- W empik go
Ślubów nie będzie! - ebook
Ślubów nie będzie! - ebook
Ania, narzeczona Kornela, wziętego aktora komedii romantycznych, próbuje swoich sił w pisaniu scenariuszów. Jej mentorką jest wpływowa persona w filmowej branży, wróg historii z happy endem i zagorzała feministka. Przez swój przemożny wpływ na Anię przyczynia się do tego, że raczkująca scenarzystka zaczyna inaczej postrzegać nie tylko swoją pracę, ale także narzeczonego. A gdy Słomkowska nabiera podejrzenia, że Kornel może spotykać się z kimś innym, nie waha się działać radykalnie.
Całej sytuacji nie ułatwia także niespodziewany powrót ojca Ani, który po trzydziestu latach postanowił odkupić dawne winy i zabrać swoją żonę na Bali. Pojawienie się Romana wywraca do góry nogami ułożone życie pani Katarzyny, wizję przyszłości pana Konstantego i ich plany pobrania się w najbliższym czasie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67184-96-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W którym Kornel stara się po raz trzeci wejść do tej samej rzeki, a rzeka przypływa po raz drugi do pani Katarzyny, namawiając ją, żeby do niej weszła.
„Tak, zachowaj kamienną twarz – powtarzała sobie w duchu Ania Słomkowska, narzeczona Kornela Falickiego, gwiazdora komedii romantycznych. – On na pewno cały czas obserwuje cię i zwraca uwagę na twoje reakcje. Zależy mu, żeby ci się podobało. Albo żebyś się przynajmniej nie krzywiła, kiedy czytasz scenariusz jego najnowszego filmu. No tak, na pewno wolałby, żebyś się choć trochę uśmiechnęła. Albo w ogóle, żebyś się roześmiała. To by znaczyło, że w tym tekście jest coś śmiesznego, a film, jak poprzednie, nie zrobi kompletnej klapy...”.
Ania dyskretnie podniosła wzrok znad czytanego scenariusza trzeciej części kinowych hitów z serii Miłość w promocji i spojrzała w stronę Kornela z nadzieją, że czołowy amant współczesnego polskiego kina patrzy obecnie gdzie indziej. I wtedy będzie mogła się skrzywić lub chociaż zdjąć sobie z twarzy ten kompletny brak emocji, który na nią założyła. Bo nie było tak, że czytany tekst nie poruszał czegoś w jej głębi. Poruszał i to bardzo. Rzec by można nawet było, że szarpał jej całe wnętrzności, masakrując je swoją miałkością, brakiem logicznych rozwiązań i poczuciem humoru, którego nie rozumiała i nie akceptowała. I dlatego trzymanie na twarzy maski kamiennego spokoju było już ponad siły Ani.
– No i jak? – Usłyszała nieśmiałe pytanie Kornela.
– Wiesz, trzeba by było tu sporo poprawić – odpowiedziała.
– Tak, wiem. Może byś mogła?
– Nie, ja nie potrafię... – powiedziała zupełnie szczerze, bo jej zdaniem poprawki na nic by się nie zdały i cały tekst trzeba wyrzucić do kosza i napisać zupełnie od nowa.
– Przecież od pół roku chodzisz na ten kurs scenariuszowy.
– No tak, ale ja... wiesz, nie najlepiej radzę sobie z lekkimi tekstami. Wolę poważniejsze. Może Zbyszek Superkiewicz ci pomoże?
– Nie, on musiał wrócić mocno do zawodu. Wciąż nie możemy dopiąć tego budżetu do jego scenariusza, dlatego znów teraz musi pisać głównie do kolorowych gazet.
– No ale producent tej trzeciej części... Jak on się nazywa? Nigdy nie mogę zapamiętać.
– Sopuch. Łukasz Sopuch.
– No właśnie. Ten Sopuch nie mógłby mu zapłacić?
– Po pierwsze uważa, że zapłacił wystarczająco dużo za odkupienie praw do tej serii. A po drugie jest zachwycony scenariuszem, bo pisała go jego narzeczona do spółki z nim – westchnął ironicznie Falicki. – Gdybym przedstawił to jako moje uwagi, jeszcze jako tako może by to zaakceptowali. Ale tak to nie ma szans...
– Jasne. To odrzuć tę rolę.
– Też o tym myślałem. Że wtedy może rzeczywiście dałoby się wynegocjować jakieś dobre pieniądze na Zbyszka Superkiewicza. Ale boję się, że oni wtedy zrezygnowaliby ze mnie i wzięli kogoś z konkurencji, niby że to dodatkowe odświeżenie serii.
– No to po kłopocie. Przynajmniej nie musiałbyś grać znów w filmie ze słabym scenariuszem... – Ania za późno ugryzła się w język.
– Czyli uważasz, że ten scenariusz jest słaby?
– To znaczy... – Przez chwilę zastanawiała się, czy da się wycofać z tego, co powiedziała, ale w końcu uznała, że raczej nie. – Tak, uważam, że jest słaby. I uważam także, że szkoda twojego czasu na takie scenariusze o niczym, które służą jedynie zarabianiu pieniędzy. Spróbuj poszukać czegoś ambitnego. I tak, wiem, że na czymś ambitnym zarobisz jedną dziesiątą, ale wolałabym, żebyś grał za paręset złotych za dzień zdjęciowy w etiudach studenckich, które są o czymś, zamiast w kolejnej komedii romantycznej.
– Jak studiowałem, to lubiłem grać w etiudach, bo wtedy chcieli zrobić zwykle jakiś dobry film. A teraz to tylko myślą o tym, żeby dostawać nagrody na festiwalach. A jak o tym myślą, to filmy muszą mieć jedynie słuszny przekaz, ostrzeżenie przed globalnym ociepleniem, faszyzmem albo coś w tym stylu – prychnął pogardliwie. – To nie dla mnie.
– A co złego jest w walce o lepszy świat? – nastroszyła się Ania.
– To zależy, kto co uważa za lepsze. A tobie w głowie poprzewracała ta twoja mentorka z tych kursów scenariuszowych.
– Julka to tylko mądra życiowo kobieta, która mi otworzyła oczy na wiele spraw.
– Zauważyłem – mruknął ironicznie Kornel. – Ostatnio ciągle się ze mną kłócisz o wszystko. Jakby to było ważne, które z nas pierwsze wyjdzie z domu.
– Tłumaczyłam ci, że przepuszczanie kobiety w drzwiach świadczy o...
– Dla mnie o dobrym wychowaniu.
– A dla mnie nie.
– Dobrze, dobrze, już wiele razy o tym słyszałem. – Machnął ręką Kornel.
– Tylko proszę, nie lekceważ mnie. Jak nie chcesz rozmawiać o ważnych sprawach...
– Bardzo chcę. Dlatego gadamy o scenariuszu, który nam może zapewnić utrzymanie nawet na dwa lata. Wynegocjowałem za niego świetną stawkę i to, że nie jest on dziełem ambitnym, w żaden sposób mi nie przeszkadza. Mam ochotę grać w filmach na podstawie lekkich scenariuszów i nie uważam, żeby to było coś złego. W lekkich rzeczach też można powiedzieć o czymś ważnym. Dlatego chciałem cię prosić o pomoc, ale jak nie chcesz, to trudno.
– No dobrze, będę szczera. Tego scenariusza nie da się poprawić i jeśli zagrasz w tym filmie, to nie licz na to, że pójdę z tobą na premierę, bo już przy drugiej części nie wiedziałam, gdzie podziać oczy, a na pierwszą wyciągnęła mnie mama.
– Jasne, jakbym zagrał w tym krótkometrażowym gniocie według scenariusza tej twojej guru, Julki Krzywosz, to byś była przeszczęśliwa. Ale ja nie mam zamiaru bawić się w jakieś artystowskie rzeczy, wolę grać nawet w kiepskich komediach romantycznych.
– Czyli nawet w tym moim scenariuszu byś nie zagrał?! – Ania nastroszyła się nie na żarty.
– Wybacz, kochanie, wiem, że sam cię namówiłem, żebyś przerobiła to swoje opowiadanie na scenariusz, ale to, co zrobiła z nim na tych kursach ta Krzywosz sprawia, że nie mam ochoty...
– Tak?! To wyobraź sobie, że ja powoli tracę ochotę na ślub z tobą. – Ania ze złością rzuciła na łóżko trzymany wciąż w ręce scenariusz trzeciej części, tracąc tym samym szansę na dowiedzenie się, jak się ta historia skończyła.
Dlatego jak zwykle, zakończenie do pewnego stopnia ją zaskoczy.
Pani Katarzyna Słomkowska wzięła w urzędzie, gdzie pracowała, kilka dni urlopu, żeby dokładnie uporządkować swoje życie. No może nie całe, bo to wydawało jej się dość poukładane. Szczególnie od chwili, gdy zgodziła się, głównie za namową swojej córki i księdza Władysława, spotykać się ze swoim sąsiadem dentystą, Konstantym Kąkolikiem, człowiekiem niezwykle ułożonym, lat 52, pozbawionym grama spontaniczności i do granic możliwości uporządkowanym. Nie był on wprawdzie osobą dużo mówiącą, choć i w tej dziedzinie robił spore postępy względem początku ich związku, za to z pewnością był człowiekiem bardzo dbającym o porządek. I kiedy pani Kasia zaproponowała, że może się do niej przenieść jeszcze przed zaplanowanym za trzy miesiące, na koniec lutego, ślubem, spojrzał na wnętrze jej mieszkania i powiedział:
– Z chęcią. Tylko, nie gniewaj się, ale najpierw musiałbym tu trochę posprzątać i zrobić więcej miejsca.
Nie pogniewała się na niego za tę uwagę, bo zawsze wiedziała, że w jej domu panuje bałagan, uznawany przez nią samą za twórczy, ale też nie miała zamiaru pozwolić Konstantemu na to sprzątanie. Wolała zrobić generalne porządki związane z przeprowadzką swojego mężczyzny sama i udostępnić mu tyle miejsca, ile uzna za stosowne. No i przede wszystkim chciała sama zdecydować, co należy wyrzucić, a co zachować. A ponieważ święta Bożego Narodzenia zbliżały się wielkimi krokami, miałaby przy okazji świąteczne porządki z głowy.
Z mebli pan Konstanty planował przenieść do pani Katarzyny tylko swój ulubiony fotel, reszta miała pozostać wraz z jego matką w mieszkaniu piętro wyżej. Za to potrzebowałby całą szafę na swoje ubrania i to był główny cel urządzanych porządków. Miała do tego dobrą kandydatkę, w której w większości trzymała przedmioty od dawna nieużywane, jakieś niepotrzebne już ubrania lub coś, czego zwyczajnie było jej żal.
Prawie wszystkie one wylądowały w worku na śmieci, który Słomkowska wystawiła przed drzwi, bo już wcześniej umówiła się z Kąkolikiem, że wyrzuci je do altany z koszami, gdy będzie wychodził. Jedyną rzeczą, z którą nie wiedziała, co zrobić, był album ze starymi fotografiami. Co prawda nie zaglądała do niego już ładnych parę lat i wiele przemawiało za tym, żeby się go ostatecznie pozbyć. Ewentualnie mogła wywieźć go do swojego ojca, ale to byłoby równoznaczne z jego wyrzuceniem. Pan Antoni bowiem na pewno nie oparłby się pokusie zajrzenia do wnętrza. A wtedy już bez cienia wątpliwości album znalazłby się nawet nie na śmietniku, ale zwyczajnie został spalony.
– W zasadzie trzeba by było drania wyrzucić – zamruczała pod nosem, a obiektem jej niechęci nie był, wbrew pozorom, album. – I tak zniknął z mojego życia trzydzieści lat temu. Wyszedł po papierosy do kiosku. A tydzień później przysłał kartkę z Egiptu. – Wyjęła jedno ze zdjęć, na którym były piramidy wraz z charakterystyczną sylwetką Sfinksa. Odwróciła je i zobaczyła tekst napisany przez jej męża. Znała go na pamięć, nie musiała nawet czytać, żeby powtórzyć kolejny raz. – „Kochana Kasiu, musiałem coś zmienić w swoim życiu. Czułem, że jak ugrzęźniemy wspólnie w tym małżeństwie, to oboje będziemy nieszczęśliwi. Wiem, że mnie zrozumiesz. Odezwę się za jakiś czas, żebyśmy sobie wszystko wyjaśnili. Kocham Cię, Wasz na zawsze, Romek”.
Wtedy była okrutnie na niego wściekła. Została sama, z niespełna rocznym dzieckiem. Dobrze chociaż, że ojciec dołożył jej się do mieszkania, bo inaczej nie dałaby rady wszystkiego utrzymać. No i musiała też wrócić do rodowego nazwiska, bo jej tata nie życzył sobie, żeby ktoś z jego rodziny nazywał się tak jak Romek, czyli Trzonek.
Z czasem jednak złe wspomnienia się zacierały, zwłaszcza że sprowadzały się tylko do nagłego zniknięcia męża. Oprócz tego w jej głowie pozostało wiele cudownych chwil, które zapewnił jej Romek. Zaczęła też sobie wmawiać, że dzięki niemu przeżyła wspaniałą, romantyczną miłość, która nie była dana każdej kobiecie, choć każda o niej marzy. No może prawie każda, bo jej córka była wybrykiem natury. Choć od czasu, bo gdy na jej drodze stanął gwiazdor romantycznych komedii, ona także przeszła pewną przemianę, ulegając jego czarowi.
– No dobra, wyrzucamy – zdecydowała pani Kasia. – Nie byłoby dobrze, gdyby Konstanty kiedyś znalazł przypadkiem ten album. Niby przecież mogę mieć sentyment do byłego męża, ale po co ma zadawać niepotrzebne pytania. Obejrzę sobie ostatni raz te fotografie... To wyjazd do Zakopanego... A tu noc na plaży nad morzem. Zaraz po tym, jak nas wyrzucili z ośrodka, bo nie mieliśmy czym zapłacić. Było cudnie. Dziewięć miesięcy później pojawiła się Ania... Ale zaraz po tej nocy na plaży była ta szalona podróż autostopem przez Polskę w Bieszczady... A kogo tam niesie? – Podskoczyła na fotelu, słysząc dzwonek do drzwi. – Konstanty jeszcze na pewno w gabinecie. Może jego mama potrzebuje pomocy? Chociaż nie, raczej by zadzwoniła. Pewnie listonosz.
Pani Katarzyna podniosła się i ruszyła do drzwi. Wyjrzała przez wizjer, ale siwowłosy brodacz, którego ujrzała, z pewnością nie był doręczycielem poczty. Nie miała zresztą pojęcia, kim jest, i była przekonana, że widzi go pierwszy raz w życiu. Obszarpany, spalony na mahoń. Wprawdzie nie czuła jego zapachu, ale była przekonana, że nie jest najlepszy. Pomyślała, że to jeden z bezdomnych, którzy czasem nagabywali lokatorów kamienicy, żeby dorzucili im się do taniego wina kupowanego w pobliskim sklepie. Ostatnio podobno zrobili się bezczelni i jedna z sąsiadek mówiła, że potrafią zapukać do drzwi.
– Nie dorzucę się panu do jabolka! – zadeklarowała stanowczo.
– Kaśka, nie wygłupiaj się, otwórz.
– Kim pan jest?! – zapytała z niedowierzaniem, bo choć twarz wydała jej się obca, to głos zdecydowanie był znajomy.
– Jak to kim? To ja, Romek. Wróciłem.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------