Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Śmiertelna desperacja - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Śmiertelna desperacja - ebook

Mina Rose Cabot, lat trzynaście, zaginęła podczas powrotu do domu z treningu piłki nożnej w Devon, w stanie Pensylwania.

Miejsce zwane Akademią Przyjemności to koszmar na jawie dla dziewcząt, które porywa się, więzi i trenuje po to, aby spędziły resztę życia w skrajnym posłuszeństwie, podczas gdy ich wola życia z czasem gaśnie. Trzynastoletnia Dorian ucieka z placówki z pomocą Miny, bardziej rezolutnej z nich dwojga, która ułożyła plan ucieczki.

Niestety nie udaje im się zajść daleko. Wkrótce przerażona i ranna Dorian błąka się ulicami Nowego Jorku, a Mina leży martwa na nadbrzeżu przeszukiwanym przez porucznik Eve Dallas.

Drogie i eleganckie ubrania i kosmetyki Miny przekonują Dallas, że dziewczyna padła ofiarą organizacji zajmującej się handlem ludźmi. Bez względu na wszystko policjantka musi zachować spokój, choć tak naprawdę ledwie kontroluje swój gniew. Zrobi wszystko, aby dopaść tych którzy bez skrupułów krzywdzą niewinnych.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68283-44-0
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Roz­dział 1

Kiedy posta­no­wiły trzy­mać sztamę, wie­działy, że ryzy­kują życie. Ale ich życie – jeśli można nazwać życiem pobyt w Aka­de­mii Przy­jem­no­ści – i tak nie było zbyt wiele warte.

Jasne, dosta­wała trzy posiłki dzien­nie – regu­lar­nie jak w pie­przo­nym zegarku. I miała wła­sne łóżko – o dzie­sią­tej gasze­nie świa­teł! Czy­ste ubra­nie, a mun­du­rek, cho­ciaż nie­gu­stowny, i tak był lep­szy od tego, co uda­wało jej się wycy­ga­nić albo ukraść, kiedy wol­ność nie była tylko pustym poję­ciem.

Zaję­cia szkolne – na ogół same bred­nie, lubiła jedy­nie lek­cje fran­cu­skiego, cho­ciaż nikomu się do tego nie przy­znała. Cio­teczka (główna suka) utrzy­my­wała, że zna­jo­mość języka obcego pomaga w wykre­owa­niu wize­runku wytwor­nej, ele­ganc­kiej damy.

Wszystko to nie rekom­pen­so­wało tego, że nie oddy­chała świe­żym powie­trzem od… Nie wie­działa dokład­nie, od kiedy, ale zgar­nęli ją tuż przed Bożym Naro­dze­niem, kiedy można się było nie­źle obło­wić na ulicy.

I wła­śnie dla­tego ją zgar­nęli, bo, no cóż, może stała się zbyt nie­fra­so­bliwa.

Dziew­czyna, która poja­wiła się wśród nich z tydzień temu, twier­dziła, że jest maj – być może, cho­ciaż nowa wciąż jesz­cze miała zamu­lony mózg po zaję­ciach wpro­wa­dza­ją­cych. Poza tym była naprawdę gów­niarą – miała z sie­dem, osiem lat – i cią­gle pła­kała.

Nie chciało jej się wie­rzyć, że spę­dziła tu już zimę i wio­snę. Cho­ciaż cza­sami w nocy, kiedy było ciemno i wszystko sta­wało się zama­zane, odno­siła wra­że­nie, że spę­dziła w Aka­de­mii całe swoje życie.

Pobudka punk­tu­al­nie o siód­mej! Sła­nie łóżek, i to porząd­nie, w prze­ciw­nym razie gro­ził punkt karny. A dzie­sięć punk­tów kar­nych ozna­czało godzinę w celi medy­ta­cji.

Prysz­nic, ubie­ra­nie się, cze­sa­nie i nakła­da­nie maki­jażu odpo­wied­niego do zajęć prze­wi­dzia­nych na dany dzień. Śnia­da­nie punk­tu­al­nie o ósmej. Spóź­nie­nie – punkt karny. Za nie­wła­ściwe zacho­wa­nie się przy stole można było zaro­bić szturch­nię­cie pałką elek­tryczną albo coś gor­szego.

Poznała wszyst­kie rodzaje kar, nim nauczyła się symu­lo­wać.

W dni, kiedy wkła­dały mun­durki, miały lek­cje: fran­cu­skiego, sztuki pro­wa­dze­nia kon­wer­sa­cji, poru­sza­nia się, stylu, higieny oso­bi­stej, pie­lę­gna­cji skóry i wło­sów, utrzy­ma­nia odpo­wied­niej syl­wetki.

Co tydzień były mie­rzone, ważone, oce­niane. A potem dzień w salo­nie, czy się tego chciało, czy nie.

Na samym początku musieli ją przy­wią­zać pasami i podać środki uspo­ka­ja­jące, kiedy usu­wali jej kilka skaz – prze­bar­wie­nia skóry, zna­mię na udzie. Albo kiedy wybie­lali jej zęby i zro­bili coś, żeby je wypro­sto­wać, co przez wiele dni spra­wiało jej ból.

Ale naj­bar­dziej bała się zajęć prak­tycz­nych z życia intym­nego.

Cza­sami pro­wa­dziła je kobieta, absol­wentka Aka­de­mii, która je instru­owała, jak należy roze­brać sie­bie lub part­nera.

Potrak­to­wano ją pałką elek­tryczną i spę­dziła cały dzień w celi medy­ta­cji za zdzie­le­nie pię­ścią instruk­torki, która zaczęła doty­kać jej tu i tam.

Kiedy indziej zaję­cia były z męż­czy­zną, co było jesz­cze gor­sze, bo jego też musiały doty­kać.

Zmu­szali je do robie­nia róż­nych rze­czy, z wyjąt­kiem upra­wia­nia seksu. Jeśli musieli je wcze­śniej zwią­zać, mówili, że to dodat­kowa prak­tyka. Nie­któ­rzy wła­ści­ciele lubili wią­zać swoje part­nerki.

Cza­sami dobie­rali w pary dwie uczen­nice, ponie­waż wśród wła­ści­cieli były rów­nież kobiety albo raj­co­wało ich oglą­da­nie dwóch dziew­czyn.

I wła­śnie w taki spo­sób spik­nęła się z Miną.

Leżąc naga w łóżku, przy włą­czo­nych kame­rach, które wszystko reje­stro­wały do póź­niej­szej oceny, Dorian sta­wiała opór, odwró­ciła głowę, by unik­nąć ust Miny.

Mina poło­żyła się na niej, przy­ci­snęła usta do ucha Dorian.

– Ja też tego nie­na­wi­dzę. Nie­na­wi­dzę – powtó­rzyła, a potem jęk­nęła, ocie­ra­jąc się o ciało Dorian. – Uda­waj, że to lubisz, wtedy szyb­ciej będziemy to miały z głowy. Wyobraź sobie, że jesteś gdzieś indziej, wmów sobie, że to nie ty. Bo tak wła­śnie jest.

– Złaź ze mnie.

– Wtedy obie tra­fimy do tej cho­ler­nej celi. Prze­kręć się i połóż się na mnie. Wsuń rękę mię­dzy nasze ciała – po pro­stu zrób to. Ja udam orgazm. Wła­śnie tego chcą.

Prze­wró­ciła się na wznak, pocią­gnęła Dorian za rękę – moc­niej, niż można by się spo­dzie­wać. Potem zaczęła się wić, wyda­wać sza­lone jęki, prze­krę­cać głowę to w prawo, to w lewo.

Dorian doznała szoku, kiedy Mina oplo­tła ją nogami, zaczęła pocie­rać łonem o jej łono.

– Uda­waj – syk­nęła Mina. – No dalej, uda­waj. I będziemy mieć to z głowy.

Tak, to było upo­ka­rza­jące, ale lep­sze niż zostać przy­wią­zaną, potrak­to­waną pałką elek­tryczną albo zamkniętą w celi.

Wydała więc okrzyk, jak wcze­śniej Mina, a jeśli z oczu popły­nęło jej parę łez upo­ko­rze­nia, nie miało to zna­cze­nia.

– Dosko­nale. – Cio­teczka wstała z krze­sła, z któ­rego je obser­wo­wała. – Obie spi­sa­ły­ście się na medal. – Numer 232 zgod­nie z ocze­ki­wa­niami. Numer 238 wyraźna poprawa – wydała ocenę. – Zasłu­ży­łaś sobie na usu­nię­cie jed­nego punktu kar­nego i chyba skre­ślę uwagę, że należy cię krę­po­wać.

Cze­kała, przy­glą­da­jąc się im bacz­nie.

– Dzię­kuję, Cio­teczko – ode­zwała się posłusz­nie Mina i uszczyp­nęła Dorian tak, by nikt tego nie zauwa­żył.

– Dzię­kuję, Cio­teczko.

– Nie ma za co. A teraz weź­cie prysz­nic. I zanim się prze­bie­rze­cie do kola­cji, może­cie spę­dzić dzie­sięć minut w sali relaksu.

Prysz­nice przy sali prak­tyk intym­nych były luk­su­sowe – swego rodzaju nagroda. Oczy­wi­ście myły się przy włą­czo­nych kame­rach, bo żadna nagroda ni­gdy nie była rów­no­znaczna ze zgodą na choćby odro­binę pry­wat­no­ści.

Ale leciała gorąca woda i wkrótce powstała para.

Mina namy­dla­jąc ciało, prze­mó­wiła szep­tem.

– Mam na imię Mina. Jestem tu chyba od sze­ściu mie­sięcy i dzie­się­ciu dni.

– Dorian. Może od pię­ciu mie­sięcy, nie jestem pewna.

– Widzia­łam cię na kilku zaję­ciach. Musisz lepiej symu­lo­wać. Jeśli cią­gle będziesz tra­fiać do celi albo będą cię fasze­ro­wać pro­chami i dźgać pałką, ni­gdy stąd nie uciek­niesz.

– Nie da się stąd uciec. Pró­bo­wa­łam. Szu­ka­łam drogi wyj­ścia.

– Jeśli ist­nieje wej­ście, musi też być wyj­ście. – Rzu­ciła Dorian ukrad­kowe spoj­rze­nie, sta­ran­nie roz­pro­wa­dza­jąc odżywkę na swo­ich dłu­gich, rudych wło­sach. – Być może mam już plan, nad któ­rym pra­cuję, ale wydaje mi się, że do jego reali­za­cji potrzebne są dwie osoby.

Uśmiech­nęła się, wyci­snęła mydło w pły­nie na różową myjkę.

– Naprawdę dobrze sobie radzisz na lek­cjach fran­cu­skiego – powie­działa na głos.

Ponie­waż Dorian nie była w cie­mię bita, wzru­szyła ramio­nami.

– Lubię lek­cje fran­cu­skiego. Ale zaję­cia z pro­wa­dze­nia kon­wer­sa­cji to nudziar­stwo.

– Och, nie są takie złe, no i miło sobie poroz­ma­wiać. Wiesz co, mogła­byś mi pomóc z fran­cu­skiego, a ja pomo­gła­bym ci z kon­wer­sa­cji. Robie­nie postę­pów ozna­cza wię­cej czasu w sali relaksu, a to jest super.

Według Dorian było to wię­cej niż nudne, ale tylko wzru­szyła ramio­nami.

– Może. A wolno poma­gać innym?

– Cio­teczka pozwo­liła mi poma­gać jed­nej dziew­czy­nie w nauce czy­ta­nia, więc chyba tak. Zapy­tam ją.

– Dobrze, zapy­taj. Lubi cię.

– Bo jestem sym­pa­tyczna. – Na jej ład­nej buzi poja­wił się uśmiech, ale oczy pozo­stały poważne. – Dobrze jest być lubianą. Kie­dyś tra­fię do pana, który mnie polubi. Obda­ruje mnie ślicz­nymi stro­jami i wie­loma orga­zmami. Już się nie mogę docze­kać!

Dorian wie­działa, że to kłam­stwo. Mina chciała stąd uciec, podob­nie jak ona.

Więc zawarły sojusz.

Według Dorian nie­wiele miały ze sobą wspól­nego.

Ona była czarna – albo w dużym stop­niu – a Mina tak biała, jak to tylko moż­liwe. Ze strzę­pów roz­mów dowie­działa się, że Mina miesz­kała w ład­nym domu na przed­mie­ściach Fila­del­fii.

Porwano ją, kiedy wra­cała do domu po tre­ningu pił­kar­skim w szkole. W pry­wat­nej szkole. Miała młod­szego brata, oboje rodzi­ców, czworo dziad­ków, trzy przy­ja­ciółki od serca. A poza tym chło­paka.

Dorian od mie­sięcy żyła na ulicy, nim ją zgar­nęli. Ucie­kła od matki, która miała ciężką rękę, od jej przy­ja­ciół idio­tów i nędz­nego miesz­ka­nia w czyn­szówce we Fre­ehold.

Tra­fiła do Nowego Jorku zale­d­wie kilka tygo­dni przed tym, nim ją porwali, kiedy wła­śnie zaczęła sta­wać na nogi. Poznała smak wol­no­ści, a potem bum, ock­nęła się przy­wią­zana pasami do łóżka w Aka­de­mii.

Począt­kowo myślała, że tra­fiła do szpi­tala, bo przy­po­mi­nało to szpi­tal.

Ale Cio­teczka szybko wypro­wa­dziła ją z błędu.

W oce­nie Dorian, ona i Mina wła­ści­wie pocho­dziły z róż­nych świa­tów. Jed­nak coś je łączyło. Nie­na­wiść do Aka­de­mii i pra­gnie­nie ucieczki z niej. No i obie były nie w cie­mię bite.

W ciągu kilku kolej­nych tygo­dni sojusz prze­ro­dził się w przy­jaźń.

Dorian nauczyła się uda­wać i prze­ko­nała się, jakie to daje korzy­ści.

Była chwa­lona, dosta­wała drobne nagrody. A co waż­niej­sze, instruk­torki, straż­niczki, wycho­waw­czy­nie, Cio­teczka prze­stały tak bacz­nie się jej przy­glą­dać.

Zdo­była sobie odro­binę ich zaufa­nia. Nie tak dużo, jak Mina, ale wystar­cza­jąco. Jeśli ktoś chlap­nął coś nie­chcący w jej obec­no­ści, zapa­mię­ty­wała to sobie i powta­rzała Minie.

Mina robiła to samo. Stop­niowo poznały roz­kład pomiesz­czeń całej Aka­de­mii. Miały go tylko w gło­wie, ale to im wystar­czyło.

Potem Mina dowie­działa się o tune­lach.

– Numer 264 ode­brała sobie życie. Powie­siła się na prze­ście­ra­dle.

Dorian poczuła pie­cze­nie w pier­siach.

– Która to?

– Jedna z nowych. Mamy wię­cej szczę­ścia, bo tra­fi­ły­śmy do Ślicz­no­tek, nie karzą nas tyle, co Słu­żące i Maskotki. Wczo­raj byłam u Cio­teczki w gabi­ne­cie na spe­cjal­nej oce­nie. Jedna z opie­ku­nek pode­szła do drzwi. Cio­teczka wyszła, ale wszystko pod­słu­cha­łam.

– Gdyby cię przy­ła­pała…

– Ale mnie nie przy­ła­pała, a w jej gabi­ne­cie nie ma kamer. Nikt nie obser­wuje Cio­teczki. Kazała dziś w nocy, po zga­sze­niu świa­teł, windą numer trzy zwieźć ciało do tuneli, a potem do kre­ma­to­rium. Powie­działa, że mar­twa dziew­czyna i tak była ulicz­nym szczu­rem, szkoda było na nią czasu i pie­nię­dzy.

Pie­cze­nie w pier­siach Dorian prze­mie­niło się w palący ogień.

– Pew­nego dnia ją zabiję.

– Dorian, weź się w garść. Tunele z pew­no­ścią pro­wa­dzą na zewnątrz.

– Trzeba mieć kartę magne­tyczną, by sko­rzy­stać z windy.

– To zada­nie dla cie­bie. Para­łaś się kra­dzie­żami, prawda?

Może kra­dła na uli­cach, obra­biała tury­stów – i może nieco wyol­brzy­miła swoje umie­jęt­no­ści – ale tu cho­dziło o coś zupeł­nie innego.

– Chcesz, żebym ukra­dła kartę magne­tyczną?

– Bez niej cały nasz plan na nic. – Pew­ność sie­bie Miny była zaraź­liwa. – Zdo­bądź kartę jak naj­bli­żej pory gasze­nia świa­teł.

– Nawet jak ją zdo­będę i tak nie działa w naszych poko­jach. A są zamy­kane nocą na klucz.

– Tym razem będzie ina­czej. Ta część planu należy do mnie. Zdo­bądź kartę i o wpół do jede­na­stej zjedź windą do izby cho­rych. Będę tam na cie­bie cze­kała. Poje­dziemy na sam dół i uciek­niemy.

Obie wie­działy, że już za długo roz­ma­wiają, ale Mina zary­zy­ko­wała jesz­cze jedną minutę.

– Musimy stąd uciec, Dorian. Mówi­łam Cio­teczce, jak bar­dzo chcę, żeby przy­stojny pan kupo­wał mi ładne rze­czy, że zdra­dziła mi, że wkrótce zor­ga­ni­zują aukcję, więc już nie będę musiała długo cze­kać.

– Sprze­da­dzą nas – cią­gnęła. – Dla­tego musimy stąd uciec teraz.

Sprze­da­dzą, pomy­ślała Dorian. Skoń­czy się uda­wa­nie, nie będzie miała Miny, która poma­gała jej to wytrzy­mać.

– Zdo­będę kartę.

– Wpół do jede­na­stej, izba cho­rych. Zaszko­dziło mi coś, co zja­dłam.

Dorian wprost nie mogła w to uwie­rzyć. Od mie­sięcy marzyła o ucieczce, pla­no­wała ją sobie. Ale teraz potra­fiła myśleć jedy­nie o karze, jaka je czeka, jeśli zostaną zła­pane.

A raczej nie jeśli, ale kiedy.

Lecz muszą spró­bo­wać. Muszą, w prze­ciw­nym razie Cio­teczka sprzeda je jak… Jak bato­niki w skle­pie cało­do­bo­wym.

Jasne, wie­działa, że jej przod­ków sprze­dano w nie­wolę, a kiedy jesz­cze cho­dziła do szkoły, uczyła się o całej tej woj­nie, która dopro­wa­dziła do znie­sie­nia nie­wol­nic­twa. Jest jed­nak rok 2061, do jasnej cho­lery! Ludzie nie han­dlują ludźmi.

Ale sprze­da­dzą je. Sprze­da­dzą.

Aż ją zemdliło i zro­biło jej się gorąco – zupeł­nie jakby miała wysoką tem­pe­ra­turę i naprawdę potrze­bo­wała pomocy lekar­skiej.

Przy­po­mniała sobie jed­nak, że zdo­była jedną umie­jęt­ność. Była nie­zrów­na­nym kie­szon­kow­cem. Wie­działa, jak okraść fra­jera i odejść jak gdyby ni­gdy nic.

Pięt­na­ście minut przed zga­sze­niem świa­teł Dorian pobie­gła kory­ta­rzem do swo­jego pokoju, nio­sąc małą kosme­tyczkę. Ponie­waż bie­ga­nie było zabro­nione, wie­działa, że straż­niczka ją zatrzyma, da jej punkt karny i ostrze­że­nie.

– Numer 238!

Dorian się zatrzy­mała, serce jej waliło.

– Za bie­ga­nie po kory­ta­rzu jeden punkt karny. Ile ci się ich już uzbie­rało?

– Trzy, sio­stro prze­ło­żona. Naj­moc­niej prze­pra­szam.

– I słusz­nie. Co tam masz?

– Środki higie­niczne, sio­stro prze­ło­żona. – Dorian z nie­winną miną wycią­gnęła kosme­tyczkę, zawie­ra­jącą małą rolkę papieru toa­le­to­wego, pojem­ni­czek mydła i bute­leczkę toniku do twa­rzy.

Kiedy kobieta – postawna, musku­larna, z pałką elek­tryczną przy pasku – wyrwała jej kosme­tyczkę, Dorian przy­su­nęła się do niej odro­binę i sły­sząc dzwo­nie­nie w uszach, zła­pała kartę magne­tyczną przy­cze­pioną do lewej kie­szeni mary­narki straż­niczki.

– Szy­ko­wa­łam się do łóżka i zoba­czy­łam, że skoń­czyły mi się nie­które środki do higieny i kosme­tyki do twa­rzy. Musia­łam…

– Dwa punkty karne, numer 238, drugi za nie­dbal­stwo. Zaro­bisz trzeci, jeśli nie będziesz w swoim pokoju, odpo­wied­nio przy­go­to­wana do snu, przed zga­sze­niem świa­tła.

– Rozu­miem, sio­stro prze­ło­żona. Dzię­kuję.

Nic nie widząc, poszła do swo­jego pokoju… celi, popra­wiła się. I nie pozwo­liła sobie na drże­nie, póki nie zamknęła za sobą drzwi.

Przy­go­to­wała się do snu jak zawsze, ponie­waż straż­niczka suka mogła ją spraw­dzić. Ale pod brzydką koszulą nocną miała ubra­nie.

Gdy na minutę przed ciszą nocną na chwilę zga­szono świa­tła, poło­żyła się w łóżku, okryła cien­kim kocem po samą brodę.

Tak jak się tego oba­wiała, otwo­rzyły się drzwi.

Zalała ją fala stra­chu, kiedy straż­niczka pode­szła do jej łóżka.

Wie­działa! Wie­działa!

Kobieta utkwiła w niej wredny wzrok – według Dorian wzrok potwora. Przy­go­to­wała się na raże­nie pałką elek­tryczną.

Ale straż­niczka tylko spoj­rzała na Dorian, prze­su­nęła pal­cem po jej policzku.

Zaci­snęła usta, ski­nęła głową i wyszła bez słowa.

Dorian usły­szała szczęk zamy­ka­nego zamka. Zga­szono świa­tło.

Leżała w ciem­no­ściach, dygo­cząc i wpa­tru­jąc się w słabo widoczne liczby na sufi­cie.

22.00

Nie wie­działa. Jesz­cze nie wie­działa.

Dorian obser­wo­wała zmie­nia­jące się co minutę cyfry, wyobra­żała sobie, jak straż­niczka Potwór spraw­dza wszyst­kie drzwi po kolei – a było ich dwa­dzie­ścioro ośmioro na tym pię­trze. Potem pój­dzie po scho­dach. Boże, spraw, by tym razem nie zechciała wsiąść do windy, żeby spraw­dzić pozo­stałe pię­tra.

Musiały być pokoje na innych pię­trach, bo doli­czyła się przy­naj­mniej sześć­dzie­się­ciu uczen­nic. A nie przy­pusz­czała, by widziała wszyst­kie. Na tym pię­trze miesz­kały Ślicz­notki, ale były jesz­cze Słu­żące, Repro­duk­torki i Maskotki.

Ponie­waż cele nie były wyci­szone, by dało się pod­słu­chi­wać jej miesz­kanki, sta­rała się wychwy­cić każdy dźwięk, odgłosy kro­ków, dzwonki alar­mowe, dosłow­nie wszystko.

Usły­szała, jak cięż­kie drzwi na klatkę scho­dową zatrza­snęły się z hukiem, zaci­snęła powieki, z oczu popły­nęły jej łzy.

Wciąż nie wie­działa.

*

W izbie cho­rych Mina prze­krę­ciła się na bok na wąskiej kozetce, wsa­dziła palec do gar­dła i zwy­mio­to­wała pro­sto na buty pie­lę­gniarki.

– Niech to szlag trafi, numer 232!

– Prze­pra­szam. – Mina jęk­nęła kilka razy dla wzmoc­nie­nia efektu. – Prze­pra­szam.

Pie­lę­gniarka wci­snęła jej do rąk naczy­nie na zlewki.

– Jeśli znów zbie­rze ci się na tor­sje, pod­staw sobie to. Zostań tu!

Ponie­waż drzwi do izby cho­rych były zamy­kane na klucz – leki, inne środki, wszystko zamy­kano na klucz – dokąd mogłaby pójść?

Jęk­nęła, wstrzy­mała oddech, znów jęk­nęła, a potem zerwała się z kozetki, pod­bie­gła do kom­pu­tera, sto­ją­cego na biurku. Pie­lę­gniarka odblo­ko­wała dostęp do kom­pu­tera, żeby zare­je­stro­wać Minę, więc w tej chwili nie był zabez­pie­czony hasłem.

Mina pil­nie uwa­żała na zaję­ciach z infor­ma­tyki, zaprzy­jaź­niła się z mania­kiem kom­pu­te­ro­wym. Wie­działa, co trzeba zro­bić.

Weszła na stronę z blo­ka­dami drzwi, odblo­ko­wała drzwi do pokoju Dorian, zaci­snęła kciuki za szczę­ście, gwał­tow­nie otwo­rzyła szu­flady.

Pie­lę­gniarka żuła gumę. Bez prze­rwy.

Dostrze­gła paczkę gumy do żucia. Wyjęła dwie sztuki, wsa­dziła je sobie do ust i bie­giem wró­ciła na kozetkę.

Zdą­żyła ukryć gumę w policzku, nim wró­ciła pie­lę­gniarka w czy­stych pan­to­flach.

– Naj­moc­niej prze­pra­szam, sio­stro. Prze­pra­szam. Na szczę­ście czuję się znacz­nie lepiej. Jestem tylko zmę­czona i osła­biona, ale brzuch już mnie nie boli.

Pie­lę­gniarka chrząk­nęła, zmie­rzyła jej gorączkę, spraw­dziła puls.

Mina wie­działa, że ma skórę lepką od potu – ale to przez strach i pod­nie­ce­nie.

– Nie zamie­rzam ode­słać cię na górę, żeby potem ktoś znów musiał cię tu przy­pro­wa­dzić, jeśli znowu się gorzej poczu­jesz. Dziś w nocy zosta­niesz w izbie cho­rych.

– Chce mi się tylko spać.

Pie­lę­gniarka pomo­gła jej wstać, Mina wsparła się na niej, kiedy szły kory­ta­rzem do izo­latki. Była o połowę mniej­sza od jej sypialni na górze, mie­ściły się w niej łóżko i krze­sło na kół­kach dla salo­wej.

Na progu pokoju Mina się zato­czyła, nieco moc­niej wsparła na pie­lę­gniarce, zasło­niła usta i wypluła gumę na dłoń.

– Myśla­łam… – Ode­tchnęła głę­boko, przy­kle­ja­jąc gumę tak, by zablo­ko­wać zamek. – Na szczę­ście to fał­szywy alarm. Tro­chę mnie zemdliło, ale nie tak, jak wcze­śniej.

Pie­lę­gniarka pchnęła ją na łóżko, zare­je­stro­wała na mini­ta­ble­cie, który wyjęła z kie­szeni, pobyt w izo­latce. Obok łóżka posta­wiła wia­dro.

– Jak znowu zbie­rze ci się na tor­sje, wymio­tuj do wia­dra. Jeśli będzie ci potrzebna pomoc lekar­ska, naci­śnij guzik na wez­gło­wiu łóżka. Nie wzy­waj mnie, o ile nie będzie ci potrzebna pomoc. Jasne?

– Tak, tak. Jestem taka zmę­czona. Chce mi się tylko spać.

– Pro­szę bar­dzo. Ja muszę jesz­cze posprzą­tać po tobie. Świa­tło na dzie­sięć pro­cent – pole­ciła pie­lę­gniarka. – Żebyś tra­fiła do wia­dra.

Wyma­sze­ro­wała sztyw­nym kro­kiem.

Mina nie miała zegarka, więc odli­czyła w myślach dzie­sięć minut.

Pie­lę­gniarka musiała iść po wia­dro z mopem, zmyć z pod­łogi wymio­ciny Miny, potem przy­pusz­czal­nie wyczy­ści sobie buty. Urzę­do­wała w małym pokoju z leżanką i kom­pu­te­rem.

Może naj­pierw usią­dzie za biur­kiem, napi­sze raport o tor­sjach Miny. Ale wtedy będzie sie­działa przo­dem do moni­tora, nie do szkla­nych drzwi.

Mina bez­sze­lest­nie zsu­nęła się z łóżka, pode­szła do drzwi. Przy­ci­snęła do nich ucho, ale nic nie usły­szała.

Teraz albo ni­gdy, powie­działa sobie, i mini­mal­nie uchy­liła drzwi.

Nie roz­legł się dzwo­nek alarmu, więc odkle­iła gumę, którą zosta­wiła w zamku, i wyśli­zgnęła się z pokoju. Pie­lę­gniarka sie­działa za biur­kiem. Mina była cała roz­dy­go­tana.

Zamknęła za sobą drzwi, usły­szała szczęk zamka. Cho­ciaż miała wra­że­nie, że był gło­śny niczym eks­plo­zja, pie­lę­gniarka nawet nie ode­rwała wzroku od moni­tora, pra­cu­jąc na kom­pu­te­rze.

Mina pobie­gła do windy.

– No dalej, Dorian. Bła­gam, bła­gam, bła­gam.

Jeśli Dorian się nie pojawi…

Nie, nie, pojawi się. Musi się poja­wić. Muszą się stąd wydo­stać, zgło­sić na poli­cję. Musi zadzwo­nić do swo­ich rodzi­ców. Przy­jadą po nią. I po Dorian.

Będą bez­pieczne, a ci wszy­scy okropni ludzie tra­fią do wię­zie­nia.

Mijały minuty.

A co, jeśli pie­lę­gniarka zechce zaj­rzeć do jej izo­latki? Co, jeśli jesz­cze któ­raś z dziew­czyn się pocho­ruje i opie­kunka ją przy­pro­wa­dzi na dół? Co, jeśli Cio­teczka…

Usły­szała szum windy, odru­chowo cof­nęła się, rozej­rzała gwał­tow­nie za jakąś kry­jówką.

A potem napięła mię­śnie ramion. Gdy roz­suną się drzwi i nie ujrzy Dorian, tak czy owak będzie po wszyst­kim. Zosta­nie uka­rana, dosta­nie manto, zamkną ją w celi. Sprze­da­dzą na aukcji jak… jak obraz albo jakiś fan­ta­zyjny naszyj­nik.

Jak jakąś rzecz. Nie chce być trak­to­wana jak rzecz.

Kiedy drzwi się roz­su­nęły, nie­mal krzyk­nęła. Zasło­niła usta dło­nią, pospiesz­nie wsko­czyła do środka i zna­la­zła się obok Dorian.

Zapo­mniała, że trzyma w ręku gumę, i ści­snęła dłoń Dorian.

– Co, do…

– Wybacz. To guma do żucia. Była mi potrzebna do zablo­ko­wa­nia zamka. PZ? Pod­zie­mie, prawda? To musi być to. – Mina naci­snęła guzik.

Zjazd na tę kon­dy­gna­cję tylko dla osób upo­waż­nio­nych.

Obie aż pod­sko­czyły.

– Prze­cią­gnij kartę magne­tyczną, spró­buj prze­cią­gnąć kartę magne­tyczną. Musi zadzia­łać. Musi.

Dorian zła­pała się za nad­gar­stek, żeby ręka prze­stała jej drżeć, prze­cią­gnęła kartę. Mina znów naci­snęła guzik.

Dostęp potwier­dzony.

Winda ruszyła w dół.

– Ktoś może być na dole – powie­działa Dorian. – Co zro­bimy, jeśli natkniemy się na kogoś?

– Nie wiem. Możemy… Możemy pró­bo­wać uciec albo wal­czyć. Nie wiem. Udało nam się dotrzeć do tego etapu. Boże, chyba nie wie­rzy­łam naprawdę, że nam się to uda, więc nie wiem.

Wyda­wało im się, że trwa to wiecz­nie. Stały, obej­mu­jąc się.

W końcu drzwi się roz­su­nęły i, wciąż się obej­mu­jąc, wyszły na słabo oświe­tlony kory­tarz.

– To naprawdę jakiś tunel.

– I cią­gnie się w dwie strony. – Dorian wska­zała w prawo, a potem w lewo. – Któ­rędy na zewnątrz?

– Musimy wybrać na chy­bił tra­fił. Ty to zrób. Boję się, że znów się porzy­gam.

Dorian wybrała drogę w prawo.

– Pobie­gnijmy. Pew­nie nie mamy dużo czasu. Może Potwór będzie potrze­bo­wała swo­jej karty magne­tycz­nej. – Wsu­nęła kartę do tyl­nej kie­szeni na wypa­dek, gdyby znów miała im się przy­dać. – Może pomy­śli, że jej wypa­dła, a może wszyst­kiego się domy­śli.

Trzy­ma­jąc się za ręce, pobie­gły. Szep­tem wymie­niały się uwa­gami, a ich kroki odbi­jały się echem.

Nagle zoba­czyły, że tunel się roz­wi­dla.

– Tym razem ty wybie­raj – powie­działa Dorian, kiedy się zatrzy­mały.

– Pobie­gły­śmy w prawo – powie­działa Mina – więc teraz skręćmy w lewo. Tunel musi dokądś pro­wa­dzić, bo w taki spo­sób pozbyły się tam­tej bie­daczki. Musimy biec, aż znaj­dziemy się na zewnątrz. Wtedy będziemy musiały się zorien­to­wać, gdzie jeste­śmy. Cie­bie porwali w Nowym Jorku, mnie w Devon. Kto wie, dokąd nas zabrali. Jak się stąd wydo­sta­niemy, usta­limy, gdzie się znaj­du­jemy, znaj­dziemy miej­sce, skąd będę mogła zadzwo­nić do rodzi­ców. I na poli­cję.

– Na poli­cję? Prze­cież…

– Cho­dzi o pozo­stałe, Dorian. – W sła­bym, żół­ta­wym świe­tle zie­lone oczy Miny, na ogół łagodne, stały się uparte. – Musimy myśleć o pozo­sta­łych dziew­czę­tach.

Dorian może było ich żal, ale instynkt jej pod­po­wia­dał, żeby uciec stąd jak naj­da­lej.

– Moi rodzice będą wie­dzieli, co trzeba zro­bić – oświad­czyła Mina. – Przy­jadą po nas bez względu na to, gdzie jeste­śmy. Tak bar­dzo za nimi tęsk­nię. I za swoim głu­pim bra­cisz­kiem też. Wiem, że jest iry­tu­jący, ale nie zawsze. I wiem, że cza­sami wście­kam się na rodzi­ców. Bo niczego nie rozu­mieją, prawda? Ale zanim zna­la­złam się w Aka­de­mii, nie wie­dzia­łam, co to strach. Ni­gdy mnie nie skrzyw­dzili. A twoja mama…

– Ona jest inna.

– Nie było cię w domu tak długo. Z pew­no­ścią się nie­po­koi. Jest…

– Nie jest taka, jak twoi rodzice, jasne? – Wszystko w Dorian stę­żało, nawet przy­tłu­miło strach. – Ja czę­sto się bałam, a ona biła mnie, kiedy tylko przy­szła jej na to ochota. Jeśli zgło­simy się na poli­cję, ode­ślą mnie do niej albo umiesz­czą w popraw­czaku lub w rodzi­nie zastęp­czej. Rów­nie dobrze mogła­bym zostać w Aka­de­mii.

– Ni­gdy tak nie mów. Moi rodzice zaopie­kują się rów­nież tobą. Obie­cuję ci. Przy­się­gam. Nikt cię nie skrzyw­dzi. Nie pozwolą na to. I nie pozwolą, żeby tym… tym popa­prań­com uszło na sucho to, co zro­bili.

Dorian tylko wzru­szyła ramio­nami, nie chcąc się sprze­czać. Mina była inte­li­gentna, ale nie miała poję­cia, jak wygląda praw­dziwe życie.

– Sły­sza­łaś to? – Dorian moc­niej ści­snęła dłoń Miny.

Jakieś nawo­ły­wa­nia, odgłosy kro­ków.

– Gonią nas. Musimy ucie­kać.

– Nie, nie, usły­szą nasze kroki – syk­nęła Mina. – Tak jak my sły­szymy ich. Lepiej iść jak naj­bli­żej ściany tunelu, moż­li­wie jak naj­ci­szej. Spójrz, spójrz tam! Dra­bina. Wej­dziemy po niej, dobrze? Musi pro­wa­dzić na zewnątrz.

Kiedy Mina dotarła do dra­biny, chwy­ciła za szcze­ble.

– Na górze jest klapa. Trzeba ją będzie odsu­nąć. Ostroż­nie, tro­chę tu śli­sko.

Wci­snęły się na wąską dra­binę.

– Klapa nie jest ciężka. Jestem wyż­sza, ja to zro­bię. – Dorian zaci­snęła zęby, prze­su­nęła klapę. – Udało się. Udało się.

Kiedy Dorian obiema rękoma zaczęła odsu­wać meta­lową klapę, pośli­zgnęła się. Cho­ciaż Mina pró­bo­wała ją zła­pać, Dorian spa­dła, ude­rzyła kola­nem o szcze­bel. Upa­da­jąc na beton, skrę­ciła nogę w kostce.

Powstrzy­mała się, żeby nie krzyk­nąć z bólu, kiedy Mina ją pod­cią­gnęła.

– Nic ci nie jest, nic ci nie jest. Widzę jakieś świa­tło. Musimy wydo­stać się na zewnątrz. Są coraz bli­żej.

Pod­sa­dziła Dorian, wspięła się za nią.

– Pospiesz się. Musisz się pospie­szyć.

Ból przy­pra­wiał ją o mdło­ści, krę­ciło jej się w gło­wie, ale nie prze­stała się wspi­nać. I zna­la­zła się na ulew­nym desz­czu. Roz­legł się gło­śny grzmot.

Mina wysko­czyła za nią, zasu­nęła klapę.

W pada­ją­cym desz­czu dostrze­gły coś jakby sku­pi­sko roz­sy­pu­ją­cych się, opusz­czo­nych budyn­ków, parę zardze­wia­łych samo­cho­dów, porzu­co­nych na poro­śnię­tym chwa­stami placu, stertę poła­ma­nych desek, górę śmieci.

W powie­trzu uno­sił się zapach zgni­łych owo­ców.

Ale w oddali, poprzez ścianę desz­czu widać było jakieś świa­tła.

– Tam!

– Nie mogę biec, Mino. Ledwo mogę iść. Może coś sobie zła­ma­łam.

– Wes­przyj się na mnie. Jak uda nam się dotrzeć do tam­tych świa­teł…

Urwała, kiedy poru­szyła się klapa. Objęła Dorian jedną ręką i zacią­gnęła przy­ja­ciółkę do sterty drewna.

– Ukry­jemy się – szep­nęła. – I zacze­kamy, aż pójdą.

Jakiś męż­czy­zna wyło­nił się z włazu. I prze­mó­wił do kogoś, znaj­du­ją­cego się niżej.

– Na ziemi, na dra­bi­nie widać krew. Jedna z nich jest ranna.

Wygra­mo­liła się straż­niczka Potwór.

– Mam nadzieję, że to ta mała gów­niara, która ukra­dła mi kartę magne­tyczną. Zapłaci za to. – Już prze­mo­czona do suchej nitki, rzu­ciła do tele­fonu: – Usta­li­li­śmy, któ­rędy ucie­kły, jedna z nich jest ranna.

Męż­czy­zna podał namiary, pole­cił, by przy­słano wię­cej ludzi do poszu­ki­wań. Wyło­niła się kolejna osoba, a męż­czy­zna pole­cił, by fur­go­netki zaczęły prze­cze­sy­wać ulice.

– Nie ucie­kły daleko – powie­dział. – Wyprze­dziły nas o minutę. Roz­bie­gnij­cie się i znajdź­cie te gów­niary.

– Znajdą nas – szep­nęła Mina pro­sto do ucha Dorian. – Odcią­gnę ich.

– Nie!

– Bie­gam szyb­ciej od nich, a w takiej ule­wie może uda mi się zyskać prze­wagę. Zostań tutaj i siedź cicho. Posta­ram się, żeby uwie­rzyli, że jesteś ze mną, więc prze­staną cię szu­kać. I ścią­gnę pomoc.

– Nie możesz…

Mina wzięła zła­many kawa­łek deski o wyszczer­bio­nej kra­wę­dzi, odgar­nęła pło­mien­no­rude włosy, które przy­kle­iły jej się do twa­rzy.

– Zostań tutaj i siedź cicho. Wydo­sta­ły­śmy się stam­tąd, Dorian. I już tam nie wró­cimy.

Po raz ostatni ści­snęła dłoń Dorian.

– Jeste­śmy wspól­nicz­kami – szep­nęła i pobie­gła.

– Tam! Widzę jedną!

– Bie­gnij, Dorian! – zawo­łała Mina. – Bie­gnij! Nie zatrzy­muj się!

Kiedy Mina bie­gła, Dorian mocno zaci­snęła powieki. Kilka razy w swoim życiu pró­bo­wała się modlić, ni­gdy nie zdało się to na nic. Ale znów spró­bo­wała, wkła­da­jąc w to całą duszę.

Usły­szała jakieś nawo­ły­wa­nia, a potem krzyk. Miny? Kie­ru­jąc się prze­czu­ciem, zerwała się na równe nogi, udało jej się zro­bić jeden krok, nim noga się pod nią ugięła. Upa­da­jąc z całej siły, ude­rzyła głową w deskę. Ujrzała gwiazdy, a potem wszystko znik­nęło.

Cio­teczka stała nad cia­łem, osła­nia­jąc się czarną para­solką. Uczen­nica, któ­rej poświę­ciła tyle czasu i uwagi, z którą wią­zała takie nadzieje, leżała jak mokry łach­man, nadziana na ostro zakoń­czoną drew­nianą szczapę.

Bez­u­ży­teczna, pomy­ślała. Zupeł­nie bez­u­ży­teczna.

– Ani śladu dru­giej. – Szef ochro­nia­rzy stał obok niej. – Ale bur­del. Złożę dokładny raport po tym, gdy wysłu­cham swo­ich ludzi. Czy mam ją zabrać do kre­ma­to­rium?

– Numer 238 może się zgło­sić na poli­cję. To nie­zgodne z jej naturą, ale gdyby to zro­biła, wszystko zwa­limy na nią. Niech ta idiotka pie­lę­gniarka przy­nie­sie ostat­nią próbkę krwi, pobraną od numeru 238. Kiedy gliny znajdą zwłoki tam, gdzie je pod­rzu­cisz, będzie na nich krew numeru 238. I każ przy­nieść to, co numer 232 miała na sobie, kiedy ją zwer­bo­wa­li­śmy. Wsadź zwłoki do fur­go­netki. Trzeba się tym zająć jesz­cze tej nocy.

– Tak jest.

– Prze­każę szcze­gó­łowe instruk­cje. I ocze­kuję ich rygo­ry­stycz­nego prze­strze­ga­nia. Zro­zu­miano?

– Wyra­ziła się pani jasno i wyraź­nie.

– Głu­pia, nie­wdzięczna szcze­niara.

Cio­teczka kop­nęła zwłoki, zawzię­cie, i ode­szła.ROZDZIAŁ 3

Roz­dział 3

Peabody wró­ciła aku­rat wtedy, kiedy Eve zle­ciła kolejne spraw­dza­nie.

– McNab dał mi namiary do nie­ja­kiej detek­tyw Wil­lowby. Wła­śnie prze­nie­siono ją do komendy z komi­sa­riatu numer czte­ry­sta sześć. Pra­cuje w sek­cji spe­cjal­nej, zaj­muje się głów­nie prze­stęp­stwami prze­ciwko nie­let­nim. Skon­tak­to­wa­łam się z nią.

Ponie­waż Peabody wie­działa, czym grozi sie­dze­nie na wrzy­na­ją­cym się w tyłek fotelu dla gości w gabi­ne­cie Eve, ostroż­nie przy­sia­dła na samym jego skraju.

– Porówna zdję­cie Miny ze zdję­ciami i fil­mami, które posia­dają. Są też nie­le­galne cha­tro­omy w sieci… por­tale do wymiany tre­ści, słu­żące do…

– Wymie­nia­nia się nie­wol­ni­cami albo ich sprze­daży… Wyko­rzy­sty­wa­nych do seksu lub prac domo­wych.

– Wie­dzia­łaś o tym. Jezu, Wil­lowby mówi, że nie­które nie­let­nie, które udało im się ura­to­wać, twier­dzą, że odbywa się to za obo­pólną zgodą albo na pole­ce­nie… Zgod­nie z tym, w co im kazano wie­rzyć. Cza­sami wyko­rzy­stują je, kiedy są jesz­cze bar­dzo mło­dziut­kie, zda­rzają się wśród nich nawet małe dziew­czynki…

Nagle Peabody się zre­flek­to­wała, zapo­mniała o nie­wy­god­nym fotelu, poczuła, jak jej się wrzyna w tyłek, wstała.

– Wybacz, Dal­las. Wybacz mi.

– Nic się nie stało. To mi daje lep­sze wyobra­że­nie o spra­wie. Praw­do­po­dob­nie zostało mi jesz­cze parę lat, nim tra­fi­ła­bym na rynek. Wszystko spie­przył, gwał­cąc mnie, więc nie mógł mnie sprze­dać jako dzie­wicy. Zwy­kle są wię­cej warte. Cho­ciaż z dru­giej strony są tacy, któ­rzy wolą roz­dzie­wi­czone.

Albo zwy­czaj­nie zdo­ło­wane, pomy­ślała. W sam raz się nada­wała.

– Jed­nak tu nie cho­dzi o to – cią­gnęła Eve. – Ist­nieje wyso­kie praw­do­po­do­bień­stwo, że została porwana z uwagi na swój wygląd i wiek – w chwili porwa­nia miała dwa­na­ście lat. Ale czemu trzy­mali ją tak długo, jeśli zamie­rzali ją zaofe­ro­wać na rynku? Naj­praw­do­po­dob­niej miała być prze­zna­czona do użytku oso­bi­stego bądź do przy­no­sze­nia zysków z por­no­gra­fii. A gdyby prze­stała się nada­wać do dzie­cię­cej por­no­gra­fii albo się znu­dziła, zawsze można ją odstą­pić komuś innemu.

– Mniej wię­cej tego samego dowie­dzia­łam się od Wil­lowby. Kiedy usły­szała ode mnie, że dziew­czyna miała zro­biony mani­kiur i pedi­kiur oraz była ogól­nie zadbana, uznała, że ofiara w sam raz pasuje do kate­go­rii tak zwa­nych Księż­ni­czek.

Eve, zain­try­go­wana, umil­kła, obró­ciła się z fote­lem.

– Księż­ni­czek? Zna­czy się bycia trak­to­wa­nym jak księż­niczka?

– Tak. Przy­pusz­czal­nie dostają pro­chy, po któ­rych stają się ule­głe, przy­naj­mniej na początku. A poza tym ładne ciuszki, maki­jaż, jakieś bły­skotki, sala zabaw – praw­do­po­dob­nie bez okien. Z całą pew­no­ścią są trzy­mane pod klu­czem. Młod­sze mają zabawki i przy­tu­lanki.

– Mar­chewka zamiast kija. Ni­gdy nie zro­zu­miem, dla­czego to nie cukie­rek albo lody zamiast kija. Kto naprawdę pali się do zje­dze­nia jakiejś cho­ler­nej mar­chewki?

Zasta­no­wiła się nad tym, ale szybko prze­stała sobie zawra­cać głowę mar­chewką.

– Sto­sują kij przy braku współ­pracy. Dzie­ciaki z ulicy przy­pusz­czal­nie są bar­dzo łase na wszel­kie nagrody. Ale kogoś takiego jak Minę nie­ła­two jest prze­ku­pić.

Spoj­rzała na zega­rek.

– Prze­ko­najmy się, co nam powie Mor­ris.

Wła­śnie się pod­no­siła, gdy zadzwo­nił jej tele­fon. Spoj­rzała na wyświe­tlacz.

– Rodzice ofiary. Zacze­kaj. Porucz­nik Dal­las – rzu­ciła do słu­chawki.

Męż­czy­zna na wyświe­tla­czu był blady jak śmierć, wokół błysz­czą­cych, nie­bie­skich oczu miał czer­wone obwódki.

– Porucz­nik Dal­las – prze­mó­wił łamią­cym się gło­sem. – Nazy­wam się…

– Panie Cabot, bar­dzo mi przy­kro z powodu pań­skiej straty.

– Shar­lene… detek­tyw Dri­ver powie­działa, że nie ma pani cie­nia wąt­pli­wo­ści.

– Zga­dza się, pro­szę pana. Rozu­miem, jakie to trudne dla pana i pań­skiej rodziny. Obie­cuję panu, że usta­le­nie, kto ode­brał pań­stwu Minę, jest teraz dla mnie i mojej part­nerki sprawą prio­ry­te­tową.

– Czy… nasza Mina… Czy…

Została zgwał­cona, dokoń­czyła Eve w myślach, bo rozu­miała, że ojcu te słowa nie mogą przejść przez gar­dło.

– Minę bada teraz główny lekarz sądowy Nowego Jorku. Zapew­niam pana, że nie mogła tra­fić do lep­szego fachowca i bar­dziej współ­czu­ją­cego czło­wieka niż dok­tor Mor­ris. Wła­śnie się do niego wybie­ram razem ze swoją part­nerką.

– Musimy ją zoba­czyć. Musimy ją przy­wieźć do domu.

– W tej chwili nie będzie jej pan mógł zabrać, ale będą mogli pań­stwo ją zoba­czyć. Wszystko zor­ga­ni­zuję. Mogę też zała­twić dla pań­stwa śro­dek trans­portu i hotel, jeśli zamie­rzają pań­stwo prze­no­co­wać w Nowym Jorku.

– Nie wró­cimy do domu, póki nie będziemy mogli zabrać Miny z nami. Musimy przy­wieźć naszą córkę do domu. Musimy…

Urwał i się roz­kleił. Sta­rał się opa­no­wać, a Eve nie prze­sta­wała mówić.

– Musimy na jakiś czas zatrzy­mać Minę tutaj. Pod­czas roz­mowy z dok­to­rem Mor­ri­sem poin­for­mu­jemy go, że przy­jadą pań­stwo ją zoba­czyć. Bar­dzo by nam pomo­gło, gdy­bym mogła poroz­ma­wiać z panem i pań­ską żoną, z pań­stwa synem, jeśli też przy­je­dzie. Rozu­miem, że wyja­śnili pań­stwo wszystko, co miało zwią­zek z jej znik­nię­ciem, z detek­tyw Dri­ver i jej part­nerką, ale bar­dzo by nam to pomo­gło.

– Musimy wie­dzieć, co się stało!

Nie­wy­obra­żalne cier­pie­nie prze­bi­jało przez każde jego słowo.

– Zro­bimy wszystko, co w naszej mocy, żeby to usta­lić. Panie Cabot, czy mam zor­ga­ni­zo­wać dla pań­stwa trans­port i hotel?

– Nie, przy­jadę… Przy­je­dziemy samo­cho­dem. Przy­je­dziemy samo­cho­dem. Gdyby… gdyby… gdyby mogła mi pani podać nazwę jakie­goś hotelu w pobliżu Miny. Powin­ni­śmy teraz być jak naj­bli­żej Miny. Nie wiem, gdzie się znaj­duje.

Ukrył twarz w dło­niach.

– Na­dal nie wiem, gdzie jest moja córeczka.

– Panie Cabot, zare­zer­wu­jemy dla pań­stwa pokoje w hotelu Hano­ver. To bar­dzo bli­sko Miny. Czy przy­jadą pań­stwo z synem?

– Tak, tak.

– Zare­zer­wu­jemy apar­ta­ment z dwoma sypial­niami i poko­jem dzien­nym. Czy to panu odpo­wiada?

– Tak, dzię­kuję, tak.

Wce­lo­wała palec w Peabody, dyk­tu­jąc Oli­ve­rowi Cabo­towi adres.

– Hotel dys­po­nuje wła­snym gara­żem. Mogę się posta­rać, żeby ktoś cze­kał na pań­stwa i zabrał was do Miny. To tylko kilka prze­cznic od hotelu.

– Bar­dzo pani miła.

– Pro­szę się ze mną skon­tak­to­wać po przy­jeź­dzie. Jesz­cze raz wyrazy naj­głęb­szego współ­czu­cia z powodu pań­stwa straty.

– Odno­szę wra­że­nie, że to nie są puste słowa, pani porucz­nik. Czy może mi pani szcze­rze powie­dzieć, czy jest pani dobra w tym, co pani robi?

– Jestem dobra w tym, co robię.

– Mam nadzieję, że to też prawda. Dzię­kuję pani. Wyru­szymy w prze­ciągu godziny.

Kiedy Eve się roz­łą­czyła, Peabody wes­tchnęła.

– To było nie­mal tak trudne, jak zawia­do­mie­nie o śmierci. Bar­dzo się sta­rał pano­wać nad sobą.

– Zare­zer­wo­wa­łaś pokoje?

– Tak, apar­ta­ment z dwiema sypial­niami na pię­trze z usłu­gami kon­sjerża. Z pew­no­ścią będą potrze­bo­wali spo­koju.

– W porządku. W takim razie zaj­mijmy się tym, w czym jeste­śmy dobre.

*

Eve wie­działa, że Mor­ris też jest dobry w tym, czym się zaj­muje, i miała nadzieję, idąc razem z Peabody bia­łym tune­lem w kost­nicy, że będzie im mógł powie­dzieć coś wię­cej o Minie Cabot.

W powie­trzu uno­sił się cytry­nowy zapach środ­ków dezyn­fe­ku­ją­cych, który nie do końca masko­wał zapach śmierci, a na doda­tek czuć było kiep­ską kawę. Ich kroki odbi­jały się echem od lśnią­cych, bia­łych kafel­ków.

Zza drzwi pomiesz­cze­nia, w któ­rym Mor­ris prze­pro­wa­dzał sek­cje zwłok, dobie­gała muzyka. Coś, co w uszach Eve brzmiało obse­syj­nie rado­śnie, z dużą liczbą gitar i mło­dych, ide­al­nie zhar­mo­ni­zo­wa­nych kobie­cych gło­sów.

W prze­zro­czy­stym kitlu ochron­nym, zarzu­co­nym na nie­bie­ski gar­ni­tur, Mor­ris sta­ran­nie zaszy­wał roz­cię­cie w kształ­cie litery Y, które wcze­śniej wyko­nał Minie. Dziś swoje dłu­gie, czarne włosy zaplótł w trzy war­ko­czyki, które następ­nie zwią­zał sze­roką taśmą w iden­tycz­nym kolo­rze, jak ide­al­nie zawią­zany kra­wat – według Eve fio­le­to­wo­ró­żowy.

Uniósł wzrok, prze­rwał pracę.

– To zawsze okropne, kiedy tra­fia do mnie dziecko, więc włą­czy­łem muzykę, którą na ogół lubią dziew­częta w jej wieku. Ści­szyć o połowę – pole­cił i głosy prze­szły w mru­czando.

– Jej rodzice i młod­szy brat już tu jadą. Przy­pusz­czam, że dotrą za jakieś trzy godziny.

– Będzie gotowa. Cóż za słodka buzia. – Wierz­chem zabez­pie­czo­nej dłoni dotknął policzka Miny. – Peabody, z łaski swo­jej, wyj­mij coś zim­nego do picia dla nas wszyst­kich. Śmier­telne ude­rze­nie było dość silne, narzę­dzie zbrodni prze­szyło ją na wylot, ostrze wyszło mię­dzy łopat­kami. Zadano je nieco z dołu.

– Z dołu?

– Napast­nik stał twa­rzą do niej, nieco niżej punktu zada­nia ciosu.

– Miała drza­zgi pod skórą obu dłoni.

Mor­ris otwo­rzył puszkę napoju imbi­ro­wego – Peabody wie­działa, że go lubi.

– W labo­ra­to­rium zba­dają narzę­dzie zbrodni, ale kra­wę­dzie były nie­równe. Zła­pała szczapę, a kiedy prze­su­nęła wzdłuż niej dłońmi, wbiły jej się drza­zgi.

Eve ski­nęła głową, zro­biła kilka kro­ków, wyobra­ziła to sobie.

– Naj­praw­do­po­dob­niej była towa­rem. Miała swoją war­tość. Posta­rała się o narzę­dzie, żeby z kimś wal­czyć albo się bro­nić. Zabójca wyrwał jej oręż, więc wal­czyła gołymi rękami – ma otar­cia na kłyk­ciach – sta­ra­jąc się odzy­skać szczapę. Stąd drza­zgi. Pod­czas sza­mo­ta­niny została prze­bita jak włócz­nią.

– Z uży­ciem pew­nej siły – dodał Mor­ris.

– Ktoś był na nią wystar­cza­jąco wku­rzony albo na tyle roz­ko­ja­rzony, pró­bu­jąc zdo­być nad nią kon­trolę, że wbił jej szczapę.

– Tra­fiła ją w serce – według mnie na całe szczę­ście, bo dzięki temu nie cier­piała.

– Ale nie upa­dła, kiedy została dźgnięta – powie­działa Eve. – Nie zna­la­złam żad­nych obra­żeń, które by świad­czyły o upadku. Teraz, kiedy patrzę na jej gołe kolana, widzę, że nie upa­dła na nie, czyli zabójca nie pozwo­lił jej upaść. Ale ma siniaka na bio­drze. Od ude­rze­nia, może od kop­niaka?

– Od kop­niaka, zada­nego butem o lekko zaokrą­glo­nym nosku. Już po śmierci, ale tuż po zgo­nie. Brak innych obra­żeń – potwier­dził Mor­ris – poza raną, która spo­wo­do­wała śmierć, i otar­ciami na kłyk­ciach. Mówisz, że była towa­rem posia­da­ją­cym pewną war­tość.

– Została porwana, nie ucie­kła z domu. Wszystko wska­zuje na porwa­nie. Nie zażą­dano okupu, cho­ciaż rodzina uciu­ła­łaby przy­zwo­itą sumkę. Ale dla tego, kto fun­do­wał jej fran­cu­ski mani­kiur, była wię­cej warta.

– Tak, zauwa­ży­łem to. Dbali rów­nież o jej zdro­wie. O ciało, włosy, skórę. Brak dowo­dów, że fasze­ro­wano ją pro­chami. I jest dzie­wicą. Brak śla­dów pene­tra­cji, nie została zgwał­cona, brak śla­dów napa­ści na tle sek­su­al­nym.

Czyli nie porwano jej z zamia­rem oso­bi­stego wyko­rzy­sta­nia, wywnio­sko­wała Eve.

– Dzie­wice są zwy­kle wię­cej warte. Z czego się skła­dał jej ostatni posi­łek?

– No więc stwier­dzi­łem coś cie­ka­wego. Zja­dła zie­loną sałatę z mar­chewką, pomi­do­rami, ogór­kiem, cie­cie­rzycą, por­cję bia­łej ryby z rusztu z brą­zo­wym ryżem i duszo­nym szpi­na­kiem – bar­dzo zdrowe – oraz tar­te­letkę z owo­cami.

– Na deser?

– Zdrowy, zrów­no­wa­żony posi­łek, nie stwier­dzi­łem obec­no­ści alko­holu w jej orga­ni­zmie. Wypiła her­batkę zio­łową bez cukru. Jed­nak są resztki wymio­cin w prze­łyku i zadra­pa­nia na tyl­nej ściance gar­dła.

Mor­ris pod­niósł dwa palce, zamar­ko­wał, że wkłada je sobie do ust.

– Wetknęła sobie palce do gar­dła. – Eve zbli­żyła się do zwłok. – Zwró­ciła część kola­cji, symu­lu­jąc cho­robę. Zapla­no­wała to sobie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: