- W empik go
Smak Brzoskwini - ebook
Smak Brzoskwini - ebook
Jest 2135 rok. W Varsie, dawnej Warszawie, świeżo upieczona dziennikarka ledwo wiąże koniec z końcem. Zdeterminowana, by poprawić swoją sytuację, skupia się na stażu w jedynej liczącej się firmie medialnej.
Tego dnia nic nie idzie po jej myśli. Nie sprzyja jej ani pogoda, ani technologia. Na dodatek niespodziewanie dzwoni do niej ojciec, który zniknął z jej życia lata temu, i ostrzega ją, że coś się wydarzy. Po chwili zostaje napadnięta.
Budzi się po pięćsetletniej hibernacji w opuszczonej bazie naukowej i orientuje się, że warunki atmosferyczne na zewnątrz są zabójcze dla ludzi. Na domiar złego z powodu nieoczekiwanej awarii jest zmuszona natychmiast opuścić to miejsce.
W bazie znajduje urządzenie, które teoretycznie ma zagwarantować jej przetrwanie. Niestety w wyniku pewnych komplikacji, nawet jeśli zadziała ono poprawnie, będzie mogła go używać tylko przez dwa tygodnie. Co się stało? Kto ją zahibernował i dlaczego? Jak wygląda teraz świat? Czy na zewnątrz rzeczywiście nie da się żyć? Czy ludzie przetrwali? Czy ona zdoła przeżyć, gdy minie czternaście dni? I co ma z tym wszystkim wspólnego jej ojciec?
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-968690-0-5 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rok 2635
Gwałtownie otworzyła oczy. Miała wrażenie, że obudziła się z bardzo długiego koszmaru, choć za nic nie potrafiła sobie przypomnieć, o czym on był. Nosem niemal dotykała wieka szklanej trumny – tak brudnej, że niewiele przez nią widziała. Jej długie włosy pływały chaotycznie w lazurowej wodzie. Połowę jej twarzy zajmowała czarna maska przypominająca tę do nurkowania. Oddychała przez nią szybko, płytko, z wysiłkiem. Oplatały ją rurki podłączone do wenflonów, które umieszczono prawie na każdym centymetrze jej ciała. Ciała, jak zauważyła, nagiego.
Za zakurzoną pokrywą komory dostrzegła sklepienie czarnego urządzenia z trzema rzędami zielonych diod. Wyglądało ono jak tomograf komputerowy z XXI wieku – z wysuwanym inkubatorem dla dorosłych zamiast stołu. Nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego. Ogarnęła ją panika. Zapragnęła natychmiast stąd wyjść, ale nie mogła poruszyć nawet palcem.
Nim zdążyła pomyśleć, dlaczego ciało jej nie słucha, poczuła ukłucie na karku. Jęknęła bezgłośnie, gdy wszystko zaczęło ją boleć. Zupełnie, jakby coś rozdzierało ją od środka. Wydawało jej się, że zaraz zemdleje, kiedy nagle te tortury ustały. Gdy głowiła się nad tym, co to za paskudztwo jej właśnie wstrzyknięto, odkryła, że może poruszać palcami, a po chwili rękami i nogami. Doznała olśnienia. Cokolwiek to było, przywróciło jej władzę nad ciałem, choć nadal każdy ruch sprawiał jej taki ból, jaki czuje się przy silnym stłuczeniu.
Zaczęła się szamotać niczym ryba złapana w sieć, chcąc się stąd wydostać. Napędzana adrenaliną przebierała rękami tak długo, aż powyrywała wszystkie wenflony i oswobodziła się z plątaniny rurek. Jej krew zabarwiła wodę. Uderzała dłońmi w szklaną pokrywę. Szukała jakichkolwiek wgłębień na jej powierzchni, czegokolwiek, co pomogłoby jej otworzyć to wieko. Trud ten na nic się zdał. Niczego nie znalazła.
Zauważyła, że lampki na sklepieniu kolejno zmieniają kolor – z zielonego na czerwony. Zamarła, gdy zorientowała się, że ubywa wody w tym osobliwym inkubatorze. Oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Przemknęło jej przez myśl, że to już koniec, że się udusi. Gdy jednak wypompowywanie całego płynu dobiegło końca, szklane pudło wyjechało spod czarnego półkola na szynie, a tuż po tym jego pokrywa zaskrzypiała i się otworzyła.
Zerwała maskę z twarzy i łapczywie nabrała powietrza. Zaniosła się mokrym kaszlem, który doprowadził ją do łez, a potem zwymiotowała na podłogę. Dopiero po tych wszystkich niedogodnościach odetchnęła z ulgą. Cieszyła się, że wciąż żyje.
Przywitała ją cisza. Poczuła przenikliwy chłód i nieprzyjemny zapach chemikaliów, przez który z trudem powstrzymała nawrót mdłości. Pomasowała drżące ramiona. To zdecydowanie nie było miejsce, w którym chciałaby się dobrowolnie znaleźć. Chwilowo jednak nie przejmowała się niczym. Zaledwie parę minut temu sądziła, że umrze. Zaczęła świadomie odczuwać niepokój z powodu przebywania w takim otoczeniu, dopiero gdy w pełni ochłonęła po traumatycznym przebudzeniu.
Spróbowała usiąść na dość szerokim brzegu inkubatora. Długo to trwało. Czuła się zesztywniała, obolała i słaba. Po zmianie pozycji zakręciło się jej w głowie i znów ogarnęły ją mdłości. Zdołała nad nimi zapanować. Usadowiła się tak, że nogi zwisały jej kilka centymetrów nad podłogą, a potem rozejrzała się za czymś, co mogłaby na siebie włożyć. Niczego takiego nie było jednak w pobliżu.
Znajdowała się w klaustrofobicznym pomieszczeniu o szarych ścianach. Jeśli widziała tu cokolwiek, to tylko dzięki delikatnym niebieskim światełkom umieszczonym w każdym kącie. Trzy czwarte przestrzeni zajmował tomograf ze szklaną trumną, a pozostałą jej część – wnęka, w której znajdowały się rozsuwane drzwi.
Obrzydzało ją to, że wszystko tutaj tonęło w kurzu. Nie uszły jej uwadze także gęste pajęczyny zapełniające większość wolnej przestrzeni. Pokonała swój wstręt i przyjrzała się zagadkowej aparaturze. Przecierała dłonią pokrętła, diody i krawędzie. Gdy zastanawiała się, co do czego służy, zwróciła uwagę na napis wygrawerowany na wieku inkubatora:
Zofia Bystrzycka
Najpierw się zdziwiła, a później poczuła nieswojo. W tym momencie odniosła nieprzyjemne wrażenie, że to coś stworzono specjalnie dla niej. Zapragnęła zrozumieć, co się stało i co robiła, zanim obudziła się w tym dziwnym inkubatorze, w tym obskurnym miejscu.
Na początku nie potrafiła sobie niczego przypomnieć, jakby jej życie zaczęło się dopiero teraz. Z każdą kolejną minutą powracały do niej wspomnienia. Najpierw niewyraźne i chaotyczne, później coraz bardziej realistyczne i poukładane. Jak gdyby to wszystko wydarzyło się zaledwie wczoraj.
Domyślała się, co się stało po tym, jak straciła przytomność. Nie miała tylko pojęcia, kto za to odpowiadał ani dlaczego w ogóle ją to spotkało. Im intensywniej patrzyła na swoją „trumnę”, tym gorsze miała przeczucia.
Jak długo w tym czymś leżałam? Który dziś dzień?
Poczuła strach, gdy jej umysł zalała fala możliwych scenariuszy. Poczuła frustrację, że nie może zweryfikować żadnego z nich. Poczuła silną potrzebę opuszczenia tej sali i powrotu do domu. Za wszelką cenę.
Obrała za cel dotarcie do drzwi poprzedzonych kwadratowym podwyższeniem. Teoretycznie prosta sprawa, gdyby nie fakt, że kręciło jej się w głowie i czuła ból całego ciała. Obawiała się, że jak tylko wstanie, to od razu upadnie na podłogę – tak brudną, jakby nie myto jej całe wieki. Ale nie miała wyboru.
– O cholera… – jęknęła chrapliwym głosem, gdy prąd przebiegł po jej ciele przy próbie wyprostowania się.
Zacisnęła zęby, złapała się mocno rękami za brzeg inkubatora, nabrała powietrza i wstała. Kolana natychmiast się pod nią ugięły. Stęknęła, gdy wylądowała na lodowatej podłodze. Skrzywiła się na widok kurzu, który się do niej przylepił. Zignorowała to i ponownie spróbowała się podnieść. Przeszła cztery bolesne upadki, zanim udało jej się stanąć na dygoczących nogach i utrzymać równowagę. Zrobiła jeden krok, potem drugi, trzeci. Ulżyło jej, że nie zapomniała, jak się chodzi. Brakowało jej tylko siły w mięśniach.
Kiedy wkroczyła na ciemnoczerwone pole przed drzwiami, prześwietliły ją lasery, które wystrzeliły znikąd. Zamarła zaskoczona. Usłyszała nieprzyjemny dźwięk przypominający ostrzeżenie systemowe, a potem – na czarnym panelu obok – ujrzała migoczący napis:
Użytkownik: H-01.
Wyjście niemożliwe.
Wypij uzupełniające serum, aby opuścić hibernatorium.
Dreszcz przebiegł jej po plecach na widok hasła „hibernatorium”. Mimowolnie spojrzała na inkubator. Nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że gdyby hibernacja była możliwa, to tak mogłoby wyglądać potrzebne do tego urządzenie. Poza tym takie ilości pajęczyn i kurzu również świadczyły o upływie dłuższego czasu.
Przez kolejną minutę stała pod drzwiami nieruchomo, zmrożona szokiem. Otrząsnęła się z niego dopiero wtedy, gdy uznała, że musi znaleźć więcej dowodów, by uwierzyć w coś tak nieprawdopodobnego jak hibernacja.
Znów skupiła się na drzwiach. Chciała je otworzyć mimo wcześniejszego komunikatu. Gdy nie znalazła żadnej klamki, guzika, skanera czy choćby łomu, którym mogłaby sobie z nimi poradzić, rozejrzała się za serum, które rzekomo musiała wypić. Niczego takiego nie zauważyła. Żadnych butelek, ampułek, szklanek. Poczuła frustrację i przerażenie na myśl, że zgnije w tej zapyziałej sali.
Zmęczona wysiłkiem usiadła z powrotem na inkubatorze. Przesuwając nerwowo rękoma po jego brzegu, nacisnęła dłonią zakurzony przycisk z drobnym napisem – „dotknij tutaj”, którego nie zauważyła wcześniej. Wystraszyła się. Nasłuchiwała w napięciu, czy coś się poruszy lub otworzy. Serce niemal wyskoczyło jej z piersi, gdy kilka sekund później poczuła uderzenie w piętę. Zerknęła w dół i ujrzała niewielką szufladę, która wysunęła się z podstawy szklanej trumny.
Rzuciła okiem na jej zawartość. Leżała w niej podłużna fiolka, szczelnie zapakowana w grubą folię i wypełniona gęstym niebieskim płynem. Nie wyglądał on na zdatny do picia. Z niepokojem przeczytała napis wygrawerowany w metalowej etykietce, która leżała pod spodem:
Uzupełniające serum regeneracyjno-oczyszczające.
Wypić całą zawartość niezwłocznie po przebudzeniu z hibernacji.
Na widok kolejnej przesłanki o hibernacji zrobiło jej się słabo. Modliła się w duchu, by to był tylko jakiś podły żart. W przeciwnym razie istniało spore ryzyko, że nawet jeśli uda jej się stąd wyjść, to może nie mieć dokąd wracać. Wizja ta przeraziła ją na tyle mocno, że natychmiast ją odrzuciła. Potrzebowała więcej dowodów.
Zauważyła ruch na ścianie – w miejscu pod czarnym łukiem tomografu, gdzie jeszcze kilkanaście minut temu spoczywała jej głowa. Podeszła bliżej, by się temu przyjrzeć. Brud i słabe oświetlenie nie ułatwiały jej zadania. Mrużyła oczy tak długo, aż ujrzała mechaniczny licznik. Przetarła dłonią jego obracające się obręcze i dostrzegła, że wskazują datę i dokładną godzinę. Nie mogła uwierzyć w to, co z nich odczytała:
20.05.2635
13:02
Przeżyła wstrząs. Nie była przygotowana na taki dowód hibernacji ani na to, jak długo ona trwała.
– To niemożliwe – jęknęła rozpaczliwie. – Nie mogło minąć pięćset lat!
Nie potrafiła zaakceptować tego, co właśnie odkryła. Ogarnęło ją przerażenie, że to może być prawda. Oznaczałoby to, że Varsa i w ogóle cały świat, do jakiego przywykła, już nie istnieją. Ludzie, których znała, nie żyją. Plany i marzenia, które miała – straciły rację bytu. Zostałaby sama w nieznanej rzeczywistości, w zupełnie innych czasach i w zdecydowanie nieciekawym położeniu. Szybko wyparła z umysłu taką ewentualność.
Uznała, że ten licznik musi być zepsuty. Mimowolnie wymyślała coraz bardziej nieprawdopodobne scenariusze. Każde wyjaśnienie było lepsze od zaakceptowania faktu, że przespała w tamtej lodówce pół tysiąclecia. I choć nie wierzyła zanadto w to, co podpowiadała jej wyobraźnia, zdołała się dzięki temu uspokoić.
Zdeterminowana, by stąd wyjść i poznać prawdę, sięgnęła po fiolkę z niebieskim płynem, który śmierdział jak benzyna. Pokonała obrzydzenie i wypiła serum jednym haustem. Spodziewała się wszystkiego – bólu, paraliżu, a nawet śmierci. Ku swemu zdumieniu odkryła, że z każdą sekundą czuje się coraz lepiej. Po chwili lekkiego mrowienia w ciele mogła już nie tylko bez trudu wstać, ale także swobodnie się poruszać. Zniknęły sztywność i słabość mięśni, zawroty głowy i mdłości, a także rany po wenflonach. Zosia odetchnęła. Domyśliła się, że pierwszą dawkę takiego serum otrzymała, gdy poczuła tamto ukłucie, ale potrzebna była jeszcze dawka uzupełniająca, by w pełni przywrócić jej sprawność.
Ostrożnie wkroczyła na podwyższenie przed wyjściem. To samo co wcześniej. Modliła się w duchu, aby wypite serum rzeczywiście otworzyło te drzwi. Lasery ponownie ją zeskanowały. Rozległ się donośny sygnał. Tym razem zabrzmiał inaczej, pozytywnie. Po kilku sekundach niepewności, które wydały jej się wiecznością, czarne wrota się otworzyły.
Po drugiej stronie ujrzała jedynie ciemność, która nie zachęcała do zwiedzania kolejnej sali. Mimo to Zosia poczuła ulgę, że może opuścić tę klitkę z rzekomym hibernatorem podpisanym jej nazwiskiem. Schowała swój strach do kieszeni i ostrożnie przekroczyła próg.
Drgnęła, gdy niespodziewanie zapaliły się białe światła. Jedno z nich mrugało, wydając z siebie specyficzny odgłos, który za każdym razem mroził jej krew w żyłach. Zmrużyła oczy, a kiedy przyzwyczaiła się do jasnego oświetlenia, ujrzała trzy połączone ze sobą szklane komory. Wyglądały jak zakurzone prostokątne kabiny prysznicowe. Każda z nich otwierała się zarówno z przodu, jak i z tyłu. Za tą ostatnią Zosia dostrzegła czarne drzwi. Takie same jak te, które właśnie przekroczyła. Także tutaj pajęcze sieci znajdowały się wszędzie i cuchnęły chemikaliami. Ponadto grube, metalowe igły zdobiły ciemne ściany i sufit, co przypominało kolczastą pułapkę, która tylko czeka, aby pozbyć się niechcianych gości.
Poczuła niechęć na samą myśl, że musi przejść przez te trzy brudne kabiny, aby dostać się do wyjścia. Odnosiła wrażenie, że jak tylko wejdzie do pierwszej z nich, to zostanie w niej zamknięta i wystawiona na jakąś próbę. Co gorsza, kolczaste ściany mogły zacisnąć się na niej niczym szczęki i zamienić jej obnażone ciało w sito, jeśli zrobi coś nie tak. Musiała jednak iść dalej.
Gdy tylko wkroczyła do pierwszej komory, drzwi za nią się zamknęły. Wstrzymała oddech. Z niewidocznych otworów w szkle trysnęła zielona pianka, która oblepiła jej ciało, a potem z górnej części kabiny popłynęła woda. Najpierw zbyt gorąca, później zbyt zimna. Kiedy spadła ostatnia kropla, na niewielkim panelu wbudowanym w ścianę komory wyświetlił się napis informujący o pomyślnym zakończeniu pierwszego etapu dezynfekcji, po czym otworzyły się drzwi do kolejnej kabiny.
Odetchnęła, że był to tylko prysznic, na który miała ogromną ochotę od samego momentu przebudzenia. Po chwili znów się spięła. Nie wiedziała, co czeka ją dalej.
Z duszą na ramieniu weszła do drugiej komory. Ta zamknęła się równie nagle co poprzednia, a potem ogłuszyła Zosię głośnym szumem połączonym z silnym podmuchem gorącego powietrza. Wiało zarówno od dołu, jak i z góry. Odruchowo zatkała uszy i zacisnęła powieki. Po dwóch minutach intensywnego nawiewu zawory się zamknęły. Otworzyły się za to kolejne drzwiczki, tuż po drugim pozytywnym komunikacie na panelu.
Jednym ruchem odgarnęła swoje suche, rozczochrane włosy i niewiele myśląc, wślizgnęła się do ostatniej kabiny, gotowa na wszystko. Nic się tu jednak nie stało. Nie było żadnych pryszniców ani naświetleń. Najdziwniejsze okazało się to, że drzwi na zewnątrz nie stawiały oporu. Otworzyły się od razu, gdy ich dotknęła.
Zdziwiona tą sytuacją zerknęła na panel w tej komorze i wstrzymała oddech, kiedy zobaczyła napis, który właśnie się na nim pojawił:
Trzeci etap dezynfekcji zakończony niepowodzeniem.
Nastąpi zamknięcie wszystkich drzwi i uruchomienie procedury odkażania całego pomieszczenia.
W przypadku nieusunięcia źródła skażenia zostanie uruchomiona…
Dalej już nie przeczytała, ponieważ komunikat zamrugał i zniknął. Jednocześnie rozległ się alarm, któremu towarzyszyły rozbłyski czerwonych kogutów nad wyjściem z sali. Oprócz mrożącego krew w żyłach sygnału, przypominającego ten nuklearny, usłyszała syntezatorowy żeński głos.
– Uwaga, skażenie! Aktywacja procedury autodestrukcji bazy za sześćdziesiąt minut. Zalecana niezwłoczna ewakuacja.
– Co takiego?! Chyba sobie jaja robicie!
Nie miała pojęcia, co to za miejsce, dlaczego została uznana za źródło skażenia ani czemu zamiast dezynfekcji tego pomieszczenia włączyła się autodestrukcja całej bazy. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to wniosek, że nikt tu nie zaglądał przez wiele lat i system sterujący nie działał z tego powodu prawidłowo.
Nie zamierzała zignorować takiego ostrzeżenia. Wybiegła z kabiny i od razu potknęła się o niewielki, przykryty dywanem kurzu stopień. Nie zdołała wyhamować impetu i upadła na zimną podłogę. I tak po jej chwilowym uczuciu czystości pozostało tylko wspomnienie. Mimo wszystko nie miała czasu na przejmowanie się swoim wyglądem. Szybko się podniosła i podbiegła do czarnych drzwi.
Tak samo jak przy poprzednich – zeskanowały ją lasery. Ponownie usłyszała pozytywny sygnał, a wrota się otworzyły, ale… tylko na centymetr. Zacięły się. Zosia zamarła. Z nerwów zadrżały jej ręce i nogi.
– Nie… Tylko nie to!
Okiełznała przypływ paniki i zastanowiła się, jak poszerzyć przejście. Przypomniała sobie o widłowych ozdobach na ścianach. Podbiegła do nich. Zlokalizowała jeden szpikulec, który wyglądał, jakby miał zaraz odpaść, i oderwała go. Na jednym końcu grubością dorównywał kijowi bejsbolowemu, a na drugim był cieńszy od długopisu. Wróciła do drzwi, a potem użyła ciężkiego pręta jak łomu. Zadziałało. Rozchyliły się one na tyle, że Zosia zdołała się przez nie przecisnąć.
Od razu zauważyła wyjście z bazy, mające ze cztery metry szerokości i tyle samo wysokości. Solidne opuszczane drzwi znajdowały się dokładnie naprzeciwko niej, w odległości kilku kroków. Nad nimi mrugały czerwone koguty.
– Uwaga, skażenie! – odezwał się ten sam głos. – Autodestrukcja bazy za pięćdziesiąt minut. Zalecana niezwłoczna ewakuacja.
Nie zwlekała. Zlokalizowała panel na odcisk dłoni i skaner siatkówki po lewej stronie od drzwi oraz dużą, żółtą korbę do awaryjnego otwierania po prawej. Przetarła ekran i przyłożyła do niego dłoń, a następnie zeskanowała swoje oko. Ucieszyła się, gdy usłyszała pozytywny odzew. Oczekiwała, że drzwi się teraz otworzą. Niestety zamiast tego przecięła ją laserowa sieć – z góry na dół. Wystraszyła się. A jeszcze bardziej przeraził ją napis, który wyświetlił się na panelu:
Wykryto brak generatora osłony termotlenowej.
Wyjście niemożliwe. Grozi natychmiastową śmiercią.
Załóż swój generator osłony termotlenowej i ponów procedurę otwierania drzwi.
Zazgrzytała zębami ze złości. Znowu jakieś utrudnienia. Nie miała czasu na zwłokę. Musiała stąd jak najszybciej wyjść. Podeszła do korby z zamiarem ręcznego otworzenia drzwi i… porzuciła ten pomysł.
Co jeśli naprawdę przespałam pięćset lat, a warunki na zewnątrz stały się niezdatne do życia?
Ponownie spojrzała na panel otwierający drzwi. Odgarnęła kurz z pozostałej jego części, szukając jakichś wskazówek odnośnie do generatora, który miała założyć. Zamiast nich zlokalizowała parametry środowiska zewnętrznego i poczuła zimny dreszcz.
Nie była klimatologiem ani lekarzem, ale wystarczająco dużo wiedziała o świecie, by stwierdzić, że żaden człowiek nie przeżyje w takich warunkach. Nie przy takim stężeniu dwutlenku węgla i tlenu. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć. Nawet jeśli rzeczywiście minęło pięćset lat, to klimat i skład atmosfery nie zmieniają się tak szybko. Albo upłynęło znacznie więcej czasu niż pół tysiąclecia, albo ten panel pokazywał nieprawdziwe dane. Liczyła na to drugie.
Nie znalazła żadnej informacji o generatorze na ekranie, więc rozejrzała się nerwowo po tym wąskim pomieszczeniu, które przypominało korytarz zakończony dwiema ślepymi uliczkami. Za nią znajdował się rząd drzwi. Naliczyła ich dwadzieścia, z czego jedne niedawno osobiście otworzyła pseudołomem. Na ścianach widziała jedynie zakurzone ekrany i migające przyciski. Jasne światła na suficie mrugały jak szalone. Zosia nie czuła się tu dobrze. Zwłaszcza że alarm wył coraz głośniej.
– Uwaga, skażenie! Autodestrukcja bazy za czterdzieści minut. Zalecana niezwłoczna ewakuacja.
Drgnęła. Przedarła się przez pajęczyny i pobiegła w stronę jednego końca korytarza. Na miejscu zauważyła modułowe, srebrne szafki, które zajmowały całą ścianę. Ku swemu zdumieniu Zosia odkryła, że jest ich dokładnie tyle, ile wcześniej naliczyła drzwi. Wszystkie skrytki podpisano, grawerując imiona i nazwiska w metalowych tabliczkach.
Przeszedł jej po plecach dreszcz, gdy zrozumiała, co to oznacza. Nie tylko ją tu umieszczono. Pozostałe drzwi i szafki były zamknięte, więc prawdopodobnie ci ludzie jeszcze stąd nie wyszli. Przeraziła ją myśl, że jeśli ten alarm jest prawdziwy, to oni wszyscy zginą. W pierwszym odruchu chciała coś z tym zrobić, sprawdzić swoje przypuszczenia, ale instynkt jej podpowiadał, że to samobójstwo. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie zdąży ich ani obudzić, ani wyprowadzić z bazy. Nawet nie wiedziała, jak to zrobić.
Muszę o nich zapomnieć.
Gdy przekonała samą siebie, że nie ma czasu na wahanie, odszukała szafkę ze swoim imieniem i nazwiskiem. Zamykał ją panel na odciski palców i skaner siatkówki. Uporała się z tym szybko.
W środku znalazła różne rzeczy zabezpieczone przezroczystymi opakowaniami, których nigdy nie widziała na oczy. Wyglądały jak folia aluminiowa, ale zachowywały się jak guma. Okazały się na tyle solidne, że nie zdołała ich rozerwać palcami ani zębami. Otworzyła je dopiero wtedy, gdy złamała pieczęcie zabezpieczające. W ten sam sposób, w jaki zrywano te woskowe na archaicznych zwojach.
Opakowania zawierały: bieliznę, czarne spodnie i bluzę, sportowe buty oraz kwadratowe pudełko z metalu o wielkości standardowego zeszytu. Pospiesznie się ubrała, nie zważając na to, że cała była w kurzu i pajęczynach. Następnie sięgnęła po pudełko w nadziei, że w środku będzie generator, który musi założyć.
Po zdjęciu wieka zobaczyła kilka różnych przedmiotów. Niestety żaden z nich nie był tym, czego teraz potrzebowała. Jakby tego było mało – widok jednej rzeczy nią wstrząsnął.
Od razu rozpoznała złoty wisiorek wielkości pięciogroszówki w kształcie owocu brzoskwini z jednym listkiem, umieszczony na kulkowym łańcuszku. Zgubiła go lata temu. Próbowała sobie wytłumaczyć, jak to możliwe, że znalazła tę biżuterię akurat teraz, akurat w tej bazie, akurat w tym pudełku. Bezskutecznie.
Poza tym niespodziewanym przedmiotem natrafiła także na: czarne urządzenie przypominające pendrive z XXI wieku, w którym rozpoznała e-pamiętnik, nieduże, złote kolczyki w kształcie kółek, które miała w uszach przed utratą przytomności, i ofoliowaną kartkę, na której została wydrukowana niepodpisana notatka na całą stronę. Zosia zerknęła na jej początek:
Pamiętaj, że przyszłość naszej planety jest ukryta właśnie tutaj. W naszych głowach, w naszych działaniach, w naszych wyborach. Jeśli nie zaczniemy poważnie myśleć o powstrzymaniu ocieplania się klimatu…
Nie czytała dalej. To brzmiało jak materiał edukacyjny z połowy XXI wieku. Usiłowano wówczas uświadomić społeczeństwo, że katastrofa klimatyczna to nie jest wymysł naukowców. Nauczyć, co trzeba zrobić, żeby jej zapobiec. Zosia codziennie doświadczała na własnej skórze skutków niepowodzenia tejże akcji. Uznała, że ta bezużyteczna w jej sytuacji kartka znalazła się tu przypadkowo, i nie przywiązała do niej większej wagi.
Pospiesznie włączyła e-pamiętnik – w nadziei, że usłyszy jakąś wskazówkę. Przez chwilę czekała na jakikolwiek dźwięk. Na próżno. Urządzenie wyglądało na zepsute. Mimo to nie wyrzuciła go.
– Uwaga, skażenie! Autodestrukcja bazy za trzydzieści minut. Zalecana niezwłoczna ewakuacja.
Złowrogi komunikat przypomniał jej, że to nie jest najlepszy moment na oglądanie rzeczy z szafki. Poczuła kolejny przypływ adrenaliny. Zamknęła pudełko jednym ruchem i pobiegła na drugi koniec korytarza. Po drodze z rozpaczą patrzyła na wszystkie zamknięte drzwi i walczyła ze sobą, aby przy żadnych się nie zatrzymać.
Natrafiła na niedużą szafę z wysuwanymi szufladami. Otworzyła tę podpisaną jej nazwiskiem i czym prędzej sprawdziła zawartość. Dostrzegła dwa tytanowe pojemniki zabezpieczone znanym jej już pseudoaluminiowym materiałem, oklejonym dodatkowo bąbelkami.
W pierwszym z nich znalazła owalne, płaskie, czarne urządzenie. Miało najwyżej pięć centymetrów średnicy. Cechowało się okrągłym wgłębieniem na środku oraz zielonym przyciskiem umieszczonym na samym brzegu.
W drugim pojemniku, oznaczonym dodatkowo logotypem „GOT”, znajdował się owalny dysk z diodą na środku. Grubością i rozmiarem dorównywał pięciozłotówce. Poniżej krążka Zosia zobaczyła coś, co wyglądało jak zatyczki do nosa wykonane z identycznego tworzywa.
Na szczęście nie musiała zgadywać, co to jest ani do czego służy. Na spodzie drugiego pudełka znalazła ofoliowaną i złożoną w harmonijkę notatkę. Dowiedziała się z niej, że patrzy na generator osłony termotlenowej oraz jego ładowarkę. Z długiej instrukcji obsługi zapamiętała jeden najważniejszy fragment:
Generator osłony termotlenowej (GOT)
Urządzenie generujące dwie osłony: termiczną i tlenową.
Osłona termiczna ma formę niewidocznej, energetycznej powłoki, utrzymującej się na skórze przez cały czas. Chłodzi ciało użytkownika do poziomu optymalnej temperatury i utrzymuje ją na stałym poziomie, niezależnie od warunków zewnętrznych. Z racji swej niematerialnej formuły osłona ta nie chroni przed urazami fizycznymi ani nie może zostać w ten sposób uszkodzona.
Osłona tlenowa polega na generowaniu tlenu i dostarczaniu go użytkownikowi za pośrednictwem nosków tlenowych. Ponadto chroni przed zbyt wysokim/niskim stężeniem tlenu i dwutlenku węgla oraz nieznanymi, potencjalnie niebezpiecznymi bakteriami i wirusami, zawartymi w powietrzu.
Uruchamianie
Włącz przycisk na środku dysku.
Poczekaj, aż zapali się jego dioda: kolor zielony – działa, kolor czerwony – nie działa.
Jeśli dioda jest zielona: przyłóż dysk do lewej lub prawej skroni. Poczekaj, aż GOT przyczepi się odpowiednio do skóry i włączy. Nastąpi automatyczne ustawienie osłony (zaktualizuje się po każdorazowym zetknięciu z nowymi warunkami atmosferycznymi). Załóż noski tlenowe na oba płatki nosa, gdy pokaże się odpowiedni komunikat. Poczekaj na potwierdzenie zakończenia procedury uruchamiania urządzenia.
Jeśli dioda jest czerwona: podłącz GOT-a do ładowarki. Pod żadnym pozorem nie używaj urządzenia.
Ładowanie
GOT-a trzeba ładować minimum co 14 dni specjalną ładowarką. W celu naładowania generatora podłącz urządzenie do ładowarki i uruchom ją zielonym przyciskiem. Proces ładowania trwa 8 godzin.
Aktualny poziom energii akumulatora GOT-a wskazuje pasek widoczny przez cały czas w lewym dolnym rogu pola widzenia. Ostatecznym sygnałem, że trzeba go podłączyć, jest mruganie zielonej diody (12 godzin do rozładowania).
Użytkowanie
GOT to urządzenie indywidualne – skonstruowane na zamówienie dla konkretnej osoby. Można używać tylko swojego egzemplarza. W przypadku założenia GOT-a przypisanego innemu użytkownikowi urządzenie nie będzie działać.
Zdumiała się, że ktoś stworzył takie skomplikowane i użyteczne urządzenie, a potem poczuła niepokój. Martwiła się, czy GOT rzeczywiście działa w ten sposób, czy został przetestowany i czy w ogóle się uruchomi po tak długim czasie. Zwłaszcza że do dyspozycji miała tylko jeden egzemplarz.
– Uwaga, skażenie! – Alarm zmienił tonację na wyższą, a jego tempo przyspieszyło. – Autodestrukcja bazy za dwadzieścia minut. Zalecana niezwłoczna ewakuacja.
Zaklęła, że zostało tak mało czasu na ucieczkę. Zgodnie z instrukcją wcisnęła przycisk GOT-a i odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że dioda zaświeciła się na zielono. Drżącymi rękami przyłożyła mały dysk do prawej skroni i zdziwiła się, jak mocno on do niej przylgnął. Od razu dostrzegła pasek w lewym dolnym rogu swego pola widzenia – informujący o tym, że zostało czternaście dni do rozładowania. Nad nim widniały dane na temat warunków zewnętrznych oraz czerwony napis, z którego dowiedziała się, że musi założyć noski tlenowe, by GOT zaczął działać poprawnie. Kiedy wykonała to polecenie, odniosła podobne wrażenie do tego, jakie towarzyszyło jej po posmarowaniu ciała odżywczym balsamem. Miała coś na skórze, dopóki to coś się nie wchłonęło. Ponadto powietrze wydało się jej świeższe, a samo oddychanie – przyjemniejsze. Zadziwiło ją to, że nie czuła GOT-a na sobie. Nie przeszkadzał jej ani dysk na skroni, ani noski tlenowe na płatkach nosa. Po minucie od założenia tych drugich ujrzała potwierdzenie, że GOT działa prawidłowo i jest już bezpieczna.
Odetchnęła, po czym od razu wzięła ładowarkę, marudząc pod nosem, że przydałaby się jakaś torba, by tego wszystkiego nie zgubić, a potem pobiegła do drzwi wyjściowych i powtórzyła procedurę ich otwierania. Tym razem zakończyła się ona sukcesem i wrota zaskrzypiały.
Gdy śledziła ich podnoszenie się, czuła, jak stres usztywnia jej ciało. Wsłuchiwała się w głośne cykanie zębatek, modląc się w duchu, by ten dźwięk nie ucichł przedwcześnie.
– Uwaga, skażenie! Autodestrukcja bazy za piętnaście minut. Zalecana niezwłoczna ewakuacja.
Spociły jej się dłonie, kiedy pojęła, że to już ostatnie minuty. Zdziwiła się, gdy dziesięć metrów za drzwiami ujrzała kolejne, identyczne. Podbiegła do nich, a potem powtórzyła wszystkie niezbędne czynności na kolejnym panelu i skanerze siatkówki. Obyło się bez problemów. Wrota za nią zaczęły opadać, a te przed nią – podnosić się.
Jak tylko powietrze na zewnątrz wymieszało się z tym w środku, zauważyła nowy komunikat GOT-a, który wskazywał warunki niemożliwe do życia. Dokładnie takie, jakie odczytała wcześniej z ekranu. Przerażona wstrzymała oddech. Ale gdy nic się nie zaczęło z nią dziać, wypuściła wstrzymywane powietrze. Czuła się świetnie, mimo iż teoretycznie powinna już nie żyć. Nie doskwierał jej zabójczy upał ani nie miała problemów z oddychaniem.
– Uwaga, skażenie! Autodestrukcja bazy za dziesięć minut. Zalecana niezwłoczna ewakuacja.
Przebierała niecierpliwie nogami. Poganiała w myślach drzwi, które w jej mniemaniu otwierały się w żółwim tempie. Zamarła, gdy nagle zacięły się na wysokości niespełna połowy metra. Bez wahania rzuciła się na podłogę. Przeczołgała się na drugą stronę i pobiegła przed siebie – ciemnym, wydrążonym w skale tunelem, który prowadził w dół.
Potknęła się o schodek, którego nie mogła zauważyć w tych warunkach, i upadła jak długa. W ostatniej chwili podparła się dłońmi, upuszczając wszystko, co w nich trzymała. Stęknęła z bólu. Podniosła się pod wpływem adrenaliny, a potem w panice macała podłogę w poszukiwaniu zguby.
Od razu natrafiła na wisiorek i e-pamiętnik – wypadły z pudełka, które otworzyło się po zderzeniu z podłożem. Badała okolicę dalej. Nie dbała o to, gdzie są jej kolczyki i ofoliowana kartka, ale chciała znaleźć ten najważniejszy przedmiot. Nadaremnie. Ładowarka do GOT-a musiała upaść gdzieś dalej.
Gdy usłyszała stłumione odliczanie ostatnich pięciu minut do autodestrukcji bazy, natychmiast porzuciła dalsze poszukiwania. Zerwała się do biegu, raz po raz przeklinając w duchu swoją nieostrożność. Była boleśnie świadoma, że przez ten błąd może stracić życie za czternaście dni. Mimo wszystko wolała mieć te dwa tygodnie, niż umrzeć już teraz. Parła więc naprzód, jakby gonił ją sam diabeł.
Ujrzała smugę światła u wylotu tej osobliwej jaskini. Przedarła się przez szare liany i wysokie chaszcze zarastające wyjście, po czym wstrząsnął nią widok najprawdziwszego lasu deszczowego. Zwalczyła w sobie odruch zatrzymania się na chwilę. Musiała się oddalić od bazy, zanim ta wybuchnie. Zadanie to utrudniało miękkie podłoże. Jej stopy zapadały się w błotnistym terenie porośniętym wysokimi zaroślami. Dodatkowo młode pędy palm cięły jej skórę niczym papier przy każdym ruchu. Nie zważała na nic. Myślała tylko o tym, by biec przed siebie.
Ledwo zdążyła dotrzeć do drzew kilkanaście metrów dalej, gdy rozległ się ogłuszający huk eksplozji. Fala uderzeniowa odrzuciła Zosię w głąb lasu i cisnęła nią o pobliską palmę, pozbawiając ją tym samym przytomności.