Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Słowiańskie siedlisko. Dar Rzepki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słowiańskie siedlisko. Dar Rzepki - ebook

Związek Dziewanny i Dobromira zakończył się tragicznie. Ukąszona przez jadowitą żmiję młoda żona i matka przed śmiercią łączy dłonie Rzepki i swego męża, wyrażając pragnienie, by się pobrali i zostali rodzicami małego Radosława. W niedługim czasie Rzepka rodzi bliźnięta – Milenę i Ludomira – które wychowują się razem z synem Dziewanny.
Mijają lata i dzieci dorastają. Każde poznaje miłość i musi wybrać własną drogę, na której szczęście przeplata się z bólem, radość ze smutkiem, a nadzieja z rozpaczą. Taki już jest człowieczy los, że raz dobro, raz zło rozdaje, a bohaterom nie pozostaje nic innego, jak się podporządkować.
Napisana z epickim rozmachem powieść ukazuje świt nowych idei będących konsekwencją przyjęcia chrztu przez Mieszka I. Świat starych pogańskich wierzeń z wolna ustępuje miejsca nowej wierze, która na zawsze odmieni oblicze rodzącego się Piastowego państwa.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66201-04-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dramatis personae

Cha­łu­pa Do­bro­mi­ra

Rzep­ka i Do­bro­mir – zie­lar­ka i woj

Ra­do­sław – syn Dzie­wan­ny

Mi­le­na i Lu­do­mir – bliź­nia­ki

Ko­lej­ne po­ko­le­nie

Bo­gu­mił i Ka­zi­mierz – sy­no­wie Ra­do­sła­wa

Mi­łosz – syn Mi­le­ny

Cud­ka – cór­ka Lu­do­mi­ra

Cha­łu­pa Chwa­ści­cha

Chwa­ścich i Biał­ka – mał­żeń­stwo bed­na­rzy

Na­łęcz­ka – cór­ka

Bo­ży­dar – naj­młod­szy syn

Cha­łu­pa Bu­ha­jów

Bu­haj i Bu­haj­ka – mał­żeń­stwo ła­zieb­ni­ków

Wit­ko – naj­star­szy syn

Prze­cław – młod­szy syn

Ma­cie­rzan­ka – ich sio­stra

Ru­san­ka – cór­ka Ma­cie­rzan­ki

Cha­łu­pa Zby­sła­wa

Zby­sław i Do­broch­na – mał­żeń­stwo cie­ślów

Ra­gosz­cza – cór­ka

Cha­łu­pa Zby­cha

Chwo­stek – ko­wal z Po­la­ny

Zbych i Zby­cho­wa – jego ro­dzi­ce

Dwór ksią­żę­cy i kró­lew­ski

Miesz­ko I – ksią­żę Po­lan

Do­bra­wa Prze­my­ślid­ka – chrze­ści­jań­ska żona Miesz­ka, księż­nicz­ka cze­ska

Ju­dy­ta, Wra­ty­sła­wa, Do­bro­nie­ga – dwor­ki Do­bra­wy

Bo­le­sław i Świę­to­sła­wa – dzie­ci Miesz­ka i Do­bra­wy

Oda Dy­try­ków­na – dru­ga żona Miesz­ka, mnisz­ka nie­miec­ka

Świę­to­pełk, Lam­bert i Miesz­ko – dzie­ci Miesz­ka i Ody

Wła­dy­sa – cór­ka Ju­dy­ty

Misz­ka gra­jek – oj­ciec Wła­dy­sy

Dar­li­na – pia­stun­ka Wła­dy­sy

Unger – bi­skup

Eryk Zwy­cię­ski – król Szwe­cji

Swen Wil­ko­oki – przy­bocz­ny kró­la

Gun­hil­da, In­ge­borg i Si­grid – szwedz­kie dwor­ki Świę­to­sła­wy

Pi­wo­wa­ry

Żam­boch – przy­bysz z Pi­wo­wa­rów

Ju­no­sza – jego brat

Ża­go­ta – żona Ju­no­szy

Go­łasz, Sła­woj, Bia­łosz – ich sy­no­wie

Bia­go­ta – mat­ka Ża­go­ty

Gał­czy­cha i Peł­ka – ro­dzi­ce Żam­bo­cha i Ju­no­szy

Bog­dan – są­siad

Ko­niu­chy

Mie­czy­sław – ko­wal

Wi­sła­wa – jego mat­ka

Gał­ka – dziew­ka

Szew­czy­cha – bab­ka Gał­ki

Paź­dzi­cha – są­siad­ka

Niem­cy

Bru­no – mnich

Hen­ning – jego sio­strze­niec

Cor­ne­lius i He­dwig – ro­dzi­ce Hen­nin­ga

Ru­dol­fus – ich krew­ny

Hodo – mar­gra­bia Mar­chii Łu­życ­kiej

Zyg­fryd von Wal­beck – moż­no­wład­ca

Po­zo­sta­łe per­so­ny

Lud­mi­ła i Bo­ży­woj – są­sie­dzi Biał­ki i Chwa­ści­cha

Wierz­bin­ka – sio­stra Misz­ki graj­ka

Ry­znar – dzi­wak z Po­la­ny

Ja­gód­ka – jego sio­stra

Rut­ka – ich mat­ka

So­cha – pi­wo­war­ka

Kaź­mir, Ru­san i Go­ścich – otro­ki z Po­la­ny

Wę­dry­cho­ra – sta­rzec

Na­mysł i Jak­sa – bra­cia Biał­ki

Pa­proć – jej mat­kaRozdział 1. Jutrzenka miłości

Pra­sta­ra pusz­cza po raz ko­lej­ny wy­peł­ni­ła się za­pa­cha­mi lata. Znów moż­na było wy­brać się po le­śne ja­go­dy, pod­bie­rać pta­kom jaja w gniaz­dach albo miód pra­co­wi­tym psz­czo­łom. Od cza­su do cza­su dało się sły­szeć trzask pa­da­ją­ce­go od to­po­rów drze­wa, do­no­śny śmiech plą­sa­ją­cych w gę­stwi­nach dzie­ci oraz na­wo­ły­wa­nia znie­cier­pli­wio­nych, za­ję­tych zbie­ra­niem chru­stu ma­tek.

Tyl­ko Rzep­ka nie cho­dzi­ła w pusz­czę. W okre­sie żniw spo­dzie­wa­ła się roz­wią­za­nia. Cięż­ko jej było na­wet koło domu się krzą­tać, to­też sie­dzia­ła prze­waż­nie na ła­wecz­ce przed cha­łu­pą i wy­pla­ta­ła ko­sze, od cza­su do cza­su zer­ka­jąc na ba­wią­ce­go się w po­bli­żu Ra­do­sła­wa.

Dzie­cię z po­wi­ja­ków już po­przed­nie­go roku wy­ro­sło i bie­ga­ło wo­kół, wy­krzy­ku­jąc coś we­so­ło. A po­nie­waż lek­ką mowę mia­ło, wie­lu rze­czy się od nie­go do­wie­dzieć moż­na było, gdyż nad wiek ro­zum­ne się oka­za­ło. Ile­kroć opie­kun­ka na nie spo­glą­da­ła, tę­sk­no­tę i ża­łość w ser­cu swym czu­ła. Pa­cho­lę jak dwie kro­ple wody do Dzie­wan­ny było po­dob­ne! Jego nie­bie­skie oczę­ta lśni­ły peł­nym uf­no­ści bla­skiem, wło­sy mia­ło pło­we ni­czym kło­sy psze­ni­cy, a na ustach błą­kał się za­gad­ko­wy, ra­do­sny uśmiech.

Na twa­rzy Do­bro­mi­ra, gdy tyl­ko syna wi­dział, peł­na za­my­śle­nia po­wa­ga się ma­lo­wa­ła. On rów­nież do­strze­gał po­do­bień­stwo dzie­cię­cia do zmar­łej mat­ki. I cho­ciaż ni­g­dy o tym nie mó­wił, Rzep­ka wie­dzia­ła, że wciąż cier­pi po śmier­ci żony. Nie mo­gła go za to ga­nić. Ro­zu­mia­ła jego roz­pacz – ci­chą i za­ra­zem wiel­ce wy­mow­ną – po­nie­waż sama do­tąd nie otrzą­snę­ła się po stra­cie uko­cha­nej sio­stry. Po­dob­nie jak Do­bro­mir ani sło­wem o tym nie wspo­mi­na­ła. I tak żyli ze sobą po­łą­cze­ni wspól­nym, nie­mym bó­lem.

Tego dnia w po­po­łu­dnio­wej po­rze rów­nież na ła­wecz­ce sie­dzia­ła. Na­gle czyjś do­tyk z za­my­śle­nia ją wy­rwał. Po­czuw­szy na ra­mie­niu uścisk dło­ni, wzrok pod­nio­sła i sto­ją­cą obok świe­krę uj­rza­ła.

– Mogę spo­cząć przy to­bie? – za­py­ta­ła.

– Oczy­wi­ście – od­par­ła Rzep­ka i odło­ży­ła na bok ko­szyk, któ­ry wy­pla­ta­ła.

– Masz dość łasz­ków dla dziec­ka? – do­cie­ka­ła Biał­ka, wbi­ja­jąc wzrok w brzuch nie­wiast­ki.

– Tak. Po­ukła­da­łam w ku­frze wszyst­kie te, z któ­rych wy­rósł Ra­do­sław, a resz­tę uszy­ję dla mo­je­go syn­ka już po roz­wią­za­niu – wy­ja­śni­ła.

– No tak. W tym sta­nie nie wol­no ci igły do ręki brać, bo by dziec­ko za­szy­ty ro­zum mia­ło… – wes­tchnę­ła Chwa­ści­cho­wa po­ło­wi­ca. – Ale skąd pew­ność, że uro­dzisz chłop­ca? A je­śli to bę­dzie dziew­ka?

Rzep­ka, do­ty­ka­jąc łona, uśmiech­nę­ła się nie­znacz­nie.

– Po pro­stu mam prze­czu­cie, że to syn.

Biał­ka gło­wę w górę za­dar­ła i w błę­kit­ne nie­bo spo­glą­da­ła. Rzep­ka rów­nież po­wio­dła wzro­kiem w tym kie­run­ku, ale po chwi­li spoj­rze­nie jej po­now­nie spo­czę­ło na twa­rzy świe­kry. W cią­gu tych dwóch lat, od­kąd była żoną Do­bro­mi­ra, mat­ka męża po­sta­rza­ła się znacz­nie. W ką­ci­kach ust i wo­kół oczu zro­bi­ły się jej ku­rze łap­ki, czo­ło bruz­dy po­kry­ły, po­nad­to stra­ci­ła dwa ko­lej­ne przed­nie zęby. I ulot­ni­ła się gdzieś jej po­go­da du­cha. Co­raz czę­ściej po­pa­da­ła w za­du­mę i odrę­twie­nie, któ­re coś ze star­czej nie­mo­cy mia­ły.

Do­pie­ro Ra­do­sław, któ­ry wspiął się na ko­la­na bab­ki, do przy­tom­no­ści ją przy­wró­cił. Biał­ka po­gła­ska­ła wnę­ka po pło­wej głów­ce i zza pa­zu­chy miar­kę mio­du wy­ję­ła, któ­rą za­wsze ile­kroć wy­bie­ra­ła się do Rzep­ki, no­si­ła.

– A na, na­ści, wnu­siu! – za­chę­ca­ła dziec­ko do li­za­nia.

Pa­cho­lę nie ka­za­ło so­bie tego dwa razy po­wta­rzać. Wnet po­rwa­ło sma­ko­łyk z rąk bab­ki i zsu­nąw­szy się z jej ko­lan, za cha­łu­pę po­bie­gło.

– Nie mam po­ję­cia, kie­dy on tak urósł… – wes­tchnę­ła Rzep­ka.

– Lata lecą. Nie za­trzy­masz ich… – za­wtó­ro­wa­ła Biał­ka. Po chwi­li do­da­ła: – Do­brze, że bit­ki ja­kiejś te­raz nie ma, boć cięż­ko by ci było, gdy­by tak Do­bro­mir hen po­szedł.

Mło­da go­spo­dy­ni w od­po­wie­dzi tyl­ko gło­wą po­ki­wa­ła i wró­ci­ła pa­mię­cią do tego cza­su, gdy mąż zle­cił płat­ne­rzo­wi z pod­gro­dzia wy­ku­cie wo­jen­nej kol­czu­gi. Była bar­dzo kosz­tow­na, ale dużo le­piej chro­ni­ła niż zbro­ja łu­sko­wa, to­też żona nie pa­trzy­ła krzy­wo, gdy ich wspól­na sa­kiew­ka znacz­nie opróż­nia­ła.

Przez chwi­lę jesz­cze sie­dzia­ły w mil­cze­niu, aż Biał­ka pod­nio­sła się i mruk­nąw­szy, że wię­cej cza­su mi­trę­żyć nie bę­dzie, ku swo­jej cha­łu­pie po­szła.

Tym­cza­sem Rzep­ka Ra­do­sła­wa zła­pa­ła i do wiel­kiej izby za­pro­wa­dzi­ła.

– Sia­daj za sto­łem, brzdą­cu – po­wie­dzia­ła, sa­dza­jąc dziec­ko na krze­seł­ku. – Czas na obiad.

Za­raz też po­sta­wi­ła przed nim mi­skę z po­lew­ką z le­biod­ki i pa­trzy­ła, jak ma­lec wkła­da do buzi łyż­kę za łyż­ką. A le­d­wie na­peł­nił brzu­szek, zie­wać za­czął, więc go w ko­mór­ce na sien­ni­ku po­ło­ży­ła, gdyż z ko­ły­ski już wy­rósł.

– Śpij, ma­lusz­ku… – szep­nę­ła i po­ca­ło­wa­ła dzie­cię w spo­co­ne czół­ko.

Pod­par­ła się i cięż­kim kro­kiem do wiel­kiej izby wró­ci­ła. Mo­gła tro­chę od­po­cząć.

Cie­szy­ła się z nad­cho­dzą­ce­go roz­wią­za­nia. Wszyst­ko już przy­go­to­wa­ła na na­ro­dzi­ny dzie­cię­cia i mia­ła do­świad­cze­nie w opie­ce nad nie­mow­lę­ta­mi, co nie­ma­ło zna­czy­ło, gdyż nie mo­gła li­czyć ani na po­moc świe­kry, ani wła­snej mat­ki. Pierw­sza na zdro­wiu znacz­nie pod­upa­dła, dru­ga zaś mi­nio­nej zimy z osa­dy ucie­kła i wpadł­szy do głę­bo­kie­go dołu, za­mar­z­ła. Rzep­ka nie ży­czy­ła mat­ce ta­kie­go losu, lecz do tej pory za­sta­na­wia­ła się, czy lep­szy był dla niej na­gły zgon, czy ży­cie w cał­ko­wi­tej nie­mo­cie.

Nie­wia­sta tak głę­bo­ko w my­ślach się po­grą­ży­ła, że nie za­uwa­ży­ła, kie­dy Do­bro­mir do izby wszedł.

– No, ka­wał do­brej ro­bo­ty za nami – wes­tchnął, sia­da­jąc za sto­łem. – Już te­raz o zi­mie trze­ba my­śleć, by dość opa­łu zgro­ma­dzić.

Go­spo­dy­ni gło­wą po­ki­wa­ła i misę z po­lew­ką przed mę­żem po­sta­wi­ła.

Po­si­lał się w mil­cze­niu i do­pie­ro gdy łyż­kę odło­żył, ku żo­nie spoj­rzał.

– Jak się czu­jesz? – za­py­tał z tro­ską w gło­sie.

Rzep­ka dłoń do ogrom­ne­go brzu­cha przy­ło­ży­ła i od­par­ła:

– Cał­kiem do­brze, tyl­ko cza­sa­mi tak mnie ko­pie, że ustać nie mogę. No i mę­czę się bar­dzo. Zim­ni­ca swój ślad zo­sta­wi­ła…

Oczy­wi­ście bar­dzo do­brze pa­mię­tał tam­ten czas, kie­dy Rzep­ka o ży­cie wal­czy­ła, a jej młod­sza sio­stra w za­świa­ty ode­szła. Ale nie chciał o tym mó­wić. Nie było sen­su roz­dra­py­wać ran, któ­re do­tąd nie­zu­peł­nie się wy­go­iły.

– A cie­bie ra­mio­na od to­po­ra nie bolą? – Za­trosz­czy­ła się o zdro­wie męża.

– Bolą – przy­znał. – Ale cóż po­cząć?

– Przy­ło­żę ma­ści, co ła­ma­nie uśmie­rza – za­ofia­ro­wa­ła się na­tych­miast i na po­szu­ki­wa­nie zie­lar­skie­go wor­ka się uda­ła.

Po chwi­li Do­bro­mir le­żał już pół­na­gi na sien­ni­ku, a żona mu ra­mio­na na­cie­ra­ła.

– Mu­szę o cie­bie dbać – uśmiech­nę­ła się – bo cóż bym sama z dzieć­mi po­czę­ła?

– Da­ła­byś so­bie radę – od­parł i pa­trząc w po­wa­łę, za­raz do­dał po­waż­nie: – Gdy­by tak ksią­żę na woj­nę we­zwał…

Po­czu­ła, że ser­ce jej się ści­snę­ło. Uko­cha­ny był wo­jem, więc mu­siał­by na ksią­żę­ce we­zwa­nie się sta­wić. Nie znio­sła­by, gdy­by na woj­nie zgi­nął. Ko­cha­ła go rów­nie moc­no jak za cza­sów mło­do­ści, ale od pa­mięt­ne­go dnia, w któ­rym uczu­cia swe wy­zna­ła, ni­g­dy już po­dob­ne sło­wa nie pa­dły z jej ust. On rów­nież nie mó­wił o mi­ło­ści. Było do­kład­nie tak, jak kie­dyś jej za­po­wie­dział: dbał o nią i sza­no­wał, po­dob­nie jak Chwa­ścich Biał­kę. To wszyst­ko. A ona tę­sk­ni­ła za tym wy­zna­niem, choć mia­ła peł­ną świa­do­mość, że być może ni­g­dy go nie usły­szy.

Żeby od­go­nić przy­kre my­śli, za ro­bo­tę się wzię­ła. Ra­do­sław raz po raz bru­dził łasz­ki, to­też co­dzien­nie za cha­łu­pą w ba­lii prać mu­sia­ła. Było jej wpraw­dzie cięż­ko z wiel­kim brzu­chem i po­ci­ła się ogrom­nie, ale pra­ca przy­naj­mniej wszel­kie roz­my­śla­nia prze­ga­nia­ła.

Kie­dy wy­krę­ci­ła ostat­nią ko­szul­kę, w nie­bo spoj­rza­ła. Stwier­dziw­szy, że do wie­czo­ra odzie­nie trzy razy zdą­ży wy­schnąć, na sznu­rze je roz­wie­si­ła. Tym­cza­sem Do­bro­mir żyt­ni­cę uprząt­nąć po­szedł, jako że pora żniw wiel­ki­mi kro­ka­mi się zbli­ża­ła. Do­pie­ro z za­cho­dem słoń­ca do domu po­wró­cił.* * *

Rzep­ka nie cho­dzi­ła w pole, by zbo­że żąć. Le­cze­niem się zaj­mo­wa­ła. Zna­la­zło się paru star­ców do do­glą­da­nia i kil­ka nie­wiast w Po­la­nie, któ­re w po­ło­gu po­mo­cy od zna­chor­ki wy­cze­ki­wa­ły. To­też bra­ła ze sobą Ra­do­sła­wa i z zie­lar­skim wor­kiem na ple­cach ku cha­łu­pom szła, a tam już za­wsze ktoś ba­cze­nie na dzie­cię miał. Od­bie­ra­jąc po­ro­dy, o wła­snym roz­wią­za­niu roz­my­śla­ła i co­raz czę­ściej nie­po­kój w ser­cu czu­ła. Zbyt do­brze wie­dzia­ła, jak to wszyst­ko wy­glą­da. Zda­wa­ła so­bie spra­wę, że nie po­sia­da już ta­kie­go zdro­wia jak w przed­ślub­nych la­tach. Tyle trud­no­ści mo­gło­by się po­ja­wić… Ale któż swój los zna?

Słoń­ce wciąż sta­ło wy­so­ko, nie­bo błę­ki­tem wzrok lu­dzi ku so­bie przy­cią­ga­ło, a de­li­kat­ny wie­trzyk od pusz­czy cią­gną­cy ochło­dę noz­drzom niósł, gdy ku Zby­cho­wej cha­łu­pie po­dą­ża­ła. Tym ra­zem szła bez pa­sier­ba, któ­re­go u bab­ki zo­sta­wi­ła, po­nie­waż u ko­wa­lów nikt by dzie­cię­cia nie przy­pil­no­wał. Po śmier­ci Chwost­ka Zbych ze swą babą jako star­cy zgrzy­bia­li się po­ro­bi­li i nie­mal wszy­scy w Po­la­nie ry­chły zgon im wró­ży­li.

Nie mu­sia­ła pu­kać do cha­łu­py, gdyż drzwi na oścież otwar­te sta­ły, lecz mimo to z pew­nym wa­ha­niem próg prze­kro­czy­ła. Tam Wierz­bin­ka przy cho­rej ko­wa­lo­wej sie­dzia­ła, trzy­ma­jąc ją za rękę, lecz za­le­d­wie spo­strze­gła przy­by­łą, za­raz pod nogi splu­nę­ła. Rzep­ka wiel­ki ból w ser­cu po­czu­ła, wi­dząc, jak moc­no nie­na­wi­dzi jej ta, któ­ra kie­dyś wraz z nią i Dzie­wan­ną w Msz­czu­jo­wej cha­łu­pie miesz­ka­ła.

– Wi­taj, Wierz­bin­ko!

Obłą­ka­na nie­wia­sta w od­po­wie­dzi jeno gło­wę od­wró­ci­ła.

Rzep­ka wes­tchnę­ła i do ko­wa­lo­wej po­de­szła. Sta­ra spoj­rza­ła na nią z nie mniej­szym ja­dem w oczach niż daw­na druh­na.

– Przy­szłam do was… jako że wasz mąż mnie wo­łał. Po­dob­no ko­ści że­ście po­ła­ma­li…

– Do mnie już ni­ko­go nie trza – wy­sy­cza­ła Zby­cho­wa. – A ju­ści na pew­no nie tę, co mego Chwost­ka uto­pi­ła!

Rzep­ka taki za­wrót gło­wy na te sło­wa po­czu­ła, że omal na kle­pi­sko się nie osu­nę­ła.

– Prze­cie wie­cie, żem go nie po­to­pi­ła. Sąd boży zde­cy­do­wał, za kogo pójść mia­łam.

– A, sąd boży! – Sta­ru­cha splu­nę­ła.

Rzep­ka naj­chęt­niej ucie­kła­by stam­tąd, lecz w tej chwi­li do izby sta­ry ko­wal wszedł.

– A daj­że, sta­ra babo, ko­ści po­ma­cać! Sa­me­gom chcesz mnie na tym świe­cie osta­wić czy co?!

– Oj, dur­nyj dzia­du! Ju­ści ja wolę po­mrzeć w bo­le­ści, niź­li od tej la­ta­wi­cy po­moc przy­jąć! – od­pa­li­ła ko­wa­lo­wa.

– Wie­cie co, Zby­cho­wa? – po­sta­wi­ła się Rzep­ka bla­da jak prze­ście­ra­dło. – Wasz chłop to niech mnie woła, jak bę­dzie­cie chcie­li, żeby wam ko­ści na­sta­wiać! Do dom wra­cam, bo dzie­cię pil­no­wać mu­szę! – To po­wie­dziaw­szy, okrę­ci­ła się na pię­cie i tak szyb­ko, jak jej na to wiel­ki brzuch po­zwa­lał, z cha­łu­py wy­szła.

Le­d­wo zaś próg prze­kro­czy­ła, na Wit­ka wpa­dła, któ­ry w tym mo­men­cie z kuź­ni wy­szedł. On rów­nież krzy­wym okiem na nią spoj­rzał.

– Coś tu chcia­ła? – syk­nął.

– Ko­wal mnie do żony wo­łał, ale zda­ło się, że na próż­no – od­par­ła po­spiesz­nie i wy­mi­nąć go chcia­ła, boć jej dro­gę za­stą­pił.

Jed­nak on jak głaz w miej­scu stał i ani my­ślał zna­chor­kę prze­pu­ścić. Po­chy­liw­szy się groź­nie, nie­swo­im gło­sem wy­chry­piał:

– To przez cie­bie ona w obłęd po­pa­dła… Zwio­dłaś wszyst­kich, żmi­jo jed­na! A jam ją chciał brać, czar­no­bre­wą, do cha­łu­py przy­jąć. Te­raz jak, sko­ro ona obłą­ka­na?!

– Czyż to moja wina? – wy­szep­ta­ła Rzep­ka prze­ra­żo­na. – Prze­cie jam nie chcia­ła jej skrzyw­dzić. Cze­muż mnie tak nie­na­wi­dzi­cie?! – Ostat­nie sło­wa wy­krzy­cza­ła nie­mal, boć taki ból w ło­nie ją chwy­cił, że aż wpół się zgię­ła.

Wit­ko uśmiech­nął się wzgar­dli­wie i tym ra­zem po­zwo­lił się wy­mi­nąć. Rzep­ka, chwy­ciw­szy się obie­ma rę­ka­mi pod brzuch, w kacz­ko­wa­ty bieg się pu­ści­ła, jako że wszyst­ko na przed­wcze­sny po­ród wska­zy­wa­ło. Żni­wa na­wet nie w po­ło­wie sta­ły, a ona na samo ich za­koń­cze­nie roz­wią­za­nia się spo­dzie­wa­ła, to­też nie na­my­śla­jąc się wie­le, ku Chwa­ści­cho­wej cha­łu­pie się zwró­ci­ła, gdyż do swe­go domu znacz­nie da­lej mia­ła. I nie wia­do­mo, jak by się to wszyst­ko skoń­czy­ło, gdy­by na­gle Na­łęcz­ka, wy­cho­dząc z cha­łu­py, jej nie wy­pa­trzy­ła.

– Co się sta­ło?! – za­wo­ła­ła na wi­dok ją­trew­ki, któ­ra wręcz zgi­na­ła się we dwo­je.

– Za­czę­ło się… – jęk­nę­ła Rzep­ka. – Za wcze­śnie…

Dziew­ka bły­ska­wicz­nie zro­zu­mia­ła, w czym rzecz. Pod­sko­czy­ła do krew­nej, pod ra­mię moc­no ją chwy­ci­ła i za­raz do cha­łu­py po­wio­dła.

– Mat­ko! Rzep­ka ro­dzi! – krzyk­nę­ła.

Biał­ka, trzy­ma­jąc Ra­do­sła­wa w ra­mio­nach, na­tych­miast wy­chy­li­ła się z ko­mo­ry.

– Już?! – za­wo­ła­ła zdu­mio­na. – Toż jesz­cze czas!

Rzep­ka skrzy­wi­ła się pod wpły­wem po­twor­ne­go bólu. Świe­kra za­raz wnu­ka w ra­mio­na cór­ki rzu­ci­ła.

– Za­bierz go do Lud­mi­ły i wnet tu wra­caj! – po­na­gli­ła. – Sama nie wy­do­łam po­ro­du ode­brać. I po­ślij ko­goś po Do­bro­mi­ra, by pręd­ko z pola przy­by­wał!

Na­łęcz­ka, nie tra­cąc ani chwi­li, z cha­łu­py wy­bie­gła, tym­cza­sem go­spo­dy­ni Rzep­kę na zy­dlu po­sa­dzi­ła i koło go­rą­cej wody się za­krząt­nę­ła. Za­raz też zna­la­zła czy­ste prze­ście­ra­dła i nóż we wrzą­tek wsa­dzi­ła. Nim dziew­ka od są­siad­ki wró­ci­ła, wszyst­ko do po­ro­du przy­go­to­wa­ne było.

– Po­móż jej cho­dzić! – na­ka­za­ła Biał­ka, le­d­wie cór­ka drzwi za­mknę­ła.

Na­łęcz­ka nie ka­za­ła so­bie tego dwa razy po­wta­rzać. Na­tych­miast sko­czy­ła, by bra­to­wą pod­trzy­mać i w po­cho­dzie wo­kół sto­łu do­po­móc.

Gdy po raz szó­sty okrą­ży­ły izbę, Rzep­ka prze­sta­ła nad sobą pa­no­wać. Raz po raz z jej krta­ni wy­do­by­wał się gło­śny krzyk, a kie­dy po­czu­ła, że pora przeć, wyła jak ran­na wil­czy­ca w pusz­czy.

– Co z Do­bro­mi­rem?! – de­ner­wo­wa­ła się Biał­ka. – Już po­wi­nien być z pola! Nie mam kogo po­słać po krze­sło po­ro­do­we!

– Może ja po­bie­gnę? – za­py­ta­ła Na­łęcz­ka nie­spo­koj­nie.

– Ty mu­sisz tu być. Mnie dło­nie drę­twie­ją i nie zła­pię ose­ska! Gdzież on jest, u li­cha?! – Le­d­wo to wy­krzy­cza­ła, a drzwi cha­łu­py otwo­rzy­ły się na oścież i syn do wiel­kiej izby wpadł.

– To już?! – za­wo­łał, cho­ciaż nie mu­siał, boć tak prze­raź­li­wych ję­ków w ży­ciu nie sły­szał.

– Bie­gnij po krze­sło po­ro­do­we! Ona za chwi­lę uro­dzi! – po­na­gli­ła go mat­ka.

Do­bro­mir jak wi­cher z cha­łu­py wy­padł i rów­nie bły­ska­wicz­nie po­wró­cił, nio­sąc cięż­ki me­bel, któ­ry na­tych­miast na środ­ku izby po­sta­wił.

– Wy­noś się stąd! – gruch­nę­ła mat­ka.

– Ni­g­dzie nie idę! – oświad­czył sta­now­czo. – W czym będę mógł, po­mo­gę!

– To sta­waj za nią i złap pod ra­mio­na! – wy­pa­li­ła Na­łęcz­ka.

Do­bro­mir, sta­nąw­szy za opar­ciem krze­sła, chwy­cił żonę pod pa­chy i za­gry­za­jąc usta, pod­trzy­my­wał, kie­dy par­ła. Świe­kra prze­po­co­ne gie­zło ro­ze­drzeć już zdą­ży­ła i wło­żyw­szy ręce mię­dzy uda Rzep­ki, no­wo­rod­ka przy­ję­ła.

– Dziew­ka! – za­wo­ła­ła Na­łęcz­ka ura­do­wa­na i za­raz bra­ta­ni­cę do ob­my­cia za­bra­ła.

Bab­ka tym­cza­sem pę­po­wi­nę za­wią­za­ła i znów się ku sy­no­wej ob­ró­ci­ła, jako że ta krzy­czeć nie prze­sta­wa­ła.

– Toć chy­ba jesz­cze jed­no idzie! – za­wo­ła­ła Biał­ka zdu­mio­na. I ocie­ra­jąc pot z czo­ła Rzep­ki, uspo­ka­ja­ją­co pra­wi­ła: – Od­dy­chaj głę­bo­ko! O tak, dasz radę…

Ro­dzą­ca na­pię­ła się i reszt­ka­mi sił dru­gie dzie­cię na świat wy­da­ła. A po­tem roz­sz­lo­cha­ła się tak z ulgi, jak i ze szczę­ścia.

– Chło­pię! – za­wo­ła­ła Na­łęcz­ka z pro­mien­ną twa­rzą. – Ma­cie bliź­nia­ki!

Do­bro­mir był tak wzru­szo­ny, że sło­wa wy­mó­wić nie mógł. Po­chy­lił się i czu­le uca­ło­wał spo­co­ne czo­ło żony. Po­tem po­wstać jej po­mógł i na łóż­ku po­ło­żył, by sił na­bie­ra­ła. Wie­dział, że sta­rym zwy­cza­jem mąż na­śla­du­je za­cho­wa­nia żony w cza­sie po­ło­gu: sły­sząc po­ro­do­we jęki, męż­czy­zna stę­ka, jak­by sam od­czu­wał bóle, aby w ten spo­sób prze­jąć na sie­bie część żo­ni­ne­go tru­du. I rze­czy­wi­ście coś w tym było, bo gdy pod­trzy­my­wał Rzep­kę, czuł się tak, jak­by sam miał wy­dać dzie­cię na świat…1

1 Jest to zwy­czaj ma­gicz­ny zwa­ny w an­tro­po­lo­gii kul­tu­ro­wej ku­wa­dą (wy­sia­dy­wa­niem), po­wszech­ny u wie­lu lu­dów, w tym in­do­eu­ro­pej­skich, zna­ny rów­nież u Sło­wian.

Tym­cza­sem ród­ka le­ża­ła w po­ście­li, a każ­de z bliź­niąt po obu stro­nach przy pier­si trzy­ma­ła. Była taka szczę­śli­wa, że có­recz­kę i syn­ka mę­żo­wi po­ro­dzi­ła!

– Jak na­zwie­cie dzie­wecz­kę? – za­cie­ka­wi­ła się Na­łęcz­ka.

– Mi­le­na… – wy­szep­ta­ła Rzep­ka.

Do­bro­mir ski­nął gło­wą.

– A chłop­ca? – do­da­ła Biał­ka.

– Do­bro­mir…

– Lu­do­mir – po­pra­wił mło­dy ociec. – Mi­le­na i Lu­do­mir.

Rzep­ka tyl­ko uśmiech­nę­ła się nie­znacz­nie.

– Mu­szę uznać dzie­ci, jak sta­ry zwy­czaj każe – oznaj­mił męż­czy­zna, bio­rąc syna w ra­mio­na. Uniósł go trzy razy do po­wa­ły, uca­ło­wał, a po­tem to samo z cór­ką zro­bił.

Biał­ka scho­wa­ła w po­wi­ja­ki po mo­ne­cie, by los dzie­ciom w ży­ciu da­rzył.

– Te­raz już stąd idź – ozwa­ła się do syna. – Nie­chaj Rzep­ka wy­po­czy­wa. Star­czy, że my dwie przy po­łoż­ni­cy osta­nie­my.

Do­bro­mir ski­nął gło­wą, wes­tchnął, spoj­rzał na żonę i nic już nie mó­wiąc, z cha­łu­py wy­szedł. Rzep­ka nie­za­dłu­go w nie­spo­koj­ny sen za­pa­dła.* * *

Z wie­czo­ra oka­za­ło się, że mło­da mat­ka go­rącz­ką za­pło­nę­ła. Le­ża­ła w łóż­ku cała w po­tach i dresz­cza­mi wstrzą­sa­na, a świe­kra, okrut­nie zmar­twio­na, czo­ło jej ocie­ra­ła i raz po raz ku­bek z wodą do ust przy­sta­wia­ła. Żad­ne­go chło­pa w cha­łu­pie nie było, jako że Biał­ka wszyst­kich wy­gna­ła i te­raz u Do­bro­mi­ra no­co­wa­li. To­też sama z Na­łęcz­ką o Rzep­kę sta­rać się mu­sia­ła i czu­ła, że z każ­dą chwi­lą co­raz więk­szy strach ją ogar­nia.

– Dadź­bog, jesz­cze i tego bra­ko­wa­ło… – za­wo­dzi­ła. – W dresz­czy­cę po­ło­go­wą za­pa­dła!

– Co te­raz? – py­ta­ła Na­łęcz­ka, nie mniej od mat­ki za­lęk­nio­na.

– A bo ja wiem? Tak nie­raz bywa w po­ło­gu. Bo­gów trza o po­moc pro­sić!

Na­gle Rzep­ka spo­co­ną gło­wą po po­ście­li rzu­cać za­czę­ła i coś o Wierz­bin­ce i Chwost­ku za­ma­ja­czy­ła.

– Dadź­bog… – wzdy­cha­ła Biał­ka, a pło­mień po­chod­ni cie­niem kładł się na jej bla­dej twa­rzy.

Na­łęcz­ka ze­rwa­ła się z zy­dla.

– Bie­gnę po Do­bro­mi­ra! – za­wo­ła­ła i już jej nie było.

Tym­cza­sem bab­ka przy ose­skach się uwi­ja­ła, boć zgłod­nia­łe pła­kać po­czę­ły. Gdy do mat­czy­nej pier­si je przy­ło­ży­ła, wnet za­mil­kły.

– No! – Ode­tchnę­ła cięż­ko jak miech ko­wal­ski i swe czo­ło z rosy otar­ła. A kie­dy na zy­dlu spo­czę­ła, Do­bro­mir do cha­łu­py jak bu­rza wpadł.

– Po­mar­ła?! – krzyk­nął strasz­li­wym gło­sem, aż nie­mow­lę­ta znów kwi­lić po­czę­ły.

– Ci­chaj, bo dzie­ci stra­chasz! – ofuk­nę­ła go. – Nie po­mar­ła, ale źle z nią…

– A cóż…

– W po­ło­go­wą go­rącz­kę za­pa­dła. Dadź­bog, by wy­ży­ła!

Po­bladł strasz­li­wie i przy żo­ni­nym po­sła­niu na ko­la­na się osu­nął. Przy­ło­żył wiel­ką dłoń do jej roz­pa­lo­ne­go lica i coś ci­cho szep­cząc, oczy przy­mknął. Biał­ka, wi­dząc sy­now­ską bo­leść, w bok się usu­nę­ła, on zaś aż do pół­noc­ka przy Rzep­ce klę­czał. Przy­po­mniał so­bie tam­ten od­le­gły czas, kie­dy z le­d­wo­ścią z zim­ni­cy wy­szła, i bał się strasz­li­wie, że tym ra­zem śmierć jej nie omi­nie. To­też wy­glą­dał, by choć na chwi­lę oczy otwo­rzy­ła, a kie­dy na­gle za­mru­ga­ła i unio­sła cięż­kie po­wie­ki, po­chy­lił się nad nią gwał­tow­nie.

– Nie umie­raj, Rzep­ko – bła­gał, ści­ska­jąc jej drob­ne dło­nie. – Nie zo­sta­wiaj mnie sa­me­go z dzieć­mi! Nie zdzier­żę tej bo­le­ści, je­śli i ty mnie opu­ścisz…

Po twa­rzy nie­wia­sty prze­mknął uśmiech ni­kły jak cień, świad­czą­cy, że mę­żo­we sło­wa do­sły­sza­ła.

– Ko­cham cię… Ca­łym ser­cem mi­łu­ję! Nie jak Dzie­wan­nę, ale rów­nie moc­no. Moje ty ser­ce zło­te!

Praw­dę mó­wił: mi­ło­wał ją, choć ina­czej niż zmar­łą mał­żon­kę. Dzie­wan­nę uwiel­biał jako mło­dzie­niec, Rzep­kę – jako mąż doj­rza­ły. Ale do­pie­ro w tej chwi­li to so­bie uświa­do­mił! I do­kład­nie w tym mo­men­cie rów­nież Rzep­ka po­sta­no­wi­ła, że bę­dzie ze śmier­cią wal­czyć. Nie pod­da się, nie zro­bi z dzie­ci sie­rot ani po­dwój­ne­go wdow­ca z uko­cha­ne­go męża! Prze­to de­li­kat­nie, gdyż na tyle jej siły po­zwa­la­ły, dłoń Do­bro­mi­ra ści­snę­ła. On zaś na­tych­miast wy­mo­wę tego uści­sku po­jął. Po­chy­lił się, wziął jej wiot­ką po­stać w swe po­tęż­ne ra­mio­na i ni­czym skarb naj­droż­szy do ser­ca przy­tu­lił.

– Boże do drzew­ca przy­bi­ty – szep­tał z dna naj­głęb­szej roz­pa­czy – nie znam Cię, ale mój ksią­żę uwie­rzył w Cie­bie, więc przy­rze­kam na wszyst­ko, że je­śli moją uko­cha­ną przy ży­ciu za­trzy­masz, okrz­czę sie­bie i sy­nów mo­ich!

Gdy pierw­sze pro­mie­nie ju­trzen­ki przez okien­ko do wiel­kiej izby wpa­dły, Rzep­ka do przy­tom­no­ści wró­ci­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: