- W empik go
Śmierć Mesaliny - ebook
Śmierć Mesaliny - ebook
Leo Belmont (1865–1941) był polskim eseistą, poetą, prozaikiem oraz znawcą i tłumaczem literatury francuskiej i rosyjskiej. Napisał wiele pseudohistorycznych romansów, sensacyjnie przedstawiających życie królów. „Śmierć Messaliny” to barwna opowieść o starożytnym Rzymie, poruszająca też wątki filozoficzne i etyczne. Słynąca z urody Messalina jest trzecią żoną cesarza Klaudiusza. Zaniedbywana przez męża, postanawia ośmieszyć go przed całym ludem oraz arystokracją i zostaje nierządnicą.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8217-691-9 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Księga pierwsza. AROMAT OGRODÓW I GŁOSY KATAKUMB
Rozdział I. Witeliusz
Rozdział II. Azjatyk
Rozdział III. Cień z przeszłości
Rozdział IV. W upojeniu aromatem kwiatów
Rozdział V. Trzy elementy rozwoju ludzkości
Rozdział VI. Litość Petroniusza
Rozdział VII. Co stworzyli?
Rozdział VIII. Słowa bez treści
Rozdział IX. Bunt rabbiego Gamaliels
Rozdział X. Po szale
Rozdział XI. Za późno!
Rozdział XII. Głosy katakumb
Księga druga. OBLUBIENICA NIEBA
Rozdział XIII. Tęsknota
Rozdział XIV. Intryganci
Rozdział XV. Nad Zatoką Bajską
Rozdział XVI. Wizyta
Rozdział XVII. W pułapce
Rozdział XVIII. Wilcza jama
Rozdział XIX. W tumanie
Rozdział XX. Dokument historyczny
Rozdział XXI. Dalsze kartki rękopisu
Rozdział XXII. Areszt
Księga trzecia. SPRAWA AZJATYKA
Rozdział XXIII. W przededniu sprawy
Rozdział XXIV. Oskarżyciele
Rozdział XXV. Świadkowie
Rozdział XXVI. Obrona
Rozdział XXVII. Łzy
Rozdział XXVIII. Los Poppei
Rozdział XXIX. Wyrok
Rozdział XXX. Laur
Rozdział XXXI. Po zgonie Azjatyka
Księga czwarta. POMIĘDZY FABRYCJUSZEM A SYLIUSZEM
Rozdział XXXII. Fabrycjusz
Rozdział XXXIII. Wielka mowa
Rozdział XXXIV. Twarz za kotarą
Rozdział XXXV. Kariera Syliusza
Rozdział XXXVI. Syliusz
Księga piąta. NARCYZ ODSŁANIA TWARZ
Rozdział XXXVII. Junia Silana
Rozdział XXXVIII. Pieśń do Wenery
Rozdział XXXIX. Ja tak chcę!
Rozdział XL. Policzek
Rozdział XLI. Katastrofa
Rozdział XLII. Rzezaniec
Rozdział XLIII. Donosiciel
Księga szósta. KULT WENERY
Rozdział XLIV. Prawdziwa miłość
Rozdział XLV. Pod opieką babki
Rozdział XLVI. Sen Mesaliny
Rozdział XLVII. Dary
Rozdział XLVIII. Na przekór dziejom
Rozdział XLIX. Szal
Rozdział L. W zaścianku
Rozdział LI. Kapłan Wenery
Rozdział LII. Podszepty
Rozdział LIII. Orgia
Rozdział LIV. Pułapka
Rozdział LV. Hymn do Erosa
Rozdział LVI. Wiatr od Ostii
Rozdział LVII. Widmo
Rozdział LVIII. Historyczny wózek śmieciarza
Rozdział LIX. Opuszczenie
Rozdział LX. Honor cezara
Rozdział LXI. Śmierć Syliusza
Rozdział LXII. Audiencja
Rozdział LXIII. Ręka dziecka
Księga siódma. I.CH.S.
Rozdział LXIV. Goniec śmierci
Rozdział LXV. Błogosławieni
Rozdział LXVI. I. Ch. S.
Rozdział LXVII. Skarga
Rozdział LXVIII. Hofni
Rozdział LXIX. Śmierć Mesaliny
Rozdział LXX. Ostatnie akordyRozdział I
Witeliusz
Jest rok siódmy panowania Klaudiusza – czterdziesty siódmy nowej, nie liczonej jeszcze na arenie dziejowej ery.
Pewnego dnia w Zatoce Neapolitańskiej, pod pulsującym jeszcze krwią życia, zagłady nie odgadującym Herkulanum, złowiono olbrzymią rybę. Doniesienia miejscowej administracji, skierowane wprost do Cezara, rozwodziły się nad wspaniałością barw tego „cudu natury”: świetna purpura łusek, plamki niebieskie na brzuchu, żółte płetwy. Ryba należała do nieznanego gatunku: była oczywiście „gościem, zabłąkanym z odległych mórz południowych, bodaj od wybrzeży Afryki”. Ponieważ ocean uważany był za własność prywatną Cezara, oczywiście rybacy nie śmieli skorzystać ze szczęśliwej zdobyczy. Pretor położył areszt na rybę. Doniósł, że jest to olbrzym, przewyższający rozmiarami rybę, którą ongiś dostarczono z uroczystą procesją do Rzymu, a dla której ugotowania w całości – jak nakazywał zwyczaj kuchni cesarskiej – brakło odpowiedniego kotła w państwie i Kaligula musiał zwołać senat w tej ważnej sprawie. Połów niniejszy, zdaniem arcykapłana Mitry – nowego kultu cudzoziemskiego, wchodzącego w Herkulanum w modę – zapowiadał „dalszy wzrost rzymskiego kolosa pod szczęśliwymi rządami obecnie panującego cezara” Oktawiana. Cezar był uderzony podobieństwem jego rysów do swoich. Zapytał: „Czy przypadkiem ojciec mój nie bywał w domu twojej matki?” – „Nie – odparł prowincjał – ale mój ojciec bywał w Rzymie i odwiedzał dom twego ojca, Cezarze”. Tę odpowiedź, którą cezar uznał za naiwną i uśmiał się z niej, przypisały zuchwalstwu czynniki władcze i poza plecami Oktawiana jęły szykanować bogacza. Prostak srożył się, protestował, w rezultacie skarg, które podnosił za następcy, majątek jego uległ konfiskacie z rozkazu Sejana. Wnuk Witeliusza Lucjusz spadł na poziom kopacza w kopalniach swego dziada.
Nurtowały go wielkie ambicje. Postanowił dostać się na dwór cesarski. Jął badać wykopaliska etruskie, odcyfrować starodawne napisy na urnach grobowych. Wielkie zdolności pomogły mu w trudnych studiach. Klaudiusz usłyszał o nim, powołał go na dwór, powierzył mu urząd kustosza muzeum pałacowego. W zachowaniu skromny, potulny, usłużny, umiejący błysnąć w potrzebie mądrą radą, powoli zjednywał sobie fawor cesarski. Klaudiusz zamierzył wykierować go na wodza, co rokowało z czasem urząd prokonsula, wyprawił go do zbuntowanej legii w Galii Transalpejskiej. Tu Witeliusz wziął się do rzeczy niezręcznie – sądził, że surowością zażegna szybko bunt – przesadził w kaźniach, wywołał straszliwą pomstę. Wywleczony został przez sąd żołnierski z jamy, w której krył się trzy doby – stchórzył, błagał na kolanach o łaskę: żołnierze przez pogardę darowali mu życie, ale napiętnowali go na zawsze, wybiwszy mu oko i położywszy mieczem znak na nasadzie nosa. Winni odpowiedzieli za to później karą krzyża. Bunt stłumiono.
Ale Witeliusz powrócił do Rzymu chory z przestrachu, który przebył, jeszcze cichszy niż był, zeszpecony czarną przepaską, która kryła większą szpetotę bielma na oku, i próchniejącą po nie wyleczonej ranie kości nosowej. Fama – w tym wypadku niesprawiedliwa – głosiła, że uległ chorobie, której Rzym ówczesny nie znał i nazywał „wschodnią”, gdyż grasowała w Azji wśród pewnych sekt, broniących kobiet swoich od zetknięcia się z Rzymianami w poczuciu swojej rzekomej „czystości”. Pogardzano nim i zniewolono do tego, że zamknął się przed ludźmi. Klaudiusz swoją przyjaźnią starał się wynagrodzić mu jego nieszczęście.
Witeliusz wydawał się nader nieśmiały, zwłaszcza w stosunku do kobiet, które stroniły odeń wobec jego brzydoty i wspomnianej złej sławy.
Klaudiusz nie posiadał się z radości. W tym czasie przechodził jeden z tych dwóch kolejno zmieniających się stanów, które tak niezrozumiałe były dla obserwatorów ówczesnych na dworze, gdy na miejsce energii, połączonej tak z przebłyskami inteligencji jak z bezcelowym miotaniem się i pilnością, jawiło się niemal dziecinne zniedołężnienie cezara, upadek sił fizycznych, gderliwy smutek i ustawiczna potrzeba drzemki. Wiadomość z Herkulanum podniosła go z łóżka. Ale wśród uciechy łzy żalu wystąpiły mu w oczach, że nie on sam – jak należałoby – złowił ową rybę.
Intendent finansowy, Pallas, zawodowy pochlebca, znalazł radę:
– Możesz ją złowić sam, boski Cezarze.
– Jak to?
– Wstrzymam wyprawienie ryby. Wyślę rozkaz puszczenia olbrzyma do akwarium w wielkiej łaźni Augusta w Herkulanum. Złowiony będzie w sieci pod przewodem Cezara.
– Ale nieżywy!
– To nie gra roli. W sieć dostanie się dość żywych ryb.
Klaudiusz klasnął w ręce jak dzieciak.
– Przebiorę się za rybaka. Jedziemy, Pallasie!
Nazajutrz plakaty na murach ogłosiły, że cezar udaje się na połów nieznanej, olbrzymiej ryby w Zatoce Neapolitańskiej i że „pomyślny połów będzie dowodem nowej opieki bogów nad państwem”. Z cezarem wyjeżdżał dwór. Do eskorty dworskiej przyłączyło się mnóstwo znakomitych obywateli, rzekomo „zaciekawionych, czy cezar będzie miał szczęśliwą rękę”, aczkolwiek sekret zabawki był z góry przez plotkarzy rozgłoszony. Śmiano się cichaczem, jawnie robiąc miny poważne.
Mesalina wymówiła się od podróży pod pozorem słabości. Nie wyjeżdżał i Narcyz, snujący się posępnie po komnatach pałacowych, niemal będący w niełasce, odkąd cezar oświadczył mu kapryśnie: „Ty przeszkadzasz mi myśleć, bo myślisz prędzej ode mnie. To nie powinno się zdarzać”. Wyjeżdżając cezar powierzył zastępstwo nowemu faworytowi, który wygryzł Narcyza, Lucjuszowi Witeliuszowi, oddał mu pieczęcie cesarskie dla stwierdzenia dekretów namiestniczych.
Ów Witeliusz był ciekawą figurą. Jego pradziad, człowiek niskiego” rodu, dorobił się w kopalniach Etrurii wielkiej fortuny. Syn jego w charakterze dostawcy miedzi stawił się na dworze Augusta Okopinii. Musiała jednak żyć w nim potrzeba miłości. Urok cesarzowej, widywanej przelotnie, oddziaływał nań mocno. Czy wiedział o jej miłostkach, ale nie potępiał pięknej i władczej zalotnicy, czy też przypuszczał, że jest ona przedmiotem plotek – nie wiadomo. Dość, że rozkochał się w niej beznadziejnie. Mesalina nie zwracała nań uwagi – niemal nie darzyła go spojrzeniem, zagadując czasem o rzeczy obojętne; był dla niej pionkiem nieznacznym, molem książkowym, sługusem cezara. Wszelako zdziwił ją pewnego razu: w przejściu przez korytarz zsunął się jej z nogi pantofelek – szła dalej; gdy odwróciła się, miała wrażenie, że Witeliusz, który szedł za nią, schylił się i coś schował. Później Ea doniosła jej, że o Witeliuszu chodzą słuchy, iż jest miłośnikiem pantofli: nosi w zanadrzu na sercu pantofelek i skrycie pieści się z nim. Schwytano go na tym, jak całował pantofel.
Mesalina zrozumiała. Opowieść ta ubawiła ją niezwykle, ale z czasem zapomniała o tym, aż przyszedł wypadek, który otworzył jej oczy na miłość tego „dziwaka”.
W dni kilka po wyjeździe Cezara jego niespodziewany zastępca znalazł cesarzową w bibliotece, tonącą we łzach. Przyszła tu, aby wziąć dzieło Lukrecjusza i czarem jego wierszy zabić bolesne wrażenie, któremu uległa rankiem. Oto niewolnica doniosła jej, że na plakatach rządowych pojawiły się nocą dopiski: „Cezar łowi zdechłe ryby w zdechłym Rzymie”. Obok rysunek na murze wyobrażał Klaudiusza w łachmanach rybaka. Policja rozpędziła wesołych przechodniów, którzy zgromadzili się, witając rysunek żartownisia śmiechem, i plakat zdarła.
Witeliusz był zdumiony.
– Cesarzowa płacze?
Opowiedziała mu powód swoich łez.
– Roześlę szpiegów, cesarzowo. Winni będą znalezieni i ukarani przykładnie.
– Ścięciem głów?
– Jeżeli rozkażesz, boska Augusto.
– Nie! Nie! Nie chcę! – zatrzęsła się w gniewie. – Wy gotowi bylibyście całemu Rzymowi obciąć głowy. Wy chcecie śmierci, ja... życia!
Załamała ręce i ponownym wybuchnęła płaczem. Pochylił się ku niej i rzekł stłumionym głosem:
– Cesarzowo! Wyjaw mi prawdziwą przyczynę twego płaczu... Bo nie możesz tak cierpieć z powodu głupiego żartu ulicznika.
Odjęła ręce od oczu, pięknych nawet w łzawej powłoce. Badała jego twarz. Rysy miał szlachetne, niebrzydkie – gdyby nie ta czarna przepaska, przecinająca lica. Miała wrażenie, że jest wzruszony.
– Powiedzieć prawdę na dworze Augusta?! Prawdę faworytowi Klaudiusza?!
– Przede wszystkim... słudze Mesaliny.
Pochylił się głębiej – całował kraj jej szaty.
Byli sami. Nikt ich nie słyszał. Biblioteczna sala tonęła w zmierzchu wieczornym, usposabiającym do poufności. I nagle wszystko, co tłukło się w jej piersi od dnia ślubu, co zamknęła w sobie męczeńskim wysiłkiem rozsądnej ostrożności, wylało się w jednym zawołaniu:
– Ach, być przykutą do idioty na całe życie!
– A!
Była niezmierna radość w jego okrzyku. Jakby przerwana została naraz tama i uprawniony był wylew współdźwięcznej szczerości. Przepadła nieśmiałość – ujął jej ręce i szepnął:
– Ja go nienawidzę nie mniej niż ty, Mesalino! Więcej!
– Ty?!... Nigdy nie dałeś znaku...
– A ty, cesarzowo? Nosiłem maskę, póki tyś ją nosiła.
– Schlebiałeś mu!
– Jak wszyscy. Któż nie schlebia władnemu nad życiem i śmiercią?
– Ach, gdybyż w Rzymie byli mężczyźni!
– Są... mogą być... jeżeli rozkażesz, cesarzowo.
Wciąż ściskał jej rękę. Nie broniła mu jej. Mierzyła go spojrzeniem. Jego oko – jedyne widoczne – które wydawało się jej dotąd zgaszonym i chłodnym, chociaż był w sile wieku, teraz płonęło. Człowiek, po którym wzrok jej dotąd ślizgał się pogardliwie, naraz zaciekawił ją.
– Cóż mogłabym ci rozkazać?
– Wszystko!
– Dlaczego miałbyś spełnić... wszystko? – Uderzała go oczyma, nie broniąc rąk, które cisnął coraz mocniej, jakby uściskiem tym wkładając znaczenie w nieokreśloność swej obietnicy...
– Bo... kocham cię dawno, Mesalino.
Wybuchnęła śmiechem – wydarła mu ręce.
– Któż w Rzymie mówi o miłości?!
– Ci, którzy... kochają beznadziejnie.
– Nie dałeś mi nigdy poznać po sobie, że nosisz strzałę Erosa w sercu.
– Kto śmiałby wyznać żonie cezara miłość bez jej upoważnienia? Nosiłem maskę, ale może kochałem wstążkę, którą porzuciłaś w przejściu... Przedmiot, który dotknął stopy twojej, był mi już talizmanem szczęścia...
– A!
Przypomniała sobie opowieść Ei o pantofelku. Zrozumiała ruch jego ręki, położonej na sercu...
– Masz pamiątkę po mnie?
Skłonił głowę. Milczenie było potwierdzeniem. Jego korna i cicha miłość natchnęła ją ufnością. Oto człowiek, który będzie jej niewolnikiem – który spełni każdy jej rozkaz, a nie wyda jej tajemnic. Rzuciła uśmiech swawolnie.
– I czego chciałbyś, Witeliuszu, za... wszystko?
– Wszystkiego!
– A to znaczy?
– Ciebie, Mesalino!
Stał przed nią teraz wyprostowany, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Był to już wcale inny człowiek. Nie ów schylony przed Klaudiuszem – niepozorny, mówiący cichym głosem, uśmiechnięty pochlebczo. Był to teraz człowiek pełny dumy i męskiej stanowczości. Maska spadła. Oko płonęło namiętnością.
Czy nie okazał się w żądaniu zbyt zuchwały? Ach! Nie pociąga jej bynajmniej, ale czy to nie wszystko jedno? Da mu w nagrodę jeden uścisk – nie teraz, późnej, gdy spełni to, czego ona pragnie. Będzie czas o tym pomyśleć... Tymczasem niech działa, niech ją ocali... Niech zresztą łudzi się jej miłością.
– Lucjuszu! Masz mądre spojrzenie.
– Dziękuję cesarzowej, że raczyła to zauważyć.
– Miałeś dawniej... dosyć głupie.
– Tak przystało słudze Klaudiusza.
– A teraz jesteś sługą Mesaliny?
– Na śmierć... i życie!
– Stawiasz jednak warunek!
– Bo stawiam głowę...
Powstała, przeszła się po pokoju... Potem zbliżyła się doń, położyła mu rękę na ramieniu pieszczotą i spytała szeptem:
– A zatem... co uczynisz dla mnie?
– Klaudiusz musi umrzeć!
Odskoczyła z przerażenia.
– Nie! Nie! Tego nie chcę... Jest ojcem moich dzieci. Był dla mnie zawsze dobry...
– A więc co mam czynić?
– Niech idzie na wygnanie... do Hiszpanii... Niech abdykuje na rzecz Brytanika...
– Przy cesarzowej regentce?
– Tak jest!
– Przy mojej współregencji?
– Co-o? A tak! To słuszne... I równocześnie z abdykacją niechaj da mi rozwód.
– Oczywiście! Dać go musi. Jednakże... śmierć Klaudiusza ułatwiłaby sprawę.
– Nie chcę tego, powtarzam!
– To utrudnia sprawę... Urzeczywistnić takie zadanie będzie ciężko...
– Ale i nagroda jest odpowiednio wysoka.
– Tak! Ty i... współregencja...
Wyciągnął rękę ku niej ze śmiałą pieszczotą.
Odsunęła ją lekko i odparła figlarnie:
– Nie! Zmieńmy porządek: współregencja i... ja.
– Słucham, cesarzowo!
– A więc... jak weźmiesz się do rzeczy?
– Cierpliwości, cesarzowo... Pozostaw mi dzisiejszą noc do namysłu.
Nazajutrz rankiem stawił się u niej. Promieniał.
– Mam plan!
– Słucham...
– Musi być wzniecony wielki rozruch w wojskach. Będą one maszerować na Rzym pod hasłem złożenia Klaudiusza z tronu i wprowadzenia na tron Brytanika pod regencją cesarzowej i wybranego przez nią współregenta. Ale uprzedzam, ta część roboty nie należy do mnie: nie jestem popularny w armii.
– Któż więc wznieci bunt?
– Azjatyk!
– Czemu on?
– Gdyż jest jedynym, który może porwać za sobą legie, stojące załogami w Italii. Wytrawny wódz! Posiada miłość żołnierzy, zdoła oprzeć się ewentualnym siłom przeciwnym. Bogacz... w potrzebie sypnie złotem. Niegdyś konsul... dwukrotny, znany z rządności, szanowany za wiek poczesny, za mądrość, znajdzie poparcie senatu, nobilów, ludu... Ponieważ zrzekł się zaszczytów i urzędów, ukrył się w ustroniu swych ogrodów Lukullusowych, nie będzie posądzony o prywatę, lecz błogosławiony za zamach dla dobra publicznego. Usunięciem się dowiódł, że nie pochwala panujących stosunków.
Urwał i pochyliwszy głowę ku cesarzowej, ciągnął szeptem:
– Niestety! Sam nie mogę go nakłaniać. Poróżnił się ze mną na tle mej akcji, mającej na celu uśmierzenie buntu wojskowego. Nie zaufa mi. Przypuści, że zastawiam nań potrzask.
– Któż więc go skłoni?
– Jedyna osoba, której nie zawaha się uwierzyć, a której współdziałanie będzie dlań osłoną i atutem w walce...
– Kto taki?
– Matka Brytanika, cesarzowa!
– Cóż dalej? A jeśli akcja ta chybi, jeżeli cezar znajdzie wierne legiony... czarne, kolonialne... z barbarzyńców pomocy i wschodu? Jeżeli przeczeka bunt, cóż wtedy?
– W tym moja głowa! Rzeczą moją będzie zastraszyć cezara, w czas wrzenia wśród armii skłonić go do abdykacji... przedstawić mu niemożliwość oporu. Posiadam jego bezgraniczne zaufanie, obejść się nie może beze mnie. Oto nowy dowód!
Pokazał pismo, które przyniósł umyślny rankiem tegoż dnia. Cezar pisał, że „umiera z nudy bez swego Witeliusza”. Nakazywał mu złożyć pieczęcie w ręce Mesaliny i bez zwłoki wyjechać na spotkanie z nim w Ostii, gdzie wypadało dokonać oględzin rozszerzonego portu i nowych fortyfikacji.
– Wyjeżdżam zaraz. Będę przygotowywał grunt.
– Czy zważyłeś, że klika Greczynów, przeciwna nam, będzie namawiała cezara do oparcia się buntowi siłą?
– Sparaliżuję jej zamysły! Wygryzłem Narcyza, wygryzę łatwiej innych... Ba, gdyby nie byli rozsądni... a zajdzie potrzeba, usunę ich sposobem odmiennym! Zasłużę na swój tytuł współregenta, Mesalino!
Rozwarł usta. Błysnęły kły w uśmiechu. Cesarzowa zrozumiała sens tajny owego „usunę”. Jednocześnie czarna przepaska opuściła się z jego oka, ukazując szpetne bielmo. Wzdrygnęła się lekko.
Ale los już ich związał. Rzekła:
– Dobrze!... Pójdę do Azjatyka.Rozdział II
Azjatyk
Dni parę wahała się jeszcze – pójść czy nie pójść.
Zamierzała podjąć grę niebezpieczną – rzucić się w odmęt spisków przeciw cesarskiemu małżonkowi. Stała u wstępu drogi, której było na imię „zdrada stanu”, a której kres leżał – nawet dla cesarzowej w razie przegranej – na stopniach szafotu lub u stóp Tarpejskiej Skały. Co będzie, jeżeli Azjatyk ulęknie się, broniąc własnej głowy, albo oburzy się w poczuciu lojalności względem panującego cezara – jeżeli odmówi kusicielce? Należało przed rzuceniem myśli o zmachu wybadać go, co sądzi o położeniu spraw w Rzymie – czy pragnie zmian – jaki jest tembr jego uczuć, charakter umysłu i woli. Ale czy zechce być otwartym wobec cesarzowej?... Nadto należało na wypadek odmowy zabezpieczyć siebie, zatrzeć ślady swego pobytu u Azjatyka. Wiedziała, że Rzym przepełniony jest szpiegami, kierowanymi utajoną ręką Narcyza, że mogą się znaleźć nawet na jej tropie, że pytanie, po co udawała się do Azjatyka pod nieobecność cezara – wywoła śledztwo i domysły niekorzystne. Wszystko to zalecało ostrożność, aby ustrzec się przed lada fałszywym krokiem.
Wywiad, który uczyniła delikatnie przez Eę, nie przynosił danych zachęcających; zawierał wiadomości nieokreślone lub sprzeczne. Wielki bogacz, któremu przypadły w spadku ogrody słynnego z uczt swoich i gościnności na schyłku republiki Lukullusa, nie mającego dziedziców w linii prostej – zdziwaczał, zamknął się w willi swojej, nie wychodzi z zacisza wśród gór na odludnym krańcu Rzymu, nienawidzi stolicy, zatkał uszy na jej zgiełk, nie interesuje się sprawami państwa, jest odludkiem. Z drugiej strony mówiono, ze posiada serce czułe, że śladem pradziada stryjecznego, Amfitriona, wyprawia w dni świąt uroczystych Cerery i Diany wspaniałe uczty, że nikt nie odszedł odeń bez mądrej porady i zasiłku w potrzebie, że warzywa z jego ogrodów zarzucają rynki Rzymu, a wspaniałe wina, zwane „Lukullusowymi”, tłoczone w jego winnicach, poszukiwane są w Galii i na północy germańskiej, idą na daleki wschód. Ma być wzorowym gospodarzem, jest uwielbiany przez niewolników. Fama głosiła, że jest miłośnikiem kultury greckiej, znawcą sztuki, zbieraczem kamei, że ogrody jego pełne są posągów bogów, wykonywanych przez mistrzów dłuta, komnaty lśnią od sprzętów misternej roboty ze złota, srebra, brązu, kości słoniowej, malachitu, alabastru itd. I równocześnie chodziły wieści, że jest wielbicielem obrządków wschodnich, przyjacielem Żydów, wśród których przebywał długo w latach młodszych, kryjąc się przed prześladowaniami Tyberiusza, że zapuścił brodę wbrew obyczajowi rzymskiemu, wzorem patriarchów Judei (stąd przydomek „Azjatyk”, który pokrył rodowe nazwisko Lukullusów); wreszcie mówiono, że wyszydza bogów i ludzi, popadł w ateizm. Ma lat przeszło sześćdziesiąt, jest nad podziw krzepki, żyje w stanie kawalerskim – według jednych gardzi kobietami, według innych przedkłada rozmowę z nimi nad obcowanie z mężczyznami.
Twierdzą jedni, że ma harem niewolnic, które bierze i odrzuca po chwilowym nasyceniu zmysłów; inni zapewniają, że zawsze wybierał sobie jedną kochankę wśród niewolnic – podnosił ją na stopień żony – wyzwalał ją, wyposażał, wydawał za mąż, gdy szał ostygł. Jednak po śmierci ostatniej kochanki, Greczynki Aktei, której zwłoki spalił na stosie i wystawił jej wspaniały grobowiec w swoim pałacu, miał okrutnie rozpaczać, wyrzekł się kobiet, prowadzi życie nad wyraz czyste.
Słowem, był to kłębek plotek nie dający się rozwikłać. W każdym razie mówił o niezwykłej duszy „oryginała”. Obudził też w Mesalinie chęć zawarcia bliższej znajomości z człowiekiem, o którym Rzym niegdyś na początku panowania Tyberiusza – gdy sprawował powtórnie konsulat – wiele mówił, a który w latach Kaliguli usunął się w cień i starał się, aby o nim zapomniano. Celu tego dopiął. Na początku panowania swego Klaudiusz wzywał go parokrotnie na swój dwór. Jednakże Azjatyk powołał się na „chorobę duszy”, wymagającą spokoju – i cezar, odczuwszy dlań żywą sympatię, z żalem zwolnił go od swoich łask, a to w myśl wskazówki Narcyza: „to człowiek skończony”.
Pewnego dnia w porze popołudniowej cesarzowa wybrała się z Eą niby spacerem, w stronę gdzie leżały ogrody Lukullusa.
Zatrzymała sią w pewnym oddaleniu od nich, odesłała niewolników z lektyką, nadmieniając, że chce użyć pieszej przechadzki w góry i że powróci lektyką najętą. Niewolnicy zawrócili, pokorni woli cesarzowej. A one zapuściły się w cichy wąwóz, który prowadził do tych słynnych ogrodów, leżących jeszcze naówczas poza granicami miasta.
Panowała słodka cisza, którą przerywał powiew wiatru, poruszającego długie włosy palm, brzęk owadów lub świergot przelatującej wysoko ptaszyny.
Mesalinę objęło rozmarzenie, które pochłonęło – w jej duszy lekkomyślnej i wrażliwej – tajny dreszcz, jakim zdejmowała ją zamierzona misja. Niemal zapomniała, z czym właściwie udała się w te strony. Ea, umiejąca zawsze przystosować się do nastroju swej pani, milczeniem szanowała jej milczenie.
Nagle przed oczyma Mesaliny u wyjścia z położonego wysoko wąwozu otworzył się widok jeszcze bardziej uroczy. Na zboczach gór i w kotlinie widniały w otoczu wijących się krętą linią żywopłotów rozkoszne kasztanowe i cyprysowe gaje, klomby barwnego kwiecia, aleje strzyżonego listowia, sztuczne groty, sadzawki, wodotryski, trawniki, białe ścieżki, posągi – słowem, cały przepych ogrodów Lukullusowych, na który zdobyły się darząca dłoń natury, geniusz sztuki, rządność gospodarcza i pracowite ręce ludzkie.
Dostrzegało się z wierzchołka góry sylwetki ludzkie – postaci męskie na drzewach, zrzucające owoc w ustawiane przez niewiasty kosze, lub pochylających się wśród kwiecia, a zajętych pieleniem traw niewolników... Kipiała robota... Od sadów dochodziły śpiewające głosy... Zdziwiło to Mesalinę: nie widywała na plantacjach rzymskich niewolników, którzy by śpiewali.
Skąd mieli pieśni? W miarę gdy zbliżała się, chwytała dźwięki. Ale słowa były obce, niezrozumiałe – ani greckie, ani łacińskie, widocznie wiązały się z dialektami barbarzyńskimi...
Gdzieś w głębi parku, w otoczu laurów, plantów i wiśni podnosił się błyszczącą pozłotą dachów, świecił białymi ścianami i czerwienią słonecznego odbicia, przeglądał się kolumnami w zwierciadle stawu czarujący pałac – dawna siedziba Lukullusa, zwycięzcy dwóch państw orientalnych, dwóch królów Mitrydatesa i Tigranesa, których złoto posłużyło mu do rozwinięcia nie widzianego dotąd w Rzymie przepychu, a ten rozsławił na długie wieki ową posiadłość na Monte Pincio. On to przywiózł drzewko wiśniowe z Cerasus w Poncie do Europy. Syt chwały i rozkoszy, oburzony na niewdzięczność i zazdrość Rzymu, któremu przysporzył zdobyczy i potęgi, zakończył tu dni swoje w roku 57 przed narodzeniem Chrystusa w rozmyślaniach samotnych nad marnością dóbr ziemskiego żywota...
W morzu róż myśl jego natykała się wciąż na ciernie...Rozdział III
Cień z przeszłości
Mesalina stała u bramy parkowej. Skromnym peplum podróżnym, niezbyt różnym od opończy Egipcjanki, przykryła barwny jedwab fioletowej sukni cesarskiej, starając się ujść na oko za przeciętną matronę rzymską.
Smukły, czarny niewolnik łypnął białkami oczu i śnieżnością zębów, gdy zapytała, czy właściciel jest w domu i czy pozwoli nieznajomej obejrzeć cuda swego parku.
Odparł:
– Nie wiem.
Ale ręką dał im znak, aby szły za nim. Sam pobiegł przodem w stronę pałacu. Mesalina i Ea szły. Niewolnicy na ich widok przestawali śpiewać, jakby onieśmieleni rzadkimi odwiedzinami. Uderzyło jednak cesarzową, że byli ubrani czysto, w lniane szaty, wyglądali zdrowo, mieli twarze pogodne, głowy przystrojone w wianuszki kwietne i kłaniali się im uprzejmie po drodze, co odskakiwało od zwykłej chmurności i sztywności niewolników.
W pobliżu pałacu Murzyn napotkał wychodzącego z perystylu młodzieńca, odzianego w tunikę grecką; zarzymał go, wymachiwał długo rękoma, wskazując niewiasty. Tamten – jakby wyższy urzędem – jął spiesznie iść ku nim.
Ale nagle stanął jak wryty – z ust wydarł mu się okrzyk przerażenia. Obie ręce wyciągnął ku nim jakby gestem odpychającego zaklęcia – i zawróciwszy biegiem, wpadł do domu.
Mesalina ozwała się zdumiona:
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.