Słowianie połabscy. Dzieje zagłady - ebook
Słowianie połabscy. Dzieje zagłady - ebook
Ciągłość historyczna Słowian połabskich została zamknięta w przedziale czasowym pomiędzy VIII a XII wiekiem. Nie pozostawili po sobie państw, królestw, terytoriów lub chociażby ugrupowań etnicznych. Zostali wchłonięci przez państwo Niemieckie i ulegli germanizacji. A mimo to pamięć o nich jest nadal bardzo żywa, a to dzięki przebogatym świadectwom pozostawionym w literaturze i archeologii.
Niniejsza publikacja opisuje szczegółowo dzieje walk Słowian połabskich, i to nie tylko z Niemcami ale również z monarchią Karolińską, z Wikingami z Danii, z państwem Piastowskim oraz, czego nie wolno pominąć, wojny domowe.
W 798 roku armia Obodrytów pod wodzą księcia Drażko zadaje w bitwie pod Święcianą druzgocącą klęskę zjednoczonym siłom Sasów północnych, zabijając w pierwszym starciu 4000 wojów osławionej saskiej piechoty.
W latach 954-960 zawiązuje się koalicja pomiędzy Obodrzycami i Wieletami, wymierzona w krwawe rządy margrabiego Gerona na Połabiu. Kulminacyjnym momentem toczonych walk jest bitwa nad rzeką Reknicą w dniu 16 października 955 roku. Bitwa, dzięki zdradzie Ranów z wyspy Rugii, kończy się kompletnym zwycięstwem Niemców pod dowództwem samego cesarza Ottona I, książę słowiański Stojgniew ginie na polu walki a wraz z nim jego najprzedniejsi rycerze.
W dniu 29 czerwca 983 roku armie Wieletów ze Związku Lutyckiego zdobywają i palą miasto Hobolin (dziś Hawelberg) nad Łabą. Saski garnizon miasta zostaje wycięty w pień, katedra zrównana z ziemią a kler wraz z biskupem wybici. Trzy dni później, 2 lipca podobny los spotyka miasto Brenna (dziś Brandenburg). W tym samym czasie książę Obodrzycki Mściwoj najeżdża i zdobywa Hamburg, niszcząc i paląc miasto. Tak wybucha jedno z licznych powstań na Połabiu, te akurat zakończone pełnym sukcesem powstańców - Niemcy zostają wyrzuceni poza Łabę, do ich rodzinnych mateczników.
W 1033 roku dochodzi do większej bitwy pod Wierzbnem pomiędzy Wieletami a Niemcami zakończonej sromotną klęską tychże ostatnich. Ginie przywódca Sasów graf Liudgard oraz 42 jego najlepszych rycerzy.
To tylko cztery przykłady z ponad 250 wojen toczonych przez Słowian połabskich przez okres ponad 400 lat, głównie przeciwko Niemcom, ale również Duńczykom i sporadycznie Polakom. Nie brak również walk bratobójczych pomiędzy poszczególnymi plemionami. Dzieje pełne sławnych bitew i częstokrotnie zwycięskiego oręża słowiańskiego na Połabiu. Co ich nie ustrzegło przed zagładą. W XII wieku zaznacza się upadek państw słowiańskich na Połabiu, które dostają się pod jarzmo niemieckich kolonizatorów i ulegają germanizacji zatracając słowiańską etniczność.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-15575-6 |
Rozmiar pliku: | 5,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedstawiona w niniejszej książce historia plemion słowiańskich zamieszkujących Połabie poświadcza, że ich dzieje polityczne obfitowały we wszystko, co każdy mający odrobinę fantazji dramaturg mógłby sobie wyobrazić. Dziesiątki wojen, tysiące walk i bitew, wielcy i legendarni bohaterowie, niecni zdrajcy, tragiczne miłości, odwieczne tajemnice, potężne grody, sojusze i pakty, ołtarze pełne tchnących niesamowitością bogów, zróżnicowane taktyki i techniki militarne, przepiękne artefakty, prastare ustroje i obyczaje... A wszystko to przeżyte, spełnione i dokonane na przełomie 5–6 stuleci. To historia zaistnienia, wielowiekowego trwania i ostatecznej zagłady. Utrwalona w źródłach pisanych, językowych i archeologicznych.
Wydawałoby się zatem, że Słowianie połabscy wzbudzą podobne zainteresowanie w świecie współczesnym jak każda inna zaginiona, należąca do przeszłości cywilizacja. Tak jak Hetyci, starożytne ludy Azji Mniejszej i Afryki Północnej czy też Celtowie. Albo też jak państwa Majów, Inków i Azteków z okrutnymi rytuałami religijnymi, twierdzami pełnymi groźnych świątyń i zastępami walecznych wojowników. Czy chociażby jak tajemniczego pochodzenia Etruskowie. Fascynacja obcymi kulturami, obyczajami i pozostałościami materialnymi przyciąga miliony zainteresowanych do muzeów i kusi publiczność wyrobami medialnymi, od literatury do filmu. Lecz nie w odniesieniu do kultury dominującej przez kilkaset lat wczesnego średniowiecza między Łabą i Odrą, w samym środku Europy! A przecież wszystkiego tego było pod dostatkiem w historii Słowian połabskich. Pomarzmy przez chwilę, wyobrażając sobie wielkie Muzeum Słowian Połabskich, chociażby w miejscu którejś z ich prastarych siedzib, na przykład w Brennie? (niem. Brandenburg), Hobolinie? (niem. Hawelberg) czy nieodkrytej dotąd Radogoszczy? Nieprzebrane rzesze sympatyków, fascynatów i zainteresowanych odwiedzać mogłyby duże i przestronne sale muzealne, wypełnione licznymi eksponatami, podziwiać miniatury niezdobytych grodów, ze szczegółami odzwierciedlające skomplikowane techniki fortyfikacyjne, przewyższające ówczesne konstrukcje saskie lub duńskie. Wybudowane na wyspach pośrodku malowniczych jezior i rozlewisk rzek, otoczone prastarymi puszczami. W lasach małe repliki porozrzucanych osiedli, zwanych z polska opolami, budowanych na słowiańską modłę. Parę zagród i chat zbudowanych koliście wokół centralnego placu, w przeciwieństwie do osad germańskich wznoszonych i rozplanowanych wokół dwóch krzyżujących się ze sobą dróg. A wszystko to połączone misterną siecią niepozornych, wąskich dróg, niemalże ścieżek, tak łatwych do zamaskowania na wypadek zagrożenia. Całość zaś uzupełniona figurkami mieszkańców i żołnierzy trzymających pieczę nad grodem i okolicą.
Przed odwiedzającymi roztaczałaby się w ten sposób w najdrobniejszych szczegółach przebogata i pierwotna codzienność Połabia z czasów wyprzedzających późniejszą kolonizację. Żyjące własnymi zwyczajami społeczności, wyznające prastare religie i stosujące się do praw wiecowych. Miejsca kultu otoczone świętymi gajami lub skryte w wielkich, przepysznie zdobionych świątyniach. A w nich groźne bóstwa licznego panteonu słowiańskiego, każde przybrane w paradne pancerze, uzbrojone po zęby, z wyrytymi u podnóża imionami. Idąc dalej, liczne gabloty wypełnione naturalnej wielkości makietami słowiańskich wojowników, pieszych i konnych, w pełnym rynsztunku i uzbrojeniu. Byłoby w czym wybierać. Sama tylko taktycznie najważniejsza formacja Słowian połabskich, jaką byli łucznicy, dzieliła się na wiele rodzajów, w zależności od specjalizacji terenowej i specyfiki danego plemienia. Mieć możliwość przyjrzenia się z bliska i dokładnie konstrukcji łuków i rodzajom strzał, zastosowanym materiałom – wszystkiemu temu, co składało się na legendarną efektywność słowiańskich łuczników, o których głośno było na długo przed łucznikami angielskimi czy indiańskimi. Obejść naokoło figurę jeźdźca ciężkozbrojnego! Słowianie połabscy używali również jazdy pancernej, nie tylko lekkozbrojnej konnicy, jak się utarło przyjmować. Czy jeźdźcy ci nosili pancerze łuskowe (lamelkowe), czy też kolczugi; a może stosowano kombinację obydwu tych pancerzy? Dalej cała sala wypełniona świętymi sztandarami bojowymi (stanicami) z wizerunkami bogów i bogiń, rozłożonymi pomiędzy drewnianymi posągami bóstw nadnaturalnej wielkości; najpierw jednak trzeba by odnaleźć tę owianą legendą świątynię Redarów w Radogoszczy i zobaczyć osobiście owe imiona bogów wypisane na sztandarach i figurach, zanotowane przez kronikarzy, i spekulować, w jakim języku i jakim alfabetem sporządzono te napisy? A przecież jeden tylko język wchodziłby w rachubę: lechicki...
Następne sale wypełniałyby postacie, które zapisały się na trwałe w dziejach Połabia. Królowie, książęta, wodzowie i rycerze, którzy wyróżnili się odwagą i męstwem, mądrością i przedsiębiorczością, rządzą władzy i sławy, determinacją polityczną czy też przebiegłością, zdradą i okrucieństwem. Oto niektórzy z nich: Gostomysł, Mściwoj, Tęgomir, Jaksa z Kopanicy, Bolilut, Nakon, Kruto, Drożko, Miliduch, Drogowit, Niklot, Przybysław, Stojgniew – ich losy zostaną szczegółowo opisane w dalszych rozdziałach. Wokół nich zaś cała plejada postaci z krajów ościennych, z którymi prowadzili wojny lub zawierali sojusze, wiązali się poprzez związki małżeńskie lub zawzięcie nawzajem wyniszczali. Dla przykładu: Karol Wielki, Ludwik Niemiecki, Bolesław Okrutny, Henryk I Ptasznik, Otto I Wielki, Mieszko I, Bolesław I Chrobry, Harald Sinozęby, Knut Wielki, Waldemar I Wielki, Albrecht Niedźwiedź, Geron, Wichman Młodszy, Henryk Lew, Bolesław III Krzywousty czy też Mieszko II. A ileż sal trzeba by przygotować na same makiety bitew! Choćby słynna bitwa nad rzeką Reknicą (Rzeknicą) w 955 roku, nad Tangerą w 983 roku lub pod Przecławą w 1056 roku; do tego bitwy morskie, toczone przeważnie przeciwko duńskim wikingom; całe kampanie, oblężenia i obrona grodów, indywidualne pojedynki, wielkie powstania. Jest w czym wybierać. Historia wojen toczonych przez Słowian połabskich jest o wiele dłuższa niż niejednego dzisiejszego państwa europejskiego.
Lecz nic z tych rzeczy, nadaremne oczekiwania. Zupełnie jakby obszar pomiędzy Odrą a Łabą w sposób tajemniczy wypełniała przez parę stuleci próżnia kulturalna, niebyt historyczny, dziejowa nicość. Będąc niedawno na odczytach w Dreźnie znalazłem czas, by odwiedzić muzeum Karola Maya w Radebeul. Cuda niesłychane, gabloty pełne wymalowanych indiańskich wojowników, mapy rysowane przez wodzów, zbiory strzelb, dzid, tomahawków. Apacze na koniach, Irokezi w swoich kanu, generał Custer w samym środku piekła bitwy nad Little Big Horn... Wszystko pieczołowicie odtworzone, zrekonstruowane, tak żeby potomni po wsze czasy mogli podziwiać bohaterskie czyny dumnych plemion indiańskich. May opisał na tysiącach stron przygody szlachetnych Indian i mniej szlachetnych białych przybyszów, którzy unicestwili niemalże doszczętnie kulturę i dziedzictwo pierwotnych mieszkańców Ameryki Północnej. Kładł w swych powieściach szczególny nacisk na ukazanie przymiotów duchowych uciemiężonych plemion indiańskich. Odwiedziwszy Amerykę po raz pierwszy w życiu na cztery lata przed śmiercią, pofantazjował bezgranicznie z taką mocą narracyjną, że zafascynował miliony czytelników wizją odleg-łej, egzotycznej i prawie wytępionej kultury. I tak sobie w tym momencie pomyślałem, stojąc oszołomiony pośrodku wiernie odtworzonej wioski Siuksów: przecież pisarz ten całe swe życie spędził na byłych obszarach Marchii Miśnieńskiej i Łużyckiej, pomiędzy Chemnitz (słowiańska Kamienica) a Dreznem (słowiańskie Drezdno). Po co szukał tak daleko inspiracji dla swoich dzieł? Przecież sam był niejako elementem zaginionej cywilizacji, cząstką zapomnianej i stłumionej kultury, w mniejszym lub większym stopniu odległym echem perfekcyjnie zgermanizowanego Etnosu słowiańskiego. Wychował się w otoczeniu szczątków i pozostałości grodów słowiańskich – około 128 za jego czasów w dzisiejszej Saksonii – nie zadawszy sobie pytania o ich pochodzenie? O plemiona je zamieszkujące, wojowników broniących wałów, bohaterskich wodzów walczących desperac-ko z nawałą kolonizacji? O historie kryjące się za tym wszystkim? Na wyciągnięcie dłoni miał temat przekraczający swym tragizmem i dramaturgią wszystkie wymyślone przez niego historie. Zadumałem się nad tym wszystkim głośno, nad niebywałą ironią losu i nad tym, jak szczelnie można przykryć dywanem zapomnienia niemałą część europejskiej historii. By na tym całunie zapomnienia egzaltować się czymś odległym, zupełnie obcym, najlepiej z innych kontynentów. Towarzyszące mi grono niemieckich przyjaciół zdumiało się jeszcze bardziej, a to z powodu mych uwag i dygresji. Ludzie ci, bądź co bądź wykształceni i o niemałych horyzontach myślowych, wysłuchali cierpliwie mego skróconego ekskursu na temat Słowian połabskich, ich genezy i upadku, czynów i dokonań, a także znaczenia dla dzisiejszych narodów środkowej Europy. I zabrzmiało to dla nich jak opowieści fantastyczne, nieprawdopodobne baśnie i kompletne wymysły. Po czym staliśmy tak w milczeniu w otoczeniu gablot z eksponatami garnków lepionych przez kobiety Apaczów. Oni zatroskani moim zainteresowaniem czymś dla nich tak nierealnym, ja zaś zadumany nad smutnym losem Słowian połabskich i ironią historii.
Jak to możliwe, że tak ważna część przeszłości nie znalazła należytego miejsca w pamięci współczesnego społeczeństwa? Przecież badacze nie szczędzili, zarówno dawniej, jak i dzisiaj, wysiłków zmierzających do odsłonięcia dziejów Połabia. Największe zasługi na tym polu położyli siłą rzeczy naukowcy polscy i niemieccy. I przyznać trzeba, że mimo początkowych niesnasek w obu obozach, wynikłych z pobudek nacjonalistycznych, politycznych i ideologicznych – trzeba było wyjść poza wąski punkt postrzegania tego problemu z perspektywy historii własnego kraju, a Niemcy musieli dodatkowo pozbyć się zapędów rewizjonistycznych – wspólny dorobek okazał się ogromny i bardzo wartościowy. Dopiero konglomerat obydwu szkół, zaciętej analizy historyków niemieckich w połączeniu z genialną syntezą historyków polskich, wyrwał z nicości i zapomnienia dzieje Słowian połabskich. Dziś praktycznie każdy może skorzystać z owoców tych prac. Trzeba tylko mieć ochotę i czas na pogrzebanie w zbiorach. Mówiąc o wkładzie historyków w badania nad przeszłością, nie wolno zapominać o osiągnięciach językoznawców i archeologów. Jednym słowem, interdyscyplinarna i internacjonalna współpraca odsłoniła obraz słowiańskiej cywilizacji Połabia – brakuje tylko czynnika medialnego, by wiedzę tę ponieść pomiędzy szerokie rzesze społeczeństwa po obu stronach Odry, czyniąc to w sposób przystępny i zrozumiały dla zwykłego czytelnika, niebędącego historykiem, archeologiem lub językoznawcą.
Między innymi dlatego napisałem tę książkę. Z jednej strony, by uniknąć zatroskanych spojrzeń na wzmiankę o Słowianach połabskich. Ale ważniejszą motywacją jest oddanie skromnego hołdu cywilizacji, z którą czuję się związany. Bez względu na to, po której stronie Odry mieszkam i bez względu na język, którym się posługuję. To jest właśnie to dziedzictwo, obojętnie, czy jest się Polakiem czy Niemcem. Polacy są echem Słowian połabskich pod dwoma względami: wspólny język lechicki i wspólny Etnos, przynajmniej przed podziałem i wyodrębnieniem się niezależnych organizacji plemiennych. Wspólne obyczaje, obrzędy, kultura i język ułatwiały kontakty pomiędzy plemionami połabskimi a polskimi. Kto czuje się i jest Polakiem, ten nosi w sobie jakąś resztkę Połabia. Nie inaczej jest z Niemcami. Gdyby nie słowiańska ludność Połabia, to nie wiadomo, czy w ogóle by istniało państwo niemieckie w obecnej postaci, bez ziem słowiańskich między Łabą a Odrą zredukowane do dzisiejszej Bawarii, Szwabii i terenów nad Renem, podobne mniej więcej do dzisiejszej Austrii i Szwajcarii razem wziętych. Słowianie połabscy stali się najważniejszą częścią historii Niemiec, ponieważ historia Niemiec bez Słowian połabskich jest nie do pomyślenia. Słowianie połabscy przyczynili się do stworzenia narodu, który jednak tak naprawdę właśnie dzięki temu nie jest czysto germański. Prawie każdy Niemiec wywodzący swe korzenie z terenów dzisiejszych wschodnich Niemiec ma słowiańskich przodków. Przytoczę tu słowa średniowiecznego kronikarza niemieckiego Helmolda von Bosau zawarte w jego Slawenchronik (pol. Kronika słowiańska) opisującego opór i niechęć części rycerstwa saskiego zmuszonego do krwawych krucjat na Połabiu w 1147 roku: „Czyż ten lud , który zwalczać zmuszeni jesteśmy, nie jest naszym własnym pobratymczym ludem?”.
Temat ten interesuje mnie już od wczesnej młodości. Wszystkie informacje potrzebne do napisania tej książki zaczerpnąłem z oryginalnych źródeł (lub ich tłumaczeń) powstałych pomiędzy VI a XIII wiekiem: kronik, roczników, nekrologów, inwentarzy dokumentów wystawianych przez władców i Kościół (świadectwa, nadania, przywileje), żywotów. Oprócz tego, zbierając materiały do publikacji, korzystałem z ponadstuletniego dorobku nauki polskiej i niemieckiej, a ponieważ posługuję się biegle obydwoma językami, ułatwiło mi to korzystanie z dostępnej literatury w oryginale. Szczególnie znajomość języka niemieckiego jest absolutnie niezbędna dla samodzielnego i szczegółowego zapoznania się z bogatym materiałem źródłowym i opracowaniami. Zainteresowanych czytelników odsyłam do wykazu źródeł pisemnych na końcu książki, na nich bowiem opiera się ta publikacja.
Słowianie połabscy ulegli zagładzie: militarnie, politycznie, etnicznie i kulturowo. Z tego powodu nie dorobili się własnych kronikarzy, historyków, hagiografów i biografów, którzy przedstawiliby nam historię ich narodu bez subiektywnych naleciałości innych nacji: Niemców, Polaków, Duńczyków i Czechów. Każdy współczesny autor pochodzi przecież z któregoś z wymienionych czterech krajów i czy tego chce czy też nie, dziedziczy niemalże automatycznie i bezwiednie uzależnione historią własnego kraju zapatrywania, poglądy i osądy. Będąc tego świadom, postarałem się mimo wszystko o spojrzenie nieco nowatorskie, próbujące przynajmniej częściowo przedstawić czytelnikowi historię polityczną Słowian połabskich z ich punktu widzenia, czyli kogoś, kto nie istnieje. Oznacza to spojrzenie subiektywne, osądzające pozytywnie działalność Słowian połabskich, a negatywnie działania ich wszystkich przeciwników i wrogów, którzy dążyli do zniszczenia tego ludu ogniem, mieczem i krzyżem – tych co nadeszli z północy, ze wschodu, z południa i z zachodu.
------------------------------------------------------------------------
1 Helmold von Bosau, Chronica Slavorum/Slawenchronik, 65.Słowiańskie organizacje plemienne na Połabszczyźnie
Pisząc o Słowianach, należy zacząć od przedstawienia dwóch wielkich zagadnień związanych z tym ludem: skąd się wzięli, czyli gdzie leży ich prakolebka, i kiedy ją opuścili, rozpoczynając swoje wędrówki i migracje. Wiele teorii, tych dawno zapomnianych i zarzuconych, aktualnie istniejących lub na nowo tworzonych, odsłania w najlepszym razie tylko zręby niewiadomej, nie dając odpowiedzi na całość zagadnienia. A jeżeli już, to nie są one ogólnie akceptowane przez świat nauki, ponieważ każdy pomysł znajduje na równi protagonistów, jak i antagonistów. Temat głębszy niż ocean i owocujący mnóstwem publikacji tworzonych na skalę międzynarodową. Siłą rzeczy w dalszej części rozdziału bardzo często wystąpią określenia: „prawdopodobnie”, „być może”, „zapewne”, „zakłada się”.
Niezależnie od tego, skąd Słowianie wyszli, z upływem czasu dokonał się podział na trzy duże odłamy: Wschodnich (Ukraina, Białoruś i częściowo Rosja), Południowych (Słoweńcy, Chorwaci, Serbowie oraz częściowo Bułgarzy) i Zachodnich (Polska, Czechy i Słowacy). Taki jest stan na dzisiaj, lecz na początku odłam Zachodni był o wiele większy, ponieważ w jego skład wchodziła jeszcze jedna, dziś już nieistniejąca grupa, będącą przedmiotem tej publikacji – Słowianie połabscy.
Początki ekspansji i migracji Słowian w kierunku zachodnim datowane są na pierwsze lata naszej ery. Liczne plemiona dotarły wówczas do obszarów położonych pomiędzy Odrą i Wisłą, nad Bałtykiem pojawiły się najpóźniej w II wieku. Po przybyciu Słowianie napotykali osiadłe tam od dawna szczepy, na przykład Wenetów, lub przebywające na tych terenach od niedawna koczownicze plemiona germańskie. Pochodzenie i przynależność etniczna Wenetów były długo dyskutowane i są nadal przedmiotem ożywionych dyskusji, raz uważano ich za etnicznie oddzielny, obok Celtów, Germanów i Słowian, lud indoeuropejski, innym razem za Prasłowian. Wenetowie byli prawdopodobnie ludem rdzennym na tych ziemiach, z własną przebogatą kulturą i tradycją, który z powodzeniem oparł się wielkim wędrówkom grup celtyckich i germańskich. Na zachodzie Wenetowie dochodzili do dorzecza Łaby i Haweli, mieszając się z osadnictwem germańskim. Pomiędzy III a VI wiekiem p.n.e. przez ich tereny przewaliły się falami najazdy Celtów, migrujących od paru stuleci po całej Europie, a niebawem doszły pierwsze przemieszczenia plemion germańskich. Wylały się one z Półwyspu Jutlandzkiego niczym rozlany atrament i w II wieku p.n.e. niektóre z tych plemion, jak Cymbrowie, Bastarnowie czy Teutonowie, przeszły przez dziedziny Wenetów. Na najcięższą próbę jednak gospodarze tych ziem wystawieni zostali na przełomie naszej ery i w pierwszych jej wiekach, gdy niektóre plemiona germańskie, jak Gepidowie, Goci, Burgundowie lub Wandale, zagnały Wenetów na obszary położone nad Wisłą i postanowiły dla odsapnięcia na jakiś czas się tu osiedlić. Wenetowie wytrzymali tę koegzystencję niemalże przez 2–3 stulecia i nie wiadomo, czy dokonali tego pokojowo, uginając się czasowo pod dominacją Germanów, czy też walcząc nieustannie o przetrwanie.
Plemiona germańskie nie usiedziały długo na jednym miejscu i pognały na południe Europy, przede wszystkim w kierunku rozpadającego się Imperium Rzymskiego, gdzie czekały na plądrowanie niebywałe bogactwa i przecudne miasta. Przecisnęły się przez Bramę Morawską i zalały najpierw Panonię, a później Półwysep Apeniński. Na ich miejsce przyszły nowe plemiona, tym razem ze wschodu i z południowego wschodu. I w tym momencie nastąpiło to, czego przez długie stulecia nie dokonały ludy celtyckie i germańskie – Wenetowie wchłonęli nowych przybyszów ze wschodu na zasadzie kompletnej asymilacji i wzajemnego wymieszania się. I tu powstaje otwarte pole do dalszych dyskusji. Czy Słowianie to plemiona, które nadeszły ze wschodu i zeslawizowały Wenetów? Czy może Weneci to Prasłowianie, którzy wchłonęli bliskie im etnicznie plemiona słowiańskie, przybywające ze wschodu?
Historycy antyczni i wczesnośredniowieczni uważali Wenetów za Słowian, tyle że zamieszkałych na północy i zachodzie, w odróżnieniu od słowiańskich Sklawinów zamieszkujących na południu i słowiańskich Antów osiadłych na wschodzie Europy. Również Germanie określali i nazywali plemiona słowiańskie Wenetami (niem. Wenden). A przecież Germanie nawiązali kontakty z Wenetami o wiele wcześniej niż przybyłe na te tereny ze wschodu plemiona słowiańskie! Jakkolwiek było, również wyniki ostatnich badań interdyscyplinarnych wskazują wyraźnie na słowiańskość Wenetów. Rozumieć przez to należy nie słowiańskość odwieczną, lecz w pewnym momencie trwale nabytą, wchłoniętą. Z tychże to asymilacji wywodzą się przecież okryte tyloma jeszcze tajemnicami początki Polski. Czytelnika zainteresowanego Wenetami odsyłam do znakomitej publikacji M. Gędka Tajemnica początków Polski. Fascynująca historia ludu Wenetów. Po tych ustaleniach dochodzimy do VI wieku naszej ery, kiedy to plemiona słowiańskie, nie spocząwszy na laurach, kierują się dalej na zachód, poza Odrę. Po przekroczeniu Odry Słowianie zasiedlili bardzo szybko cały obszar aż po rzekę Łabę, a miejscami nawet dalekie połacie na jej zachodnim brzegu, opanowując jednocześnie południowe wybrzeże Bałtyku, od ujścia Odry poprzez Zatokę Słowiańską aż do Zatoki Lubeckiej. Rzeka Łaba dała im ogólnie przyjętą nazwę Słowianie połabscy, czyli mieszkający aż po Łabę. Odpowiednikiem w języku niemieckim (oprócz wspomnianego powyżej Wenden) są Elbslawen: Elbe – Łaba, Slawen – Słowianie.
W tym miejscu pozwolę sobie na mały autoplagiat i przytoczę cytat z mojej innej publikacji Połabie 983: „Słowianie Zachodni na Połabiu – to kilkadziesiąt plemion zamieszkujących tereny na zachód od Polski, pomiędzy rzekami Odrą i Nysą na wschodzie a Soławą (niem. Saale) i Łabą (niem. Elbe) na zachodzie, łączących się częściowo i czasowo w większe lub mniejsze związki polityczne i określanych zwykle wspólną nazwą Słowian połabskich. Niektóre mniejsze grupy Słowian zawędrowały nawet na zachodni brzeg rzeki Łaby i zatrzymały się w głębi ziem czysto germańskich. Sąsiadami ich byli na południu Czesi, na zachodzie Niemcy (Sasi i Turingowie), na północy duńscy wikingowie, a na wschodzie Polacy. Jakaż część Europy Środkowej, operując współczesnymi nazwami i pojęciami geograficznymi, została zasiedlona przez Słowian połabskich? Zaczynając od południa: cała dzisiejsza Saksonia i wschodnia rubież Turyngii aż po rzekę Soławę, północno-wschodnia część Bawarii, cała Brandenburgia i wschodnia cześć kraju hanowerskiego, dzisiejsza Meklemburgia, południowo-wschodnia część Holsztynu oraz cała zaodrzańska część Pomorza. Jednym słowem, całe dzisiejsze Niemcy Wschodnie, czyli była Niemiecka Republika Demokratyczna, oprócz większości Turyngii”.
Rekonstrukcja słowiańskiego grodu w Raddusch, należącego do plemienia Łużyczan (polski: Radusz, serbski: Raduš). Gród wzniesiono około 880 roku, w 925 roku Łużyczanie zmodernizowali i ulepszyli wał obronny, obawiając się zapewne mającej nastąpić agresji Niemców, która faktycznie nastąpiła cztery lata później. W 963 roku warownia Raddusch została zdobyta i częściowo zniszczona przez margrabiego Gerona (fot. Robert F. Barkowski, 2007 r.)
Słowianie dotarli na Połabie z dwóch kierunków. Głównym punktem wyjścia ich wędrówki były tereny dzisiejszej środkowej i południowej Polski. Grupa ta zasiedliła północną i środkową część Połabia. Czy były to całe plemiona, czy też tylko nieokreślone części grup już osiadłych na wschodnim brzegu Odry, trudno powiedzieć. Jedno jest pewne, że byli zarówno etnicznie, jak i językowo spokrewnieni z plemionami tworzącymi niebawem zalążki państwa polskiego. Już sam fakt przynależności do tej samej grupy językowej, zwanej lechicką, pokazuje jak mocno zazębione były plemiona połabskie z polskimi. Grupa lechicka obejmuje trzy języki: polski (z dialektem śląskim włącznie), pomorskie (kaszubski i wymarłe słowiński oraz zachodniopomorski) oraz wymarły połabski. Za wspólnym językiem szły te same obyczaje, wierzenia, kultura, ustroje polityczne, wspólna przeszłość i przodkowie. Przekroczenie Odry nie oznaczało więc zerwania stosunków i kontaktów z plemionami polskimi. Wskazuje raczej na płynną migrację, ruchy być może w obu kierunkach. Gdy całe plemię zaczęło przeprawiać się przez Odrę, to odbywało się to zapewne przy pomocy ich pobratymców pozostających na miejscu. Mogło się to odbyć tak, że jakiś książę brał część plemienia i szedł na zachód, a jego brat zostawał z resztą ludu, albo też parę grup migracyjnych z różnych plemion formowało się w nowy związek polityczny, by podołać trudom i wyzwaniom wędrówki. To że później doszło do waśni i powstania murów wrogości pomiędzy poszczególnymi dużymi związkami ponadplemiennymi, nie zaprzecza ich ścisłym powiązaniom plemiennym na samym początku. Na pewno o wiele więcej wspólnych cech językowych i etnicznych łączyło Polaków ze Słowianami połabskimi aniżeli z Czechami lub Rusinami. Oprócz północnych ludów połabskich należy jeszcze wymienić ludy południowe, zwane potocznie Serbami połabskimi (niem. Sorben) – w odróżnieniu od Serbów bałkańskich. Była to druga, o wiele mniejsza od pierwszej, grupa plemion słowiańskich, która wyszła z okolic Czech, Moraw i północnej Panonii, zajmując niewielką, południową część Połabia. Należeli oni do łużyckiej grupy językowej, czyli innej niż plemiona na północy Połabia.
Gdy Słowianie przeszli w końcu Odrę, przed oczami roztoczyła im się ponętna, a jednocześnie tchnąca tajemniczym niepokojem kraina. Piękne prastare puszcze, niezliczone pojezierza z tysiącami jezior, wysp, rzek i rzeczek, polany pełne bujnych traw, dzikie brzegi Bałtyku. Obfitujące w dary natury, pełne zwierza, ryb i ptactwa. Jednym słowem przepyszny kraj, a do tego niemalże wyludniony. Była to okoliczność sprzyjająca dla przybyszów szukających odpowiednich miejsc pod osadnictwo i ułatwiająca im szybkie parcie dalej na zachód. Z drugiej strony niepokojący był właśnie ów brak miejscowej ludności. Dlaczegóż to plemiona germańskie opuściły te tereny? Nie notowano tu przecież zbrojnego parcia obcych kultur i ludów. Otóż jedynym tego wytłumaczeniem jest to, że kraina owa, co prawda była piękna, lecz właśnie ze względu na gęstość lasów i wód śródlądowych mało przydatna do prowadzenia zaawansowanej gospodarki rolnej. Trzeba by najpierw gigantycznego wysiłku organizacyjnego i logistycznego, by wykarczować knieje pod pola uprawne. Jednocześnie na osiadłe tu pierwotnie ludy germańskie zaczęła z całą mocą oddziaływać siła przyciągania wysoko rozwiniętej i bogatej cywilizacji rzymskiej. Po cóż więc przyzwyczajonym do wojen i brania siłą tego co potrzebne wojownikom było uczyć się rolnictwa? Wystarczyło przecież pójść na południe Europy, by kąpać się w dostatku i zbytkach. Tak też się stało i plemiona germańskie opuściły teren Połabia. Innym powodem porzucenia siedzib okazały się liczne migracje i wędrówki ludów, ciągnących na przestrzeni wieków wielokrotnie przez Połabie. Wędrówki te odbywały się najczęściej na osi północ–południe, w mniejszym stopniu zachód–wschód. Musiało to pozostawić trwałe, negatywne i wyniszczające ślady chociażby w ekologii, motywujące ludność do opuszczenia niespokojnych i wyeksploatowanych terenów. Przypomnijmy, że jeszcze w I wieku p.n.e. nad dolną Łabą mieszkali Longobardowie, w V wieku znaleźli się oni już nad górną Łabą i Dunajem, a później przeszli przez Panonię i zdobyli całą niemalże Italię. Na miejscu pozostały niewielkie grupki osadników, czy to niezdecydowanych, czy też niechętnych niepewnym przygodom, czy też po prostu złożone ze starców i inwalidów. Dlatego nowo przybyli osadnicy stanęli przed nie lada wyzwaniem – w puszczach ciężko o uprawę rolną, całkowity brak jakichkolwiek miast i grodów potęgował poczucie zagrożenia i niebezpieczeństwa, opustoszałe i wyjałowione osady i gospodarstwa nie nadawały się do zamieszkania. Niezrażeni tym przybysze przystąpili do zorganizowanej na wielką skalę odbudowy, renowacji i adaptacji zajętych terytoriów. Od samego początku wprowadzili pierwszą wielką innowację w kulturze rolnej – uprawę żyta. W surowych klimacie północnego Połabia żyto okazało się najlepszym rodzajem zboża pod względem odporności i wielkości zbiorów. A to już była mała rewolucja w porównaniu z dotychczasowymi zasiewami wyłącznie jęczmieniem lub pszenicą. Na pewno nie adaptowano jakichś olbrzymich połaci ziemi pod uprawę żyta, czyniono to zapewne na niewielkich obszarach wykarczowanych lasów. Również ze względu na dominujące zalesienie wydaje się, że zamiast wielkich ilości trzód zwierząt hodowlanych prościej było trzymać małe stadka, które łatwiej przecież wypasać pomiędzy drzewami. Specyfika topografii terenowej Połabia wpłynęła natomiast pozytywnie na łowy i połowy – zwierza i ryb chyba nie brakowało.
Najpilniejszym problemem na początku było zapewnienie bezpieczeństwa masom osadników. Nie było przecież wiadomo, czy nagle nie powrócą wojownicze zastępy germańskich migrantów, a na ich gościnność trudno byłoby liczyć. Dlatego pierwsze zakładane przez Słowian osady miały charakter wielkich grodów plemiennych, centralnych ośrodków skupiających w sobie wszystkie ważne funkcje: obronne, administracyjne, osadnicze i sakralne. Mogły one na wypadek zagrożenia pomieścić całe plemię. Ze względu na wielkość i rozmach tych wczesnych konstrukcji – niektóre przekraczały swą powierzchnią 2–3 hektary – ograniczone były możliwości wyboru miejsca pod ich budowę. Tak ulubione wyspy rzeczne okazywały się po prostu za małe. Szukano za to obszernych zakoli rzecznych pozwalających oprzeć przynajmniej trzy boki konstrukcji o bezpieczną linię wody. Niektóre z tych obronnych grodów plemiennych mogły pomieścić ponad 15 000 mieszkańców. Ten typ osadnictwa dominował stosunkowo długo, być może dlatego, że trwały cały czas walki z resztkami germańskich plemion niedających się pokojowo zeslawizować. Możliwe również, że niektóre plemiona germańskie lub ich część stwarzały zagrożenie, wracając przez tereny Połabia z powrotem do Skandynawii. Z tych powodów osadnictwo w wielkich grodach przetrwało aż do drugiej połowy VIII wieku. Dopiero wtedy plemiona słowiańskie poczuły się na tyle bezpiecznie na Połabiu, że mogły pomyśleć o budowie mniejszych grodów i wznoszeniu licznych i miejscami gęsto rozsianych małych osad. Zaczęły wtedy powstawać nowe struktury osadnicze oparte na zajęciu i zagospodarowaniu określonego obszaru skupionego wokół grodu terytorialnego – obszar taki kroniki łacińskie nazywały civitas; nazywa się on umownie okręgiem grodowym. Na terytorium jednego civitas składało się skupisko paru osiedli oddzielonych nawzajem puszczami i wodami, z których każde mogło objąć swym zasięgiem nawet ponad 200 kilometrów kwadratowych. W centrum civitas wznoszono gród, skupiający w sobie funkcję administracyjną, obronną i zarządczą nad całym okręgiem.
Słowianie usiali Połabie setkami (tysiącami?) takich okręgów grodowych i uczynili to z rozmachem zapierającym dech w piersiach. Grody wznoszono prawie wyłącznie na wyspach rzecznych i jeziornych, do tego najlepiej na wzniesieniach. W celach obronnych wykorzystano po mistrzowsku naturalną rzeźbę i walory terenu. Grody otoczone były fosami, wysokimi wałami i innymi elementami fortyfikacyjnymi. Wały dochodziły do 9, 12, a nawet więcej metrów wysokości. Podobny gród musiał zaobserwować żydowski handlarz niewolnikami i szpieg na usługach kalifatu Kordoby Ibrahim ibn-Jakub, gdy odwiedził Połabie w drugiej połowie X wieku. Mało tego, prawdopodobnie osobiście obserwował budowę słowiańskiego grodu, i to w poszczególnych fazach, ponieważ pozostawił nam dokładny i szczegółowy opis jego wznoszenia. Chyba że informacji zasięgnął bezpośrednio u niemieckiego cesarza Ottona I Wielkiego, który znał nie tylko doskonale zwyczaje Słowian, lecz posługiwał się również biegle ich językiem. Według opisu ibn-Jakuba wyglądało to tak: na nadającym się pod gród miejscu, czyli otoczonym wodami, odmierzano i nakreślano najpierw jego podstawę. Wzdłuż nakreślonej linii kopano głęboki rów i wznoszono wał obronny. Konstrukcja wału składała się z drewnianych, poukładanych jedna nad drugą wielkich skrzyń, wypełnionych ziemią, gliną i kamieniami. Całość przysypana była ziemią. Na teren grodu prowadziła umieszczona w wale jedna brama, do której wiódł z lądu drewniany pomost. Przepis prosty, lecz niezwykle skuteczny.
Okazało się, że próbujący później zaciekle zdobyć Połabie Niemcy prawie nigdy nie wzięli takiego grodu szturmem. Bo niby jak? Najpierw trzeba było wybudować liczną flotę rzeczną, by w ogóle przetransportować oddziały rycerstwa pod wały grodu. A przecież obrońcy nie spali, każdy gród posiadał własną flotyllę statków wojennych i transportowych, mogących skutecznie utrudnić lądowanie napastników pod samym grodem. A tam na koronach wałów czekały już zastępy słynnych łuczników słowiańskich kładących pokotem szturmujących wojowników. A jak ktoś miał na tyle szczęścia, że pokonał wodę i wdrapał się cało na wał, to czekała na niego włócznia, topór lub miecz słowiańskiego wojownika. Zadanie praktycznie niewykonalne i dlatego przez całą historię Połabia przewija się prawie ten sam scenariusz: grody zdobywano zdradą i przekupstwem lub próbowano oblężenia zimą, podchodząc po skutej lodem wodzie albo wykańczając obrońców głodem.
Mapa polityczna Słowiańszczyzny połabskiej, siedziby plemion. (Opracowanie własne).
Przypatrzmy się paru takim grodom. Zacznijmy od tego wybudowanego na terenie Spętowa (niem. Spandau), dzielnicy dzisiejszego Berlina, którego najwcześniejsza warstwa pochodzi z drugiej połowy VII wieku. Kompleks grodowy wzniesiono na dwóch sąsiadujących ze sobą piaszczystych wyspach leżących pośrodku delty dwóch rzek, Haweli i Sprewy, oddalonych 2 kilometry od dzisiejszego starego miasta w Spandau. Jest to jednocześnie najstarszy ślad osadnictwa słowiańskiego na tych terenach. Cały zespół architektoniczny ulegał dziewięć razy kompletnym zniszczeniom i przebudowom. Pierwotnie wzniesiono tutaj gród na mniejszej wyspie, otoczono wysokim wałem ciągnącym się dokładnie wzdłuż linii brzegowej wyspy i połączono długim drewnianym mostem z brzegiem. Pierwszym właścicielem grodu był nieznany z imienia książę słowiański, do którego należały rozległe okoliczne ziemie, mieszkający tu wraz z całym rodem, świtą i służbą. W krótkim czasie na przyległej wyspie powstały zabudowania mieszczące rodziny dalszych członków plemienia Sprewian, handlarzy i rzemieślników. W celach obronnych to pierwsze podgrodzie otoczono wzmocnioną palisadą i dodatkowo częstokołem oraz połączono osobnym mostem ze stałym lądem. W którymś momencie ten drugi most zburzono, wyspy połączono sztucznie i całość, zarówno gród książęcy, jak i podgrodzie otoczono dodatkowym wałem obronnym. Niezależnie od faz budowlanych grodu na okolicznych terenach powstawały małe osady, zajmujące się między innymi produkcją i zaopatrywaniem grodu w żywność i w inne artykuły. Z czasem coraz więcej budynków na lądzie stałym, mieszkalnych i handlowych, skupiało się coraz gęściej wokół wejścia na most prowadzący do grodu. W ten sposób naprzeciwko grodu powstała spora osada, która z czasem rozwijała się dalej i dała początek dzielnicy Berlina. Następnym ciekawym grodem, znajdującym się w Kopanicy (niem. Köpenick), również na terenie Berlina, jest kompleks grodowy rozłożony na trzech sąsiadujących ze sobą wyspach położonych na rzece Dahme (po słowiańsku Dubja), lewym dopływie Sprewy. Na najmniejszej wysepce znajdował się niewielki gród o średnicy 50 metrów, otoczony bardzo wysoką palisadą i połączony mostem z następną wyspą. Na tej drugiej wyspie mieściło się spore podgrodzie o wymiarach 135 na 80 metrów, otoczone wałem obronnym i połączone mostem z kolejną wyspą. Tam z kolei znajdowało się podgrodzie otoczone wałem o wymiarach 220 na 80 metrów. Niestety, konstrukcja kompleksu nie zachowała się do dzisiejszych czasów.
Geografia plemion
Obecnie znanych jest prawie czterdzieści plemion, które zasiedliły obszary na zachód od Odry, czyli aż po Łabę i poza nią. Fakt występowania dużych dyferencji pomiędzy wielkościami poszczególnych plemion sprzyjał tworzeniu się dążeń hegemonicznych. Duże i najsilniejsze plemię podporządkowywało sobie sąsiadujące z nim mniejsze organizmy. W ten sposób powstały trzy organizacje ponadplemienne, zwane wspólnotami plemiennymi lub związkami (niem. Stammesverband, Bund): Obodrytów (niem. Abodriten), Wieletów/Lutyków (niem. Wilzen/Lutizen, Lutizenbund), Stodoranów (niem. Heveller). Niektóre plemiona należały ciągle do którejś wspólnoty, jedne w zależności od koniunktury politycznej, inne zaś sporadycznie. Bywało i tak, że niektóre plemiona zmieniały, nieraz wielokrotnie, przynależność związkową, czy to z własnej inicjatywy, czy przymuszone siłą. Jedynie plemiona południowego Połabia, Serbowie, nie zdobyły się na złączenie w większą wspólną organizację. Nazwy związkowe zostały stworzone sztucznie i to już przez ówczesne źródła pisane. Nazwę wspólnot w dwóch przypadkach stworzono od nazwy dominującego plemienia – tutaj Obodryci i Stodoranie. Skąd się wzięła nazwa Wieletów, przemianowanych w drugiej połowie X wieku na Lutyków, nie bardzo wiadomo, ponieważ plemion etnicznych o takich nazwach nie było. Jakkolwiek obie nazwy są bez wątpienia pochodzenia słowiańskiego, różne są ich interpretacje znaczeniowe. Wachlarz możliwości w przypadku nazwy „Wieleci” rozciąga się od „wilki”, poprzez „potężni, wielcy, znad błot/bagien” (to interpretacja wybitnego językoznawcy Mikołaja Rudnickiego), do „olbrzymi”. Według kronikarza Einharda sami siebie nazywali Welatabi. Natomiast słowo Lutycy wyprowadza się od słowiańskich „groźni, dzicy, zacięci”. Jak widać, znaczenia obu nazw nie odbiegają zbytnio od siebie.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.