Ślub pod chupą. Jak wychodząc za mąż, zostałam Żydówką - ebook
Ślub pod chupą. Jak wychodząc za mąż, zostałam Żydówką - ebook
Podobał ci się serial „Unorthodox”? Przeczytaj tę książkę.
Poznaj historie Polek, które zakochały się nie tylko w Żydach, ale i w żydowskiej religii oraz kulturze.Ślub pod chupą, peruka, koszerowanie mięsa, Tora – oto słownik pojęć żydowskich, które często pojawiają się w tej książce.
Jej bohaterki wybrały judaizm, a więc w świetle prawa religijnego są Żydówkami. Noszą dwa imiona – dawne polskie i nowe żydowskie. Mówią o tym, jak wygląda ich codzienność, miłość, wychowywanie dzieci, relacje z rodzinami mieszkającymi w Polsce. Ich historie zaskakują, wciągają i zabierają czytelnika w podróż nie tylko do innego Izraela, ale wręcz do innego świata. Miriam, Rachel, Batya, Ruth, Tamar, Or, Keren i Avigail to kobiety, które uciekają – od liberalnej społeczności pozbawionej jasnych reguł do miejsca, gdzie obowiązują tradycja, twarde zasady i ścisłe instrukcje. Dlaczego? O tym jest ta książka.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-714-3 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiosną zeszłego roku spotkałam się z moimi przyjaciółkami z Izraela na śniadaniu u jednej z nich, a potem wyruszyłyśmy z Moniką, Mirandą, Justyną i Karoliną na przejażdżkę do Hajfy. Po wizycie w słynnych Ogrodach Bahaitów zaczęłyśmy szukać restauracji przy alei Ben Guriona. Może jednak tym razem darujmy sobie falafel i hummus, co? Wybrałyśmy kuchnię tajską. I właśnie tam, nad talerzami z pikantnym pad thaiem, rozgorzała gorąca dyskusja na temat wychowania dzieci z małżeństw mieszanych i tego, czy nie lepiej być jednak w Izraelu konwertytką niż gojką. Jej punktem zapalnym była historia syna Justyny, który jako syn gojki nie może mieć bar micwy. Nie założy po raz pierwszy tefilinu, jak każdy żydowski chłopiec w wieku trzynastu lat, nie przeczyta Tory i nie zostanie jednym z dziesięciu w minjanie w synagodze. Nie stanie się w świetle prawa religijnego „dojrzałym”. Choć jest Izraelczykiem, bo w tym kraju się urodził, to nie jest Żydem, bo żydowskie pochodzenie dziedziczy się po matce. A więc bar micwy nie będzie! Z tego powodu Itay popłakał się i wykrzyczał w złości: „Nie chcę mieć matki gojki!”. Kilkanaście lat temu Justyna też mogłaby płakać, bo jako gojka zakochana w Żydzie nie mogła wziąć z nim ślubu pod chupą. Wtedy zwyciężyła miłość, ale gdy na świat przychodzą dzieci, to trzeba stoczyć walkę z izraelską rzeczywistością, bo to w niej syn gojki żyje na co dzień.
Ta historia ma szczęśliwy finał: syn Justyny miał jednak swoją bar micwę, bo w Izraelu wszystko jest do negocjacji. Do ceremonii przygotował go rabin reformowany, jednak by oficjalnie stał się Żydem, w przyszłości i tak musi przejść konwersję na judaizm. Czy życie musi być aż tak skomplikowane?
Tamtego popołudnia w Hajfie zrozumiałam, że do tej pory lizałam tego cukierka (czytaj: Izrael) przez papierek. Opisując romantyczne historie Polek w książce „Mój mąż Żyd”, pokazałam tylko jedną twarz tego kraju – świeckiego i kosmopolitycznego Tel Awiwu, w którym z moim ukochanym świętowaliśmy szabat na plaży albo w restauracji, a z kipą na głowie widziałam go tylko raz, kiedy pojechaliśmy pod Ścianę Płaczu. Tam, w Jerozolimie, spacerując po dzielnicach Mea Szearim czy Geula, gdzie mieszkają ultraortodoksyjni, czułam się jak na planie filmu kostiumowego. Ukradkiem robiłam zdjęcia kobietom w perukach oraz mężczyznom z długimi brodami i w czarnych kapeluszach. To był nieznany, obcy mi Izrael.
Żadna z bohaterek mojej poprzedniej książki nie była żoną mężczyzny z brodą i w czarnym kapeluszu. Kilka osób uznało nawet, że tytuł „Mój mąż Żyd” wprowadzał czytelników w błąd. Być żoną Izraelczyka, a być żoną Żyda to różnica, słyszałam od osób orientujących się w meandrach kultury i religii żydowskiej. Aż się prosiło, bym dopisała dalszy ciąg losów Polek, ale tym razem tych, które są żonami Żydów i żydów – mężczyzn o semickim pochodzeniu i wyznawców judaizmu. Zapewniam, że tym razem są one żonami Żydów i żydów na sto procent. Rozróżnienie, który wyraz pisać małą, a który wielką literą, to niemały problem dla laika, ale w tym nazewnictwie kryje się właśnie cała esencja – żadna inna religia nie definiuje tak mocno tożsamości człowieka jak judaizm. I tego nie da się wymazać, bo nawet mój Izraelczyk o kosmopolitycznych ambicjach zapytał mnie ostatnio: „Czy byłabyś skłonna zrobić konwersję?”. A jednak! To wisiało w powietrzu od zawsze... Lepiej żebym była żydówką niż gojką.
Ślub pod chupą, Tora, peruka, koszerowanie, a także Miszna, Gemara i bejt din – oto pojęcia, które będą się często pojawiać w tej książce, a w poprzedniej prawie ich nie było. Moje rozmówczynie wybrały judaizm, a więc w świetle prawa religijnego są już żydówkami. Teraz możemy dyskutować o tym, czy przez wielkie czy małe ż, bo wyznają judaizm, ale nie mają żydowskiego pochodzenia. Noszą w każdym razie dwa imiona – dawne polskie i nowe żydowskie. Które bardziej do nich dzisiaj pasuje? Bohaterki tej książki zabiorą was w podróż nie tylko do innego Izraela, lecz również do innego świata. Ja, słuchając ich, chwilami znowu czułam się jak na planie filmu kostiumowego lub serialu...
Oglądaliście izraelski „Shtisel” na Netflixie o losach ortodoksyjnej rodziny mieszkającej w Jerozolimie? Niedawno furorę na tej platformie zrobił też inny serial – „Unorthodox”, którego bohaterka porzuca męża i zamkniętą społeczność ortodoksyjnych Żydów z Nowego Jorku, leci do Berlina, a po wylądowaniu z ulgą zdejmuje perukę, ściąga długą spódnicę, zaczyna naukę śpiewu i pierwszy raz w życiu maluje szminką usta. Esty ucieka ze świata, którym rządzą twarde reguły, gdzie ludzie funkcjonują wedle ścisłej instrukcji. Moje rozmówczynie też uciekają, ale w przeciwnym kierunku – od świata pozbawionego reguł i instrukcji. Dlaczego? Sama byłam ciekawa..
RACHELA / BATYA (HEBR. „CÓRKA BOGA”)
Jesteś Polką z pochodzenia?
Tak, urodziłam się w Nowym Mieście Lubawskim. W Izraelu jestem od trzech lat. Po ślubie zamieszkałam w Bet Szemesz pod Jerozolimą.
Czy mąż pozwolił ci na tę rozmowę?
Dlaczego miałabym prosić Arona o zgodę? Nie potrafię zrozumieć, skąd biorą się te legendy o chasydach. Dziewięćdziesiąt procent ludzi nigdy nie miało styczności z naszą społecznością, a są przekonani, że żyjemy jak amisze lub jacyś zacofańcy z XVIII wieku. Denerwuję się, gdy słyszę coś takiego. To nieprawda. Moi rodzice też byli przerażeni, gdy się dowiedzieli, że wychodzę za mąż za chasyda. Uważali, że popełniam życiowy błąd: Aron pewnie każe mi zgolić głowę, zamknie w domu na klucz i już nigdy nie wrócę do Polski. Na ślub nawet nie przyjechali. Było mi smutno i nadal jest, tym bardziej że nie znam tutaj ani jednej kobiety, która goliłaby głowę. Być może religijne Żydówki nie są takimi feministkami jak te europejskie, które chodzą na demonstracje, ale nie można o nas powiedzieć, że zostałyśmy ubezwłasnowolnione. Jesteśmy silnymi kobietami. Większość z nas prowadzi swoje interesy, uprawia sport i podąża za modą. Proszę mi wierzyć, że ja nie muszę prosić męża o zgodę na wywiad czy wyjście na spacer. Aron urodził się w Nowym Jorku w żydowskiej, ale świeckiej rodzinie. Jako dziecko nie był tak religijny jak teraz. Owszem, obchodził żydowskie święta, bywał w synagodze, zaczął nawet naukę w religijnej szkole średniej w Nowym Jorku, ale to było za mało... Wychowywali go dziadkowie. Kiedy zmarli, miał siedemnaście lat i to wtedy podjął decyzję, że chce wyjechać do Izraela, aby uczyć się w jesziwie^(). Mój przyszły mąż stał się wtedy ba’al teshuvah (hebr. „posiadacz odpowiedzi”), czyli Żydem, który był kiedyś świecki, a potem, gdy znalazł w Torze odpowiedź, jak chce żyć, stał się religijny. Teraz żyje inaczej niż kiedyś, tak jak nakazuje mu halacha^().
Do jakiej dynastii chasydzkiej należymy? Karlin-Stolin. Jej założycielem w XVIII wieku był cadyk Aron Perłow Wielki. Pierwsi chasydzi z tej dynastii mieszkali na terenach dzisiejszej Litwy i Białorusi, ale już w XIX wieku część z nich dotarła do Palestyny i Stanów Zjednoczonych. Czym się wyróżniają spośród innych? Chasydzi Karlin-Stolin podczas modlitwy głośno wołają do Boga. Są też niezwykle gościnni i otwarci, nowocześniejsi w porównaniu z innymi, ale to może dlatego, że w naszej społeczności w Bet Szemesz jest wielu Amerykanów. W gruncie rzeczy są tutaj wszyscy – chasydzi z dziada pradziada, ba’al teshuvah i tacy jak ja, czyli konwertyci. Tak, doskonale wiem, co mówią ludzie: że my, konwertyci, jesteśmy tacy gorsi żydzi. Ale mówią tak tylko ci, którzy nie wiedzą, że judaizm zabrania wypominać komuś konwersję. Konwertytę trzeba traktować na równi, a może nawet i lepiej, bo to jego dobrowolny wybór. Nikt mnie przecież nie zmuszał do konwersji i wcale nie czuję się gorsza w Izraelu, mimo że nie urodziłam się Żydówką. Zresztą nikt nigdy nie dał mi tego odczuć w mojej społeczności. Nasz synek, urodzony osiem miesięcy temu, dostał imię Chaim Abraham po rebe Karlin-Stolin, który zmarł niedawno w Bostonie. Mąż mówi, że będziemy mieć tyle dzieci, ile Bóg da. Nie planujemy konkretnie – czwórki, szóstki, ósemki, dziesiątki. Pożyjemy, zobaczymy. W ciążę zaszłam trzy miesiące po ślubie, a Aron był moim pierwszym mężczyzną.
Nie, nie byłam wcześniej z nikim innym. Polskim chłopcom wydawałam się trochę dziwna. Nie biegałam za nimi, nie chodziłam na dyskoteki. Byłam nieśmiała, interesowałam się religią, czytałam Torę, a to pewnie ich odstraszało. Nikt nie chciał ryzykować bycia z taką dziewczyną. Bo ja już w liceum zaczęłam się skromnie ubierać i nosić na szyi łańcuszek z maleńką gwiazdą Dawida. Po moich siedemnastych urodzinach ani razu nie założyłam spodni. Koleżanki pytały, czemu ja latem i zimą w spódnicy za kolano chodzę. Nie wychodziłam też na plażę w kostiumie kąpielowym. Czułam się tam tak, jakbym wyszła w samej bieliźnie i przeszkadzały mi spojrzenia innych. Dlatego dzisiaj jako ortodoksyjna żydówka mam wreszcie wytłumaczenie, bo my, chasydzi, nie możemy chodzić rozebrani po plaży. Duża ulga.
Nie mam słowiańskiej urody, to prawda. Mam ciemniejszą skórę i oczy. W Polsce mówili, że wyglądam jak Hinduska albo Cyganka. Nawet w Izraelu myślą, że jestem perską Żydówką. Raz nawet usłyszałam: „Ty wcale nie wyglądasz na Polkę, i dobrze”. Zrobiło mi się wtedy trochę przykro i wyszłam ze łzami w oczach, bo nadal mam poczucie polskości, nigdy nie ukrywam swoich korzeni. Słowo „Polka” najwyraźniej bardziej razi w Izraelu niż „konwertytka”. Cóż, przywykłam już do tego, że od zawsze jestem... inna. W liceum koledzy dawali mi to odczuć, a kiedy zaczęłam studiować we Wrocławiu na judaistyce i chodzić do tamtejszej synagogi, znajomi z roku podpytywali mnie, ściszając głos: „To ty jesteś Żydówką?”. Nie byłam, ale chodziłam już wtedy ubrana tak, jak nakazuje halacha. Spódnica zakrywała kolana, bluzka miała rękaw trzy czwarte, lekko za łokcie, a na nią zakładałam jeszcze sweterek, nawet gdy było bardzo ciepło. Na długo przed konwersją zaczęłam wprowadzać zmiany do stylu ubierania się, a nawet życia, jak na przykład dwukrotne mycie rąk przed każdym posiłkiem. Nie dało się nie zauważyć, że wyglądam i zachowuję się inaczej niż większość studentek.
Skąd się wzięła moja egzotyczna uroda? To rodzinna zagadka. Nie jestem podobna do rodziców, no może troszeczkę do taty. Jeśli już, to najbliżej mi do babci, mamy mojego taty. Nie poznałam jej, bo zmarła na długo przed moim urodzeniem, ale miałam jej zdjęcie i patrząc na nie, ktoś mógłby pomyśleć, że to ja. Był taki czas, że chciałam się więcej o babci dowiedzieć, w ogóle o swojej rodzinie, jednak tata unikał rozmów na ten temat. „Ja nic nie wiem”, powtarzał. Pojawiły się wówczas podejrzenia, a może babcia była Żydówką. Nigdy jednak nikt tego nie potwierdził, co jeszcze bardziej podsycało moją ciekawość i pchało w stronę judaizmu.
Znasz pojęcie „żydowskiej duszy”? Wielu konwertytów wierzy w to, że byli w poprzednim życiu Żydami i dlatego teraz silnie i podświadomie to czują, mimo że nie mają dowodów na żydowskie pochodzenie. W judaizmie wierzymy w reinkarnację, w to, że odradzamy się w innych osobach. Ja wielokrotnie miałam w Izraelu uczucie déjà vu, jakbym to wszystko już doskonale znała, choć widziałam po raz pierwszy. Jakbym kiedyś już tutaj była. Szczególnie znajoma wydała mi się Jerozolima – te zapachy na ulicy, domy, ludzie... Moje pierwsze chwile w Izraelu? Do dzisiaj to doskonale pamiętam. Po wylądowaniu w Tel Awiwie poczułam się jak w domu. Kiedy przeszłam już przez wszystkie bramki na lotnisku, wyszłam na zewnątrz i wzięłam głęboki oddech, to jakbym umarła i narodziła się na nowo. Poczułam, że jestem we właściwym miejscu. Paranormalne, co? Nie wiem, czy ktoś jadł, czy było tam obok drzewko pomarańczowe, ale wyczułam w powietrzu zapach pomarańczy. I ten zapach będzie mi towarzyszył już zawsze. Moja ziemia obiecana. Byłam pewna, że Bóg to wszystko zaplanował. Mam mu tylko zaufać, a on mnie poprowadzi. Tak stało się chwilę później. Wiesz, że Tora jest podzielona na części? Każda z nich jest nazywana parszą. Na kalendarz hebrajski składa się pięćdziesiąt cztery lub pięćdziesiąt pięć tygodni w roku i na każdy tydzień przypada jedna parsza. Moja ulubiona to Lech Lecha (hebr. „wyjdź, idź naprzód”), która mówi o Abrahamie z Kanaan: „I rzekł Wiekuisty do Abrahama: «Wyjdź z ziemi twojej, i z ojczyzny twojej, i z domu ojca twojego, do ziemi, którą ci wskażę»”. Kiedy Abraham uwierzył w jedynego Boga, postanowił opuścić swój dom i swój kraj, aby żyć zgodnie z nową wiarą. Lech Lecha można też przetłumaczyć jako: „Podążaj ze sobą”. Czasami musimy wyrzec się przeszłości, aby zbudować przyszłość. To jest parsza o mnie. Wiara w Boga tak mnie zmieniła, że postanowiłam z jedną walizką wyjechać do kraju, gdzie nikogo nie znałam. Zaufałam Bogu w ciemno, bo uwierzyłam.
Nie pochodzę z religijnego domu, nie chodziłam z rodzicami do kościoła. Oni uważali, że nie ma Boga, że to jakieś wymysły. Można powiedzieć, że wyszłam z duchowej pustki. Uważałam, że tak się nie da żyć, człowiek musi mieć jakiś punkt zaczepienia. Ja, szukając go, zaczęłam sama zgłębiać Stary Testament, a im bardziej rodzice próbowali mnie od tego odciągnąć, tym bardziej mnie do tego ciągnęło. Najpierw wyjechałam na studia judaistyczne do Wrocławia, a stamtąd do Izraela z zamiarem konwersji. W Polsce nie było o nią łatwo. Można się przygotowywać z rabinem w gminie żydowskiej, ale nie ma bejt din, czyli sądu rabinackiego, a tylko on może potwierdzić zakończenie procesu i wydać certyfikat. Wybrałam więc Izrael, bo gdzie lepiej zrobić konwersję? Przerwałam studia, mając niespełna dwadzieścia lat, i wyjechałam. Na początek trafiłam na farmę pod Jerozolimą, gdzie miałam się opiekować kozami. Tak, nie przesłyszałaś się... Kozami. Szukałam jakiejkolwiek drogi, bo bardzo chciałam być w Izraelu. Skoro nie miałam udokumentowanych żydowskich korzeni, nie mogłam skorzystać z pomocowych programów dla młodzieży, takich jak Masa Israel. Zaczęłam więc szukać innych możliwości i znalazłam w Internecie ogłoszenie gospodarstwa pod Jerozolimą, które oferowało zakwaterowanie i wyżywienie w zamian za pracę. Zgłosiłam się.
Ci gospodarze przyjęli mnie nawet ciepło, ale na miejscu okazało się, że się rozmijamy, bo oni nie byli religijni. Po pewnym czasie zaczęliśmy się nawzajem drażnić podejściem do wielu spraw. Chodziłam ubrana skromnie i chciałam przestrzegać szabatu, a oni niekoniecznie. Poczułam, że nic z tego nie będzie i trzeba pomyśleć co dalej. Bóg mi podpowiedział. Na farmie poznałam dziewczynę, która opowiedziała mi, że była niedawno w starej Jerozolimie w hostelu prowadzonym przez pewną sympatyczną madrichę (hebr. „liderka”, „przewodniczka”) Nehamę. Postanowiłam, że zaryzykuję i pojadę na szabat do tej Nehamy. Położyłam wszystko na jednej szali, odchodząc z gospodarstwa, i do tej pory jestem w szoku, że się na to odważyłam. Byłam jednak zdeterminowana, bo bardzo pragnęłam nowego życia. „Nie znasz tutaj nikogo? Naprawdę jesteś z Polski i chcesz zrobić konwersję? Myślałam, że w Polsce nie ma już Żydów, że o judaizmie nikt nie ma pojęcia” – Nehama nie mogła się nadziwić. Z takim przypadkiem jak mój nigdy wcześniej się nie spotkała. Ponieważ miałam mało pieniędzy, zaproponowałam, że zapłacę za pokój tyle, ile mam, dodatkowo pomagając w sprzątaniu. Dogadałyśmy się. Nehama miała około trzydziestu lat, więc była starsza ode mnie o dziesięć, i uważnie jej słuchałam. Była moją pierwszą prawdziwą przewodniczką po nowym życiu i bardzo dużo jej zawdzięczam. To za jej radą zapisałam się na państwowy kurs konwersji w rabinacie, otwierający formalną drogę do uzyskania izraelskiego obywatelstwa. Przede wszystkim jednak Nehama poleciła mi religijną szkołę dla niezamężnych kobiet i nawet zapłaciła za taksówkę, która pewnego dnia mnie tam zawiozła.
Szkoła Shearim (hebr. „bramy”) mieściła się w dzielnicy Har Nof na granicy z Jerozolimą. Uczęszczały do niej dziewczyny, które przyjechały z całego świata w podobnym celu: chciały stać się religijne. Chodziłam do tej szkoły przez rok i mieszkałam na miejscu w internacie. Miesięczne czesne było symboliczne, bo płaciłam sto szekli. Tyle co nic na izraelskie warunki. Nikt nie wywierał na mnie presji, żebym płaciła więcej. Niepisanym zwyczajem jest to, że absolwentki, gdy już wyjdą za mąż, a ich sytuacja materialna się poprawi, nadal finansowo wspierają szkołę, wpłacając drobne kwoty co miesiąc przez wiele lat. Mogłam również zarabiać, pracując w szkole. Pomagałam w pralni albo w kuchni, a za wykonane prace dopisywano mi określone kwoty do czesnego. Prowadziłyśmy zeszyt, gdzie wpisywałyśmy, co zrobiłyśmy; na przykład rozwieszanie prania wyceniano na dwadzieścia szekli. W internacie dzieliłam pokój z dziewczyną z Meksyku. Co robiłyśmy po zajęciach? To, co robią dziewczyny w naszym wieku: chodziłyśmy na pizzę, grałyśmy w planszówki, gotowałyśmy, niektóre oglądały filmy na telefonach lub tabletach, bo w szkole nie było telewizora. Dużo rozmawiałyśmy i jeździłyśmy do Jerozolimy pod Ha-Kotel^(), aby razem się modlić.
Czy ta szkoła okazała się moją bramą do nowego życia? O tak! Podstawą nauczania było poznanie halachy, na którą składa się dwieście czterdzieści osiem nakazów i trzysta sześćdziesiąt pięć zakazów. Uczyłam się, jak stosować to prawo religijne w konkretnych życiowych sytuacjach. Dużo lekcji było również poświęconych Księdze Psalmów, bo religijne kobiety powinny recytować psalmy przy wielu okazjach. Uczyłam się ich po hebrajsku. Potem poznawałam modlitwy: w jakiej kolejności są umieszczone w sidurze, czyli modlitewniku, które z nich są obowiązkowe i jakie mają znaczenie. Halacha zobowiązuje między innymi do osiemnastu błogosławieństw codziennie. Mężczyźni wypowiadają je trzy razy dziennie, a kobiety co najmniej raz. Robię to od tamtej pory. Czytałyśmy też parsze i komentarze do nich.
Judaizm przemawia do mnie, bo jest religią, która rozumie naturę człowieka, jego niedoskonałość. Stary Testament to nie są bajki o aniołach, tylko opowieści o prawdziwych ludziach, którzy popełniają błędy. Koncept teshuva zakłada... Tak, to słowo już się pojawiło, ale jak wiele słów w języku hebrajskim ma kilka znaczeń. W tym kontekście to skrucha. No więc w judaizmie, jeśli ktoś nisko upadnie, zrobi coś złego, to musi zdać sobie z tego sprawę, wyrazić skruchę i wrócić na właściwą drogę. To jest właśnie koncept teshuva. Judaizm jest litościwy, wyrozumiały i motywuje nas do pracy nad sobą. Czy znam Nowy Testament? My, żydzi, go nie uznajemy. Jest tylko jedna część, którą Bóg podyktował człowiekowi: Stary Testament. Wierzę w to, co zostało w nim napisane.
W szkole Shearim kładziono głównie nacisk na religię, a tak zwane babskie tematy były na marginesie. Zdarzały się czasami zajęcia praktyczne na temat ubioru lub zakrywania włosów, bo są przecież różne style: kapelusz, czapka, beret, chusta, peruka. Prowadzono też zajęcia dla dziewczyn, które są zaręczone. Na jakie tematy? Jak budować relacje małżeńskie. Wtedy jeszcze nie byłam zaręczona, więc nie mogłam w tych zajęciach uczestniczyć. Za to Malka, nauczycielka, która je prowadziła, została moją mentorką, a gdy poznałyśmy się bliżej, powiedziała mi: „Znam chłopaka, z którym cię widzę”. To ona wyswatała mnie z Aronem, ale dopiero po konwersji. Z tego powodu Shearim była moją bramą do nowego życia.
W sumie zrobiłam dwie konwersje: jedną tak zwaną państwową, w rabinacie, czyli urzędzie, a drugą ortodoksyjną u rabina Karelitza w Bnei Brak na północ od Tel Awiwu, gdzie mieszkają wyłącznie religijni i gdzie swoje siedziby mają renomowane jesziwy. Malka powiedziała, że będzie lepiej postrzegane, jeśli zrobię konwersję ortodoksyjną u znanego rabina w chasydzkiej społeczności, bo taka ma o wiele większą wagę. Pamiętam, że na bejt din, w skład którego wchodziło trzech rabinów, przed którymi zdawałam egzamin końcowy, zapytano mnie, kiedy religijny żyd obmywa ręce. Chodziło o rytualne oczyszczenie. Myje się więc przed jedzeniem chleba każdą rękę po dwa razy, i to specjalnym kubkiem z dwoma uchwytami. Myje się po przebudzeniu, bo podczas snu mogło coś nieczystego wejść do naszego ciała, dlatego rankiem nie powinniśmy niczego dotykać, zanim nie obmyjemy rąk. Niektórzy myją ręce po relacjach małżeńskich, po ścięciu włosów lub obcięciu paznokci. Ręce należy umyć, kiedy dotknie się tej części ciała, która jest zakryta ubraniem. Jeśli podrapię się po plecach, to muszę potem umyć ręce. No i oczywiście należy je obmyć przed modlitwą. Proces konwersji kończy rytualna kąpiel kobiety w mykwie, czyli żydowskiej łaźni dla religijnych osób. Moja pierwsza mykwa? To nie było aż tak dużym przeżyciem, traktowałam to jako proces czysto techniczny, żeby inni uwierzyli, że od teraz jestem żydówką i Żydówką, nie tylko w sensie religijnym, pisaną małą literą, lecz również w sensie przynależności do narodu, pisaną przez wielkie ż, bo na dokumencie konwersji jest to wyraźnie napisane: „Twój lud to mój lud, twój Bóg to mój Bóg”. Już po wszystkim, gdy trzymałam w ręku dokument podpisany przez bejt din, i to z samego Bnei Brak, popłakałam się. Poczułam, że doszłam wreszcie, dokąd chciałam. Szczęście ogromne.
Czy jakoś specjalnie to uczciłam? Poszłyśmy z koleżanką ze szkoły Shearim, bo tylko ona ze mną przyjechała, zjeść falafel. I tyle. Wieczorem wróciłyśmy autobusem do Jerozolimy. Trzy tygodnie po konwersji umówiłam się na pierwszą randkę z Aronem. Malka dotrzymała słowa.
Chciałaś, aby twoje małżeństwo było zaaranżowane?
Marzyłam wręcz o tym, aby takie było. Sziduch, czyli swatanie dziewczyny i chłopaka, to bardzo stara i poważana tradycja w religijnych kręgach. Osoba zajmująca się sziduchem ma wysoką pozycję w społeczności i cieszy się zaufaniem. Swatka poleca ci osobę, dlatego że uważa, iż do siebie pasujecie. Dużo przy tym wie o kandydacie, o jego rodzinie, i niejako ręczy, że on cię nie skrzywdzi. Poznanie męża w ten sposób uważam za bezpieczniejsze niż poznanie kogoś przez portal randkowy. W Internecie często przecież nie wiesz, z kim masz do czynienia. Słyszałam, że są portale randkowe dedykowane Żydom, ale nie sądzę, żeby chasydzi z nich korzystali, no chyba że czegoś nie wiem. Czy bez swatania też znalazłabym męża? To tak nie działa w mojej społeczności. Zresztą nie chciałam przyszłego męża poznać na ulicy. Chciałam mieć pewność, że to porządny człowiek.
Ty naprawdę uważasz, że ja wyglądam atrakcyjnie i bardzo stylowo? Aż się zaczerwieniłam... Dziękuję bardzo za te słowa. My, religijne kobiety, też chcemy ładnie wyglądać. Nie myśl sobie, że nie śledzimy najnowszych trendów. To, co jest modne w danym momencie w nieżydowskim świecie, od razu zostaje skonwertowane, zgodnie z halachą, tak, aby mieściło się w granicach skromnej mody w żydowskim świecie. W Jerozolimie większość religijnych kobiet ubiera się w sklepie Zoya: to taka Zara, tylko że dla nas. Jest też sklep Modasti, ale tam są już naprawdę drogie stroje wysokiej jakości. W tym sezonie są modne motywy kwiatowe, więc widziałam w sklepach dużo ubrań z motywem róży.
Tak, to prawda, że my, religijne kobiety, latem w Izraelu cierpimy. Jest gorąco, więc nam ciężko w tych ubraniach, ale tak chcemy żyć. Staram się zawsze nosić rajstopy, tylko kiedy byłam w zaawansowanej ciąży w środku lata i było mi już naprawdę ciężko, pozwalałam sobie wyjść na ulicę z gołymi nogami. Noszę buty zakrywające palce, płaskie baleriny, spódnicę zakrywającą kolana, koszulkę białą lub czarną przy ciele, zakrywającą obojczyki i łokcie. Mężatka ma obowiązek zakrywania włosów, więc na swoje długie włosy zakładam chustę w tygodniu, a na szabat perukę.
Peruka jest wyznacznikiem luksusu, a taka z naturalnych włosów kosztuje kilka tysięcy szekli. Niektóre kobiety celowo wybierają wyglądające na syntetyczne, bo chcą, aby było widać, że to peruka. Inne z kolei chcą mieć te droższe, wyglądające jak prawdziwe włosy. Aby spotęgować naturalny efekt, trzeba o taką perukę dbać, oddawać ją regularnie do sheitel maher, czyli kobiety, która zajmuje się wyrobem, stylizacją i pielęgnacją peruk. Tym właśnie zamierzam się i ja wkrótce zająć. Chciałabym otworzyć w Bet Szemesz swój mały biznes, bo na takie usługi jest ogromny popyt. Nabyłam już doświadczenia, gdy w ciąży pracowałam u sheitel maher. Klientki przynosiły peruki, a moim zadaniem było uzupełnienie brakujących włosów lub stylizowanie fryzur. Miałam włosy poukładane kolorami i musiałam znaleźć odpowiednie pasma, aby je doszyć. Niektóre kobiety ścinają własne włosy na swoje peruki, jednak nie wszyscy rabini na to pozwalają. Lepiej, żeby naturalna peruka była zrobiona z cudzych. Bardziej od samego robienia peruk interesuje mnie ich stylizacja. Na czym to polega? Perukę myje się szamponem, potem nakłada odżywkę, suszy i czesze. Niektóre klientki proszą o pasemka, inne o loki, więc perukę również farbuje się, przycina i układa fryzurę wedle życzenia. Nie, nie na głowie, tylko na manekinie. (śmiech) Trzeba to robić bardzo delikatnie, żeby nie uszkodzić peruki. Co ile dni trzeba odwiedzać sheitel maher? To zależy, jak często kobieta nosi perukę. Ja zakładam ją tylko na szabat, więc do mycia i czesania zanoszę co trzy tygodnie.
Pracując u sheitel maher, zorientowałam się, że golenie głowy to mit. Jeśli część kobiet to robi, a ja osobiście nie znam żadnej, to tylko z wygody, gdy jest ciężko zakryć prawdziwe włosy. Widziałam kobiety, które mają pod perukami długie włosy, ścinają je na krótko lub ewentualnie podgalają delikatnie tył głowy lub boki, żeby nic nie wystawało i żeby peruka ładniej się prezentowała.
Czy oglądałaś serial „Unorthodox” na Netflixie?
Nie, bo my nie oglądamy seriali, w ogóle nie mamy w domu telewizora. Jednak wiem, o co chodzi z tym „Unorthodox”. Mam dostęp do Instagrama i widziałam dyskusję między znajomymi na jego temat. Wiem, że powstał na podstawie książki Deborah Feldman, która opuściła ultraortodoksyjną społeczność Satmar w Nowym Jorku. Z tego, co wiem, są oni dworem chasydzkim, który nie akceptuje innych chasydów i nie uznaje państwa Izrael. O Satmar mówi się niemal jak o sekcie. Jak widzisz, nawet chasydów nie można stawiać w jednym rzędzie. Co ja sądzę o ucieczce bohaterki serialu? Najwyraźniej nie chciała żyć zgodnie z halachą i w zamkniętej społeczności Satmar. To nie jest przecież więzienie i każdy ma wybór. Kiedy jednak opuszczasz jakąkolwiek społeczność chasydzką, to musisz się liczyć z tym, że jest to bilet w jedną stronę. Jeśli zmieniasz radykalnie sposób życia i nie jesteś w stanie przestrzegać halachy, to kto ze społeczności zaufa ci po raz drugi? Wiem, że osoby, które odchodzą, czują się potem pokrzywdzone i chcą się odegrać, opowiadając, jak źle im się wcześniej żyło. Mnie akurat moje życie w społeczności Karlin-Stolin się podoba, bo ja właśnie tak chciałam żyć. Mnie nic nie razi, a jeśli już, to złe opinie o nas. Jesteśmy nieustannie oceniani, wręcz wyszydzani przez świeckich, którzy nie mają często pojęcia, o czym mówią. Poza tym nie lubię popadania w skrajności i przesady. Pytałaś mnie o te żydówki z dzielnicy Mea Szearim, które chodzą w czarnych burkach po ulicach. Dla mnie to już jest za dużo, za bardzo. Zakrywanie twarzy nie pochodzi z żydowskiej religii ani tradycji. Halacha o tym nie mówi. Mój Aron podobnie jak ja uważa, że trzeba zachować umiar, a najlepiej sprawdza się metoda małych kroczków. On ma stary telefon na guziczki i nie wysyła SMS-ów, a ja mam smartfon i konto na Instagramie. Sama zdecyduję, kiedy będę gotowa z tego zrezygnować. Staram się korzystać ze zdobyczy technologii – dzięki temu poznałam ciebie. Czyli są plusy. Nie siedzę jednak całymi dniami w Internecie, a w czasie szabatu w ogóle nie używam telefonu. Z Instagrama korzystam głównie dlatego, że to źródło kontaktu z wieloma osobami, no i obserwuję profile kulinarne, bo to mnie interesuje. Nie wiem jednak, czy nie wycofam się z tego małymi kroczkami, jak mówi Aron. Zaczyna mnie tam razić zbyt wiele rzeczy. Co konkretnie? Na przykład często widzę coś, czego nie chciałabym widzieć – zdjęcia nagich kobiet, i nawet dostaję od nich wiadomości. Czy naprawdę jedyne, co kobieta ma do zaoferowania światu, to uroda? Czy musi być traktowana jak towar? Świat zmierza w nieciekawym kierunku. Wszędzie widać nagość i rozluźnienie w relacjach kobiet i mężczyzn. Poznajesz kogoś i od razu przytula cię, całuje, nie mówiąc o seksie. Nie wyobrażam sobie takiego życia. W moim świecie kontakty między kobietą a mężczyzną, którzy nie są spokrewnieni, są zabronione. To nie jest dobrze widziane, kiedy kobieta zamężna idzie z obcym mężczyzną ulicą. My tutaj nie mamy kolegów, żeby nie prowokować dwuznacznych sytuacji. Żadna z nas nie utrzymuje kontaktów z mężczyzną, poza swoim mężem. Kobiety nie są narażone na niepożądany dotyk i traktuje się je z szacunkiem. Kiedy idziemy z Aronem odwiedzić znajomych w szabat, on może ze dwa słowa zamieni z żoną przyjaciela. Rozwody w chasydzkich społecznościach zdarzają się, ale są to raczej niskie statystyki. Ślub jest na całe życie. Żeby się rozwieść, trzeba mieć naprawdę poważny powód, jak na przykład przemoc w domu. Niezgodność charakterów? To nie jest żaden powód! Nad związkiem trzeba pracować, to nie zawsze jest sielanka, ale warto się postarać. Wiem, co mówię, bo moi rodzice się rozwiedli i rozumiem, ile dzieci potem muszą zapłacić za „niezgodność charakterów”. W Bet Szemesz nie poznałam żadnej rozwódki. Po prostu ich nie ma. Dlatego tak ważny dla rodziny jest szabat. Mój mąż w tygodniu dużo pracuje, ale od piątku wieczorem do soboty wieczorem mamy czas dla siebie. Ubieramy się elegancko, siadamy przy stole, pijemy wino i jemy dobrą kolację. Nie spieszymy się i cieszymy sobą. To jest coś, czego nigdy nie doświadczyłam w rodzinnym domu. Tej uwagi, obecności drugiej osoby.
Wracając jeszcze do tego Instagrama... Patrzę i czasami się zastanawiam, po co człowiekowi tyle rzeczy. Ludzie oczekują dzisiaj od życia tak dużo. Będą szczęśliwi tylko wtedy, kiedy sfotografują się w markowym ubraniu lub pojadą na egzotyczne wakacje. Ja jestem szczęśliwa w moim małym świecie – z mężem, dzieckiem i w gronie kilku koleżanek. To judaizm uczy nas doceniać małe rzeczy, przypomina ciągle, jakim wielkim są darem. Po przebudzeniu odmawiamy modlitwę: „Dziękuję ci Boże, że zwróciłeś mi moją duszę, że się obudziłam i przeżyję kolejny dzień”. Jest nawet modlitwa po użytkowaniu z toalety: jaki to dar, że jestem zdrowa i mogę z niej skorzystać. Mam tyle powodów, żeby być wdzięczną i szczęśliwą, że nie potrzebuję do tego wcale tych podróży i wychodzenia do restauracji. Myślę, że mogłabym spokojnie żyć bez Internetu i tej całej popkultury. Czy my z mężem chodzimy do restauracji? Rzadko. Czasem wychodzimy na kawałek pizzy lub lody. Wyjście na sushi, oczywiście koszerne, traktujemy jak święto. Mamy swoje ulubione miejsce, bo byliśmy tam kiedyś z Aronem na jednej z randek jeszcze przed ślubem.
Porozmawiajmy o miłości. Gdzie się umówiliście na pierwszą randkę?
Na Dworcu Głównym w Jerozolimie. Aron spóźnił się godzinę i byłam na niego trochę zła, bo nawet mnie nie przeprosił. Potem, gdy już usiedliśmy w kawiarni, tłumaczył się, że nie mógł mnie znaleźć, bo dworzec jest taki duży. Pomyślałam wtedy, że to byłoby głupie, gdybym nie dała mu szansy, skoro Malka mówiła, że do siebie pasujemy. Wierzyłam, że jesteśmy sobie przeznaczeni, bo czekałam na to spotkanie ponad osiem miesięcy. Nic pewnie z tego by nie wyszło, gdyby Aron mi się nie spodobał. Miał w sobie to coś! Na pierwszej randce zazwyczaj trzeba się zaprezentować: kim jesteś, skąd pochodzisz i jak sobie wyobrażasz wspólną przyszłość. Jaki chcesz prowadzić dom, jaki poziom koszerności akceptujesz, do jakich szkół chcesz posłać dzieci. Wyszło na to, że mamy podobną wizję, że zgadzamy się w wielu sprawach. Oboje byliśmy wychowywani na sposób zachodni, ale ciągnęło nas do czegoś bardziej konserwatywnego. Ani Aron, ani ja nie mieliśmy rodziny w Izraelu. Tak naprawdę to nie mieliśmy nikogo i niczego, więc razem mogliśmy coś od podstaw zbudować. Jak się ubrałam na pierwszą randkę? Założyłam czarną bluzkę i złotą plisowaną spódnicę, a Aron był w białej koszuli i czarnych spodniach.
Na drugą randkę umówiliśmy się w hotelu w Jerozolimie, bo tradycją wśród religijnych jest to, że na randki umawiają się właśnie w hotelach. Nie, nie w pokojach, no gdzież! Przecież w trakcie randek dziewczyna i chłopak nie mogą być sami. Spotykają się w lobby hotelowym albo kawiarni. Podczas drugiej randki poczułam się przy Aronie bardzo swobodnie. Nie musiałam myśleć nad tematami do rozmowy, bo one same przychodziły. Siedzieliśmy przy jednej kawie aż trzy godziny. Odebrałam to jako dobry znak, bo z trudnością nawiązuję nowe kontakty. Po pięciu tygodniach zaręczyliśmy się, a ślub wzięliśmy po trzech miesiącach. Gdy zadzwoniłam do rodziców w Polsce, złapali się za głowę. Ale moje relacje z nimi zawsze były skomplikowane... Rzadko mamy ze sobą kontakt, co najwyżej wymienimy kilka zdań na WhatsAppie. Nikt z mojej rodziny nie przyjechał ani na ślub, ani kiedy urodziłam Chaima. Mama przysłała tylko śpioszki. „Kiedy przyjedziesz?” – pytam czasem, a ona zawsze odpisuje to samo: „Chcę”. I na tym się rozmowa kończy. Nie mam wytłumaczenia, nie wiem dlaczego tak się dzieje. To jest trudne. Jeśli się nie odezwę pierwsza do rodziców, to oni do mnie nigdy.
Tata raz nas odwiedził w Izraelu, ale był na dystans. Zresztą nigdy nie umiał okazywać uczuć. W czasie pandemii koronawirusa, gdy Aron nie mógł pracować, pomógł nam finansowo. To pierwszy taki gest z jego strony. Na nasz ślub to społeczność zebrała pieniądze, nic nie dostałam od rodziców. To przykre, w końcu to moja rodzina, no ale co zrobić. Jest jak jest. Teraz mamy z Aronem własną rodzinę. Chciałabym pojechać z mężem i synkiem do Polski. Zobaczymy, czy nam się uda jeszcze w tym roku. Zastanawiam się, jak zareagują na nas ludzie w małym mieście. Wyglądamy przecież inaczej niż wszyscy. Myślę, że nie mam się czego wstydzić, bo moim zdaniem żyję właściwie. Odnalazłam swoją drogę. Tylko czy ludzie w Polsce też tak uważają? Nie wiem, jak mielibyśmy się spakować na taką podróż. Ile wziąć ze sobą walizek? Od znajomej słyszałam, że musieli wziąć aż pięć. Trzy walizki z samym koszernym jedzeniem, jedną z koszernymi garnkami, jedną z ubraniami. Mam jeszcze czas, żeby się przygotować. W Izraelu jest teraz druga fala koronawirusa i zapanowała powszechna panika. Znowu atakują nas, religijnych, że mamy zbyt liczne rodziny, że mieszkamy gęsto i dlatego częściej się zarażamy. Widzisz, my przeszkadzamy nawet Izraelczykom. Świeccy nas nie kochają, a my przecież nie mamy nic do nich, nie krytykujemy ich stylu życia, nie narzucamy im niczego. Niech każdy żyje po swojemu. Niepotrzebnie się znowu denerwuję... Może lepiej rozmawiajmy o miłości.
Ile osób przyszło na wasz ślub?
Trzysta, choć zaprosiliśmy sto pięćdziesiąt. Śluby w naszej społeczności organizuje się w tak zwanych halach. Nam halę poleciła Malka, w dobrej cenie i dobrej lokalizacji. Gdy się pobieraliśmy, miałam dwadzieścia dwa lata, a Aron dwadzieścia siedem. We wszystkim pomogła nam społeczność. Po suknię ślubną pojechałam z koleżanką do salonu w Jerozolimie. Tutaj do wyboru są zazwyczaj suknie klasyczne, białe typu „beza”, wyszywane perełkami albo kamyczkami. Dla nas, religijnych, bez żadnych głębokich dekoltów i z zasłoniętymi ramionami. Wszystkie, które podobały mi się na wieszaku, nie leżały na mnie dobrze. Koleżanka wypatrzyła taką, na którą z początku nie zwróciłam uwagi. Wydawała mi się nudna, bez wyrazu, ale w końcu namówiła mnie na przymierzenie. Strzał w dziesiątkę! Okazało się, że leży idealnie, co więcej, to w niej czuję się najlepiej. Miała długi rękaw, górę bez dekoltu, doszywane perełki, a pod spódnicą dużo tiulu, aby dół był rozkloszowany. Ani nowoczesna, ani staroświecka. Klasyczna. Nie kupiłam jej, tylko ją wypożyczyłam. Uznałam, że przecież nie założę sukni ślubnej drugi raz w swoim życiu.
Przygotowania do ślubu to nie tylko sprawy organizacyjne, lecz również lekcje małżeńskie. Chodziliśmy z Aronem oddzielnie. Mężczyzna uczy się z rabinem, a kobieta z rebecyn, czyli żoną rabina, która jest uprawniona do nauczania kobiet. Nie każda żona rabina jest rebecyn. Przyszli małżonkowie są uczeni, jak budować relację, jak siebie nawzajem traktować, jak unikać konfliktów w małżeństwie. Omawiane są również zasady współżycia, bo halacha nakazuje małżonkom taharat ha-mishpacha (hebr. „czystość w rodzinie”). Chodzi o to, że kiedy żona ma miesiączkę, to nie mogą się z mężem dotykać, a po zakończeniu miesiączki obowiązuje ich jeszcze kilka dodatkowych „czystych dni”. W sumie może być ich dwanaście. Dopiero kiedy kobieta idzie do mykwy, daje sygnał mężowi, że mogą się już do siebie zbliżać. Czy w judaizmie mówi się wprost o seksie? Jak najbardziej. Moja rebecyn była bardzo otwarta i konkretna, co mnie nawet zaskoczyło. Mówiła mi o pierwszej wspólnej nocy po ślubie albo o tym, że kiedy kobieta wraca z mykwy, to para powinna uprawiać seks. Omawiała ze mną cykl kobiety, jak działa organizm, kiedy są najbardziej płodne dni. Nie podejrzewałam, że od rebecyn usłyszę: „Kup sobie od czasu do czasu zestaw nowej i pociągającej bielizny”. Czy używamy prześcieradła z dziurką w trakcie zbliżenia? To kolejny mit o chasydach! Halacha wręcz zakazuje, aby w trakcie zbliżenia było coś dodatkowego pomiędzy mężem a żoną. To musi być ciało do ciała.
Ceremonia ślubna zaczyna się od powitania gości i błogosławieństw. Panna młoda siedzi na kanapie i przyjmuje kobiety, a po drugiej stronie hali pan młody przy stole przyjmuje mężczyzn. Goście błogosławią, czyli życzą parze młodej, aby żyła w zgodzie, w zdrowiu, w dobrobycie, aby miała dzieci, a ponieważ uważa się, że panna młoda i pan młody mają nadzwyczajną siłę w modlitwie, to goście proszą ich o błogosławieństwo dla siebie. Na religijnym weselu kobiety i mężczyźni siedzą oddzielnie i tańczą oddzielnie. Po przywitaniu po stronie mężczyzn spisywana jest ketuba (ketubah), czyli kontrakt małżeński. Kiedy nasz był gotowy, przyszedł do mnie rabin, abym go przeczytała i podpisała. Ketuba mówi o tym, że mąż od tej chwili ma zapewnić żonie dach nad głową, jedzenie, a na święta kupić jej nowe ubrania i biżuterię. Mężczyzna deklaruje tym samym, że utrzymanie żony spoczywa na jego barkach. Podpisałam, że się na to zgadzam. Ketuba to gwarancja tego, że mąż bierze odpowiedzialność za żonę i dzieci. Halacha mówi, że kobietę należy poślubić trzema rzeczami: dokumentem (ketuba), pieniędzmi (obrączka dla kobiety) i aktem seksualnym (chwila odosobnienia w trakcie ceremonii). Te trzy elementy symbolizują zawarcie małżeństwa i dają sto procent pewności, że kobieta została żoną tego konkretnego mężczyzny. W judaizmie kobieta stoi jakby wyżej od mężczyzny, bo to on musi biegać wokół niej. Można nawet powiedzieć, że żydowska żona jest traktowana przez męża jak księżniczka. Przynajmniej tak mnie traktuje mój Aron.
Rachela Batya i Aron zostali wyswatani i pobrali się po siedmiu tygodniach...
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------