- W empik go
Smak deszczu - ebook
Smak deszczu - ebook
Chłopiec imieniem Vurtok jest typem odkrywcy - gdy coś go zainteresuje, nie sposób zbyć go półsłówkami. Ciekawski rudzielec mieszka w mieście zbudowanym na platformie i zaczyna się zastanawiać, dlaczego jego świat jest zorganizowany w taki, a nie inny sposób. W odpowiedzi na pytanie chłopca nauczyciel zabiera całą klasę na wyprawę, podczas której tłumaczy, że ziemia pod platformą drążona jest przez wijce, z kolei z góry mieszkańcom miasta zagrażają skrzydlaki. Wraz z dociekliwym chłopcem czytelnik poznaje coraz lepiej zasady panujące w świecie przyszłości.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-281-5683-4 |
Rozmiar pliku: | 267 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
- Hej, Vurtok! Vurtok!!! – Dwunastoletni chłopiec o czarnych włosach śpieszył się bardzo. Już z daleka wołał kolegę i machał do niego ręką.
Piegus o ognistorudej czuprynie niechętnie oderwał wzrok od kolorowej łamigłówki, nad którą trudził się od godziny.
- Co się stało, Aspal?
- Strażnicy zestrzelili kilka skrzydlaków! – Zdyszany Aspal zatrzymał się przy nim. – Pójdziemy zobaczyć, co?
- Mamusia i tatuś są przy uprawach – rudy spojrzał smutno - a samemu nie wolno wychodzić poza osiedle.
- E, tam – Aspal machnął ręką. – Przecież nikt się nie dowie. No, chodź.
- Ale...
- Chodź – Aspal energicznie chwycił go za dłoń i pociągnął. – Zaraz wrócimy.
Chłopcy pobiegli ku zachodniej części miasta. Po minucie opuścili granice osiedla i wkroczyli do Strefy, gdzie znajdowały się lśniące budynki Kontroli. Wewnątrz siedzieli ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo miasta. Ani Vurtok, ani Aspal nie wiedzieli, na czym to właściwie polega, ale rodzice mówili im, że to najważniejsze zajęcie ze wszystkich.
Uprawy biegły wokół miasta, wyznaczając jego granice. Dziesiątki baterii słonecznych wycelowane były w wiecznie bezchmurne niebo, skąd w ciągu dnia pobierały ciepło słońca, a cicho buczące silniki przerabiały je na energię. I dzięki temu w każdym miejscu miasta było światło, zaś filtry wody pracowały non-stop.
Na miejscu zdarzenia zgromadziła się już spora grupka ludzi - zarówno kobiet jak i mężczyzn. Byli też technicy w błękitnych drelichowych kombinezonach. Najważniejszymi jednak postaciami byli dwaj Strażnicy – rośli mężowie ubrani w czarne mundury. Trzymali w dłoniach wielkie strzelby. Jeden z nich opowiadał zebranym o zdarzeniu:
- ...a ledwo łeb wychynął, to ja go – paf! I poleciał. A Safi jeszcze mu raz i gadzisko przestało się ruszać.
Kopnął nogą kształt leżący u jego stóp. Był to pierwszy skrzydlak, jakiego Vurtok w życiu widział. Ponieważ słyszał już, że to straszne bestie, spodziewał się czegoś wielkiego, więc to, co zobaczył, rozczarowało go bardzo.
Skrzydlak miał około metra długości. Przypominał wielką dżdżownicę o kilkunastu czarnych oczach na szypułkach w przedniej części ciała i niewielkim pysku z rzędem ostrych, małych zębów. Wzdłuż miękkiego grzbietu stwora wyrastały małe, błoniaste skrzydełka. Było ich kilkanaście i w mieście uważane były za talizman przynoszący szczęście. Strażnicy zapewne zarobią sporo na ich sprzedaży, gdyż prawo miasta dawało własność nad truchłem temu, kto ubił potwora. Skrzydlak wydał się Vurtokowi podobny do wielkiego gluta.
- A dru... drugi od.. od... zachodu przyleciał – zająkał Safi, wskazując ręką kierunek. – Mało dwóch na... naszych nie strącił z platformy. Alem krzyk usłyszał i po... poleciałżem tam zaraz. Żarł już gad n.. nasze uprawy. Trzy razy strzeliłem, zanim go ubił.
Chłopcy wracali na osiedle w milczeniu. Dopiero gdy znaleźli się koło swoich domów, Aspal ożywił się:
- Też bym tak chciał. Paf-paf! I nie ma skrzydlaka – złożył palce jak do strzału i wycelował niebo. – Paf-paf! I drugi pada. Fajna robota, co nie?
- No – mruknął zamyślony Vurtok.
- Coś taki markotny? – Aspal szturchnął kolegę w bok. – Przestraszyłeś się?
- Nie... Wcale nie... – zmieszał się Vurtok. – One są takie... Takie wstrętne... Jak gluty.
- Ale jak w czasie Dnia Wyboru każą ci być Strażnikiem, to będziesz musiał do nich strzelać.
- Może będę kim innym...
- E, tam, kim możesz być? Chcesz cały dzień spędzać przy plewieniu upraw, jak twoi rodzice? Albo moi?
- No, nie, ale...
- Ale co? Możesz najwyżej trafić do Kontroli albo Techników. Będziesz siedział cały czas przy maszynach. To już lepiej być Strażnikiem. Chodzisz sobie cały czas ze strzelbą, popatrzysz w niebo, czasem postrzelasz. Ja tam bym tak chciał. To jest życie!
Gdy tego wieczoru Vurtok zasiadł z rodzicami do kolacji, zapytał ojca:
- Tata, a co oni w tej Kontroli robią?
Ojciec przełknął łyżkę zupy i spojrzał na syna z rozbawieniem:
- A co? Chciałbyś kiedyś tam pracować?
- No... – mały wzruszył ramionami.
- To bardzo odpowiedzialna praca i dostają się tam tylko najzdolniejsi – ojciec nagle spoważniał. – Dzięki ludziom, którzy tam siedzą, nasze miasto wciąż istnieje. Oni pilnują, żeby wije nie przewróciły platformy.
- Ale jak?
- Tego nie wiem, synku – wyznał szczerze Fassi i pogłaskał syna po głowie. – Ale jak widzisz, spisują się dobrze. Może nauczyciel mógłby ci coś więcej na ten temat powiedzieć.
Nauczyciel miał na imię Derwin. Zajmował się dziećmi w wieku od dziesięciu do piętnastu lat. Uczył je o rodzajach roślin, jakie hodowano na platformie, o niebezpieczeństwach, jakie czyhają za jej brzegami, zasad działania mechanizmów oraz czytania i pisania.
Po skończonej lekcji Vurtok podszedł do niego i przystanął z opuszczonym wzrokiem, jak nakazywał regulamin.
- Vurtok, syn Fassiego i Jiliany. O cóż chciałbyś spytać, młody człowieku? – Krzaczaste brwi Derwina uniosły się, a twarz rozjaśnił mu zachęcający uśmiech. Lubił ciekawskich.
- Bo, proszę pana...
- Nie zaczynamy zdania od „bo”. Więc?
- Bo... to znaczy... – mały zmieszał się. – Ja chciałem spytać o Kontrolę.
- O, to dość poważna sprawa – stwierdził Derwin. – A cóż takiego chciałbyś wiedzieć?
- Bo, proszę pana, tatuś nie wie, jak oni nas chronią.
- A ty byś chciał wiedzieć?
Vurtok skinął głową.
- Cóż, chłopcze... – Nauczyciel westchnął. – To dobre pytanie. Prędzej czy później ktoś je musiał zadać i coś mi mówiło, że to będziesz ty. Jutro wezmę was na małą wycieczkę i wyjaśnię wszystkim, dlaczego Kontrola jest taka ważna. A teraz zmykaj do domu.
Nauczyciel dotrzymał słowa. Następnego dnia zamiast siedzieć w sali zajęć, cała grupka wyruszyła z osiedla na północ, w kierunku upraw. Dwadzieścia dwoje dzieci szło parami, trzymając się za ręce. Partnerką Vurtoka w tym marszu była Inna, rezolutna dziewczynka o złotych włosach splecionych w dwa warkocze. Jej ojciec czasem odwiedzał ojca Vurtoka i upijali się wtedy razem do nieprzytomności piwem z kolb kukurydzy. Vurtok nie lubił ojca Inny.
- Aspal mówił mi – powiedziała cicho - że widzieliście wczoraj skrzydlaki.
Vurtok skinął głową, zły na kolegę. Czasem za dużo gadał!
- Mówił mi – ciągnęła dziewczynka – że były tak straszne, że aż się przestraszyłeś.
Vurtok poczerwieniał na twarzy.
- Nieprawda! – syknął. – Aspal kłami! Skrzydlaki wcale nie są straszne. Są brzydkie i glutowate. I nieduże. Do pasa mi nie sięgają.
- Ale tatuś mi mówił – odparła Inna – że jeden ugryzł pana Timmena tak, że odgryzł mu rękę. I podobno było dużo krwi.
- Bzdury gada.
Derwin przystanął.
- Teraz wchodzimy na teren upraw. Nie rozdzielajcie się, bo niektóre rośliny mają ostre kolce. Wiecie o tym, mówiłem wam to parę lekcji temu.
Dzieci posłusznie pokiwały głowami.
Wkroczyli pomiędzy wysokie na dwa metry rośliny przypominające kwiaty na wielkich łodygach. Jak pamiętał z lekcji Vurtok, były to akkaki, z których nektaru robiło się złocisty napój, zaś grube łodygi były dość smacznym daniem.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.