- W empik go
Śmiertelne koszule - ebook
Śmiertelne koszule - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 168 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystkiego dwa lata czasu minęło, jak się ta para pobrała, więc było tam kochania co niemiara.
Powiadają, że miłość dodaje sił do pracy; my sądzimy, iż praca, z jakichkolwiek pobudek się ją wykonywa, tym bardziej wyczerpuje siły, im jest energiczniejszą. Drzeworytnictwo należy do bardzo mozolnych zajęć i nie bardzo popłaca, a Bolesław musiał z tej pracy rąk i oczu utrzymać swój własny dom oraz starego ojca, który mieszkał na wsi. Czegóż by on nie zrobił dla swojej Wandzi? Zapracowałby się, gdyby jej do szczęścia tego było potrzeba. Ojca – rzecz prosta – tak nie kochał; ale wysoko szanował obowiązek synowskiej miłości i zawsze zadosyć mu czynił. Najmniej dbał o siebie; chodził w wykoszlawionych butach, w pomiętym kapeluszu, a kołnierz od surduta zawsze do góry stawiał, ażeby utaić niedostateczny stan kołnierzyków od koszuli' i brak krawatu. Przecież, pomimo takiej troskliwości o swoich kochanych, Bolesław i tak nieraz sobie wyrzucał, że im mało daje.
Całym zbytkiem życiowym tego człowieka było wypalanie jakich dziesięciu lub dwunastu papierosów codziennie. Trwonił więc dwadzieścia cztery złote no miesiąc, puszczał je z dymem, jak mówił, a delikatne sumienie szeptało mu: „Czy nie lepiej było kupić czapkę dla starego ojca, pół tuzina pończoch dla żony?…
Oj, ty nicponiu!" Bolesławowi się zdawało, że go sumienie tak łaje, a to on sam się gromił.
Raj szczęścia dwojga młodych ludzi znajdował się na trzecim piętrze. Dobrze, iż takiego raju nikt im nie mógł zazdrościć i z niego ich wypędzić. Ażeby się tam dostać, należało przebyć czterdzieści osiem schodów dosyć wygodnych i nieźle oświetlonych oraz dwadzieścia kilka mniej wygodnych, a wcale nie oświetlonych. Atoli, gdyś się już z brudnego korytarza domacał drzwi i gdy je szczęśliwie otwarłeś, uderzało na ciebie jasne światło raju, uczuwałeś jakąś nadzwyczajnie miłą atmosferę tej wysokiej siedziby małżonków.
W ogóle były tam dwie izby: jedna – to przedpokój, kuchnia, może nawet gotowalnia i rodzaj garderoby; druga znowu – to salon, gabinet pana i pani, pokój stołowy, sypialnio. Niczego im nie brakowało.
Wejdźmy tam wewnątrz, przypatrzmy się temu rajowi, tylko zachowajmy się cicho, bo oboje pracują: on rytuje, ona szyje.
W jednym oknie wisi klatka z czyżykiem, milutkim ptaszkiem, który się ferta z żerdki na żerdkę, a za każdym skokiem pogwizduje: „piii – piii – piii!”. Skromna, bieluchna firanka po obu stronach okna zwiesza się w draperie i białością swoją odbija od zieleni roślin, które z doniczek na świat boży tęskno spoglądają przez szklane szyby. Nie są to bynajmniej jakieś wyszukane kwiaty; kupowało się je zapewne za Żelazną Bramą, a może na placu Aleksandra; ale nawet najpospolitsze i najtańsze kwiaty są też pięknymi kwiatami. Bluszczyki pną się tu z wdziękiem po ramach okien, młodymi latoroślami sięgają coraz wyżej; bodziszek kwitnie pąsowo pełnym kwiatem, a kaktus, mirt – to przecież egzotyczne rośliny.
Przy tym oknie on ma swoją pracownię, siedzi nad drzewkiem zarysowanym, nałożył szkło na oko i trzymając rylec w ręce rytuje.
Przy drugim oknie jest jej gabinet pracy; ona tam ma swoje kwiatki, swoją firankę, nie ma tylko klatki z czyżykiem; usiadła przy stoliku i szyje na maszynie. Maszyna skacze, mruczy i war – czy, od drugiego zaś okna w takt czyżyk jej przygwizduje, a może mu się zdaje, że maszyna dla niego taki marsz wygrywa i przeto z żerdki na żerdkę wciąż skacze. Cóż oni więcej jeszcze mają, oprócz samych siebie, ptaszka, kwiatów i narzędzi pracy?… Niewiele więcej!
W pierwszej izbie przy drzwiach stoi parasol mocno nadwyrężony jak ptak z wyłamanymi skrzydłami; przy parasolu – para męskich dziurawych kaloszy;"nad kaloszami na haku wisi wypłowiałe palto pana domu, a nad nim – pogięty kapelusz. W najciemniejszej części tego pokoju widać kuchenkę i stolik a na stoliku samowarek, kilka szklanek, talerzy, nożów, widelców, garnuszków.
W drugim pokoju, prócz stołków, na których zasiadła do pracy para małżonków, stoi łóżko usłane jak gdyby na wystawę; nakryto je kapą różowo podszytą i wzorzysto haftowaną. Jest tu jeszcze sofka a na niej poduszeczka kanwowej roboty, przed sofką – stolik, na nim lampa i albumik z fotografiami.
– Bolciu – odezwała się Wanda podsuwając pod igłę maszyny jakąś płócienną szmatę – czy też ty pamiętasz, że szóstego czerwca mamy świętego Norberta?
– Naturalnie! Ale zawsze dobrze, żeś mi przypomniała… Trzeba do ojca napisać list z powinszowaniem imienin.
– Ja mu posyłam na wiązanie kopciuszek haftowany pelą