Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Śmierć w Grodnie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Śmierć w Grodnie - ebook

Grodno. Dwudziestolecie międzywojenne. Polska funkcjonuje na arenie Europy jako suwerenne państwo, z którym trzeba się liczyć. Komisarz grodzieńskiej policji musi się mierzyć zarówno z seryjnym zabójcą, jak i z bandami bolszewików przerzucanymi do Polski w celu siania destrukcji i sabotowania nowo powstałego państwa. Dobrze skonstruowana fabuła, szybka akcja, a także wierność realiom tamtego okresu powinny zadowolić nie tylko zwolenników kryminałów, ale również tych, którzy preferują dobrą i ciekawą lekturę.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8290-639-4
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Odkrycie ludzkich zwłok w miejscu publicznym, znajdującym się niedaleko dworca kolejowego nie byłoby na tyle poważnym wydarzeniem, żeby postawić na nogi całą grodzieńską policję. Nie byłoby, gdyby nie to, że martwym okazał się Krzysztof Murawski, dyrektor teatru miejskiego, mieszczącego się przy zbiegu ulic Makowej i Bogusławskiego. Budynek teatru usytuowany został w cudownym miejscu. Po lewej stronie graniczył z Ogrodem Botanicznym, prawa strona tonęła w zieleni Ogrodu Miejskiego. Wychodząc z gmachu, przed oczami pojawiał się plac Antoniego Tyzenhauza. Kilkadziesiąt metrów dalej, przy zbiegu ulic Bogusławskiego i Alei 3 Maja, znajdował się Dom Podoficera, w którym mieścił się żołnierski teatr.

Po kilkunastu minutach od zgłoszenia na miejscu pojawili się policjanci w celu zabezpieczenia terenu. Lekarz pracujący w miejskim szpitalu, mieszczącym się przy ulicy Bonifraterskiej, przybył po kolejnych piętnastu minutach. Miał stwierdzić przyczynę oraz czas zgonu, oczywiście na tyle, na ile było to możliwe.

Zwłoki znaleziono na brzegu rzeki Horodniczanki w pobliżu ulicy Dworskiej. Ułożone zostały na wznak. Patrząc na nie, można było odnieść wrażenie, że mężczyzna odpoczywa lub śpi po libacji alkoholowej. Nie budziłoby to większego zainteresowania, gdyby nie pora roku.

Październik 1932 roku był miesiącem o bardzo dużej ilości opadów i do tego niskich jak tę porę roku temperatur. Zaskakujące w tym wszystkim okazało się to, iż oprócz stolarza wracającego z zakładu pracy, nikt nic nie widział. O godzinie dziewiętnastej panował już mrok, co z pewnością nie ułatwi pracy policji.

Na miejscu pojawił się komisarz Roman Wielicki wraz ze swoim młodym zastępcą Władysławem Boguckim, który od kilkunastu miesięcy uczył się fachu pod okiem starszego kolegi.

Komisarz Wielicki był pięćdziesięcioletnim blondynem średniego wzrostu, dobrze zbudowanym i sprawnym fizycznie. W młodości należał do PPS, przez co ścigała go Ochrana, czyli carska policja polityczna, więc musiał zbiec do Lwowa. W 1908 roku pod koniec czerwca z inicjatywy Józefa Piłsudskiego powstał konspiracyjny Związek Walki Czynnej, do którego wstąpił, a następnie do I Kompanii Kadrowej, uformowanej trzeciego sierpnia na krakowskich Błoniach. Historia jego życia potoczyła się tak samo jak i wielu innych patriotów. Brał udział w wojnie światowej, następnie walczył o granice Polski, a potem wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej i doczekał pokoju ryskiego.

Wojsko opuścił w stopniu porucznika. Nie kontynuował służby, zbyt wiele złych wspomnień miał z tamtego okresu. Postanowił wrócić do rodzinnych stron i zająć się robieniem porządku w skali mikro, makro miał już za sobą.

Przez blisko dziesięć lat pracy w Grodnie komisarz rozwiązał kilkadziesiąt spraw. Znalazły się pośród nich zarówno morderstwa pozorowane na samobójstwa, zabójstwa spowodowane wypadkami, jak i klasyczne morderstwa. Te ostatnie, do których zastosowano taką właśnie terminologię, dotyczyły zbrodni zaplanowanych i wykonywanych z premedytacją. Każdy przypadek wymagał indywidualnego podejścia. Żeby znaleźć i zrozumieć sprawcę, trzeba było sprawdzić wszystkie możliwe tropy. Jeśli to nie pomagało, należało wtopić się w środowisko ofiary i zarzucić przynętę, prędzej czy później sprawca musiał wpaść w pułapkę. Zdarzały się przypadki, że wpadał w nią winny innego przestępstwa, jednak to też w ostatecznym rozrachunku komisarz uznawał za sukces.

Mokra nawierzchnia, po której musieli poruszać się zarówno śledczy, jak i doktor, w dużym stopniu utrudniała prowadzenie operacji. Światło ulicznych latarni pozwalało policji jedynie na pobieżne zabezpieczenie terenu, dlatego potrzebne było ściągnięcie dodatkowego sprzętu oświetleniowego. Zharmonizowane działania prowadzone na miejscu zbrodni w krótkim czasie doprowadziły do wstępnego ustalenia przyczyn śmierci mężczyzny.

Komisarz przez chwilę przyglądał się, jak doktor kończy swoją pracę, następnie podszedł do niego, zapalił papierosa, mocno zaciągając się dymem.

– Czy coś konkretnego, wynikającego oczywiście ze wstępnych ustaleń, może pan powiedzieć o denacie? – zapytał.

– Może mogę, a może nie? A dzień dobry to nie łaska? – odparł z przekąsem doktor.

– Jeżeli już, to dobry wieczór, panie kolego – zripostował komisarz.

– Nie sądzę, żeby dla niego był dobry. – Ruchem głowy wskazał nieboszczyka. – Ze wstępnych ustaleń – doktor zaczął od zwrotu, którego nie cierpiał Wielicki – mogę powiedzieć tylko tyle, że ofiara została uderzona ostrym narzędziem w tylną część głowy. Pośmiertna bladość ciała wskazuje na to, że nastąpiło to około godziny, maksymalnie dwóch godzin temu.

– Potwierdzimy godzinę, o której widziano ostatnio denata – dodał komisarz.

– Resztę powiem po sekcji zwłok. Raport będzie na jutro rano.

– Dziękuję, doktorze. Władek odbierze go z samego rana.

Z doktorem Mieczysławem Sochackim znali się od młodzieńczych lat. Wychowywali się na jednym podwórku, jego rodzice pochodzili z kresowej szlachty zaściankowej z okolicy Lidy.

Po upadku powstania styczniowego, w którym uczestniczył jego dziadek, majątek został skonfiskowany przez władze carskie. Rodzina przeniosła się do Grodna, gdzie zamieszkali u siostry dziadka. Ojciec podjął pracę w jednym z rosyjskich urzędów. Gdy ktoś mu zarzucał, że zatrudnił się u zaborcy, tłumaczył decyzję problemami finansowym.

Dzięki temu Mieczysław skończył studia medyczne, na których zetknął się z Narodową Demokracją, której głównym ideologiem i współzałożycielem był Roman Dmowski. Endecja, jak określano ją w skrócie, była antybrytyjska i antyniemiecka, zaś prorosyjska sympatia Romana Dmowskiego i jego stronników nie stanowiła dla nikogo tajemnicy. W trakcie wojny światowej polski ruch narodowy opowiedział się po stronie państw ententy, najpierw Rosji, tworząc Legion Puławski, a później, po klęskach armii rosyjskiej, Komitet Narodowy Polski w Paryżu i tak zwaną Błękitną Armię. W niej służył Mieczysław Sochacki.

Stojąc nad brzegiem rzeki, Roman Wielicki zastanawiał się, kto i dlaczego zamordował dyrektora miejskiego teatru. Czy było to zaplanowane zabójstwo, czy może przypadek? Jeżeli zaplanowane, to dlaczego i co się za nim kryło?

W przypadki raczej nie wierzył, tak jak nikt o zdrowych zmysłach, mając dwadzieścia lat, nie wierzy w świętego Mikołaja, który w nocy zakrada się przez komin i podrzuca prezenty śpiącym dzieciom.

Skinieniem ręki przywołał aspiranta Boguckiego.

– Co sądzisz o tym zabójstwie? – zapytał komisarz.

– Myślę, że nie jest przypadkowe, ktoś musiał go śledzić. Poczekał na dogodny moment i zadał ostateczny cios. Następnie zaciągnął zwłoki na brzeg rzeki.

– W takim razie dlaczego nie wrzucił ciała do niej?

– Widzę dwie przyczyny. Nie zdążył, bo ktoś go wypłoszył lub zostawił je celowo w tym miejscu, bo chciał zwrócić naszą uwagę.

– Naszą? Ciekawe na co? – odparł komisarz.

– Też chciałbym to wiedzieć.

– Dziwnie to zabójstwo. Nie pracował w branży, gdzie po kilkunastu latach ma się więcej śmiertelnych wrogów niż siwych włosów na głowie. Tak czy inaczej, jutro z samego rana odwiedzisz Sochackiego, odbierzesz raport i o ósmej meldujesz się u mnie. Dopilnuj wszystkiego, a po zakończeniu pogoń ich, niech jadą do domów. W końcu mają przecież rodziny, ja muszę załatwić jeszcze jedną sprawę. I wyśpij się, nie zniosę, jeśli jutro będziesz ciągle ziewał. Dobranoc.

– Dobranoc, komisarzu – burknął pod nosem aspirant.

Wielicki postanowił wrócić do domu piechotą. Szedł powoli, nie zwracając uwagi na przechodniów, dzięki temu odpoczywał psychicznie. Podczas takich spacerów całkowicie oczyszczał myśli. Minął Muzeum Przyrody, następnie idąc Botaniczną, skręcił w lewo w Akademicką. Po lewej stronie, na ulicy Elizy Orzeszkowej, przed jego oczami pojawił się sobór prawosławny. Ta trasa była jedną z najbardziej rozpoznawalnych w Grodnie, nosiła imię jednej z najlepszych polskich pisarek i ciągnęła się od dworca kolejowego w stronę placu Batorego, gdzie stał kościół pojezuicki, zwany potocznie farą, a kilkadziesiąt metrów dalej znajdowało się więzienie.

Skręcił w lewo w Dominikańską. Miał taki nietypowy nawyk polegający na tym, że poruszał się chodnikiem, który znajdował się po prawej stronie ulicy, patrząc w kierunku ruchu.

Najpierw minął hotel Handlowy, następnie hotel Europa, w którym prowadził dwa lata temu słynną sprawę, dotyczą zabójstwa dyplomaty narodowości japońskiej. W trakcie sprawy okazało się, że główną osobą dramatu jest attache z kraju kwitnącej wiśni. Dyplomata miał dość nietypowe upodobania seksualne i tę jego przypadłość ktoś postarał się wykorzystać. Za milczenie zażądał tajnych informacji.

Następnie Wielicki minął hotel Słowiański, a kilkadziesiąt metrów dalej mieściło się państwowe gimnazjum żeńskie. Przeszedł na równoległy chodnik i skręcił w ulicę Przechodnią, skąd skierował się do więzienia, gdzie zamierzał spotkać się z przyjacielem z lat młodzieńczych, Zenonem Purkiewiczem.

Zenek, bo tak zwracał się do niego komisarz, był niespokojnym duchem. Nie potrafił nigdzie dłużej zagrzać miejsca, lubił podróżować, do tego nie stronił od dobrej zabawy. Często stawało się to przyczyną kłopotów, z których wielokrotnie już ratował go Wielicki.

Tym razem zeznania jednego z oskarżonych obciążały go dość poważnie. Chodziło o napad z bronią w ręku na Kasę Stefczyka. Skradziono duże ilości gotówki. Zenek nie przyznawał się do winy. Twierdził, że w tym czasie przebywał u rodziny w okolicy Lidy, alibi potwierdził kuzyn i jego żona, u których przebywał od miesiąca. Pomagał w gospodarstwie przy zbiorze ziemniaków. Potwierdziło to również kilku miejscowych rolników, jednak prokurator nie dał wiary ich zeznaniom.

Roman był przekonany o niewinności przyjaciela i musiał tego dowieść. Nie było to łatwe zadanie, szczególnie teraz, gdy na pierwszy plan wysunęło się zamordowanie dyrektora teatru. Zenek nigdy nie napadał z bronią w ręku, zdawał sobie sprawę, że w takiej sytuacji jeden nieprzemyślany ruch i mógłby ktoś zginąć. Był doświadczonym żołnierzem, który przez kilka lat tłukł bolszewików na Grodzieńszczyźnie, jak i na Wileńszczyźnie. Przez krótki czas służył w oddziale generała Stanisława Bułaka-Bałachowicza, który brał udział w kontrofensywie znad Wieprza i dwudziestego szóstego września 1920 roku zdobył Pińsk, biorąc do niewoli 2400 bolszewickich jeńców. Po zawarciu rozejmu pomiędzy Polską a stroną sowiecką dwunastego października 1920 roku, armia generała Stanisława Bułaka-Bałachowicza podjęła samodzielne działania na obszarze zajętym przez bolszewików i dziesiątego listopada zdobyła Mozyrz. Wtedy to Bułak-Bałachowicz ogłosił niepodległość Białorusi i powołał rząd Republiki Białoruskiej, lecz po kilku dniach i kontrofensywie oddziałów rosyjskich jego armia została zmuszona do wycofania się do Polski. Generał Stanisław Bułak-Bałachowicz przekroczył granicę Polski dwudziestego ósmego listopada, w ślad za głównymi siłami swojej armii, która następnie została internowana. Podczas kawalerskich spotkań organizowanych przez komisarza dla przyjaciół, Zenon często powracał do tamtych czasów. Wspominał euforię panującą pośród kompanów w Mozyrzu. Czuli, że odradza się ich państwo, byli gospodarzami tak długo wyczekiwanej niepodległej Białorusi. Wywalczyli ją sami, nie szczędząc przelanej krwi. Liczyli, że zimą bolszewicy nie uderzą, będą czekać do wiosny. Pozwoliłoby to na uzupełnienie zapasów oraz opracowanie strategii dalszych walk. Jednak tak się nie stało, nastąpiło kontruderzenie, a oni – wycieńczeni, bez żywności i amunicji – musieli wycofać się do Polski, inaczej czekałaby ich niechybna śmierć. I tak zakończył się sen o wolnej Białorusi.

Oficerowie, których zawsze było kilku na takim spotkaniu, pocieszali Purkiewicza, roztaczając przed nim pozytywnie nieracjonalne wizje, w których Białoruś miała się stać samodzielnym państwem.

Rządy byłyby sprawowane w sposób demokratyczny, władza wybierana przez obywateli i szanująca decyzje narodu. Białorusini mieliby rządzić samodzielnie, bez nacisków ościennych narodów.

– Takich czasów to nikt z nas nie doczeka – ze smutkiem mówił Zenek.

– Nie przejmuj się, może doczekają twoje dzieci albo wnukowie – pocieszano go.

– Przecież ja nie mam dzieci, a tym bardziej wnuków – odpowiadał rozgoryczony.

– A to już jedynie twoja wina i na to masz wpływ – ripostowali zgromadzeni. Dla rozładowania ciężkiej atmosfery proponowano zwykle wypicie kolejki, życząc wolnej i niepodległej Białorusi. Zabawa trwała zazwyczaj do białego rana, a ponieważ dom otoczony był stosunkowo wysokim murem, pozwalało to na zachowanie prywatności. Ulica Słowackiego znajdowała się w północnej części Grodna, łącząc ze sobą ulice Poniatowskiego i 11-go Listopada. Równolegle do niej przebiegały Stefana Żeromskiego i Władysława Reymonta.

Wspomnienia przez moment zawładnęły umysłem komisarza, myślami przeniósł się do czasów, kiedy wszystko wydawało się o wiele łatwiejsze.

Odradzająca się ojczyzna stwarzała podstawy do optymistycznego spoglądania w przyszłość i takie nastroje panowały pośród mieszkańców Grodna.

Byli oczywiście i tacy, którym wolna Polska nie była na rękę.

Przykładem może być Komunistyczna Partia Polski lub Komunistyczna Partia Zachodniej Białorusi. Zwolennicy tych partii chcieli włączenia Polski w struktury komunizmu. Ale to już zupełnie inna sprawa.

Po kilku minutach Wielicki stanął przed służbowym wejściem do więzienia.

Zastukał kilkukrotnie i czekał. W oddali usłyszał zbliżającego się strażnika, kroki stawiał równomiernie, co mogło oznaczać, że służył w wojsku. Poszedł do drzwi i uchylił przesłonę wizjera. Przyglądał się dłuższą chwilę, jakby chciał wypatrzeć samego prezydenta. Po kilkunastu sekundach odezwał się grobowym głosem i do tego tak głośno, że słyszano go w obrębie kilkudziesięciu metrów.

– Dobry wieczór, panie komisarzu, cóż pana sprowadza do nas? – zapytał.

– Sprawy służbowe, panie przodowniku. Czy jest może komisarz Michał Sarnecki? Mam do niego ważną sprawę, właściwie niecierpiącą zwłoki – dodał Wielicki.

– Nie, o tej godzinie jest już w domu, ale mogę do niego zatelefonować?

– Nie ma takiej potrzeby. Właściwie to wystarczy mi pana pomoc, chyba mi pan nie odmówi?

– Dla pana wszystko.

– Dziękuję. W takim razie proszę zaprowadzić mnie do celi tego komunisty, którego ostatnio aresztowano niedaleko granicy litewskiej. Jak mu tam…?

– Woroszyl, Eugeniusz Woroszyl. Paskudny typ, wredny, prostacki i do tego strasznie wulgarny. Nie wstydzi się przeklinać w obecności służby więziennej, a nawet podczas jedzenia, przekleństw używa zamiast przecinków i kropek.

– Czego przodownik od niego wymaga, ci komuniści wszyscy tacy są.

– Broń nas Panie Boże, żeby tacy ludzie doszli do władzy. Zgliszcza zostałyby nie tylko z naszej ojczyzny, ale i z całej Europy.

Idąc korytarzem kilka metrów za przodownikiem, przypomniał sobie sceny, które pozostały w jego pamięci. Pomordowane dzieci, spalone wioski, trupy na drodze. W mniejszych miasta zdobytych przez konnicę Budzionnego działy się sceny porównywalne do przysłowiowej Sodomy i Gomory. Ból i cierpienie, straszne rzeczy. Istne czerwone zwierzęta.

Po kilku minutach stanęli pod celą Woroszyla. Przodownik otworzył drzwi, następnie powiadomił więźnia o wizycie komisarza.

– Czy mógłby pan przodownik dać mi kilkanaście minut, chcę porozmawiać z nim o pewnej sprawie – szepnął policjant.

– Oczywiście, będę stał w pobliżu, jakby pojawił się jakiś problem.

– Dziękuję, jak skończę z nim, poproszę o jeszcze jedną przysługę.

– Zrobię, co w mojej mocy. – Wartownik uśmiechnął się.

Wielicki wszedł do celi i usiadł naprzeciwko więźnia. Patrzył na niego, starając się zorientować, z kim w rzeczywistości ma do czynienia. Czy ze zwykłym członkiem partii, czy może trafiła się gruba ryba. Wygląd zewnętrzny bywał bardzo mylny, zresztą niektórzy specjalnie charakteryzowali się na chłopów lub robotników. Dłonie będą pierwszą wskazówką, drugą słownictwo, jakiego używa. Tak czy inaczej nie będzie łatwo.

Siedzieli tak kilka minut, patrząc na siebie.

– Powiesz człowieku w końcu, o co ci chodzi? – odezwał się osadzony.

– Pomyliłem cię z kimś innym, szukałem typa, który potwierdzi mi, że złożone zeznanie dotyczące Purkiewicza jest fałszywe. Ale widzę, że pomyliłem człowieka.

– Masz rację, źle trafiłeś.

– Dlatego jutro rano zostaniesz odstawiony na granicę sowiecką. Ale nie myśl, że jedziesz na wczasy, nasi ludzie postarają się, żebyś został uznany za szpiega. Ludzie z Komunistycznej Partii Polskiej i Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi dostaną cynk, oczywiście tajny i z pewnych źródeł, że jesteś szpiegiem. Jutro po południu przyjadę po ciebie osobiście i odwiozę do sowieckich pograniczników. Wieczorem będziesz wolnym człowiekiem, nie, przepraszam, wolnym ptakiem.

– Dlaczego ptakiem? – zapytał już bez wcześniejszej buty więzień.

– Ponieważ ptaki fruwają w chmurach, bo w niebo nie wierzą, podobnie jak ty. Do jutra i wyśpij się dobrze, któż to wie, co przyniesie przyszłość? – szepnął Wielicki.

Przodownik stał na korytarzu, paląc papierosa. Zobaczył wychodzącego z celi komisarza i od razu skierowali się do celi Zenona. Otwierane drzwi wydawały dźwięki, jakby znaleźli się w średniowiecznym zamku.

– Jak się masz, przyjacielu? – krzyknął Roman.

– Myślałem, że to naczelnik przyniósł mi osobiście kolację – zażartował Purkiewicz.

Rzucili się sobie w objęcia, sprawiając wrażenie, jakby nie widzieli się od wielu lat. A jeszcze w czerwcu, na Piotra i Pawła, świętowali w restauracji Bagatela. Lokal był stylowo urządzony, a do kotleta przygrywała pierwszorzędna orkiestra jazzbandowa, a do tego serwowano wyśmienite wina oraz miody pitne. Zenon wolał pić czystą wódkę, jednak sytuacja zmusiła go do wprowadzenia się w stan upojenia renomowanymi, starymi winami. Tego dnia życie było piękne, problemy zaczęły się dopiero następnego. Potężny kac i leczenie się klinami, doprowadziło niektórych do kilkudniowych ciągów pijackich. Takie problemy miał również Zenon.

– Przygotuj się do wyjścia, jutro przyjadę po ciebie po południu. A teraz muszę już iść, zostawię ci papierosy. – Wielicki spojrzał na niego z politowaniem. – Tak, wiem, że nie potrzebujesz. – Skrzywił się, co miało imitować uśmiech. Rzadko zdarzało się, żeby śmiał się, wydając jakiekolwiek dźwięki. Chyba że był pod dużym wpływem alkoholu.

Przy asyście przodownika opuścił więzienne mury. Było ciemno, jednak ruch w tej części miasta trwał do późnych godzin wieczornych. Zatrzymał dorożkę i kazał się zawieźć prosto do domu, mieszczącego się przy ulicy Słowackiego 19.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: