Śmiertelna rozpacz - ebook
Śmiertelna rozpacz - ebook
Idealne życie, które Faith McMann znała jako żona, matka i nauczycielka, zostało zniszczone, gdy bezwzględni przestępcy zamordowali jej męża i porwali jej dzieci. Oprócz żalu, strachu i rozpaczy nie pozostało jej nic, co mogłaby poczuć… oprócz wściekłości.
Faith podróżuje w głąb ciemności, zdeterminowana, by za wszelką cenę uratować swoje dzieci. Czy zdąży je odnaleźć, zanim będzie za późno?
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-622-2 |
Rozmiar pliku: | 803 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jesteście bohaterami.
Więcej informacji o handlu ludźmi znajduje się tutaj: www.traffickingresourcecenter.org
W dzisiejszych czasach zbiegają się dwie siły, przez co amerykańska młodzież staje się łatwym celem dla handlarzy żywym towarem. Media bombardują obrazami coraz młodszych dziewcząt, które pozują sugestywnie i prezentują praktyki seksualne dorosłych. Jednocześnie w mediach społecznościowych poprzez rozmowy w sieci i na czatach łowcy są w stanie wytropić ofiary znacznie łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej.
Walking Prey: How America’s Youth Are Vulnerable to Sex Slavery – Holly Austin Smith1
Skulony pod wełnianym kocem, drżący z powodu zimnych liści i gałązek wbijających mu się w plecy, Hudson McMann otworzył oczy. Przez gałęzie oparte o największy pień drzewa, jaki udało mu się znaleźć, z których stworzył tymczasowe schronienie, dostrzegł, że słońce wychyla się zza górskiego grzbietu, barwiąc niebo czerwienią i pomarańczem.
Był wdzięczny za promienie, tarł ramiona, by się rozgrzać. Nie wiedział, czy przeżyliby z Joeyem, gdyby padał deszcz lub śnieg. Ostatnie dwie noce spędzili w górach. Podczas pierwszej w oddali słyszeli psy, które handlarze narkotyków wykorzystywali do tropienia uciekinierów.
Im wyżej wchodzili, tym robiło się zimniej. Choć przez ostatnią dobę nie słyszeli ujadania psów, nigdy wcześniej tak się nie bał. Jeśli bandyci ich odnajdą, nie przeżyją, tak jak nie przeżył Sean.
Był tego pewien.
Przebywanie w tym lesie przywodziło mu na myśl historie wojenne dziadka, który mówił, jak ważne, aby być w ruchu, co przypomniało Hudsonowi, że musieli postępować tak samo.
Potrząsnął Joeyem.
– Wstawaj. Musimy ruszać.
– Jestem głodny – odparł towarzysz.
– Ja też.
Joey był starszy od Hudsona, ale mały jak na swój wiek. Hudson był wyższy i szerszy w ramionach. Z tego, co wiedział, jego kompan miał niełatwe dzieciństwo. Nigdy nie pojechał na kemping czy polowanie. Nigdy nie spał w lesie pod gwiazdami, ale kilka nocy spędził zwinięty w kłębek na zimnej podłodze zniszczonego magazynu.
Podczas pierwszej nocy w lesie Joey bał się wycia kojotów. Hudson bardziej obawiał się złych ludzi niż dzikich zwierząt.
Mieli tylko jeden koc, scyzoryk i niewiele więcej. Byli spragnieni i głodni. Joey nie wyglądał za dobrze. Miał przekrwione, podkrążone oczy i upiornie bladą skórę.
Wczoraj Hudson próbował złapać wiewiórkę, ale postawił na jedzenie robaków i dżdżownic. Dziadek powiedział mu, że większość robaków zawiera dużo białka i żelaza. Joey nie chciał ich tknąć. Jeszcze nie. Wcześniej czy później będzie musiał się przełamać, jeśli chce przeżyć.
Kiedy chłopak wstał, Hudson złożył koc, wsadził sobie pod pachę i ruszył.
– Przejdziemy jeszcze kilometr na wschód, a potem w dół. Musimy znaleźć wodę, strumień czy rzekę. – Dziadek zawsze mu powtarzał, że jeśli zabłądzi w lesie, musi znaleźć wodę.
– A co z Denverem i Aidenem? Myślisz, że uciekli?
Hudson spojrzał na rozległy jodłowo-sosnowy las oraz nierówny kanion. Nigdy wcześniej nie czuł się tak samotny, ale gdyby okazał przerażenie, tylko pogorszyłby sprawę.
– Denver jest duży i silny – odparł. – Jestem pewien, że uciekli i że nam też się uda.
– Tak myślisz?
Przełknął ślinę.
– Tak – rzucił.
Godzinami posuwali się naprzód. Nie było łatwo zejść ze stromego zbocza. Obaj ślizgali się na kamieniach i wilgotnych liściach. Co jakiś czas Hudson przystawał i upewniał się, że kolega podąża za nim. Dwukrotnie wydawało mu się, że go zgubił, ale czekał, aż Joey do niego podejdzie. Za pierwszym razem wyłonił się z gęstego listowia, za drugim wytoczył zza zakrętu.
Ledwie człapał. Był za wolny.
Kiedy Hudson zamierzał wrócić i sprawdzić, czy jego towarzysz nie potrzebuje pomocy, usłyszał znajomy plusk.
– Woda – powiedział pod nosem i pobiegł do kolegi. – Jesteśmy niemal na miejscu!
Pomimo zimna czoło Joeya lśniło od potu. Hudson dotknął go grzbietem dłoni, tak jak robiła jego mama, gdy nie czuł się najlepiej.
– Jesteś rozpalony.
Dzieciak był bledszy niż księżyc. Zmartwiony Hudson złapał kolegę pod ramię i sprowadził ze zbocza. Dłuższą chwilę szukali strumienia. W końcu zaprowadził Joeya na brzeg i przez kilka minut zaspokajali pragnienie. Wiedział, że ryzykowali, pijąc nieprzegotowaną wodę, ale nie mogli wybrzydzać.
– Piłeś kiedyś coś tak dobrego? – zapytał, siorbiąc ze złożonych dłoni.
Po chwili ciszy zerknął przez ramię. Joey odszedł od strumienia, opierał się teraz o skałę. Miał zamknięte oczy i nierówno oddychał, usta i koniuszki palców mu zsiniały. Joey był bardziej chory, niż początkowo wydawało się Hudsonowi.2
Podeszwy butów Faith McMann piszczały. Był wczesny ranek – na tyle, że szpitalny korytarz pozostawał opustoszały, wolny od zwyczajowego gwaru pielęgniarek i innego personelu.
Szła z pewnością siebie, starając się wyglądać, jakby tu pasowała.
Podłogę niedawno umyto. Ale to nie intensywna woń środków do dezynfekcji była powodem jej mdłości, lecz myśl, że jej córka spędziła wszystkie te dni uwięziona w domu, który znajdował się zaledwie godzinę drogi od niej, a mimo to nie odszukała jej na czas.
Była tak cholernie blisko.
Żołądek wiązał jej się w supeł, ilekroć o tym myślała.
Mężczyzna, który zadzwonił, grożąc jej rodzinie, mówił, że Lara i Hudson nie żyją. Najwyraźniej kłamał, skoro kilka dziewcząt przetrzymywanych przez handlarzy żywym towarem twierdziło, że dzień wcześniej mała żyła i dobrze się czuła. Ale gdzie była w tej chwili? Kto zabrał ją z domu na farmie? I dlaczego ją, a inne nie? Diane Weaver, kobieta, która w nim zarządzała, odmówiła udzielenia Faith niezbędnych informacji. Gdyby Faith miała okazję, przeciągnęłaby wiedźmę przez las.
Ale może córka Corrie Perelman rzuci światło na to, gdzie jest Lara. Samantha Perelman zaginęła osiem miesięcy temu. Podczas akcji Faith znalazła biedaczkę zamkniętą w małej, ciemnej piwniczce pod spiżarnią.
I właśnie dlatego pojawiła się w szpitalu. Musiała porozmawiać z dziewczyną, dowiedzieć się, co wie.
Faith poczekała z boku, aż pielęgniarka się czymś zajmie, potem podeszła do sali Samanthy. Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc pospiesznie wślizgnęła się do środka. Zasłonka dzieliła pomieszczenie na pół. Pierwsze łóżko było puste. Na drugim leżała Samantha.
Spała na plecach z rękami ułożonymi po bokach sztywnego ciała. Gdyby nie cichy oddech, Faith mogłaby założyć najgorsze. Włosy dziewczyny obcięto nad uszami wyjątkowo niestarannie, można by pomyśleć, że ktoś zrobił to tępym nożem. Miała napuchniętą twarz, z lewej strony mocno posiniaczoną. Oczy były podkrążone. Ledwie przypominała siedemnastolatkę, którą rok wcześniej uprowadzono ze sklepu spożywczego, gdzie poszła z matką.
Serce Faith się ścisnęło. Myśl o wszystkim, co przeszła ta biedaczka, wywoływała ból. Samantha musiała odpoczywać. Faith nie powinna była tu przychodzić. Odwróciła się w kierunku drzwi.
– Faith McMann?
Odwróciła się natychmiast.
Samantha nie spała.
Faith zbliżyła się do metalowej barierki przy łóżku.
– Przepraszam, nie chciałam cię budzić.
– Mama tu jest?
Faith pokręciła głową.
– Wciąż jest wcześnie.
Dziewczyna zacisnęła na chwilę usta.
– To prawda? Czy ci dranie porwali pani dzieci?
Siła głosu dziewczyny kontrastowała z jej mizernym wyglądem.
– Uprowadzono mi córkę i syna – odparła.
– To Miranda, prawda? Uciekła z farmy? To dzięki niej nas odnaleziono.
– Tak – potwierdziła. – Mirandzie udało się uciec i przekazała nam wszystkie informacje.
– Gdzie teraz jest?
– Bezpieczna.
– To pani mnie znalazła. Ocaliła mi pani życie – powiedziała, patrząc jej w oczy. – Wszystkie nas pani uratowała.
– Gdyby nie Miranda, nigdy nie znaleźlibyśmy farmy.
– Co stało się z Matką? – dociekała Samantha. – Jest zła. Zniszczyła tak wiele istnień.
Dziewczynie zaschło w ustach, mówiła chrapliwie. Faith rozejrzała się za wodą, ale jej nie znalazła.
– Jest za kratami – odparła. – Nigdy już nikogo nie skrzywdzi.
– A co z innymi dziewczętami? – dopytywała Samantha, skacząc z tematu na temat. – Dobrze się czują?
– Te, które były z tobą w tamtym domu, są już bezpieczne. – Usłyszała dochodzące zza drzwi głosy, co skłoniło ją do przejścia do sedna swojej wizyty. – Muszę cię o coś zapytać.
– O co?
– Staram się odnaleźć córkę. Miranda powiedziała, że była na tej farmie, ale zmieniono jej imię na Jean. Zastanawiałam się, czy ją poznałaś.
Sapnęła.
– To pani córka? Lubię Jean. Była tam nowa. Matce nie podobało się, gdy rozmawiałyśmy, więc zamknęła mnie w tamtym schowku w spiżarni. Ma pani zdjęcie córki? – Samantha wcisnęła przycisk przy sznurze zwisającym z metalowej poręczy. Zapaliła się lampka nocna.
Faith przekopała torebkę, aż wyjęła jedną z ulotek i podała Samancie.
– Tak, to ona.
– Miałam nadzieję, że może wiesz, gdzie ona jest.
– Nie było Jean z innymi?
Faith pokręciła głową.
Samantha wydawała się wyraźnie wstrząśnięta wieściami, a Faith nie chciała jej denerwować. Jednak dziewczyna wytrzeszczyła oczy i powiedziała:
– Wie pani, wydaje mi się, że słyszałam, jak Matka rozmawiała rankiem tamtego dnia przez telefon. Chyba czasami zapominała, że mnie tam zamykała. – Podrapała się blisko miejsca, gdzie miała wbity wenflon.
– Pamiętasz, z kim rozmawiała?
Samantha początkowo pokręciła głową, ale zaraz spojrzała szeroko otwartymi oczami, gdy zdała sobie z czegoś sprawę.
– Nie wiem, z kim rozmawiała, ale myślę, że chodziło o przeniesienie Jean. Wie pani, czasami to robili. Przenosili niektóre dziewczyny z domu do domu, zwłaszcza jeśli uważali, że któraś z takiego czy innego powodu sprawia kłopoty. – Zwilżyła wargi językiem. – Chciałam, by ta zdzira mnie przeniosła. Nigdy jednak tego nie zrobiła, choć mnie nie znosiła. Chciała, żebym cierpiała, bo nie podporządkowywałam się jej zasadom. – Znów się podrapała.
– Masz pomysł, gdzie Diane Weaver mogła wysłać Jean?
– Tak nazywa się Matka? – zapytała Samantha. – Diane Weaver?
Faith pokiwała głową.
Informacja ta jakby ją zdenerwowała. Do oczu dziewczyny napłynęły łzy, więc ścisnęła ją za rękę.
– Nienawidzę jej – szepnęła.
Faith rozumiała to aż za dobrze. Współczuła dziewczynie.
Na chwilę zapadła cisza, nim pacjentka znów się odezwała.
– Przepraszam, że nie potrafię pomóc. Wiem jedynie, że jej się spieszyło, ponieważ kazała tamtej osobie się streszczać, inaczej zadzwoni do kogoś innego.
– Nie masz za co przepraszać. Jesteś dzielną młodą kobietą i ogromnie mi pomogłaś.
Diane Weaver, pomyślała Faith, trzymając dziewczynę za rękę, aby ją uspokoić. Wszystkie odpowiedzi przebywają w areszcie. Musi pogadać z detektywem Yuhaszem i przekonać go, aby pozwolił jej odwiedzić więźniarkę. Może zdoła nakłonić ją do mówienia.
Zapaliło się górne światło. Faith zmrużyła oczy.
Do sali weszła pielęgniarka i odsunęła zasłonkę.
– Co tu się dzieje? Nie ma jeszcze godzin odwiedzin.
– To pani, która uratowała mi życie – oznajmiła Samantha. – Zaprosiłam ją. Może zostać.
– Przepraszam – odezwała się pielęgniarka – ale będzie musiała pani wrócić w porze odwiedzin. Nie powinno tu pani teraz być. Mogę stracić pracę.
Faith uniosła ręce w geście kapitulacji.
– W porządku. Wychodzę. – Pochyliła się nad barierką, wzięła Samanthę za rękę i ścisnęła. – Twoja mama ma mój numer. Daj znać, gdybym mogła coś dla ciebie zrobić. Cokolwiek.
Dziewczyna złapała oburącz dłoń Faith. Jej oczy napełniły się łzami.
– Co jest? Potrzebujesz pomocy?
Pokręciła głową. Głęboka bruzda na jej czole zniknęła dopiero po chwili.
– Chciałam tylko podziękować za to, co pani dla mnie zrobiła, i życzyć powodzenia w odnalezieniu dzieci.
Faith uświadomiła sobie, jak krucha jest Samantha Perelman. Przeszła przez piekło, zapewne szybko nauczyła się, jak być twardą i przetrwać. Bez wątpienia sporo czasu minie, zanim zupełnie wyzdrowieje.
Uśmiechnęła się do dziewczyny, modląc się, aby znalazła sposób, żeby się pozbierać i w przyszłości odnaleźć szczęście. Jeszcze bardziej zdeterminowana, aby odnaleźć Larę i Hudsona, puściła jej dłoń i zwróciła się do pielęgniarki:
– Potrzebuje czegoś, by przestała swędzieć ją ręka.
– Zajmę się tym.
– Musi się też napić. – Nie oglądając się za siebie, Faith wyszła z sali, choć czuła obawę, że załamie się, nim dotrze do drzwi.
Dzięki terapii, wielkiemu zrozumieniu i miłości Samantha w końcu odzyska życie. Pomyślała o Larze, zastanawiając się, co córka robi w tej chwili. Czy pozostanie silna, aż Faith ją odnajdzie, ponieważ zamierzała dołożyć wszelkich starań, aby córka uporała się z następstwami porwania.
– Trzymaj się, Laro – powiedziała cicho. – Odnajdę cię i twojego brata, a następnie dopilnuję, by ci dranie za to zapłacili.3
Diane Weaver nie nawiązywała kontaktu wzrokowego z innymi osadzonymi, gdy szła korytarzem w kierunku telefonów. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że ją oceniają.
Pomyślała, aby nie dać im dostrzec potu.
Każdy jej krok odbijał się echem od ścian o barwie moczu, zakłócając ciszę.
Przybyła tu dwa dni temu. Gdyby nie ogrodzenie z siatki zwieńczone drutem kolczastym, niski ceglany budynek wyglądałby bardziej jak kampus niż więzienie. Jednak wrażenie to odnosiła jedynie wtedy, gdy patrzyła z zewnątrz. W środku to zupełnie inna historia. Powietrze było stęchłe, więźniarki ponure, pomieszczenia duszne.
Zaprzeczała wszelkim oskarżeniom, mówiąc każdemu, kto chciał słuchać, że jest taką samą ofiarą jak przetrzymywane na farmie dziewczyny. Policja ją aresztowała, ponieważ w torebce miała kryształ cracku i fifkę. Została zatrzymana pod zarzutem posiadania narkotyków. Według jednego z przesłuchujących ją śledczych mogła dostać dożywocie bez możliwości ubiegania się o wcześniejsze zwolnienie, jednak była pewna, że chcieli ją tylko nastraszyć i zmusić do złożenia wyjaśnień. Milczała, a jej adwokat z urzędu potwierdził, że prawidłowo oceniła sytuację.
Przyspieszyła, zdesperowana, aby porozmawiać z bratem. Musiała powiedzieć Ericowi, żeby trzymał małą McMann w bezpiecznym miejscu, aż sama zdoła wykombinować, jak się stąd wydostać.
Stojące przed nią dwie kobiety w identycznych pomarańczowych kombinezonach myły mopami podłogę. Jedna przerwała pracę i szturchnęła drugą. Przyglądały jej się uważnie, gdy podchodziła. Twarz Diane była posiniaczona od uderzeń Faith McMann, którą przy następnym spotkaniu zabije.
Diane, przechodząc, utkwiła spojrzenie zdrowego oka w więźniarkach. Kobieta z lewej była wysoka i pulchna, o białych, nastroszonych jak u punka włosach, i z dwiema łzami wytatuowanymi pod lewym okiem. Druga była o połowę mniejsza, miała dzikie spojrzenie, wąskie usta, a na jej skórze widniały ślady po trądziku i strupy. Wydawała się znajoma. Spotkały się wcześniej?
Według jej adwokata trzydzieści procent osadzonych zostało skazanych za ciężkie przestępstwa – zabójstwo, zmowa w celu zabójstwa i porwanie należały do najczęstszych. Diane nie miała pojęcia, ile będą ją tu trzymać.
Wyprostowana minęła je niezaczepiana.
Telefony znajdowały się za rogiem. Stanęła na końcu kolejki i z rękami założonymi na piersi czekała z pozostałymi. Gdyby nie ta zdzira McMann, nie byłoby jej tutaj. Oka nie miałaby napuchniętego, a przedni ząb pozostałby nienaruszony.
Ale nie winiła jedynie Faith.
Aster Williams nie powinien był do tego dopuścić. Dowodził jedną z największych grup zajmujących się handlem żywym towarem w Sacramento. Znał każdego rekrutera w tej branży. Pilnował, żeby alfonsi kłamstwami i groźbami nakłaniali ofiary do współpracy w tym nieustannie rozwijającym się świecie.
Aster był potężny, a mimo to stał z boku i przyglądał się, jak Faith McMann gromadzi siły, rozpowszechnia wieści w mediach, napada na farmę i wywołuje chaos. Aster od samego początku powinien zająć się nauczycielką.
Po tym, gdy Phoenix – chłopak, który dla niej pracował – powiedział jej o spotkanej na drodze podejrzanie wyglądającej kobiecie, która wypytywała o drogę, natychmiast odezwał się jej instynkt, mówiąc, że czas przenieść dziewczynkę, zwłaszcza przy całym tym publicznym zainteresowaniu mediów sprawą McMannów.
Patrząc wstecz, gdyby Diane miała więcej czasu na przemyślenie kolejnego kroku, wzięłaby auto i wyjechała z miasta. Słodka, niewinna Jean wróciłaby do matki i może wszyscy żyliby spokojnie dalej. Ale Diane oczami wyobraźni widziała pliki dolarów. Dziewczynka była młoda, jasnowłosa, nietknięta – warta kupę kasy, dlatego Diane zadzwoniła do tego kretyna, swojego brata Erica, i poprosiła go, żeby przez jakiś czas przetrzymał małą u siebie. Pomyślała, że szybko ją sprzeda i sama na tym zarobi. Kiedy ją odesłała, wynajęła dodatkowych ludzi, by strzegli farmy. Pomimo to tak naprawdę nie spodziewała się, że Faith McMann wkroczy na jej ziemię z bandą uzbrojonych wyrzutków.
Kim w ogóle była ta cała McMann?
Diane rekrutowała dziewczęta od lat. Nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej rodzice jakiegoś dzieciaka postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Ta Faith była szurnięta. Najwyraźniej nie ceniła własnego życia.
Przez kolejne pół godziny przesuwała się w kolejce, myśląc o tym, że jej życie ze złego stało się jeszcze gorsze.
Jako najmłodsza z jedenaściorga rodzeństwa – w tym ośmiu chłopców – musiała się bardzo starać, żeby przyciągnąć uwagę. A zawsze łatwo było wpaść w tarapaty. Zadawanie się z łobuzami w szkole, a następnie eksperymentowanie z narkotykami ściągnęły na nią problemy. Szybko się stoczyła. Rodzina się jej wyrzekła, niedługo później Diane wylądowała w łóżku Astera Williamsa. Była wtedy młoda i ładna, została jego kochanką. Dobrze ją traktował, aż pogłębiły się kurze łapki w kącikach jej oczu i żaden makijaż nie mógł ukryć jej wieku i wyrazu rozczarowania na twarzy. Przy Asterze pojawiła się młodsza wersja jej samej.
Żegnaj stare, witaj nowe.
Zanim Diane mogła wreszcie zadzwonić, już gotowała się z wściekłości. Była zła na rodzinę, Astera, ale głównie na siebie za to, że podjęła tak kiepskie decyzje. Palce drżały, gdy wybierała numer brata. Telefon dzwonił. Jeden sygnał. Drugi, trzeci…
– No dalej – mruknęła. – Odbierz ten cholerny telefon.
Nastąpiło kliknięcie i ten, kto odebrał, usłyszał komunikat z Kalifornijskiego Zakładu Karnego, automatyczny głos mówiący, że połączenie pochodzi od Diane Weaver.
– Halo?
Rozpoznała głos brata.
– Eric, to ja, Diane.
– Jesteś w pace?
Przewróciła oczami.
– Długa historia, ale może trochę potrwać, zanim do ciebie przyjadę po to, co zostawiłam. – Zamknęła oczy, modląc się, aby zrozumiał. Rozmowy były nagrywane, więc nie mogła wypowiedzieć imienia Jean.
– Trista sobie nie radzi. Zwierzę, które zostawiłaś, nie przestaje wariować. Wydaje mi się, że chce do innej rodziny.
– Jezu. Walnij w pysk i daj nauczkę temu przeklętemu psu. To wcale nie jest trudne.
– Wiesz, że Trista muchy by nie skrzywdziła.
Diane rozejrzała się, aby mieć pewność, że nikt nie podsłuchuje, nim warknęła do słuchawki:
– Miejże jaja. Wbij tej swojej żoneczce nieco rozumu do głowy. Masz pojęcie, ile ten pies wart jest na zagranicznych rynkach? Ma pieprzony rodowód.
– Rozumiem. Ale Trista nie jest do ciebie podobna. Jest wrażliwa. Nie chce brać w tym udziału.
Zamknęła oczy, próbując zapanować nad emocjami. Nigdy nie lubiła Tristy. Wrażliwa, jasne. Była głupia jak but i trzeba by walnąć ją w łeb, żeby zrozumiała.
– Posłuchaj uważnie, braciszku. Trista może być wrażliwa, ale lubi kasę. Pieniądze ją uszczęśliwiają. A ta mała suka warta jest naprawdę sporo.
– Ile?
– Blisko milion. Jest młoda, biała, ma jasne włosy i nikt jej nie dotykał.
Słyszała, jak oddycha, gdy trybiki obracają się powoli w tym jego małym mózgu.
– Powiedz Triście, że oboje zostaniecie wynagrodzeni za pomoc. Musicie jednak wytrzymać jeszcze kilka dni, zanim wszystko uporządkuję.
– A co z policją?
– Co z nią? Przyczepa nie jest na twoje nazwisko, prawda?
Cisza.
– Nie masz się o co martwić.
Westchnął.
– Słyszałeś?
Strażnik drewnianym kijem postukał w ścianę przy telefonie.
– Koniec czasu.
– Eric! Słyszałeś?
– Słyszałem. Tylko się pospiesz, siostrzyczko. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymamy.
Rozłączyła się i poszła do celi. Musiała pomyśleć, znaleźć inne miejsce dla dziewczynki. Zamyślona zapomniała o otoczeniu.
– Gdzie dziewczyna? – szepnęła kobieta z mopem do jej ucha.
Więźniarki, które wcześniej mijała, czekały na nią. Szła dalej. Milczała. Kobiety znajdowały się po obu jej stronach, przyciskając do niej łokcie.
Walczyła, by się odsunąć.
– Nie bój się – powiedziała ta z fryzurą na Billy’ego Idola. – Nie skrzywdzimy cię. Chcemy tylko pogadać.
Zaprowadziły ją do na wpół ukrytych pod schodami drzwi składziku. Pomieszczenie było małe, zatęchłe i wilgotne. Mieściło miotły, mopy i kilka koszy na śmieci. We trzy w niewielkiej przestrzeni musiały się cisnąć. Większa z kobiet pociągnęła za sznurek żarówki.
Diane rozejrzała się w poszukiwaniu wyjścia, ale nie było żadnego. Ani też okien. Nigdzie nie można było uciec.
– Jestem Frisco – przedstawiła się duża – a to Oreo. Nie zrobimy ci krzywdy.
– Czego chcecie?
– Aster prosił, bym cię znalazła.
Cholera! Diane skurczył się żołądek. Uniosła brwi, próbując grać nonszalancję.
– Dlaczego?
– To mój kuzyn. Prosił, żebym ci osobiście podziękowała.
– Za co?
– Powiedział, że jest ci winien przysługę za ukrycie dziewczynki. Oczywiście kuzyn ma do ciebie słabość. Problem polega na tym, że nie zdoła ci pomóc, póki ty nie pomożesz jemu.
Próbowała coś naprędce wymyślić.
– Jak mam mu pomóc?
– Chce wiedzieć, gdzie jest dziecko.
Ach, więc o to chodziło. Oczywiście. Aster sądził, że to dla niego przeniosła małą McMann. Może jeśli dobrze to rozegra, zdoła wyjść stąd w jednym kawałku.
– Nie miałam czasu pogadać z nim o całej sytuacji – odparła. – Wszystko wydarzyło się tak szybko. Wiedziałam, że muszę ją przenieść, nim będzie za późno.
– Genialnie z twojej strony. – Frisco spojrzała na koleżankę. – Czyż nie?
– Jasne. Logiczne.
Aster mógł być jedyną szansą na opuszczenie tego przybytku. Jednak nie chciała ryzykować krzywdy brata. Stanowił jej jedyną rodzinę.
– Mała jest u mojego przyjaciela – skłamała. – Roberta Ariasa. Mieszka w Vacaville.
Frisco się uśmiechnęła, ujawniając dwa rzędy małych żółtych zębów.
– Kuzyn będzie zadowolony.
– Jak szybko może mnie stąd wyciągnąć?
Młodsza, Oreo, położyła dłoń na ramieniu Diane, a ta próbowała ją strącić, ale brzydka zdzira trzymała mocno.
– Nie pamiętasz mnie, co? – zapytała.
Brudne paznokcie wbijały się przez kombinezon w skórę. Diane się szarpnęła, odwróciła i złapała za klamkę, ale drzwi były zamknięte. Oreo wbiła kościste kolano w jej plecy, następnie kopnęła ją mocno w bok.
– Jestem twoją pierwszą dziewczyną, Matko. – Czubek buta raz po raz trafiał ją w żebra, przez co ból przeszywał całe jej ciało, aż puściła klamkę i osunęła się na podłogę.
– Zmieniłaś mi imię na Bella. Teraz sobie przypominasz?
Diane ją pamiętała. Jakżeby mogła zapomnieć? Powinna przejrzeć przez strupy, pryszcze i udręczony uśmieszek. Diane nie chciała być rekruterką Astera, ale nie miała wyjścia. W tydzień przeszła od noszenia futer i brylantów do spoufalania się z młodymi dziewczynami, jak Bella. Wyładowała więc na niej całą swoją frustrację, upewniając się, czy księżniczka zrozumiała swoją nową rolę kurwy. Szesnastoletnia wówczas Bella szybko się uczyła, była skora do pomocy, co Diane ani trochę się nie podobało. Wolała, jak małolaty wiły się i kuliły. Jeśli Diane nie była zadowolona, nikt nie mógł się cieszyć, więc szybko zaoferowała Bellę każdemu, kto miał wieczorem trochę grosza przy duszy.
Oreo się pochyliła, wbiła chudy, ostry łokieć w jej szyję, następnie zostawiła ją na podłodze.
Diane huczało w głowie, płuca ją paliły. Mroczki pojawiły się jej przed oczami, gdy trzymała się za szyję, łapiąc oddech.
Światło zgasło. Drzwi otworzyły się i zamknęły.
Sapała, aż powietrze wypełniło jej płuca. Zamknęła oczy, następnie skoncentrowała się na oddychaniu. Minęła chwila, nim uklękła, a następnie sięgnęła do klamki.
Ciąg dalszy w wersji pełnej