Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Słowiańskie siedlisko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słowiańskie siedlisko - ebook

Rok 966. W osadzie Polana wciąż żyje się według pradawnych pogańskich zwyczajów. Matka puszcza karmi, odziewa i chroni ludzi.Dni oraz pory roku naznaczają ich dolę odwiecznym rytmem pracy i odpoczynku, a bogowie czuwają. Dwie siostry – Rzepka i Dziewanna – zakochują się w Dobromirze, mężnym woju z książęcej drużyny. Jedna z nich zwraca się po pomoc do szeptuchy, ale czy ziołami i magią można zdobyć miłość? Mieszkańcy pogańskiej kniei wiodą proste życie, lecz okrutny los o nich nie zapomina.
Tymczasem Mieszko I, mąż czeskiej księżniczki Dobrawy, przyjmuje chrzest święty. Władca sprzymierza się z chrześcijańskim światem dla dobra i spokoju poddanych. To niesie za sobą dalekosiężne skutki.
Przygoda, miłość, historia i czas wielkiej zmiany – to wszystko w nowej powieści z cyklu Saga Polska. Tym razem autorka zaprasza Czytelników do pogańskiej Polski u progu przyjęcia nowej wiary.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66201-02-6
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dramatis personae

Cha­łu­pa Chwa­ści­cha

Chwa­ścich i Biał­ka – mał­żeń­stwo bed­na­rzy

Do­bro­mir – naj­star­szy syn

Na­łęcz­ka – cór­ka

Le­stek (Bo­ży­dar) – młod­szy syn

Cha­łu­pa Msz­czu­ja

Msz­czuj – ple­cion­karz

Żar­ka – star­sza żona Msz­czu­ja

Dzi­wa – młod­sza żona Msz­czu­ja

Rzep­ka – cór­ka Żar­ki

Dzie­wan­na – cór­ka Dzi­wy

Cha­łu­pa Bu­ha­jów

Bu­haj i Bu­haj­ka – mał­żeń­stwo ła­zieb­ni­ków

Wit­ko – naj­star­szy syn

Ma­cie­rzan­ka – cór­ka

Prze­cław – młod­szy syn

Cha­łu­pa Zby­cha

Chwo­stek – ko­wal

Zbych i Zby­cho­wa – jego ro­dzi­ce

Dwór ksią­żę­cy

Miesz­ko I – ksią­żę Po­lan

Do­bra­wa Prze­my­ślid­ka – chrze­ści­jań­ska żona Miesz­ka, księż­nicz­ka cze­ska

ksiądz Jor­dan – przy­by­ły z Czech du­chow­ny, pierw­szy bi­skup Pol­ski

ksiądz Thiet­mar – spo­wied­nik Do­bra­wy

Ju­dy­ta, Wra­ty­sła­wa i Do­bro­nie­ga – dwor­ki Do­bra­wy

Sko­rup­ka, Ra­dosz, Sła­wo­mir i Grzmo­ci­sław – woje z dru­ży­ny Miesz­ka

Jak­sa – słu­żeb­nik w ksią­żę­cej kuch­ni

Po­zo­sta­łe per­so­ny

Li­bu­sza – zna­chor­ka

Sta­ruch Li­cho­ta – sta­rzec z Po­la­ny

Wierz­bin­ka – sie­ro­ta

Misz­ka gra­jek – jej brat

So­cha – pi­wo­war­ka

Zby­sław – jej syn

Sza­ta­li­cha – bab­ka Zby­sła­wa

Bo­gusz – cie­śla

Do­broch­na – cór­ka cie­śli

Ja­gód­ka – przy­ja­ciół­ka Na­łęcz­ki

Ry­znar – brat Ja­gód­ki

Rut­ka – ich mat­ka

Hen­ning – Nie­miec

Bru­no – mnich, jego wuj

Dziad – wę­dro­wiec

Lud­mi­ła i Bo­ży­woj – są­sie­dzi Biał­ki i Chwa­ści­cha

Nie­lub, Nie­moj, Wy­pier­dek, Ku­las, Do­róg i Sie­mek – otro­ki z osa­dyProlog

Nad Ostro­wiem Led­nic­kim, gdzie gnieź­nień­ski gród Le­cho­wa ręka wznio­sła, gę­ste mgły sta­nę­ły. Do­bry był to znak. Po­rze­ka­dło sta­re jak dziad si­wo­wło­sy gło­si­ło, że gdy mgła­wi­ce i po­mro­ki się pod­nio­są, a po­tem tę­cza po desz­czu błę­kit­ne nie­bo po­ma­lu­je, kraj w po­ko­ju i do­bro­by­cie trwać bę­dzie.

Ta­koż i sam ksią­żę Miesz­ko, któ­ry Gnie­zno na swą sie­dzi­bę ob­rał, od pa­cho­lę­cych lat przy­sło­wie to, z dzia­da pra­dzia­da prze­ka­zy­wa­ne, w pa­mię­ci prze­cho­wy­wał. A kie­dy sto­lec1 po przod­kach prze­jął, wie­dział, że ma moc sta­rą wróż­bę w praw­dzi­wy czyn prze­mie­nić. Bo dla ludu wola księ­cia – jako oj­co­we pra­wo dla pa­cho­lę­cia.

1 Sto­lec (dawn.) krze­sło ksią­żę­ce, tron mo­nar­chy albo bi­sku­pa. Od tego wy­ra­zu po­cho­dzi sło­wo „sto­li­ca” utwo­rzo­ne na okre­śle­nie mia­sta, w któ­rym znaj­du­je się sie­dzi­ba kró­lew­ska i/lub rzą­du da­ne­go pań­stwa.

* * *

– Zbu­du­ję kraj, gdzie po­wie­trze zdro­we, rola ży­zna, las mio­do­płyn­ny, wody ryb­ne, ry­ce­rze wo­jow­ni­czy, wie­śnia­cy pra­co­wi­ci, ko­nie wy­trzy­ma­łe, woły chęt­ne do orki, kro­wy mlecz­ne, owce weł­ni­ste.

– W jaki spo­sób tego do­ko­nasz, ksią­żę?

– Ochrzczę się. Przyj­mę wia­rę w jed­ne­go Boga.

– Czy to słusz­ny krok, pa­nie?

– Nie tyl­ko słusz­ny, ale je­dy­ny. Spra­wię, że pusz­cza w lud­ne gro­dy i osa­dy się prze­mie­ni, lu­dzie w po­ko­ju i do­stat­ku żyć będą, a pa­mięć o moim czy­nie ty­siąc lat prze­trwa.

– Wy­bacz, ksią­żę, że wspo­mnę, ale sied­miu żon za­ży­wasz. Jak­że nową wia­rę przyj­miesz i na­stęp­cę wska­żesz?

– Od­pra­wię je. Oże­nię się z cze­ską księż­nicz­ką i w ten spo­sób po­tom­ka się do­cze­kam. Od tego bu­do­wa­nie mego kra­ju za­cznę!

– Niech się dzie­je wola two­ja, pa­nie!2

2 Cy­tat po­cho­dzi z Kro­ni­ki pol­skiej Gal­la Ano­ni­ma.Rozdział 1. Osada zwana Polaną

Puszcza sta­ła ogrom­na, pra­sta­ra i ta­jem­na. Pro­mie­nie wio­sen­ne­go po­ran­ka z tru­dem prze­dzie­ra­ły się przez głu­che knie­je i tyl­ko ptac­two za­czy­na­ło bu­dzić się do ży­cia w ga­łę­ziach. W po­wie­trzu czuć było woń li­ści i mło­dych traw świe­żo rosą skro­pio­nych.

Tego dnia za­raz o świ­ta­niu Chwa­ścich, Bo­ży­woj i pa­cho­lę Chwa­ści­cho­we uda­li się do pusz­czy z to­po­ra­mi, by wy­ciąć naj­star­sze drze­wa. W miej­scu wy­rę­bu mia­ły po­wstać nowe pola, bo w osa­dzie lu­dzi przy­by­wa­ło i trze­ba było wszyst­kich wy­kar­mić.

– Ot, tro­chę człek ode­tchnie od tej baby ką­śli­wej jak żmi­ja – wes­tchnął Bo­ży­woj, kła­dąc ogrom­ny to­pór na zie­mi. Chłop z nie­go był wiel­ki i zwa­li­sty, pię­ciu lu­dziom dał­by radę, jak­by go w koło oto­czy­li, a ze swo­ją nie­wia­stą nie mógł so­bie po­ra­dzić.

– No tak. – Chwa­ścich po­ki­wał gło­wą. – Two­ja baba ja­zgo­tli­wa jako mało któ­ra. Do­brze, że Biał­ka inna, bo bym w cha­łu­pie nie wy­trzy­mał.

– Ot, ścier­pi człek nie­jed­no, ale gdy­by tak pa­cho­lę ja­kie mi się uro­dzi­ło…

– Tak, tyś bez syna, a mnie ma ką­dziel wnet czwar­te po­wi­je… Do­brą mam babę, nie ma co mó­wić! – przy­znał bed­narz, a od­wra­ca­jąc się do dziec­ka, po­wie­dział: – Idź no, Le­stek, w las. A ku­kuł­czych jaj na­zbie­raj.

Chło­piec po­słusz­nie wziął ko­szyk, któ­ry ze sobą niósł, i od­da­lił się od ojca. Dzie­cię było śmia­łe, od ma­leń­ko­ści cho­wa­ło się w pusz­czy, więc nie bało się ani kniei, ani zwie­rząt w niej ży­ją­cych. Po ko­na­rach po­tra­fi­ło cho­dzić i gło­sy pta­ków na­śla­do­wać.

Słoń­ce sta­ło już wy­so­ko, a oni na­dal drze­wa rą­ba­li.

– Trza dych­nąć – po­wie­dział Bo­ży­woj – bo po­łu­dni­ca3 go­to­wa człe­ka zła­pać.

3 Po­stać z wie­rzeń sło­wiań­skich; de­mon ko­bie­cy nio­są­cy śmier­tel­ne nie­bez­pie­czeń­stwo tym, któ­rzy od­wa­ży­li się pod­czas upal­nych dni pra­co­wać w polu w samo po­łu­dnie.

Chwa­ścich się­gnął do wę­zeł­ka, któ­ry mu Biał­ka do pusz­czy na­szy­ko­wa­ła, rze­mień roz­wią­zał i chleb z se­rem roz­ło­żył.

– Ano zjedz­my coś – mruk­nął, ob­li­zu­jąc war­gi. – A Le­stek gdzie? Jesz­cze go z jaj­ka­mi nie ma? O, to duch nie­spo­koj­ny! Włó­czy się po le­sie i włó­czy!

– Nie broń­cież mu. Chło­pak po­znać musi mat­kę pusz­czę, co go żywi i odzie­wa. A sera to mu zo­sta­wi­my. Mały jest, to i dużo nie zje.

Gdy skoń­czy­li po­si­łek, do ro­bo­ty znów się za­bra­li.

* * *

Na­łęcz­ka sie­dzia­ła w ba­lii po­środ­ku ku­chen­nej izby. Przez ma­leń­kie okien­ko wpa­da­ło nie­wie­le świa­tła, więc we­wnątrz pa­no­wał pół­mrok, któ­ry jed­nak nie prze­szka­dzał ani dziew­czy­nie, ani jej mat­ce.

Tego dnia cór­ka Biał­ki po raz pierw­szy krwa­wi­ła, więc mat­ka do­brych rad jej udzie­la­ła:

– Trze­ba się myć i zmie­niać szmat­ki, któ­re za­wsze mu­sisz wy­prać – mó­wi­ła, pod­trzy­mu­jąc ogrom­ny brzuch. – Dwa­na­ście wio­sen ci mi­nę­ło. Je­steś już pra­wie nie­wia­stą. Ino te­raz chło­pa­ków się wy­strze­gaj.

– A to cze­mu? – za­py­ta­ła Na­łęcz­ka za­cie­ka­wio­na.

– Bo wnet mo­żesz mieć brzuch jak i ja – od­par­ła ro­dzi­ciel­ka. – A do­pó­ki nie pój­dziesz pod mę­żow­ską strze­chę, mowy o tym być nie może.

Na­gle przed cha­tą roz­le­gły się ja­kieś gło­sy. Biał­ka wy­szła, by zo­ba­czyć, co się sta­ło.

To Bo­ży­woj wraz z Lest­kiem Chwa­ści­cha wie­dli, któ­ry ku­lał na jed­ną nogę, a dzie­cia­ki z osa­dy ko­łem ich oto­czy­ły.

– Dadź­bog4, co się sta­ło?! – za­wo­ła­ła Biał­ka.

4 sło­wiań­ski bóg słoń­ca i ognia

– Ano drze­wo wa­sze­go chło­pa przy­du­si­ło – od­parł Bo­ży­woj. – Nogę mu zła­ma­ło. Te­raz Sta­ruch Li­cho­ta bę­dzie mu­siał ją na­sta­wić, a i Li­bu­sza pew­no po­mo­że ziół na­wa­rzyć.

Biał­ka sko­czy­ła tak szyb­ko, jak tyl­ko mo­gła, by cho­re­go chło­pa pod­trzy­mać.

– Do cha­łu­py! – za­rzą­dzi­ła i wpro­wa­dzi­ła Chwa­ści­cha przez drzwi, a że były ni­skie, obo­je po­chy­lić się mu­sie­li. – Na­łęcz­ka! – za­wo­ła­ła do cór­ki, któ­ra już w czy­stą za­pa­skę była ubra­na. – A bie­gnij no po Li­bu­szę i Sta­ru­cha Li­cho­tę. Proś, by do nas przy­szli. Oćca trza ra­to­wać!

Dziew­ka chy­żo próg prze­sko­czy­ła i za­raz za wę­głem znik­nę­ła.

Słoń­ce już się ku za­cho­do­wi chy­li­ło, gdy zie­lar­ka i zna­chor do Chwa­ści­cho­wej cha­ty we­szli. Sta­ruch za­raz za­brał się za na­sta­wia­nie ku­la­sa, zgar­bio­na gu­ślar­ka zaś mru­cza­ła coś pod no­sem i w po­doł­ku grze­ba­ła.

Na­gle Biał­ka chwy­ci­ła się za brzuch, gło­śno przy tym ję­cząc.

– Przy­szło na mnie! Oooch…

Sta­ruch, jako chłop, za­raz z cha­ty wy­szedł, lecz Chwa­ścich ru­szyć się nie mógł, nie­ludz­ko zmor­do­wa­ny na­sta­wia­niem gna­tów.

– Cóż to?! Nie idzie­cie za Sta­ru­chem Li­cho­tą?! – za­wo­ła­ła Li­bu­sza. – Wa­sza baba zle­gła. Wi­dział kto, żeby chłop w cha­łu­pie sie­dział, gdy po­ło­wi­ca ro­dzi!

– Sta­ra wiedź­mo, nie wi­dzisz, że ru­szyć się nie mogę? Za­tkam uszy i nic nie będę sły­szał.

– Le­stek! – krzyk­nę­ła Li­bu­sza. – A bie­gnij no po Bo­ży­wo­ja! Niech tu ze swo­ją babą przyj­dzie. Po­wiedz, że mat­ka ro­dzić za­czę­ła. Niech wnet będą! – wo­ła­jąc do otro­ka, po­szu­ka­ła po­chod­nię i wznie­ci­ła ogień, w cha­cie cał­kiem ciem­no się bo­wiem zro­bi­ło. Za­raz też nad Biał­ką się po­chy­li­ła. – A ziół wam na­pa­rzę – za­skrze­cza­ła. – Mniej bo­leć bę­dzie. Ale swo­ją dolę każ­dy przejść musi.

– Ja­ry­ło…5 – jęk­nę­ła Biał­ka, krzy­wiąc się.

5 sło­wiań­ski bóg płod­no­ści

Sta­ra ka­za­ła Na­łęcz­ce wody na­go­to­wać i czy­ste gał­ga­ny dać. A kie­dy zio­ła sy­pa­ła, Bo­ży­woj i Lud­mi­ła nad­bie­gli.

– Bierz­cie Chwa­ści­cha – po­na­gli­ła. – Tę noc u was prze­spać może.

– Ano może – po­twier­dzi­ła Lud­mi­ła, roz­glą­da­jąc się cie­ka­wie po wiel­kiej izbie, żeby mieć o czym plot­ko­wać. – I Lest­ka też za­bie­ra­my.

– A za­bie­raj­cie, za­bie­raj­cie…

Po­łoż­ni­ca le­ża­ła na sien­ni­ku po­kry­tym wil­czym fu­trem i okrut­nie ję­cza­ła. Na­łęcz­ka sta­ła obok i z za­ję­ciem mat­ce się przy­glą­da­ła. Od cza­su do cza­su ocie­ra­ła jej pot z czo­ła i po­le­ce­nia Li­bu­szy gor­li­wie wy­ko­ny­wa­ła.

– A patrz, patrz, jaki to los baby – mó­wi­ła sta­ra. – I ty tak kie­dyś skom­lić bę­dziesz, gdy ci chłop brzuch zro­bi.

– Mnie ża­den nie zro­bi, bo ja chło­pa nie chcę – od­rze­kła Na­łęcz­ka, uno­sząc wy­so­ko gło­wę.

– Te­raz tak mó­wisz, ale gdy po­czu­jesz chuć, sama za ja­kimś kmie­ciem oglą­dać się bę­dziesz.

Dziew­czy­na nic nie od­po­wie­dzia­ła, tyl­ko na zy­dlu usia­dła i spraw­dzi­ła, czy woda w sa­ga­nie się go­tu­je. Tym­cza­sem Li­bu­sza spód­ni­cę Biał­ki za­dar­ła i nogi sze­ro­ko jej roz­ło­ży­ła.

– Pięć pal­ców – mruk­nę­ła. – Mało…

Jęki były co­raz gło­śniej­sze. Nie­wia­sta rzu­ca­ła spo­co­ną gło­wą i ocza­mi jak obłą­ka­na wy­wra­ca­ła. Na­łęcz­ka po­de­szła do mat­ki, uklę­kła przy niej i chwy­ciw­szy jej dłoń, wy­cze­ku­ją­co na zna­chor­kę spoj­rza­ła. Ta zaś, po­chy­lo­na mię­dzy uda­mi po­łoż­ni­cy, jeno bez­gło­śnie war­ga­mi po­ru­sza­ła. Dziew­czy­na nie mia­ła po­ję­cia, co sta­ra tam szep­cze. Cho­ciaż była cie­ka­wa, za­py­tać się nie od­wa­ży­ła.

Na­gle ro­dzą­ca, jako wil­czy­ca w pusz­czy, za­wy­ła.

– Roz­war­cie! – za­wo­ła­ła sta­ra skrze­kli­wym gło­sem. – Przyj, babo! Przyj!

Biał­ka wy­da­ła roz­dzie­ra­ją­cy krzyk i po chwi­li w po­wy­krę­ca­nych ze sta­ro­ści ob­ję­ciach Li­bu­szy le­żał no­wo­ro­dek.

– Co się uro­dzi­ło? – za­py­ta­ła mat­ka ci­chym, udrę­czo­nym gło­sem.

– Dziew­ka. Ale ja­kaś mar­na ona…

– Cze­go mar­na?

– Mała. Ona dy­chać nie bę­dzie.

Biał­ka przy­mknę­ła prze­krwio­ne oczy, pod któ­ry­mi ból głę­bo­kie cie­nie wy­ma­lo­wał. Na­łęcz­ka tym­cza­sem pa­trzy­ła, co Li­bu­sza robi. Sta­ra si­na­wą pę­po­wi­nę od­cię­ła, no­wo­rod­ka z krwi oraz ślu­zu ob­my­ła, czy­stą szma­tą go owi­nę­ła, w sta­rej ko­ły­sce na mięk­kim sia­nie uło­ży­ła i jęła spraw­dzać, czy ło­ży­sko się uro­dzi­ło. Po tym wszyst­kim ku drzwiom się od­wró­ci­ła.

– Miej ba­cze­nie na mat­kę – upo­mnia­ła Na­łęcz­kę. – Ja do dom wra­cam. Nie mam tu już cze­go szu­kać.

– Po ciem­ku bę­dzie­cie szli? – zdzi­wi­ła się Na­łęcz­ka.

– A co mi tam noc? Nie mło­dam, żeby się ciem­no­ści lę­kać.

* * *

Biał­ka szyb­ko sta­nę­ła na nogi. Po­kar­mu mia­ła dość, lecz nie­mow­lę jeść nie chcia­ło. Na trze­ci dzień, we­dle słów Li­bu­szy, zmar­ło. Mat­ka nie la­men­to­wa­ła po jego śmier­ci. Nie pierw­sze to dzie­cię, któ­re utra­ci­ła. Wcze­śniej już dwo­je po­cho­wa­ła, któ­rym nie dane było świa­ta uj­rzeć. Chwa­ścich tak­że nie roz­pa­czał. Ta­kie jest ży­cie: sła­bi umie­ra­ją, zdro­wi po świe­cie cho­dzą.

Po­grze­ba­ła dzie­wecz­kę pod roz­ło­ży­stym dę­bem w świę­tym gaju, któ­ry rósł po­środ­ku osa­dy, a któ­re­go lu­dzi­ska ce­lo­wo nie wy­cię­li, gdy pusz­czę trze­bi­li. Wśród zie­le­nią­cych się ga­łę­zi, świer­go­cąc we­so­ło, barw­ne pta­ki wiły gniaz­da. By­wa­ło, że sze­ro­ko­skrzy­dły orzeł po­nad ko­ro­ny drzew się wzbi­jał. Mu­sia­ła za­ko­pać no­wo­rod­ka w zie­mi, by ma­mu­na6 – szpet­na nie­wia­sta ze zwi­sa­ją­cy­mi pier­sia­mi i z psi­mi no­ga­mi – nie po­rwa­ła dzie­cię­cia i nie drę­czy­ła jego du­szy, ję­cząc no­ca­mi w za­ro­ślach nad brze­giem rze­ki. Prze­ję­ta ta­jem­ni­cą oraz po­tę­gą na­tu­ry, Biał­ka po­kło­ni­ła się z czcią miesz­ka­ją­ce­mu w drze­wie bó­stwu, po­ło­ży­ła na mo­gił­ce wia­nu­szek ze sto­kro­tek na­zry­wa­nych przez Na­łęcz­kę, chwi­lę po­du­ma­ła nad ludz­kim lo­sem i do cha­ty wró­ci­ła, by stra­wę uwa­rzyć.

6 de­mon z wie­rzeń sło­wiań­skich pod­mie­nia­ją­cy lub po­ry­wa­ją­cy no­wo­rod­ki

Le­d­wie jej sto­pa sta­nę­ła na pro­gu, któ­ry był wy­so­ki i wą­ski, w jesz­cze cia­śniej­szych drzwiach sto­ją­cej na­prze­ciw­ko po­chy­łej cha­łu­py uka­za­ła się po­stać Lud­mi­ły. Nie­wia­sta pod­par­ła się pod boki i na wi­dok Biał­ki tak po­wie­dzia­ła:

– Zmar­ło się wa­szej, co? A toć nie­wiel­ka stra­ta. Nie ma co bia­do­lić. Tro­je masz, to ci star­czy.

– Chcia­łam mieć i to czwar­te. A ty z za­zdro­ści tak ga­dasz. Bo­ży­woj, gdy­by był mą­dry, to wy­gnał­by cię i inną babę so­bie wziął.

– Inną? – za­śmia­ła się są­siad­ka. – Inna by mu nie do­go­dzi­ła tak, jak ja to ro­bię! Ot, cała praw­da.

– Nie mam te­raz cza­su na zwa­dy. Mu­szę stra­wę go­to­wać. Tyś cza­so­wa baba, bo nie masz dla kogo wa­rzyć, ale ja mam.

Lud­mi­ła, wzru­szyw­szy ra­mio­na­mi, mruk­nę­ła coś pod no­sem i od­wró­ci­ła się. Są­siad­ka tym­cza­sem do cha­ty czym prę­dzej we­szła.

Na­łęcz­ka wła­śnie chru­stu do pa­le­ni­ska do­kła­da­ła, gdy mat­ka po­ja­wi­ła się w izbie. Chwa­ścich sie­dział na zy­dlu i łu­skał groch, któ­ry Biał­ka ze­szłe­go roku za okól­ni­kiem na­sia­ła. Le­d­wie zo­ba­czył po­ło­wi­cę, mruk­nął:

– Wi­dział to kto, żeby chłop bab­ską ro­bo­tą się zaj­mo­wał? Do gro­chu mnie za­gna­łaś jak otro­ka.

– Ci­cho tam bądź i rób, co trze­ba. Te­raz, ja­keś po­ła­ma­ny, do bed­nar­skiej ro­bo­ty się nie na­da­jesz, a po próż­ni­cy nie ma co sie­dzieć.

Chwa­ścich po­tarł wąsa i zmil­czał. Biał­ka mie­wa­ła ka­pry­sy, lecz na szczę­ście da­le­ko im było do ję­zy­ka Lud­mi­ły.

* * *

Wie­czo­rem Na­łęcz­ka za­cho­rza­ła. Była roz­pa­lo­na, wy­mio­to­wa­ła i chcia­ła tyl­ko pić. Biał­ka w gło­wę za­cho­dzi­ła, co jej się sta­ło.

– Urok jaki kto rzu­cił czy co? – mruk­nę­ła do sie­bie.

A kie­dy stan cór­ki się nie po­pra­wiał – dziew­czy­na wciąż le­ża­ła na po­sła­niu i ję­cza­ła, że się źle czu­je – mat­ka wy­sła­ła Lest­ka po Li­bu­szę. Za­le­d­wie sta­ra we­szła do cha­łu­py i po­chy­li­ła się nad cho­rą, ro­dzi­ciel­ka w kąt izby się od­da­li­ła, by stam­tąd po­czy­na­nia zna­chor­ki ob­ser­wo­wać. Li­bu­sza mie­sza­ła ja­kieś zio­ła, wą­cha­ła je i za­klę­cia nad nimi od­ma­wia­ła. Gdy gu­sła od­pra­wi­ła, ode­zwa­ła się do Biał­ki:

– Wa­szą cór­kę ja­kiś otrok za­uro­czył. Daj­cie wodę i jaj­ko. Urok od­czy­nię.

Biał­ka czym prę­dzej po­da­ła jej jaj­ko, któ­re Le­stek z pusz­czy przy­niósł, a sta­ra skwa­pli­wie chwy­ci­ła je w swe po­wy­gi­na­ne pal­ce. Roz­bi­ła sko­rup­kę i do na­czy­nia z zio­ła­mi wla­ła za­war­tość, a po­tem pa­trzy­ła, czy żółt­ko czer­nią nie za­cho­dzi.

– Wię­cej to ja wam nie po­mo­gę – mruk­nę­ła zna­chor­ka. – Rano zo­ba­czy­my, czy urok znikł. A wy – wska­za­ła ko­ści­stym pal­cem ma­cierz – pil­nuj­cie cór­ki, boć ład­ną bu­zię ma i co­raz wię­cej wy­rost­ków uro­ki bę­dzie rzu­cać.

– Wiem, co mam ro­bić – od­par­ła Biał­ka, wy­cie­ra­jąc dło­nie w za­pa­skę. – A was Le­stek do cha­łu­py od­pro­wa­dzi, że­by­ście w tej ciem­ni­cy ki­ku­ta nie zła­ma­li.

Rano Na­łęcz­ka obu­dzi­ła się rześ­ka i zdro­wa.

* * *

Dzie­wan­na skoń­czy­ła pięt­na­ście wio­sen i była pięk­na ni­czym ru­sał­ka. Mia­ła oczy ko­lo­ru nie­za­po­mi­na­jek i pło­we wło­sy, któ­re rze­mie­niem opla­ta­ła. Wy­so­ka, ale nie wyż­sza od swej star­szej sio­stry Rzep­ki, fi­gu­rę mia­ła wiot­ką jak trzci­na. A uśmie­chem i za­cho­wa­niem wszę­dzie ra­dość i szczę­ście wpro­wa­dza­ła.

Te­raz szła nad rze­kę, trzy­ma­jąc w ręku ple­cio­ny ko­szyk, w któ­rym szma­ty do pra­nia po­ukła­da­ne mia­ła. Rzep­ka była za­ję­ta w cha­cie, więc nie mo­gła jej to­wa­rzy­szyć. Przy­ka­za­ła sio­strze, by pręd­ko z prze­pier­ką się uwi­nę­ła i za­raz do domu wra­ca­ła.

Dzie­wan­na szła nie­spiesz­nie, mru­żąc oczy przed sto­ją­cym wy­so­ko słoń­cem, za­po­mniaw­szy o na­po­mi­na­niach sio­stry. Rzep­ka już taka była: zręcz­na i zwin­na jak ko­nik po­lny, nie­co krzy­kli­wa, ale dba­ją­ca o wszyst­ko i bar­dzo ko­cha­ją­ca bli­skich. Dzie­wan­na w pa­cho­lęc­twie bała się jej tro­chę, lecz gdy pod­ro­sła, ów nie­zro­zu­mia­ły lęk roz­wiał się jak dym z pa­le­ni­ska.

Wresz­cie do­tar­ła nad rze­kę i od­na­la­zł­szy ulu­bio­ne miej­sce, na ma­łej po­lan­ce usia­dła. Stru­ga tu­taj wy­rzeź­bi­ła ła­god­ne za­ko­le, któ­re oto­czo­ne ze­wsząd gę­stą pusz­czą, było do­sko­na­łym miej­scem do du­ma­nia.

Dziew­ka lu­bi­ła sa­mot­ność. Nad rze­ką nie było ni­ko­go, więc szyb­ko wy­pra­ła ła­chy, a po­tem zdję­ła za­pa­skę i naga do kry­sta­licz­nie czy­stej wody we­szła. Za­nu­rzy­ła się aż po szy­ję i do­pie­ro po chwi­li pły­ną­ce­go wę­go­rza za­uwa­ży­ła.

Jak opa­rzo­na wy­sko­czy­ła na brzeg. Czym prę­dzej za­rzu­ci­ła ubra­nie i nie pa­mię­ta­jąc o ko­szy­ku z pra­niem, ucie­kła stam­tąd. Bie­gła aż do okól­ni­ka i do­pie­ro na wi­dok krzą­ta­ją­cej się po obej­ściu Rzep­ki przy­sta­nę­ła, by za­czerp­nąć tchu.

– Coś ty taka zdy­sza­na? – za­py­ta­ła sio­stra. – I gdzie masz pra­nie?

– Pra­nie… – wy­ją­ka­ła Dzie­wan­na. – Za­po­mnia­łam…

– Czy ty w ogó­le my­ślisz?! – zde­ner­wo­wa­ła się Rzep­ka. – Po­sła­łam cię nad rze­kę, byś ła­chy wy­pra­ła, a te­raz ja będę mu­sia­ła po nie iść!

– Och, sio­strzycz­ko, nie roz­sier­dzaj się tak – pro­si­ła Dzie­wan­na. – Zo­ba­czy­łam wod­ni­ka w rze­ce. Prze­stra­szy­łam się i ucie­kłam.

Rzep­ka wzię­ła się pod boki. Chcia­ła coś po­wie­dzieć, lecz w ostat­niej chwi­li zmil­cza­ła i tyl­ko sio­strę ko­sym spoj­rze­niem zmie­rzy­ła. Młod­szą cór­kę Msz­czu­ja byle co mo­gło wy­stra­szyć. Wda­ła się w swo­ją mat­kę Dzi­wę, któ­ra na­wet kota w nocy się bała. Ona, Rzep­ka, była inna: ni­g­dy nie tra­ci­ła zim­nej krwi i nie­wie­le rze­czy mo­gło wy­wo­łać w niej szyb­sze bi­cie ser­ca.

– Chodź do cha­ty – po­wie­dzia­ła już ła­god­niej­szym gło­sem. – Stra­wa go­to­wa.

Dzie­wan­na po­słusz­nie prze­kro­czy­ła próg i w ku­chen­nej izbie na zy­dlu usia­dła. Dzi­wa sie­dzia­ła przy pa­le­ni­sku i za­pa­trzo­na w ogień, bez­zęb­ny­mi dzią­sła­mi cmo­ka­ła. Cór­ka spoj­rza­ła na ro­dzi­ciel­kę: choć mać była młod­sza od Żar­ki, już osi­wia­ła i po­chy­li­ła się. Mat­ka Rzep­ki trzy­ma­ła się pro­sto i wciąż no­si­ła czar­ne wło­sy. Ła­two było wziąć Żar­kę za młod­szą żonę i wie­lu tak wła­śnie czy­ni­ło.

W cha­łu­pie Msz­czu­ja nie­po­dziel­nie rzą­dzi­ła Rzep­ka. Dzi­wa nie mia­ła dość siły, by prze­ciw­sta­wić się dziew­czy­nie, a Żar­ka chęt­nie przed cór­ką ustą­pi­ła. W ten spo­sób nie do­cho­dzi­ło do kłót­ni tak czę­stych po oko­licz­nych do­mo­stwach. Msz­czuj mógł po­wie­dzieć, że jest praw­dzi­wym szczę­ścia­rzem.

Rzep­ka na­la­ła po­lew­ki do misy i po­sta­wi­ła na środ­ku sto­łu, przy któ­rym wszy­scy do­mow­ni­cy za­sie­dli. Po­si­la­li się w mil­cze­niu, bo nie­oby­czaj­nie było przy je­dze­niu roz­ma­wiać. A gdy już się na­je­dli, po­roz­cho­dzi­li się po ką­tach, gdzie każ­dy za­jął się ja­kąś ro­bo­tą.

– No, te­raz pój­dę nad rze­kę i przy­nio­sę pra­nie – po­wie­dzia­ła Rzep­ka ci­cho do Dzie­wan­ny, któ­ra przy ko­ło­wrot­ku sie­dzia­ła. – Mam iść nad Za­cisz­ny Za­ką­tek?

Młod­sza dziew­ka twier­dzą­co gło­wą po­ki­wa­ła. Go­spo­dy­ni jesz­cze tyl­ko war­kocz po­pra­wi­ła i z cha­ty wy­szła. Po­dą­ża­ła nad wodę lek­kim kro­kiem, po­god­na i za­do­wo­lo­na. Już się nie gnie­wa­ła na sio­strę za to, że ko­sza z gał­ga­na­mi nie przy­nio­sła. Dzie­wan­na może była pło­chli­wa i za­po­mi­nal­ska, ale Rzep­ka ko­cha­ła ją i chęt­nie wszyst­kie mniej­sze i więk­sze prze­wi­ny wy­ba­cza­ła.

W Za­cisz­nym Za­kąt­ku usia­dła na tra­wie nad brze­giem, by chwi­lę od­sap­nąć. Od razu za­uwa­ży­ła ple­cion­kę z ła­cha­mi. Kie­dy się po nią schy­li­ła, w przej­rzy­stej ta­fli swo­je od­bi­cie uj­rza­ła. Wi­dzia­ła duże oczy i brwi ni­czym skrzy­dła ja­skół­ki, pro­sty no­sek i ład­nie wy­kro­jo­ne usta. Nie­wie­le my­śląc, roz­plo­tła war­kocz i wnet bu­rza kasz­ta­no­wych lo­ków oto­czy­ła jej twarz kształ­tem do ser­ca po­dob­ną.

Na­gle ze­rwa­ła się na rów­ne nogi, po­nie­waż nad cem­bro­wi­ną po­ja­wił się wy­so­ki chło­pak.

– Sze­dłem za tobą – po­wie­dział, po­gwiz­du­jąc. – Te­raz mi nie uciek­niesz.

Rzep­ka wy­so­ko bro­dę unio­sła.

– Nie zbli­żaj się do mnie! – ostrze­gła. – Bo nie rę­czę za sie­bie.

Ro­ze­śmiał się tyl­ko.

– Już rok krę­cisz na mnie no­sem. Co ci się nie po­do­ba? Ta­kem do­bry, jak i każ­dy.

– Ale ja cię nie chcę – od­par­ła dziew­czy­na, ści­ska­jąc w rę­kach kosz z pra­niem. – In­ne­go mi­łu­ję.

Zmarsz­czył brwi.

– Już ja mu dam! Ale naj­pierw po­ka­żę to­bie, co zna­czy Chwost­ka od­pra­wiać!

Sko­czył ku niej, wy­rwał jej ple­cion­kę i dziew­czy­nę na tra­wę prze­wró­cił. W Rzep­ce na mo­ment ser­ce za­mar­ło, ale szyb­ko się opa­no­wa­ła. Nie sta­wia­ła opo­ru, wie­dzia­ła bo­wiem, że siłą prze­ciw­ko ko­wa­lo­wi nic nie wskó­ra. Gdy się po­chy­lił, z ca­łej mocy w ucho go ugry­zła. Kie­dy na chwi­lę ją oswo­bo­dził, pręd­ko ze­rwa­ła się na nogi, kop­nę­ła go w kro­cze, po­rwa­ła kosz i ucie­kła. Raz tyl­ko obej­rza­ła się, czy aby jej nie goni, lecz na szczę­ście po­zo­stał w tyle.

Kie­dy do­tar­ła do cha­ty, była zdy­sza­na jak wcze­śniej Dzie­wan­na, któ­ra przed wod­ni­kiem umy­ka­ła. Nic ni­ko­mu nie mó­wiąc, go­spo­dy­ni we­szła do ko­mór­ki, któ­rą z sio­strą dzie­li­ła, i jak dłu­ga na sien­nik pa­dła. Dzie­wan­na zdzi­wi­ła się nie­ma­ło, Rzep­ka bo­wiem rzad­ko kie­dy w dzień po­le­gi­wać so­bie po­zwa­la­ła.

– Co się sta­ło? – za­py­ta­ła za­tro­ska­na.

Star­sza dziew­ka unio­sła się na łok­ciu.

– Po­słu­chaj – za­czę­ła sta­now­czym gło­sem. – Obie­caj mi, że bę­dziesz uni­kać Chwost­ka. Do­brze?

– Do­brze – zgo­dzi­ła się Dzie­wan­na. – Wła­ści­wie nie­zbyt go lu­bię, więc nie będę z nim roz­ma­wiać.

– A je­śli tak się zda­rzy, że cię za­cze­pi, na­tych­miast mi o tym po­wiedz – na­ka­za­ła Rzep­ka.

– Po­wiem. – Młod­sza dziew­czy­na po­ki­wa­ła gło­wą.

Go­spo­dy­ni wzię­ła się w garść.

– Trze­ba po­sprzą­tać w cha­łu­pie – zde­cy­do­wa­ła, wsta­jąc. – Znajdź brzo­zo­wych wi­tek i po­za­mia­taj tu­taj, a ja obej­dę okól­nik. Kie­dy skoń­czysz, usią­dzie­my przed cha­tą i aż do za­cho­du słoń­ca bę­dzie­my ko­sze wy­pla­tać. Tyl­ko mi gdzieś nie znik­nij, ro­zu­miesz?

– Ro­zu­miem, ro­zu­miem – po­tak­nę­ła Dzie­wan­na i uśmiech­nę­ła się pro­mien­nie. Lu­bi­ła pra­co­wać w to­wa­rzy­stwie Rzep­ki.

* * *

Po­tęż­ny był ów gnieź­nień­ski gród, któ­ry ksią­żę Miesz­ko za swą sto­li­cę ob­rał. Po­wia­da­li naj­star­si lu­dzie, że jego na­zwa od gniaz­da się wy­wo­dzi, a nadał mu ją pra­dziad Lech, któ­ry wraz z dwo­ma brać­mi daw­no temu opu­ścił ro­dzin­ną zie­mię i na po­szu­ki­wa­nie no­wej oj­czy­zny się udał, po­nie­waż kra­ina, któ­rą do­tąd za­miesz­ki­wa­li, wiel­ce na ob­fi­to­ści po­tra­ci­ła. Oto bo­wiem w sta­rym kra­ju co­raz wię­cej lu­dzi się ro­dzi­ło, aż nad­szedł czas, że dla wszyst­kich już ani je­dze­nia, ani miej­sca do bu­do­wy do­mów nie sta­ło. Umy­śli­li bra­cia za­tem, że w świat pój­dą, by no­wej oj­czy­zny szu­kać. Pierw­szy, Ru­sem zwa­ny, ku wscho­do­wi wy­ru­szył. Dru­gi, Cze­chem mia­no­wa­ny, na po­łu­dnie. Lech ze swy­mi ludź­mi jesz­cze da­lej, bo aż na pół­noc za­wę­dro­wał.

Do­tarł do wiel­kiej pusz­czy we wszel­kie do­bro ob­fi­tu­ją­cej, a kie­dy po­sta­no­wił od­po­cząć, roz­ło­żył się obo­zem pod drze­wem, na któ­rym orzeł swe gnia­do uwił. Kie­dy Lech zo­ba­czył krą­żą­ce­go nad lę­go­wi­skiem sze­ro­ko­skrzy­dłe­go bia­łe­go dra­pież­ni­ka, uznał, że wła­śnie w tym miej­scu swą sto­li­cę po­bu­du­je. Tak po­wsta­ło Gnie­zno.

Z cza­sem do głów­ne­go gro­du, gdzie od­tąd sie­dzi­ba księ­cia sta­ła, do­łą­czo­no ob­wa­ro­wa­ne pod­gro­dzia, a na­wet otwar­tą osa­dę tar­go­wą, po­nie­waż lu­dzie doń cią­gnę­li ni­czym mu­chy do mio­du. Za­iste, god­ną sto­li­cę miał ksią­żę Po­lan!

I tam wła­śnie, na pod­gro­dziu, ko­sza­ry sta­ły, w któ­rych te­raz jako w ulu wrza­ło, boć woje, gra­jąc w ko­ści, je­den przez dru­gie­go prze­krzy­ki­wa­li się niby prze­kup­ki na tar­gu. Do­wód­ca dru­ży­ny raz na sie­dem dni przy­dzie­lał wszyst­kim wol­ne, a sam uda­wał się na dwór księ­cia, by tam przed Miesz­kiem zdać spra­wę, jak się ma ksią­żę­ce woj­sko.

Tyl­ko Do­bro­mir, mło­dy woj z osa­dy zwa­nej Po­la­ną, był w tym to­wa­rzy­stwie za­my­ślo­ny i nie brał udzia­łu w grze. Sie­dział opar­ty o ścia­nę na wo­ło­wej skó­rze, któ­ra słu­ży­ła dru­żyn­ni­kom za okry­cie pod­czas snu, i z uwa­gą oglą­dał swój miecz. Nie byle sztu­ką było po­sia­dać taką broń! Tyl­ko naj­zręcz­niej­szy ko­wal po­tra­fił ją wy­kuć, a su­ro­wiec do tego po­trzeb­ny do ogrom­nie kosz­tow­nych na­le­żał. Biał­ka i Chwa­ścich, bed­na­rze z Po­la­ny, od­da­li do­ro­bek ca­łe­go ży­cia, by ich pier­wo­rod­ny mógł wstą­pić w sze­re­gi dru­ży­ny. Od­szu­ka­li na pod­gro­dziu naj­lep­sze­go płat­ne­rza i jemu wy­kle­pa­nie orę­ża zle­ci­li.

Ksią­żę był wiel­ce szczo­dry dla swych wo­jów i nie­je­den mógł się przy nim wzbo­ga­cić. I wła­śnie w tym tkwi­ło sed­no rze­czy: wszy­scy Po­la­nie ma­rzy­li o do­stat­ku, ale nie każ­dy miał w so­bie tyle du­cha, by dla ksią­żę­cej spra­wy na­ra­żać się na polu wal­ki. Nic więc dziw­ne­go, że Miesz­ko suto na­gra­dzał tych, któ­rzy ry­zy­ko­wa­li dla nie­go ży­cie. Hoj­ność nie ozna­cza­ła jed­nak po­błaż­li­wo­ści. Wład­ca trzy­mał swe woj­sko że­la­zną ręką, jeno raz na sie­dem dni po­zwa­la­jąc na roz­luź­nie­nie dys­cy­pli­ny. Nie dzi­wi­ło więc, że tego dnia w ko­sza­rach ogrom­ny rwe­tes pa­no­wał. Nie­zro­zu­mia­łe było ra­czej to, że je­den z wo­jów w ogól­nej za­ba­wie udzia­łu nie brał.

Do­bro­mir był tak bar­dzo za­my­ślo­ny, że na­wet nie po­czuł, iż Sko­rup­ka, jego naj­lep­szy kom­pan, w bok go trą­cił.

– Za­ko­cha­ny czy co? – śmiał się ru­do­wło­sy woj. – Tyl­ko mi nie mów, że w naj­młod­szej żo­nie księ­cia. Ład­na jest, ale to za wy­so­kie pro­gi dla nas!

Do­pie­ro te­raz Chwa­ści­cho­wy pier­wo­rod­ny odło­żył swój miecz.

– Nie, aż tak wy­so­ko nie mie­rzę – od­parł z uśmie­chem, któ­ry od­bił się w jego sza­rych, roz­ma­rzo­nych oczach.

Sko­rup­ka po­now­nie w bok go trą­cił.

– Więc ko­góż wspo­mi­nasz?

– Dziew­czy­nę z mo­jej osa­dy. Znam ją od dziec­ka, ale do­pie­ro nie­daw­no spo­strze­głem, jaka jest pięk­na. Nie mogę prze­go­nić my­śli.

– Jest ci przy­chyl­na?

– Mam na­dzie­ję, że bę­dzie – od­parł Do­bro­mir.

Tym ra­zem przy­ja­ciel klep­nął go w ra­mię.

– W ta­kim ra­zie chodź­my się piwa na­pić! Mu­si­my to ob­lać. Na­wet nie chcę sły­szeć, że się sprze­ci­wiasz!

– Do­brze – zgo­dził się Do­bro­mir. – Piwa mogę się na­pić.

A gdy wy­chy­li­li już kil­ka­na­ście ku­fli i le­że­li na swo­ich skó­rach, mło­dzie­niec dłu­go nie mógł za­snąć. Cią­gle wra­cał my­śla­mi do ubie­głe­go lata, gdy ze zdu­mie­niem od­krył, że mała ja­sno­wło­sa dziew­czyn­ka, któ­ra bie­ga­ła boso po osa­dzie, sta­ła się po­wab­ną, pięk­ną pod­wi­ką. I choć w Gnieź­nie wie­le uro­czych nie­wiast wi­dział, nie wy­łą­cza­jąc żon Miesz­ka, mu­siał przy­znać sam przed sobą, że ład­niej­szej od Dzie­wan­ny nie znał. Jej sio­stra Rzep­ka rów­nież wy­ro­sła bar­dzo uro­dzi­wa, ale to do młod­szej cór­ki Msz­czu­ja wy­ry­wa­ło się jego ser­ce. Rzep­ka mia­ła w so­bie coś ta­kie­go, cze­go nie umiał na­zwać, a co spra­wia­ło, że nie po­tra­fił być w jej obec­no­ści do koń­ca sobą. Dzie­wan­na na­to­miast oka­za­ła się pro­sto­dusz­na, czę­sto się uśmie­cha­ła, a w jej nie­bie­skich oczach mą­drość i uf­ność błysz­cza­ły.

Mi­ja­ły już dwa lata, od­kąd zo­stał wo­jem Miesz­ko­wym. Do­brze mu było w dru­ży­nie. Ksią­żę był szczo­dry i spra­wie­dli­wy, lecz te­raz Do­bro­mir tę­sk­nił już za do­mem i bli­ski­mi. Chciał przy­tu­lić Na­łęcz­kę i uści­snąć dłoń Lest­ko­wi, któ­ry po­wo­li z lat pa­cho­lę­cych wy­ra­stał. Nie­dłu­go, kie­dy słoń­ce wy­so­ko na nie­bie bę­dzie sta­ło, a dni prze­mie­nią się w dłu­gie i go­rą­ce, od­bę­dą się po­strzy­ży­ny ro­dzo­ne­go bra­ta, któ­ry nowe, do­ro­słe już imię otrzy­ma. Do­pie­ro wte­dy dru­żyn­nik bę­dzie mógł przy­być na kil­ka dni do osa­dy, żeby naj­bliż­szych od­wie­dzić.

* * *

Wio­sen­ne dni mi­ja­ły szyb­ko. W pusz­czy wy­ci­na­no co­raz wię­cej drzew, a ściół­kę prze­kształ­ca­no w pola. Osa­da roz­ra­sta­ła się, gdyż ro­dzi­ło się co­raz wię­cej dzie­ci, a tak­że ob­cych przy­by­wa­ło, co z da­le­kich stron ku Miesz­ko­wej zie­mi po­dą­ża­li.

Do­bro­mir przy­był do Po­la­ny o świ­cie, kie­dy całe sio­ło jesz­cze we śnie było po­grą­żo­ne. Jako ksią­żę­cy woj po­dró­żo­wał kon­no wraz z ca­łym nie­zbęd­nym upo­sa­że­niem, więc wszę­dzie, gdzie się po­ja­wiał, po­dziw i za­zdrość wzbu­dzał. Te­raz jed­nak nikt go nie wi­tał, bo w Po­la­nie wszy­scy jesz­cze spa­li.

* * *

Tej nocy do Rzep­ki nie przy­był ani zmor­nik, ani inny de­mon czy bóg ko­ły­szą­cy lu­dzi do snu. Prze­wra­ca­ła się z boku na bok na swo­im sien­ni­ku, lecz od­po­czy­nek nie przy­cho­dził. Wsłu­chi­wa­ła się tyl­ko w od­gło­sy nocy i raz po raz na są­sied­nie po­sła­nie zer­ka­ła.

Ostat­ni­mi cza­sy za­czę­ła lę­kać się o sio­strę. Dzie­wan­na z każ­dym dniem sta­wa­ła się co­raz ład­niej­sza i za­pew­ne nie­jed­no mło­dzień­cze ser­ce moc­niej na jej wi­dok biło. Nie mo­gła ni­ko­mu za­bro­nić pod­ko­chi­wać się w dziew­czy­nie, lecz bała się, że ktoś może ją skrzyw­dzić. Dzie­wan­na była na­zbyt ufna i nie­win­na. Jak­że ła­two mo­gła­by zbłą­dzić!

Tuż przed świ­tem Rzep­ka od­rzu­ci­ła przy­kry­cie ze skór. Szyb­ko ob­my­ła twarz zim­ną wodą, ubra­ła się w co­dzien­ną za­pa­skę, zwią­za­ła rze­mie­niem buj­ne kasz­ta­no­we wło­sy i za próg się wy­chy­li­ła. Le­d­wie za­mknę­ła drzwi, sta­nę­ła jak wry­ta.

To był on! Do­strze­gła go mimo pół­mro­ku. Za­wsze i wszę­dzie po­zna­ła­by jego moc­ną, po­staw­ną syl­wet­kę, dłu­gie do ra­mion ja­sne wło­sy oraz przy­stoj­ną twarz. Prze­je­chał kon­no nie­mal pod jej bo­kiem i ku swo­jej cha­łu­pie po­mknął. Na­wet jej nie za­uwa­żył! Ona zaś tak wie­le da­ła­by za to, by choć na chwi­lę od­wró­cił się i w jej stro­nę spoj­rzał.

Wi­dzia­ła, jak zsia­da z wierz­chow­ca, za­pro­wa­dza go w stro­nę spi­chle­rza, a po­tem zni­ka za pro­giem cha­łu­py. Wes­tchnę­ła i sama rów­nież do izby wró­ci­ła.

Usia­dła na zy­dlu i twarz w dło­niach ukry­ła. Tyle razy pró­bo­wa­ła wy­bić go so­bie z gło­wy! Czyż chło­pak, któ­ry zo­stał wo­jem i ob­ra­cał się w Gnieź­nie po­śród in­nych dru­żyn­ni­ków oraz dwo­rzan księ­cia, my­ślał­by o pro­stej dziew­czy­nie? Czyż nie by­ło­by zro­zu­mia­łe, że sta­rał­by się ra­czej o rękę nie­wia­sty z moż­ne­go rodu? Lecz jej ser­ce nie słu­cha­ło gło­su roz­sąd­ku. Pra­gnę­ła pa­trzeć w jego sza­re oczy, za­głę­bić dło­nie w ja­snych wło­sach i czuć uścisk sil­nych ra­mion. Ale on ni­g­dy nie zwra­cał na nią uwa­gi. Głu­pia, jaka głu­pia była, że o nim ma­rzy­ła!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: