Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Słowiański herzog. Powieść w 4 tomach na tle dziejów Słowiańszczyzny Południowej. Tom 4 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słowiański herzog. Powieść w 4 tomach na tle dziejów Słowiańszczyzny Południowej. Tom 4 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 401 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I. PO LA­TACH A LA­TACH.

Włó­czy­li­śmy się z bo­ha­te­rem, a ra­czej z pół­bo­ha­te­rem na­szym po świe­cie i oto znów, niby do przy­sta­ni, za­wi­ja­my z nim do Kru­pa­ca.

Kto się spo­dzie­wa, że z oka­zyi za­wi­nię­cia tego po­wtó­rzy­my po­etycz­ne ścian ro­dzin­nych po­wi­ta­nie: "Wszyst­ko tak jak było, tyl­ko się ku sta­ro­ści nie­co po­chy­li­ło", ten się gru­bo myli. Prze­ciw­nie: nie jak było. Po­zo­sta­ło w sta­nie daw­niej­szym to jeno, co z rąk na­tu­ry wy­szło: wy­spa, je­zio­ro, góry w oko­ło, nie­bo nad gó­ra­mi – zresz­tą wszyst­ko zmie­ni­ło się z grun­tu. Na miej­scu zam­ku sta­re­go sta­nął za­mek od­no­wio­ny, to jest, roz­sze­rzo­ny i pod­nie­sio­ny, przy­ozdo­bio­ny na ze­wnątrz i we­wnątrz. Z daw­ne­go nie po­zo­sta­ło pra­wie nic – fun­da­men­ta tyl­ko, i to nie­wszyst­kie, wznio­sła się bo­wiem bu­dow­la cał­ko­wi­cie nowa, w od­nie­sie­niu do któ­rej ta, co daw­niej sta­no­wi­ła kor­pus głów­ny, za­mie­ni­ła się na pa­wi­lon, prze­zna­czo­ny na po­miesz­cze­nie dla służ­by. Daw­niej za­mek przed­sta­wiał się, jako uto­pion niby w gę­stwi­nie zie­lo­nej, z po­środ­ka któ­rej prze­bi­ja­ły się siwe mury i wy­ska­ki­wa­ły sę­dzi­we basz­ty; obec­nie uwy­dat­nił się, pod­rósł, gę­stwi­na sta­nę­ła wzglę­dem nie­go jako ob­wód­ka, osła­nia­ją­ca część dol­ną. Przy­by­ło baszt i zę­bów i strzel­nic – po­zór ogól­ny za­po­wia­dał zda­le­ka, że tu miesz­ka wła­stie­lin wiel­ki, wie­li­kasz w zna­cze­niu ca­łem.

Ja­każ była ra­cya zmia­ny tej?

Zmia­na nie ogra­ni­cza­ła się na zam­ku sa­mym, na wy­spie. Roz­cią­ga­ła się ona i na ze­wnętrz­ny je­zio­ra brzeg, mia­no­wi­cie na ten punkt, mimo któ­re­go naj­bli­żej prze­cho­dzi­ła dro­ga, pro­wa­dzą­ca z Nik­si­cza do Du­brow­ni­ka. W punk­cie tym sta­nę­ło mia­stecz­ko, wy­wo­ła­ne niby z pod zie­mi ude­rze­niem różcz­ki cza­ro­dziej­skiej – sfor­mo­wa­ło się ulic kil­ka, wpa­da­ją­cych do pla­cu ob­szer­ne­go, a przy uli­cach i do koła pla­cu wzno­si­ły się domy i dom­ki, róż­ne wiel­ko­ścią i struk­tu­rą, po­dob­ne jeno z tego, że wszyst­kie były jak­by z igły, nowe, świe­że, w czę­ści nie­po­koń­czo­ne. Mia­stecz­ko też owe peł­nem było mu­la­rzy i cie­śli, tu wy­koń­cza­ją­cych, owdzie fun­da­men­ta za­kła­da­ją­cych. Na plac wy­cho­dzi­ło go­spód kil­ka, dwie wiel­kie, inne po­mniej­sze, za­zna­czo­ne wie­cha­mi; wi­dać też było i skle­pi­ki z roz­ma­ite­go ro­dza­ju to­wa­ra­mi; przy jed­nej z po­ła­ci pla­cu wzno­si­ła się bu­dow­la ko­pu­la­sta, któ­rej kształ­ty zna­mio­no­wa­ły świą­ty­nię – ta znaj­do­wa­ła się w sta­nie, trzy­ma­ją­cym śro­dek po­mię­dzy szkie­le­tem a bu­dyn­kiem skoń­czo­nym, ota­cza­ły ją rusz­to­wa­nia, na któ­rych pra­co­wa­li mu­la­rze z wi­docz­nym po­śpie­chem, za­chę­ca­jąc je­den dru­gie­go sło­wem i za­chę­ca­jąc się pie­śnią, któ­rej stro­fa każ­da koń­czy­ła się zwrot­ką:

"Wo­je­wo­da pła­ci, wo­je­wo­da na­gli.

Hej, żywo! hej żywo!…."

– O, maj­ka Dżu­ro­wa!…… – ode­zwał się je­den, ukła­da­jąc ka­mie­nie i ce­men­tem je za­le­wa­jąc. Jak to on tę pieśń mi­ster­nie uło­żył!….

– Jemu to idzie, niby z kłęb­ka – ode­zwał się dru­gi.

– Jemu by nie zi­da­rem być, a pie­śnia­rzem…

– Mu­siał­by się pier­wej ośle­pić dać…

– Nie­chby się ośle­pił!…. Nie żal oczów za per­pe­ry… Ileż to mu wo­je­wo­da za tę pieśń dał?

– Pięć per­pe­rów w zło­cie…

– O… Zi­dar na pięć per­pe­rów w zło­cie pra­co­wać musi pół roku…

– Tra­fi­ło się… Pieśń Dżu­ro­wa wpa­dła w ucho wo­je­wo­dzie w do­brą go­dzi­nę, był w ocho­cie i per­pe­ry rzu­cał… Nie­zaw­sze to się zda­rza…

– Na­sze­mu wo­je­wo­dzie – od­parł mu­larz pierw­szy – zda­rza się to czę­ściej jak in­ne­mu…

– Nie­zaw­sze jed­nak… Ileż to Dżu­ro­wych pie­śni obi­ja­ło się o uszy jego, a nie za­pła­cił, tyl­ko za tę jed­ną… I ta, gdy­by ją usły­szał po ukoń­cze­niu po­roz­po­czy­na­nych bu­dow­li, ani by uwa­żał na nią… Za­pła­cił nie za pieśń, ale za za­chę­tę do po­śpie­chu w ro­bo­cie…

Pierw­szy mu­larz mruk­nął pod no­sem coś nie­zro­zu­mia­łe­go i rzekł do dru­gie­go pół­gło­sem:

– Czy ty wiesz, dla cze­go to tak spie­szyć ze skoń­cze­niem ko­ścio­ła na­ka­za­no?….

– I wiem i nie wiem… – od­rzekł za­py­ta­ny. Cóś niby we­dle kró­la.

– We­dle kró­la… Wo­je­wo­dzi­nie we śnie po­ka­zał się nie­bosz­czyk wo­je­wo­da i po­wie­dział, że póki się ten ko­ściół nie skoń­czy, póty sta­ry król nie umrze… Oto dla­cze­go tak po­śpie­szać na­ka­za­no… Ro­zu­miesz?!…

– Hm… I cóż to z tego wo­je­wo­dzie przyj­dzie?….

– Co przyj­dzie!…… – od­parł pierw­szy. Czy ja wiem!…. Nie­dar­mo on o ce­sa­rzów i o ojca świę­te­go się ocie­rał lat tyle… Coś on musi mieć w gło­wie… Zresz­tą… na cóż­by się nie­bosz­czyk po­ka­zy­wał?….

O ia­kim to nie­bosz­czy­ku mowa? – za­py­ta czy­tel­nik.

Ach! nie­bosz­czy­ków mamy do przed­sta­wie­nia ga­le­ryę. Wy­mie­ni­my ich w po­rząd­ku chro­no­lo­gicz­nym. Prze­nie­śli się do ży­wo­ta lep­sze­go Wu­kac i Wu­ka­co­wa, ro­dzi­ce bo­ha­te­ra na­sze­go, za nimi po­szedł po­czci­wy ka­pe­lan zam­ko­wy, a za ka­pe­la­nem ce­sarz Zyg­munt. Smierć dwóch tych ostat­nich na­stą­pi­ła rów­no­cze­śnie, je­den zga­si w Kru­pa­cu, dru­gi w mie­ście Znaj­mo na Mo­ra­wie; nie mie­li ze sobą, za ży­cia spól­ne­go nic, nie zna­li się, nie wi­dzie­li nig­dy; do­pie­ro śmierć ich zjed­no­czy­ła.

Mniej­sza jed­nak o to. Mało kogo za­pew­ne ob­cho­dzi los, jaki spo­tkał du­szę pysz­ne­go ce­sa­rza. Wy­zna­my, że i nas ob­cho­dzi to bez po­rów­na­nia mniej, ani­że­li to, co po­wie czy­tel­nik, po­strze­ga­jąc w opo­wia­da­niu na­szem lukę chro­no­lo­gicz­ną ogrom­ną. Cóż się sta­ło od bi­twy pod Ta­cho­wem do śmier­ci Zyg­mun­ta? Sta­ło się rze­czy waż­nych wie­le; zda­rze­nia na­stę­po­wa­ły po zda­rze­niach: w zda­rze­niach tych ato­li bo­ha­ter nasz nie od­gry­wał roli wy­dat­nej – był wi­dzem, świad­kiem pro­stym, po­sta­wio­nym w wa­run­kach wi­dze­nia do­kład­ne­go, to, jest, ta­kie­go, któ­ry oglą­da spód kar­ty, ale rola jego była bier­ną. Zyg­munt, na­przy­kład, dwie spra­wił so­bie ko­ro­na­cye, jed­ną w Me­dy­ola­nie, dru­gą w Rzy­mie; Ste­fan pa­trzał na to. Przed ko­ro­na­cyą rzym­ską ba­wił dłu­go w Sien­nie, gdzie czas spę­dzał na roz­mo­wach po­boż­nych z Wło­chem pu­stel­ni­kiem i na ro­man­sie z pięk­ną Włosz­ką; Ste­fan pa­trzał na to. Usta­no­wił hero pań­stwa, któ­rym po dziś dzień po­słu­gu­je się Au­strya; Ste­fan pa­trzał na to. Pa­cy­fi­ko­wał Cze­chów na pod­sta­wie czte­rech ar­ty­ku­łów i nie miał nic pil­niej­sze­go, jak ar­ty­ku­łów owych nie do­trzy­mać; Ste­fan pa­trzał na to. Pa­trzał w koń­cu na śmierć mo­nar­chy tego, pa­trzał na po­grzeb jego i, po po­grze­bie nie był­by wie­dział co po­cząć ze sobą, gdy­by nie graf Her­man i nie ce­sa­rzo­wa Bar­ba­ra, któ­rzy go jesz­cze na czas ja­kiś za­trzy­ma­li

– Po­zo­stań, krew­nia­ku… po­zo­stań… – mó­wi­li.

Po­zo­stał – z ce­sa­rzo­wą.

Tak się był na­ło­żył do przy­bocz­ni­ko­stwa ce­sar­skie­go, że chęt­nie był­by się klam­ki Al­ber­ta II-go chwy­cił, ten jed­nak miał lu­dzi swo­ich, któ­rzy sta­no­wi­ska wszyst­kie przy nim za­wcza­su po­zaj­mo­wa­li i Ste­fa­no­wi na­sze­mu ani się zbli­żyć dali. Chcąc nie chcąc prze­to, za­jął sta­no­wi­sko po­cie­szy­cie­la w stra­pie­niu – w stra­pie­niu rze­czy­wi­stem, nie­ty­le z wdo­wień­stwa ile z dwóch in­nych po­cho­dzą­ce­mu źró­deł: od ce­sa­rza no­we­go, któ­ry nie lu­bił mał­żon­ki te­ścia, i od Cze­chów, któ­rzy ra­czą­cej ich obec­no­ścią swo­ją Bar­ba­rze czar­ną oka­zy­wa­li nie­wdzięcz­ność. Pa­trzał na szy­ka­ny, ja­kich ona ce­lem była, pa­trzał na to rok z cze­meś i za­mie­rzał już wła­sne­mu po­zo­sta­wić ją lo­so­wi, nie wie­dział jeno ja­kim usu­nię­cie się swo­je od dwo­ru po­zo­rem osło­nić, gdy los, sprzy­ja­ją­cy mu sta­le, na­strę­czył po­zór, osła­nia­ją­cy go zu­peł­nie. Był to nie po­zór, a ra­cya jak­naj­słusz­niej­sza.

Stryj umarł.

San­dał Chra­nicz, wo­je­wo­da Za­chłu­mia, ban i wiel­ki wo­je­wo­da bo­śniac­ki, wo­je­wo­da kra­in po­mor­skich, oby­wa­tel we­nec­ki, oby­wa­tel du­brow­nic­ki, pan wło­ści licz­nych i skar­bów nie­prze­bra­nych, San­dał Chra­nicz do wiecz­no­ści się prze­niósł.

Wia­do­mość ta spa­dła na Ste­fa­na na­sze­go, jak­by grom z nie­ba ja­sne­go. Nie była ona nad­zwy­czaj­no­ścią żad­ną, śmier­tel­ność bo­wiem śmier­tel­ni­ka jest udzia­łem, mia­ła ato­li nad­zwy­czaj­no­ści po­zo­ry wszel­kie, z tej przy­czy­ny że Ste­fan, nie wie­dząc wca­le o tem, tego był prze­ko­na­nia, że stryj nie umrze nig­dy. Tak przy­wykł do ży­cia jego, że śmier­ci dla nie­go nie przy­pusz­czał wca­le. Prę­dzej śmier­ci spo­dzie­wał się dla sie­bie, po­mi­mo że znaj­do­wał się wła­śnie w sile wie­ku i w peł­nym roz­wo­ju ape­ty­tu, wzię­te­go w zna­cze­niu ja­dal­nem i pi­jal­nem. To też wia­do­mość ta zdu­mi­ła go; że zaś przy­szła z Cy­lei wraz z we­zwa­niem, aże­by się co­naj­ry­chlej w dro­gę wy­bie­rał i do Cy­lei za­je­chał, prze­to wdo­wa ce­za­ra sama go wy­pra­wi­ła.

– Jedź… – sło­wa jej były – jedź krew­nia­ku za­cny, przy­ja­cie­lu wier­ny, ry­ce­rzu do­bry, mi­strzu or­de­ru smo­ka (na mi­strza przy oka­zyi pew­nej w Sien­nie awan­so­wa­ny zo­stał)… jedź, po­zo­sta­wia­jąc nas pod po­dwój­nym cię­ża­rem) nie­go­dzi­wo­ści zię­cia ce­sar­skie­go i nie­wdzięcz­no­ści na­ro­du cze­skie­go i uno­sząc w du­szy to prze­świad­cze­nie, że wdo­wa Zyg­mun­ta cho­wa dla cie­bie w ser­cu nig­dy nie­wy­ga­słe uczu­cie życz­li­wo­ści, nie­ste­ty! ja­ło­wej obec­nie… Gdy­byś od­jeż­dżał za ży­cia nie­od­ża­ło­wa­nej pa­mię­ci mał­żon­ka na­sze­go!…. Ce­sarz nie­bosz­czyk, te­raz ci tę ta­jem­ni­cę sta­nu wy­ja­wić mogę, ży­wił za­miar pod­nie­sie­nia Za­chłu­mią do god­no­ści księz­twa im­pe­ryi.. Wiedz prze­to, coś stra­cił… Stra­ci­li­śmy my, stra­ci­łeś ty, stra­cił każ­dy…Że­gna­ła go z bło­go­sła­wień­stwem i ze łza­mi, a gdy już od­cho­dzić miał, przy­po­mnia­ła so­bie jesz­cze jed­no.

– Spo­tkasz tam – rze­kła z uśmie­chem – ry­ce­rza, Ru­dol­fa von Bil­lig…

Ste­fan żach­nął się i to na­zwi­sko przy­po­mi­na­jąc so­bie na­gle, i zdzi­wion wiel­ce tem, że naj­ja­śniej­sza pani wie o ist­nie­niu oso­bi­sto­ści tej.

– Jest to ry­cerz nasz… – do­da­ła. Po­zdrów go od nas i wręcz mu ten mały upo­mi­nek, świad­czą­cy że pa­mię­ta­my o tym, co się po­świę­cił li­be­ryi na­szej…

Po­da­ła Ste­fa­no­wi sa­kiew­kę z du­ka­ta­mi i ten, z upo­min­kiem tym w kie­sze­ni, pu­ścił się w dro­gę z po­wro­tem z Wasą, z jed­nym otro­kiem (trzech in­nych gdzieś się za­prze­pa­ści­ło w cią­gu lat) i z przy­na­ję­te­mi pa­choł­ka­mi. Z Pra­gi, gdzie ce­sa­rzo­wa wdo­wa re­zy­do­wa­ła, je­chał na Wie­deń, na Gro­dziec (Gratz) i na Cy­le­ję. Tak mu dro­ga wy­pa­da­ła. W Wied­niu mel­do­wał się ce­sa­rzo­wi: od­pra­wion ato­li zo­stał z kwit­kiem – Al­bert II nie przy­pu­ścił go na­wet przed ob­li­cze swo­je. W Grodź­cu, ksią­że Fry­de­ryk za­trzy­mał go przez trzy dni; pro­po­no­wał mu, aże­by po­zo­stał na dłu­żej, cho­ciaż­by na za­wsze, zro­zu­miał jed­nak, że kto ma wo­je­wódz­two do odzie­dzi­cze­nia temu po­śpie­szać wy­pa­da.

– Po­śpie­szaj… – sło­wa jego. Pa­mię­taj jed­nak, że cie­bie ko­cham, bar­dzo ko­cham… Pa­mię­taj oraz na sło­wo… – do­dał ze ski­nie­niem zna­czą­cem.

– 0… co do tego… bądź wa­sza ksią­żę­ca mość spo­koj­nym.

– Wy­sta­wi­łem ci na par­ga­mi­nie dy­plom na wdzięcz­ność, za ura­to­wa­nie mi ży­cia w ba­ta­lii pod Ta­cho­wem… Za­cho­wu­jesz go?….

– Za­cho­wu­ję… ra­zem z dy­plo­ma­mi, ja­kie­mi ob­da­rzyć mnie ra­czył ce­sarz nie­bosz­czyk za od­da­ne mu usłu­gi… W Cy­lei graf Her­man, któ­ry przy­jął i po­dej­mo­wał bo­ha­te­ra na­sze­go z go­ścin­no­ścią jak­naj­więk­szą, nie za­trzy­mał go jed­nak dłu­go prze­ciw­nie, na­glił, aże­by po­śpie­szał, a to na pod­sta­wie roz­mo­wy, jaką z nim miał i któ­rą pod po­sta­cią trak­ta­tu for­mal­ne­go skry­sta­li­zo­wał. Za­czę­ło się tak:

– Czy ty wiesz?…… – za­py­tał graf.

– O czem?…… – od­rzekł Ste­fan.

– O tem, że je­stem po Twrt­ku II na­stęp­cą na tron bo­śniac­ki?…

– Hm… – Ste­fan się uśmiech­nął.

– Wie­dzia­łeś więc… Nie mia­łem po­trze­by ukry­wać tego przed tobą; nie mia­łem jed­nak po­trze­by mó­wić o tem… Te­raz ato­li, po śmier­ci Zyg­mun­ta, sto­sun­ki zmie­ni­ły się znacz­nie… Ce­sarz Al­bert ze­chce może pra­wa moje po­pie­rać; może jed­nak nie ze­chce… Trud­no na nie­go li­czyć i dla tego na­le­ży nam zwią­zać się przy­jaź­nią wza­jem­ną, po­trze­ba nam za­wrzeć przy­mie­rze za­czep­no-od­por­ne na wy­pa­dek wszel­ki… Mo­żesz być przy­god­nym mnie, ja mogę być przy­god­nym to­bie… Czy nie tak?….

– Tak… – od­parł Ste­fan i do­dał nie­śmia­ło: Ce­sarz nie­bosz­czyk ży­wił za­miar pod­nie­sie­nia Za­chłu­mia do god­no­ści księz­twa im­pe­ryi…

– Ba… Ja sam za­miar ten mu pod­szep­ną­łem… Nie­szczę­ście chcia­ło – tu wes­tchnął głę­bo­ko – umarł za­wcze­śnie… Nie po­zo­sta­je prze­to mnie i to­bie nic in­ne­go, jak w ten się urzą­dzić spo­sób, aże­byś ty po­ma­gał mnie, a ja to­bie…

Ste­fan ski­nął gło­wą i mru­gnął ocza­mi.

– Gdy bo­wiem – cią­gnął graf – kró­lem Bo­śnii zo­sta­nę, to sto­su­nek po­mię­dzy inną a tobą ta­kim bę­dzie zu­peł­nie, jaki był po­mię­dzy Ja­gieł­łą a Wi­tol­dem… Nie­praw­daż?…

– Praw­da… Boga mi…

– Owóż, gdy­by się był Ja­gieł­ło temu nie opie­rał, aże­by Wi­tołd kró­lem zo­stał, był­by zo­stał… Czy tak?…

– Był­by mu Ja­gieł­ło sam do­sta­wił tę ko­ro­nę, któ­rą…

– Nie to… – prze­rwał graf. Był­by ce­sa­rza po­mi­nął a wy­jed­nał ko­ro­nę wprost u ojca świę­te­go. Owoż, gdy kró­lem Bo­śnii zo­sta­nę, rzecz ta co się ty­czy księz­twa chum­skie­go, do zro­bie­nia bę­dzie…

– Boga mi!… – za­wo­łał Ste­fan, wpa­tru­jąc się gra­fo­wi Her­ma­no­wi w oczy.

– Wi­dzisz więc…

– A czy nie moż­na­by Za­chłu­ma, za­miast na księz­two, na kró­le­stwo wy­sa­dzić?….

– Moż­na­by… nie od­ra­zu jed­nak… To iść musi po­rząd­kiem… Z wo­je­wódz­twa księz­two, z księz­twa…

– Wiel­kie księz­two… – pod­po­wie­dział Ste­fan.

– Nie­ko­niecz­nie… Moż­na już z księz­twa kró­le­stwo ro­bić, ale nie robi się ono samo… Owóż, gdy zo­bo­wią­że­my się, w każ­dym ra­zie i w wy­pad­ku każ­dym, sta­wać ja za cie­bie, ty za mnie, to doj­dziesz do księz­twa na­przód, doj­dziesz do kró­le­stwa na­stęp­nie, doj­dziesz do wszyst­kie­go…

– E!…… – za­wo­łał Ste­fan, dłoń pod­no­sząc. No!… kie­dy tak… za­wie­raj­my przy­mie­rze!….

– Cho­dzi tyl­ko o to, aże­byś pod­pi­sał…

– Da­waj… pod­pi­sze…

Do­ku­ment w rze­czy sa­mej był go­tów; spi­sa­ny we dwóch eg­zem­pla­rzach, za­wie­rał w so­bie for­mal­ne ze stro­ny Ste­fa­na zo­bo­wią­za­nie się, wpro­wa­dze­nia, po śmier­ci Twrt­ka II, na tron bo­śniac­ki Her­ma­na gra­fa Cy­lei, któ­ry ze swej stro­ny, zo­bo­wią­zy­wał się uwzględ­niać żą­da­nia, z ja­kie­mi wy­stą­pi wo­je­wo­da chum­ski, je­że­li urze­czy­wist­nie­nie żą­dań owych moż­li­wem się oka­że.

Wa­run­ko­wość zo­bo­wią­zań, ja­kie graf brał na sie­bie, ude­rzy­ła Ste­fa­na. Za­re­kla­mo­wał prze­ciw­ko niej, po­wia­da­jąc że to nie­ja­sne.

– Al­boż ty wiesz ja­sno, co ci żą­dać przyj­dzie!…… – od­parł graf. Tak dłu­go nie było cię na grun­cie, na któ­rym zo­sta­wi­łeś żonę i dzie­ci, z któ­re­mi, je­że­li nie po­ra­dzić, to roz­mó­wić się mu­sisz… Masz syna do­ro­słe­go…

– Praw­da!…… – pod­chwy­cił Ste­fan, któ­re­mu He­le­na na­gle w oczach sta­nę­ła. Żona… dzie­ci… syn do­ro­sły…

– Wi­dzisz więc, że w trak­ta­cie na­szym wszyst­ko ja­sne… i że in­te­res twój wy­ma­ga, aże­byś mi po­ma­gał z ca­łej du­szy i z ser­ca ca­łe­go…

– Tak… Boga mi… to praw­da..

– Tem bar­dziej, że… – tu graf dło­nie pod­niósł i w tył memi rzu­cił – zajść mogą oko­licz­no­ści nie­spo­dzia­ne i nie­prze­wi­dy­wa­ne… Zajść mogą prze­szko­dy ze stro­ny pre­ten­den­ta ja­kie­go…

– Ja­kie­goż­by?…. To­ma­sza chy­ba?….

– Ha!…. z rąk się wy­psnął…

– Jak­to?…. Więc… on ist­nie­je?….

– Na pew­ne nie wia­do­mo.. Naj­ja­śniej­sza pani, sio­stra moja, wła­sne­mi pal­ca­mi do pięt­na się tego do­ty­ka­ła, tyl­ko, nie­ste­ty!…… – tu wes­tchnął – za­póź­no znać mi o tem dała… Skryć się umiał… Czy jed­nak gdzie nie prze­padł to za­gad­ką po­zo­sta­je… Za­gad­ka ta prze­to, roz­wią­zać się może w chwi­li śmier­ci Twrt­ka, a wów­czas. – do­koń­czył gie­stem. Wi­dzisz więc ja­kiej to wagi jest przy­mie­rze po­mię­dzy mną a tobą…

– O tak… ogrom­nej wagi… – od­rzekł Ste­fan prze­ko­na­ny. Stać po­win­ni­śmy mu­rem, je­den za dzie­się­ciu…

– Je­dziesz na Su­ty­sko?… – za­py­tał graf.

– Dro­ga mi tędy wy­pa­da… Mógł­bym wpraw­dzie wy­mi­nąć…

– Nie… – pod­chwy­cił graf Her­man – wy­mi­jać nie na­le­ży… Owszem, prze­ciw­nie, gdy­by ci na­wet dro­gi na­ło­żyć przy­szło, toś do Su­ty­ska za­je­chać po­wi­nien i sta­re­mu hołd zło­żyć, a za­ra­zem po­wie­dzieć mu, że stro­nę moją trzy­masz… Po­trze­ba zro­bić to ko­niecz­nie… Przy­tem, mam ci do da­nia po­uf­ne zle­ce­nie…

– Do kró­la?… – za­py­tał Ste­fan, wi­dząc, że graf zwle­ka niby z mó­wie­niem dal­szem.

– Nie… hm… czy naj­ja­śniej­sza pani wrę­czy­ła ci upo­mi­nek dla ry­ce­rza Ru­dol­fa von Bil­lig?…

– Wrę­czy­ła… sa­kiew­kę bar­wy czar­no-żół­tej z du­ka­ta­mi…

– Ano… więc do­brze. Czy znasz Han­sa Lie­der­bil­da?…., – Han­sa Lie­der­bil­da?… – po­wtó­rzył Ste­fan, przy­po­mi­na­jąc so­bie.

– Go­spo­da w Su­ty­sku… – pod­po­wie­dział graf.

– Aa!…. I jak­że­bym znać nie miał!…. Prze­cież w go­spo­dzie Han­sa prze­miesz­ka­łem z To­ma­szem Pun­gi­czem… nie!… – po­pra­wił się – z To­ma­szem Osto­iczem, ty­dzień z górą…

– O! ten To­masz… jak on spryt­nie wszyst­kich w pole wy­pro­wa­dzić po­tra­fił!…. Hans na­wet go nie prze­czuł… No, mniej­sza już jed­nak o to.. Owóż, po­wiedz Han­so­wi, do któ­re­go ci na znak pier­ścień dam, aże­by oczy sze­ro­ko otwie­rał i na bacz­no­ści się miał… Jak tyl­ko spo­strze­że, że król cho­ro­wać za­czy­na, niech na­tych­miast goń­ców z Su­ty­ska do Cy­lei wy­pra­wia, aże­bym, gdy ko­nać za­cznie, mógł na sko­na­nie jego cze­kać w po­bli­żu… Ro­zu­miesz?….

– Oo!…. od­parł Ste­fan.

– Zresz­tą, wie już, co ro­bić.. Niech jeno na to ba­czy, aże­by się Ru­dolf von Bil­lig nie upił w mo­men­cie, kie­dy naj­więk­szej trzeź­wo­ści jego bę­dzie po­trze­ba…

W Su­ty­sku zna­lazł wszyst­ko po sta­re­mu, pod­sta­rza­łe jeno znacz­nie. Król po­su­nął się – ha ha! – star­cem się zro­bił. Hans ze­szpa­ko­wa­ciał zu­peł­nie; von Bil­lig wzbo­ga­cił się w zmarszcz­ki, fał­du­ją­ce mu ob­li­cze i czo­ło, wy­nio­słe z po­wo­du ab­so­lut­ne­go bra­ku wło­sów na cie­mie­niu; Grgur Grgu­ra­szic po­chy­lił się i zęby po­tra­cił, z któ­re­go to po­wo­du sze­ple­nił mó­wiąc.

Kró­lo­wi nie­ma­łe przy­jazd Ste­fa­na spra­wił ura­do­wa­nie. Że nie było ba­ro­nów żad­nych, więc nie udzie­lał mu po­słu­cha­nia of­fi­cy­al­ne­go i nie wy­da­wał na cześć jego obia­du gala. Kar­mił jed­nak i poił, co wle­zie – po­dzi­wiał ape­tyt go­ścia i pro­wa­dził z nim roz­mo­wy po­waż­ne; gdy zaś ten po­wie­dział mu, że wie o ukła­dzie we wzglę­dzie na­stęp­stwa tro­nu i gdy oświad­czył, że stro­nę Her­ma­na trzy­ma, od­rzekł:

– Phm… Nie­dar­mo oni cie­bie lat tyle ho­łu­bi­li przy so­bie.. Są­dzo­no.. Do tro­nu bo­śniac­kie­go Cy­lej­czy­cy drą się od da­wien daw­na… Ot i we­drą się.. A!…. Co mi tam!… Mnie już nie­dłu­gie po zie­mi no­ga­mi plą­ta­nie… A czy ce­sarz Al­bert bę­dzie gra­fa Her­ma­na po­pie­rał?…

– Zda­je się…

– Bo on ja­koś.. ani pa­trzy w tę stro­nę… Nie sta­no­wi to ied­nak nic… – od­po­wie­dział sam so­bie. Su­ra­ba, maj­ka nie­go­wa!… nie pa­trzy, a wi­dzi… Ha!… Niech so­bie Her­man na­stę­pu­je po mnie… Niech przy­cho­dzi Osto­icz… Jak oczy za­mknę, to wszyst­ko mi już bę­dzie jed­no…

Ki­wał sta­ry król gło­wą i po­wie­ki za­mru­żał, to jed­ną to dru­gą.

W koń­cu ręką mach­nął.

Han­so­wi po­wtó­rzył Ste­fan zle­ce­nie gra­fa. Nie­miec się zmarsz­czył, ziew­nął sze­ro­ko i od­po­wie­dział:

– Schon gut… Ja tu na po­ście moim sto­ję, jak żó­raw. Wy­so­kość jego, Herr Graf, bę­dzie miał za co Han­sa Lie­der­bil­da po ra­mie­niu po­kle­pać… Już ja tu sie­bie z pew­no­ścią nie ża­łu­ję…

Ry­cerz Ru­dolf von Bil­lig, gdy otrzy­mał czar­no-żół­tą sa­kiew­kę z du­ka­ta­mi, wpadł w nie­my za­chwyt, w któ­rym po­zo­sta­wał go­dzi­nę z okła­dem. Sa­kiew­ka przed nim na sto­le le­ża­ła; on w nią oczy wle­pił i tyl­ko od cza­su do cza­su chra­pał, nos marsz­cząc i dzią­sła w pięć każ­dy osob­no sto­ją­cy zę­bów ozdo­bio­ne po­ka­zu­jąc. Z nie­mej tej kon­tem­pla­cyi sta­nu wy­pro­wa­dził go Hans, za po­mo­cą do­tknię­cia się pal­ca­mi do ra­mie­nia jego.

– Ha ha!… – krzyk­nął ry­cerz niby ze snu obu­dzo­ny.

– Scho­waj to… – rzekł Hans, ocza­mi na sa­kiew­kę zwra­ca­jąc.

– Ach!… – wes­tchnął Ru­dolf von Bil­lig. To ona… ona!…. ona!… – Dło­nią czo­ło so­bie przy­ci­snął, oczy do góry wzniósł i za­char­czał: ona!…

– Przy­sy­ła ci – sło­wa Han­sa, któ­rym to­wa­rzy­szy­ło uka­za­nie na Ste­fa­na – przez tego szy­kow­ne­go ka­wa­le­ra roz­kaz, aże­byś na po­ście moim stał…

– I imię jej sła­wił!… – pa­te­tycz­nie ry­cerz do­dał. Pój­dę!… – tu ra­mię pod­niósł. Pój­dę… świat cały wy­zwę do wal­ki…

– Idź spać tym­cza­sem..

– Hum!… przy­ja­cie­lu!… ty je­den mnie ro­zu­miesz… Ste­fan wy­wią­zał się z po­le­ceń wszyst­kich, ba­wił w Su­ty­sku nie­dłu­go i po­cią­gnął da­lej, wy­pro­wa­dzo­ny o dni dwa dro­gi przez Grgu­ra Grgu­ra­szi­ca, z któ­rym roz­mo­wę przy­to­czy­my po­ni­żej.ROZ­DZIAŁ II. W DO­MO­WYCH PRO­GACH.

Grgur Grgu­ra­szic z po­le­ce­nia, zda­je się, kró­la, to­wa­rzy­szył Ste­fa­no­wi, czy­niąc ho­no­ry sta­no­wi­sku wy­so­kie­mu, ja­kie ten przez śmierć stry­ja za­jął, na­leż­ne. Ty­tu­ło­wał go, do­stoj­ność wa­sza" i "wy­so­kość wa­sza" i nie szczę­dził ka­dzi­deł, na­tu­ral­nych w ustach dwo­ra­ka. Ste­fa­na nie dzi­wi­ło to wszyst­ko, znał prze­cie świat, był mę­żem w peł­nej wie­ku sile, wi­dział wie­le, od­był tę szko­łę, któ­ra we wie­ku onym po­czy­ty­wa­ną była za naj­lep­szą i naj­wyż­szą: prze­był lat kil­ka­na­ście na dwo­rze mo­nar­szym. Przyj­mo­wał więc ka­dzi­dła Grgu­ra, jak na to za­słu­gi­wa­ły, od­po­wia­dał na nie ła­ska­wie, jak się tego na­uczył od Zyg­mun­ta ce­sa­rza i nie brał ich do ser­ca, aż Grgur o draż­li­wą po­trą­cił ma­te­ryę. Wy­mó­wił z wy­krzyk­ni­kiem imię i na­zwi­sko to­wa­rzy­sza nie gdyś Ste­fa­na:

– A! To­masz Pun­gicz…

– Osto­icz… – po­pra­wił Ste­fan.

– No tak… po­ka­za­ło się to póź­niej.. Przy­znać jed­nak na­le­ży, że wy­pro­wa­dził on zręcz­nie do­stoj­ność wa­szą w pole.

– Mnie nie tyle, co in­nych… Cóż mnie on wów­czas ob­cho­dził!…

– Wów­czas. Dziś jed­nak, czy nie ob­cho­dzi on wy­so­ko­ści wa­szej?…

Nie wie­dział Ste­fan co od­po­wie­dzieć na to. Za­py­ta­nie spa­dło na nie­go nie­spo­dzia­nie. Bą­kać po­czął ni to, ni owo, aż Grgur za­py­tał go znów:

– Co­byś zro­bił, wo­je­wo­do do­stoj­ny, gdy­by po śmier­ci szczę­śli­wie nam dziś kró­lu­ją­ce­go pana… zgło­sił się do tro­nu To­masz Osto­icz?…

– Zgło­sić się nie sztu­ka… – dał Ste­fan od­po­wiedź wy­mi­ja­ją­cą.

– Czy­by mógł li­czyć na po­par­cie wa­szę?… – za­py­tał Grgu­ra­szic wręcz.

Ste­fan nie od­po­wie­dział od razu Wy­uczył się dy­plo­ma­cyi u dwo­ru. Po­my­ślał so­bie o Grgu­rze: "pod­cho­dzi i chciał­by mnie za­ha­czyć… nie głu­pim. " – Krzyk­nął więc:

– By­najm­niej!… Ja… ja!… wiem swo­je… Ja mam dro­gę swo­ją!…

– Tyl­ko… aby dro­ga ta nie za­pro­wa­dzi­ła wy­so­ko­ści wa­szej na kar­ku zła­ma­nie… – za­rzu­cił Grgur w for­mie uwa­gi. I ja coś wiem…

– Co?… – za­py­tał Ste­fan.

Grgur po­pa­trzył mu w w oczy wzro­kiem ta­kim, jak­by go na wy­lot chciał prze­szyć, gło­wą po­ki­wał, ręką mach­nął i od­parł:

– A… Niech wy­so­kość wa­sza zo­sta­nie przy swo­jem, ja przy swo­jem zo­sta­nę… Szko­da ję­zyk strzę­pić…

Wy­raź­nie po­wie­dzieć coś chciał, lecz Ste­fan, dy­plo­ma­ta, nie do­my­ślił się chce­nia tego, wy­da­wa­ło mu się bo­wiem, że ma do czy­nie­nia z Grgu­rem tym sa­mym, a ra­czej, ta­kim sa­mym, jak ten, co przed laty słu­żył Twrt­ko­wi II za psa goń­cze­go w wy­szu­ki­wa­niu To­ma­sza. Dy­plo­ma­cya nie na­uczy­ła go, że lu­dzie zmie­nia­ją się we wzglę­dzie gu­stów, hu­mo­ru, tem­pe­ra­men­tu i prze­ko­nań, zmie­nia­ją, się, dzię­ki ty­siąc­om przy­czyn, po­mię­dzy któ­re­mi nie naj­po­drzęd­niej­szą rolę od­gry­wa uro­czy brzęk krusz­cu. Pe­wien mąż sta­nu po­wie­dział, że nie masz spra­wy tak złej, któ­ra­by, pła­cić mo­gąc, nie zna­la­zła za pie­nią­dze obroń­ców gor­li­wych. Jest to smut­ne świa­dec­two to­wa­rzy­stwu ludz­kie­mu wy­sta­wio­ne. Tak jed­nak jest, nie­ste­ty! Wszak­że, do­dać­by tu na­le­ża­ło po­praw­kę, któ­ra sens świa­dec­twa zmo­dy­fi­ku­je znacz­nie. Ogrom­ne mnó­stwo lu­dzi spra­wę złą uwa­ża za do­brą, je­że­li ta po­sia­da pie­nią­dze. Mnó­stwo owe lu­dzi zo­sta­je po pro­stu w błę­dzie – w sta­nie nie­wia­do­mo­ści, grze­chu nie­czy­nią­cej, po­cho­dzą­cej z ob­ra­nia so­bie spraw­dzia­nu, nie­mo­gą­ce­go być mia­rą do­bro­ci spraw w żad­nym ra­zie Ste­fan nie zwra­cał na to uwa­gi i dla tego oce­nić nie umiał za­cze­pek Grgu­ra, któ­ry o cze­meś wie­dział, coś po­wie­dzieć chciał; nie po­wie­dział jed­nak nic, po­że­gnał Ste­fa­na i po­wró­cił do Su­ty­ska.

Ste­fan tedy, tą samą dro­gą, któ­rą od­jeż­dżał nie­gdyś, obec­nie po­wra­cał w do­mo­we pro­gi. Miej­sca, bu­dzą­ce w nim wspo­mnie­nia, roz­rzew­nia­ły go. Na góry ro­dzin­ne na­pa­trzeć się do­syć nie mógł. A kie­dy za­błysz­cza­ła mu w oczach ja­sna szy­ba Kru­pac­kie­go je­zio­ra, to nie był w sta­nie łez za po­wie­ka­mi po­wstrzy­mać.

– Patrz, Waso… – mó­wił. Wi­dzisz… je­zio­ro..

– Boga mi.. je­zio­ro… – od­rzekł Wąsa.

– I ostrów.

– I ostrów..

– Ach!…, moi sta­rzy…

Kie­dy go gdzieś tam, w jed­nem z miast eu­ro­pej­skich, wśród uro­czy­sto­ści dwor­skich, wia­do­mość o śmier­ci ro­dzi­ców do­szła była, to wów­czas przy­jął ją obo­jęt­nie, jak rzecz cał­kiem na­tu­ral­ną. Po­mar­li – na­le­ża­ło się im to. W roz­mo­wie jaką miał z Wasą z tego po­wo­du, sam pierw­szy uznał, iż znie­do­łęż­nia­łe­mu Wu­ka­co­wi i przy­bi­tej nie­do­łę­stwem mał­żon­ka Wu­ka­co­wej, ojcu i mat­ce jego, nie po­zo­sta­wa­ło nic in­ne­go, jak tyl­ko prze­nieść się do ży­wo­ta lep­sze­go. Wia­do­mość ta nie prze­rwa­ła mu uczty, przy któ­rej za­sia­dał, nie ze­psu­ła mu hu­mo­ru. Tu ato­li, zna­la­zł­szy się w obec wid­nie­ją­cych w dali mu­rów, peł­nych wspo­mnie­ńo nich, do­znał w pier­si ta­kie­go ści­śnie­nia, że nie to łez, ale pła­czu gło­śne­go po­wścią­gnąć nie mógł. Ude­rzył w szloch. Wąsa tyle po­sia­dał tak­tu, że usza­no­wał to jego roz­rzew­nie­nie, dał mu się wy­pła­kać, a kie­dy nad brze­giem, w punk­cie gdzie prze­wóz nie­gdyś ist­niał, sta­nę­li, wy­rę­cza­jąc Ste­fa­na, w róg po­dróż­ny za­dął. Za­dął, echo tony pod­chwy­ci­ło i po gó­rach je roz­nio­sło. Cze­ka­li. Cze­ka­li jed­nak na­próż­no. Łód­ka nie wy­bie­gła na zwier­cia­dla­ną szy­bę, w celu za­bra­nia go­ści. Znie­cier­pli­wio­ny Ste­fan, po­chwy­cił róg, do ust przy­ło­żył i wpę­dził weń "cały za­pas du­cha". Znów echo z to­na­mi w prze­drzeź­nia­ją­cy za­ba­wi­ło się spo­sób, znów cze­ka­li i znów na­próż­no.

– Eh!…… – za­wo­łał Ste­fan. Cóż to zna­czy?…. Ktoś tam jest prze­cię!….

Wpław się rzu­cił po daw­ne­mu. Wąsa ze służ­bą na brze­gu po­zo­stał. Ste­fan sam wsko­czył ca wy­spę, po­biegł mąż czter­dzie­sto­let­ni jak bie­gał kie­dy chło­pię­ciem był i w bra­mie o gru­zy się po­tknął. Sta­nął; okiem po­wiódł do koła: ze­wsząd ru­ina wiel­kie­mi nań pa­trza­ła szczer­ba­mi, szcze­li­na­mi i dziu­ra­mi.. Po­dwó­rza tra­wa po­ro­sła, Po ścia­nach jasz­czur­ki bie­ga­ły. Z pod ka­mie­ni wąż wy­peł­znął, łeb pod­niósł i pa­trzał na nie­go, jak­by za­py­tać chciał:

– Ty tu po co?….

Na nie­me to za­py­ta­nie od­po­wie­dział Ste­fan krzy­kiem wiel­kim:

– Ja ru­inę tę dźwi­gnę i zro­bię z niej sto­li­cę wo­je­wódz­twa chum­skie­go!

No­co­wać nie mógł z jasz­czur­ka­mi i wę­ża­mi, wpław więc prze­był je­zio­ro na­po­wrót i spę­dził noc nad brze­giem one­go, przy ogni­sku, słu­cha­jąc śpie­wu pusz­czy­ków, któ­re w opu­sto­sza­łem gnieź­dzi­ły się za­mczy­sku. Noc tę spę­dził bez­sen­nie. Two­rzył w wy­obraź­ni pla­ny re­zy­den­cyi przy­szłej. Gdy dzień za­świ­tał, roz­po­wia­dał Wą­sie co i jak bę­dzie-jaki na wy­spie sta­nie dwo­rzec wspa­nia­ły.

– A gdy-pod­chwy­cił Wąsa – sta­nie na wy­spie dwo­rzec, to na­tem oto miej­scu, gdzie­śmy ogni­sko roz­ło­ży­li, za­ło­ży się gród…

– Nie ga­daj?….

– Zo­ba­czysz…

Ze sło­wem tem wsie­dli na koń i przez góry prze­cią­gnę­li do Du­brow­ni­ka.

W Du­brow­ni­ku, wjeż­dża­jąc w bra­mę domu nie­gdyś San­da­ło­we­go, obec­nie wła­sne­go, do­znał znów w pier­siach ści­śnie­nia na wspo­mnie­nie He­le­ny i dzie­ci. Ści­śnie­nie to wzra­sta­ło stop­nio­wo, w mia­rę jak się przez po­dwó­rzec do kruż­gan­ku zbli­żał, zu­peł­nie go jed­nak opu­ści­ło w kruż­gan­ku, skut­kiem na­dziei za­wie­dzio­nej. Spo­dzie­wał się wy­pad­nię­cia He­le­ny – nie wy­pa­dła. Wy­szło służ­by kil­ko­ro i z tej je­den za­dał mu za­py­ta­nie, kto on i zkąd?….

– Ste­fan Chra­nicz… ja… – od­po­wie­dział. Cóż?…. Nie po­zna­je mnie tu nikt?….

Od­po­wiedź ta po­bie­gła do wnę­trza domu i do­pie­ro He­le­na wy­pa­dła.

Wy­pa­dła nie­wia­sta – kat nie baba. Za­trzy­ma­ła się na chwil­kę, wzro­kiem po­wio­dła po Wą­sie i pa­choł­kach i zmie­rzyw­szy szyb­ko męża z dołu do góry ocza­mi…

– Ste­fan!… – krzyk­nę­ła.

Jak nie sko­czy! jak go nie po­chwy­ci w ra­mio­na sze­ro­kie! jak nie przy­ci­śnie do pier­si sze­ro­kich! jak nim nie mach­nie! – aj – aj! Ste­fan, chłop nie uło­mek, nie dał się. Sple­ce­ni ra­mio­na­mi, sza­mo­ta­li się przez chwi­lę, rzekł­byś dwaj za­pa­śni­cy, pra­cu­ją­cy któ­ry któ­re­go zmo­że. Sły­chać jeno było okla­ski po­ca­łun­ków, po­dob­nych, jed­nę do wy­strza­łów z pi­sto­le­tu, dru­gie po od­gło­su, jaki wy­da­je szpunt wy­do­by­wa­ny z becz­ki. Sza­mo­ta­nie się, nie­wia­do­mo na czy­ją­by zwy­cięz­two prze­wa­ży­ło stro­nę, gdy­by He­le­na nie ude­rzy­ła była w płacz. Łzy po­to­ka­mi lu­nę­ły jej z oczów i zcen­tra­li­zo­wa­ły siłę, któ­ra mał­żon­ka w ob­ję­ciach trzy­ma­ła. Oto­czy­ła mu szy­ję ra­mie­niem, po­cią­gnę­ła za sobą, po­pro­wa­dzi­ła w głąb domu i po­sa­dzi­ła, sama obok usiadł­szy. Uści­ski się po­wtó­rzy­ły, wzna­wia­ły się kil­ka­krot­nie, co­raz to sła­biej, aż w koń­cu usta­ły i Ste­fan mógł zwy­kłe w po­ło­że­niu tego ro­dza­ju za­py­ta­nie za­dać:

– No i jak­że?…, cóż tu sły­chać?….

– Woj­na!…. a !…. woj­na!…. O woj­na!…… – od­rze­kła, ra­mie pra­we z pię­ścią za­ci­śnię­tą do góry pod­no­sząc i brwi marsz­cząc. Woj­na!…. Do­brze żeś przy­je­chał!…. Woj­nę wy­da­je­my na­tych­miast!….

– Komu?…, o co?….

– Komu?…. Du­brow­ni­ko­wi… re­pu­bli­ce!…… – z prze­ką­snym do­da­ła przy­ci­skiem. Wy­da­je­my jej woj­nę na­tych­miast, tyl­ko tro­chę po po­dró­ży od­pocz­niesz!….

– Za cóż jed­nak?….

– My­ślisz że nie ma za co!…. Je­że­li tak my­ślisz, to nie myśl, pro­szę cie­bie… Jest za co… Wy­obraź jeno so­bie… – tu pa­lec de­mon­stra­cyj­nie do góry pod­nio­sła. Wy­obraź so­bie: za­pi­sów. com się ja nie na­mę­czy­ła, przez cały nie­obec­no­ści two­jej czas, i ni­cze­gom się o nim do­wie­dzieć nie mo­gła!…. O! dał mi się Du­brow­nik we zna­ki… Co ja się nie na­mę­czy­ła!…, co ja się nie na­mę­czy­ła!…. Nie­bosz­czyk mil­czał jak ska­ła i wszy­scy mil­cze­li… Ku­sto­szo­wi, do któ­re­gom się na­ko­niec, po dłu­gich a dłu­gich py­ta­niach, do­py­ta­ła, do nóg się kła­nia­łam… Kła­nia­łam się kne­zio­wi i człon­kom rady ma­łej… Kła­nia­łam się człon­kom rady wiel­kiej… Pła­ka­łam przed ludź­mi… Po­ru­sza­łam nie­bo i zie­mię… Nie po­mo­gło nic!…

– Do­wiesz się więc te­raz!…… – wtrą­cił Ste­fan.

– A ba!….

– Po­wiem to­bie..

– Tyś wie­dział, wiem o tem i mia­łam do cie­bie żal wiel­ki, ale żal ten prze­mi­nął, gdym się do­wie­dzia­ła, że San­dał nie­bosz­czyk za­pis zmie­nił.. sta­ry, ten co za cie­bie był, cof­nął i spa­lił, a nowy spi­sał i w skrzy­ni zło­żył… Gdy mi oj­ciec Be­non wia­do­mość tę dał, o ma­łom się nie wście­kła… Bie­ga­łam jak ta kura z jaj­kiem i łza­mim się przed Du­brow­ni­cza­na­mi za­le­wa­ła..

– O cóż ci więc cho­dzi!…, do­wiesz się te­raz…

– Tak… ale za mę­czar­nie moje, za łzy, za nocy nie­do­spa­ne, za obia­dy nie­do­je­dzo­ne, za zdro­wie ste­ra­ne, za lat tyle czy­sco­wych ka­tu­szy, Du­brow­ni­ko­wi w ten nie w inny od­pła­cić na­le­ży spo­sób, aże­by w tym gro­dzie prze­klę­tym ka­mień nie po­zo­stał na ka­mie­niu.. Na cie­biem tyl­ko cze­ka­ła… Ho ho!….

Pod­czas kie­dy ona to pra­wi­ła, do kom­na­ty ci­chym cho­dem wsu­nę­ła się dzie­woj­ka, za­słu­gu­ją­ca na to, aże­by jej spoj­rze­nie po­świę­cić. Prze­ślicz­na! Od oka rzu­tu, do zga­nie­nia nie było w niej nic, zda­wa­ło się, jak­by pro­sto z rąk to­ka­rza wy­szła, tak wszyst­ko, co wdzięk dzie­wi­czy sta­no­wi, znaj­do­wa­ło się i na swo­jem miej­scu, i w od­po­wied­nim kształ­cie. Nic nad­to i ni­cze­go nie­brak. Szy­kow­na, skład­na, wzro­stem ni duża ni mała, sil­nie zbu­do­wa­na, twar­da, jędr­na, usta jak ko­ra­le, zęby jak per­ły, oczy bar­wy nie­ba po­łu­dnio­we­go, war­ko­cze pło­we z od­bla­skiem czer­wo­na­wym, cera świe­ża, przy­go­rza­ła nie­co – we­szła i spo­glą­da­jąc na wo­je­wo­dę obok He­le­ny sie­dzą­ce­go, na poły z trwo­gą na poły z cie­ka­wo­ścią, zbli­ża­ła się do nie­go. Ste­fan jak sko­ro ją zo­czył, wnet za­prze­stał zwra­cać uwa­gę na He­le­ny ga­da­nie. Na wcho­dzą­cą wzrok zwró­cił, wi­do­kiem jej oczy pasł i jak­by się py­tać zda­wał zdzi­wie­niem prze­ję­ty:

– Cóż to za zja­wi­sko?….

Obec­ność dziew­czy­ny tej wy­da­ła się mu za­gad­ką, o roz­wią­za­nie któ­rej zwró­cił się do ga­da­ją­cej wciąż żony.

– Ilen­ko… a co to?…… – za­py­tał.

– Na!…, a toć to cór­ka two­ja… Ka­ta­rzy­na… Ste­fan po­sko­czył.

Dziew­czy­na po­gar­nę­ła się do ojca, któ­ry wziął ją w ob­ję­cia swo­je, wy­ca­ło­wał i, wy­ca­ło­waw­szy przy­pa­try­wał się jej, mó­wiąc:

– Córa moja?…. Ka­ta­rzy­na?…. Mój ty Boże!…, cóż to się zro­bi­ło!…. Tać jam ją tyć­ką zo­stawł!…. Te­raz, co?…, hej, dzie­woj­ka!….

Gło­wą krę­cił i cmo­kał, a po­wta­rzał: – Bre… bre… bre…

Ka­ta­rzy­na przez ojca wy­ca­ło­wa­na, na­bra­ła do nie­go śmia­ło­ści, któ­rej zra­zu nie mia­ła i w oczy mu z uro­czym, mi­ło­ści peł­nym pa­trzy­ła uśmie­chem.

– Ileż jej?… – za­py­tał.

– Ano… – od­rze­kła He­le­na – dzie­więt­na­ście…

– Ani mi się śni­ło, że­bym miał cór­kę taką…

– Wi­dzisz… – a co!….

– Taką rze­czą, Wła­dy­sław ma dwa­dzie­ścia… dwa­dzie­ścia i je­den…

– A tak…

– Wło­dek… sie­dem­na­ście, osiem­na­ście.. Ste­fan szes­na­ście…

– Tak jest… Cze­muż­by nie mie­li mieć tyle?….

– Hi hi!…. ha ha!…. Anim się tego spo­dzie­wa!!… Cóż…

– zwró­cił się do cór­ki z za­py­ta­niem – ra­daś ojca przy­by­ciu?….

– A i jak­że!…… – od­rze­kło dziew­czę z przy­mi­le­niem.

– Gdzież bra­cia twoi..

– Me wiem, Boga mi… – od­par­ła, na mat­kę z uko­sa spo­glą­da­jąc. Wła­dy­sław u Fio­ri­nich chy­ba?…

– Cóż to za jed­ni?….

– Ah!…… – pod­chwy­ci­ła He­le­na – to ten ku­stosz, Boh by go po­bio!…. co to go rada mała przy skrzy­ni z za­pi­sa­mi za do­zor­cę po­sta­wi­ła… gar­ba­ty, do czło­wie­ka nie­po­dob­ny, od Boga na­pięt­no­wa­ny, mil­czą­cy…

– Cóż Wła­dy­sław ma z nim do czy­nie­nia?….

– Nie z nim, ale… a!…… – ręką mach­nę­ła. Dużo by ga­dać o tem… Nie­chaj­no… roz­pa­trzysz się, to się o wszyst­kiem do­wiesz… A tym­cza­sem, po­wiem to­bie, że­śmy się cie­bie nie spo­dzie­wa­li jesz­cze… Wy­pra­wi­łam ci wpraw­dzie goń­ca wnet po śmier­ci San­da­ła, ale, jak lu­dzie ob­ra­cho­wy­wa­li, toś ty nie po­wi­nien był przy­je­chać, jak aż za mie­siąc do­pie­ro…

– Jam goń­ca nie wi­dział wca­le…

– No… a jak­że to?….

– o śmier­ci stry­ja dał mi znać graf cy­lej­ski…

– Zką­dże wie­dział graf ten?….

– Nie wiem… przez kup­ców za­pew­ne… Prze­by­wa­łem w Pra­dze przy ce­sa­rzo­wej wdo­wie, któ­ra mnie od sie­bie pusz­czać nie chcia­ła, a graf cy­lej­ski, Her­man, to jej brat.. Owóż on dał znać i ona mnie na­tych­miast zwol­ni­ła…

– A ce­sarz umarł… – ode­zwa­ła się He­le­na, ki­wa­jąc gło­wą i przy­bie­ra­jąc minę smu­tek uda­ją­cą.

– Po śmier­ci jego, wra­cać chcia­łem…

– I nie po­wró­ci­łeś…

– Ce­sa­rzo­wa nie pu­ści­ła… Jak się przy­cze­pi­ła: ba, zo­stań… ba, krew­nia­ku… Cze­ka­łem, aż stryj prze­kaz jaki przy­szłe, a stryj… umarł tym­cza­sem… Tak więc do ostat­ka po­zo­sta­wa­łem przy ce­sa­rzo­wej…

– Przy ce­sa­rzo­wej… – po­wtó­rzy­ła He­le­na, pa­trząc mę­żo­wi w oczy prze­ni­kli­wie. Ta ce­sa­rzo­wa… ona… niby to ja­koś… Lu­dzie o niej ga­da­ją rze­czy ta­kie, że od ga­da­nia tego wło­sy na gło­wie wsta­ją…

– Uh!…… – mach­nął Ste­fan ręką. Lu­dzie ga­da­ją…

– Grzesz­ni­ca sły­szę, ma być bar­dzo wiel­ka..

– I, gdzie tam!…. Grze­szy, to praw­da, ale się z grze chów co­dzien­nie sama oczysz­cza i ją oczysz­cza­ją… Grze­sze­nie ta­kie daj Boże każ­de­mu, tyl­ko że nie dla każ­de­go

. jest ono do­stęp­ne… Zresz­tą… do­bra pani, bar­dzo do­bra… te­raz zaś, bie­dacz­ka, krzyż pań­ski dźwi­ga… O!…, hm…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: