- W empik go
Słowiański herzog. Powieść w 4 tomach na tle dziejów Słowiańszczyzny Południowej. Tom 1 - ebook
Słowiański herzog. Powieść w 4 tomach na tle dziejów Słowiańszczyzny Południowej. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiek piętnasty w całości swojej stanowi w dziejach powszechnych moment przełomowy. Przedstawia się on pod postacią drogi rozstajnej, na której tłoczyły się narody, szukając możliwego wyjścia. Przełomowość znamionowała przechód z epoki jednej w drugą: witała zaranie wieków nowych, zaznaczając się wielką ruiną, wielkiem odkryciem wielkim wynalazkiem. Państwo-model w przepaść się zapadło; z toni oceanu wynurzyła się część świata; z rąk człowieczych wyszedł warsztat na myśl ludzką. Fakta te jednak są nie czem innem, jeno zaznaczeniem; razem wzięte, są one niby słupem drogowym, nie wskazującym drogi dalej, a tylko zwiastującym zwrot. Do punktu tego doszły zadania wielkie, które ludzkość rozwiązać się podjęła, i doszły nietylko bez rozwiązania, ale bez możliwości znalezienia do nich klucza jakowegoś. Uporządkowanie się w uspołecznieniu wydawało się czystem niepodobieństwem. Chaos i ferment, oto wyrazy, za pomocą, których określić się da stan, w jakim znajdowała się ludzkość nie nazbyt dawno, cztery wieki temu. Chaos i ferment! Uspołecznienie wyobrazić sobie możemy pod postacią naczynia, w którem odbywałoby się wrzenie pierwiastkowych żywiołów, zaczynionych zasadami utrzymującemi stan prawny i usiłującemi wytworzyć ład formalny. Ład ten jednak, ze swojej strony, był kością niezgody. Gryzły się o takową instytucye, przez świat starożytny w spadku pozostawione.
Kościół, wytwór moralnych i państwo, wytwór materyalnych społeczeństwa potrzeb, byli to w wieku owym dwaj antagoniści, którzy, dzięki nieokreśloności atrybucyj, wzajemnie sobie pomagać i wzajemnie sobie przeszkadzać musieli. Jednego i drugiego dążność jedna była i taż sama: panowanie nad światem. Różniły się ich punkta wychodnie. Pierwszy wychodził z ducha, drugie z ciała. Pierwszy czerpał powagę bezpośrednio w słowie Bożem: drugie łaską Bożą usprawiedliwiało i tłómaczyło czyny spełnione. Pierwszy bez drugiego i drugie bez pierwszego istnieć nie mogły, i na odwrót, kościół samym istnienia swego faktem krępował swobodę ruchów państwa, państwo zaś ścieśniało swobodę rozwoju kościoła. Kościół usiłował zostać państwem; państwo usiłowało zostać kościołem. Dążności, cele i interesa dwóch tych instytucyj przenikały się wzajemnie, krzyżowały, plątały, wykluczały i wspierały, tworząc gmatwaninę, w której rozpoznać się nie umiał nikt, nie wyjmując najmocniej interesowanych.
Takim był stan rzeczy w epoce, do której opowiadanie mniejsze się odnosi.
Zachodziło bałamuctwo we wszystkiem, tak w pojęciach, jak w życiu.
Ludzkość przedstawiała się pod postacią wichrami bitej, skołatanej nawy, w której najroztropniejsi myśleli o sobie. Uratowanie nawy wydawało się istnem niepodobieństwem — ginęła, rozpadała się, pękała — każdy węzełki robił w nadziei dostania się na brzeg jakiś. W robieniu węzełków, siła, moc naturalna brała górę. Silniejsi — a do ta- kich należeli kierownicy i sternicy nwya — potrącali słabszych pięściami, rozpychali ich łokciami, deptali nogami, sami sobie otwierali i wiązali węzły największe.
Działo się to wszędzie w tej części świata, której się nazwa Europy dostała. Me w każdem jednak miejscu jednakim był stopień natężenia odmętu. Tu objawiał się on nieco słabiej, owdzie trochę silniej, najsilniej atoli w tej stronie, o którą, uderzył wicher otomański. Cóż się tam działo!...
Za słabem jest słowo i za niedołężnem pióro do skreślenia obrazu tego bezładu, w jaki, w chwili przechodu z wieku XIV-go w XV-ty, wpadł półwysep Bałkański, i to od kończyn swoich, kąpiących się w falach morza Śródziemnego, do skrajów, podmywanych nurtami rzek słowiańskich: Sawy i Dunaju. Wzdłuż i wszerz rozlegał się zgiełk tonących, pomięszany z okrzykami tryumfu, wydawanemi przez tych, którym się wydawało że wypływają.
Istniał jednak punkt jeden, w którym panowały cisza i spokój, spokój i powaga, powaga i pewność jutra, pewność - taka, jakby ludzkością burze nie wstrząsały wcale, a raczej, jakby punkt ów był rodzajem miejscowości zaklęciem potężnem osłoniętej, zaklęciem, skutkiem którego wichry obiegały ją, jak obiegają opokę, ślizgały się po niej i przechodziły mimo, nie sprawiając jej wstrząśnienia najmniejszego.
Zaiste, w wieku owym zadziwiającem było zjawisko podobne!
Byłaż to ustroń jaka, nieprzystępnemi przechody od ludzi odgrodzona? Byłoż to schronienie cenobitów. którzy ze światem zerwali? Była to może grota pustelnicza, dająca mieszkanie człowiekowi, co żył korzonkami i modlitwą?
Zanim powiemy co to była za miejscowość, zaznajo- mimy czytelnika z dwiema osobistościami, z których jedna ważną w opowiadaniu naszem odegra rolę.
Jedną z osobistości tych był człowiek niemłody. Siwizna głowę mu przypruszyła. Bujne wąsy spadały na przystrzyżoną brodę, która nadawała powagę obliczu, wyrazistemu i nacechowanemu śladami trosk, jakie mu duszę przenikać musiały. Na czole, nad wiechciastemi brwiami, narysowały się bruzdy grube. W oczach malowała się posępność. Usta ściągłe a wązkie znamionowały usposobienie szyderskie, które dziwnie odbijało od wyrazu dumy, strzelającego naraz z czoła, z ust i z oczów.
Drugą osobistością był człowiek w kwiecie wieku. W powierzchowności tego ostatniego dopatrywać się dawały znamiona, pozwalające nazywać go podobnym do tamtego. Podobieństwo zachodziło nie w rysach, ale w wyrazie oblicza. I temu także z czoła, z ust i z oczów strzelała duma, ale złagodzona delikatnością linij, składających się na kontur ogólny twarzy młodzieńca ' Nie miał ani bruzd na czole, ani brwi nasuniętych, ani wyrazu troski w oczach, ani siwizny na głowie i brodzie, miał jednak zawieszony na ustach uśmiech, pomiędzy którym, a szyderskiem ścięciem ust starego, zachodziło powinowactwo niejakie. Rysy oblicza regularne, czoło wyniosłe, przyozdobione włosami ciemnopłowemi, oczy szafirowe, wzrost słuszny, postawa szykowna i siłę fizyczną znamionująca, czyniły go młodzieńcem wielce przystojnym. Wieku nie zdradzał więcej nad lat dwadzieścia pięć — sześć.
Ów człek stary i ów człek młody siedzieli jeden obok drugiego, w ten sposób, że stary, oparty plecami, był półtwarzą ku młodemu zwrócony i, spuściwszy głowę, przypatrywał mu się od czasu do czasu z podełba z uwagą, jakby ten był przedmiotem studyów jego szczególnych. Przypatrywanie się to niepokoiło, czy też niecierpliwiło młodego człowieka. Widocznem było, że nierad poddaje się onemu, i że, krępowany jedynie względami jakiemiś, nie zrywa się do odejścia precz. Czoło jego fałduje się niekiedy zmarszcz karni; niekiedy też porusza się i chrząka, jakby przez to chciał starego z zamyślenia obudzić i odezwanie się z ust jego wywołać. Sposoby te nie sprowadzały skutku pożądanego. Stary nie zważał wcale na niecierpliwość młodego, milczał, dumał i przypatrywał mu się z uwagą; niekiedy podnosił oczy i wzrok zawieszał na suficie, głową zaś robił poruszenia takie, jakby za ich pomocą podkreślał myśli, które snuł w cichości. W końcu rękę podniósł, dłonią się po nosie, wąsach i brodzie pogładził, odchrząknął i zaczął.
— No i jakże tam u ciebie w domu.... żona zdrowa?.. dzieci zdrowe?...
Młody taką zrobił minę, jakby zapytanie to było dla niego niespodzianką, która go w wysokim zdziwiła stopniu; podniósł na starego wzrok, przez chwilkę namyślał się niby nad odpowiedzią i odrzekł:
— Zdrowe, dzięki Bogu...
Stary głową skinął.
— Miło ci w domu?...
— O... — zaczął młody; chciał widocznie co innego powiedzieć, lecz zmiarkował się i odparł tonem odpowiedzi poprzedniej: Miło, Bogu dzięki...
— Hm... — mruknął stary. Balszyczanka więc, pokazuje się, dogodziła tobie... — Po chwilce zaś dodał: Dogodziła i mnie...
— Stryju?... — tonem zapytania wygłosił młody
— Hę?... — zapytał stary.
— Pozwolicie mi wypowiedzieć, co mam na duszy w tej chwili?...
— Mów...
— Mam na duszy zdziwienie niemałe.. Wezwaliście mnie do rozmówienia się w ważnych rzeczach, a oto pytatacie o zdrowie żony mojej i dzieci moich i o to, czy mi w domu miło...
— Czy myślisz, ze mnie to nie obchodzi, albo że nie mam do zadawania zapytań tych prawa?...
— O, stryju!.. Wyście rodu głowa...
— Głowa... — rzekł stary do siebie i westchnął. Nie takim głową był dziad twój, a mój i ojca twego ojciec... Trzej synowie, niby sokoły, trzy córki, jako łanie... Toż i ja spodziewałem się mieć pod sobą ród... ród!... synów, synowców, córki, synowicę, siostrzeńców, siostrzenice... Spodziewałem się rozramienić przez nich na Bośnię całą i całą Bośnię w garść ująć...
Wyrazy ostatnie poparł giestem. Wyciągnął dłoń i kurcząc palce, w kułak ją zacisnął.
— Całą Bośnię w garść ująć i odpryskami po świecie się rozrzucić... spokrewnić się z rodami królewskiemi i cecarskiemi, jak się spokrewnili Kotromanowicze, nie lepsi od Chraniczów... stanąć tak, jak nie stał jeszcze żaden z bośniackich włastielinów, którzy przecież stoją, wysoko, kiedy ich córki na trony biorą... Ah!... i ja o tronach marzyłem, kiedym się dla głowy mojej otoczenia rodu spodziewał... Mógłżem przypuszczać — tu stary dłoń na czole sobie położył — ażeby ród cały, ażeby całe trzech braci i sióstr trzech rozrodzenie, zbiegło się w jednej, jedynej osobie!...
Spojrzał na młodzieńca, a raczej wzrok we wzroku jego utopił. Ten lekko ramionami ruszył i odrzekł:
— Tak Bóg dał...
— Zapewne... Święta jego wola... Ha!!.. Bóg jednak chcieć nie może zatraty rodu jak nasz... Bóg każe chwalić siebie: a któż go chwalić zdoła lepiej, aniżeli my?... Gdyby rody wielkie zaginęły, któżby świątynie wznosił? któżby klasztory zakładał? któżby donacye czynił? któżby wnętrza domów Bożych złotem i kamieniami drogiemi napełniał a nabożeństwa przepychem otaczał?... Kody wielkie są rąk Bożych dziełem, Bożego nakazu wynikiem... Więc też ja smucę się tylko, że stać się nie mogłem sprawcą podniesienia rodu Chraniczów do wysokości takiej, ażeby wszyscy bośniaccy w Jastielinowie, Jabłanowicze nawet, chcąc na Chranicza którego popatrzeć, głowy do góry zadzierać musieli i patrzali, jak się patrzy na krzyż, połyskujący na szczycie świątyni pańskiej... Chciałem tego dokazać, ja Sandał Ohranicz... — tu się starzec dłonią po piersi uderzył — i... nie dokazałem tego... Smutno mi więc, nie rozpaczam jednak... Bóg nie chciał na sprawcę wielkości mnie; nie chce atoli zatraty rodu naszego, kiedy zesłał ciebie i obdarzył cię potomstwem, zdolnem rodowi wiekowieczne zapewnić trwanie... Adam nie miał więcej jak trzech synów... Noe nie miał więcej jak trzech synów... Trzech synów miał twój dziad... Trzech synów masz ty... Ja i Urek nieboszczyk, sucheśmy gałęzie... Gałąź ojca twego zakwitła i owoc wydała... i to mi w smutku pociechę sprawia... i dla tego to ważną z tobą rozmowę rozpocząłem od zapytania o zdrowie synów twoich... Zdrowie synów twoich, to rzecz niezmiernie ważna...
— Zdrowi są, stryju... — odrzekł młody głosem nieco wzruszonym.
— Jest nadzieja, że się odhodują?.
— Jest, jaknajwiększa... Chłopcy jako orzechy, jędrne i twarde... dziewczyna także...
— Na chłopcach waga, lecz w takich jak nasze rodach i dziewczęta niemałe mają znaczenie... Patrz, Kotromanowiczówna... zajmowała tron węgierski, a z córek jej jedna królowa węgierska, druga królowa polska... Patrz, Twertkowiczówna, co wyszła za hrabiego Cilijskiego... córka jej zasiada na tronie cesarskim... Dobrze więc, że się i dziew- czyna twoja zdrowo chowa... oby ją Najwyższy strzegł!... ale na chłopcach waga główna, na chłopcach... Trzech ich, jest, jak u Adama i u Noego... to już i dosyć...
— Co stryju?...
— Dosyć już... Adam miał trzech synów, Noe miał trzech synów, a Abraham dwóch tylko...
— Jednego... — poprawił młodzieniec.
— Dwóch: Izaaka i Izmaela... Ten ostatni, acz z nałożnicy, aleć zawsze był synem Abrahama, jak wszyscy prawie bośniaccy królowie byli z nieprawego łoża synami ojców swoich... Mniejsza jednak o to... Rzecz w tem, że obdarzając ciebie trzema synami, Bóg wyraźnie okazuje dobrą względem rodu naszego wolę... Trzebaż wolę tę podtrzymywać... Zarządziłem już budowanie z kamienia domu Bożego i wolę moją zapiszę, ażeby Ohranicz każdy... każdy w pokoleniach najpóźniejszych... rozumiesz?... postawił świątynię na chwałę Panu... Chce Bóg chwalonym być, chwalmyż go: w ten sposób, kosztem niewielkim, zaskarbimy sobie łaskę Jego...
— Może Pan Bóg da mi potomstwa więcej jeszcze... — podchwycił młodzieniec z uśmiechem. Niewiasta moja młoda, a i ja nie stary...
Stary głowę w tył nieco podał, dłoń podniósł i odparł:
— Zapewne... Balszyczanka takiej porody, iżby cię mogła obdarzyć synami dwunastu i ty już córkami, gdyby tobie, Chraniczowi, przystało za piecem siedzić i o niczem nie myśleć innem, tylko o mnożeniu potomstwa... Ale nie na to tylko Bóg pozwolił ci Chraniczem się urodzić... Masz ty do czynienia co innego jeszcze... Tobie potrzeba w świat między łudzi..
— Ja i sam pragnę tego... Wszak Urek chciał mnie wyprawiać i ja sam rwałem się ośm lat temu...
— Wówczas było co innego, dziś jest co innego... Wówczas na świecie trzech twoich synów nie było...
— Aa... — odezwał się młody człowiek, tonem oznaczającym uznanie słów usłyszanych.
— Oparłem się więc temu, ażebyś w świat ruszał... Dziś jednak wzgląd dawniejszy nie istnieje już i potrzeba ażebyś ludzi poznał, ażeby ludzie poznali spadkobiercę wielkiego imienia i wielkiego mienia...
Przy wyrazach ostatnich młodzieniec uśmiechnął się ironicznie.
Stary dostrzegł uśmiechu tego i powtórzył dobitnie:
— Wielkiego mienia...
— Przepołowionego... — rzekł młody półgłosem.
Stary mu w oczy z wyrazem zapytania spojrzał.
— Nie obdarzacież, stryju, testamentarną wolą waszą poboczników: Stepkowiczów, Ostoiczów, Obradowiczów, Urekowiczów, Gojsławiczów?..
— Zaglądałeś, jak widzę, do ksiąg grodzkich...
— Zaglądałem... Czyniłem to dla imienia, boć wiem przecież, że po zejściu waszem ja głowa, a zatem wiedzieć chciałem, na jakie głowa ta środki liczyć może... Obrachowałem złożone przez was hiliady dukatów i litry srebra i z uwagą odczytywałem zapisy wasze..
— I myślisz, że zostawiam ci mało?.. — zapytał stary spokojnie.
— Mało?., nie... ale myślę ja sobie tak: co dwie hiliady, to nie jedna, co dwie litry, to nie jedna...
— Prawda twoja... — wtrącił stary.
— Przytem, dzieląc połowę na pięć części, które rozpaść się muszą na cząstki, wedle głów, każdej z głów dostanie się mało, tak mało, że im dar wasz żadnej nie przyniesie korzyści, wówczas kiedy ta połowa, w połączeniu z tą co jest dla mnie przeznaczoną, dałaby mi w ręce potęgę ogromną, dzięki której mógłbym poczynać sobie śmiało...
— Prawda twoja... — powtórzył stary.
— Wy sami, stryju, gdybyście w młodości waszej posiadali to blago (majątek), które posiadacie dziś, powiedzcie: czy nie bylibyście śmielsi w poczynaniu?..
— Hm... — mruknął stary.
— Więc też...
Zająknął się; razy parę usta otwierał, chcąc coś powiedzieć, lecz mówić nie śmiał. Stary go zachęcił.
— Mów... mów śmiało... Mówisz nie ze stryjem, człowiekiem od ciebie o lat kilkadziesiąt starszym, ale z głową rodu, zlewającym na ciebie prawa i obowiązki, masz więc prawo powiedzieć mi wszystko co myślisz, chociażbyś nawet nie tak myślał jak ja...
— Więc też... — zaczął młody, lecz rozrzewnienie mówić mu nie dało; rzeki tylko głosem wzruszonym: Nie znałem, stryju, was z tej strony...
— Z jakiej?... — zapytał stary.
— Ze strony dobroci serca, łaskawości na mnie... Stary uśmiechnął się i głową wstrząsnął. W uśmiechu tym i w tem wstrząśnieniu głową mignęło coś, nieludzkiego niby. Szyderstwo pokazało się i wnet za powagę się ukryło. Odrzekł:
— Łudzisz się synku... Moja dobroć serca i łaskawość, jestto troska o ród, który się w tobie jednym, niby w ognisku, skupia... Ha! gdybym ja syna miał... Cóżeś mi powiedzieć chciał?...
— Chciałem tę jeno uczynić uwagę, iż mi dziwnem się wydało rozporządzenie wasze, odnoszące się do podziału błaga pomiędzy mnie i poboczników...
— Hm... Uwaga twoja ma słuszność za sobą...Pomyślę, zobaczymy... tymczasem zaś pomówić potrzeba o wyprawie twojej w świat... Widzisz... — zaczął, palec podnosząc — należy ci tak się kierować, ażebyś nie kręcił się tu i owdzie napróżno... ażebyś ponawiązywał stosunki, pozabierał znajomości i nagromadził wiadomości, z których później użytek by się zrobić dało... Nie pojedziesz więc po to jeno, ażeby być i widzieć, słuchać i zabawić się; pojedziesz po to, ażeby na wąs motać...
Stary głowę spuścił i zamyślił się. Nastało chwilowe milczenie, które onże przerwał.
— Potrzeba, ażebyś się przygarnął do dworu cesarskiego...
— Nie do carskiego?.. — zapytał młody.
Dla uczynienia zrozumiałem zapytania tego, powiedzieć potrzeba, że południowi Słowianie rozróżniali cesarstwo od carstwa w ten sposób, iż nazwę pierwszą przywiązywali do tronu, który tradycya odnosiła do Rzymu, nazwę zaś drugą stosowali do władzców otomańskich, uważając takowych za spadkobierców po orężu carów serbskich, W mniemaniu ich, na Kossowem polu carstwo z Lazara przeszło na Amurata, z tego zaś ostatniego na Bajazeta i przechodziło dalej prawowicie na potomków Ottomana. Prawowitość wątpliwości nie ulegała: prawo podboju orężnego trzymało przodek śród praw wszelkich możliwych.
Stary odpowiedział młodemu:
— Nie...
— To i jakże, stryju?.. Wy z carem trzymacie...
— Dla tego też potrzeba, ażebyś ty trzymał z cesarzem... — podchwycił i uśmiechnąwszy się dodał: Trzymał?.. Potrzeba, ażebyś się w cesarstwie rozpatrzył... Dalej zaś, później... jak wypadnie... Potrzeba jednak, żebyś się rozpatrzył, bez tego bowiem, gdyby ci przyszło kiedy wziąść, w powikłaniach, postanowienie jakie, byłbyś jak człowiek z oczami zawiązanenii, któremuby kazano drogi szukać...
Ażeby nie błądzić, należy widzieć jasno, należy nietylko drogi bite, ale ścieżki i przesmyki znać... Teraz się tak wszystko wikła!... Jedź przeto na dwór cesarski...
— Tak?wprost?.. — zapytał młody.
— Chociażby wprost!... Myślisz, że podwoje cesarskie nie otworzyłyby się na ścieżaj przed Chraniczem?... Zachodzi tu jednak okoliczność jedna, dla której należy, ażebyś obrał drogę pośrednią i do wrót cesarskich nie wprost kołatał... Czy wiesz o układzie, na mocy którego kral Twrtko wypuszczony został z niewoli węgierskiej?..
— Nie wiem, stryju,..
— Wiesz, kto po kraju Twrtku jest następcą na tron bośniacki?...
— Nie wiem, stryju...
— Brat cesarzowej...
— Grof Cylijski?.. - zawołał młodzieniec tonem zdumienia.
— Grof Cylijski, Herman... — odparł stary. Tak się oni ułożyli... Owóż ty udaj się wprost do Cylei, na dwór grofski i udawaj, jakbyś o niczem nie wiedział... Grof Chranicza otwartemi przyjmie ramiony, będzie cię oprowadzał wszędzie i pokazywał wszystko i, gdyby jeno mógł, utorował by ci drogę do Pana Boga samego...
— Jak to wy, stryju, mądrze obmyśleli!... — rzekł młody człowiek po chwili milczenia.
— To wypada samo przez się... Aspirant do tronu bośniackiego rad będzie Bośniakowi, trzymającemu w Bośnii najpierwsze pomiędzy włastielinami miejsce.. Będzie się starał ująć ciebie dla siebie... Ty się ująć dawaj, nie dróż się zbytecznie... rozumiesz?..
Zapytanie ostatnie zadanem było w towarzystwie znaczącego spojrzenia i znaczącego giestu.
— Rozumiem... — odparł zapytany.
— Wybierajże się w drogę...
— Kiedy, stryju?..
— Jaknajrychlej... za tydzień, za dwa... Zgłoś się do mnie przed wyjazdem, ażebym ci w sakwy dukatów nasypał i przywieź do mnie niewiastę twoją, twoich synów i twoją dziewojkę...
— O stryju!.. jakżeście łaskawi!..
Stary brwi zmarszczył, nadając zmarszczeniu akcent taki, jakby słowa synowca przykrość mu sprawiły, i odrzekł:
— Rodowi najbezpieczniej pod opieką głowy rodu... Możesz o gniazdo twoje być spokojnym zupełnie, pod opieką moją, w Dubrowniku...