zdarza ci się dostrzegać „łzy rzeczy”? (tak napisał Wergiliusz w Eneidzie)
- Czy smutna muzyka wprawia cię we wzniosły nastrój?
- Czy dostrzegasz w różnych rzeczach jednocześnie smutek i szczęście?
- Czy dopatrujesz się piękna w swoim codziennym życiu?
- Czy słowo wzruszenie wydaje ci się szczególnie bliskie?
- Czy podczas rozmów z bliskimi przyjaciółmi chętnie nawiązujesz do ich obecnych lub dawnych problemów?
- I wreszcie: czy masz poczucie, że lada moment czeka cię ekstatyczne przeżycie?
—
To ostatnie pytanie może się wydawać dziwne, zważywszy, że kwestionariusz dotyczy wrażeń słodko-gorzkich. Bynajmniej jednak nie chodzi tu o zapatrywania optymistyczne ani o śmiech z byle powodu. Pytanie to dotyczy raczej poruszenia, które ogarnia nas pod wpływem tęsknoty za czymś ulotnym. Z najnowszych badań Yadena wynika, że samotranscendencja – podobnie jak jej mniej wzniośli kuzyni, w szczególności wdzięczność i stan przepływu – nasila się w momentach przejściowych i schyłkowych, jak również w obliczu śmierci. Słowem, staje się bardziej odczuwalna w momentach słodko-gorzkich.
Można by wręcz powiedzieć, że człowiek uwrażliwia się na to szczególne połączenie słodyczy z goryczą w momentach nadzwyczajnie rozbudzonej świadomości nieuchronnego końca. Dziadkowie ze łzami w oczach obserwują dzieci baraszkujące w kałużach, ponieważ wiedzą, że pewnego dnia owe dzieci urosną, a potem się zestarzeją (a im nie będzie dane tego zobaczyć). To jednak nie są łzy smutku. Dziadkowie w głębi serca wiedzą, że to są łzy miłości.
Wynik quizu ustala się przez podsumowanie odpowiedzi i podzielenie uzyskanej liczby przez piętnaście.
Jeśli wynik ukształtuje się poniżej 3,8, to masz skłonności sangwiniczne.
Jeśli wynik ukształtuje się między 3,8 a 5,7, to przesuwasz się od sangwinizmu w kierunku stanów słodko-gorzkich.
Jeśli wynik ukształtuje się powyżej 5,7, to jesteś prawdziwym ekspertem w dziedzinie świata, w którym spotykają się światło i mrok.
—
Czytelników mojej wcześniejszej książki Ciszej, proszę… Siła introwersji w świecie, który nie może przestać gadać zainteresuje być może, że badania Yadena i Kaufmana wskazują na silną korelację między wysokimi wynikami w teście podatności na doświadczenia słodko-gorzkie a cechą rozpoznaną przez psycholog i pisarkę doktor Elaine Aron jako „wysoka wrażliwość”. Yaden i Kaufman wykazali również silną korelację z „chłonnością” (co zwiastuje kreatywność) oraz umiarkowaną korelację z podziwem, samotranscendencją i duchowością. Rozpoznaliśmy również niewielki związek podatności na doświadczenia słodko-gorzkie z lękami i depresją. W zasadzie nie jest to zaskakujące, bo nadmiar melancholii może prowadzić do czegoś, co Arystoteles nazywał chorobą czarnej żółci (melaina kole – od której to nazwy wzięło się słowo „melancholia”).
To nie jest książka o tych przypadłościach, najzupełniej skądinąd rzeczywistych i niszczycielskich. Na pewno zaś nie jest to pean pochwalny ku ich czci. Jeśli wydaje ci się, że cierpisz na depresję lub zmagasz się z silnymi lękami, albo choćby z zespołem stresu pourazowego, pamiętaj, że możesz – i powinieneś! – szukać pomocy.
Ta książka opowiada o bogatej tradycji doświadczeń słodko-gorzkich oraz o tym, jak odwołując się do niej, można zmienić podejście do własnej pracy twórczej, do rodzicielstwa, do przywództwa, do miłości i do umierania. Liczę, że dzięki temu uda nam się lepiej zrozumieć samych siebie i siebie nawzajem.Przytaczam tę historię na podstawie powieści The Cellist of Sarajevo Stevena Gallowaya (Nowy Jork: Riverhead Books, 2009). Nietypowy koncert Vedrana Smailovića został opisany również w licznych artykułach prasowych, między innymi w The Death of a City: Elegy for Sarajevo – A special report. A People Under Artillery Fire Manage to Retain Humanity na łamach „The New York Timesa” w czerwcu 1992 roku, dwanaście dni po śmierci dwudziestu dwóch osób stojących w kolejce po chleb, www.nytimes.com/1992/06/08/world/death-city-elegy-for-sarajevo-special-report-people-under-artillery-fire-manage.html.
Dzieło przypisuje się zazwyczaj Tomaso Albinoniemu, ale prawdopodobnie zostało skomponowane przez włoskiego muzykologa Remo Giazotto, najpewniej na podstawie fragmentu utworu Albinoniego (Adagio in G Minor, Britannica online, www.britannica.com/topic/Adagio-in-G-Minor).
Rękopis wiersza można obejrzeć na stronie internetowej Garden Museum, gardenmuseum.org.uk/collection/the-garden/.
W swoich rozważaniach na temat doświadczeń słodko-gorzkich, a przede wszystkim „przejmującej radości”, inspiruję się mocno tym, co C.S. Lewis pisał o Sehnsucht.
Zespolenie koncepcji melancholii i depresji ma w psychologii zachodniej bardzo długą tradycję. Freud posługiwał się pojęciem „melancholia” w opisach depresji klinicznej: „odrzucenie odczuwane bardzo boleśnie, zanik zainteresowania światem zewnętrznym, utrata zdolności do kochania i wstrzymanie wszelkiej aktywności”. Powszechnie poważana psycholog Julia Kristeva napisała w 1989 roku, że „pojęcia melancholia i depresja odnoszą się do pewnego zbioru, który można by określić mianem melancholijno-depresyjnego, którego granice trudno precyzyjne wyznaczyć”. Gdyby dziś wpisać hasło „melancholia” w wyszukiwarkę publikacji medycznych, na liście wyników pojawią się artykuły o… depresji. (Julia Kristeva, The Black Sun: Depression and Melancholy, tłum. Leon S. Roudiez, Nowy Jork: Columbia University Press, 1989, s. 10. Por. także: Emily Brady, Arto Haapala, Melancholy as an Aesthetic Emotion, „Contemporary Aesthetics”, t. 1, 2003).
Nikt nie zdołał wyrazić tej myśli lepiej niż muzyk Nick Cave w tekście opublikowanym na Red Hand Files: www.theredhandfiles.com/utility-of-suffering.
Człowiek opowiada sobie historię o podróży bohatera, podczas której tenże przeżywa przygody, mierzy się z wielkimi wyzwaniami i przechodzi przemianę. Wiele hollywoodzkich historii właśnie na tym motywie się opiera. Zapominamy natomiast często o innej ważnej kwestii, którą by można nazwać podróżą duszy. Opowiada ona o tym, jak uświadamiamy sobie, że przybyliśmy na ten świat po tym, gdy zostaliśmy wygnani z naszego prawdziwego domu – i że ubolewamy nad utratą miejsca, w którym kochaliśmy i zaznawaliśmy bezgranicznej miłości. Do tej krainy powrócić można mocą słodkiego bólu. Pragniemy zatem piękna, ponieważ ono przypomina nam o naszym domu i inspiruje do odbycia tej podróży.
Uwaga sformułowana z myślą o psychologach i innych naukowcach zainteresowanych zgłębianiem zagadnienia doświadczeń słodko-gorzkich. Początkowy projekt pilotażowy przeprowadzony przez Yadena i Kaufmana miał na celu sformułowanie wstępnych wniosków w analizowanych kwestiach. Badania nie uwzględniały dodatkowych działań weryfikacyjnych, w szczególności wywiadów zogniskowanych, recenzji eksperckich, badań na dużej grupie czy potwierdzającej analizy czynnikowej. Autorzy badań zachęcają wszystkich zainteresowanych do prowadzenia kolejnych eksperymentów związanych z powyższą ankietą w celu doprecyzowania jej właściwości psychometrycznych.
Co ciekawe, nie stwierdzono żadnego związku z introwertyzmem.Allan Little, Siege of Sarajevo: The Orchestra That Played in the Midst of War, BBC Newshour, 21 grudnia 2018, www.bbc.co.uk/programmes/p06w9dv2.
Problem arystotelesowski XXX.1 opisuje związek melancholii z geniuszem. Por. Heidi Northwood, The Melancholic Mean: The Aristotelian Problema XXX.1, „Paideia Archive”, www.bu.edu/wcp/Papers/Anci/AnciNort.htm.
U.S. National Library of Medicine, Emotions and Disease, „History of Medicine”, www.nlm.nih.gov/exhibition/emotions/balance.html.
Marsilio Ficino, list do Giovanniego Cavalcantiego, Letters 2, nr 24 (1978), s. 33–34 Angela Voss, The Power of a Melancholy Humour, „Seeing with Different Eyes: Essays in Astrology and Divination”, P. Curry, A. Voss (red.), Newcastle: Cambridge Scholars, 2007.
Albrecht Dürer, Melencolia I, 1514, www.metmuseum.org/art/collection/search/336228.
Charles Baudelaire, Kwiaty zła. Kevin Godbout, Saturnine Constellations: Melancholy in Literary History and in the Works of Baudelaire and Benjamin, (cyt. za: Fusées Baudelaire’a) rozprawa doktorska, University of Western Ontario, 2016.
Susan David, The Gift and Power of Emotional Courage, TED Talk, 2017, www.ted.com/talks/susan_david_the_gift_and_power_of_emotional_courage/transcript?language=en.
Wspominają o tym księgi I oraz V; por.: classics.mit.edu/Homer/odyssey.5.v.html.
Cyt. za: Llewellyn Vaughan-Lee, Love and Longing: The Feminine Mysteries of Love, Golden Sufi Center, goldensufi.org/love-and-longing-the-feminine-mysteries-of-love/.
Obłok niewiedzy, Wojciech Unolt (tł. z ang.), Wojciech Giertych OP (wstęp), Poznań: W drodze, 2015 .
Cyt. za: Thom Rock, Time, Twilight, and Eternity: Finding the Sacred in the Everyday, Eugene: Wipf and Stock, 2017, s. 90.
Wskazane sury w tłumaczeniu dostępnym na stronie mzr.pl/koran brzmią: 19. On nie wyświadcza nikomu dobrodziejstwa, po to by otrzymać nagrodę, 20. lecz jedynie z tęsknoty do oblicza swego Pana – Najwyższego! 21. On z pewnością będzie zadowolony! .
Cyt. za: Vaughan-Lee, Love and Longing, dz. cyt.
Św. Augustyn, Wyznania, przełożył Stanisław Stabryła, Kraków: Wydawnictwo Esprit, 2020, cyt. za: www.vatican.va/spirit/documents/spirit_20020821_agostino_en.html.
Jean Houston, The Search for the Beloved: Journeys in Mythology and Sacred Psychology, Nowy Jork: J.P. Tarcher, 1987, s. 228.
Mark Merlis, An Arrow’s Flight, Nowy Jork: Macmillan, 1998, s. 13.
C.S. Lewis, Dopóki mamy twarze. Mit opowiedziany na nowo, tłum. Albert Gorzkowski, Kraków: Wydawnictwo Esprit, 2010, s. 92.
13 Praise-Worthy Talent Show Performances of Leonard Cohen’s ‘Hallelujah’, Yahoo! Entertainment, 11 listopada 2016, www.yahoo.com/news/13-praise-worthy-talent-show-performances-of-leonard-cohens-hallelujah-081551820.html.
Koncepcję tę można znaleźć między innymi w: Joseph Campbell, A Joseph Campbell Companion: Reflections on the Art of Living, Diana K. Osbon (red.), Nowy Jork: HarperCollins, 1991; patrz także www.jcf.org/works/quote/participate-joyfully/.
Cyt. za: Janet S. Belcove-Shalin, New World Hasidim, Albany: State University of New York Press, 2012, s. 99.
D.B. Yaden, A.B. Newberg, The Varieties of Spiritual Experience: A Twenty-First Century Update, Nowy Jork: Oxford University Press (w przygotowaniu); D.B. Yaden i in., The Varieties of Self-Transcendent Experience, „Review of General Psychology” 21, nr 2 (czerwiec 2017), ss. 143–60, doi: 10.1037/gpr0000102.
Tamże.