- nowość
- promocja
- W empik go
Słowiańskie serce - ebook
Słowiańskie serce - ebook
Polska, XIII wiek. W sercu Żywiecczyzny mieszka Sambor, charyzmatyczny zakonnik, który dzięki bogatej wiedzy medycznej i altruizmowi cieszy się poważaniem wśród okolicznej ludności. Pewnego dnia ratuje życie młodej dziewczyny i noworodka. Ten szlachetny uczynek wywołuje lawinę nieoczekiwanych wydarzeń, a bogobojny medyk staje przed nie lada wyzwaniem.
Kim jest Żywka i jaka tajemnica stoi za jej pojawieniem się pod kapliczką Świętego Krzyża? Co łączy dziewczynę z rycerskim rodem herbu Przedświt?
Słowiańskie serce to pełna zwrotów akcji powieść historyczno-obyczajowa z wątkiem miłosnym. Anna Krzysteczko snuje barwną opowieść o ludziach, których losy wyznaczane są przez wielkie namiętności, niebezpieczne intrygi oraz słowiańskie obrzędy i zwyczaje.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68302-10-3 |
Rozmiar pliku: | 791 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Była jesień roku tysiąc dwieście osiemdziesiątego piątego. Zdyszany Sambor minął bez słowa opasłego strażnika w bramie. Na jego pytanie o powód opuszczania Żywca1 zakreślił coś dłonią w powietrzu i pognał w stronę karczmy pod lasem na Rudzy2. Znów pędzi kogoś ratować, ten święty niepokropiony, pomyślał stróż porządku i machnął na niego ręką, bo mu stygła przyniesiona przez małżonkę przepiórka w kapuście.
1 Pierwsza wzmianka o Żywcu pochodzi ze spisów świętopietrza diecezji krakowskiej z 1308 roku, w których wymieniona jest „parochia ecclesie de Ziwicz”. W roku 1327 Żywiec był już oficjalnie miasteczkiem (oppidum).
2 Tak o Rudzy w swoich kronikach pisze ks. Franciszek Augustin (proboszcz żywiecki w latach 1820–1842): „To terytorium było jeszcze w posiadaniu bardzo starej i szlachetnej rodziny Turzonów. Ich spadkobiercy wydobywali rudę nie tylko na wzgórzu Grójec, lecz także w innych miejscach – w Ślemieniu i Węgierskiej Górce. Wtedy ściągnęli tutaj niemieckich robotników, którzy założyli wieś Rudza”. W innych źródłach Rudza nie jest wymieniana jako samodzielna osada, lecz jako przedmieście Żywca.
Tak jak przekazali Samborowi przejezdni kupcy, biedaczka leżała w liściach pod Świętym Krzyżem, kapliczką, którą postawił dla własnego nabożeństwa bogobojny karczmarz. Szczęście, że dziewczyną nie zainteresowały się pijusy wychodzące z jego podłej oberży, ale w owym czasie każdy trwożył się obcych i tego, czym mogli się podzielić.
W pierwszej chwili Sambor uznał, że nie żyje, bo taka była blada. Przyjrzał się jej z bliska i dostrzegł, że jej koścista klatka piersiowa unosi się nieznacznie i opada. Bogu dzięki, jeszcze dycha, westchnął.
Wyglądała mu na jedenaście, dwanaście wiosen, nie więcej. W ramionach trzymała sporej wielkości lalkę opatuloną w kilka warstw porządnego, choć teraz niemiłosiernie brudnego sukna. Co dziwne, zabawka miała zdecydowanie lepsze i cieplejsze odzienie niż jej właścicielka łachy, bo starych, potarganych szmat inaczej nazwać się nie dało.
Sambor pochylił się nad nią i omal nie krzyknął z przerażenia – lalka, którą dziewczynka tuliła do siebie, okazała się niemowlęciem! Leżało ono nieruchomo i było białe jak kreda. Wyciągnął doń rękę, aby sprawdzić, czy żyje, choć w tym wypadku miał pewność, że śmierć go wyprzedziła.
Dziewczyna ocknęła się i dostrzegła nad sobą nieznajomego, dość młodego i barczystego mężczyznę. Miał ciemne oczy, lekko garbaty nos i burzę czarnych loków na głowie, a przez jego smagłą twarz biegła głęboka szrama. Zaczynała się na prawej, mocno zarysowanej brwi, kończyła zaś dopiero w połowie policzka. Cud, że nie stracił oka, pomyślała, wbijając mu w skórę długie, brudne paznokcie.
– Wara od niego, bo cię pozbawię męskości! – wysyczała przez zęby, choć w duchu umierała z przerażenia.
Sambor nie spodziewał się usłyszeć z ust dziewczynki takich słów. Miał nieraz do czynienia z żebrakami, ale zwykle pierwsze ich słowa brzmiały: „ulituj się, panie, daj kawałek chleba”. Zwrócił się do niej najspokojniej, jak potrafił:
– Nie bój się, dziecko, chcę ci pomóc. Jak masz na imię? Czy twój braciszek… Mogę mu się przyjrzeć?
– Żyje. Ale jest bardzo słaby. Nie miałam go czym nakarmić.
Nędzarka ostatkiem sił podniosła się i oparła o płot. Widać było, że sama też od dawna nie miała niczego w ustach. Dziecko w jej ramionach zakwiliło ledwo dosłyszalnie, a mężczyzna odetchnął z ulgą. Ze śmiercią obcował ostatnimi czasy dosyć często, ale zawsze ogarniał go potworny smutek, gdy kostucha zabierała ze sobą najmłodszych.
– A jak ci na imię? – powtórzył pytanie.
– Żywia, po babce. Jak ta bogini ozdrowicielka, co świątynię swoją w Żywcu miała, imienniczka i opiekunka jego mieszkańców – odpowiedziała dziewczyna cichutko, ale z wyraźną dumą. – A tyś kto?
Żywia, pogańskie bóstwo, a dziewczę jeszcze się tym szczyci, żachnął się w myślach Sambor. Mimo wszystko uśmiechnął się do niej serdecznie.
– Żyweczko, boginka Żywia3 to jeno miejscowa legenda. Okoliczne lasy obfitują w bukiew i żołędzie, którymi żywi się świnie, a nazwa osady wzięła się właśnie od hodowli żywca wieprzowego na tutejszych ziemiach. I zapamiętaj sobie, że opiekunką ludzi jest Maryja – pouczył ją, choć wiedział, że to nie czas ani miejsce na nawracanie zbłąkanych dusz.
3 Żywia (Żywie) – zagadkowe słowiańskie bóstwo, które może mieć związek z Siwą, boginią życia i płodności, czczoną przez Słowian połabskich. Według Dziejopisu Żywieckiego pochodzącego z lat 1658–1729 (autor Andrzej Komoniecki, ówczesny wójt żywiecki), nazwa Żywiec może mieć trzy źródła pochodzenia:
1. Od słowiańskiej bogini Żywii, której świątynia miała jakoby znajdować się w okolicy Żywca. Z wdzięczności za pomoc i opiekę ludzie nazwali swoje miasteczko od imienia bogini, a w jego herbie umieścili wizerunek żubra i orła – zwierząt jej towarzyszących.
2. Od hodowli nierogacizny (żywca) w okolicach grodu. Potwierdzać to mają nazwy okolicznych wsi, takie jak Świnna czy Wieprz.
3. Od schwytanego „żywcem” żubra, którego podarowano księciu oświęcimskiemu. Ten z wdzięczności nadał miastu herb z głową żubra na niebieskim tle.
– A ja pytam po raz kolejny: coś za jeden?!
– Moje imię zakonne to Samuel, ale ludzie nie potrafią przywyknąć i wciąż wołają tu na mnie Sambor. Zwracaj się do mnie „Samuelu”, ale kiejbyś mnie potrzebowała, to pytaj raczej o Sambora. Sambor Żywiecki, tak najprędzej mnie znajdziesz.
– Dobrze, niech ci będzie. – Dziewczyna zdobyła się na leciutki uśmiech. – Samborze.
O sancte Luca, medicorum patrone4, nie dość, że poganka, to jeszcze złośliwa, pomyślał zakonnik.
4 O sancte Luca, medicorum patrone (łac.) – O Święty Łukaszu, patronie medyków.
– A powiedz ty mi, Żyweczko, skąd się tutaj wzięliście? Gdzie wasz dom? Co z rodzicami?
– Na tym ziemskim padole jesteśmy już zdani jeno na siebie – wyszeptała Żywka. Z jej zielonych, lekko skośnych oczu bił ból. – Nie mamy z Siemkiem domu.
Sambor nie wiedział, co z nimi począć. W takim stanie ani dziewczynka, ani tym bardziej niemowlę nie mieliby szans z panującą w przytułku gorączką codzienną. Poza tym on sam szczerze nienawidził tego miejsca, chociaż spędził w nim całe dzieciństwo, a teraz było jego drugim domem. Złe wspomnienia czaiły się na niego w każdym jednym kącie, dlatego pilnował gorliwie, żeby panował ład i porządek, a podopiecznym niczego nie brakowało.
Naraz wpadł mu do głowy pewien pomysł, nie wiedział tylko, czy Jadwiga zechce na to przystać. Minęło wiele długich miesięcy, więc warto spróbować, uznał. Zdjął opończę i okrył nią dzieci.
– Poczekajcie trzy zdrowaśki! To niedaleko!
Dla Żywki zabrzmiało to jak ponury żart, bo gdzie niby mieliby pójść w takim stanie? Przytuliła jeszcze mocniej niemowlę i zamknęła oczy. Znów zasnęła, a może i zemdlała z wycieńczenia.
Sambor wrócił naprawdę szybko. Posapywał cokolwiek, bo całą drogę biegł.
– Będziecie mieć dach nad głową! – oznajmił zadowolony z siebie.
Dziewczynka ocknęła się na moment, ale zaraz znów zamknęła oczy. Wziął więc oboje ostrożnie na ręce i ruszył do domu Piekarzowej.
– Tak jak myślałem… – Strażnik westchnął, widząc zakonnika po raz kolejny w bramie. – Byleś jakiej zarazy do osady nie przywlókł! – ryknął za nim.
Jadwiga Piekarzowa otwarła przybyłym drzwi do swojego wielkiego domu, który odziedziczyła wraz z piekarnią po rodzicach. Była to kobieta o specyficznym wyglądzie – cechowały ją malutkie, złośliwe oczka osadzone blisko siebie, wydatny, garbaty nos i paskudna cera z licznymi wypryskami jak u dojrzewającej panienki, którą już dawno przestała być. Do tego wysoka jak brzoza i… Jedynym jej atutem były włosy – długie, czarne i niebywale gęste. Na szczęście podpierał ją też znaczny majątek. Gdyby była biedna, mogłaby mieć spore trudności w znalezieniu amatora na swoją osobliwą urodę i niezbyt bogate wnętrze.
– Połóżcie dziewkę w sieni. Jak się ocknie, to pomyślimy, co dalej, a niemowlęciem zajmę się ja – zarządziła rozemocjonowana kobieta. Wyjęła ostrożnie Siemka z ramion nieprzytomnej Żywki i zaczęła go odmotywać z kolejnych warstw sukna.
– Toć to noworodek! – ocenił Sambor po kikucie pępowinowym, który jeszcze nie zdążył odpaść.
– Adelka, wody ciepłej przygotuj, jeno prędko! Potem przetrzyj dokładnie kolebkę i ubierz ją w nową bieliznę! – rozkazała Jadwiga młodej, piegowatej dziewczynie przyprowadzonej przez macochę na służbę przed dwoma laty, a sama pospieszyła z dzieckiem do swojej izby.
– Jeszcze wczora na odwieczerz oberwałam za samo dotknięcie jej – wymamrotała służąca, ale roztargniony zakonnik nie dosłyszał jej skargi.
Piekarz Janek początkowo nie był zbyt rad z dwóch nowych gąb do wyżywienia, widząc jednak uśmiech małżonki, pierwszy od niemalże roku, postanowił zgodzić się na wszystko, czego ta zechce. Obrzucił wzrokiem od stóp do głów leżącą w sieni nędzarkę i też uśmiechnął się pod nosem.
– Mam robotę, ostańcie z Bogiem! – pożegnał zakonnika i wyszedł.
Sambor wiedział, że niemowlę znalazło się pod dobrą opieką, choć wcale nie był przekonany, czy przeżyje. Martwił się też o jego siostrę. Postanowił zaczekać, aż Żywka się ocknie, choć wiedział, że powinien już dawno wrócić do przytułku, gdzie czekali na niego inni w potrzebie.
Przytułek w Żywcu wzniesiono po drugiej napaści Mongołów na polskie ziemie, która miała miejsce końcem roku tysiąc dwieście pięćdziesiątego dziewiątego. Był to początkowo niewielki budynek, w którym schronienie znalazło kilka osób pozbawionych przez Tatarów dachu nad głową, ale z biegiem czasu, dzięki fundacji bogatszych mieszkańców osady, został rozbudowany. W obecnej postaci pełnił jednocześnie funkcję lecznicy, szpitala, schroniska, a także sierocińca. Chorzy, niedołężni, sieroty, porzucone niemowlęta, starcy czy bezdomni – wszyscy, którzy potrzebowali pomocy, otrzymywali ją właśnie tutaj. Jedni tymczasowo, a dla innych miejsce to stawało się domem po kres ich dni.
W przytułku działali cystersi5 podlegający pod opactwo w Rudach, którego fundatorem był Władysław Opolski. Oprócz ziem w okolicach grodu raciborskiego książę podarował klasztorowi także dominium łodygowickie położone w bliskim sąsiedztwie Żywca. Zadaniem zakonników osiadłych na gospodarstwie w Łodygowicach było trzebienie wciąż jeszcze praktykowanego w gąszczu górskich lasów pogaństwa, doglądanie kolonistów niemieckich przy zakładaniu nowej osady, a także sprawowanie pieczy nad dwoma już istniejącymi. Cystersi mieli również szerzyć na Żywiecczyźnie naukę, kulturę oraz postęp w rolnictwie, rzemiośle i medycynie.
5 Cystersi – katolicki zakon monastyczny założony w 1098 roku przez Świętego Roberta z Molesme. W Polsce pierwsi cystersi pojawili się w połowie XII wieku za sprawą Bolesława I Wysokiego, księcia śląskiego. Według zachowanych dokumentów dotyczących majątku klasztornego cystersów rudzkich około 1260 roku byli oni właścicielami dominium łodygowickiego położonego na lewym brzegu Soły, na północny zachód od Żywca (miały już istnieć tam wówczas dwie wsie – Łodygowice i Pietrzykowice, zaś Wilkowice założyli cystersi). Wspomniane ziemie podarował klasztorowi książę Władysław Opolski, pan na Opolu i Raciborzu, fundator klasztoru w Rudach.
Sambor przysiadł na podłodze i zaczął się modlić. Usta szeptały słowa modlitwy, ale myśli błądziły przez cały czas wokół dwójki boleśnie doświadczonych przez los dzieci.
Mógł się teraz uważniej przyjrzeć biedaczce. Choć jej twarz była niemiłosiernie ubrudzona, dało się zauważyć ładne, regularne rysy jak u szlachetnie urodzonej panienki. Do tego miała długie i gęste włosy splecione w dwa warkocze, ale przez brud nie potrafił się wyznać, jaki mają kolor. I chyba dziewczyna była starsza, niż mu się początkowo wydawało.
Żywka obudziła się z krzykiem na ustach.
– Gdzie jest Siemko?! Na Boga, gdzie on jest?!
– Spokojnie, nie lękaj się o niego, jest w dobrych rękach – zapewnił Sambor.
– Ale gdzie? Z kim? – wykrzykiwała, szarpiąc go za szkaplerz na habicie. – No mówże, komu go oddałeś, nikczemniku!
– Twój braciszek jest bezpieczny, nie lękaj się o nic! – powtórzył zakonnik nieco surowszym tonem, bo poczuł się mocno urażony wyzwiskiem, które usłyszał. Zdjął brudną rękę dziewczyny ze swojego szkaplerza i otrzepał go demonstracyjnie, choć wcześniej nie przeszkadzało mu, że jest cały zakurzony. – Poszli go umyć i nakarmić, czego się tak pieklisz? Więcej pokory, dziecko!
Wtem w sieni zjawiła się podenerwowana Piekarzowa.
– Bądźże cicho, malutki właśnie zasnął! – zrugała Żywkę. – Dostaniesz ciepłą strawę, ale wprzódy musisz doprowadzić się do porządku.
Słowa gospodyni nieco uspokoiły roztrzęsioną dziewczynę.
– Czy mogę obaczyć Siemka? – zapytała nieśmiało.
– Mówiłam, później! Wprzódy musisz zmyć z siebie ten brud, bo wyglądasz jak istny kocmołuch. I żołądek masz pewnie pusty. Adelka się tobą zajmie.
– Muszę już wracać. Bóg zapłać, Jadwigo, za twoje dobre serce – powiedział zakonnik, po czym skłonił się w pas i wyszedł.
Młoda służąca pomogła Żywce wstać i poprowadziła ją pod rękę do maleńkiej izdebki na końcu domu. Nie pytając o nic, rozebrała ją do naga.
– Umyj się, bo woniasz przeokropnie – mruknęła, spoglądając łakomym wzrokiem na jej naszyjnik.
– Chcesz? – zapytała cichutko dziewczyna i bez cienia żalu zdjęła go z szyi.
Adelka wyszczerzyła popsute zęby. Już wyciągała po niego ręce, kiedy Żywka dodała:
– Ale nie wyznasz się nawet, kiej zacznie wysysać z ciebie siły i urodę. Mogą go nosić jeno kobiety spokrewnione z wiedźmą, do której ongiś należał. – Zgodnie z jej przewidywaniami służka skrzywiła się z odrazą i cofnęła ręce.
Choć woda w miednicy była lodowata, a dziewczyna wycieńczona pokonaniem kilkunastu kroków, chętnie przystąpiła do kąpieli. Zamroczyło ją przy schylaniu się, na szczęście Adelka zdążyła ją złapać i podtrzymać. Domycie brudu okazało się wcale nie takie proste i wymagało sporej pomocy służącej, ale po pewnym czasie skóra Żywki znów była biała jak śnieg.
Po wykąpaniu się dziewczyna dostała szarą, obcisłą sukmanę, z której tamta już wyrosła. Szata była poprzecierana w kilku miejscach, a na rękawie widniała wielka, brązowa plama.
– Co się gapisz? Twoje szmaty były lepsze? – zapytała już nie taka miła Adelka.
– Nie, ja jeno… – Żywka nie zdążyła dokończyć, bo ta weszła jej w słowo.
– Więc jazda do kuchni, zjesz coś i bierz się za robotę! Tutaj nie ma nic za darmo!
Widok umytej Żywki strasznie denerwował niezbyt nadobną Adelkę, która już wcześniej była zazdrosna o jej nietypową jak na dziewkę urodę. Gęste, długie włosy dziewczyny o odcieniu jasnego bursztynu stały się kolejnym powodem zazdrości służącej.
Żywka rzuciła się na kaszę z omastą, jakby pierwszy raz w życiu widziała jedzenie. W pośpiechu zjadła całą naszykowaną porcję, choć Adelka wcale nie pożałowała jej krupy.
– Chcesz jeszcze dokładki? – zapytała przymilnie służąca.
Skinęła nieśmiało głową i otrzymała drugą, solidną porcję ciepłej strawy. Zdołała zjeść tylko kilka kęsów, bo nagle potwornie rozbolał ją brzuch. Ból nasilał się z każdą chwilą, aż stał się nie do zniesienia. Wiła się na krześle, czując, jak skręcają się jej kiszki.
– A widzisz! Chciwość nie popłaca! – rzekła Adelka z głupim uśmiechem i opuściła kuchnię, zostawiając cierpiącą samą sobie.
Żywka była pewna, że właśnie nadszedł kres jej życia, ale zapomniała o swoim bólu, usłyszawszy przeraźliwy płacz Siemka. Zacisnęła zęby i ruszyła wolnym krokiem w stronę, z której dochodził. Otwarła bez pukania masywne, drewniane drzwi, za którymi chłopczyk wciąż nie przestawał zawodzić, i oniemiała na widok tego, co zobaczyła – Piekarzowa siedziała w wielkim fotelu z płozami i próbowała nakarmić go własną piersią! Wpychała mu ją na siłę do ust, a ten szarpał się i zanosił płaczem. Dziewczyna podbiegła do niej, ale nim zdążyła cokolwiek zrobić, otrzymała mocny cios z otwartej ręki prosto w twarz. Straciła równowagę i upadła.
– Wynocha mi stąd, przybłędo! – wycedziła przez zęby Piekarzowa.
– Poskarżę wszystko zakonnikowi! – zagroziła Żywka, rozcierając pulsujący policzek.
Gospodyni na jej słowa parsknęła szyderczym śmiechem.
– Adelka! – krzyknęła, a służąca od razu zjawiła się w izbie, uderzając drzwiami, niby to przypadkiem, próbującą się podnieść dziewczynę. – Nie chcę jej więcej widzieć!
Młoda służąca uśmiechnęła się od ucha do ucha. Ulżyło jej na sercu, że tak szybko pozbyła się nowej konkurentki. Do Żywki dotarło zaś, że jej prawdziwe problemy dopiero się zaczęły, a swoją butnością nic w tym domu nie wskóra.
– Nie, błagam was! Będę robić wszystko, czego zechcecie, jeno pozwólcie mi ostać! – obiecywała, padając kobiecie do samych nóg, chociaż miała przemożną chęć splunąć pod nie. – Proszę, miejcie litość nade mną nieszczęsną!
Piekarzowa najchętniej oddaliłaby ją od razu, ale myśl o wspomnianym zakonniku zawisła nad jej głową jak czarna chmura. Przecie Sambor mi tego nie daruje! Jak ja mu się wytłumaczę?, zastanawiała się. Trudno, zdzierżę dziewkę przez jakiś czas, a potem powie się, że nas okradła, i będzie po kłopocie!
– Dobrze – zdecydowała. – Ale nie zbliżaj się więcej do mojego synka, rozumiesz? A moją izbę omijaj szerokim łukiem! I w ogóle nie waż się więcej włazić do tego skrzydła domu! Ostrzegam, kolejnym razem ci nie podaruję!
Mojego synka? Ten czarci pomiot oddał nas w ręce wariatki!, przeraziła się Żywka, ale nie odezwała już nawet słowem.
Ciężki los czekał ją od tej pory. Adelka wynajdowała jej wciąż nowe, mozolne prace w gospodarstwie, którym nawet rosły chłop miałby ciężko podołać. Kiedy zaś dziewczyna opadała z sił, ta drwiła z niej i straszyła, że poskarży na nią Piekarzowej.
Z czasem służąca zaczęła też wyładowywać na Żywce wszystkie swoje złości. Biła ją nawet za najdrobniejsze przewinienia, a niekiedy to i zupełnie bez przyczyny, „tak na przyszłość”, jak to zwykła powtarzać. Adelka wiedziała doskonale, że jest całkowicie bezkarna, bo komu niby tamta miałaby się poskarżyć? Piekarzowej, która nie mogła na nią patrzeć i tylko szukała sposobności, aby się jej pozbyć? Nawet poduszka nie mogła być powiernikiem smutków Żywki, bo za każdym razem, gdy zaczynała wypłakiwać w nią oczy, obrywała od Adelki za „niszczenie pańskich dóbr”.
Zakonnik też rzadko kiedy zaglądał. Zresztą, jak już zachodził, służka gospodyni miała przykazane, żeby nie odstępowała swojej ofiary na krok.
– Skąd ten paskudny siniak na twojej twarzy? – zapytał raz zaniepokojony Sambor, mijając się z Żywką na podwórzu.
Dziewczyna była pewna, że są sami, i ledwie zdążyła otworzyć usta, zaraz wyrosła koło niej Adelka.
– Ta niezdara ciągle robi sobie jakąś krzywdę. Proszę ją, coby bardziej uważała, ale sami widzicie, znów się po ćmoku nadziała na otwarte drzwi – wytłumaczyła służka, nie dając jej dojść do słowa.
Sambor delikatnie ujął posiniaczoną twarz Żywki i przyjrzał się jej z bliska.
– Nie wygląda mi to wcale na drzwi! – Zmarszczył brwi i dotknął ostrożnie miejsce zasinienia. – Boli?
– Nie… – odpowiedziała cichutko dziewczyna, choć jej mina mówiła zupełnie coś innego.
Adelka szturchnęła ją w bok.
– Żyweczko, no powiedz braciszkowi, jak było – zachęcała, szczerząc dziurawe zęby.
– Tak, panie, było właśnie tak, jak mówi Adelka – przytaknęła Żywka ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w ziemię. Wiedziała doskonale, że jedno niewłaściwe słowo będzie ją słono kosztować.
Sambor od razu domyślił się, że coś jest na rzeczy.
– Będę cię mieć na oku! – ostrzegł Adelkę, po czym sięgnął do swojej torby i podał Żywce maść. – Smaruj dwa razy dziennie, to szybciej zejdzie – zalecił i ruszył do bramy.
– Przyda się! – uznała złośliwa służąca i wyrwała dziewczynie medykament z rąk. Nie przejęła się zbytnio słowami zakonnika, ale dbała od tej pory, żeby jej ofiara nie miała śladów przemocy w widocznych miejscach.
Jakby tego wszystkiego było mało, Piekarz zaczął spoglądać na nową służącą lubieżnym wzrokiem i traktować jak swoją własność. To ją klepnął w pośladek, to złapał za pierś, a kiedy indziej pocałował z zaskoczenia w usta. Jadwiga była tak zaaferowana dzieckiem, że niczego nie dostrzegała, zaś Adelka cieszyła się, że sama ma wreszcie spokój od natrętnego mężczyzny. Żywka chowała się przed nim po kątach, w obawie że może posunąć się do czegoś gorszego. Drżała na sam dźwięk jego głosu, a nocami dręczyły ją koszmary, w których zaciskał dłoń, tę z paskudnym, brązowoczerwonym znamieniem, na jej chudej szyi.
Jeden sen był wyjątkowo szpetny: uciekała przed Janem przez ciemny las, ale ten prędko ją dogonił, złapał z całej siły za włosy i zaczął szarpać. Próbowała się wyswobodzić, choć doskonale wiedziała, że nie ma żadnych szans w starciu z postawnym, silnym mężczyzną. Bolała ją cała głowa, a serce biło jak oszalałe.
Z koszmaru wyrwała ją Adelka.
– Wstawaj, nierobie! – ryknęła nad nią.
Przerażona Żywka poderwała się na równe nogi. Jakaż była zdziwiona, kiedy jej włosy zostały na poduszce! Dotknęła głowy obydwoma rękami i zamarła. Usiadła na łóżku, podniosła swój długi, gruby warkocz i przyglądała mu się chwilę z niedowierzaniem. Nagle cały ból wyrwał się z jej piersi głośnym szlochem, który wstrząsał jej ciałem raz po raz.
Adelka wybuchła dzikim, pustym śmiechem. Śmiała się tak donośnie, że do izby wpadła rozwścieczona Jadwiga. Zobaczywszy płaczącą Żywkę z obciętym włosami, gospodyni sama zaczęła się natrząsać.
– Bierz się za robotę, szkarado! – wrzasnęła w końcu. – Krowy same się nie wydoją! A i śniegu znów napadało!
Zima przyszła tego roku wyjątkowo wcześnie, bo w połowie listopada okryła świat białym puchem. Wraz z nią Żywce doszedł nowy obowiązek – od tej pory musiała wstawać przed świtem i odśnieżać ścieżki do bramy, obory i latryny. Po całym dniu pracy bywała tak zmęczona, że czasem nie wiedziała nawet, jak trafiała do łóżka. Mimo wszystko cieszyła się, że znaleźli z Siemkiem dach nad głową i ciepły kąt, bo gdzie by się niby podziali we dwoje w taką pogodę?
Otarła łzy dziurawym rękawem i ruszyła pospiesznie do obory. Nie potrafiła pogodzić się z myślą, że wygląda jak kmieć, ale bardzo szybko dostrzegła zalety tej przykrej sytuacji. Otóż napotkany w sieni Piekarz wzdrygnął się na jej widok i nawet nie dotknął jej palcem. Wybaczyła więc Adelce jej występek, a wręcz była wdzięczna za wyświadczoną nieświadomie przysługę.
Dwa dni później Sambor został wezwany do kaszlącej Piekarzowej. Zobaczywszy w sieni oskubaną z włosów Żywkę, wpadł w pasję i wbił Adelce palce w ramię, aż ta jęknęła z bólu.
– Ostrzegałem cię! – warknął przez zęby i zaczął nią potrząsać.
– Daj pokój, ona mi pomogła, naprawdę! – wrzasnęła Żywka i wyswobodziła przerażoną służącą z jego uścisku.
– Tak, właśnie tak, pomogłam jej, bo… Miała ten… kołtuna i ja jej pomogłam jeno się go pozbyć – tłumaczyła się nieskładnie Adelka, próbując wybrnąć z opresji.
– Sama jesteś kołtun! A do tego kłamczucha! Zejdź mi z oczu, pókim dobry!
Zakonnik nie musiał drugi raz powtarzać, bo dziewczyna pobiegła do swojej izby tak prędko, że się za nią kurzyło.
– Wreszcie mogę z tobą pomówić! – Uradowana Żywka złapała go za ręce. – Błagam, zabierz nas z tego żmijowiska, bo dłużej nie zdzierżę!
– Żywka, aż tak źle cię tu traktują? – zmartwił się Sambor. – A może zamieszkasz w naszym przytułku?
To było jedyne rozwiązanie, jakie przyszło mu akurat do głowy, zresztą, cóż on, biedny zakonnik, mógł jej więcej zaoferować?
– Razem z Siemkiem? – zapytała pełna nadziei dziewczyna i jeszcze mocniej ścisnęła jego wilgotne dłonie.
– Nie, Piekarzowa w życiu go nie odda. Ona wmówiła sobie, że to jej syn. Ale będziesz mogła go odwiedzać, dopilnuję tego!
Żywka puściła go gwałtownie.
– A niech cię Perun6 trzaśnie, przeklęty ojczulku! – wykrzyczała mu w twarz, po czym obróciła się na pięcie i tyle ją Sambor widział.
6 Perun – w mitologii słowiańskiej syn Światowida, bóg ognia i piorunów.
Stał z rozdziawionymi ustami dobrą chwilę, nim się opamiętał. Nie wiedział, co ma robić ani jak jej pomóc. Poszedł porozmawiać z Jadwigą. Kobieta obiecała mu, że od tej pory będzie przyglądać się obu dziewczynom baczniejszym wzrokiem, choć w duchu śmiała się z nieszczęścia młodej służącej, której szczerze nienawidziła.
Żywka nadal cierpiała. Chciała uciec od swoich oprawców, ale nie była w stanie opuścić Siemka. Musiała więc znosić cierpliwie wszystkie upokorzenia, choć bywały takie dni, że miała ochotę ze sobą skończyć.
Najbardziej ubolewała nad tym, że Piekarzowa wciąż nie pozwalała jej się zbliżać do chłopczyka. Nieraz słyszała z sieni jego wesołe gruchanie, zaraźliwy śmiech czy cichutkie kwilenie i jedynie to trzymało ją jeszcze przy życiu. Próbowała sobie tłumaczyć, że kobieta opiekuje się Siemkiem najlepiej, jak potrafi, i że zapewni mu dobry byt, ale rozłąka z nim bolała ją bardziej każdego dnia.
Święta były dla niej wyjątkowo trudne. Żyła nadzieją, że Piekarzowa ulituje się nad nią choć w ten wyjątkowy czas. Błagała na kolanach o krótkie spotkanie z dzieckiem, ale gospodyni była nieprzejednana, mało tego, zasłoniła Siemka plecioną derką, kiedy spotkały się przypadkowo na podwórzu. Warkocz stanąłby Jadwidze dęba, gdyby wiedziała, czego jej Żywka wtenczas pożyczyła. To wydarzenie przelało czarę goryczy.
Byle do Jarych Godów7, powtarzała sobie od tej pory. Ubije się Marzannę8, to i zima odejdzie precz, a tedy…
7 Jare Gody – w kulturze słowiańskiej kilkudniowy cykl obrzędów rozpoczynających się w równonoc wiosenną i trwających do pierwszej pełni księżyca tuż po niej. Obrzędy były związane z witaniem wiosny i odganianiem tego, co złe. Przepędzenie zimy polegało na utopieniu lub spaleniu kukły symbolizującej Marzannę.
8 Marzanna – w wierzeniach słowiańskich bogini zimy, śmierci, zaświatów, a także uosobienie sił przyrody.
Dziewczyna przestała ronić łzy, bo one i tak niczego nie zmieniały. Przestała też bać się Adelki, bo cóż mogła jej więcej zrobić prócz nowego siniaka? I w końcu przestała liczyć na pomoc zakonnika, który wprzódy sprowadził na nią i na Siemka kłopoty, a potem umył od wszystkiego ręce. Jak ten Piłat.
Zaczęła planować. Powoli i rozważnie.
Kiedy świat budził się do życia po długiej i mroźnej zimie, Żywka też stała się bardziej ożywiona i radosna, co nie uszło uwadze Sambora. Zapytana o powód lepszego nastroju zbyła go opowieścią o pierwszych pąkach na drzewach i wesołych trelach ptaków. Zakonnik zauważył, że dziewczyna od dawna mocno od niego stroni. Nie było jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo wraz z odwilżą wypełzły z ziemi wszelkie paskudztwa i miał ręce pełne roboty przy chorych w przytułku. Do tego, jak to zwykle przy wiosennych roztopach, w Żywcu wylała Soła i trzeba było pomóc ludziom walczyć ze skutkami powodzi.
Wedle opowieści starego plebana nazwa Soła9 została nadana rzece jeszcze w zamierzchłych czasach przez wędrowne plemię Galatów, które osiadło na wzgórzu Grojec10. Miała w jego języku oznaczać „dająca siły” – jak sól, na której lud ten opierał swą gospodarkę. Żywczanie czuli się jednak bezsilni w obliczu górskiego, kapryśnego cieku i zgodnie przyznawali, że lokacja osady w jego dolinie była niezbyt fortunnym pomysłem11.
9 Według legendy związanej z Żywcem w dolinie rwącej górskiej rzeki zatrzymało się niewielkie celtyckie plemię, któremu przewodził stary Dajko. Po tym, jak zjawa wyłaniająca się z wody uzdrowiła jego konającego wnuka, nazwał rzekę Solą, co w jego języku oznaczało „dająca siły”.
10 Obecność Celtów na wzgórzu Grojec potwierdzają badania archeologiczne – odnaleziono tam liczne ślady osadnictwa kultury celtyckiej. Według badaczy osiedle to istniało jeszcze w I wieku n.e.
11 Miasteczko Żywiec pierwotnie lokowane było w miejscu późniejszej wsi Stary Żywiec (obecnie zalana wodami Jeziora Żywieckiego). Częste powodzie dezorganizowały życie mieszkańców, dlatego w pierwszej połowie XV wieku część z nich przeniosła się w górę rzeki Soła, na obszar dzisiejszego Żywca (okolice rynku).
Żywka czekała, a jej podniecenie rosło. Podsłuchała raz przy sprzątaniu, że mały zaczął sam siadać. Ileż by dała, żeby to wreszcie zobaczyć! Wiedziała jednak, że nie powinna działać pochopnie, bo jeden niewłaściwy ruch może kosztować ją życie. Poznała na tyle swoich gospodarzy, że spodziewała się po nich wszystkiego.
Już na przednówku nadarzyła się długo wyczekiwana szansa na uwolnienie się spod ich jarzma. Jako że nikogo nie było akurat w pobliżu, zaczepiła wychodzącego z domu Sambora i wywiedziała się, że Siemko jest mocno zakatarzony. Słyszała wcześniej, że Piekarzowa musi stawić się z rana u wójta, i uśmiechnęła się w duchu, kojarząc ze sobą obie wieści. Z rumieńcami na twarzy poprosiła zakonnika o lek na problemy z zaparciami, a otrzymany od niego olejek kleszczowinowy12 o wdzięcznej nazwie Palma Christi13 ukryła pospiesznie pod koszulą, zanim zjawiła się przy nich Adelka.
12 Olejek kleszczowinowy – olejek wytwarzany z rącznika pospolitego, obecnie znany jako olejek rycynowy.
13 Palma Christi (łac.) – dłoń Chrystusa. Rącznik pospolity, ze względu na kształt liści i właściwości uzdrawiające, w średniowieczu nazywany był „dłonią Chrystusa”.
Nazajutrz Piekarzowa wyszła do wójta, a jej służąca zasiadła przy kunsztownie rzeźbionej kołysce. Warowała nad dzieckiem jak kot koło dziury, dopóki nie poczuła bulgotania w żołądku. To zaczął działać specyfik, który Żywka dolała jej przy wieczerzy do maślanki. Adelka opuściła pospiesznie izbę swojej pani i drobiąc nogami, skierowała się za potrzebą do latryny na podwórzu. Żywka ruszyła za nią. Chowając się za węgłem, odczekała, aż za dziewczyną zamkną się drzwi. Podbiegła wówczas prędko i zastawiła je deską, po czym popędziła z duszą na ramieniu prosto do izby Piekarzowej.
Podeszła z łomoczącym sercem do kołyski. Przystanęła nad nią i pochylała się powoli, napawając każdą chwilą. To niemożliwe, pomyślała, dojrzawszy w niej sporego, pulchnego niemowlaka z jasną czuprynką na głowie. Dziecko spało spokojnie, a ona pogładziła go delikatnie po rumianym policzku.
– Mój Siemuś… – szepnęła wzruszona.
Czy ten maleńki, chudziutki i blady noworodek, którego zapamiętała, mógł się aż tak bardzo zmienić? Mógł – w końcu minęło prawie pół roku, odpowiedziała sobie w myślach. Rozdygotana wyjęła ostrożnie chłopczyka z kołyski i pognała z nim prosto do wyjścia.
W sieni wpadł jej pod nogi rudy kot, ulubieniec pani domu, ale też jej samej. W najtrudniejszych chwilach bywał dla niej pocieszeniem, chociaż Adelka gromiła ją niejeden raz za głaskanie go. Kocur miauknął żałośnie, a ona straciła równowagę. W ostatniej chwili obróciła się, żeby nie zrobić Siemkowi krzywdy, i runęła plecami na twardą, drewnianą podłogę. Malec się nawet nie obudził.
– Dzięki ci, dobry Boże! – westchnęła cichutko.
Z każdą kolejną chwilą czuła coraz bardziej piekący ból w kostce, ale kiedy zobaczyła obok siebie telepiącego się w konwulsjach kota, serce zabolało ją jeszcze mocniej niż puchnąca w oczach stopa. Nie było jednak czasu na rozczulanie się ani nad nieszczęsnym zwierzęciem, ani nad sobą. Zacisnęła zęby, mimo że chciało się jej wyć. Podniosła się z ziemi i kuśtykając, pobiegła na podwórze.
– Byle zdążyć, byle jeno zdążyć! – powtarzała gorączkowo.
Pozostało pokonać bramę i nareszcie będą wolni! Tuż za przepustką do wolności spotkała ją jednak bardzo przykra niespodzianka: Piekarzowa wróciła po papiery, których zapomniała zabrać do wójta. Teraz, kipiąc ze złości, czekała na nią na podjeździe wraz z rozjuszoną Adelką, która dzierżyła w ręce spory kamień. Żywka oblała się zimnym potem. Gospodyni wyrwała jej Siemka, a służka wzięła zamach i wymierzyła cios. Dziewczyna poczuła silny, pulsujący ból na czubku głowy. Osunęła się z wolna na ziemię, a po chwili ogarnęła ją ciemność.
– No to po Marzannie – rzuciła obojętnie Jadwiga, a potem czule ucałowała tulone w ramionach dziecię.
– Będziem świętować Jare Gody – zachichotała Adelka, wlokąc krwawiącą Żywkę za nogi ku podwórzu.