Smak marzeń - ebook
Smak marzeń - ebook
Kiedy Mick O’Brien zaprojektował i zbudował nadmorskie miasteczko Chesapeake Shores, myślał, że tworzy raj na ziemi. Jednak dla niektórych członków jego rodziny to malownicze miejsce okazało się przedsionkiem piekła. Uciekło stąd aż troje dorosłych dzieci Micka. Teraz Abby, Bree i Kevin wracają po latach do domu, by uporać się z przeszłością i odbudować rodzinne więzi…Abby jest tak zajęta, że nie ma czasu na leczenie ran po rozpadzie małżeństwa. Absorbuje ją praca na Wall Street oraz opieka nad niesfornymi córeczkami. Jednak to nie są jedyne powody, dla których od lat nie odwiedziła rodzinnego miasteczka Chesapeake Shores – z tym miejscem wiąże się mnóstwo bolesnych wspomnień. Dopiero rozpaczliwy telefon od Jess, młodszej siostry, sprawia, że Abby postanawia wrócić natychmiast do domu. Pragnie ocalić marzenia Jess i pomóc jej w uratowaniu uroczego pensjonatu. Czeka ją spotkanie ze skłóconą rodziną, a także z mężczyzną, któremu przed laty złamała serce…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0121-6 |
Rozmiar pliku: | 678 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bardzo lubię rozpoczynać nowy cykl powieściowy. Wkraczam w odmienną scenerię, spotykam zupełnie nowych bohaterów oraz tworzę sytuacje i konflikty, które, mam nadzieję, zaintrygują Was. Gdy obmyślałam szczegóły tej najnowszej serii, wciąż wracałam myślami do Chesapeake Bay – okolicy dobrze mi znanej i bliskiej memu sercu. Chociaż już tam nie mieszkam, mam letni dom nad rzeką Potomac, tuż przy ujściu do zatoki. Niewiele jest na świecie równie pięknych i urokliwych miejsc.
Jednak liczy się nie tylko sceneria. Jeszcze ważniejsze są postaci występujące na stronicach tych książek. Dlatego potrzebowałam dużej, targanej konfliktami rodziny – czyli właśnie O'Brienów. Poznacie cztery ich pokolenia, nierzadko nękane rozmaitymi kłopotami i problemami. Będzie to opowieść o zdradach, kłótniach i pogodzeniach, trudnych wyborach oraz naturalnie o miłości. Myślę, że podczas lektury bardzo często wybuchniecie śmiechem, lecz także uronicie kilka łez.
„Smak marzeń” opowiada o Abby, ale także o siostrach, które niezłomnie się wspierały nawzajem. To historia wielkiej miłości, pierwszego doświadczenia utraty ukochanej osoby i ponownego odzyskania oraz dzieje dwóch dumnych mężczyzn, którzy za wszelką cenę starali się wykorzystać drugą szansę ofiarowaną im przez los.
A zatem zapraszam do Chesapeake Shores w nadziei, że pokochacie rodzinę O'Brienów i ich świat.
Serdecznie pozdrawiam
Sherryl WoodsPROLOG
Kłótnia trwała niemal przez całą noc. W swoim pokoju, znajdującym się niedaleko od sypialni rodziców, Abby słyszała ich podniesione głosy, lecz nie mogła rozróżnić słów. Ostatnio dość często się sprzeczali, ale tym razem wyglądało to na coś poważniejszego. Dziewczyna prawie do świtu nie mogła zasnąć – nie tylko z powodu tej gwałtownej, hałaśliwej awantury. Martwiła się całą sytuacją.
Miała jednak nadzieję, że lęk ściskający jej serce wynika wyłącznie z nadmiernie wybujałej wyobraźni. Dopiero gdy wczesnym rankiem zeszła po schodach do frontowego holu i zobaczyła walizki, pojęła, że tym razem naprawdę stało się coś niedobrego. Najwyraźniej ktoś opuszczał ich dom – zapewne na zawsze, sądząc po stercie bagaży przy drzwiach.
Starała się opanować panikę i powiedziała sobie, że nie ma w tym niczego niezwykłego. Jej ojciec, Mick O'Brien, światowej sławy architekt, poszukując nowych zawodowych wyzwań, stale jest w rozjazdach. Jednak po chwili przypomniała sobie z niepokojem, że przecież zaledwie przed paroma dniami wrócił z ostatniej podróży, a rzadko natychmiast udawał się w następną.
– Abby! – W głosie matki brzmiało zaskoczenie i jedynie nikły cień irytacji. – Dlaczego wstałaś tak wcześnie?
Dziewczyna rozumiała to zdziwienie. Większość nastolatków – także ona i jej bracia – nie znosi wcześnie wstawać w weekendy. W soboty Abby wyłaniała się ze swojego pokoju dopiero około dziewiątej.
Teraz jednak ujrzała w oczach matki konsternację i instynktownie pojęła, że Megan O'Brien zamierzała się ulotnić, zanim ktokolwiek się obudzi i zacznie jej zadawać kłopotliwe pytania.
– Wyjeżdżasz, tak? – zapytała Abby martwym tonem, starając się nie rozpłakać. Miała siedemnaście lat i wiedziała, że jeśli matka istotnie ich opuści, to ona będzie musiała być silna, by zaopiekować się młodszym rodzeństwem.
Oczy Megan napełniły się łzami. Chciała odpowiedzieć, lecz ostatecznie tylko skinęła głową.
– Dlaczego, mamusiu? – zawołała Abby, a potem wybuchnęła potokiem dalszych pytań: – Dokąd jedziesz? A co będzie z nami? Ze mną, Bree, Jess, Connorem i Kevinem? Czy nas też porzucasz?
– Och, kochanie, ależ skądże! – odparła matka i objęła ją mocno. – Jesteście przecież moimi ukochanymi dziećmi. Obiecuję, że wrócę po was, gdy tylko urządzę się w nowym miejscu.
W tej stanowczej deklaracji Abby wyczuła jednak nutę lęku. Matka wydawała się zaniepokojona, wręcz przestraszona. O'Brienowie byli małżeństwem od niemal dwudziestu lat, mieli pięcioro dzieci i mieszkali w miasteczku Chesapeake Shores, które Mick sam zaprojektował, a potem wybudował wraz z braćmi. I oto teraz Megan wyjeżdżała stąd sama, by rozpocząć życie od nowa. Nic dziwnego, że była przerażona.
– Mamo, naprawdę chcesz to zrobić? – spytała Abby, usiłując jakoś zrozumieć tę dramatyczną decyzję. Rodzice wielu jej rówieśników byli rozwiedzeni, ale zazwyczaj to nie matki się pakowały i opuszczały dom, tylko ojcowie. Odwrotna sytuacja była tysiąc razy gorsza.
– Oczywiście, że tego nie chcę – odparła impulsywnie Megan. – Ale tak dłużej już być nie może. – Zamierzała dodać coś jeszcze, ale w końcu machnęła ręką. – Zresztą to sprawa między twoim ojcem a mną. Wiem tylko, że muszę coś zmienić i zacząć od początku.
Abby w pewnym sensie poczuła ulgę, że matka nie powiedziała nic więcej. Wcale nie pragnęła poznać powodów. Kochała i szanowała oboje rodziców – i nie chciała, by gniewne, zaciekłe słowa Megan zniszczyły uczucie, jakim ich darzyła.
– Ale dokąd pojedziesz? – spytała ponownie.
Miała nadzieję, że gdzieś niedaleko. Przecież matka z pewnością nie zostawi całej rodziny na jej głowie. W sferze codziennego życia Mick czuł się całkowicie zagubiony. Z wszystkim innym radził sobie doskonale. Utrzymywał dzieci, kochał je, a nawet od czasu do czasu szedł z nimi na mecz baseballu lub piknik naukowy. Jednak gdy chodziło o zwykłe drobne kłopoty i zmartwienia, wszyscy polegali na Megan.
Chociaż z drugiej strony, dlaczego matka miałaby przypuszczać, że Abby nie zdoła zająć się rodzeństwem? Wszyscy wiedzieli, że poważnie traktuje swoje obowiązki najstarszej siostry i że można na niej polegać. Dwunastoletniej Bree oraz jej braciom nic złego się nie stanie. Wprawdzie zaraz po odejściu matki dziewczynka być może zamknie się w sobie, ale jest niezależna i nad wiek dojrzała, toteż niewątpliwie w końcu się upora z tą sytuacją. Kevin i Connor są dorastającymi nastolatkami – interesują się wyłącznie sportem i dziewczynami. Uczuciowa, skłonna do uniesień Megan często wprawiała ich w zakłopotanie.
Pozostaje więc tylko Jess. Wprawdzie w ubiegłym tygodniu skończyła siedem lat, lecz wciąż jest za mała, by obejść się bez mamy. Abby nie miała pojęcia, czy zdoła ją zastąpić… nawet jedynie tymczasowo.
– Nie wyjadę daleko – zapewniła ją Megan. – Wrócę po was, gdy tylko znajdę pracę i mieszkanie dla nas wszystkich. To nie potrwa długo – oświadczyła i dodała jakby do siebie: – Nie pozwolę, żeby to trwało długo.
Abby chciała zawołać, że nawet jeden dzień to za długo, a każda odległość będzie zbyt wielka. Czyż ona tego nie rozumie? Lecz matka wyglądała na okropnie smutną, zagubioną i samotną, a policzki miała mokre od łez. Abby nie chciała więc jeszcze bardziej jej pognębić. Wiedziała, że musi po prostu jakoś sprostać tej sytuacji i wyjaśnić ją młodszemu rodzeństwu.
Wtem uderzyła ją inna, bardziej niepokojąca myśl.
– A co będzie, gdy tata wyjedzie w interesach? Kto wtedy się nami zaopiekuje?
Na twarzy Megan przez moment odmalował się taki sam lęk jak ten brzmiący w głosie jej córki.
– Wprowadzi się tu wasza babcia. Mick już z nią o tym rozmawiał. Przyjedzie jeszcze dzisiaj.
Abby zadrżała. Ta wiadomość uświadomiła jej, że chodzi o ostateczną separację, a nie jedynie o chwilowe rozstanie do czasu, gdy rodzice odzyskają zdrowy rozsądek.
– Nie – zawołała. – To bardzo zły pomysł, mamo.
Megan wydawała się zaskoczona jej gwałtowną reakcją.
– Ależ przecież wszyscy ją kochacie! To świetnie, że będzie tu z wami.
– Nie w tym rzecz – odparła Abby. – Ona nie jest tobą! Nie możesz nam tego zrobić.
Megan znów ją objęła, lecz dziewczyna jej się wyrwała. Nie chciała pociechy od matki, która zaraz opuści dom na zawsze i zrujnuje życie całej rodzinie.
– Nie robię tego wam – powiedziała Megan zdesperowanym tonem. – Robię to dla siebie. Zrozum, że na dłuższą metę tak będzie najlepiej dla nas wszystkich. – Pogładziła córkę po policzku. – Na pewno spodoba wam się Nowy Jork. Zwłaszcza tobie. Będziemy chodzić do teatru, na przedstawienia baletowe i zwiedzać galerie.
Dziewczyna wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.
– Przenosisz się do Nowego Jorku? – wykrzyknęła wstrząśnięta.
Zapomniała chwilowo o swych marzeniach, by kiedyś pracować w tym mieście i zyskać sławę w sferach finansowych. Myślała tylko o tym, że to wiele godzin drogi od stanu Maryland i ich domu w Chesapeake Shores. W głębi duszy żywiła bowiem nieśmiałą nadzieję, że matka przeprowadzi się tylko gdzieś na drugi koniec miasta lub co najwyżej do Baltimore czy Annapolis. Czy to nie wystarczająca odległość, by uciec od kłopotów z Mickiem, a jednak nie porzucić dzieci?
– Co zrobimy, jeśli będziemy cię potrzebowali? – zapytała.
– Oczywiście zadzwonicie do mnie.
– A potem będziemy czekać godzinami, aż się tu zjawisz? Mamo, to szaleństwo!
– Kochanie, ta rozłąka potrwa najwyżej kilka tygodni, a potem zabiorę was do siebie. Znajdę wspaniały dom i najlepsze prywatne szkoły. Uzgodniłam to już z Mickiem.
Dziewczyna rozpaczliwie pragnęła uwierzyć, że wszystko się jakoś ułoży. Zarazem chciała pytaniami zatrzymać mamę, aż zrezygnuje ze swego szalonego planu. Jednak pod dom właśnie zajechała taksówka i Abby spojrzała na Megan ze zgrozą.
– Zamierzasz wyjechać natychmiast, bez pożegnania?
Podejrzewała to już wcześniej, lecz wydawało jej się to zbyt okrutne.
Po twarzy Megan popłynęły łzy.
– Uwierz mi, tak będzie lepiej… i łatwiej. Zostawiłam dla was wszystkich kartki pod drzwiami sypialń, a wieczorem zadzwonię. Zanim się obejrzysz, znowu będziemy razem.
Zszokowana Abby stała bez ruchu. Matka podniosła pierwsze dwie walizki i zaniosła je na werandę, a stamtąd po schodkach na dół do czekającej taksówki. Po chwili wróciła wraz z kierowcą, który przyszedł po resztę bagaży.
Ujęła dziewczynę pod brodę.
– Kocham cię, córeczko. Wiem, że jesteś silna i zaopiekujesz się rodzeństwem.
– Ale to nie w porządku! – zawołała Abby, przerażona tym, że matki nie będzie w pobliżu, by pomóc jej przynajmniej na początku zapanować nad nieuchronnym chaosem. – Nienawidzę cię! – wrzasnęła z furią, lecz schodząca po schodkach Megan się nie odwróciła.
Pragnęła krzyczeć, dopóki taksówka nie zniknie jej z oczu, lecz w tym momencie usłyszała jakiś szelest. Odwróciła się i ujrzała Jess, stojącą za nią z wylęknioną miną.
– Mamusiu – szepnęła dziewczynka drżącymi wargami, patrząc na odjeżdżającą taksówkę. Była bosa, miała rozczochrane włosy. – Dokąd mama pojechała?
Abby wysiłkiem woli opanowała własny strach i gniew, i zmusiła się do uśmiechu.
– Na wycieczkę – odpowiedziała siostrzyczce.
W oczach Jess zakręciły się łzy.
– A kiedy wróci?
Abby ją objęła.
– Nie wiem – odparła, po czym dodała z udawaną pewnością. – Ale obiecała, że niedługo.
Lecz to, oczywiście, okazało się nieprawdą.ROZDZIAŁ PIERWSZY
15 lat później
Nadmierna ambicja wykańcza, pomyślała Abby O'Brien Winters, kładąc się do łóżka po północy, wyczerpana psychicznie i fizycznie szalonym dniem na Wall Street. Przez dwadzieścia minut zdążyła przeczytać swoim córkom bliźniaczkom, zanim smacznie usnęły, zaledwie fragment pierwszego rozdziału „Pluszowego królika”. Już trzeci wieczór z rzędu jadła na kolację odgrzewaną chińszczyznę na wynos. Wyjęła kilka grubych raportów dotyczących rynku akcji, które musiała przejrzeć przed jutrzejszym porannym otwarciem giełdy. Jej lektury przed snem były o wiele bardziej wymagające niż książeczka Caitlyn i Carrie.
Dobrze wykonywała swoją pracę, zarządzając portfelami akcji w wielkiej firmie maklerskiej, lecz ceną za to był rozwód ze wspaniałym facetem – który miał dosyć tego, że zaniedbywała go dla kariery – oraz permanentne niewyspanie. Chociaż dzieliła z Wesem opiekę nad pięcioletnimi bliźniaczkami, często miała wrażenie, że prawie ich nie zna, gdyż spędzały więcej czasu z jej byłym mężem i nianią. Była tak zapracowana, że już dawno zapomniała, czego właściwie chciała tym dowieść… i komu.
Kiedy zadzwonił telefon, spojrzała na zegarek i ogarnął ją niepokój. O tak późnej porze mógł to być tylko jakiś nagły wypadek. Z mocno bijącym sercem podniosła słuchawkę.
– Abby, to ja – usłyszała głos swojej siostry Jessiki. Jess, najmłodsza spośród pięciorga rodzeństwa O'Brienów, była prawdziwym nocnym markiem. Abby nie kładła się do późna, gdyż tylko w ten sposób mogła się uporać z nawałem pracy, natomiast Jessica zaczynała dzień dopiero po wzejściu księżyca i gwiazd. – Telefonowałam wcześniej, ale niania powiedziała, że jeszcze nie wróciłaś, a potem zajęłam się projektem, nad którym pracuję. Mam nadzieję, że nie dzwonię zbyt późno. Wiem, że o tej porze zwykle jeszcze nie śpisz.
– Nie spałam – zapewniła ją Abby. – Wszystko w porządku? Wydajesz się zdenerwowana. Czy coś się stało z babcią albo tatą?
– Babcia ma się świetnie i pewnie przeżyje nas wszystkich. A tata nadzoruje gdzieś w Kalifornii realizację swojego projektu architektonicznego. Oczywiście po skończeniu budowy przestanie się nim interesować, tak jak to było z Chesapeake Shores.
Abby nie zaskoczyła gorycz w głosie siostry, bo Jessica, jako najmłodsza z rodzeństwa, najbardziej tęskniła za ojcem. Mick O'Brien zyskał sławę jako architekt i urbanista po zaprojektowaniu i wybudowaniu Chesapeake Shores – słynnego obecnie nadmorskiego kurortu nad zatoką Chesapeake. Dokonał tego wspólnie z dwoma braćmi – przedsiębiorcą budowlanym i ekologiem. Miasto wzniesiono nieopodal terenów uprawianych niegdyś przez Colina O'Briena – stryjecznego prapradziada, który w końcu dziewiętnastego wieku wyemigrował z Irlandii. Mick był dumny ze swego dzieła i pragnął, by to sielskie miasteczko pozostało rodzinnym gniazdem O'Brienów. Niestety, sprawy potoczyły się inaczej.
Mick i jego bracia spierali się o szczegóły budowy, o kwestie ochrony środowiska, a nawet o zachowanie kilku popadających w ruinę historycznych budynków, i w końcu rozwiązali spółkę. Obecnie, chociaż nadal mieszkali w Chesapeake Shores bądź w jego okolicach, prawie ze sobą nie rozmawiali i widywali się jedynie z okazji świąt, podczas których babka nalegała na zachowanie pozorów rodzinnej harmonii.
Megan, matka Abby, rozwiodła się z mężem przed piętnastoma laty i odtąd mieszkała w Nowym Jorku. Wbrew jej planom dzieci nie przeniosły się do niej, lecz pozostały w Chesapeake Shores z babcią oraz tatą, który jednak był w ciągłych rozjazdach. Dopiero w ostatnich latach kolejno wyniosły się stamtąd – z wyjątkiem Jess, złączonej więzami miłości i nienawiści z miastem i z Mickiem.
Abby przeprowadziła się do Nowego Jorku po ukończeniu college'u i jako jedyna odnowiła serdeczne kontakty z matką. Natomiast żadne z piątki rodzeństwa nie potrafiło ułożyć sobie stosunków z ojcem. Tylko dzięki babce – starszej kobiecie z siwiejącymi rudymi włosami, błyszczącymi niebieskimi oczami i promiennym uśmiechem – rodzina się nie rozpadła.
– Czy zadzwoniłaś tylko po to, by się poskarżyć na tatę? – spytała Abby siostrę.
– Właściwie potrzebuję twojej pomocy – przyznała Jess.
– Powiedz tylko, o co chodzi – odparła natychmiast Abby.
Żyła blisko z całym rodzeństwem, ale szczególnym uczuciem darzyła znacznie młodszą od siebie Jess, której po odejściu Megan starała się zastąpić matkę.
– Mogłabyś przyjechać do domu? To trochę zbyt skomplikowane na rozmowę przez telefon.
– Och, kochanie, nie wiem – rzekła z wahaniem Abby. – Mam mnóstwo pracy.
– Od wieków u nas nie byłaś. Zawsze wynajdujesz jakieś przeszkody – pracę albo dzieci.
Abby się skrzywiła, ale musiała jej przyznać rację. Od lat szukała rozmaitych wymówek. Uspokajała wyrzuty sumienia tym, że wszyscy członkowie rodziny często odwiedzali ją w Nowym Jorku. Czasem się zastanawiała, dlaczego nie ciągnie jej do Chesapeake Shores. Być może po wyjeździe nie uważała już tego miejsca za prawdziwy rodzinny dom.
Zanim zdołała odpowiedzieć, Jess dodała:
– Słuchaj, kiedy ostatni raz miałaś prawdziwy urlop? Założę się, że podczas miesiąca miodowego. Mogłabyś tu odpocząć, a dziewczynki byłyby zachwycone. Powinny poznać miasto, które zbudował ich dziadek i w którym dorastała ich matka. Babcia przez parę tygodni będzie je rozpieszczać. Przyjedź. Nie prosiłabym, gdyby ta sprawa nie była naprawdę ważna.
– Kwestia życia lub śmierci? – spytała Abby. Był to zwrot, którego używały od dawna na określenie, czy chodzi o naprawdę poważny problem, czy tylko o jakąś błahostkę.
– Możliwe – odparła Jessica z powagą. – Przynajmniej w tym sensie, że waży się cała moja przyszłość. Myślę, że ty jedna potrafisz to rozwiązać.
Poruszona jej posępnym tonem, Abby zaproponowała:
– Może lepiej powiedz mi od razu.
– Musisz tu być, żeby to zrozumieć. Jeśli nie możesz zostać przez dwa tygodnie, to proszę, przyjedź chociaż na kilka dni.
Niepokój w jej głosie przekonał Abby, że siostra nie przesadza i naprawdę chodzi o jej przyszłość. Ponieważ Jess jako jedyna z rodzeństwa po osiągnięciu dojrzałości wciąż jeszcze nie odnalazła celu w życiu, Abby nie mogła odmówić jej pomocy. Poza tym odpoczynek istotnie dobrze jej zrobi. Czyż sama przed chwilą nie ubolewała nad swoim pracoholizmem?
Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak cudownie będzie znów odetchnąć słonym powietrzem zatoki Chesapeake. Ponadto spędzi wreszcie trochę czasu z córeczkami, które będą mogły się bawić w miejskim parku zaprojektowanym przez ich dziadka, budować zamki z piasku na plaży i brodzić w chłodnej wodzie zatoki.
– Dokończę tylko jutro w pracy pewną operację finansową i przyjadę w weekend – obiecała. Zerknęła na przepełniony terminarz i się skrzywiła. – Ale zostanę tylko parę dni, dobrze?
– Tydzień – poprosiła błagalnie Jess. – Tej sprawy nie uda się tak szybko rozwikłać.
Abby westchnęła.
– Zobaczę w biurze, co się da zrobić.
– Przyjedź, na ile możesz – rzekła Jess ugodowo. – Powiadom mnie, o której wyląduje twój samolot, to przyjadę po ciebie.
– Wynajmę samochód.
– Czy po tylu latach w Nowym Jorku potrafisz jeszcze prowadzić i trafisz do domu? – zakpiła Jess.
– Pamięć mi wciąż dopisuje – odparła Abby. – Do zobaczenia wkrótce, kochanie.
– Zadzwonię do babci i zawiadomię ją, że przyjeżdżasz.
– Powiedz jej, żeby nie robiła sobie żadnego kłopotu i niczego nie przygotowywała – rzekła Abby, wiedząc dobrze, że to daremna prośba. – Zjemy na mieście. Mam wielką ochotę na kraby.
– Nie ma mowy – zaprotestowała siostra. – Sama je kupię i urządzimy kolację na werandzie. Poza tym wcale nie zamierzam powstrzymać babci przed upieczeniem ciast.
Abby się roześmiała z jej entuzjazmu. Wypieki babci – słodkie pierogi, tarteletki, ciastka, babeczki, ciasta i torty – były wprost fantastyczne. Niegdyś Abby chciała się nauczyć wszystkich tych tradycyjnych rodzinnych przepisów i otworzyć cukiernię, ale później odkryła w sobie upodobanie i talent do finansów. Właśnie dzięki temu wyjechała z Chesapeake Shores.
Obecnie, po dziesięciu gorączkowych latach spędzonych w Nowym Jorku – w trakcie których pięła się po chwiejnej i zdradliwej drabinie korporacyjnej hierarchii oraz wyszła za mąż i urodziła bliźniaczki, a potem się rozwiodła – wracała do domu na dłużej niż tylko na krótki pospieszny weekend. Wspominając ponury ton głosu siostry, mimo woli zastanawiała się, czy to rzeczywiście dobry pomysł.
– Nie mógłbyś przynajmniej włożyć krawata? – burknął Lawrence Riley, patrząc gniewnie na syna. – Jeżeli zamierzasz poprowadzić ten bank, musisz świecić przykładem przed pracownikami. Nie możesz się tam zjawić, wyglądając, jakbyś przed chwilą zsiadł z harleya.
Trace spojrzał na ojca z rozbawieniem.
– Właśnie tak zrobię. Mój motocykl stoi na parkingu.
Lawrence zmarszczył brwi.
– Powiedziałem przecież, żebyś wziął samochód matki. Musisz się teraz przyzwoicie prezentować.
– A co zrobi mama, jeśli zabiorę jej wóz? – spytał trzeźwo Trace. – Jakoś nie wyobrażam jej sobie jadącej moim harleyem na zebranie kobiecego kółka ogrodniczego.
– Ma tuzin przyjaciółek, które chętnie ją podwiozą – odparł ojciec. – I nie bądź taki dowcipny. Jeśli chcesz odnieść sukces, musisz traktować poważnie mnie i tę pracę.
– Zawsze traktuję cię poważnie – oświadczył Trace. – A co do tej pracy, to wcale jej nie chcę. Robię świetną karierę w Nowym Jorku, a fakt, że nie noszę garnituru i nie używam kalkulatora, nie oznacza, że jestem nieodpowiedzialny.
W istocie, jako niezależny artysta projektant nie tylko całkiem dobrze zarabiał, dzięki czemu mógł mieszkać i pracować w wielkim apartamencie przerobionym z dawnego magazynu, lecz także, co nie mniej ważne, nie podlegał zawodowo ojcu.
Lawrence Riley jeszcze bardziej spochmurniał.
– Więc mam pozwolić, żeby ten lokalny bank został pochłonięty przez któreś z wielkich konsorcjów?
– Być może – odparł Trace, wiedząc że to jeszcze bardziej rozjuszy ojca. – Tak się właśnie dzieje w świecie finansów.
– Ale tego banku to nie spotka, dopóki ja mam w nim coś do powiedzenia – rzekł z uporem Lawrence Riley. – Bank Spółdzielczy w Chesapeake Shores służy tutejszym mieszkańcom lepiej niż jakiś bezosobowy moloch.
Trace temu nie zaprzeczał. Chodziło jedynie o to, że nie chciał kierować tym bankiem, mimo że stanowił on rodowe dziedzictwo.
– Więc może powierz kierownictwo Laili – podsunął. Zapalił się do tego pomysłu. Gdyby zdołał przekonać ojca, aby zaproponował jego młodszej siostrze to stanowisko, o którym zawsze marzyła, mógłby już jutro rano wrócić do Nowego Jorku. – Zastanów się nad tym, tato. Ona ma smykałkę do liczb. Świetnie zdała egzamin z matematyki, w college'u brylowała na zajęciach z ekonomii i zrobiła magisterium w Szkole Handlowej w Wharton. Doskonale sobie poradzi.
– Myślałem o tym – przyznał ojciec. – Nawet z nią rozmawiałem, ale odparła, żebym się odczepił.
– Dlaczego? – spytał zaskoczony Trace.
Lawrence wzruszył ramionami.
– Powiedziała, że nie chce być rezerwową opcją.
Trace popatrzył na niego zdumiony.
– Ale przecież jej pierwszej zaproponowałeś to stanowisko.
– Twoja siostra zawsze była na bakier z logiką. Jest przekonana, iż zwróciłem się do niej tylko dlatego, że byłem pewny twojej odmowy.
– Moglibyście wreszcie się nauczyć ze sobą dogadywać – mruknął Trace. Wprawdzie sam często się sprzeczał z ojcem, ale Laila od dzieciństwa kłóciła się z Lawrencem niemal o wszystko – począwszy od takiej błahostki jak wybór płatków śniadaniowych, a skończywszy na tym, kto powinien kierować bankiem. – Przekonam ją, żeby się zgodziła.
Lawrence Riley uderzył pięścią w biurko.
– Do diabła, to ty powinieneś się zgodzić! Pracowałem całe życie, żeby przekazać ci coś wartościowego, a ty odrzucasz to bez chwili namysłu.
– Miałem mnóstwo czasu, żeby się nad tym zastanowić. Nigdy nie ukrywałeś, czego ode mnie oczekujesz. Ale wiesz przecież, że lubię twórczą pracę i nie nadaję się do siedzenia za biurkiem.
– To prawda – przyznał ojciec. – Wobec tego proponuję ci następujący układ: tymczasowo pokierujesz bankiem, a jeśli po sześciu miesiącach nadal będziesz żywił do tego wstręt, odejdziesz z moim błogosławieństwem. Co ty na to?
Trace, jako niezależny artysta ceniony przez największe nowojorskie agencje reklamowe, mógł sobie pozwolić na półroczną przerwę i przyjęcie tej propozycji. Uznał, że jakoś wytrzyma pół roku w garniturze, jeśli dzięki temu potem już na zawsze zyska wolność. Może nawet w tym czasie z nudów przejrzeć kilka ksiąg rachunkowych.
Co więcej, może namówić siostrę, by odrzuciła fałszywą dumę i przyjęła to stanowisko, o którym marzyła odkąd nauczyła się liczyć, a nie marnowała swych zdolności na prowadzenie rachunków kilku miejscowych biznesmenów. Niestety, Laila odziedziczyła upór po ojcu.
– Dobrze, zgadzam się – odrzekł. – Ale tylko sześć miesięcy i ani dnia dłużej.
Jego ojciec się rozpromienił.
– Zobaczymy. Może jednak odkryjesz w sobie upodobanie do bankowości. W college'u miałeś przecież dobre oceny z matematyki. W każdym razie witam na pokładzie, synu.
Trace przyjrzał mu się uważnie i dostrzegł zagadkowy błysk w jego oczach.
– Co ty knujesz? – spytał podejrzliwie. – Wyraźnie wyczuwam, że chowasz w zanadrzu coś jeszcze.
– Ależ skądże! Zawarliśmy po prostu umowę biznesową, nic więcej – odparł Lawrence, po czym otworzył drzwi. – A teraz pokażę ci twój gabinet. Jest dosyć skromny, ale jeśli zdecydujesz się zostać na stałe, będziesz mógł urządzić go według własnego gustu. Tymczasem polecę Raymondowi, aby przyniósł ci kilka raportów dotyczących pożyczek. We wtorek rano mamy zebranie komisji kredytowej i do tego czasu musisz przygotować swoje rekomendacje.
Trace uniósł rękę.
– Zaczekaj! Zbyt mało wiem o działalności banku, by rekomendować podania o pożyczki.
– Raymond udzieli ci wskazówek. Jest moją prawą ręką. Poza tym chodzi tam nie tylko o kredyty, lecz także o ewentualne zajęcie obciążonej nieruchomości.
Trace poczuł w żołądku lodowatą kulę.
– Chcesz, żebym decydował o tym, czy komuś odbierze się dom i wystawi na licytację?
– To nie dom, tylko budynek firmy. I oczywiście nie zdecydujesz sam. Ostatnie słowo będzie należało do członków zarządu, choć prawdopodobnie postąpią zgodnie z twoją sugestią.
– Nie ma mowy – rzekł stanowczo Trace. – W Chesapeake Shores są niemal wyłącznie małe rodzinne firmy należące do ludzi, których znam.
– Synu, w interesach nie możesz się kierować sentymentami – powiedział Lawrence i poklepał go po plecach. – Zacznij przeglądać te dokumenty, a ja przyślę tu Raymonda – dodał, wychodząc z gabinetu.
Trace popatrzył za nim gniewnie, a potem spojrzał niechętnie na stertę papierów ułożonych schludnie pośrodku wielkiego mahoniowego biurka. Na samym szczycie leżała kartonowa teczka ze złowieszczą czerwoną naklejką.
Usiadł za biurkiem w skórzanym fotelu i zerknął na nią nieufnie. W końcu ciekawość wzięła w nim górę. Otworzył teczkę i rzucił okiem na pierwszą stronę.
– Och, do diabła – mruknął, gdy przeczytał nagłówek: Raport dotyczący zajęcia nieruchomości za długi – Pensjonat Pod Orlim Gniazdem; właścicielka: Jessica O'Brien.
Znał Jess O'Brien, lecz to nie jej obraz pojawił się natychmiast w jego umyśle, tylko jej starszej siostry Abigail, która przed laty pewnej letniej parnej nocy skradła mu serce, a potem zniknęła bez pożegnania. Od tego czasu powtarzał sobie, że absurdem jest przechowywać takie ulotne wspomnienie. Usiłował je odegnać, wchodząc w inne związki. W końcu jednak pogodził się z tym, że nie potrafi zapomnieć tej dziewczyny o kasztanowych włosach, wesołych oczach oraz śmiałym usposobieniu, tak bardzo podobnym do jego własnego.
I oto teraz miał zadecydować o losie pensjonatu jej siostry. Wiedział o O'Brienach, że trzymają się razem. Jeśli skrzywdzi Jess, będzie musiał stawić czoło reszcie rodziny, w tym także Abby. Czy to właśnie było powodem osobliwego błysku w oczach ojca?
Trace odrzucił to przypuszczenie. Nikt nie wiedział, że od lat wzdycha do Abigail. Nikt oprócz jego siostry Laili, która jest jej najlepszą przyjaciółką. Czyżby była w zmowie z ojcem?
Pomyślał z rozkosznym drżeniem serca, że może wreszcie spełni się jego marzenie i znowu zobaczy Abby. A może wpadnie jedynie w straszliwe tarapaty?
Godzinę później, z głową wciąż nabitą fatalnymi wynikami finansowymi pensjonatu Jess, wsiadł na motocykl i pojechał obejrzeć ten budynek. Miał nadzieję znaleźć coś, cokolwiek, co pozwoli mu odroczyć komorniczą egzekucję. Potrzebował niezbitych argumentów, które będzie mógł przedstawić zarządowi banku… i ojcu.
Skręcił przy domu pani Finch i wciągnął w płuca ciepłe późnowiosenne powietrze, przesycone zapachem bzów. Wdowa Marjorie Finch, która już w czasach jego dzieciństwa była przygarbiona i pomarszczona, uwielbiała bzy i pozwalała im rosnąć swobodnie na terenie swojej posiadłości, aż utworzyły gęsty żywopłot wzdłuż krętej nadmorskiej szosy.
Po prawej stronie na drzewach widniały gniazda rybołowów. Trace spostrzegł z rozbawieniem, że jeden z ptaków użył do budowy kawałka żółtej taśmy policyjnej, służącej do odgradzania miejsc przestępstwa.
Wreszcie dotarł do drogi wiodącej do pensjonatu przebudowanego z dużej wiktoriańskiej rezydencji. Kiedy był tu poprzednio, ze zniszczonych desek budynku obłaziła farba, trzcinowe fotele i krzesła ogrodowe na werandzie znajdowały się w równie opłakanym stanie, a trawnik i park zarosły chwastami. Pattersonowie przez lata nie wydali ani centa na konserwację tej posiadłości.
Teraz jednak rzuciło mu się w oczy wiele zmian świadczących o tym, że Jess włożyła mnóstwo ciężkiej pracy w odrestaurowanie pensjonatu. Zewnętrzne ściany pomalowano na biało, a żaluzje na jaskrawą czerwień. Trawa, nie tak bujna jak niegdyś, była jednak soczyście zielona i starannie przystrzyżona. Krzewy azalii i bzów były obsypane kwieciem, a na tyłach domu rósł ogromny rododendron. Świeżo odmalowany szyld wisiał na mosiężnych hakach na nowym słupie przy podjeździe. Trace odniósł wrażenie, że pensjonat jest gotowy do ponownego otwarcia.
Lecz dokumenty bankowe mówiły co innego. Po wzięciu przed rokiem pożyczki Jess kilkakrotnie spóźniła się ze spłatą rat lub w ogóle ich nie zapłaciła. Wydała co do grosza zaciągnięty kredyt dla małych firm, a jednak wciąż nie ustaliła terminu otwarcia pensjonatu. Dziewczyna otrzymała już od banku kilka oficjalnych ostrzeżeń. Od czasu katastrofalnego kryzysu na rynku kredytów hipotecznych banki bardzo podejrzliwie i surowo traktowały wszystkich, którzy nie spłacają pożyczek. Trace wzdrygnął się, uświadomiwszy sobie, że formalnie rzecz biorąc Bank Spółdzielczy w Chesapeake Shores nie ma wyboru i musi wydać nakaz zajęcia tej nieruchomości.
Gdy jeszcze siedział na motocyklu, z domu wyszła Jess w dżinsach i podkoszulku pochlapanych białą i niebieską farbą. Podeszła nachmurzona, stanęła z rękami na biodrach i spojrzała na niego wyzywająco.
– Co tu robisz, Trace? – rzuciła ostro.
Porywczym irlandzkim temperamentem przypomniała mu jej starszą siostrę.
– Badam sytuację w imieniu banku.
– Sądziłam, że wyjechałeś stąd przed wieloma laty, ponieważ nie chciałeś mieć z nim nic wspólnego.
– Owszem. Będę tu pracował na zastępstwie tylko przez kilka miesięcy.
– Wystarczająco długo, żeby zaleźć mi za skórę?
– Może nawet dłużej – odparł z uśmiechem.
– Mam mnóstwo pracy. Większość remontu zrobiłam sama, żeby zaoszczędzić pieniądze.
– Może należało raczej wynająć robotników i wcześniej otworzyć pensjonat – podsunął.
– Nie sądzę. Chcesz się rozejrzeć w środku? – zaproponowała z nadzieją i entuzjazmem. – Może gdy zobaczysz, jak tam jest ładnie, zdołasz przekonać ojca, żeby zaczekał na spłatę długu.
– To nie takie proste, Jess. Banku nie interesuje twój zapał, tylko ostateczny rezultat.
– Od kiedy stałeś się równie zimny i wyrachowany jak twój ojciec? Nie byłeś taki, gdy spotykałeś się z moją siostrą. – Przyjrzała mu się uważnie. – A może jednak byłeś i dlatego się rozstaliście?
– Abby nie ma z tym nic wspólnego – odparł sztywno.
– Czyżby? Nie chcesz przypadkiem się na niej odegrać? To ona cię rzuciła, prawda?
– Do diabła, Jess! Nie wiesz nic o tym, co się wtedy wydarzyło. I chyba nie sądzisz, że mógłbym zachować się tak podle?
– Wiesz, ona jutro przyjeżdża do miasta – oznajmiła z niewinną miną.
Trace usiłował nie okazać zaskoczenia.
– Pozdrów ją ode mnie – powiedział łagodnym tonem i uruchomił motocykl. – Do zobaczenia, Jess.
Z jej twarzy zniknął wyzywający wyraz.
– Co powiesz ojcu? – spytała cicho.
– Nie mam pojęcia – odparł szczerze. – Ale gwarantuję ci, że to nie będzie miało żadnego związku z Abby.
W drodze powrotnej zastanawiał się, czy naprawdę dotrzyma słowa. Zważywszy jego pogmatwane uczucia dla Abby O'Brien, nie było to wcale takie pewne.