Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Smak. Życie i jedzenie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Smak. Życie i jedzenie - ebook

Bestseller „New York Timesa” i „The Washington Post”

Stanley Tucci, uznany aktor i maniak kulinarny, przedstawia czarujący, osobisty pamiętnik swojego życia w kuchni i poza nią.

Zanim Tucci zdobył sławę dzięki rolom w Diabeł ubiera się u Prady czy Igrzyskach śmierci oraz internetowemu tutorialowi, w którym uczy, jak przyrządzić negroni, wychowywał się w amerykańskiej rodzinie o włoskich korzeniach i co wieczór siadał do rodzinnej kolacji. Magią tych posiłków podzielił się z czytelnikami w dwóch książkach kulinarnych, a teraz postanowił opowiedzieć historie, które kryją się za jego ulubionymi przepisami. Tucci snuje więc opowieści o dorastaniu w miasteczku w stanie Nowy Jork, o kręceniu poświęconych jedzeniu filmów Wielkie otwarcie oraz Julie i Julia, o zakochaniu przy obiedzie i o gotowaniu dla licznej rodziny. Smakowity jest każdy kąsek tej gastronomicznej podróży przez dobre i złe czasy, wspaniałe kolacje i przypalone dania.

Książka, napisana z typowym dla Tucciego cierpkim poczuciem humoru, spodoba się każdemu, kto docenia moc posiłku ugotowanego w domu.

 

Stanley Tucci dzieli się prywatnym życiem i uwielbieniem dla jedzenia, opowiadając o rodzinie oraz najróżniejszych smakach. Pisze o kanapkach z masłem orzechowym i homarach z Maine, o idealnym negroni i pieczonych ziemniakach po brytyjsku – i zaprasza nas do stołu. Siadajcie, jeśli macie ochotę na coś do zjedzenia, na drinka, na plotki i dobrą zabawę. Tylko niech wam nie przyjdzie do głowy kroić spaghetti.

Yotam Ottolenghi

 

Smak Stanleya Tucciego od razu trafi do kanonu. Ta książka jest jak najlepsze włoskie jedzenie – przyciąga, uwodzi i ciągle chcesz więcej. Weź ją do czytania w łóżku, a będziesz śnić o Włochach. A w kuchni będziesz jej używać równie często jak rondla i obieraczki do warzyw.

Stephen Fry

 

Tucci to nie tylko wszechstronny aktor i utalentowany pisarz – jego pasja gotowania, podróżowania i życia jest zaraźliwa.

Edith G. Tolchin, „New York Journal of Books”

 

Zabawna, wzruszająca, fascynująca, osobista i pięknie napisana.

Kate Mosse

 

Gatunek ludzki ukształtowała relacja z ogniem i pożywieniem, która w wyjątkowy sposób łączy nas też z nami samymi, naszymi bliskimi i piękną planetą, na której mieszkamy. Smak to wspaniała historia opowiedziana przez wspaniałego człowieka, przywołującego wspomnienia związane z jedzeniem. Jest smakowita, wciągająca, zabawna i skłania do refleksji. Odłożycie ją tylko po to, żeby wykorzystać któryś z przepisów i ugotować coś dobrego.

Heston Blumenthal

 

Nie da się czytać tej książki bez napadów wilczego głodu!

Nigella Lawson

 

Pyszna opowieść o apetycie, rodzinie i makaronie. I jeszcze o makaronie. W tych świetnie napisanych wspomnieniach Stanley Tucci, nigdy nie tracąc poczucia smaku, zaprasza nas do stołu i podaje same dobre rzeczy.

Jay Rayner

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67790-24-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowo na po­czą­tek

Wycho­wa­łem się we wło­skiej ro­dzi­nie, w któ­rej oczy­wi­ście przy­wią­zy­wało się wielką wagę do je­dze­nia. Mama go­to­wała fan­ta­stycz­nie i na po­rządku dzien­nym były roz­mowy o ja­ko­ści skład­ni­ków, spo­so­bach przy­rzą­dza­nia dań, ro­dzin­nych prze­pi­sach i tra­dy­cjach ku­li­nar­nych. Jesz­cze bar­dziej za­głę­bi­łem się w te­ma­tykę je­dze­nia, gdy po­nad dwa­dzie­ścia pięć lat temu na­krę­ci­łem z Camp­bel­lem Scot­tem Wiel­kie otwar­cie, hi­sto­rię dwóch wło­skich braci miesz­ka­ją­cych w Ame­ryce, któ­rzy wal­czą o prze­trwa­nie swo­jej re­stau­ra­cji. Dzięki temu fil­mowi do­tar­łem do miejsc, do lu­dzi i do­świad­czeń, któ­rych się zu­peł­nie nie spo­dzie­wa­łem. Wciąż zda­rza mi się usły­szeć od ku­cha­rzy, wła­ści­cieli knajp i wiel­bi­cieli do­brej kuchni, jak bar­dzo po­do­bał im się mój film i jak ich za­in­spi­ro­wał. Po­chle­bia mi to uzna­nie i do­bre słowa, a cza­sem też praw­dziwa szczo­drość, czuję się nimi nie­mal skrę­po­wany. Ta­kie chwile są bez­cenne. Ży­wię wielki sza­cu­nek dla tych, któ­rzy pro­wa­dzą do­bre re­stau­ra­cje, ciężko pra­cują w kuchni albo po pro­stu po­dej­mują wy­si­łek przy­go­to­wa­nia smacz­nego obiadu dla bli­skich.

Moja mi­łość do je­dze­nia i wszyst­kiego, co się z nim wiąże, ro­śnie z bie­giem lat. Skło­niła mnie do pi­sa­nia ksią­żek ku­char­skich, an­ga­żo­wa­nia się w ak­cje do­bro­czynne zwią­zane z je­dze­niem, na­krę­ce­nia se­rialu do­ku­men­tal­nego o wło­skiej kuchni, a wresz­cie dzięki niej za­ko­cha­łem się w mo­jej żo­nie Fe­li­city.

Nie skła­mię, je­śli po­wiem, że zaj­muję się te­raz kuch­nią bar­dziej niż ak­tor­stwem. Po­sta­no­wi­łem więc zre­ali­zo­wać tę pa­sję w no­wej for­mie i upich­ci­łem coś w ro­dzaju pa­mięt­nika. Oto on. Mam na­dzieję, że okaże się co naj­mniej strawny. (Mam po­my­sły na wię­cej ka­lam­bu­rów i nie za­wa­ham się ich użyć).

S. Tucci

Lon­dyn, rok 2021HRAB­STWO WES­T­CHE­STER, STAN NOWY JORK,
PO­ŁOWA LAT SZEŚĆ­DZIE­SIĄ­TYCH XX WIEKU

Mam ja­kieś sześć lat. Je­stem z mamą w du­żym po­koju w na­szym domu. Sie­dzę na pod­ło­dze i ba­wię się kloc­kami, a mama pra­suje. W te­le­wi­zji po­ka­zują pro­gram o go­to­wa­niu.

JA: Co ta pani robi?

MAMA: Ona go­tuje.

JA: Co?

MAMA: Ta pani go­tuje.

JA: Ale ja się py­ta­łem, co ona go­tuje.

MAMA: Aha. Pie­cze kaczkę.

JA: Kaczkę?!

MAMA: Mhm.

JA: Taką z je­ziora?

MAMA: Pew­nie tak. Nie wiem.

Za­pada mil­cze­nie. Ja bu­duję, mama pra­suje.

MAMA: Jak się czu­jesz?

JA: Chyba le­piej.

Mama przy­kłada mi rękę do czoła.

MAMA: No tak, chyba spa­dła ci tem­pe­ra­tura.

JA: Czy będę mu­siał iść ju­tro do szkoły?

MAMA: Zo­ba­czymy.

W mil­cze­niu pa­trzymy w te­le­wi­zor.

MAMA: Je­steś głodny?

Ki­wam głową.

MAMA: A co byś zjadł?

JA: Nie wiem.

MAMA: Ka­napkę?

Nic nie mó­wię.

MAMA: Zjadł­byś ka­napkę?

JA: Hmmmm...

MAMA: Może z ma­słem orze­cho­wym i dże­mem.

JA: Hmmm... Tak.

Mama pod­nosi brwi. Za­uwa­żam to i się po­pra­wiam.

JA: Tak, pro­szę.

MAMA: Do­brze. Za dzie­sięć mi­nut skoń­czy się pro­gram i zro­bię ci ka­napkę.

JA: Ale ja już je­stem głodny.

Mama tylko na mnie spo­gląda i pod­nosi brwi jesz­cze wy­żej. Wra­cam do ukła­da­nia kloc­ków.

MAMA: Pa­mię­tasz pro­gram, w któ­rym ta pani ro­biła crêpes?

JA: Co?

MAMA: Crêpes. Ta­kie fran­cu­skie na­le­śniki.

JA: Hmmm...

MAMA: Ja też cza­sem ta­kie ro­bię.

JA: Nie wiem.

MAMA: Mniej­sza z tym, chciał­byś po­móc mi zro­bić ta­kie na­le­śniki w so­botę?

JA: Tak, pew­nie.

Pauza.

JA: Dla­czego ona pie­cze kaczkę?

MAMA: Pew­nie lubi kaczkę.

Mil­cze­nie. Pa­trzymy w te­le­wi­zor.

JA: A ty lu­bisz kaczkę?

MAMA: Ni­gdy nie ja­dłam.

Pauza.

JA: A czy ja lu­bię kaczkę?

MAMA: Nie wiem. Lu­bisz?

JA: A ja­dłem?

MAMA: Nie.

JA: To pew­nie nie lu­bię.

MAMA: Nie można wie­dzieć, czy się coś lubi, do­póki się nie spró­buje. Trzeba spró­bo­wać. Trzeba pró­bo­wać wszyst­kiego.

JA: Aha. Może póź­niej. Jak będę star­szy.

Wpa­truję się w te­le­wi­zor, a mama pa­trzy na mnie i się uśmie­cha.

Mil­czymy. Pro­gram do­biega końca i idziemy do kuchni.

Mama robi mi ka­napkę z ma­słem orze­cho­wym i dże­mem, a ja ją łap­czy­wie po­że­ram. Mama mi się przy­gląda.

MAMA: Na­prawdę by­łeś głodny.

Ki­wam głową i po chwili, jesz­cze z pełną bu­zią, od­zy­wam się.

JA: Co bę­dzie na obiad?

MAMA: Ko­tlety.

JA: Nie­eee! Nie lu­bię ko­tle­tów.

Mama wzdy­cha.

MAMA: Może pój­dziesz do są­sia­dów i spraw­dzisz, co u nich na obiad?

Wzdy­cham te­atral­nie i koń­czę ka­napkę. Mama się uśmie­cha i za­czyna sprzą­tać kuch­nię.1

Dora­sta­łem w Ka­to­nah w sta­nie Nowy Jork – pięk­nej miej­sco­wo­ści po­ło­żo­nej około stu ki­lo­me­trów na pół­noc od Man­hat­tanu. Gdy mia­łem trzy lata, prze­nie­śli­śmy się do Ka­to­nah z Pe­ek­skill, mia­steczka nad rzeką Hud­son, w któ­rym miesz­kało wielu Wło­chów. Ro­dzice mo­jego ojca osie­dli tam po przy­jeź­dzie z Ka­la­brii. Ro­dzina matki, także wy­wo­dząca się z Ka­la­brii, osie­dliła się w po­bli­skim Ver­planck, za­miesz­ka­nym głów­nie przez imi­gran­tów z Ir­lan­dii i Włoch. Moi ro­dzice, Joan Tro­piano i Stan­ley Tucci Drugi, po­znali się w 1959 roku na pik­niku i kilka mie­sięcy póź­niej oj­ciec po­pro­sił mamę o rękę. Po­brali się wkrótce, a ja przy­sze­dłem na świat dzie­sięć mie­sięcy po ślu­bie. Naj­wy­raź­niej im się spie­szyło! Trzy lata póź­niej uro­dziła się moja sio­stra Gina, a po ko­lej­nych trzech la­tach – druga sio­stra, Chri­stine. Miesz­ka­li­śmy w domu z trzema sy­pial­niami, na szczy­cie wzgó­rza, w za­ułku, za któ­rym roz­cią­gał się las. Tata uczył w li­ceum w są­sied­nim mie­ście, a mama pra­co­wała tam w se­kre­ta­ria­cie. Sio­stry i ja cho­dzi­li­śmy do miej­sco­wej pod­sta­wówki i ta­kie­goż li­ceum.

W la­tach sześć­dzie­sią­tych i sie­dem­dzie­sią­tych na pół­nocy hrab­stwa Wes­t­che­ster miesz­kało o wiele mniej osób niż te­raz i było to wspa­niałe miej­sce dla dzie­cia­ków. Mie­li­śmy paczkę przy­ja­ciół z oko­licy, z któ­rymi ba­wi­li­śmy się co­dzien­nie, głów­nie na dwo­rze. Nie było gier kom­pu­te­ro­wych ani smart­fo­nów, a te­le­wi­zję oglą­da­li­śmy dość rzadko – za­miast tego bie­ga­li­śmy po le­sie, po­lach i po­dwór­kach. Ła­zi­li­śmy po drze­wach, bu­do­wa­li­śmy „forty”, bro­dzi­li­śmy w ba­gien­kach, a kiedy za­ma­rzały w zi­mie – jeź­dzi­li­śmy na łyż­wach, wspi­na­li­śmy się na ka­mienne mury z cza­sów wojny o nie­pod­le­głość i zjeż­dża­li­śmy z gó­rek na san­kach w głę­bo­kim śniegu, który pa­dał każ­dej zimy.

Dzi­siaj, w je­sieni ży­wota (wła­śnie skoń­czy­łem sześć­dzie­siąt lat, więc jest to je­sień umiar­ko­wa­nie za­awan­so­wana), tę­sk­nię za tam­tymi cza­sami, tam­tymi miej­scami i daw­nym, nie­win­nym, cie­kaw­skim, ener­gicz­nym mną. Cof­nął­bym się chęt­nie w cza­sie, choćby po to, żeby od­zy­skać bujną czu­prynę.

Za­bawy na dwo­rze były wspa­niałe, ale jesz­cze wspa­nial­sze było to, co go­to­wano i je­dzono w na­szym domu.

Je­dze­nie, jego przy­go­to­wa­nie, po­da­wa­nie i spo­ży­wa­nie były naj­waż­niej­szymi czyn­no­ściami i naj­ży­wiej dys­ku­to­wa­nym te­ma­tem w na­szej ro­dzi­nie. Mama twier­dzi, że wy­cho­dząc za mąż, le­d­wie umiała ugo­to­wać wodę na her­batę – je­śli to prawda, przez ko­lej­nych pięć­dzie­siąt lat nad­ro­biła wszyst­kie braki. Z ręką na sercu mogę po­wie­dzieć, że na ma­szynce elek­trycz­nej z cza­sów mo­jego dzie­ciń­stwa, za­stą­pio­nej póź­niej przez ku­chenkę ga­zową, nie ugo­to­wała ani jed­nego nie­smacz­nego da­nia. Ani razu. Spe­cja­li­zo­wała się w kuchni wło­skiej, głów­nie w prze­pi­sach z ro­dzin­nych stron, cho­ciaż nie bała się też re­cep­tur z pół­nocy Włoch; jej ri­sotto mi­la­nese na­leży do naj­lep­szych, ja­kie ja­dłem.

Z cza­sem opa­no­wała do per­fek­cji także kilka dań z in­nych czę­ści świata i we­szły one do jej sta­łego re­per­tu­aru. Któ­re­goś roku po­dała pa­ellę, przy­rzą­dzoną i po­daną w ele­ganc­kim duń­skim na­czy­niu do za­pie­ka­nia. Pełno było w niej małży, omuł­ków, kre­we­tek, kur­czaka i ho­mara (rzecz działa się w cza­sach, gdy ho­mary były bar­dziej do­stępne ce­nowo) i stała się na­szym ulu­bio­nym da­niem na dłu­gie lata. Na po­czątku lat sie­dem­dzie­sią­tych po­ja­wiły się u nas fran­cu­skie crêpes, z pew­no­ścią pod wpły­wem in­spi­ra­cji pro­gra­mami ku­li­nar­nymi Ju­lii Child. Były lek­kie i pu­szy­ste, po­da­wane z kur­cza­kiem w so­sie be­sza­me­lo­wym, i po­że­ra­li­śmy je wszy­scy ła­ko­mie. Od czasu do czasu na stół wjeż­dżało gę­ste, sy­cące chili con carne z zie­loną i czer­woną pa­pryką, oliwą z oli­wek i mię­si­stymi po­mi­do­rami, dzięki któ­rym mięso sta­wało się ak­sa­mitne. Czę­sto mama przy­rzą­dzała chili spe­cjal­nie na co­roczne przy­ję­cie u są­sia­dów z oka­zji roz­gry­wek Su­per Bowl. U nas w domu nikt się aku­rat nie in­te­re­so­wał fut­bo­lem, więc nie or­ga­ni­zo­wa­li­śmy ta­kich im­prez.

Nie da się ukryć, że w tam­tych cza­sach mama spę­dzała więk­szość czasu w kuchni, co zresztą robi do dzi­siaj. Go­to­wa­nie jest dla niej jed­no­cze­śnie dzia­łal­no­ścią twór­czą i spo­so­bem na go­dziwe na­kar­mie­nie ro­dziny. Tak jak wszy­scy wielcy ku­cha­rze do­wo­dzi, że praca w kuchni może być formą sztuki – po­zwala wy­ra­żać sie­bie, po­dob­nie jak ma­lo­wa­nie, kom­po­no­wa­nie czy pi­sa­nie, a przy tym za­spo­kaja pod­sta­wową po­trzebę od­ży­wia­nia się. Sztuka, którą można się ży­wić – czy może być coś lep­szego?

Mama go­to­wała tak do­brze, że je­dze­nie u ko­le­gów z są­siedz­twa by­wało dla mnie trudne. Ich obiady były ni­ja­kie albo zwy­czaj­nie nie­smaczne, nic więc dziw­nego, że zna­jomi uwiel­biali przy­cho­dzić do nas coś zjeść. Wszy­scy wie­dzieli, że u mamy je­dze­nie jest wy­jąt­kowe: skład­niki sta­ran­nie wy­brane albo wy­ho­do­wane w ogródku, a każde da­nie wpi­sy­wało się w ku­li­narną tra­dy­cję i było przy­rzą­dzone z mi­ło­ścią.

Ale nie cho­dziło tylko o je­dze­nie – wra­że­nie ro­biło też za­an­ga­żo­wa­nie przy go­to­wa­niu i po­da­wa­niu po­traw oraz ra­dość, z jaką na­sza ro­dzina je spo­ży­wała. Jęki za­do­wo­le­nia, które wy­da­wa­li­śmy, prze­ko­na­łyby każ­dego wąt­pią­cego, o ile taki by się zna­lazł. Po­mię­dzy wes­tchnie­niami za­chwytu ana­li­zo­wa­li­śmy zwy­kle, w jaki spo­sób i z ja­kiego po­wodu dany po­si­łek jest tak pyszny. Oj­ciec co­dzien­nie, przy każ­dym da­niu, po­wta­rzał: „Naj­lep­sze, ja­kie kie­dy­kol­wiek zro­bi­łaś, Joan”, a sio­stry i ja zga­dza­li­śmy się z nim, pod­czas gdy mama mó­wiła skrom­nie, że nie­do­so­lone albo nie­do­go­to­wane i w ogóle „wy­szło tro­chę su­che, nie wy­daje się wam?”. I tak da­lej.

Na­stę­po­wały opo­wie­ści o da­niach przy­go­to­wa­nych daw­niej oraz ży­cze­nia co do na­stęp­nych i za­nim się czło­wiek zo­rien­to­wał, obiad do­bie­gał końca, upły­nąw­szy głów­nie na roz­mo­wie o je­dze­niu. Dzięki Bogu po­li­tyka nie na­le­żała u nas do ulu­bio­nych te­ma­tów. Co­kol­wiek tra­fiało na stół, choćby ko­tlety na zimno i oliwki z de­li­ka­te­sów, w domu ro­dzi­ców wzbi­jało się na wyż­szy po­ziom do­świad­czeń ku­li­nar­nych. Kum­pel ze stu­diów za­py­tał mnie kie­dyś, gdy je­dli­śmy chleb z szynką pro­sciutto i se­rem w moim pierw­szym miesz­ka­niu w No­wym Jorku:

– Stan, jak to jest, że na­wet je­śli ku­puję to samo je­dze­nie w tym sa­mym skle­pie, to u cie­bie sma­kuje znacz­nie le­piej?

– Po­wi­nie­neś od­wie­dzić mo­ich ro­dzi­ców – od­par­łem.

We wło­skich ro­dzi­nach o ni­czym się tak nie de­ba­tuje, nie roz­my­śla i nie żar­tuje, jak o je­dze­niu (może poza śmier­cią, ale to te­mat na inną książkę). Mamy na­wet sporo je­dze­nio­wych po­wie­dzo­nek prze­ka­zy­wa­nych z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie, sam ich oczy­wi­ście uży­wam.

Mój oj­ciec, za­chłanny sto­łow­nik, de­lek­tu­jąc się pod­czas obiadu po­tra­wami (po praw­dzie to zjada je szybko i łap­czy­wie, tak samo jak ja, bo obaj je­ste­śmy spe­cja­li­stami od po­obied­niego prze­ży­wa­nia sma­ków), za­wsze wy­gła­szał re­to­ryczne py­ta­nie: „Mój Boże, czym się żywi reszta świata?!”.

Py­ta­nie ze wszech miar uza­sad­nione, je­śli się wie, jak wspa­niale go­to­wała mama. Na wia­do­mość, że obiad za­raz bę­dzie na stole, po­cią­gał łyk przed­obied­niej whi­sky, od­sta­wiał szklankę na drew­niany blat ku­chenny i gło­śno oznaj­miał: Bu­ono! Per­ché io ho une fame che parla con Dio!

Czyli: „Świet­nie! Bo mój głód sięga sa­mego Boga!”.

Bóg ja­koś nie bar­dzo się przej­muje, bo głód o bi­blij­nych roz­mia­rach na­dal co wie­czór po­wraca do ojca.

W dzie­ciń­stwie, jak wszyst­kie dzieci, py­tał swoją mamę: „Co dziś na obiad?”. Na co ta prze­miła ko­bieta (wiem to z opo­wie­ści, bo zmarła, gdy mia­łem sie­dem lat) od­po­wia­dała czę­sto: Cazzi e pa­tate, co ozna­cza ni mniej, ni wię­cej jak „fiuty z kar­to­flami”, czyli tyle co „zo­staw mnie w spo­koju”, a na­wet „spa­daj”. W dzi­siej­szych cza­sach po­praw­no­ści po­li­tycz­nej sprawa kwa­li­fi­ko­wa­łaby się do opieki spo­łecz­nej. Je­dyną na­dzieją byłby ku­ra­tor o wło­skich ko­rze­niach!

Kiedy w dzie­ciń­stwie zda­rzało nam się z sio­strami gry­ma­sić przy je­dze­niu, mama pro­po­no­wała cierpko, że­by­śmy po­szli do są­sia­dów i zo­ba­czyli, co u nich na obiad. Jak pi­sa­łem, to zwy­kle uci­nało roz­mowę – ja­da­li­śmy cza­sem u ko­le­gów i nie bar­dzo mie­li­śmy ochotę do tego wra­cać. W na­szym domu co­dzien­nie na stole po­ja­wiał się smaczny, zbi­lan­so­wany po­si­łek, i choć­by­śmy nie wiem jak krę­cili no­sami na bro­kuły, rybę, su­rówki albo ko­tlety, wie­dzie­li­śmy, że do­brze nam się po­wo­dzi. Przy tym mama, choć po­zor­nie nie­wzru­szona na­szymi fo­chami, pa­mię­tała o in­dy­wi­du­al­nych upodo­ba­niach i sta­rała się je uwzględ­nić, tak by każdy zna­lazł dla sie­bie coś smacz­nego. Nasz obiad mógł wy­glą­dać na­stę­pu­jąco: ma­ka­ron z bro­ku­łami, pa­nie­ro­wane ko­tlety cie­lęce z cu­ki­nią z pa­telni, a do tego zie­lona sa­łata. Dla każ­dego coś mi­łego. Moja sio­stra Chri­stine uwiel­biała mięso, Gina wo­lała ma­ka­ron i wa­rzywa, a ja zja­da­łem wszystko, co nie ucie­kało. Na­stęp­nego dnia mama ro­biła na przy­kład kur­czaka alla cac­cia­tore z ry­żem, pod­sma­żoną en­dy­wię i su­rówkę z ka­pu­sty – i tak da­lej. Jak da­wała radę co­dzien­nie przy­go­to­wy­wać tak wspa­niałe, zróż­ni­co­wane i zdrowe po­siłki, pra­cu­jąc przy tym na cały etat? Nie mam po­ję­cia.

W pią­tek bu­dżet do­mowy by­wał już nad­wy­rę­żony, więc po­siłki pod ko­niec ty­go­dnia sta­wały się prost­sze i mniej kosz­towne. Na szczę­ście ra­to­wała nas wło­ska umie­jęt­ność zro­bie­nia smacz­nej po­trawy prak­tycz­nie z ni­czego. Czę­sto w piąt­kowe wie­czory go­to­wa­nie przej­mo­wał oj­ciec, żeby mama mo­gła od­po­cząć; ona brała na sie­bie rolę pod­ku­chen­nej. Tak więc w piątki ja­da­li­śmy kilka dań, które tata opa­no­wał naj­le­piej. Naj­prost­szym był ma­ka­ron z czosn­kiem i oliwą, pa­sta con aglio e olio.

Oto prze­pis.

Pa­sta con aglio e olio

NA 4 POR­CJE

3 ząbki czosnku, każdy prze­kro­jony na 3 czę­ści

4 łyżki oliwy z pierw­szego tło­cze­nia

500 g spa­ghetti

• Pod­smaż czo­snek na oli­wie, aż lekko się przy­ru­mieni.

• Ugo­tuj spa­ghetti al dente.

• Od­lej wodę, wrzuć ma­ka­ron na pa­tel­nię i wy­mie­szaj z czosn­kiem i oliwą.

• Do­praw solą, pie­przem i pa­pryką we­dle uzna­nia.

• Po­sy­py­wa­nie se­rem za­bro­nione.

Dru­gim piąt­ko­wym da­niem ojca były uova fra dia­volo. Każdy, kto lubi jeść jajka tak jak my, po­ko­cha tę po­żywną po­trawę o wspa­nia­łym wy­glą­dzie – wy­obraź­cie so­bie głę­boką pa­tel­nię z lek­kim so­sem ma­ri­nara (z do­dat­kową ce­bulą, dla więk­szej sło­dy­czy), a w nim sześć do ośmiu jaj w ko­szul­kach. Efekt, jak wska­zuje na­zwa, wręcz grzeszny. To da­nie oj­ciec po­da­wał z lekko pod­pie­czo­nym wło­skim chle­bem i zie­loną sa­łatą. Pro­szę, oto prze­pis.

Jajka z po­mi­do­rami

NA 2 POR­CJE

50 ml oliwy z oli­wek

1 śred­nia ce­bula po­kro­jona w piórka

200 g po­mi­do­rów śliw­ko­wych z puszki

4 duże jaja

sól mor­ska i świeżo zmie­lony pieprz

• Pod­grzej oliwę na spo­rej pa­telni na śred­nim ogniu. Wrzuć ce­bulę i smaż do mięk­ko­ści, ja­kieś 3 mi­nuty. Do­daj po­mi­dory, roz­gnieć je łyżką. Smaż na pa­telni, od czasu do czasu mie­sza­jąc, aż zro­bią się słod­kie, co po­winno za­jąć około 20 mi­nut.

• Ostroż­nie wbij jajka na pa­tel­nię i przy­kryj. Zmniejsz ogień i duś, aż białka się ze­tną, a żółtka będą pół­mięk­kie, około 5 mi­nut. Do­praw solą i pie­przem. Po­da­waj od razu.

Trze­cim piąt­ko­wym da­niem były pul­pety. Ro­dzice przy­go­to­wy­wali je ra­zem – mama wy­ra­biała masę, a oj­ciec sma­żył klop­siki na oli­wie. Sporo ich ro­bili, bo po­łowę zja­da­li­śmy na obiad, a reszta zo­sta­wała do nie­dziel­nego ragù. W pią­tek je­dli­śmy pul­pety „na goło”, bez sosu, tylko z sa­łatą i wło­skim chle­bem, za to na stole po­ja­wiało się ma­sło. Roz­sma­ro­wane na chle­bie sta­no­wiło świetne uzu­peł­nie­nie dla chru­pią­cych z wierz­chu pul­pe­tów.

Wspo­mi­nam na­sze piąt­kowe obiady z wielką przy­jem­no­ścią, bo w ca­łym domu pa­no­wała wtedy swo­bodna at­mos­fera. Koń­czył się ty­dzień pracy i szkoły, sio­stry i ja cie­szy­li­śmy się na per­spek­tywę za­baw oraz so­bot­nio-nie­dziel­nych no­co­wa­nek u przy­ja­ciół, a ro­dzice szy­ko­wali się na spo­tka­nia ze zna­jo­mymi. Wie­dzie­li­śmy, że nie­dzielny ra­nek ozna­cza nudy uro­czy­stej mszy w ka­to­lic­kim ko­ściele, ale po­cie­szała nas myśl o pysz­nym ragù przy­go­to­wa­nym przez mamę na obiad.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: