Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Śmierteńka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Śmierteńka - ebook

Przełożyła Agata Wróbel

To powieść o tym, że najtrudniejsze walki toczymy we własnej głowie.

Marie lubi dotykać nieznajomych. Intencjonalnie. „Kiedy kasjer daje mi resztę – wyznaje – przywieram palcami do jego dłoni, jakbym chciała się do niej przykleić”. Pcha się w kolejkach, siada w ścisku. Staje wśród czekających na metro lub tramwaj. „A kiedy jesteśmy już w środku, opieram się o nich, chwytam poręcz kilka centymetrów od cudzej dłoni, a potem pomału, pomalutku, po-ma-lu-sień-ku przysuwam swoją coraz bliżej i bliżej”.

Obawia się, że chyba nigdy nie była w pełni sobą. „Zawsze tylko pomieszkiwałam w światach innych ludzi. Wprowadzałam się do nich jak do cudzych domów”. Czuje się jak „rama bez obrazu. Szczotka bez szufelki. Półprosta. Nieskończone zda…”.

Środki lokomocji dają jej szansę na bliskość, zaś podróż koleją – możliwość rozmowy z samą sobą. Do wtóru stukotu kół wagonów, przy akompaniamencie rytmicznych dźwięków pociągu Marie snuje opowieść – o sobie, o rodzinie i słodko-gorzkim dzieciństwie, o poszukiwaniu sensu na warsztatach medytacji i kursach reiki, o siostrze, która niespodziewanie odeszła, i pustce, której nie sposób zasypać. O strachu przed nieistnieniem. A także o wszystkich, którzy dobrowolnie zdecydowali się na śmierć.

W myślach Marie wciąż powraca dziewczyna, która na miejsce ostatnich chwil swojego życia wybrała tory praskiego metra.

To konsekwentnie rytmiczna proza jak konsekwentny jest rytm jadącego pociągu. Pisarz Jáchym Topol powiedział, że jest pod wielkim wrażeniem książki – tego rytmu właśnie, jej dialogów i konstrukcji. W 2021 roku Śmierteńka zdobyła Nagrodę Literacką Unii Europejskiej. Czescy krytycy są zgodni: to jedna z najciekawszych czeskich powieści ostatnich lat.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65970-18-3
Rozmiar pliku: 658 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

No nie przeżyję, no!

babcia Jiřina

PHO-UOG

„Jedzie pociąg, jedzie po żelaznych szynach, ciągnie wagoniki, równy takt wybija”.

To-to-tak, to-to-tak, to-to-tak... Tuuuuu!

Patrzę na pola i łąki, i lasy, i niebo, a może to pola i łąki, i lasy, i niebo patrzą na mnie – to jak z tą otchłanią, w którą spoglądasz tak długo, że w końcu otchłań zaczyna spoglądać na ciebie, czy jakoś tak, mogłabym wam o tym trochę opowiedzieć choćby tu i teraz, skoro siedzę już w pociągu, za oknem przelatuje obraz za obrazem, a ja siedzę, nie ruszam się ani o milimetr; nie muszę, czas gra na moją korzyść, po drugiej stronie mija rok za rokiem, ale tu, w środku, wszystko stoi i czeka.

Pędzimy przed siebie, mkniemy szybciej niż rzeka, ta rzeka, do której nie da się wejść dwa razy, dwa ani trzy, ani sto, no nie i już! Gdzieś daleko, daleko na wodzie unosi się Marzanna. Śmierć. „Marzanno, Marzanno, ty zimowa panno, dziś cię utopimy, bo nie chcemy zimy”. Sięgam do kieszeni, zawsze noszę przy sobie kamień. Z przyzwyczajenia.

Ale za oknem nie ma już rzeki.

Jesteśmy my dwie, Madlenka i ja – i latawiec, który frunie nad polem kukurydzy. Madlenka odwija sznurek opleciony na palcu i śmieje się w głos. Latawiec tańczy, tańczy, tańczy na wietrze.

Ta-dam, ta-dam.

Miejsce latawca zajmuje tata, w ułamku sekundy na twarzy malują mu się kolejno wszystkie cztery pory roku. Próbuje coś powiedzieć, ale jego usta zmieniają się w cienką, cieniuteńką kreseczkę. Z głośników rozbrzmiewa skoczny kawałek o Moskwie –

Ta-dam, ta-dam.

Siedzę w koronie moreli. Gałąź pęka, a ja spadam, wkoło sypią się owoce. Karmel szczeka. Trzask! Patrzę na swoją rękę, wykręconą pod dziwacznym kątem, korzenie piłują mnie w plecy. Karmel oblizuje mi czoło.

– Mary! – krzyczy Adam.

Ta-dam, ta-dam.

Sala pełna ludzi, klęczymy w pozycji wielbłąda.

– Oddychajcie płytko, żeby nie zakręciło wam się w głowie – mówi instruktorka jogi. Klęczę wygięta do góry nogami i patrzę na wszystkich tych ludzi, też wygiętych do góry nogami. – Oddychajcie płyt... – słyszę jeszcze. A potem wstrzymuję oddech.

Ta-dam, ta-dam.

Mama po cichu wymyka się z domu. Przez ułamek sekundy widzę w futrynie jej plecy, na progu miga mi fragment nóg. Potem drzwi się zamykają. Stoję w przedpokoju, schowana we wnęce pod schodami, nasłuchuję trzasku zapadki i patrzę na klamkę, która pomału, po-ma-lut-ku wraca do swojej zwykłej, poziomej pozycji, gdy ręka po drugiej stronie drzwi ostrożnie ją puszcza.

Ta-dam, ta-dam.

Dłoń mojej siostry zmienia się w pistolet. Madla przykłada go sobie do skroni i naciska niewidzialny spust.

Ta-dam, ta-dam.

I ta woda, woda! Zimna jak lód...

Ta-dam. Twarz taty. Śmiech Madlenki. Język Karmela na moim czole. Oddychajcie płyt... Madla naciska spust. Po-ma-lut... Adam. Krzyczy. Mary!

Buch-buch.

A potem – ty. Otwierasz mi drzwi.

Ta-dam, ta-dam. Ta-dam, ta-dam.Ja to ja.

Każdy jest kimś innym
i tylko ja to ja.
A to na górze to moja głowa.

Milena Lukešová,

Jak działa świat. Ilustrowana encyklopedia dla najmłodszych uczniów

PEH-FA KCHEMCH

Tej dziewczyny, która położyła się na torach, podobno nikt nie zauważył. Podobno zeszła po schodkach tuż przy wylocie tunelu, gdzie otwiera się czarna dziura, no więc tak po prostu zeszła sobie po schodkach, położyła się w poprzek torów – szyją na krawędzi szyny – i czekała. Czekała na metro linii C, Letňany – Háje.

Dziewczyna z metra leży teraz u mnie w głowie, w poprzek torów, z szyją na krawędzi szyny. Widzę, jak kręci się na stacji – może kilka minut, może całymi godzinami; za każdym razem, kiedy nadjeżdża pociąg i ze środka wylewają się podróżni, na chwilę znika mi z oczu, rozpuszcza się w tłumie, a potem znów się wynurza, dokładnie w tym samym miejscu, w którym widziałam ją ostatnio, jakby dała się tylko obmyć fali. A potem, w swoim czasie, kiedy sama podejmie decyzję, powoli podchodzi na sam skraj betonowego podestu, zeskakuje po schodkach – raz, dwa, trzy – i kładzie się na ziemi, w poprzek torów, z szyją na główce szyny, bo tak nazywa się fachowo ta część.

Zastanawiam się, czy zamknęła oczy.

Zastanawiam się, czy się boi.

Zastanawiam się, czy czuje ulgę.

Myślę o dziewczynie, której pociąg odciął głowę, gdy, niezauważona przez nikogo, czekała na stacji linii C.

Ta-dam.

Kiedy byłam mała, chciałam zostać iluzjonistką. To znaczy do dziś czasem chcę, ale wtedy chciałam tak naprawdę, z całych sił. Nagrywałam sobie na kasety wideo pokazy Davida Copperfielda, a potem w kółko puszczałam najlepsze sceny i ćwiczyłam przed telewizorem. Oglądałam również niektóre występy Pavla Kožíška – nie umywał się do Copperfielda – i powtórki A może przyjdzie też czarodziej. Zawsze z nadzieją czekałam aż do napisów. Adam, mój starszy brat, strasznie się ze mnie śmiał, choć sam podsunął mi ten program, że niby na pewno czarodziej w końcu przyjdzie.

Nie rozumiałam, czemu wszystkie sztuczki zawsze pokazują faceci. Kobiety – cycate asystentki i ochotniczki – co najwyżej podawały im, co trzeba, szczerząc się do kamery, albo, też wyszczerzone, kładły się w trumnie i czekały, aż iluzjonista je rozkroi, a potem poskłada do kupy, ewentualnie dawały się zamknąć w szafie i znikały, a potem triumfalnie pojawiały się z powrotem. Nie myślałam wtedy, że to seksizm czy dyskryminacja, po prostu się dziwiłam i tym bardziej chciałam zostać pierwszą iluzjonistką na świecie, w dodatku taką, która nie będzie potrzebować nikogo, kto szczerzyłby się do kamery, cokolwiek mi podawał czy robił za królika doświadczalnego. Zamierzałam poradzić sobie zupełnie sama.

W Ścierwielinie nie mieliśmy jeszcze wtedy internetu – zresztą nie dotarł do nas nawet sporo później, kiedy był już chyba wszędzie, więc co rusz chodziłam do biblioteki, do naszej małej wiejskiej biblioteki, gdzie było strasznie mało książek, nie mówiąc już o książkach z magicznymi sztuczkami; taka była tylko jedna, doszczętnie zaczytana i przeczarowana przeze mnie, bo w kółko ją wypożyczałam, czytałam od deski do deski i czarowałam, czarowałam, czarowałam do upadłego. Nauczyłam się wszystkiego sama, nie potrzebowałam asystentki, nie musiałam nikogo kroić ani zamykać w szafie, tyle że to były triki dobre dla maluchów – jakieś karty, monety, apaszki, pudełka od zapałek. Ciągle pokazywałam każdemu, kto się nawinął, co już umiem: rodzinie, panu Voráčkovi z gospody, lekarkom ze szpitala, kolegom, nauczycielce dyżurującej na korytarzu. I w końcu wszystkim znudziło się to moje czarowanie. Nawet mnie.

Chciałam nauczyć się czegoś, co naprawdę zrobi na ludziach wrażenie; nie żeby dziwili się z czystej uprzejmości, ale żeby mówili pod nosem: „Ożeż! Jak ona to zrobiła?!”, a potem powtarzali na głos: „Ożeż! Jak ty to zrobiłaś?!”, a ja uśmiechałabym się tym tajemniczym uśmiechem, który ćwiczyłam przed lustrem, kto wie, może nawet z supertajemniczą miną uniosłabym brew i oczywiście nie zdradziłabym nic a nic. Tylko skąd nauczyć się takich sztuczek? Kiedy męczyłam naszą bibliotekarkę o jakieś książki o czarowaniu, kupiła Harry’ego Pottera i Kamień Filozoficzny. Zupełnie nie zrozumiała, o co mi chodzi. Aż któregoś dnia tata zabrał nas do miasta, mnie, Madlę i Adama. Miałam wtedy osiem lat, Madla sześć, a Adam piętnaście. Adam dostał nowy tom Smoczej jamy i podręcznik do Dungeons & Dragons, Madla rymowanki, a ja książkę dla magików – na okładce było mnóstwo brokatu i chłopak w szpiczastym kapeluszu, chyba takim samym, jaki dali w Hogwarcie Harry’emu. Więc wreszcie poznałam jakieś nowe triki.

Ale tak najbardziej, najbardziej na świecie chciałam się nauczyć sztuczki, o której nie pisali w mojej książce ani w ogóle nigdzie. Jakiej? To chyba jasne. No, pomyślcie: czego chcielibyście się nauczyć, gdybyście zamierzali zostać magikami? Ja chciałam umieć znikać. Byłam strasznie ciekawa, co dzieje się z wszystkimi tymi iluzjonistami – czy nawet z ich asystentkami, niech będzie – kiedy znikają. Zwyczajnie rozpływają się w powietrzu czy tylko na chwilę gdzieś się przenoszą? A jeśli przenoszą, to gdzie i jak tam jest? Czy trafiają do miejsca, które już znają? Na przykład taki Copperfield zostawił brudne naczynia w zlewie, więc prędziutko wpada do domu, myje je raz-dwa, a potem – siup! – wraca na scenę i dalej występuje sobie jakby nigdy nic. Czy można się przenieść do lasu, na pustynię, na plażę? A może istnieje jakieś niemiejsce, inny wymiar? Miejsce dla czarodziejów i magików? Czy znika tylko ciało, czy dusza też? I kto tym wszystkim właściwie steruje?

Tak, chciałam umieć znikać. Przekonać się na własnej skórze, gdzie trafia taki zniknięty człowiek. A potem wrócić. Wrócić.

Ta-dam.

Patrzę na swoje odbicie w oknie pociągu, patrzę na swoje odbicie w oknie pokoju Adama. Jego głowa też się odbija, jakieś dwa metry za moją. Siedzę i ryczę, bo właśnie się dowiedziałam, że żadne takie miejsce nie istnieje. I że straszny ze mnie dzieciak, jeśli wierzę w takie rzeczy. Żadnych czarów nie ma, a to znikanie jest tylko na niby, przecież każdy to wie!

To-to-tak, to-to-tak, to-to-tak.

Wracam czasem w głowie do wszystkich tych sztuczek i czarów, wszystkich trików, których kiedyś się nauczyłam. Jestem w pracy, zasysam odkurzaczem trociny i ścinki, a w myślach wyciągam Madlence zza ucha dziesięciokoronówkę. Jadę na szmacie i pokazuję mamie numer z apaszką. Odkurzam meble na wystawie, wyciągam z talii asa kier i triumfalnie spoglądam na tatę: to ta? Wymiatam z kątów pajęczyny i...

– Warsztat możesz posprzątać jutro – oznajmia mi pan Rochester. Stawia w witrynie swoje nowe dzieło, drewnianą skrzynię. Kiwam głową, pochylona nad wiadrem, a potem składam ręce, przez moment mocno przyciskam je do siebie i dmucham. Dłonie się rozchylają i po chwili w powietrzu unosi się tuzin małych, nieco zdezorientowanych Copperfieldów. Trzepoczą skrzydełkami, szczerzą zęby i puszczają oko do pana Rochestera. Ale on nie zwraca na nich uwagi, odwraca się na pięcie i znika za drzwiami warsztatu, więc jeden po drugim krzywią się z irytacją i pękają jak bańki mydlane.

Lubię tu sprzątać, chociaż w kątach jest mnóstwo pajęczyn – od tego ciągłego sięgania chwilami boli mnie już ręka – i chociaż zapach drewna jest czasami aż zbyt oszałamiający. Za bardzo kojarzy mi się z lasem. Czasami.

Czasami. Słowo, którego już nigdy nie dam rady wymówić.

Kiedy wychodzę, pan Rochester posyła mi jeden ze swoich czarujących uśmiechów. Nigdy nie wiem, czy robi to z uprzejmości, czy ze współczucia.

Czary-mary bęc.

Pan Rochester wcale nie nazywa się Rochester.

Tuuuuu!

Kiedy wsiadałam, oprócz mnie na peronie nie było prawie nikogo, dotarłam na dworzec tak wcześnie, że hala jeszcze nie zdążyła się zapełnić kajakarzami, hippisami z gitarami i ludźmi przyjeżdżającymi do pracy. Czuję się nieswojo, kiedy w miejscach, w których normalnie jest tłok, snuje się parę osób na krzyż. Rano Praga często tak wygląda; to też jeden z powodów, czemu nie przepadam za porankami. W ogóle stresują mnie początki dnia, każdy jest zupełnie inny i przychodzą tak nagle, że nie ma kiedy się przygotować. Otwierasz oczy – i bach!, już tu jest, pozamiatane. Nic nie przychodzi tak niespodziewanie jak nowy dzień.

Jest tylko jeden sposób, żeby oszukać system: nie iść spać. Leżeć i czekać, aż poranek wśliźnie się niepostrzeżenie, na paluszkach; zminimalizować efekt zaskoczenia. Ale trzeba zachować czujność. Nie można zasnąć. Jak ja dzisiaj. Właśnie dlatego byłam na dworcu bladym świtem.

Czasem budzę się rano i nie wiem nic. Trwa to tylko chwilę, ale lubię te momenty.

Czasem bez protestu zrywam się z materaca sekundę po budziku – to znaczy mój umysł nie strajkuje, ciało strajkuje zawsze – i zadowolona wychodzę do pracy.

A czasem, kiedy nie muszę nigdzie iść i w ogóle nie nastawiam budzika, czasem NIC mija i COŚ przygniata mnie z taką siłą, że ledwo jestem w stanie się podnieść.

Siedzenie pode mną zmienia się w materac, leżę w swojej klitce na Žižkovie, głowę mam w miejscu, gdzie zwykle trzymam nogi. Od dziecka tak robię. Kiedy nie potrafię zwlec się z łóżka – i nie muszę, nic mnie nie goni – ale nie chcę zasnąć, kładę się w drugą stronę. Przełamuję rutynę. Poza tym wciąż mam w sobie gdzieś jeszcze resztki tamtej dziecięcej ekscytacji. Tamtego fajowego uczucia, kiedy bawisz się w chowanego i znajdujesz ekstrakryjówkę dokładnie w chwili, w której rozlega się: „Szukam!” Albo kiedy wchodzisz na strych, na który pod żadnym pozorem nie wolno ci wchodzić. Albo kiedy pierwszy raz zostajesz w domu bez rodziców. Wciąż pamiętam to mrowienie, czuję je w ciele za każdym razem, gdy nogi kładę tam, gdzie powinna być głowa, a głowę tam, gdzie powinny być nogi.

Przekręcam się na bok i wbijam wzrok w okno.

Mrugam, a kiedy znów otwieram oczy, na parapecie siedzą dwie dziewczyny. Wyciągam rękę –

To-to-tak.

– siedzimy w kuchni i opychamy się ciastem z jagodami. Jest jeszcze ciepłe. Nagle wibruje telefon. Madla patrzy na wyświetlacz i przewraca oczami.

– Nie chce mi się z nim gadać, ty odbierz.

– Spadaj! Co ja mu niby powiem? – protestuję. Brzmi to niezbyt przekonująco, zwłaszcza że mam usta pełne ciasta.

– Powiedz, że nie żyję. Zginęłam tragiczną śmiercią – rzuca bez zastanowienia, ale sekundę później w oczach zapalają jej się znajome iskierki. Ma plan. A kiedy Madla ma plan...

– Zapomnij, wariatko.

Za późno. Madla macha mi telefonem przed twarzą. Zdążyła odebrać. Kręcę głową i biorę od niej komórkę. Patrzy na mnie znad kubka z herbatą i z szelmowskim uśmiechem upija głośny łyk.

– Ha-cho? – mamroczę z buzią pełną okruszków i patrzę pytająco na Madlę. W słuchawce odzywa się zdezorientowany głos jakiegoś chłopaka.

– Powiedz mu, że się zawinęłam – szepcze Madla i próbuje stłumić łokciem atak dzikiego chichotu.

– Cześć, Robert – mówię do telefonu, plując wkoło okruchami. – Madla... no... Madli nie ma... – Zrzucam z siebie jej nogę. Tłumię śmiech, odganiam ją wolną ręką i półprzytomnie bełkoczę do słuchawki: – A gdzie jest? No...

Madla wywala język i wiesza się na sznurze z własnej ręki.

Madla ściska w garści niewidzialny nóż i wbija go sobie w brzuch.

– U-mar-ła, u-mar-ła – piszczy, chlapiąc herbatą na koszulkę.

– Słuchaj, bo jest taka sprawa, że... Madlenka...

Szturcham ją kolanem, żeby przestała.

Dłoń mojej siostry zmienia się w pistolet. Madla przykłada go sobie do skroni i naciska niewidzialny spust.

– Umaaarłaaa, umaaarłaaaa... – Bezgłośnie porusza ustami.

– ...bo Madlenka umarła.

Madla wybałusza oczy, nie wierząc, że naprawdę to zrobiłam. Skacze i wbija mi zęby w kolano, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Wrzeszczę z bólu. Kiedy próbuję ją kopnąć, tracę równowagę. Chwilę walczę z grawitacją, ale w końcu zlatuję na podłogę. Komórka wypada mi z ręki i rozpada się na trzy części: przód, tył i baterię.

– Ty głupia krowo! – krzyczę, rozcierając obolałą kość ogonową, ale Madlenka rechocze tak głośno, że pewnie nawet mnie nie słyszy.

– O matko, zaraz się posikam! – piszczy. – Albo zesram! – Aż podskakuje na parapecie. – Albo rzucę się z okna!

– Biedny Robert...

Otwierają się drzwi, w progu staje Adam.

– Drzecie się tak, że słychać was aż na dole – stwierdza bez emocji. – A trawę czuć na kilometr. Ile wy tego zjarałyście?

Tylko pogarsza sytuację. Stoi w progu i patrzy, jak obie dusimy się ze śmiechu. Madla wskakuje mi na plecy, czuję na sobie jej drobne ciało i rękę, która głaszcze mnie po włosach. Adam częstuje się kawałkiem ciasta.

– Czy was już obie całkiem porąbało?

ŹRÓDŁA CYTATÓW

W polskim wydaniu książki wykorzystano fragmenty następujących tłumaczeń:

Améry J., Podnieść na siebie rękę. Dyskurs o dobrowolnej śmierci, tłum. B. Baran, Warszawa 2018.

Camus A., Mit Syzyfa Eseje, tłum. J. Guze, Warszawa 1971.

Éluard P., Eco U., Dzieło otwarte. Forma i nieokreśloność w poetykach współczesnych, tłum. J. Gałuszka, Warszawa 1994.

Plath S., Szklany klosz, tłum. M. Michałowska, Warszawa 2022.

W przekładzie wykorzystano także fragmenty tekstów piosenek Adama Wacławskiego: Jedzie pociąg, Wycieczka pociągiem i Po żelaznych szynach.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: