- W empik go
Słowiański herzog. Powieść w 4 tomach na tle dziejów Słowiańszczyzny Południowej. Tom 4 - ebook
Słowiański herzog. Powieść w 4 tomach na tle dziejów Słowiańszczyzny Południowej. Tom 4 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 401 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Włóczyliśmy się z bohaterem, a raczej z półbohaterem naszym po świecie i oto znów, niby do przystani, zawijamy z nim do Krupaca.
Kto się spodziewa, że z okazyi zawinięcia tego powtórzymy poetyczne ścian rodzinnych powitanie: "Wszystko tak jak było, tylko się ku starości nieco pochyliło", ten się grubo myli. Przeciwnie: nie jak było. Pozostało w stanie dawniejszym to jeno, co z rąk natury wyszło: wyspa, jezioro, góry w około, niebo nad górami – zresztą wszystko zmieniło się z gruntu. Na miejscu zamku starego stanął zamek odnowiony, to jest, rozszerzony i podniesiony, przyozdobiony na zewnątrz i wewnątrz. Z dawnego nie pozostało prawie nic – fundamenta tylko, i to niewszystkie, wzniosła się bowiem budowla całkowicie nowa, w odniesieniu do której ta, co dawniej stanowiła korpus główny, zamieniła się na pawilon, przeznaczony na pomieszczenie dla służby. Dawniej zamek przedstawiał się, jako utopion niby w gęstwinie zielonej, z pośrodka której przebijały się siwe mury i wyskakiwały sędziwe baszty; obecnie uwydatnił się, podrósł, gęstwina stanęła względem niego jako obwódka, osłaniająca część dolną. Przybyło baszt i zębów i strzelnic – pozór ogólny zapowiadał zdaleka, że tu mieszka włastielin wielki, wielikasz w znaczeniu całem.
Jakaż była racya zmiany tej?
Zmiana nie ograniczała się na zamku samym, na wyspie. Rozciągała się ona i na zewnętrzny jeziora brzeg, mianowicie na ten punkt, mimo którego najbliżej przechodziła droga, prowadząca z Niksicza do Dubrownika. W punkcie tym stanęło miasteczko, wywołane niby z pod ziemi uderzeniem różczki czarodziejskiej – sformowało się ulic kilka, wpadających do placu obszernego, a przy ulicach i do koła placu wznosiły się domy i domki, różne wielkością i strukturą, podobne jeno z tego, że wszystkie były jakby z igły, nowe, świeże, w części niepokończone. Miasteczko też owe pełnem było mularzy i cieśli, tu wykończających, owdzie fundamenta zakładających. Na plac wychodziło gospód kilka, dwie wielkie, inne pomniejsze, zaznaczone wiechami; widać też było i sklepiki z rozmaitego rodzaju towarami; przy jednej z połaci placu wznosiła się budowla kopulasta, której kształty znamionowały świątynię – ta znajdowała się w stanie, trzymającym środek pomiędzy szkieletem a budynkiem skończonym, otaczały ją rusztowania, na których pracowali mularze z widocznym pośpiechem, zachęcając jeden drugiego słowem i zachęcając się pieśnią, której strofa każda kończyła się zwrotką:
"Wojewoda płaci, wojewoda nagli.
Hej, żywo! hej żywo!…."
– O, majka Dżurowa!…… – odezwał się jeden, układając kamienie i cementem je zalewając. Jak to on tę pieśń misternie ułożył!….
– Jemu to idzie, niby z kłębka – odezwał się drugi.
– Jemu by nie zidarem być, a pieśniarzem…
– Musiałby się pierwej oślepić dać…
– Niechby się oślepił!…. Nie żal oczów za perpery… Ileż to mu wojewoda za tę pieśń dał?
– Pięć perperów w złocie…
– O… Zidar na pięć perperów w złocie pracować musi pół roku…
– Trafiło się… Pieśń Dżurowa wpadła w ucho wojewodzie w dobrą godzinę, był w ochocie i perpery rzucał… Niezawsze to się zdarza…
– Naszemu wojewodzie – odparł mularz pierwszy – zdarza się to częściej jak innemu…
– Niezawsze jednak… Ileż to Dżurowych pieśni obijało się o uszy jego, a nie zapłacił, tylko za tę jedną… I ta, gdyby ją usłyszał po ukończeniu porozpoczynanych budowli, ani by uważał na nią… Zapłacił nie za pieśń, ale za zachętę do pośpiechu w robocie…
Pierwszy mularz mruknął pod nosem coś niezrozumiałego i rzekł do drugiego półgłosem:
– Czy ty wiesz, dla czego to tak spieszyć ze skończeniem kościoła nakazano?….
– I wiem i nie wiem… – odrzekł zapytany. Cóś niby wedle króla.
– Wedle króla… Wojewodzinie we śnie pokazał się nieboszczyk wojewoda i powiedział, że póki się ten kościół nie skończy, póty stary król nie umrze… Oto dlaczego tak pośpieszać nakazano… Rozumiesz?!…
– Hm… I cóż to z tego wojewodzie przyjdzie?….
– Co przyjdzie!…… – odparł pierwszy. Czy ja wiem!…. Niedarmo on o cesarzów i o ojca świętego się ocierał lat tyle… Coś on musi mieć w głowie… Zresztą… na cóżby się nieboszczyk pokazywał?….
O iakim to nieboszczyku mowa? – zapyta czytelnik.
Ach! nieboszczyków mamy do przedstawienia galeryę. Wymienimy ich w porządku chronologicznym. Przenieśli się do żywota lepszego Wukac i Wukacowa, rodzice bohatera naszego, za nimi poszedł poczciwy kapelan zamkowy, a za kapelanem cesarz Zygmunt. Smierć dwóch tych ostatnich nastąpiła równocześnie, jeden zgasi w Krupacu, drugi w mieście Znajmo na Morawie; nie mieli ze sobą, za życia spólnego nic, nie znali się, nie widzieli nigdy; dopiero śmierć ich zjednoczyła.
Mniejsza jednak o to. Mało kogo zapewne obchodzi los, jaki spotkał duszę pysznego cesarza. Wyznamy, że i nas obchodzi to bez porównania mniej, aniżeli to, co powie czytelnik, postrzegając w opowiadaniu naszem lukę chronologiczną ogromną. Cóż się stało od bitwy pod Tachowem do śmierci Zygmunta? Stało się rzeczy ważnych wiele; zdarzenia następowały po zdarzeniach: w zdarzeniach tych atoli bohater nasz nie odgrywał roli wydatnej – był widzem, świadkiem prostym, postawionym w warunkach widzenia dokładnego, to, jest, takiego, który ogląda spód karty, ale rola jego była bierną. Zygmunt, naprzykład, dwie sprawił sobie koronacye, jedną w Medyolanie, drugą w Rzymie; Stefan patrzał na to. Przed koronacyą rzymską bawił długo w Siennie, gdzie czas spędzał na rozmowach pobożnych z Włochem pustelnikiem i na romansie z piękną Włoszką; Stefan patrzał na to. Ustanowił hero państwa, którym po dziś dzień posługuje się Austrya; Stefan patrzał na to. Pacyfikował Czechów na podstawie czterech artykułów i nie miał nic pilniejszego, jak artykułów owych nie dotrzymać; Stefan patrzał na to. Patrzał w końcu na śmierć monarchy tego, patrzał na pogrzeb jego i, po pogrzebie nie byłby wiedział co począć ze sobą, gdyby nie graf Herman i nie cesarzowa Barbara, którzy go jeszcze na czas jakiś zatrzymali
– Pozostań, krewniaku… pozostań… – mówili.
Pozostał – z cesarzową.
Tak się był nałożył do przybocznikostwa cesarskiego, że chętnie byłby się klamki Alberta II-go chwycił, ten jednak miał ludzi swoich, którzy stanowiska wszystkie przy nim zawczasu pozajmowali i Stefanowi naszemu ani się zbliżyć dali. Chcąc nie chcąc przeto, zajął stanowisko pocieszyciela w strapieniu – w strapieniu rzeczywistem, nietyle z wdowieństwa ile z dwóch innych pochodzącemu źródeł: od cesarza nowego, który nie lubił małżonki teścia, i od Czechów, którzy raczącej ich obecnością swoją Barbarze czarną okazywali niewdzięczność. Patrzał na szykany, jakich ona celem była, patrzał na to rok z czemeś i zamierzał już własnemu pozostawić ją losowi, nie wiedział jeno jakim usunięcie się swoje od dworu pozorem osłonić, gdy los, sprzyjający mu stale, nastręczył pozór, osłaniający go zupełnie. Był to nie pozór, a racya jaknajsłuszniejsza.
Stryj umarł.
Sandał Chranicz, wojewoda Zachłumia, ban i wielki wojewoda bośniacki, wojewoda krain pomorskich, obywatel wenecki, obywatel dubrownicki, pan włości licznych i skarbów nieprzebranych, Sandał Chranicz do wieczności się przeniósł.
Wiadomość ta spadła na Stefana naszego, jakby grom z nieba jasnego. Nie była ona nadzwyczajnością żadną, śmiertelność bowiem śmiertelnika jest udziałem, miała atoli nadzwyczajności pozory wszelkie, z tej przyczyny że Stefan, nie wiedząc wcale o tem, tego był przekonania, że stryj nie umrze nigdy. Tak przywykł do życia jego, że śmierci dla niego nie przypuszczał wcale. Prędzej śmierci spodziewał się dla siebie, pomimo że znajdował się właśnie w sile wieku i w pełnym rozwoju apetytu, wziętego w znaczeniu jadalnem i pijalnem. To też wiadomość ta zdumiła go; że zaś przyszła z Cylei wraz z wezwaniem, ażeby się conajrychlej w drogę wybierał i do Cylei zajechał, przeto wdowa cezara sama go wyprawiła.
– Jedź… – słowa jej były – jedź krewniaku zacny, przyjacielu wierny, rycerzu dobry, mistrzu orderu smoka (na mistrza przy okazyi pewnej w Siennie awansowany został)… jedź, pozostawiając nas pod podwójnym ciężarem) niegodziwości zięcia cesarskiego i niewdzięczności narodu czeskiego i unosząc w duszy to przeświadczenie, że wdowa Zygmunta chowa dla ciebie w sercu nigdy niewygasłe uczucie życzliwości, niestety! jałowej obecnie… Gdybyś odjeżdżał za życia nieodżałowanej pamięci małżonka naszego!…. Cesarz nieboszczyk, teraz ci tę tajemnicę stanu wyjawić mogę, żywił zamiar podniesienia Zachłumią do godności księztwa imperyi.. Wiedz przeto, coś stracił… Straciliśmy my, straciłeś ty, stracił każdy…Żegnała go z błogosławieństwem i ze łzami, a gdy już odchodzić miał, przypomniała sobie jeszcze jedno.
– Spotkasz tam – rzekła z uśmiechem – rycerza, Rudolfa von Billig…
Stefan żachnął się i to nazwisko przypominając sobie nagle, i zdziwion wielce tem, że najjaśniejsza pani wie o istnieniu osobistości tej.
– Jest to rycerz nasz… – dodała. Pozdrów go od nas i wręcz mu ten mały upominek, świadczący że pamiętamy o tym, co się poświęcił liberyi naszej…
Podała Stefanowi sakiewkę z dukatami i ten, z upominkiem tym w kieszeni, puścił się w drogę z powrotem z Wasą, z jednym otrokiem (trzech innych gdzieś się zaprzepaściło w ciągu lat) i z przynajętemi pachołkami. Z Pragi, gdzie cesarzowa wdowa rezydowała, jechał na Wiedeń, na Grodziec (Gratz) i na Cyleję. Tak mu droga wypadała. W Wiedniu meldował się cesarzowi: odprawion atoli został z kwitkiem – Albert II nie przypuścił go nawet przed oblicze swoje. W Grodźcu, książe Fryderyk zatrzymał go przez trzy dni; proponował mu, ażeby pozostał na dłużej, chociażby na zawsze, zrozumiał jednak, że kto ma województwo do odziedziczenia temu pośpieszać wypada.
– Pośpieszaj… – słowa jego. Pamiętaj jednak, że ciebie kocham, bardzo kocham… Pamiętaj oraz na słowo… – dodał ze skinieniem znaczącem.
– 0… co do tego… bądź wasza książęca mość spokojnym.
– Wystawiłem ci na pargaminie dyplom na wdzięczność, za uratowanie mi życia w batalii pod Tachowem… Zachowujesz go?….
– Zachowuję… razem z dyplomami, jakiemi obdarzyć mnie raczył cesarz nieboszczyk za oddane mu usługi… W Cylei graf Herman, który przyjął i podejmował bohatera naszego z gościnnością jaknajwiększą, nie zatrzymał go jednak długo przeciwnie, naglił, ażeby pośpieszał, a to na podstawie rozmowy, jaką z nim miał i którą pod postacią traktatu formalnego skrystalizował. Zaczęło się tak:
– Czy ty wiesz?…… – zapytał graf.
– O czem?…… – odrzekł Stefan.
– O tem, że jestem po Twrtku II następcą na tron bośniacki?…
– Hm… – Stefan się uśmiechnął.
– Wiedziałeś więc… Nie miałem potrzeby ukrywać tego przed tobą; nie miałem jednak potrzeby mówić o tem… Teraz atoli, po śmierci Zygmunta, stosunki zmieniły się znacznie… Cesarz Albert zechce może prawa moje popierać; może jednak nie zechce… Trudno na niego liczyć i dla tego należy nam związać się przyjaźnią wzajemną, potrzeba nam zawrzeć przymierze zaczepno-odporne na wypadek wszelki… Możesz być przygodnym mnie, ja mogę być przygodnym tobie… Czy nie tak?….
– Tak… – odparł Stefan i dodał nieśmiało: Cesarz nieboszczyk żywił zamiar podniesienia Zachłumia do godności księztwa imperyi…
– Ba… Ja sam zamiar ten mu podszepnąłem… Nieszczęście chciało – tu westchnął głęboko – umarł zawcześnie… Nie pozostaje przeto mnie i tobie nic innego, jak w ten się urządzić sposób, ażebyś ty pomagał mnie, a ja tobie…
Stefan skinął głową i mrugnął oczami.
– Gdy bowiem – ciągnął graf – królem Bośnii zostanę, to stosunek pomiędzy inną a tobą takim będzie zupełnie, jaki był pomiędzy Jagiełłą a Witoldem… Nieprawdaż?…
– Prawda… Boga mi…
– Owóż, gdyby się był Jagiełło temu nie opierał, ażeby Witołd królem został, byłby został… Czy tak?…
– Byłby mu Jagiełło sam dostawił tę koronę, którą…
– Nie to… – przerwał graf. Byłby cesarza pominął a wyjednał koronę wprost u ojca świętego. Owoż, gdy królem Bośnii zostanę, rzecz ta co się tyczy księztwa chumskiego, do zrobienia będzie…
– Boga mi!… – zawołał Stefan, wpatrując się grafowi Hermanowi w oczy.
– Widzisz więc…
– A czy nie możnaby Zachłuma, zamiast na księztwo, na królestwo wysadzić?….
– Możnaby… nie odrazu jednak… To iść musi porządkiem… Z województwa księztwo, z księztwa…
– Wielkie księztwo… – podpowiedział Stefan.
– Niekoniecznie… Można już z księztwa królestwo robić, ale nie robi się ono samo… Owóż, gdy zobowiążemy się, w każdym razie i w wypadku każdym, stawać ja za ciebie, ty za mnie, to dojdziesz do księztwa naprzód, dojdziesz do królestwa następnie, dojdziesz do wszystkiego…
– E!…… – zawołał Stefan, dłoń podnosząc. No!… kiedy tak… zawierajmy przymierze!….
– Chodzi tylko o to, ażebyś podpisał…
– Dawaj… podpisze…
Dokument w rzeczy samej był gotów; spisany we dwóch egzemplarzach, zawierał w sobie formalne ze strony Stefana zobowiązanie się, wprowadzenia, po śmierci Twrtka II, na tron bośniacki Hermana grafa Cylei, który ze swej strony, zobowiązywał się uwzględniać żądania, z jakiemi wystąpi wojewoda chumski, jeżeli urzeczywistnienie żądań owych możliwem się okaże.
Warunkowość zobowiązań, jakie graf brał na siebie, uderzyła Stefana. Zareklamował przeciwko niej, powiadając że to niejasne.
– Alboż ty wiesz jasno, co ci żądać przyjdzie!…… – odparł graf. Tak długo nie było cię na gruncie, na którym zostawiłeś żonę i dzieci, z któremi, jeżeli nie poradzić, to rozmówić się musisz… Masz syna dorosłego…
– Prawda!…… – podchwycił Stefan, któremu Helena nagle w oczach stanęła. Żona… dzieci… syn dorosły…
– Widzisz więc, że w traktacie naszym wszystko jasne… i że interes twój wymaga, ażebyś mi pomagał z całej duszy i z serca całego…
– Tak… Boga mi… to prawda..
– Tem bardziej, że… – tu graf dłonie podniósł i w tył memi rzucił – zajść mogą okoliczności niespodziane i nieprzewidywane… Zajść mogą przeszkody ze strony pretendenta jakiego…
– Jakiegożby?…. Tomasza chyba?….
– Ha!…. z rąk się wypsnął…
– Jakto?…. Więc… on istnieje?….
– Na pewne nie wiadomo.. Najjaśniejsza pani, siostra moja, własnemi palcami do piętna się tego dotykała, tylko, niestety!…… – tu westchnął – zapóźno znać mi o tem dała… Skryć się umiał… Czy jednak gdzie nie przepadł to zagadką pozostaje… Zagadka ta przeto, rozwiązać się może w chwili śmierci Twrtka, a wówczas. – dokończył giestem. Widzisz więc jakiej to wagi jest przymierze pomiędzy mną a tobą…
– O tak… ogromnej wagi… – odrzekł Stefan przekonany. Stać powinniśmy murem, jeden za dziesięciu…
– Jedziesz na Sutysko?… – zapytał graf.
– Droga mi tędy wypada… Mógłbym wprawdzie wyminąć…
– Nie… – podchwycił graf Herman – wymijać nie należy… Owszem, przeciwnie, gdyby ci nawet drogi nałożyć przyszło, toś do Sutyska zajechać powinien i staremu hołd złożyć, a zarazem powiedzieć mu, że stronę moją trzymasz… Potrzeba zrobić to koniecznie… Przytem, mam ci do dania poufne zlecenie…
– Do króla?… – zapytał Stefan, widząc, że graf zwleka niby z mówieniem dalszem.
– Nie… hm… czy najjaśniejsza pani wręczyła ci upominek dla rycerza Rudolfa von Billig?…
– Wręczyła… sakiewkę barwy czarno-żółtej z dukatami…
– Ano… więc dobrze. Czy znasz Hansa Liederbilda?…., – Hansa Liederbilda?… – powtórzył Stefan, przypominając sobie.
– Gospoda w Sutysku… – podpowiedział graf.
– Aa!…. I jakżebym znać nie miał!…. Przecież w gospodzie Hansa przemieszkałem z Tomaszem Pungiczem… nie!… – poprawił się – z Tomaszem Ostoiczem, tydzień z górą…
– O! ten Tomasz… jak on sprytnie wszystkich w pole wyprowadzić potrafił!…. Hans nawet go nie przeczuł… No, mniejsza już jednak o to.. Owóż, powiedz Hansowi, do którego ci na znak pierścień dam, ażeby oczy szeroko otwierał i na baczności się miał… Jak tylko spostrzeże, że król chorować zaczyna, niech natychmiast gońców z Sutyska do Cylei wyprawia, ażebym, gdy konać zacznie, mógł na skonanie jego czekać w pobliżu… Rozumiesz?….
– Oo!…. odparł Stefan.
– Zresztą, wie już, co robić.. Niech jeno na to baczy, ażeby się Rudolf von Billig nie upił w momencie, kiedy największej trzeźwości jego będzie potrzeba…
W Sutysku znalazł wszystko po staremu, podstarzałe jeno znacznie. Król posunął się – ha ha! – starcem się zrobił. Hans zeszpakowaciał zupełnie; von Billig wzbogacił się w zmarszczki, fałdujące mu oblicze i czoło, wyniosłe z powodu absolutnego braku włosów na ciemieniu; Grgur Grguraszic pochylił się i zęby potracił, z którego to powodu szeplenił mówiąc.
Królowi niemałe przyjazd Stefana sprawił uradowanie. Że nie było baronów żadnych, więc nie udzielał mu posłuchania officyalnego i nie wydawał na cześć jego obiadu gala. Karmił jednak i poił, co wlezie – podziwiał apetyt gościa i prowadził z nim rozmowy poważne; gdy zaś ten powiedział mu, że wie o układzie we względzie następstwa tronu i gdy oświadczył, że stronę Hermana trzyma, odrzekł:
– Phm… Niedarmo oni ciebie lat tyle hołubili przy sobie.. Sądzono.. Do tronu bośniackiego Cylejczycy drą się od dawien dawna… Ot i wedrą się.. A!…. Co mi tam!… Mnie już niedługie po ziemi nogami plątanie… A czy cesarz Albert będzie grafa Hermana popierał?…
– Zdaje się…
– Bo on jakoś.. ani patrzy w tę stronę… Nie stanowi to iednak nic… – odpowiedział sam sobie. Suraba, majka niegowa!… nie patrzy, a widzi… Ha!… Niech sobie Herman następuje po mnie… Niech przychodzi Ostoicz… Jak oczy zamknę, to wszystko mi już będzie jedno…
Kiwał stary król głową i powieki zamrużał, to jedną to drugą.
W końcu ręką machnął.
Hansowi powtórzył Stefan zlecenie grafa. Niemiec się zmarszczył, ziewnął szeroko i odpowiedział:
– Schon gut… Ja tu na poście moim stoję, jak żóraw. Wysokość jego, Herr Graf, będzie miał za co Hansa Liederbilda po ramieniu poklepać… Już ja tu siebie z pewnością nie żałuję…
Rycerz Rudolf von Billig, gdy otrzymał czarno-żółtą sakiewkę z dukatami, wpadł w niemy zachwyt, w którym pozostawał godzinę z okładem. Sakiewka przed nim na stole leżała; on w nią oczy wlepił i tylko od czasu do czasu chrapał, nos marszcząc i dziąsła w pięć każdy osobno stojący zębów ozdobione pokazując. Z niemej tej kontemplacyi stanu wyprowadził go Hans, za pomocą dotknięcia się palcami do ramienia jego.
– Ha ha!… – krzyknął rycerz niby ze snu obudzony.
– Schowaj to… – rzekł Hans, oczami na sakiewkę zwracając.
– Ach!… – westchnął Rudolf von Billig. To ona… ona!…. ona!… – Dłonią czoło sobie przycisnął, oczy do góry wzniósł i zacharczał: ona!…
– Przysyła ci – słowa Hansa, którym towarzyszyło ukazanie na Stefana – przez tego szykownego kawalera rozkaz, ażebyś na poście moim stał…
– I imię jej sławił!… – patetycznie rycerz dodał. Pójdę!… – tu ramię podniósł. Pójdę… świat cały wyzwę do walki…
– Idź spać tymczasem..
– Hum!… przyjacielu!… ty jeden mnie rozumiesz… Stefan wywiązał się z poleceń wszystkich, bawił w Sutysku niedługo i pociągnął dalej, wyprowadzony o dni dwa drogi przez Grgura Grguraszica, z którym rozmowę przytoczymy poniżej.ROZDZIAŁ II. W DOMOWYCH PROGACH.
Grgur Grguraszic z polecenia, zdaje się, króla, towarzyszył Stefanowi, czyniąc honory stanowisku wysokiemu, jakie ten przez śmierć stryja zajął, należne. Tytułował go, dostojność wasza" i "wysokość wasza" i nie szczędził kadzideł, naturalnych w ustach dworaka. Stefana nie dziwiło to wszystko, znał przecie świat, był mężem w pełnej wieku sile, widział wiele, odbył tę szkołę, która we wieku onym poczytywaną była za najlepszą i najwyższą: przebył lat kilkanaście na dworze monarszym. Przyjmował więc kadzidła Grgura, jak na to zasługiwały, odpowiadał na nie łaskawie, jak się tego nauczył od Zygmunta cesarza i nie brał ich do serca, aż Grgur o drażliwą potrącił materyę. Wymówił z wykrzyknikiem imię i nazwisko towarzysza nie gdyś Stefana:
– A! Tomasz Pungicz…
– Ostoicz… – poprawił Stefan.
– No tak… pokazało się to później.. Przyznać jednak należy, że wyprowadził on zręcznie dostojność waszą w pole.
– Mnie nie tyle, co innych… Cóż mnie on wówczas obchodził!…
– Wówczas. Dziś jednak, czy nie obchodzi on wysokości waszej?…
Nie wiedział Stefan co odpowiedzieć na to. Zapytanie spadło na niego niespodzianie. Bąkać począł ni to, ni owo, aż Grgur zapytał go znów:
– Cobyś zrobił, wojewodo dostojny, gdyby po śmierci szczęśliwie nam dziś królującego pana… zgłosił się do tronu Tomasz Ostoicz?…
– Zgłosić się nie sztuka… – dał Stefan odpowiedź wymijającą.
– Czyby mógł liczyć na poparcie waszę?… – zapytał Grguraszic wręcz.
Stefan nie odpowiedział od razu Wyuczył się dyplomacyi u dworu. Pomyślał sobie o Grgurze: "podchodzi i chciałby mnie zahaczyć… nie głupim. " – Krzyknął więc:
– Bynajmniej!… Ja… ja!… wiem swoje… Ja mam drogę swoją!…
– Tylko… aby droga ta nie zaprowadziła wysokości waszej na karku złamanie… – zarzucił Grgur w formie uwagi. I ja coś wiem…
– Co?… – zapytał Stefan.
Grgur popatrzył mu w w oczy wzrokiem takim, jakby go na wylot chciał przeszyć, głową pokiwał, ręką machnął i odparł:
– A… Niech wysokość wasza zostanie przy swojem, ja przy swojem zostanę… Szkoda język strzępić…
Wyraźnie powiedzieć coś chciał, lecz Stefan, dyplomata, nie domyślił się chcenia tego, wydawało mu się bowiem, że ma do czynienia z Grgurem tym samym, a raczej, takim samym, jak ten, co przed laty służył Twrtkowi II za psa gończego w wyszukiwaniu Tomasza. Dyplomacya nie nauczyła go, że ludzie zmieniają się we względzie gustów, humoru, temperamentu i przekonań, zmieniają, się, dzięki tysiącom przyczyn, pomiędzy któremi nie najpodrzędniejszą rolę odgrywa uroczy brzęk kruszcu. Pewien mąż stanu powiedział, że nie masz sprawy tak złej, któraby, płacić mogąc, nie znalazła za pieniądze obrońców gorliwych. Jest to smutne świadectwo towarzystwu ludzkiemu wystawione. Tak jednak jest, niestety! Wszakże, dodaćby tu należało poprawkę, która sens świadectwa zmodyfikuje znacznie. Ogromne mnóstwo ludzi sprawę złą uważa za dobrą, jeżeli ta posiada pieniądze. Mnóstwo owe ludzi zostaje po prostu w błędzie – w stanie niewiadomości, grzechu nieczyniącej, pochodzącej z obrania sobie sprawdzianu, niemogącego być miarą dobroci spraw w żadnym razie Stefan nie zwracał na to uwagi i dla tego ocenić nie umiał zaczepek Grgura, który o czemeś wiedział, coś powiedzieć chciał; nie powiedział jednak nic, pożegnał Stefana i powrócił do Sutyska.
Stefan tedy, tą samą drogą, którą odjeżdżał niegdyś, obecnie powracał w domowe progi. Miejsca, budzące w nim wspomnienia, rozrzewniały go. Na góry rodzinne napatrzeć się dosyć nie mógł. A kiedy zabłyszczała mu w oczach jasna szyba Krupackiego jeziora, to nie był w stanie łez za powiekami powstrzymać.
– Patrz, Waso… – mówił. Widzisz… jezioro..
– Boga mi.. jezioro… – odrzekł Wąsa.
– I ostrów.
– I ostrów..
– Ach!…, moi starzy…
Kiedy go gdzieś tam, w jednem z miast europejskich, wśród uroczystości dworskich, wiadomość o śmierci rodziców doszła była, to wówczas przyjął ją obojętnie, jak rzecz całkiem naturalną. Pomarli – należało się im to. W rozmowie jaką miał z Wasą z tego powodu, sam pierwszy uznał, iż zniedołężniałemu Wukacowi i przybitej niedołęstwem małżonka Wukacowej, ojcu i matce jego, nie pozostawało nic innego, jak tylko przenieść się do żywota lepszego. Wiadomość ta nie przerwała mu uczty, przy której zasiadał, nie zepsuła mu humoru. Tu atoli, znalazłszy się w obec widniejących w dali murów, pełnych wspomnieńo nich, doznał w piersi takiego ściśnienia, że nie to łez, ale płaczu głośnego powściągnąć nie mógł. Uderzył w szloch. Wąsa tyle posiadał taktu, że uszanował to jego rozrzewnienie, dał mu się wypłakać, a kiedy nad brzegiem, w punkcie gdzie przewóz niegdyś istniał, stanęli, wyręczając Stefana, w róg podróżny zadął. Zadął, echo tony podchwyciło i po górach je rozniosło. Czekali. Czekali jednak napróżno. Łódka nie wybiegła na zwierciadlaną szybę, w celu zabrania gości. Zniecierpliwiony Stefan, pochwycił róg, do ust przyłożył i wpędził weń "cały zapas ducha". Znów echo z tonami w przedrzeźniający zabawiło się sposób, znów czekali i znów napróżno.
– Eh!…… – zawołał Stefan. Cóż to znaczy?…. Ktoś tam jest przecię!….
Wpław się rzucił po dawnemu. Wąsa ze służbą na brzegu pozostał. Stefan sam wskoczył ca wyspę, pobiegł mąż czterdziestoletni jak biegał kiedy chłopięciem był i w bramie o gruzy się potknął. Stanął; okiem powiódł do koła: zewsząd ruina wielkiemi nań patrzała szczerbami, szczelinami i dziurami.. Podwórza trawa porosła, Po ścianach jaszczurki biegały. Z pod kamieni wąż wypełznął, łeb podniósł i patrzał na niego, jakby zapytać chciał:
– Ty tu po co?….
Na nieme to zapytanie odpowiedział Stefan krzykiem wielkim:
– Ja ruinę tę dźwignę i zrobię z niej stolicę województwa chumskiego!
Nocować nie mógł z jaszczurkami i wężami, wpław więc przebył jezioro napowrót i spędził noc nad brzegiem onego, przy ognisku, słuchając śpiewu puszczyków, które w opustoszałem gnieździły się zamczysku. Noc tę spędził bezsennie. Tworzył w wyobraźni plany rezydencyi przyszłej. Gdy dzień zaświtał, rozpowiadał Wąsie co i jak będzie-jaki na wyspie stanie dworzec wspaniały.
– A gdy-podchwycił Wąsa – stanie na wyspie dworzec, to natem oto miejscu, gdzieśmy ognisko rozłożyli, założy się gród…
– Nie gadaj?….
– Zobaczysz…
Ze słowem tem wsiedli na koń i przez góry przeciągnęli do Dubrownika.
W Dubrowniku, wjeżdżając w bramę domu niegdyś Sandałowego, obecnie własnego, doznał znów w piersiach ściśnienia na wspomnienie Heleny i dzieci. Ściśnienie to wzrastało stopniowo, w miarę jak się przez podwórzec do krużganku zbliżał, zupełnie go jednak opuściło w krużganku, skutkiem nadziei zawiedzionej. Spodziewał się wypadnięcia Heleny – nie wypadła. Wyszło służby kilkoro i z tej jeden zadał mu zapytanie, kto on i zkąd?….
– Stefan Chranicz… ja… – odpowiedział. Cóż?…. Nie poznaje mnie tu nikt?….
Odpowiedź ta pobiegła do wnętrza domu i dopiero Helena wypadła.
Wypadła niewiasta – kat nie baba. Zatrzymała się na chwilkę, wzrokiem powiodła po Wąsie i pachołkach i zmierzywszy szybko męża z dołu do góry oczami…
– Stefan!… – krzyknęła.
Jak nie skoczy! jak go nie pochwyci w ramiona szerokie! jak nie przyciśnie do piersi szerokich! jak nim nie machnie! – aj – aj! Stefan, chłop nie ułomek, nie dał się. Spleceni ramionami, szamotali się przez chwilę, rzekłbyś dwaj zapaśnicy, pracujący który którego zmoże. Słychać jeno było oklaski pocałunków, podobnych, jednę do wystrzałów z pistoletu, drugie po odgłosu, jaki wydaje szpunt wydobywany z beczki. Szamotanie się, niewiadomo na czyjąby zwycięztwo przeważyło stronę, gdyby Helena nie uderzyła była w płacz. Łzy potokami lunęły jej z oczów i zcentralizowały siłę, która małżonka w objęciach trzymała. Otoczyła mu szyję ramieniem, pociągnęła za sobą, poprowadziła w głąb domu i posadziła, sama obok usiadłszy. Uściski się powtórzyły, wznawiały się kilkakrotnie, coraz to słabiej, aż w końcu ustały i Stefan mógł zwykłe w położeniu tego rodzaju zapytanie zadać:
– No i jakże?…, cóż tu słychać?….
– Wojna!…. a !…. wojna!…. O wojna!…… – odrzekła, ramie prawe z pięścią zaciśniętą do góry podnosząc i brwi marszcząc. Wojna!…. Dobrze żeś przyjechał!…. Wojnę wydajemy natychmiast!….
– Komu?…, o co?….
– Komu?…. Dubrownikowi… republice!…… – z przekąsnym dodała przyciskiem. Wydajemy jej wojnę natychmiast, tylko trochę po podróży odpoczniesz!….
– Za cóż jednak?….
– Myślisz że nie ma za co!…. Jeżeli tak myślisz, to nie myśl, proszę ciebie… Jest za co… Wyobraź jeno sobie… – tu palec demonstracyjnie do góry podniosła. Wyobraź sobie: zapisów. com się ja nie namęczyła, przez cały nieobecności twojej czas, i niczegom się o nim dowiedzieć nie mogła!…. O! dał mi się Dubrownik we znaki… Co ja się nie namęczyła!…, co ja się nie namęczyła!…. Nieboszczyk milczał jak skała i wszyscy milczeli… Kustoszowi, do któregom się nakoniec, po długich a długich pytaniach, dopytała, do nóg się kłaniałam… Kłaniałam się kneziowi i członkom rady małej… Kłaniałam się członkom rady wielkiej… Płakałam przed ludźmi… Poruszałam niebo i ziemię… Nie pomogło nic!…
– Dowiesz się więc teraz!…… – wtrącił Stefan.
– A ba!….
– Powiem tobie..
– Tyś wiedział, wiem o tem i miałam do ciebie żal wielki, ale żal ten przeminął, gdym się dowiedziała, że Sandał nieboszczyk zapis zmienił.. stary, ten co za ciebie był, cofnął i spalił, a nowy spisał i w skrzyni złożył… Gdy mi ojciec Benon wiadomość tę dał, o małom się nie wściekła… Biegałam jak ta kura z jajkiem i łzamim się przed Dubrowniczanami zalewała..
– O cóż ci więc chodzi!…, dowiesz się teraz…
– Tak… ale za męczarnie moje, za łzy, za nocy niedospane, za obiady niedojedzone, za zdrowie sterane, za lat tyle czyscowych katuszy, Dubrownikowi w ten nie w inny odpłacić należy sposób, ażeby w tym grodzie przeklętym kamień nie pozostał na kamieniu.. Na ciebiem tylko czekała… Ho ho!….
Podczas kiedy ona to prawiła, do komnaty cichym chodem wsunęła się dziewojka, zasługująca na to, ażeby jej spojrzenie poświęcić. Prześliczna! Od oka rzutu, do zganienia nie było w niej nic, zdawało się, jakby prosto z rąk tokarza wyszła, tak wszystko, co wdzięk dziewiczy stanowi, znajdowało się i na swojem miejscu, i w odpowiednim kształcie. Nic nadto i niczego niebrak. Szykowna, składna, wzrostem ni duża ni mała, silnie zbudowana, twarda, jędrna, usta jak korale, zęby jak perły, oczy barwy nieba południowego, warkocze płowe z odblaskiem czerwonawym, cera świeża, przygorzała nieco – weszła i spoglądając na wojewodę obok Heleny siedzącego, na poły z trwogą na poły z ciekawością, zbliżała się do niego. Stefan jak skoro ją zoczył, wnet zaprzestał zwracać uwagę na Heleny gadanie. Na wchodzącą wzrok zwrócił, widokiem jej oczy pasł i jakby się pytać zdawał zdziwieniem przejęty:
– Cóż to za zjawisko?….
Obecność dziewczyny tej wydała się mu zagadką, o rozwiązanie której zwrócił się do gadającej wciąż żony.
– Ilenko… a co to?…… – zapytał.
– Na!…, a toć to córka twoja… Katarzyna… Stefan poskoczył.
Dziewczyna pogarnęła się do ojca, który wziął ją w objęcia swoje, wycałował i, wycałowawszy przypatrywał się jej, mówiąc:
– Córa moja?…. Katarzyna?…. Mój ty Boże!…, cóż to się zrobiło!…. Tać jam ją tyćką zostawł!…. Teraz, co?…, hej, dziewojka!….
Głową kręcił i cmokał, a powtarzał: – Bre… bre… bre…
Katarzyna przez ojca wycałowana, nabrała do niego śmiałości, której zrazu nie miała i w oczy mu z uroczym, miłości pełnym patrzyła uśmiechem.
– Ileż jej?… – zapytał.
– Ano… – odrzekła Helena – dziewiętnaście…
– Ani mi się śniło, żebym miał córkę taką…
– Widzisz… – a co!….
– Taką rzeczą, Władysław ma dwadzieścia… dwadzieścia i jeden…
– A tak…
– Włodek… siedemnaście, osiemnaście.. Stefan szesnaście…
– Tak jest… Czemużby nie mieli mieć tyle?….
– Hi hi!…. ha ha!…. Anim się tego spodziewa!!… Cóż…
– zwrócił się do córki z zapytaniem – radaś ojca przybyciu?….
– A i jakże!…… – odrzekło dziewczę z przymileniem.
– Gdzież bracia twoi..
– Me wiem, Boga mi… – odparła, na matkę z ukosa spoglądając. Władysław u Fiorinich chyba?…
– Cóż to za jedni?….
– Ah!…… – podchwyciła Helena – to ten kustosz, Boh by go pobio!…. co to go rada mała przy skrzyni z zapisami za dozorcę postawiła… garbaty, do człowieka niepodobny, od Boga napiętnowany, milczący…
– Cóż Władysław ma z nim do czynienia?….
– Nie z nim, ale… a!…… – ręką machnęła. Dużo by gadać o tem… Niechajno… rozpatrzysz się, to się o wszystkiem dowiesz… A tymczasem, powiem tobie, żeśmy się ciebie nie spodziewali jeszcze… Wyprawiłam ci wprawdzie gońca wnet po śmierci Sandała, ale, jak ludzie obrachowywali, toś ty nie powinien był przyjechać, jak aż za miesiąc dopiero…
– Jam gońca nie widział wcale…
– No… a jakże to?….
– o śmierci stryja dał mi znać graf cylejski…
– Zkądże wiedział graf ten?….
– Nie wiem… przez kupców zapewne… Przebywałem w Pradze przy cesarzowej wdowie, która mnie od siebie puszczać nie chciała, a graf cylejski, Herman, to jej brat.. Owóż on dał znać i ona mnie natychmiast zwolniła…
– A cesarz umarł… – odezwała się Helena, kiwając głową i przybierając minę smutek udającą.
– Po śmierci jego, wracać chciałem…
– I nie powróciłeś…
– Cesarzowa nie puściła… Jak się przyczepiła: ba, zostań… ba, krewniaku… Czekałem, aż stryj przekaz jaki przyszłe, a stryj… umarł tymczasem… Tak więc do ostatka pozostawałem przy cesarzowej…
– Przy cesarzowej… – powtórzyła Helena, patrząc mężowi w oczy przenikliwie. Ta cesarzowa… ona… niby to jakoś… Ludzie o niej gadają rzeczy takie, że od gadania tego włosy na głowie wstają…
– Uh!…… – machnął Stefan ręką. Ludzie gadają…
– Grzesznica słyszę, ma być bardzo wielka..
– I, gdzie tam!…. Grzeszy, to prawda, ale się z grze chów codziennie sama oczyszcza i ją oczyszczają… Grzeszenie takie daj Boże każdemu, tylko że nie dla każdego
. jest ono dostępne… Zresztą… dobra pani, bardzo dobra… teraz zaś, biedaczka, krzyż pański dźwiga… O!…, hm…