Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Słowiańska moc - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2006
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słowiańska moc - ebook

Napisana przez archeologa popularnonaukowa pozycja, odkrywająca tajniki pochodzenia i niezwykłego sukcesu cywilizacyjnego Słowian, w tym praprzodków Polaków – przystępnie napisana, rzetelna, doskonale łącząca wiedzę z różnych dziedzin nauki: archeologii, antropologii i językoznawstwa. Odpowiada na zaskakujące pytania: czy Mieszko I był wikingiem, co mają wspólnego Słowianki z Amazonkami i wiele innych. Dezawuuje mity i utarte pojęcia, przywraca wiarygodność dawnym podaniom.

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0271-7
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

EKSCYTUJĄCA ZAGADKA

Bli­sko dwie­ście lat temu Waw­rzy­niec Su­ro­wiec­ki (1769-1827), twór­ca pol­skie­go sło­wia­no­znaw­stwa, sfor­mu­ło­wał w roz­pra­wie Śle­dze­nie po­cząt­ku na­ro­dów sło­wiań­skich pro­blem, któ­ry do dziś sta­no­wi wy­zwa­nie dla ba­da­czy po­cząt­ków Sło­wiańsz­czy­zny. Na­pi­sał: „Jak w swo­ich po­cząt­kach, tak w nad­zwy­czaj­nem swo­jem roz­po­star­ciu po zie­mi, na­ród Sło­wiań­ski jest za­gad­ką, któ­rej do­tąd nikt jesz­cze na­le­ży­cie nie roz­wią­zał. Za­le­d­wie po­sły­sza­no o An­tach i Sla­wi­nach, kie­dy na­wal­ne ich roje zay­mo­wa­ły już roz­le­głe kra­iny na wschód, na pół­noc i na za­chód ce­sar­stwa grec­kie­go (Bi­zan­cjum). Od wschod­nich krań­ców Bał­ty­ku do Pon­tu (Mo­rza Czar­ne­go) i Ad­ry­aty­ku; stam­tąd przez Du­nay do źró­deł Menu i uj­ścia Elby. (…) Rzu­ciw­szy okiem na nie­zmier­ne prze­strze­nie tych kra­jów, zda­je się nie­po­do­bień­stwem, aże­by je­den na­ród w tak krót­kim cza­sie zdo­łał za­gar­nąć wszyst­kie i okryć je swo­ją lud­no­ścią (…). Opa­no­wa­nie po­ło­wy Eu­ro­py przez tak licz­ny na­ród mniey­by za­dzi­wia­ło, gdy­by przy zwy­czaj­nych środ­kach, ze zwy­czaj­nych po­bu­dek było do­ko­na­ne. Wia­do­mo, cze­go do­ka­zać może lud na­tchnio­ny żą­dzą łu­pie­stwa i kie­ro­wa­ny dziel­ną wolą jed­ne­go. Dzie­je świa­ta uka­zu­ją nam nie­ma­ło przy­kła­dów wiel­kich pod­bo­jów, lecz ża­den z nich nie może być za­sto­so­wa­ny do Sło­wian. Kie­dy inne na­ro­dy sko­ja­rzo­ne spól­no­ścią spra­wy i rzą­du rzu­ca­ły się jed­no­cze­śnie i w ści­słych sze­re­gach na upa­trzo­nych nie­przy­ja­ciół; Sło­wia­nie pod­ro­bie­ni na osob­ne po­ko­le­nia, bez związ­ków wza­jem­nych, wy­stę­po­wa­li w ma­łych gro­ma­dach, w osob­no obie­ra­nych chwi­lach i w od­dziel­nych stro­nach świa­ta. Tam­te, ule­ga­jąc woli i roz­ka­zom udziel­ne­go wo­dza, szły wszę­dzie za jego ski­nie­niem; Sło­wia­nie przy rzą­dach gmi­no­wład­nych nim się skło­ni­li do przed­się­wzię­cia ja­ko­we­go, wa­ży­li wprzó­dy ko­rzy­ści, któ­rych się z po­świę­ce­nia dro­giey spo­koj­no­ści spo­dzie­wać mie­li. Na­resz­cie inne zdo­byw­cze na­ro­dy wpra­wio­ne do ży­cia wo­jen­ne­go prze­la­ty­wa­ły z miey­sca na miey­sce w prze­ra­ża­ją­cych tłu­mach, szu­ka­jąc nie­przy­ja­ciół na to tyl­ko, żeby ich gnę­bić i wy­dzie­rać go­to­we łupy; Sło­wia­nie nie­ustra­sze­ni z orę­ża, ła­god­ni z przy­ro­dze­nia, przez wol­ne wę­drów­ki szu­ka­li je­dy­nie zie­mi, któ­rą by po­tem wła­sne­go czo­ła upłod­nić mo­gli. Zda­je się, że same losy, sprzy­ja­jąc ich po­stęp­kom i za­mia­rom, chcia­ły je uwień­czyć trwa­łe­mi skut­ka­mi; bo kie­dy owe na­jezd­ni­cze ludy wy­gi­nę­ły ra­zem z pro­cha­mi swo­ich łu­pów, Sło­wia­nie, oca­liw­szy przez wszyst­kie bu­rze nie­spo­koj­nych wie­ków raz odzier­żo­ne sie­dli­ska, do­cze­ka­li się szczę­śli­wey tey pory, któ­ra im ro­ku­je na za­wsze sta­ły byt i zna­cze­nie”.

Po­mi­ja­jąc ro­man­tycz­ny, po­wszech­ny za­rów­no w cza­sach Su­ro­wiec­kie­go, jak i obec­nie, ob­raz pier­wot­nych Sło­wian jako lu­dzi mi­łu­ją­cych po­kój i uwiel­bia­ją­cych pra­cę na roli, za­uważ­my, że au­tor sta­wia py­ta­nie naj­waż­niej­sze w ca­łych dzie­jach tego wiel­kie­go odła­mu In­do­eu­ro­pej­czy­ków. Jak to się sta­ło, że lud, o któ­rym cy­wi­li­zo­wa­ny świat usły­szeć miał do­pie­ro w pięć wie­ków po na­ro­dze­niu Zba­wi­cie­la, o któ­rym sta­ro­żyt­ni Gre­cy i Rzy­mia­nie zgo­ła nic nie wie­dzie­li poza kil­ko­ma fan­ta­stycz­ny­mi plot­ka­mi, do­ko­nać mógł tak wiel­kich pod­bo­jów, a póź­niej utrwa­lić te zdo­by­cze na ty­siąc­le­cia? Gdzie wcze­śniej prze­by­wa­li ci wiel­cy zdo­byw­cy i ko­lo­ni­za­to­rzy, gdzie kształ­to­wa­ła się ich moc, gdzie for­mo­wa­ła się masa kry­tycz­na, któ­ra – na­gle uwol­nio­na z ogra­ni­czeń – do­ko­na­ła tak wiel­kie­go dzie­ła. I jaką nie­zwy­kłą ta­jem­ni­cę ży­cia po­siąść mu­sie­li Sło­wia­nie, aby ta­kie przed­się­wzię­cie za­koń­czyć mo­gło się suk­ce­sem.

Py­ta­nia te sfor­mu­ło­wał Su­ro­wiec­ki na­stę­pu­ją­co: „Ba­da­cze dzie­jów świa­ta za­sta­na­wia­jąc się nad nie­sły­cha­nym tym wy­le­wem na­ro­du Sło­wiań­skie­go nie­zna­ne­go przed­tem ani z imie­nia, ani z po­sa­dy, py­ta­li się ze zdu­mie­niem, i do­tąd jesz­cze py­ta­ją: Skąd się wziął? Gdzie wzra­stał? Gdzie ukry­wał do ostat­niey chwi­li swój ród i po­tę­gę? Te nie­prze­li­czo­ne roje jego ludu nie mo­gły się ani wy­śli­znąć, ani uta­ić na roz­wid­nio­nych już prze­strze­niach Eu­ro­py”.

Za­gad­nie­nia te do dziś sta­no­wią naj­więk­szą ta­jem­ni­cę Sło­wian. Za­gad­ko­wa jest bły­ska­wicz­na i do­nio­sła ka­rie­ra na­szych przod­ków, przej­ście od kul­tu­ro­wej pro­sto­ty i pier­wo­cin or­ga­ni­za­cji spo­łecz­nej do form i osią­gnięć obo­wią­zu­ją­cych wów­czas w cy­wi­li­zo­wa­nej Eu­ro­pie i de­cy­du­ją­cych o jej roz­kwi­cie. Przy­cho­dząc z od­le­głych jej pe­ry­fe­rii, ży­jąc da­le­ko od jej cen­trów, Sło­wia­nie po­tra­fi­li szyb­ko nad­ro­bić opóź­nie­nia i za­jąć god­ne miej­sce w ro­dzi­nie eu­ro­pej­skiej. Oka­za­li się chęt­ny­mi i po­jęt­ny­mi ucznia­mi w trud­nej sztu­ce po­stę­pu. Zwra­ca­li na to uwa­gę hi­sto­ry­cy, chwa­li­li po­eci, jak Adam Mic­kie­wicz, któ­ry w pierw­szym ze swych pa­ry­skich wy­kła­dów, wy­gło­szo­nym 22 grud­nia 1840 roku, po­wie­dział, iż: „Żą­dza zbli­że­nia się do resz­ty Eu­ro­py, za­war­cia ści­słych związ­ków z lu­da­mi Za­cho­du nig­dzie nie jest tak po­wszech­na i żywa jak w ro­dzie sło­wiań­skim”. On też w wy­kła­dzie VI na­pi­sał o Sło­wia­nach: „W cią­gu ty­się­cy lat dzie­je ich leżą w po­mro­ce; mu­si­my zbie­rać nie­licz­ne roz­pro­szo­ne na­zwy, we wspo­mnie­niach lu­dów ob­cych szu­kać wie­ści o prze­szło­ści tego nie­zli­czo­ne­go ludu. On sam nie po­sia­da wca­le hi­sto­rii, bo hi­sto­ria to prze­szłość ludu zor­ga­ni­zo­wa­ne­go w ce­sar­stwo lub kró­le­stwo, ludu po­sia­da­ją­ce­go pań­stwo, Sło­wia­nie zaś żyli za­wsze tyl­ko w sta­nie osad roz­pro­szo­nych. Ich wła­ści­wa hi­sto­ria za­czy­na się z chrze­ści­jań­stwem. (…) Umysł tego ludu – cią­gnął po­eta – nie był po­wo­ła­ny do pra­cy nad do­cie­ka­niem za­gad­nień, któ­re dla nie­go nie ist­nia­ły. Re­li­gia ich po­zo­sta­wa­ła w sta­nie wie­rzeń je­dy­nie. Po­sia­da­li wie­rze­nia re­li­gij­ne, nie mie­li sło­wa re­li­gij­ne­go, sło­wa, któ­re gło­si praw­dy wyż­sze­go rzę­du, a któ­re wy­wo­dzo­ne bywa z na­tchnie­nia sił nad­przy­ro­dzo­nych. Dla­te­go lud ten nie mógł się sku­pić oko­ło jed­ne­go sło­wa i nig­dy nie moż­na go było po­pchnąć w ja­kimś kie­run­ku, na przy­kład do wy­praw wo­jen­nych, do osią­gnię­cia ja­kie­goś roz­le­głe­go a ta­jem­ni­cze­go celu. Oto jed­na z przy­czyn, dla któ­rych Sło­wia­nie nig­dy nie byli zdo­byw­ca­mi, a na­wet w okre­sie przed przy­ję­ciem chrze­ści­jań­stwa nig­dy nie byli ple­mie­niem wo­jen­nym…”.

W tej ostat­niej kwe­stii nasz na­ro­do­wy po­eta my­lił się bar­dzo, gdyż w rze­mio­śle i przed­się­wzię­ciach wo­jen­nych Sło­wia­nie na po­cząt­ku swej eu­ro­pej­skiej ka­rie­ry, a tak­że póź­niej, ra­dzi­li so­bie nie go­rzej niż inne na­cje, a czę­sto je na tym polu prze­wyż­sza­li. Wbrew też licz­nym prze­ka­zom sta­ro­żyt­nym i no­wo­żyt­nym Sło­wia­nie nie byli by­najm­niej na­ro­dem bier­nym i ule­głym, ra­czej przy­pi­sać im moż­na prze­bie­głość, umie­jęt­ność ka­mu­fla­żu, uda­wa­nie pro­stac­twa. Pod tą ma­ską zaś krył się lud zna­ją­cy wła­sne nie­do­stat­ki wy­ni­ka­ją­ce z dłu­gie­go by­to­wa­nia na mar­gi­ne­sie cy­wi­li­za­cji, po­śród za­pa­dłych puszcz i ba­gien, ale rów­no­cze­śnie lud o wiel­kim ape­ty­cie na lep­sze ży­cie i suk­ce­sy. Dla­te­go rów­no­cze­śnie, dla zmy­le­nia prze­ciw­ni­ków, raz pa­ra­do­wa­li z gę­śla­mi i opo­wia­da­li, że są uoso­bie­niem ła­god­no­ści, in­nym ra­zem prze­mie­nia­li się w nio­są­ce po­żo­gę i mord za­stę­py wo­jow­ni­ków chci­wych łu­pów, nie­wol­ni­ków i zie­mi.

Z dru­giej jed­nak stro­ny nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że pod wie­lo­ma wzglę­da­mi się róż­ni­li od in­nych eu­ro­pej­skich lu­dów, tak jak i my – ich po­tom­ko­wie – nadal się róż­ni­my. Tkwi w nas owo ta­jem­ni­cze dzie­dzic­two cza­sów od­le­głych i pra­sta­rych, gdy w ukry­ciu przed świa­tem kształ­to­wa­ła się sło­wiań­ska for­ma i sprę­ża­ła moc. Od­ręb­ność ta to nasz naj­więk­szy i naj­bar­dziej eks­cy­tu­ją­cy spa­dek i ma­ją­tek otrzy­ma­ny od przod­ków, dzie­dzic­two, któ­re sta­no­wi o na­szej ory­gi­nal­no­ści i nie­po­wta­rzal­no­ści, naj­war­to­ściow­szy wkład do eu­ro­pej­skiej skarb­ni­cy. Ja­kie były jego po­cząt­ki, co za­de­cy­do­wa­ło o jego kształ­cie, war­to­ści i nie­po­wta­rzal­no­ści – oto te­mat tej książ­ki. Fa­scy­na­cje obcą cy­wi­li­za­cją nie przy­nio­sły bo­wiem Sło­wia­nom je­dy­nie zy­sków i awan­sów, po­zba­wi­ły ich ro­dzi­mej, ple­mien­nej toż­sa­mo­ści mocy. Bo jak na­pi­sał inny ów­cze­sny mi­ło­śnik sło­wiań­skich sta­ro­żyt­no­ści Zo­rian Do­łę­ga Cho­da­kow­ski (1784-1825): „Nie je­ste­śmy sobą, za­mor­do­wa­no nam ro­dzi­ców, za­mie­nio­no na­zwi­ska, wy­ma­za­no pa­mięć, ska­za­no na cu­dzość”. Czas więc od­na­leźć utra­co­ne dzie­dzic­two.KOCHANKOWIE WIELKIEJ NIEDŹWIEDZICY

Naj­daw­niej­sze nie­pew­ne i zdaw­ko­we in­for­ma­cje o Sło­wia­nach po­ja­wia­ją się w dzie­łach grec­kich au­to­rów w po­ło­wie I ty­siąc­le­cia p.n.e. Są to wia­do­mo­ści nie­po­twier­dzo­ne, po­zba­wio­ne kon­kre­tów, czę­sto fan­ta­stycz­ne. Jest też oczy­wi­ste, że ża­den z tych pi­sa­rzy nig­dy nie do­tarł do te­re­nów za­miesz­ka­nych przez na­szych przod­ków, nie wi­dział na wła­sne oczy Sło­wia­ni­na ani też nie roz­ma­wiał z kimś, kto mógł od­być po­dróż do sło­wiań­skich kra­in. Co wię­cej, nie zna­li na­wet na­zwy, pod któ­rą wy­stę­po­wać mo­gli nasi przod­ko­wie, dla­te­go my mo­że­my je­dy­nie do­mnie­my­wać o sta­nie ich wie­dzy. Do­pie­ro He­ro­dot z Ha­li­kar­na­su, grec­ki hi­sto­ryk ży­ją­cy w V wie­ku p.n.e., na­zy­wa­ny oj­cem hi­sto­rio­gra­fii eu­ro­pej­skiej, w swych Dzie­jach do­star­czył bar­dziej pre­cy­zyj­nych in­for­ma­cji na ten te­mat. Zbie­rał je oso­bi­ście w grec­kich ko­lo­niach roz­rzu­co­nych wzdłuż pół­noc­nych wy­brze­ży Mo­rza Czar­ne­go, gdzie za­miesz­ki­wa­li jego po­bra­tym­cy od­by­wa­ją­cy da­le­kie wy­pra­wy han­dlo­we na pół­noc, na te­re­ny Scy­tii. Po­wia­da więc, że pół­noc­na gra­ni­ca tej kra­iny po­ło­żo­na jest o dwa­dzie­ścia dni dro­gi (ok. 800 km) na pół­noc od Mo­rza Czar­ne­go, a re­jon ten za­miesz­ki­wać mają Scy­to­wie Ora­cze, któ­rzy w prze­ci­wień­stwie do swych po­bra­tym­ców za­miesz­ku­ją­cych ste­py nad­czar­no­mor­skie, trud­nią­cych się ho­dow­lą i na­zy­wa­nych Scy­ta­mi Kró­lew­ski­mi, utrzy­mu­ją się z rol­nic­twa, do cze­go skła­nia ich przede wszyst­kim le­si­sty cha­rak­ter ich kra­ju.

Scy­to­wie ci, we­dług He­ro­do­ta, są­sia­do­wać mają na pół­no­cy z Aga­tyr­sa­mi, któ­rzy są: „Na­der znie­wie­ścia­ły­mi ludź­mi i szcze­gól­nie ko­cha­ją się w no­sze­niu zło­tych ozdób, a po­sia­da­ne ko­bie­ty trak­tu­ją jako rzecz wspól­ną, aby być so­bie na­wza­jem brać­mi i wsku­tek tego nie ży­wić do sie­bie wza­jem­nie nie­na­wi­ści i wro­go­ści”. Ich są­sia­da­mi są Neu­ro­wie, któ­rzy: „Oby­cza­je mają scy­tyj­skie, ale na jed­no po­ko­le­nie przed wy­pra­wą Da­riu­sza mu­sie­li opu­ścić swój kraj z po­wo­du żmij. Zie­mia ich bo­wiem wy­da­wa­ła mnó­stwo żmij, a jesz­cze wię­cej przy­cho­dzi­ło ich z pół­noc­nych pust­ko­wi, czym udrę­cze­ni prze­nie­śli się po­mię­dzy Bu­dy­nów, po­rzu­ca­jąc wła­sny kraj”. Za­koń­czo­na nie­po­wo­dze­niem wy­pra­wa kró­la per­skie­go Da­riu­sza na Scy­tów od­by­ła się w 514 roku p.n.e, zaś kraj Bu­dy­nów po­ło­żo­ny był na da­le­kiej pół­no­cy i „cały po­ro­sły la­sa­mi roz­ma­ity­mi. W naj­gęst­szym zaś ostę­pie znaj­do­wa­ło się je­zio­ro wiel­kie i roz­le­głe, oto­czo­ne mo­cza­ra­mi i trzci­na­mi na­oko­ło. W nim tu­byl­cy ło­wią wy­dry i bo­bry, i inne zwie­rzę­ta o czwo­ro­gra­nia­stym py­sku, któ­rych fu­trem ob­szy­wa się ko­żu­chy i któ­rych ją­dra uży­tecz­ne są przy le­cze­niu ma­ci­cy”. O Bu­dy­nach po­da­je jesz­cze He­ro­dot, że „są je­dy­ny­mi w tych stro­nach ludź­mi, któ­rzy je­dzą szysz­ki”, zaś Neu­ro­wie jego zda­niem „mu­szą być cza­row­ni­ka­mi, bo za­rów­no Scy­to­wie, jak i Gre­cy osia­dli w Scy­tii opo­wia­da­ją, że raz do roku każ­dy Neu­ryj­czyk za­mie­nia się w wil­ka na parę dni, aby po­tem na po­wrót przy­jąć ludz­ką po­stać”.

Po­mi­mo ogól­no­ści i ele­men­tów fan­ta­stycz­nych re­la­cja He­ro­do­ta uzna­wa­na jest przez ba­da­czy za źró­dło wia­ry­god­ne, umoż­li­wia­ją­ce od­two­rze­nie sta­ro­żyt­nej lo­ka­li­za­cji wspo­mnia­nych lu­dów na te­re­nie dzi­siej­szej Ukra­iny i Bia­ło­ru­si. W wy­ni­ku trwa­ją­cych już po­nad dwa stu­le­cia dys­ku­sji dziś więk­szość uczo­nych zga­dza się, że Neu­ro­wie za­miesz­ki­wa­li le­śno-łą­ko­we ob­sza­ry dzi­siej­sze­go Wo­ły­nia i nę­ka­ni przez pla­gę żmij wy­wę­dro­wa­li stam­tąd do le­si­sto-ba­gien­nej kra­iny Bu­dy­nów, czy­li praw­do­po­dob­nie na te­ren dzi­siej­sze­go Po­le­sia. Są­sia­du­ją­cy z Bu­dy­na­mi An­dro­fa­go­wie, czy­li Lu­do­żer­cy (gr. ant­kro­fa­gos – zja­dacz ludz­kie­go mię­sa), o któ­rych He­ro­dot wie tyl­ko, że jest to „ple­mię od­ręb­ne i by­najm­niej nie­scy­tyj­skie”, miesz­ka­li za­pew­ne nad gór­nym Dnie­prem, zaś prze­by­wa­ją­cy jesz­cze da­lej na wschód Me­lan­chlaj­no­wie – Czar­no­płasz­czow­cy (gr. me­las – czar­ny, chlaj­ne – płaszcz), rów­nież „ple­mię nie­scy­tyj­skie”, zaj­mo­wa­li te­ren nad gór­nym Do­nem. Da­lej na pół­noc roz­cią­ga­ła się już tyl­ko bez­lud­na śnież­na pu­sty­nia, któ­rą sta­ro­żyt­ni Gre­cy na­zy­wa­li, w na­wią­za­niu do zna­ne­go gwiaz­do­zbio­ru, kra­iną Wiel­kiej Niedź­wie­dzi­cy. Niedź­wiedź to po grec­ku ark­tos, stąd na­zwa dzi­siej­szej Ark­ty­ki – kra­iny po­lar­nych niedź­wie­dzi.

Rzy­mia­nin Pli­niusz Star­szy (23-79 n.e.) w Hi­sto­rii na­tu­ral­nej, bę­dą­cej pod­su­mo­wa­niem wie­dzy przy­rod­ni­czej an­ty­ku rów­nież w za­kre­sie geo­gra­fii, do­rzu­cił nie­co no­wych in­for­ma­cji o in­te­re­su­ją­cych nas ob­sza­rach. On tak­że wy­mie­nia Neu­rów, Bu­dy­nów, An­dro­fa­gów i Aga­tyr­sów „o gra­na­to­wych wło­sach” oraz trud­nią­cych się my­śli­stwem Tys­sa­ge­tów. „Stam­tąd – czy­ta­my w re­la­cji Pli­niu­sza – bli­sko już do gór Ri­pej­skich i kra­iny zwa­nej Pte­ro­fo­ros, bio­rą­cej swą na­zwę od cią­głych opa­dów śnież­nych na po­do­bień­stwo pta­sich piór. Kra­ina ta prze­klę­ta jest przez bo­gów, po­grą­żo­na w gę­stych mgłach i wiecz­nie ści­śnię­ta lo­dem, jest sie­dzi­bą mroź­ne­go wia­tru Akwi­lo­na. Poza tymi gó­ra­mi, na pół­noc od Akwi­lo­na, miesz­ka lud szczę­śli­wy – je­śli chce­my dać temu wia­rę – zwa­ny Hi­per­bo­rej­czy­ka­mi. Tam też roz­po­czy­nać i koń­czyć mają się dro­gi gwiazd, słoń­ce zaś świe­ci tam przez pół roku i je­den dzień, a w po­zo­sta­łe dni pa­nu­je mrok. Kra­ina to sło­necz­na, o do­sko­na­łym kli­ma­cie, wol­na od wszel­kich szko­dli­wych wia­trów. Za domy słu­żą tym lu­dom świe­tli­ste gaje, bo­gom od­da­ją cześć każ­dy z osob­na, nie zna­ją kłót­ni ani cho­rób. Śmier­ci szu­ka­ją sami, gdy syci są już ży­cia, i ska­czą wte­dy z pew­nej ska­ły do mo­rza, któ­ry to ro­dzaj śmier­ci ucho­dzi za naj­szczę­śliw­szy”.

Hi­per­bo­rej­czy­cy bez wąt­pie­nia naj­bar­dziej fa­scy­no­wa­li sta­ro­żyt­nych Gre­ków, już choć­by z tego po­wo­du, że miesz­ka­li w kra­inie mroź­nej i mrocz­nej, w któ­rej nie­da­ją­ce cie­pła słoń­ce świe­ci o pół­no­cy, bę­dą­cej sym­bo­lem śmier­ci i prze­ci­wień­stwem słod­kiej Hel­la­dy. Aby tam prze­trwać, mu­sie­li dys­po­no­wać ogrom­ną mocą, byli więc po­tęż­ny­mi cza­row­ni­ka­mi, nad­ludź­mi, na­uczy­cie­la­mi ludz­ko­ści.

Nic wię­cej sta­ro­żyt­ni pi­sa­rze nie wie­dzą o te­re­nach po­ło­żo­nych na pół­noc od ich ko­lo­nii i por­tów nad brze­ga­mi Go­ścin­ne­go Mo­rza. Pli­niusz wspo­mi­na jesz­cze o ży­ją­cych na za­chód od Neu­rów po­tęż­nych We­ne­tach, któ­rzy za­miesz­ki­wać mają nad Vi­stu­lą (Wi­słą) uwa­ża­ną w geo­gra­fii sta­ro­żyt­nej za waż­ną rze­kę gra­nicz­ną, od­dzie­la­ją­cą bar­ba­rzyń­ską Ger­ma­nię od Scy­tii eu­ro­pej­skiej, czy­li uży­wa­jąc współ­cze­snych ka­te­go­rii, Eu­ro­pę Za­chod­nią od Eu­ro­py Wschod­niej. Czy jed­nak po­śród tych – ma­ją­cych czę­sto mi­tycz­ne przy­mio­ty – lu­dów, opi­sa­nych zdaw­ko­wo, ob­da­rzo­nych nie­rzad­ko ce­cha­mi fan­ta­stycz­ny­mi, od­naj­do­wać moż­na na­szych sta­ro­żyt­nych przod­ków?GŁOŚNY DEBIUT

Arche­olo­dzy i hi­sto­ry­cy od­po­wia­da­ją twier­dzą­co na to py­ta­nie, choć róż­ne pro­po­nu­ją iden­ty­fi­ka­cje. Jed­ni wska­zu­ją na miesz­ka­ją­cych na Po­le­siu Neu­rów nę­ka­nych przez pla­gę wę­żów, prze­mie­nia­ją­cych się w wil­ki, dys­po­nu­ją­cych więc ar­cha­icz­ną, od­wiecz­ną mocą sza­mań­ską, okrut­nych i ta­jem­ni­czych. Inni do­wo­dzą, że Sło­wia­nie to lud od naj­daw­niej­szych cza­sów miesz­ka­ją­cy nad Wi­słą i Odrą, to zna­ni z rzym­skich re­la­cji We­ne­to­wie, któ­rzy w kro­ni­kach śre­dnio­wiecz­nych od­naj­du­ją się jako We­ne­do­wie. Lud po­tęż­ny, któ­re­go nie moż­na jed­no­znacz­nie oce­nić. Żyli – jak do­no­sił w I wie­ku n.e w Ger­ma­nii Ta­cyt – z gra­bie­ży swych są­sia­dów, ale rów­no­cze­śnie byli ła­god­ni, pa­sjo­no­wa­li się grą na cy­trze. „Są oni na ogół brud­ni i ubo­dzy – po­wia­da Ta­cyt – a do­stoj­ni­cy ich apa­tycz­ni, wie­le też oby­cza­jów prze­ję­li od Sar­ma­tów; al­bo­wiem w swych wy­pra­wach łu­pie­skich prze­bie­ga­ją wszyst­kie lasy i góry, ja­kie wzno­szą się mię­dzy Peu­cy­na­mi (Ger­ma­na­mi – Z.S.) i Fen­na­mi (Fi­na­mi – Z.S.). Ra­czej na­le­ży ich jed­nak do Ger­ma­nów za­li­czyć, po­nie­waż bu­du­ją sta­łe domy, no­szą tar­cze, lu­bu­ją się w pie­szych mar­szach i chy­żo­ści – a wszyst­ko to od­mien­ne jest u Sar­ma­tów, któ­rzy spę­dza­ją ży­cie na wo­zie i na ko­niu”. Je­śli rze­czy­wi­ście by­li­by to nasi naj­daw­niej­si przod­ko­wie – za­rów­no w pierw­szej, jak i dru­giej wer­sji – to ich pa­sje i przy­pa­dło­ści wie­le tłu­ma­czą z póź­niej­szych lo­sów i upodo­bań na­ro­dów sło­wiań­skich. Okru­cień­stwo i ła­god­ność – od­wiecz­na za­gad­ka sło­wiań­skiej du­szy – tam wła­śnie u za­ra­nia dzie­jów znaj­du­je źró­dło i wy­tłu­ma­cze­nie. Gdy­by tyl­ko sta­ro­żyt­ni pi­sa­rze na­praw­dę wie­dzie­li, o kim pi­szą.

Pierw­sze bo­wiem pew­ne in­for­ma­cje o Sło­wia­nach po­cho­dzą do­pie­ro z po­ło­wy VI wie­ku, kie­dy to Jor­da­nes, hi­sto­ryk rzym­ski, na­pi­sał Po­cho­dze­nie i dzie­je Go­tów. Sam zro­ma­ni­zo­wa­ny Got, opi­su­jąc naj­więk­szą w hi­sto­rii przy­go­dę lu­dów ger­mań­skich, któ­ra im się przy­da­rzy­ła w epo­ce wę­dró­wek lu­dów, spo­strze­ga też ich ry­wa­li z po­wo­dze­niem kon­ku­ru­ją­cych o do­god­ne miej­sce w uczcie na gru­zach rzym­skie­go ce­sar­stwa. Obok groź­nych azja­tyc­kich ko­czow­ni­ków uwa­gę jego zwra­ca rów­nież wiel­ki lud We­ne­tów po­dzie­lo­ny już wte­dy na dwa odła­my – Skla­wi­nów i An­tów. Pierw­si za­miesz­ki­wać mie­li te­re­ny wzdłuż pół­noc­ne­go łuku Kar­pat, od Ma­ło­pol­ski przez Ruś Czer­wo­ną, Po­do­le aż do uj­ścia Du­na­ju. „Ci w miej­sce miast – po­wia­da Jor­da­nes – mają bło­ta i lasy. An­to­wie zaś, któ­rzy są z nich naj­dziel­niej­si, roz­cią­ga­ją się od Da­na­stru (Dnie­stru), w tym miej­scu, gdzie wy­gi­na się Pon­tus (Mo­rze Czar­ne), aż do Da­na­pru (Dnie­pru), któ­re to obie rze­ki od­le­głe są od sie­bie o wie­le dni dro­gi”.

To owi We­ne­to­wie w 517 roku wtar­gnę­li na ob­szar ce­sar­stwa bi­zan­tyj­skie­go, prze­pły­nę­li Du­naj i za­ję­li Tra­cję. Ce­sa­rze przez dzie­się­cio­le­cia wal­czyć będą ze zmien­nym szczę­ściem o od­zy­ska­nie tej bo­ga­tej pro­win­cji, a Jor­da­nes, któ­ry w 551 roku koń­czył swe dzie­ło w jed­nym z klasz­to­rów po­ło­żo­nych w oko­li­cach The­sa­lo­nik (Sa­lo­nik), z nie­po­ko­jem na­słu­chi­wać bę­dzie wie­ści z pół­no­cy. Sło­wia­nie bu­dzi­li bo­wiem po­strach li­czeb­no­ścią i okru­cień­stwem, dla­te­go Jor­da­nes nie omiesz­kał z dumą za­uwa­żyć, że dwa stu­le­cia wcze­śniej An­to­wie i Skla­wi­no­wie słu­cha­li roz­ka­zów wiel­kie­go goc­kie­go kró­la Her­ma­na­ry­ka. A wy­zwo­li­li się z tej za­leż­no­ści do­pie­ro po wiel­kiej klę­sce za­da­nej Go­tom i są­sia­du­ją­cym z nimi Ala­nom przez okrut­nych Hu­nów. Her­ma­na­ryk po­peł­nił wów­czas sa­mo­bój­stwo, jego pań­stwo roz­pa­dło się, a Goci schro­ni­li się na te­re­nie rzym­skiej jesz­cze wów­czas Da­cji. Na­stęp­ca Her­ma­na­ry­ka, Wi­ni­tar, pró­bo­wał od­bu­do­wać zwierzch­nic­two nad Sło­wia­na­mi i, jak pi­sze Jor­da­nes, „ru­szył z woj­skiem na zie­mię An­tów i choć po­niósł klę­skę w pierw­szym z nimi star­ciu, na­stęp­nie ener­gicz­nie so­bie po­czy­nał i kró­la ich, na­zwi­skiem Boz, z jego sy­na­mi i sie­dem­dzie­się­ciu na­czel­ni­ka­mi przy­bił na krzyż dla po­stra­chu”. W spra­wę szyb­ko wda­li się Hu­no­wie i oba­wia­jąc się wzro­stu po­tę­gi Go­tów, roz­bi­li ich woj­sko, a Wi­ni­ta­ra za­mor­do­wa­li. Dzia­ło się to oko­ło 380 roku.

Od tego więc cza­su nasi przod­ko­wie mu­sie­li się wie­le na­uczyć, rów­nież w okrut­nym rze­mio­śle wo­jen­nym, o czym prze­ko­nu­je nas inny waż­ny dla wcze­snych dzie­jów Sło­wian hi­sto­ryk – Pro­ko­piusz z Ce­za­rei (490-560), au­tor ob­szer­nej Hi­sto­rii wo­jen opo­wia­da­ją­cej o mi­li­tar­nych suk­ce­sach i nie­po­wo­dze­niach ce­sa­rzy wschod­nio­rzym­skich, oso­bi­sty do­rad­ca Be­li­za­riu­sza pod­czas afry­kań­skiej kam­pa­nii. „Zda­rzy­ło się – po­wia­da – że w roku 550 ze­bra­ło się woj­sko Skla­wi­nów nie więk­sze niż oko­ło trzech ty­się­cy lu­dzi i prze­szedł­szy bez prze­szkód rze­kę Ister (Du­naj), po­dzie­li­ło się na dwie czę­ści. Jed­na wa­ta­ha mia­ła ty­siąc osiem­set lu­dzi, dru­ga resz­tę. Ko­men­dan­ci za­łóg rzym­skich (czy­li bi­zan­tyj­skich) w Il­li­rii i Tra­cji star­li się z jed­ną i dru­gą, a choć od­da­li­ły się od sie­bie, po­nie­śli wbrew ocze­ki­wa­niu klę­skę i część pa­dła na miej­scu, a inni zna­leź­li ra­tu­nek w bez­ład­nej uciecz­ce. Sko­ro więc taki los spo­tkał wszyst­kie ko­men­dy z rąk o wie­le mniej licz­nych bar­ba­rzyń­ców, jed­na z ich wa­tah star­ła się z As­ba­do­sem, któ­ry na­le­żał do gwar­dii przy­bocz­nej ce­sa­rza Ju­sty­nia­na i do­wo­dził licz­nym i do­bo­ro­wym od­dzia­łem kon­ni­cy. Lecz i ich tak­że Skla­wi­no­wie zmu­si­li do uciecz­ki i ha­nieb­nie pierz­cha­ją­cych wy­cię­li (…). Na­stęp­nie łu­pież­cy zdo­by­li nad­mor­skie mia­sto To­pe­ros, męż­czyzn w licz­bie dwu­dzie­stu pię­ciu ty­się­cy za­raz wy­mor­do­wa­li, zra­bo­wa­li wszyst­ko, a dzie­ci i ko­bie­ty za­gar­nę­li w nie­wo­lę. Po­przed­nio zaś nie oszczę­dza­li ni­ko­go w ogó­le, mor­do­wa­li bez róż­ni­cy płci i wie­ku, tak że wszyst­kie zie­mie il­li­ryj­skie i trac­kie peł­ne były tru­pów prze­waż­nie nie­po­grze­ba­nych”.

Rów­no­cze­śnie ucho­dząc w oczach bi­zan­tyj­skich au­to­rów za wiel­kich okrut­ni­ków, Sło­wia­nie przez tych sa­mych uwa­ża­ni są za lu­dzi nie­zwy­kle ła­god­nych i po­ko­jo­wo uspo­so­bio­nych. Opi­nia ta to jed­na z wie­lu ta­jem­nic ota­cza­ją­cych pierw­szy akt sło­wiań­skie­go de­biu­tu na hi­sto­rycz­nej sce­nie. Oto bo­wiem Teo­fy­lak­tos Si­mo­kat­tes (VII w. n.e.), opi­su­jąc licz­ne przy­pad­ki zma­gań Bi­zan­cjum z bar­ba­rzyń­ca­mi, naj­pierw tak jak inni kro­ni­ka­rze la­men­tu­je nad okru­cień­stwa­mi „stad Skla­wi­nów sro­dze tra­pią­cych te­ry­to­ria trac­kie”, a na­stęp­nie, jak gdy­by pi­sał o cał­ko­wi­cie in­nych lu­dziach, prze­cho­dzi do re­la­cji zda­rze­nia, któ­re­go był za­pew­ne świad­kiem w 595 roku: „Na­stęp­ne­go dnia trzej lu­dzie po­cho­dze­nia skla­wiń­skie­go, nie­ma­ją­cy przy so­bie żad­ne­go że­la­za ani sprzę­tu bo­jo­we­go, schwy­ta­ni zo­sta­li przez gwar­dzi­stów ce­sar­skich; nie­śli je­dy­nie ki­ta­ry, a ni­cze­go poza tym nie mie­li ze sobą. Ce­sarz (Mau­ry­cy – Z.S.) wy­py­tał ich, z ja­kie­go ple­mie­nia po­cho­dzą, gdzie mają swo­je sie­dzi­by i dla­cze­go zna­leź­li się na te­ry­to­rium rzym­skim. Oni zaś od­par­li, że po­cho­dzą ze szcze­pu Skla­wi­nów, miesz­ka­ją nad brze­ga­mi Oce­anu Za­chod­nie­go (czy­li Oce­anu Atlan­tyc­kie­go, któ­re­go mo­rzem jest Bał­tyk, skąd za­pew­ne przy­by­li – Z.S.) i że ka­gan awar­ski aż tam wy­słał po­słów dla zgro­ma­dze­nia sił zbroj­nych, a przy­wód­com licz­nych szcze­pów ofia­ro­wał licz­ne dary. Oni zaś, wziąw­szy dary, od­mó­wi­li mu po­mo­cy zbroj­nej, twier­dząc, że od­stra­sza­ją ich prze­strze­nie do prze­by­cia, a do ka­ga­na wy­sła­li ich wła­śnie, obec­nie schwy­ta­nych, z wy­mów­ką, że sami dro­gę tę od­by­wać mu­sie­li pięt­na­ście mie­się­cy. Ka­gan jed­nak, za­po­mi­na­jąc o pra­wach przy­słu­gu­ją­cych po­słom, po­sta­no­wił nie po­zwo­lić im na po­wrót. A oni za­sły­szaw­szy o na­ro­dzie rzym­skim, nie­zmier­nie po­noć sław­nym z bo­gactw i życz­li­wo­ści wo­bec każ­de­go czło­wie­ka, sko­rzy­sta­li z od­po­wied­niej chwi­li i prze­do­sta­li się do Tra­cji. No­szą zaś ki­ta­ry, po­nie­waż nie są przy­zwy­cza­je­ni odzie­wać się w zbro­je, bo ich zie­mia nie zna że­la­za i dla­te­go po­zwa­la im żyć w spo­ko­ju i bez wa­śni. Gra­ją na li­rach, po­nie­waż nie umie­ją dąć w sur­my bo­jo­we, a lu­dziom, któ­rzy nig­dy nie sły­sze­li o woj­nie, zby­tecz­ne są oczy­wi­ście su­row­sze ro­dza­je mu­zy­ki. Ce­sarz tedy z wiel­kim za­ję­ciem słu­chał opo­wia­dań o tym ple­mie­niu, ugo­ścił ła­ska­wie tych przy­by­szów z kra­jów bar­ba­rzyń­skich, a na­dzi­wiw­szy się ich wzro­sto­wi i wspa­nia­łej bu­do­wie, wy­pra­wił ich do He­ra­kles”.

Ma­rian Ple­zia, tłu­macz i ko­men­ta­tor grec­kich i ła­ciń­skich źró­deł do naj­daw­niej­szych dzie­jów Sło­wian, tekst ten opa­trzył uwa­gą: „Trze­ba do­dać, że sta­ro­żyt­ni lu­bi­li ludy na pół­no­cy przed­sta­wiać w ide­al­nych bar­wach, a Teo­fy­lak­tos zna jesz­cze tra­dy­cje hi­sto­rio­gra­fii sta­ro­żyt­nej”. Su­ge­ru­je więc, że cał­ko­wi­ta od­mia­na do­brze zna­nych nad Bos­fo­rem krwa­wych bar­ba­rzyń­ców w ła­god­nych mi­ło­śni­ków po­ko­ju jest dal­szym cią­giem stwo­rzo­nej już w VI wie­ku p.n.e. przez He­ka­ta­jo­sa z Mi­le­tu, roz­po­wszech­nio­nej póź­niej przez He­ro­do­ta i Pli­niu­sza, baj­ko­wej opo­wie­ści o da­le­kiej pół­noc­nej kra­inie Wiel­kiej Niedź­wie­dzi­cy i miesz­ka­ją­cych tam pod chłod­nym bo­re­aszem szczę­śli­wych lu­dach nie­zna­ją­cych gło­du, wo­jen i cho­rób. Mo­gło być jed­nak in­a­czej i już wów­czas w cha­rak­te­rze Sło­wian łą­czy­ły się w spo­sób za­gad­ko­wy i zgo­ła nie­zro­zu­mia­ły dla po­stron­nych skraj­nie prze­ciw­staw­ne wła­ści­wo­ści: nie­okieł­zna­ne okru­cień­stwo i ckli­wa ła­god­ność, za­mi­ło­wa­nie do mor­du i wy­lew­na go­ścin­ność, chęć do zwa­dy i upodo­ba­nie do sie­lan­ki. Szcze­gól­nie obec­ne jest to i dziś jesz­cze wśród Sło­wian wschod­nich i po­łu­dnio­wych, któ­rzy z ra­cji swej hi­sto­rii, a tak­że wy­zna­wa­ne­go pra­wo­sła­wia, nie ule­ga­jąc wpły­wom uni­fi­ka­cyj­nym cy­wi­li­za­cji Za­cho­du, za­cho­wa­li naj­wię­cej z pier­wot­nej i ta­jem­ni­czej mocy sło­wiań­skiej. Wy­da­rze­nia re­wo­lu­cji bol­sze­wic­kiej i epo­ka sta­li­ni­zmu w Ro­sji oraz nie­daw­na woj na bał­kań­ska po roz­pa­dzie Ju­go­sła­wii po raz ko­lej­ny ujaw­ni­ły tę mrocz­ną za­gad­kę sło­wiań­skiej du­szy, jej dwo­istość i skraj­ność, ła­god­ność i groź­ną pod­stęp­ność. Astol­phe de Cu­sti­ne, fran­cu­ski po­dróż­nik, au­tor gło­śnych li­stów ze­bra­nych w to­mach Ro­sja 1839, za­uwa­żył, że: „XIX-wiecz­na cy­wi­li­za­cja ro­syj­ska jest jesz­cze tak bli­ska swych źró­deł, że przy­po­mi­na bar­ba­rzyń­stwo”. Wtó­ro­wał mu ży­ją­cy współ­cze­śnie Cy­prian Nor­wid, któ­ry w li­ście do Bro­ni­sła­wa Za­lew­skie­go od­po­wia­dał w ten spo­sób na jego za­py­ta­nie, czy Mo­ska­le gnę­bią­cy Po­la­ków i inne ludy sło­wiań­skie to rów­nież bra­cia Sło­wia­nie: „Już­ci oni są Sło­wia­nie i dali tego do­wód od po­cząt­ku; 1. bo się sami rzą­dzić nie umie­li i we­zwa­li Wa­re­gów; 2. bo się upi­ja­ją – ła­two i ści­ska­ją się i pła­czą – ła­two; 3. bo nic ory­gi­nal­ne­go sami od sie­bie po­sta­wić i wy­wieść nie umie­ją bez zu­chwal­stwa i na­śla­do­wa­nia”. Tę samą myśl, choć już w po­gar­dli­wym sty­lu, zwykł wy­ra­żać król Prus (1740-1786) Fry­de­ryk Wiel­ki, ini­cja­tor roz­bio­rów Rze­czy­po­spo­li­tej, na­zy­wa­jąc Po­la­ków „Iro­ke­za­mi Eu­ro­py”, czy­li ludź­mi za­póź­nio­ny­mi w cy­wi­li­za­cyj­nym roz­wo­ju. Rów­no­cze­śnie jed­nak w tym sa­mym cza­sie Jo­hann G. Her­der (1744-1803), je­den z nie­wie­lu ów­cze­snych nie­miec­kich in­te­lek­tu­ali­stów od­no­szą­cych się życz­li­wie do Sło­wian (dru­gim był Fry­de­ryk Nie­tz­sche gło­szą­cy swój pol­ski ro­do­wód), tę samą wła­ści­wość ob­ró­cić po­tra­fił w za­le­tę, rów­no­cze­śnie da­jąc traf­ne wy­tłu­ma­cze­nie wiel­kiej sło­wiań­skiej ka­rie­ry u pro­gu śre­dnio­wie­cza. W My­ślach oflo­zo­fii dzie­jów na­pi­sał: „Ludy sło­wiań­skie zaj­mu­ją więk­szą prze­strzeń na Zie­mi niż w dzie­jach mię­dzy in­ny­mi tak­że i dla­te­go, że żyły w więk­szej od­le­gło­ści od Rzy­mian. (…) Byli uczyn­ni, go­ścin­ni aż do roz­rzut­no­ści, byli mi­ło­śni­ka­mi wiej­skiej swo­bo­dy, ale przy tym ule­gli i po­słusz­ni, byli wro­ga­mi ra­bun­ku i gra­bie­ży. (…) Ich han­del nad Bał­ty­kiem znisz­czy­li pół­noc­ni Ger­ma­nie; Duń­czy­cy zbu­rzy­li Wi­ne­tę, a sło­wiań­skie nie­do­bit­ki w Niem­czech każą nam my­śleć o tym, co Hisz­pa­nie uczy­ni­li z Pe­ru­wiań­czy­ka­mi”. Ta­jem­ni­ca sło­wiań­skiej du­szy przy­cho­dzi więc z prze­szło­ści i szu­kać na­le­ży jej w miej­scach, w któ­rych sło­wiań­skość ro­dzi­ła się i umac­nia­ła.ZAGUBIONA PRAKOLEBKA

Naro­dy jak lu­dzie mają swe okre­sy dzie­cięc­twa i tak jak oni wła­śnie wów­czas kształ­tu­ją swe cha­rak­te­ry. Istot­ną rolę w tym pro­ce­sie od­gry­wa za­rów­no śro­do­wi­sko, w któ­rym za­cho­dzi, jak i wpływ za­an­ga­żo­wa­nych na­uczy­cie­li. W przy­pad­ku na­ro­dów, któ­re jak Sło­wia­nie póź­no po­ja­wi­ły się na hi­sto­rycz­nej are­nie, wpływ na­tu­ral­ne­go śro­do­wi­ska na ich cha­rak­ter jest szcze­gól­nie duży, przy­pusz­czać bo­wiem moż­na, że wła­śnie ono było naj­waż­niej­szym part­ne­rem i na­uczy­cie­lem w trud­nej szko­le doj­rze­wa­nia. To w jego wpły­wie na lu­dzi po­szu­ki­wać na­le­ży owej ta­jem­ni­cy dwo­isto­ści sło­wiań­skiej du­szy. Gdzie więc kształ­to­wał się nasz nie­po­wta­rzal­ny, sło­wiań­ski duch, gdzie sprę­ża­ła się na­sza moc przed wiel­kim sko­kiem w nie­zna­ne? Gdzie le­ża­ła owa pra­sło­wiań­ska ko­leb­ka, zie­mia su­ro­wa czy też mle­kiem i mio­dem pły­ną­ca, Świę­ta Mat­ka i Wiel­ka Na­uczy­ciel­ka?

Od­po­wiedź tyl­ko po­zor­nie wy­da­je się oczy­wi­sta. Lud, któ­ry dziś za­miesz­ku­je po­ło­wę Eu­ro­py, nie mógł prze­cież przy­być z ja­kie­goś nie­waż­ne­go za­ścian­ka, nie mógł doj­rze­wać gdzieś w ostę­pach i na pe­ry­fe­riach. Ktoś ze sta­ro­żyt­nych kup­ców, awan­tur­ni­ków czy kro­ni­ka­rzy mu­siał go do­strzec, wspo­mnieć i opi­sać, po­wie­dzieć współ­cze­snym i tym, co na­dej­dą, o wiel­kim na­ro­dzie, któ­ry cze­ka na swój czas. A jed­nak nic ta­kie­go się nie zda­rzy­ło, sta­ro­żyt­ni pi­sa­rze nie wspo­mi­na­ją kom­pe­tent­nie i wia­ry­god­nie o Sło­wia­nach. A ozna­cza to, że nie mie­li na ich te­mat żad­nej pew­nej wia­do­mo­ści, ani bez­po­śred­niej, do­star­czo­nej przez kup­ców, szpie­gów, po­dróż­ni­ków i woj­sko­wych, ani na­wet po­śred­niej, za­sły­sza­nej, plot­kar­skiej, fan­ta­stycz­nej. Póź­niej­sze ba­da­nia ję­zy­ko­znaw­cze wy­ka­za­ły rów­nież, że, w prze­ci­wień­stwie do ję­zy­ków ger­mań­skich, w ję­zy­kach Sło­wian przed przy­ję­ciem przez nich chrze­ści­jań­stwa nie ma za­po­ży­czeń z gre­ki i ła­ci­ny, co ozna­cza brak wza­jem­nych, na­wet spo­ra­dycz­nych, kon­tak­tów. Rów­nież ar­cha­icz­ne na­zwy geo­gra­ficz­ne na te­re­nie Eu­ro­py Środ­ko­wej wy­mie­nia­ne przez sta­ro­żyt­nych au­to­rów mają wy­łącz­nie cha­rak­ter nie­sło­wiań­ski. Do­ty­czy to tak­że naj­cen­niej­szej dla an­tycz­nych cy­wi­li­za­cji ko­pa­li­ny po­cho­dzą­cej z tych ziem – bursz­ty­nu. Sło­wia­nie nie mają bo­wiem jego wła­snej na­zwy, sło­wo jan­tar jest po­cho­dze­nia bał­tyc­kie­go, a bursz­tyn -bern­ste­in, czy­li we­dług zdro­wo­roz­sąd­ko­wej ety­mo­lo­gii „pa­lą­cy się ka­mień”, to na­zwa za­po­ży­czo­na od Ger­ma­nów. Oby­dwie wska­zu­ją, kto miał w sta­ro­żyt­no­ści do­stęp do nad­bał­tyc­kich po­kła­dów tego skar­bu.

Świad­czy to, że w owych cza­sach, aż do upad­ku za­chod­nie­go ce­sar­stwa rzym­skie­go, Sło­wia­nie za­miesz­ki­wa­li da­le­ko od stre­fy wpły­wów i za­in­te­re­so­wań Rzy­mian. A wpły­wy te się­ga­ły rów­nież nad Wi­słę, gdzie za pa­no­wa­nia Ce­za­ra do­tarł, i to aż do jej uj­ścia, nie­zna­ny z imie­nia ku­piec i szpieg, któ­ry do­star­czył do Rzy­mu kil­ka­set ki­lo­gra­mów bursz­ty­nu, ce­nio­ne­go tam na rów­ni ze zło­tem. Dwa stu­le­cia póź­niej za pa­no­wa­nia ce­sa­rza fi­lo­zo­fa, Mar­ka Au­re­liu­sza, rzym­skie le­gio­ny sta­cjo­no­wa­ły na Mo­ra­wach, a na gó­rze zam­ko­wej w Tren­czy­nie do dziś wid­nie­je in­skryp­cja po­twier­dza­ją­ca tę obec­ność. Z Tren­czy­na przez Bra­mę Mo­raw­ską do Ma­ło­pol­ski dro­ga sta­ła otwo­rem, moż­li­wo­ści kon­tak­tów były więc nie­ogra­ni­czo­ne. A jed­nak po­śród licz­nych lu­dów za­miesz­ku­ją­cych na pół­noc od ce­sar­stwa rzym­skie­go, któ­re wy­mie­nia­ją rzym­scy au­to­rzy, po­czy­na­jąc od sław­ne­go geo­gra­fa Klau­diu­sza Pto­le­me­usza ży­ją­ce­go w II wie­ku p.n.e., na Pli­niu­szu i Ta­cy­cie z I wie­ku p.n.e. koń­cząc, nie ma ludu, któ­ry moż­na by bez wąt­pli­wo­ści i na­uko­wych za­strze­żeń iden­ty­fi­ko­wać ze Sło­wia­na­mi.

Dla­te­go pierw­si ba­da­cze sło­wiań­skich sta­ro­żyt­no­ści, po­szu­ki­wa­cze za­gu­bio­nej pra­ko­leb­ki z dużą ostroż­no­ścią zbli­ża­li się do tego te­ma­tu, pa­mię­ta­jąc, jak nie­wie­le kon­kret­nej wie­dzy hi­sto­rycz­nej prze­ka­za­li im sta­ro­żyt­ni pi­sa­rze. Je­rzy Sa­mu­el Bandt­kie, je­den z pierw­szych w na­szym kra­ju no­wo­cze­snych i kry­tycz­nych dzie­jo­pi­sów, w wy­da­nych w 1820 roku Dzie­jach Kró­le­stwa Pol­skie­go dzie­li się z czy­tel­ni­kiem nad­mier­nym, jak mia­ło się oka­zać, pe­sy­mi­zmem: „Nie­do­cie­czo­ną tak­że jest i bę­dzie rze­czą, jak daw­no, kie­dy, gdzie naj­pier­wey Sło­wia­nie w Eu­ro­pie osie­dli:

bo że z po­cząt­ku i na­wet w VI wie­ku błęd­ne (wę­drow­ne – Z.S.) pro­wa­dzi­li ży­cie, na to zga­dza­ją się po­wszech­ne po­wie­ści na­ro­do­we i obce po­da­nia (…), tak więc przy­ję­to za praw­dę po­wszech­ną, że pod czas wę­drów­ki po­wszech­ney na­ro­dów w roku 550 Sło­wia­nie do Eu­ro­py we­szli, a daw­niey w Azyi gdzieś miesz­ka­li”. Ale prze­cież na­uka po­wsta­ła po to, aby ba­dać nie­zna­ne, ko­ła­tać do za­mknię­tych drzwi, zgłę­biać ta­jem­ni­ce na­wet za cenę nie­uchron­nych błę­dów i po­tknięć. Dla­te­go już czte­ry lata po wy­zna­niu Bandt­kie­go jego ko­le­ga z war­szaw­skie­go To­wa­rzy­stwa Przy­ja­ciół Nauk, Waw­rzy­niec Su­ro­wiec­ki, w cy­to­wa­nej już roz­pra­wie pod­jął śmia­łą pró­bę iden­ty­fi­ka­cji na­szych przod­ków po­śród lu­dów wy­mie­nia­nych przez sta­ro­żyt­nych pi­sa­rzy. Uznał, że Sło­wia­nie skry­wa­ją się pod na­zwą licz­ne­go i po­tęż­ne­go ludu, któ­ry po raz pierw­szy wy­mie­nia w Geo­gra­fii Klau­diusz Pto­le­me­usz. Lud ten to We­ne­do­wie, któ­rych sie­dzi­by geo­graf ów umie­ścił na po­gra­ni­czu sta­ro­żyt­nej Ger­ma­nii i Scy­tii. Rze­ką od­dzie­la­ją­cą te kra­iny była we­dług nie­go Vi­stu­la, iden­ty­fi­ko­wa­na z Wi­słą. Dwa stu­le­cia póź­niej licz­ny i sil­ny lud We­ne­dów wy­mie­nia­ją tak­że pi­sa­rze rzym­scy – Pli­niusz Star­szy i Ta­cyt – i umiesz­cza­ją go na po­łu­dnie od Bał­ty­ku i na wschód od Ger­ma­nów, czy­li w przy­bli­że­niu na te­re­nie ziem obec­nej Pol­ski. Dla­te­go też au­tor pierw­sze­go pol­skie­go dzie­ła do­ty­czą­ce­go po­cho­dze­nia Sło­wian uznał się za upo­waż­nio­ne­go do iden­ty­fi­ka­cji „Sło­wian We­ne­dyj­skich” i po­da­nia ich pier­wot­nej lo­ka­li­za­cji: „Od wschod­nich brze­gów Wi­sły ku pół­no­cy, aż do źró­deł Dnie­pru i Woł­gi, przy­pie­ra­jąc do czę­ści Bał­ty­ku zwa­ney od jego imie­nia od­no­gą We­ne­dy­iską”. Rów­no­cze­śnie jed­nak za­zna­cza: „Po­nie­waż We­ne­dy naym­niey zna­ni byli daw­nym pi­sa­rzom, prze­to mało nam zo­sta­wi­li wia­do­mo­ści o po­sa­dach i imio­nach osob­nych ich po­ko­leń”.

Po­mi­mo tych za­strze­żeń iden­ty­fi­ka­cja Sło­wian z We­ne­da­mi i hi­po­te­za sło­wiań­skiej pra­ko­leb­ki nad Wi­słą za­ko­rze­ni­ła się w pol­skiej, a tak­że środ­ko­wo­eu­ro­pej­skiej na­uce na po­nad pół­to­ra stu­le­cia. W tym cza­sie wą­tły prze­kaz au­to­rów sta­ro­żyt­nych obu­do­wa­ny zo­stał nie­zli­czo­ną licz­bą ar­gu­men­tów do­star­cza­nych przez dy­na­micz­nie roz­wi­ja­ją­ce się dys­cy­pli­ny na­uko­we – ar­che­olo­gię, ję­zy­ko­znaw­stwo i an­tro­po­lo­gię fi­zycz­ną. One to wspól­nie wznio­sły gmach sło­wiań­skiej et­no­ge­ne­zy (gr. etk­nos – lud, ge­ne­sis – po­cho­dze­nie) na zie­miach Pol­ski. Ar­che­olo­dzy roz­ko­pa­li set­ki osad, gro­dów i cmen­ta­rzysk, od­na­leź­li ty­sią­ce gro­bów, garn­ków i na­rzę­dzi, ję­zy­ko­znaw­cy ze­bra­li naj­star­sze za­byt­ki ono­ma­stycz­ne: na­zwy gór i rzek, an­tro­po­lo­dzy zba­da­li ko­ści daw­nych miesz­kań­ców na­szych ziem po­cho­dzą­ce z wy­ko­pa­lisk i po­rów­na­li je z bu­do­wą ana­to­micz­ną współ­cze­snych Sło­wian. Po zsu­mo­wa­niu wy­ni­ków tych ba­dań do­szli do wnio­sku, że ród sło­wiań­ski po­wstał i kształ­to­wał się, przed swym wiel­kim ro­zej­ściem, wła­śnie po­mię­dzy Odrą i Wi­słą. Nasi przod­ko­wie za­miesz­ki­wać mie­li tam już od po­cząt­ku II ty­siąc­le­cia p.n.e., kie­dy to wy­od­ręb­ni­li się z wiel­kiej ro­dzi­ny lu­dów in­do­eu­ro­pej­skich. Za im­po­nu­ją­cy przy­kład cy­wi­li­za­cyj­ne­go za­awan­so­wa­nia na­szych pra­sło­wiań­skich przod­ków uzna­no do­sko­na­le za­cho­wa­ne w wil­got­nym tor­fie re­lik­ty osie­dla obron­ne­go w Bi­sku­pi­nie, po­cho­dzą­ce z koń­co­wej fazy (po­wsta­ło w 737 r. p.n.e.) kul­tu­ry łu­życ­kiej. Ta ostat­nia ist­nia­ła bli­sko ty­siąc lat (XIII-IV w. p.n.e.), zaj­mo­wa­ła ob­szar od Łaby po Bug i ogło­szo­na zo­sta­ła pra­mat­ką wszyst­kich póź­niej­szych sło­wiań­skich kul­tur. We­dług Jó­ze­fa Ko­strzew­skie­go (1885-1969), wy­bit­ne­go ar­che­olo­ga i od­kryw­cy Bi­sku­pi­na, zro­dzo­na w epo­ce brą­zu (1800-700 p.n.e.) kul­tu­ra pra­sło­wiań­ska trwa­ła i nie­prze­rwa­nie roz­wi­ja­ła się na na­szych zie­miach aż do cza­sów śre­dnio­wie­cza, a wraz z nią żyć mie­li na tych te­re­nach tak­że nie­prze­rwa­nie jej sło­wiań­scy twór­cy.

Kon­cep­cja ta, szcze­gól­nie po­pu­lar­na w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym, na­po­tka­ła jed­nak wów­czas opór uczo­nych nie­miec­kich, któ­rzy do­wo­dzi­li, że Sło­wia­nie przy­by­li na zie­mie nad Odrą i Wi­słą do­pie­ro w dru­giej po­ło­wie V wie­ku n.e., wcze­śniej zaś miesz­kać mie­li tam Il­li­ro­wie, Cel­to­wie, a przede wszyst­kim, od II wie­ku p.n.e., Ger­ma­nie. Wy­nik­nął więc spór i choć oby­dwie stro­ny po­słu­gi­wa­ły się w nim tymi sa­my­mi ar­gu­men­ta­mi ar­che­olo­gicz­ny­mi i tą samą me­to­dą sta­wia­ją­cą znak rów­no­ści po­mię­dzy zbio­ra­mi wy­ko­pa­nych z zie­mi przed­mio­tów po­cho­dzą­cych ze zwar­te­go ob­sza­ru i jed­no­li­tej se­kwen­cji cza­so­wej oraz kon­kret­ny­mi hi­sto­rycz­ny­mi lu­da­mi, to nie tyl­ko ich wnio­ski były prze­ciw­staw­ne, ale też po­sta­wy oby­dwu śro­do­wisk sta­ły się wro­gie, sama dys­ku­sja zaś ry­chło opu­ści­ła po­ziom na­uko­wej bez­stron­no­ści i na­bra­ła cech za­żar­te­go spo­ru po­li­tycz­ne­go.

Przy­czy­ną tego była nie tyle błęd­na, jak się mia­ło póź­niej oka­zać, me­to­da ba­daw­cza – na­zy­wa­na me­to­dą ar­che­olo­gii osad­ni­czej – ile wnio­ski, do któ­rych do­pro­wa­dzi­ła. We­dług jej twór­cy Gu­sta­fa Kos­sin­ny, nie­miec­kie­go pra­hi­sto­ry­ka, im dłuż­sza za­sie­dzia­łość ja­kie­goś ludu na okre­ślo­nym ob­sza­rze, tym więk­sze hi­sto­rycz­ne pra­wa współ­cze­snych jego spad­ko­bier­ców do tego te­ry­to­rium. Na­wet gdy­by w wy­ni­ku dzie­jo­wych przy­pad­ków zaj­mo­wa­li je obec­nie przed­sta­wi­cie­le in­nych na­cji. W sy­tu­acji gdy z jed­nej stro­ny od­ro­dzo­ne po stu­let­niej nie­wo­li pań­stwo sło­wiań­skich Po­la­ków z tru­dem od­bu­do­wy­wa­ło toż­sa­mość, a z dru­giej po­mniej­szo­ne o znacz­ne ob­sza­ry kaj­ze­row­skie Niem­cy do­cho­dzi­ły do sie­bie po klę­sce I woj­ny świa­to­wej, ten ro­dzaj pseu­do­nau­ko­wych do­wo­dów mu­siał stać się za­rze­wiem kon­flik­tu, któ­ry ry­chło przy­sło­nił na­uko­wą rze­czo­wość i bez­stron­ność. Po doj­ściu do wła­dzy Hi­tle­ra w myśl jego ra­si­stow­skiej ide­olo­gii Sło­wia­nie za­li­cze­ni zo­sta­li do rasy nie­wol­ni­ków. Rze­czo­wa dys­ku­sja o za­sie­dle­niu Eu­ro­py Środ­ko­wej w sta­ro­żyt­no­ści sta­ła się nie­moż­li­wa na grun­cie na­uki, roz­go­rza­ła na­to­miast na ła­mach pra­sy i w ma­ni­fe­stach pu­bli­cy­stycz­nych. Po pol­skiej stro­nie jej zwień­cze­niem i za­mknię­ciem tuż przed wy­bu­chem woj­ny była ob­szer­na pra­ca Jó­ze­fa Ki­sie­lew­skie­go Zie­mia gro­ma­dzi pro­chy, wy­da­na w lip­cu 1939 roku, de­dy­ko­wa­na – no­men omen – „żoł­nie­rzo­wi pol­skie­mu”.

Po za­koń­cze­niu woj­ny, gdy do Pol­ski przy­łą­czo­ne zo­sta­ły zie­mie nad Odrą i Bał­ty­kiem, do­ro­bek przed­wo­jen­nych spo­rów przy­dał się do zbu­do­wa­nia teo­rii o ich od­wiecz­nej sło­wiań­sko­ści. Nie­miec­cy po­le­mi­ści pod­da­ni zo­sta­li de­na­zy­fi­ka­cji i za­mil­kli, ale na­uki hi­sto­rycz­ne, szcze­gól­nie ar­che­olo­gia, roz­wi­ja­ły się nadal, aż przy­szedł czas na rze­czo­wą wy­mia­nę po­glą­dów. W Pol­sce mo­gła w peł­ni na­stą­pić do­pie­ro po zmia­nie ustro­ju w 1989 roku, gdyż do tego cza­su obo­wią­zy­wał za­pis cen­zu­ry za­ka­zu­ją­cy pu­bli­ka­cji po­glą­dów kwe­stio­nu­ją­cych „od­wiecz­ną” obec­ność Sło­wian nad Odrą i Wi­słą. Ucze­ni mo­gli co naj­wy­żej spie­rać się na ten te­mat pod­czas na­uko­wych spo­tkań lub pu­bli­ko­wać ni­sko­na­kła­do­we bro­szu­ry, prze­zna­czo­ne dla wą­skie­go gro­na od­bior­ców. Jed­no z ta­kich wy­daw­nictw ogło­sił w 1979 roku nie­ży­ją­cy już kra­kow­ski ar­che­olog Ka­zi­mierz Go­dłow­ski. Była to roz­pra­wa Z ba­dań nad roz­prze­strze­nie­niem Sło­wian w V-VU wie­ku n.e. do­wo­dzą­ca, że miej­sce kry­sta­li­za­cji sło­wiań­skiej kul­tu­ry i ję­zy­ka znaj­do­wa­ło się w do­rze­czu gór­ne­go i środ­ko­we­go Dnie­pru, na ob­sza­rze le­żą­cym dziś na po­gra­ni­czu Bia­ło­ru­si i Ukra­iny, skąd do­pie­ro w okre­sie wę­dró­wek lu­dów Sło­wia­nie wy­ru­szy­li na za­chód i po­łu­dnie.

Jako pra­sło­wiań­ską Go­dłow­ski zi­den­ty­fi­ko­wał roz­wi­ja­ją­cą się na wy­mie­nio­nym ob­sza­rze, w okre­sie od II wie­ku p.n.e. do II wie­ku n.e., ar­che­olo­gicz­ną kul­tu­rę za­ru­bi­niec­ką, bio­rą­cą na­zwę od osa­dy w Za­ru­biń­cach nad środ­ko­wym Dnie­prem. Za­byt­ki tej kul­tu­ry – domy, na­rzę­dzia, gro­by – wy­ka­zu­ją wy­raź­ne po­do­bień­stwo do wy­two­rów kul­tur nie­wąt­pli­wie już sło­wiań­skich zaj­mu­ją­cych, po­czy­na­jąc od VI wie­ku n.e., ogrom­ny ob­szar aż po Łabę, Alpy i Pe­lo­po­nez. Rów­no­cze­śnie, jak twier­dzi Go­dłow­ski, za­byt­ki te róż­nią się zde­cy­do­wa­nie od za­sad­ni­czych skład­ni­ków kul­tu­ry ma­te­rial­nej lu­dów za­miesz­ku­ją­cych zie­mie na­sze­go kra­ju w okre­sie la­teń­skim (IV-I w. p.n.e.) i rzym­skim (I-IV w. n.e.) epo­ki że­la­za. Ude­rza­ją­ca jest też pro­sto­ta i ubo­gość pra­sło­wiań­skiej kul­tu­ry za­ru­bi­niec­kiej w po­rów­na­niu ze współ­cze­sny­mi jej, wy­stę­pu­ją­cy­mi na na­szych zie­miach, kul­tu­ra­mi prze­wor­ską i wiel­bar­ską. Pod wzglę­dem pro­duk­cji garn­car­skiej czy me­ta­lur­gicz­nej Sło­wia­nie osią­gnąć mie­li ich po­ziom za­awan­so­wa­nia do­pie­ro w IX wie­ku i to głów­nie dzię­ki ze­tknię­ciu z wy­so­ko cy­wi­li­zo­wa­ny­mi lu­da­mi z te­re­nów pro­win­cji daw­ne­go im­pe­rium rzym­skie­go. We­dług Go­dłow­skie­go o od­mien­no­ści pra­sło­wiań­skiej kul­tu­ry ukształ­to­wa­nej nad gór­nym i środ­ko­wym Dnie­prem de­cy­do­wał zresz­tą nie tyle okre­ślo­ny ze­staw prze­wod­nich ty­pów za­byt­ków ru­cho­mych, ile ogól­ny mo­del i funk­cjo­no­wa­nie tej kul­tu­ry, okre­ślo­ny typ sto­sun­ków go­spo­dar­czo-spo­łecz­nych, osad­nic­twa, oby­cza­jo­wo­ści i wie­rzeń.

Hi­po­te­za Go­dłow­skie­go jest obec­nie naj­le­piej udo­ku­men­to­wa­ną teo­rią wy­ja­śnia­ją­cą miej­sce i okres kształ­to­wa­nia się Sło­wiańsz­czy­zny. Po­mi­mo to nadal nie bra­ku­je kon­cep­cji pro­po­nu­ją­cych jej lo­ka­li­za­cję w in­nych, czę­sto eg­zo­tycz­nych i nie­praw­do­po­dob­nych miej­scach. Ce­lu­ją w tym szcze­gól­nie ba­da­cze ro­syj­scy, jak­by byli nie­za­do­wo­le­ni z tego, że Wiel­ko­ru­si­nom, twór­com wiel­kie­go im­pe­rium roz­cią­ga­ją­ce­go się aż po Pa­cy­fik, w pro­ce­sie po­wsta­wa­nia Sło­wiańsz­czy­zny przy­paść mia­ła rola pe­ry­fe­ryj­na. Wpraw­dzie już pierw­szy ru­ski kro­ni­karz Ne­stor w kro­ni­ce zwa­nej Po­wie­ścią mi­nio­nych lat do­wo­dził, po­wo­łu­jąc się na Bi­blię, że Sło­wia­nie jako po­tom­ko­wie Ja­fe­ta, syna No­ego, osie­dli po po­to­pie „nad Du­na­jem, gdzie te­raz zie­mia wę­gier­ska i buł­gar­ska”, tym sa­mym ak­cep­tu­jąc pe­ry­fe­rycz­ność sło­wiań­skiej pra­ko­leb­ki, ale w póź­niej­szych wie­kach kon­cep­cja ta po­da­na zo­sta­ła w wąt­pli­wość. Swo­istym na­to­miast po­wro­tem do owej nad­przy­ro­dzo­nej sank­cji, wska­zu­ją­cej Sło­wia­nom miej­sce pier­wot­ne­go osie­dle­nia i czy­nią­cej ich na­ro­dem pod spe­cjal­ną opie­ką sił wyż­szych, jest żywa obec­nie wśród ro­syj­skich ar­che­olo­gów teo­ria pół­noc­ne­go po­cho­dze­nia Wiel­ko­ru­si­nów, czy­li współ­cze­snych Ro­sjan. We­dług niej Ro­sja­nie, choć na­le­żą do Sło­wian, sta­no­wią wśród nich naj­do­sko­nal­szą, naj­bar­dziej przed­się­bior­czą gru­pę. W isto­cie tyl­ko oni są czy­sty­mi aryj­czy­ka­mi, któ­rzy za­cho­wa­li krew daw­nych Ariów, czy­li pier­wot­nych In­do­eu­ro­pej­czy­ków. Po­nie­waż wy­wo­dzą się z tego odła­mu, któ­ry już w V ty­siąc­le­ciu p.n.e. za­wę­dro­wał aż w oko­li­ce bie­gu­na pół­noc­ne­go, a na­stęp­nie prze­niósł się w re­jon pół­noc­ne­go Ura­lu, gdzie prze­trwał aż do po­ło­wy i ty­siąc­le­cia n.e., roz­wi­ja­jąc tam wła­sną cy­wi­li­za­cję i uni­ka­jąc mie­sza­nia się z in­ny­mi ni­żej roz­wi­nię­ty­mi fi­zycz­nie i kul­tu­ro­wo po­bra­tym­ca­mi. Ba­da­cze ci do­wo­dzą rów­nież, że to wła­śnie z tej wiel­ko­ru­skiej, pod­bie­gu­no­wej cy­wi­li­za­cji wy­wo­dzi się cała kul­tu­ra eu­ro­pej­ska ogar­nia­ją­ca dziś więk­szość ziem­skie­go glo­bu. I aby to udo­wod­nić, or­ga­ni­zu­ją ko­lej­ne wy­pra­wy na pół­noc, do kra­iny Sa­mo­je­dów i Ewen­ków, w po­szu­ki­wa­niu ar­che­olo­gicz­nych śla­dów za­gi­nio­nej cy­wi­li­za­cji Ru­so­sło­wian. Jak do­tąd przed­mio­tem ich od­kryć są zna­ne już od daw­na tak zwa­ne ark­tycz­ne la­bi­ryn­ty, spi­ral­ne lub kon­cen­trycz­ne ukła­dy z ka­mie­ni, o prze­cięt­nej śred­ni­cy 30-40 me­trów, bę­dą­ce bez wąt­pie­nia kon­struk­cja­mi sta­ro­żyt­ny­mi o prze­zna­cze­niu ry­tu­al­nym, słu­żą­ce du­cho­wym wta­jem­ni­cze­niom. Bu­dow­le te, po­ło­żo­ne zwy­kle w po­bli­żu mor­skich brze­gów, wy­stę­pu­ją od wy­brze­ży Szko­cji aż po Nową Zie­mię, ich do­kład­niej­sze da­to­wa­nie ani też po­cho­dze­nie nie są pew­ne. Sta­no­wić mogą od­prysk ogól­no­świa­to­wej cy­wi­li­za­cji me­ga­li­tycz­nej roz­prze­strze­nia­ją­cej się wła­śnie wzdłuż mor­skich wy­brze­ży w okre­sie od V do II ty­siąc­le­cia p.n.e. O tym, że jed­nym z od­waż­nych me­ga­li­tycz­nych lu­dów mo­gli być Wiel­ko­ru­si­ni, brak ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji. Peł­ni na­ro­do­wej dumy ro­syj­scy ar­che­olo­dzy jed­nak nie re­zy­gnu­ją i choć na ra­zie obok wspo­mnia­nych ka­mien­nych ukła­da­nek na ark­tycz­nych pust­ko­wiach znaj­du­ją tyl­ko nie­licz­ne pro­ste na­rzę­dzia ło­wiec­kie z ka­mie­nia i ko­ści na­le­żą­ce do me­zo­li­tycz­nych ko­czow­ni­ków, to mogą się rów­nież po­wo­łać na an­tycz­ną sła­wę wspo­mi­na­nych już Hy­per­bo­rej­czy­ków, lu­dzi ży­ją­cych na naj­dal­szej pół­no­cy, skąd wie­je mroź­ny bo­re­asz. We­dług sta­ro­grec­kie­go mitu to wła­śnie u Hy­per­bo­rej­czy­ków uczył się ma­te­ma­ty­ki i astro­no­mii sam Apol­lon, bóg na­uki i sztu­ki. Przy­by­wać miał też do nich co dzie­więt­na­ście lat, gdy gwiaz­do­zbiór Ple­jad do­ko­nu­je na nie­bie peł­ne­go cy­klu wę­drów­ki, po­wra­ca­jąc do po­zy­cji wyj­ścio­wej. Po­środ­ku sto­li­cy Hy­per­bo­rej­czy­ków znaj­do­wać mia­ła się okrą­gła świą­ty­nia Apol­lo­na, w któ­rej prze­cho­wy­wać miał wiel­ką, ka­mien­ną strza­łę. Za jej po­mo­cą ze­mścił się strasz­li­wie na cy­klo­pach za to, że wy­ku­li dla Zeu­sa pio­run, któ­rym ten za­bił syna Apol­lo­na – Askle­pio­sa, boga le­ka­rzy. Strza­ła ta mia­ła póź­niej ule­cieć do nie­ba, ale za­nim po­wstał z niej gwiaz­do­zbiór Strzel­ca, Hy­per­bo­rej­czyk Aba­sis okrą­żył na niej całą zie­mię. Z kra­ju Hy­per­bo­rej­czy­ków po­cho­dzić mia­ły też świę­te przed­mio­ty czczo­ne w świą­ty­ni Apol­lo­na na jego wy­spie – De­los. W Del­fach, naj­waż­niej­szym ośrod­ku kul­tu Apol­lo­na w Gre­cji, sław­ną wy­rocz­nię za­ło­żyć miał rów­nież Hy­per­bo­rej­czyk o imie­niu, jak naj­bar­dziej bu­dzą­cym dziś pół­noc­ne sko­ja­rze­nia, Olen. On tak­że miał być pierw­szym, jesz­cze przed Py­tią, wiesz­czem Apol­lo­na.

Pier­re Gri­mal w Słow­ni­ku mi­to­lo­gii grec­kiej i rzym­skiej do­da­je rów­nież, że Hy­per­bo­rej­czy­cy „byli bie­gli w ma­gii, mo­gli uno­sić się w po­wie­trzu, od­naj­do­wać skar­by”. I ta ostat­nia wzmian­ka za­słu­gu­je na szcze­gól­ną uwa­gę, na­wet gdy­by ów „lud miesz­ka­ją­cy pod Bo­re­aszem” był rów­nie fan­ta­stycz­ny, jak ark­tycz­na pra­ko­leb­ka wiel­ko­ru­skich aryj­czy­ków po­szu­ki­wa­na przez ro­syj­skich ar­che­olo­gów. Przy­pusz­czać moż­na bo­wiem, że w tym ar­cha­icz­nym, uto­pij­nym zgo­ła mi­cie prze­cho­wy­wać się może ja­kiś nie­ja­sny okruch wie­dzy o na­szych au­ten­tycz­nych pra­przod­kach.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: