Smyrna 1919-1922 - ebook
Smyrna 1919-1922 - ebook
Po I wojnie światowej Turcja znalazła się w gronie państw przegranych i miała zostać mocno okrojona terytorialnie. Władze Grecji ostrzyły sobie zęby na obszary Anatolii, które zamieszkiwała liczna mniejszość grecka. W maju 1919 roku wojska greckie wylądowały w Azji Mniejszej i zajęły Smyrnę (tur. Izmir). Traktat pokojowy zawarty w 1920 roku przez mocarstwa ententy z Turcją był dla niej bardzo niekorzystny. Okręg Smyrny miał pozostać w granicach państwa tureckiego, ale z dużą autonomią i po pięciu latach o jego przyszłości miał przesądzić plebiscyt. Turcy nie pogodzili się z tym. W 1921 roku odtworzona armia turecka powstrzymała grecką ofensywę na Ankarę. W walkach kluczową rolę odegrał gen. Mustafa Kemal, bohater bitwy na półwyspie Gallipoli w 1915 roku. W sierpniu 1922 roku ruszyła kontrofensywa Turków, która doprowadziła we wrześniu do zajęcia Smyrny. Zdobyte miasto ogarnął wielki pożar. Ludność grecka zginęła, uciekła lub została deportowana. Stanisław Rek przybliża okoliczności i przebieg tej mało znanej, okrutnej wojny grecko-tureckiej, w której istotną rolę odegrały mocarstwa europejskie: Wielka Brytania, Francja i Włochy.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-16868-8 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
------------------------------------------------------------------------
Zdaniem Michaela Llewellyna Smitha, znakomitego badacza dziejów Grecji pierwszej połowy XX wieku i zawodowego dyplomaty, już pod koniec 1912 roku doszło do pierwszej wyraźnej deklaracji brytyjskiego wybitnego polityka Davida Lloyda George’a, że Wielka Brytania opowiada się za wyparciem Turków z Europy przez państwa bałkańskie. Zdaniem polityka jest ona również zainteresowana wzmocnieniem Grecji oraz poszerzeniem jej terytorium i pragnie przekształcenia tego kraju w regionalne mocarstwo, ściśle współpracujące z imperium brytyjskim. Był to dowód, że Albion rezygnuje z roli protektora słabnącego imperium osmańskiego i stawia na Grecję, państwo wprawdzie małe i biedne, lecz kierowane przez polityków zmierzających zdecydowanie do powiększenia terytorium, siły i znaczenia swej ojczyzny kosztem sąsiadów, a zwłaszcza Turcji. Politycy brytyjscy, reprezentanci mocarstwa panującego nad największym w dotychczasowych dziejach świata imperium, obejmującym 35 milionów km2, imperium z 412 milionami ludności, oferowali quasi-sojusz, oczywiście niepotwierdzony żadnym formalnym traktatem, maleńkiemu i biednemu bałkańskiemu królestwu! Nic dziwnego, że strona grecka potraktowała i miała traktować w przyszłości ofertę brytyjską jako dar z nieba i kamień węgielny całej zagranicznej polityki swego kraju – i to mimo jasnej świadomości zarówno różnic interesów, jak i dysproporcji sił skazującej słabą Grecję na rolę uprzywilejowanego wprawdzie, ale całkowicie zależnego klienta potężnego Albionu.
Po wyżej wspomnianym oświadczeniu przyszły kolejne brytyjskie deklaracje współpracy, które najwybitniejszemu z polityków greckich, premierowi Eleftheriosowi Venizelosowi, wydawały się otwierać drogę do urzeczywistnienia tak drogiej Grekom _Megali Idea_ – Wielkiej Idei. Dotyczyła ona zjednoczenia w jednym państwie wszystkich Greków, a faktycznie wskrzeszenia średniowiecznego państwa greckiego – Cesarstwa Bizantyńskiego. Już 16 grudnia 1912 roku Venizelos, stojący na czele rządu Królestwa Grecji, spotkał się w Londynie z Lloydem George’em, wówczas wschodzącą gwiazdą brytyjskiej Partii Liberalnej. Obaj przypadli sobie do gustu. I nic dziwnego, ponieważ wiele ich łączyło. Jeden i drugi był aktywny w kręgach politycznych własnego kraju, obu cechowały podobna ruchliwość intelektualna i zmysł ryzykanta. Obaj również byli masonami, jak większość parlamentarnych polityków na przełomie XIX i XX wieku. Byli równie oryginalnymi i charyzmatycznymi osobowościami o zbliżonych, acz na pewno nie identycznych celach politycznych, a ich przyjaźń odegra wielką rolę w dramatycznych wydarzeniach, które omówię w niniejszej książce.
W wyniku antytureckiego nastawienia zarówno liberałów, jak i części konserwatystów brytyjskich, na początku XX wieku Grecja stała się dla Wielkiej Brytanii sojusznikiem wymarzonym do zastąpienia ulegającej coraz silniejszym wpływom niemieckim Turcji. Dochodził do tego szczery filhellenizm Lloyda George’a, który był gotów trwale związać swój kraj z mającym jego zdaniem wielką przyszłość, rosnącym w siłę Królestwem Grecji. Grecji za udział w sojuszu z imperium brytyjskim obiecywano nie tylko wyspy Dodekanezu, pozostające od niedawna pod władzą Włoch, ale nawet cesję zamieszkanego przez Greków, a okupowanego przez Brytyjczyków Cypru. Tak powiększona, a mimo to ciągle słaba i zasadniczo skłócona z Turcją Grecja była idealnym eksponentem interesów potężnego imperium brytyjskiego.
Zdaniem premiera Venizelosa nieformalny sojusz z imperium brytyjskim, dzięki wsparciu przez nie greckiej ekspansji terytorialnej, pozwalał zmniejszyć rosnący dystans pomiędzy Grecją a jej jeszcze niedawno niewiele rozleglejszymi sąsiadami bałkańskimi, Rumunią i Serbią, które po I wojnie praktycznie podwoiły swe terytoria. Pierwsza dzięki zjednoczeniu ziem rumuńskich urosła do 300 tys. km2, a druga na skutek utworzenia federacyjnego Królestwa SHS, późniejszej Jugosławii, do 240 tys. km2.
Cesarstwo Bizantyńskie, o którego wskrzeszeniu marzył wielki wizjoner i trzeźwy polityk Venizelos, w wyniku najazdów i podboju tureckiego zostało zlikwidowane i wchłonięte przez państwo Turków osmańskich. Po zdobyciu Konstantynopola i dalszych podbojach przewyższyło ono siłą, znaczeniem i obszarem Cesarstwo Bizantyńskie z okresu jego największej świetności. Ta sama była tylko stolica imperium. Konstantynopol został zdobyty przez Turków po długim oblężeniu 29 maja 1453 roku we wtorek, nazywany do dzisiaj w Grecji „straszną datą” (_apofradys imera_) i uważany za dzień feralny. Miasto, wkrótce nazwane Stambułem, a tylko w oficjalnych dokumentach sułtańskich określane jako Konstantinije, stało się stolicą kolejnego imperium. Ale nie było to już imperium prawosławne ani w ogóle chrześcijańskie. Na katedrze Mądrości Bożej (Świętej Zofii), w której koronowano uroczyście cesarzy wschodniorzymskich, miejsce krzyża zastąpił półksiężyc. W życiu duchowym miejsce wspaniałej, czerpiącej z pradawnych źródeł antycznych kultury grecko-chrześcijańskiej zajęła kultura muzułmańska. Grecy stali się obywatelami drugiej kategorii, ofiarami niezliczonych nadużyć i upokorzeń ze strony nowych władców, ludzi innej wiary, etyki i mentalności.
Nawet jeśli wśród Turków nie brakowało nigdy ludzi uczciwych i sprawiedliwych, niekorzystających ponad miarę ze swej uprzywilejowanej pozycji, to relacje między obu nacjami zawsze nacechowane były nieufnością charakterystyczną dla stosunków pomiędzy podbitymi i ich panami. Nic więc dziwnego, że Grecy dążyli do zrzucenia nienawistnego im jarzma osmańskiego, co na części obszaru Grecji nastąpiło po krwawym, narodowym powstaniu dzięki pomocy chrześcijańskich mocarstw europejskich – Wielkiej Brytanii, Francji i Rosji – w roku 1830. Tak samo naturalne było dążenie Greków do odzyskania ziem odebranych im przez tureckich zdobywców, przynajmniej tych obszarów, gdzie utrzymywała się jeszcze mniejszość grecka.
Pragnienie odbudowy średniowiecznego imperium greckiego, czyli przyłączenie do Grecji całej Tracji ze Stambułem i części Azji Mniejszej lub przy szczęśliwym zbiegu okoliczności nawet zjednoczenie wszystkich Greków z Azji Mniejszej w jednym państwie poprzez aneksję uzgodnioną z mocarstwami lub wręcz przez podbój w wyniku wygranej wojny z Turkami – to główna przyczyna wybuchu konfliktu grecko-tureckiego z lat 1919–1922. Interwencja grecka w Azji Mniejszej nie mogła jednak być i oczywiście nie była w żaden sposób całkowicie samodzielną czy wręcz szaleńczą ekspedycją Greków, podjętą w zaślepieniu, pod wpływem wybrzydzanego przez wielu „postępowych” historyków patriotyzmu, nazywanego przez tychże znawców z upodobaniem nacjonalizmem. Wręcz przeciwnie. Zbrojne działania Greków były możliwe dzięki akceptacji ze strony głównych mocarstw zachodnich, zwłaszcza Wielkiej Brytanii i Francji, a nawet w pewnym momencie Stanów Zjednoczonych. Wojna z Turkami była elementem, i to dość ważnym, wielkiej polityki międzynarodowej. Chodziło o zmuszenie Turcji do podpisania niesprawiedliwych warunków pokoju, które miały przypieczętować jej klęskę w I wojnie światowej. Była również elementem, i to ważnym, rywalizacji aliantów z Rosją Sowiecką o kraje Zakaukazia, Turcję i szerzej świat islamu. Na koniec była także ważną częścią wewnątrzalianckiej rywalizacji wielkich mocarstw. Krwawa wojna, nazywana w Grecji „wyprawą małoazjatycką” (_I mikroasiatiki ekstrateia_) lub „wielką katastrofą” (_I megali katastrofi_), a w republikańskiej Turcji „wojną o niepodległość” (_Kurtuluş savaşi_), wywarła ogromny, do dziś odczuwalny wpływ na bieg dziejów i kształt obecny obu walczących niegdyś krajów. Konflikt jest również ważny z uwagi na jego doniosły, przerastający wymiar bilateralny, wpływ na sytuację międzynarodową – od Bałkanów po Zakaukazie i od Moskwy po Londyn, Paryż i Rzym. W Polsce ta ważna wojna jest znana nader słabo, a nielicznych skrótowych wzmianek doczekała się w syntezach dziejów narodów lub historii powszechnej XX wieku. Właśnie dlatego, aby zapełnić istniejącą lukę, autor postanowił opisać konflikt z lat 1919–1922 z myślą o Czytelniku polskim.
***
W niniejszej książce wykorzystałem liczne źródła i opracowania, zwłaszcza obszerny materiał z dziedziny dyplomacji międzynarodowej: listy, memoranda, traktaty, noty dyplomatyczne itp. Do najcenniejszych należą wydane zbiory dyplomatycznych dokumentów brytyjskich oraz rosyjskich i sowieckich. Duże znaczenie poznawcze mają też książki Halide Edib (Adivar, 1884–1964), uczestniczki tureckiego ruchu narodowego walczącego z Grekami oraz w pewnym okresie członkini najbliższego kręgu jego przywódcy – Mustafy Kemala. Ważne dla wyjaśnienia wielu wydarzeń omawianych w mojej książce są wspomnienia George’a Hortona (1859–1942), amerykańskiego konsula generalnego w Smyrnie, naocznego świadka jej zagłady. Dla poznania wewnętrznej sytuacji w rządzie ankarskim i represji wobec mniejszości greckiej cenne są wspomnienia Siemiona I. Arałowa (1880–1969), pierwszego szefa sowieckiego wywiadu wojskowego i posła u boku tureckiego rządu narodowego. Sporo cennych informacji zawierają uwagi Ioannisa Metaksasa (1871–1941) z dzieła wydanego w 1935 roku, który w latach 1936–1941 sprawował funkcję premiera i faktycznego dyktatora Grecji.
Najważniejszym opracowaniem na temat wojny grecko-tureckiej jest dzieło Michaela Llewellyna Smitha z 1973 roku, którego walory spowodowały jego ponowne wydanie w 1998 roku z cennym nowym wstępem autora. Praca ta, miarodajna przede wszystkim dla działań i wewnętrznej polityki strony greckiej, dostarcza również danych na temat kontekstu międzynarodowego „ekspedycji” do Smyrny i następującej po niej wojny z tureckimi narodowcami. Uzupełnieniem badań Smitha jest biografia Mustafy Kemala we wczesnej fazie jego działalności autorstwa George’a W. Gawrycha, który wykorzystuje zarówno niedostępne wcześniej źródła tureckie, jak i nowszą literaturę turecką oraz zachodnią, by przedstawić przebieg wojny z punktu widzenia Turków i sytuację wewnętrzną w strefie kontrolowanej przez Mustafę Kemala i narodowców. Kolejną pracą uzupełniającą ustalenia Smitha na podstawie nowszej literatury i źródeł jest monografia Heinza A. Richtera. Znacznie szczegółowiej niż poprzednie omawiają wojnę dwa opracowania, pierwsze pod redakcją Konstantinosa Travlosa i drugie autorstwa Edwarda J. Ericksona, wielkiego znawcy nowoczesnej wojskowości tureckiej.
O armiach toczących wojnę, w tym o tureckich formacjach nieregularnych i ich uzbrojeniu, napisał Philip S. Jowett w pracy wydanej w serii Ospreya, ilustrowanej wspaniale przez Stephena Walsha. Sprawy liczebności, morale i strat armii osmańskich w I wojnie światowej omówiłem dzięki badaniom Maurice’a Larchera i Edwarda J. Ericksona, a straty Turków podczas wojny podaję za Justinem McCarthym i Rudolfem Rummelem. Zasadniczą dla przebiegu wojny współpracą Mustafy Kemala z Rosją bolszewicką zajmowali się m.in. Tomasz Wituch, Salahi Ramadan Sonyel, Bülent Gökay, George W. Gawrych i Tsvetelina Tsvetkova. Polityczne zabiegi Venizelosa o uzyskanie rejonu Smyrny dla Grecji, zwłaszcza na konferencji wersalskiej, przedstawili Dimitrios Kitsikis i Nikolaos Petsalis-Diomidis. Rewizję oceny polityki tureckiej Venizelosa przeprowadził Roderic Beaton w wykładzie wygłoszonym w British School of Athens 28 lutego 2020 roku. Rolę Smyrny tuż przed odzyskaniem miasta przez tureckie siły narodowe oraz okoliczności spalenia części miasta i masakry jej ludności chrześcijańskiej omawiają Marjorje Housepian, Heath W. Lowry i Michelle Tusan. Ważny jest także doktorat Victorii Solominidis o greckiej administracji Smyrny.
Często przytaczam też opracowania z zakresu historii Armenii w XX wieku, z którą kemalistowska Turcja stoczyła w trakcie konfliktu z Grekami krwawą wojnę. Dyplomację turecką u początków kariery Atatürka przedstawił Salahi R. Sonyel. Ważnym uzupełnieniem dawniejszych badań demograficznych co do populacji schyłku Turcji osmańskiej jest artykuł Meira Zamfira. Z licznych biografii Atatürka wykorzystałem prace George’a W. Gawrycha i Edwarda Mango oraz klasyczną biografię lorda Kinrossa (Patricka Balfoura) i popularnonaukową, acz podającą cenne fakty książkę Jerzego S. Łątki. Relacje dyplomatyczne grecko-tureckie oraz rozejm w Mudanyi i rolę Fridtjofa Nansena w kryzysie dotyczącym uchodźców greckich z Turcji omówił Harry J. Psomiades. O okupowanym Stambule pisała Nur Bilge Criss. Walki tureckich nacjonalistów z Francuzami w Cylicji opisał Robert Zeidner.
W języku polskim mamy krótkie syntezy historii Grecji: dzieło zbiorowe autorstwa Jacka Bonarka, Tadeusza Czekalskiego, Sławomira Sprawskiego i Stanisława Turleja oraz historię Grecji nowożytnej wybitnego jej znawcy Richarda Clogga.
Spośród syntez dziejów Turcji wybrałem drugi tom historii tego kraju autorstwa Stanforda J. Shawa i Ezel K. Shaw. Pożyteczna była też popularnonaukowa monografia dwudziestowiecznej Turcji wybitnego polskiego osmanisty Dariusza Kołodziejczyka. Nazwy miejscowości w Azji Mniejszej, wyjąwszy spolszczone nazwy większych miast, zostały oddane zgodnie ze współczesną pisownią turecką.
Pracy tej nie mógłbym ukończyć ze względu na zamknięcie bibliotek i czytelni naukowych w 2020 roku, gdyby nie bezinteresowna pomoc Pana Doktora Dominika Cieszkowskiego, dyrektora Biblioteki Narodowej, owocująca dostępem do aż pięciu unikalnych opracowań, i Pani Anny Sobieraj z Londynu, która pozwoliła mi na wykorzystanie trudno dostępnych prac w języku angielskim. Dziękuję zarówno Im, jak i księgarni „Koliber” w Warszawie, która sprowadziła dla mnie książkę Heinza W. Richtera oraz dzieła Tanera Akçama. Pan Rafał Mazur, redaktor wydawnictwa Napoleon V, podarował mi bezinteresownie m.in. książkę Grzegorza Kucharczyka oraz polskie artykuły o ludobójstwie Ormian. Dziękuję także za pomoc w finalizowaniu książki i wyszukiwaniu materiałów Zbigniewowi Bukowińskiemu, Darii Kowalik, Patrycji Rek, Janowi Szymańskiemu oraz Wiktorii i Antoniemu Mirosławom, a także wszystkim, którzy na różne sposoby mi pomogli, a zastrzegli sobie anonimowość. _Last but not least_ dziękuję całej Redakcji Bellony, której życzliwość i cierpliwość była mi pomocą i zachętą.ROZDZIAŁ I. CHWALEBNA KLĘSKA TURCJI OSMAŃSKIEJ W I WOJNIE I UPOKARZAJĄCE WARUNKI ROZEJMU W MUDROS
Rozdział I
Chwalebna klęska Turcji
osmańskiej w I wojnie
i upokarzające warunki
rozejmu w Mudros
------------------------------------------------------------------------
W dniu 30 października 1918 roku na pokładzie brytyjskiego okrętu liniowego „Agamemnon” w Mudros, małym porcie na greckiej wyspie Lemnos, admirał sir Arthur Somerset Gough-Calthorpe przyjął w imieniu mocarstw alianckich kapitulację imperium osmańskiego, pokonanego po wojnie długiej i prowadzonej przez nie z wielką determinacją, naznaczonej pojedynczymi wprawdzie, lecz bardzo ważnymi zwycięstwami Osmanów.
Imperium osmańskie, sprzymierzone z państwami centralnymi i wspierane przez liczną grupę wyższych oficerów i specjalistów z Niemiec i Austro-Węgier, nadal mogło się przez pewien czas bronić, gdyż morale korpusu oficerskiego było wysokie, lecz klęska z uwagi na wyczerpanie armii w wyniku wysokich strat wojennych i masowych dezercji była tylko kwestią czasu. Tuż przed zawarciem rozejmu, na początku października, rządzący państwem Enver Pasza, Talaat Pasza i Dżemal Pasza (młodoturecki triumwirat) zbiegli z kraju, umożliwiając przejęcie steru rządów nowej ekipie, jak się mogło wydawać zdolnej – z uwagi na brak powiązań z państwami centralnymi – do uzyskania od aliantów lepszych warunków kapitulacji. W rzeczywistości nowy premier Turcji, generał Ahmed Izzet Pasza, był nominatem Talaata Paszy i robił wszystko, aby członkom triumwiratu i całej górze młodotureckiego Komitetu Jedności i Postępu nic złego nie uczyniono. Spowodował nawet zniszczenie obciążających triumwirat dokumentów.
Dopiero 30 października delegacja osmańska pod przewodnictwem ministra wojny Husejna Raufa Orbaya – w niedalekiej przyszłości bojownika o uniezależnienie Turcji – podpisała ze zwycięskimi aliantami rozejm kończący działania wojenne. Jego warunki, podpisane blisko 10 dni przed złożeniem broni przez oddziały tureckie, uważa się w historiografii za najsurowsze ze wszystkich, jakie mocarstwa alianckie podyktowały pokonanym przeciwnikom. Sprowadzały się one do całkowitej i bezwarunkowej kapitulacji imperium. Nie chodziło tylko o powody ściśle polityczne i wymogi militarne. Narzucenie Turkom ustępstw na rzecz mniejszości spowodowane było zbrodniami rządu tureckiego na własnych chrześcijańskich obywatelach. Opinią publiczną Zachodu wstrząsnęły przenikające z Turcji, mimo utrudnień czasu wojny, doniesienia o masowym ludobójstwie dokonywanym zwłaszcza na Ormianach, ale też na Asyryjczykach, chrześcijanach z Syrii i Libanu oraz Grekach¹. Nie mniejsze oburzenie w krajach alianckich wywołało nieludzkie traktowanie jeńców brytyjskich w obozach tureckich².
Według postanowień z Mudros Turcy zostali zobowiązani do niezwłocznego udostępnienia Cieśnin – Bosforu i Dardaneli, dla żeglugi alianckiej i przekazania zwycięzcom wszystkich fortów i umocnień w tej strefie. Flocie alianckiej władze tureckie miały udzielić wszelkich informacji i pomocy odnośnie do żeglugi na Morzu Czarnym. Złożono na nie obowiązek uwolnienia w trybie natychmiastowym zarówno jeńców alianckich, jak i tysięcy internowanych Ormian. Szczególnie bolesne były postanowienia o demobilizacji i rozbrojeniu wszystkich sił wojskowych imperium osmańskiego, wyjąwszy siły niezbędne do utrzymania porządku i bezpieczeństwa na granicach, których liczba miała być określona przez sprzymierzonych. Okręty wojenne, podobnie jak porty, miały zostać przekazane aliantom. Podkreślono prawo zwycięzców do zajęcia każdego punktu o znaczeniu strategicznym w pokonanym kraju, o ile powstałaby sytuacja zagrażająca bezpieczeństwu aliantów. Narzucono Turcji całkowitą kontrolę wszelkich środków komunikacji w kraju, w tym nad kolejami, portami, telegrafem i pocztą, oraz okupację systemu tuneli w górach Taurus łączących Anatolię z Cylicją. Wszystkie oddziały osmańskie walczące nadal w Libii, Jemenie i Hidżazie oraz Mezopotamii miały natychmiast złożyć broń. W ręce aliantów miała również przejść kontrola nad kolejami Zakaukazia, w tym na dawnych terytoriach rosyjskich, na których znalazły się oddziały tureckie – w Baku i Batumi. Alianci zagwarantowali sobie również prawo do okupacji sześciu wschodnich wilajetów tureckich w razie jakichkolwiek niepokojów w tych rejonach³.
Postanowienia z Mudros wzbudziły nie tylko rozgoryczenie elit społeczeństwa osmańskiego, ale również oburzenie olbrzymiej większości muzułmańskiej ludności Turcji. W dodatku w kręgach zwycięzców zrodziła się myśl o utworzeniu niepodległej Armenii na terenach nie tylko dawnego imperium rosyjskiego, ale również kosztem sześciu wschodnich wilajetów tureckich. Pomysł alianci traktowali oczywiście jako zadośćuczynienie za straszliwe cierpienia i ludobójstwo, jakich w I wojnie doświadczyli Ormianie i w mniejszej mierze Grecy – a jak się później dowiedziano, i inne wspólnoty chrześcijańskie imperium osmańskiego. Niezadowolenie wzbudziła również obietnica aliantów co do zapewnienia autonomii Kurdom tureckim, zamieszkującym pogranicze Anatolii, północnego Iraku, północno-wschodniej Syrii i Persji. Nie wiedziano jeszcze w Turcji, że zwycięskie mocarstwa alianckie były gotowe do faktycznego rozbioru pokonanego imperium i pozostawienia jedynie jej skrawka pod panowaniem sprowadzonego do roli marionetki sułtana⁴.
Rozejm podpisali nie przedstawiciele triumwiratu (wspomniani już przywódcy nacjonalistycznego Komitetu Jedności i Postępu, rządzącego imperium żelazną ręką w latach 1913–1918 i odpowiedzialnego za decyzję o przystąpieniu Turcji do Wielkiej Wojny u boku Niemiec), lecz grupa polityków wiernych sułtanowi Mehmedowi VI Vahideddinowi (1918–1922), kierowana przez nowego wielkiego wezyra Ahmeda Izzeta. Usiłowała ona zdystansować zarówno siebie, jak i władcę osmańskiego, rządzącego zresztą od niedawna – od decyzji o przystąpieniu do wojny po stronie Niemiec i od odpowiedzialności za dokonane przez rząd młodoturecki masowe ludobójstwo mniejszości chrześcijańskich. W rzeczywistości, jak wspomnieliśmy, grupa ta roztoczyła parasol ochronny nad przywódcami dawnego reżimu. Owi przywódcy tworzący triumwirat zbiegli zresztą z kraju, ale pozostawili na miejscu, w nadziei wzniecenia oporu w sprzyjającym momencie, tajną organizację Karakol. Jej oparciem była wpływowa na szczeblu lokalnym, na rozległych obszarach Anatolii i Tracji, grupa osób, urzędników i wojskowych powiązana z reżimem młodotureckim. W Anatolii, uważanej za doskonałą bazę do dalszego zbrojnego oporu, zwolennicy dawnych władz ukryli znaczne ilości broni i sprzętu wojskowego. Nowa organizacja miała ochronić związane z ustępującym reżimem kadry urzędnicze i przygotować zaplecze dla ruchu oporu wobec okupantów.
Poparcie dla ustępującego systemu, jak i nowo powstałej organizacji było w Turcji bardzo silne. Według stwierdzenia admirała Gough-Calthorpe’a młodoturecki „Komitet Jedności i Postępu nie przestał istnieć; wydaje się tylko, że przeszedł w inne ręce i staje się kręgosłupem, wokół którego ogniskują się prawdziwe realne narodowe uczucia”.
Turecki establishment był wstrząśnięty warunkami rozejmu. Straszne wydawało się już wstępne zredukowanie terytorium państwa z ok. 1,7 do nieco ponad 0,7 miliona kilometrów kwadratowych, a jego ludności z dawnych przynajmniej 21 milionów do kilkunastu milionów⁵. Niestety, mimo ugodowej polityki i gotowości do współpracy ze strony rządu sułtańskiego, alianci w sposób wyjątkowo niezręczny postępowali z Turkami. Nie doceniali wrogich nastrojów ludności tureckiej, oburzonej przychylnością okazywaną przez okupantów mniejszościom chrześcijańskim. W dniach 9–13 listopada wielka flota aliancka, poprzedzana przez brytyjski pancernik „Superb”, wpłynęła do Cieśnin, obsadziła ich umocnienia i wysadziła w Stambule siły liczące niewiele ponad 3 tysiące żołnierzy, złożone początkowo z Francuzów i Brytyjczyków, a stopniowo powiększone do 50 tysięcy, przy udziale Włochów, lecz zawsze z przewagą Brytyjczyków. Dumę Turków uraził przejazd generała Francheta d’Esperey na koniu ciemnej maści, którego legenda uczyniła białym, wzorem dawnych sułtańskich zwycięzców, po Grand Rue de Pera. Koło Galaty ku wściekłości Turków zarzucił kotwicę również krążownik pancerny „Averof”, jednostka należąca do arcywrogów Turcji – Greków.
Odtąd aż do 23 października 1923 roku Stambuł i oba wybrzeża Cieśnin okupowane były przez siły alianckie. Na czele zarządu okupacyjnego stanął, jako pierwszy wysoki komisarz, admirał Calthorpe, wspomagany przez wicekomisarzy: Francuza i Włocha. Los i granice Turcji miał rozstrzygnąć przygotowywany przez aliantów, wśród zmiennych okoliczności politycznych i napięć między zwycięzcami, traktat pokojowy. Błędem aliantów było zbyt długie wypracowywanie tego dokumentu, a zasadniczą słabością niemożliwość sprowadzenia do Anatolii własnej licznej armii, która – aby utrzymać porządek i zmusić Turków do zachowania i zaakceptowania surowych warunków pokoju – musiałaby liczyć, jak szacowano w 1920 roku, przynajmniej 27 dywizji.
Już na samym początku w relacjach pomiędzy zwycięzcami, a zwłaszcza w ich nastawieniu wobec pokonanych, pojawiły się rysy. Pierwsze Włochy, urażone odmową Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych co do honorowania przyrzeczonej im strefy wpływów w Turcji, rozpoczęły politykę zbliżenia z narodowymi środowiskami tureckimi, już sprzeciwiającymi się proalianckiej polityce rządu sułtańskiego⁶. Rząd ów z kolei, świadomy konfliktów pomiędzy zwycięskimi mocarstwami i dlatego liczący na złagodzenie warunków postawionych Turcji, starał się z jednej strony gorliwie wykonywać alianckie żądania, z drugiej podkreślać swoje zerwanie z ludobójczą polityką dawnych rządów młodotureckich.
Alianci, a zwłaszcza Brytyjczycy, zdecydowani byli na rozwiązanie niesłychane i niemożliwe do zaakceptowania dla przeciętnego Turka: przekształcenie Stambułu i rejonu Cieśnin w kontrolowaną przez obcych strefę międzynarodową. Przedmiotem długich negocjacji stało się tylko ustalenie podmiotu kontrolującego tę strefę, pozostawioną pod nominalnym zwierzchnictwem sułtana. Anglicy pragnęli oczywiście, aby to oni przejęli kontrolę nad tym ważnym strategicznie obszarem, ale również w tej kwestii wykazali się elastycznością i gotowi byli do przekazania odpowiedzialności zarówno za Cieśniny, jak i za odległe państwo armeńskie Amerykanom, w formie mandatu powierniczego. W długich i trudnych negocjacjach pojawiała się również koncepcja przekazania rządowi Stanów Zjednoczonych podobnego mandatu nad całą Turcją, a raczej tym, co z niej pozostanie, po zaspokojeniu apetytów zwycięzców.
Swoisty charakter miało nastawienie wobec spraw tureckich rządu Francji, dla której strefy wpływów miały drugorzędne znaczenie. Dlaczego? Rozszerzenie francuskich wpływów w tej formie kłóciło się tutaj z koniecznością obsługiwania tak zwanego długu osmańskiego, czyli wielkich i wysoko oprocentowanych pożyczek i zobowiązań poprzednich sułtanów, w lwiej części zaciągniętych w bankach francuskich. Właśnie dlatego rząd Republiki Francuskiej był skłonny do łagodniejszego potraktowania Turcji w przygotowywanym traktacie pokojowym.
Już na samym początku alianckiej okupacji Stambułu i strefy Cieśnin Turcy zorientowali się, że okupanci nie są w stanie kontrolować większych obszarów w ich kraju. Podsyciło to jeszcze wolę oporu wobec najeźdźców. W Stambule dochodziło nawet do ataków na Greków stanowiących blisko połowę mieszkańców stolicy. Atmosferę zagrożenia i niepewności podsycały jeszcze powroty do Turcji tych Greków, których władze młodotureckie usunęły z rejonu wybrzeży Morza Egejskiego i morza Marmara. Zarówno repatrianci z Grecji, jak i zwłaszcza ich rodacy zesłani przez władze w głąb Anatolii, po strasznych przeżyciach, jakie stały się ich udziałem, energicznie domagali się zwrotu utraconego mienia lub odszkodowań.
Pozycja kolejnych wielkich wezyrów sułtańskich, zmieniających się na swym urzędzie jak w kalejdoskopie, była słaba. Sułtan Mehmed VI Vahideddin zmierzał do autorytarnych rządów osobistych. Nie tylko szybko odebrał wielki wezyrat sprzyjającemu poprzedniemu reżimowi młodotureckiemu Ahmedowi Izzetowi Paszy, ale faworyzował spowinowaconego z dynastią kilkakrotnego wielkiego wezyra Damata Ferida Paszę. I nic dziwnego. Nawet wpływ urzędników wiernych padyszachowi w prowincjach był słabszy niż administracji pozostającej w kontakcie ze zbiegłym kierownictwem młodotureckim. Jej rola miała przesądzić o biegu dalszych wydarzeń. I jeszcze jedno. Rząd sułtański, zarówno dlatego, że sam próbował zapobiec dalszemu pomniejszeniu terytorium państwa, jak i dlatego że znał antyalianckie nastroje ludności, prowadził politykę lawirowania pomiędzy wymogami okupantów a nastrojami poddanych. Rządzący wcześniej triumwirat młodoturecki usiłował pod koniec wojny zawrzeć rozejm ze zwycięskimi mocarstwami na podstawie 14 punktów prezydenta Woodrowa Wilsona, pośród których znalazł się postulat prawa narodów do samostanowienia i granic etnicznych. Natomiast surowość postanowień z Mudros, tak odmienna od zaleceń idealistycznie nastawionego amerykańskiego prezydenta, rozgoryczyła skłonne do ugody otoczenie sułtana, a rozwścieczyła żywioły, które zwykło się nazywać nacjonalistycznymi lub lepiej narodowotureckimi. Żywioły te od marca 1919 roku umacniały swoje wpływy w terenie. Formalne przeciwstawienie się aliantom zachodnim było tylko kwestią czasu i odpowiedniego pretekstu.
Alianci, którzy przystąpili do przygotowywania tekstu traktatu pokojowego, popełnili wobec pokonanej Turcji szereg kardynalnych błędów. Miały one przynieść im i ich całej polityce w rejonie Turcji i Zakaukazia kompletną porażkę. Pierwszym błędem było niedocenienie woli oporu pokonanych Turków. Skłócone mocarstwa alianckie, różniące się co do celów politycznych i podejścia wobec przyszłości imperium osmańskiego, nie doceniły siły nacjonalizmu tureckiego i możliwości intelektualnych oraz politycznych jego przywódców. Znacznie natomiast przeceniły możliwość oparcia polityki wobec Turków na Grecji – zwłaszcza Wielka Brytania – lub Armenii i w mniejszym stopniu na innych krajach Zakaukazia. Zamiar demobilizacji potężnych armii z okresu Wielkiej Wojny oraz cięć budżetowych i znana niechęć Wielkiej Brytanii do militarnego angażowania się tam, gdzie można było użyć dla swych celów obcych sił zbrojnych, fatalnie rokowała planom rozbioru Turcji.
Tymczasem w wyniku I wojny olbrzymie obszary dawnego imperium rosyjskiego, jak i imperium osmańskiego, stały się próżnią, a ich podporządkowanie czy wręcz spacyfikowanie miało okazać się zadaniem przewyższającym możliwości wszystkich zwycięskich mocarstw. Sama Turcja stanowiła ogromne wyzwanie dla sprzymierzonych. Zasadniczą sprawą była odpowiedź na pytanie: jak zapanować nad słabo zaludnionym, trudno dostępnym z uwagi na marne drogi i rzadką sieć kolejową obszarem zamieszkanym przez wiele milionów głównie muzułmańskiej populacji. A populacja ta, fanatycznie nastawiona przeciwko chrześcijanom, słuchała nie tyle zarządzeń urzędników paktującego z okupantem sułtana, lecz podszeptów wielotysięcznej rzeszy oficerów i islamskich duchownych, zdeterminowanych do kontynuowania zapoczątkowanej w 1914 roku świętej wojny.ROZDZIAŁ II. POCZĄTEK GRECKIEJ INTERWENCJI W AZJI MNIEJSZEJ
Rozdział II
Początek greckiej interwencji
w Azji Mniejszej
------------------------------------------------------------------------
Zamach w Smyrnie
Zamach w Smyrnie
W dniu 14 maja 1919 roku oddziały alianckie wysadzone z okrętów admirała Gough-Calthorpe’a na mocy paragrafu 7 rozejmu w Mudros zajęły forty Smyrny. Następnego pięknego i słonecznego poranka smyrneńscy Grecy i Ormianie z radością witali lądujące w mieście oddziały greckie. Wzruszenie udzieliło się wszystkim miejscowym chrześcijanom. Wśród radosnych okrzyków i powiewających greckich flag pobłogosławione uroczyście przez arcybiskupa Smyrny Chryzostomosa (1867–1922), wojska Królestwa Grecji zdawały się chrześcijańskim mieszkańcom miasta spełnieniem snów o zjednoczeniu z ojczyzną, wymarzoną i wyidealizowaną.
Smyrna była najważniejszym portem Turcji na wybrzeżu egejskim. Od XVIII wieku rozwój miejscowego handlu i rzemiosła, a później przemysłu przyciągał do niej rzesze Greków, w mniejszej zaś liczbie Ormian z Anatolii i wysp greckich, co uczyniło z miasta metropolię o ludności w większości chrześcijańskiej. W XX wieku mieszkało tu więcej Greków niż w Atenach.
Owszem, mieszkali tu Turcy, emigranci tureccy z greckiej już Krety, Ormianie, Żydzi oraz liczna ludność o korzeniach europejskich zwana Lewantyńczykami, ale wyraźnie przeważał element helleński. Grecy byli również najbogatsi i najbardziej przedsiębiorczy, ku szczerej zazdrości muzułmańskich sąsiadów.
Smyrna, z uwagi na swoją pozycję przemysłową i handlową, z racji powiązania z miastami zachodniej Anatolii przez sieć kolei żelaznej, górowała rozwojem i zamożnością nad wszystkimi miastami tureckimi z wyjątkiem Stambułu. Już w grudniu 1918 roku, mimo niechęci władz tureckich, do nabrzeża Smyrny przybił grecki niszczyciel „Leon”, który stał się miejscem pielgrzymek greckich mieszkańców miasta tęskniących po latach prześladowań i upokorzeń za _enosis_ – zjednoczeniem z macierzą. Jednak mimo powrotu tradycyjnego przywódcy lokalnej społeczności, jakim był arcybiskup Chryzostomos, wygnany do Stambułu w 1914 roku, dopiero teraz, w maju 1919 roku wydawało się jasne, że Grecja „wróci” do Smyrny. Nie orientowano się w mieście zupełnie, że przybycie wojsk greckich miało jedynie na celu ochronę Greków przed potencjalnymi masakrami i zostało obwarowane przez mocarstwa alianckie znacznymi ograniczeniami. O akcesji _de iure_ Smyrny i jej sandżaku do Grecji na razie nie mogło być mowy.
Jedno wydawało się pewne. Już nigdy żaden chrześcijanin w mieście nie zadrży przed odgłosem kolb tureckich żołnierzy łomocących do drzwi ich domów, już nigdy żaden Grek lub Ormianin nie zostanie wysłany na wschód w długiej kolumnie więźniów skazanych na pewną śmierć z rąk bezlitosnych strażników, miejscowej ludności, z braku żywności, wody i podstawowej opieki lekarskiej. Nikt jednak lub prawie nikt spośród niezliczonych tłumów liczących na dobroczynną odmianę losu nie wiedział, że właśnie rozpoczyna się jeden z najtragiczniejszych okresów w wielowiekowych dziejach greckiej obecności w Azji Mniejszej.
Muzułmańscy mieszkańcy Smyrny, którzy nazywali ją Izmirem, przyjęli lądowanie oddziałów greckich w „swoim” mieście z oburzeniem i wściekłością. Turcy nienawidzili z całego serca Greków i gardzili nimi głęboko. Dla nich, mieszkańców potężnego i dumnego imperium osmańskiego, zarówno ich greccy sąsiedzi, jak i mieszkańcy maleńkiego Królestwa Grecji, byli tylko „niewiernymi psami” i „zbuntowanymi niewolnikami sułtana”. O żadnym kompromisie z innowiercami w ich ukształtowanych przez Koran sumieniach mowy być nie mogło. Niezależnie od tego, jak bogaci, inteligentni i przydatni byliby chrześcijanie dla imperium rodu Osmana, ich rola polegać musiała na służeniu i słuchaniu. Władza niepodzielna i całkowita należała do muzułmanina – Osmana coraz częściej nazywającego siebie po prostu Turkiem. Wielu Turków nie tylko sympatyzowało ze Stowarzyszeniem Obrony Praw Narodowych, założonym przez niedawnego zwierzchnika sandżaku Smyrny i gubernatora Aydinu, generała Nureddina Paszę, ale chciało czynnie bronić właśnie swoich przywilejów. Wielu z nich posiadało broń i zamierzało jej użyć, gdy tylko w Smyrnie pojawią się wrodzy niewierni. W noc poprzedzającą lądowanie tłumy Turków zgromadziły się w pobliżu cmentarza żydowskiego i cały czas zgromadzeniu towarzyszyło, przejmujące grozą ich chrześcijańskich współobywateli, bicie w bębny.
Na razie jednak nikt z Greków nie spodziewał się niczego złego. Ukoronowaniem pięknego dnia mógł stać się przemarsz elitarnych oddziałów armii greckiej – _evzones_. Byli to żołnierze piechoty, łatwi do rozpoznania, gdyż wyróżniał ich charakterystyczny strój. Nosili plisowane białe spódniczki, białe rajstopy, trzewiki z zakręconymi nosami, a na głowie fezy ozdobione zwisającym chwostem. Gdy otoczeni tłumem rozentuzjazmowanych Greków przechodzili koło konaku, siedziby miejscowej administracji tureckiej, i baraków garnizonu tureckiego w dzielnicy muzułmańskiej, poprzedzani przez żołnierza powiewającego biało-niebieską, naznaczoną krzyżem flagą Grecji, doszło do serii tragicznych wydarzeń. Najpierw nieznany snajper zastrzelił chorążego niosącego flagę, a następnie na żołnierzy i towarzyszący im tłum cywilów spadła lawina pocisków z broni palnej. Turcy – żołnierze i cywile – rozpoczęli kanonadę: z budynku więzienia, domów mieszkalnych, konaku, szkoły żandarmerii, baraków, a nawet z łodzi rybackich w porcie! W odpowiedzi, wśród chaosu i paniki, która ogarnęła zgromadzone tłumy, oddział _evzones_ odpowiedział ogniem, skierowanym głównie w stronę baraków. Po ostrzale z baraków wyszła grupa żołnierzy tureckich z podniesionymi rękami, których aresztowano, podobnie jak znalezionego tam, lecz nierozpoznanego gubernatora tureckiego. W wyniku strzelaniny zginęło wiele osób, sporo ciał wrzucono do morza. Odnaleziono jedynie zwłoki 2 żołnierzy greckich i blisko 10 ciał oficerów tureckich. Najgorsze jednak miało dopiero nastąpić. Ostrzelanie przez Turków greckich żołnierzy i cywilów musiało doprowadzić tłumy zgromadzone na powitanie do nieopisanej wściekłości. Zatrzymanych przez _evzones_ Turków bito i poniżano. Były ofiary śmiertelne. Niestety, niektórzy żołnierze greccy bestialsko zabijali bezbronnych jeńców, strzelając do nich i zakłuwając bagnetami. Wiele ograbionych zwłok wrzucono do morza. Oficerowie greccy jedynie z najwyższym trudem zdołali powstrzymać swoich żołnierzy od szerszego udziału w wybrykach motłochu. Rozpoznano natomiast aresztowanego gubernatora tureckiego, którego przeproszono i wypuszczono na wolność.
Brak zgody co do liczby zabitych i rannych w incydentach. Amerykański konsul generalny George Horton, czerpiący swoje informacje z drugiej ręki, twierdzi, że zginęło 76 Turków i 100 osób innej narodowości (lub też od 50 do 300 Turków) z rąk żołnierzy i greckich cywilów. Według innego szacunku zostało zabitych lub rannych około 300–400 Turków oraz 100 Greków, w tym dwóch _evzones_. Starcia rozlały się na okoliczne wsie, a bandy przestępcze obu narodowości, korzystające z wcześniejszego rozpuszczenia policji przez władze tureckie, grabiły sklepy. Już jednak w dniu następnym wprowadzono sądy wojenne i zaprowadzono porządek. Wydano surowe wyroki, także na Greków. Przed połową sierpnia na przykład skazano na powieszenie 72 osoby, w tym 3 Greków. Rząd grecki wypłacił także 2,5 miliona franków odszkodowania osobom poszkodowanym. Sprawę wydarzeń w Smyrnie nagłośniono, a wkrótce skrupulatnie zbadała ją komisja aliancka. Prasa turecka nagłośniła te wypadki, zwielokrotniając liczby zabitych Turków i obciążając winą za wydarzenia wyłącznie Greków.
Wiele wskazuje na to, że doszło do zaplanowanej przez wojskowe władze lokalne prowokacji, gdyż korzyści propagandowe odniosły te siły po stronie tureckiej, które parły do zbrojnego przeciwstawienia się lądowaniu Greków, lądowaniu – przypomnijmy – uzgodnionemu z trzema z czterech mocarstw alianckich. Liczby zabitych Turków, acz znaczne, bledną jednak w zderzeniu z ogromem zniszczeń i masakr, jakich dokona zwycięska armia turecka po odzyskaniu niestawiającego żadnego oporu bezbronnego miasta w roku 1922. Część badaczy nie tylko rozmyślnie zaniża liczbę wymordowanych wówczas bezbronnych greckich i ormiańskich mieszkańców, lecz ponadto pomija milczeniem inny znamienny fakt: wojsko i władze tureckie nie poczuwały się do najmniejszego wstydu lub odpowiedzialności za świadomie popełnione zbrodnie na cywilnej ludności.
Wydarzenia, do których doszło w Smyrnie w połowie maja 1919 roku, oznaczają początek wojny Greków z miejscowym mahometańskim ruchem oporu. Rychło przekształci się ona w wojnę Grecji z tureckim ruchem narodowym⁷.
Greckie dążenia, pretensje i prawa do Azji Mniejszej
Greckie dążenia, pretensje
i prawa do Azji Mniejszej
Niewielkie państwo, o niezbyt licznej ludności, położone na wyjątkowo pięknym krajobrazowo krańcu Półwyspu Bałkańskiego i na niezliczonych wyspach Morza Egejskiego, zwanych po prostu Archipelagiem, powstało dzięki heroicznemu i krwawemu powstaniu przeciwko Turkom. Ale zgodę na niepodległość zawdzięczało nie swym niewielkim siłom, lecz interwencji mocarstw europejskich. Po zwycięstwie flot brytyjskiej, francuskiej i rosyjskiej w bitwie pod Navarino nad walczącą w imieniu sułtana flotą egipską, na mocy pokoju londyńskiego z 1832 roku utworzono maleńkie królestwo (obejmujące 48 tys. km2 i liczące 730 tys. obywateli), które po dwóch wojnach bałkańskich (1912–1913) stało się sporym państwem z wielkimi ambicjami terytorialnymi.
Mała, zacofana cywilizacyjnie i gospodarczo Grecja, skłócona o ziemie pograniczne z Bułgarią i Albanią, wysuwająca niewspółmierne do swych możliwości pretensje terytorialne wobec rozległej Turcji, potężnej jeszcze na progu I wojny, nie była jednak tylko biednym, niestabilnym politycznie państwem bałkańskim. Jej obywatele, jak również przedstawiciele elit europejskich, zdawali sobie sprawę z wielkiej przeszłości Hellady i z jej trudnego do przecenienia wkładu do cywilizacji europejskiej. Nie było przecież w Europie i obu Amerykach człowieka wykształconego, który nie wiedziałby, kim byli: Homer, Platon, Arystoteles czy Aleksander Wielki. Niezliczone pokolenia miłośników literatury, podobnie jak poetów, myślicieli, artystów, a nawet lekarzy duszy ludzkiej, jak Zygmunt Freud, fascynowały mity starożytne – których pierwowzory bez wyjątku powstały w języku greckim. Natomiast dla ludzi wierzących, zwłaszcza dla zaczytujących się w Piśmie Świętym protestantów, było oczywiste, że Kolosy, Galacja wokół Angory – Ankary (od 1923 roku), Efez leżący na wybrzeżu Morza Egejskiego niedaleko Smyrny, a nawet odległy Tars w Cylicji wchodziły jeszcze na progu wieków średnich w skład potężnego imperium bizantyńskiego i wszędzie tam mówiono po grecku.
Bizancjum i jego tradycje historyczne czy kościelne były, prawdę mówiąc, znacznie bliższe przeciętnemu Grekowi niż starożytne pisma retorów i filozofów, które tak zachwycały elity i badaczy cywilizacji Europy. Cała zachodnia Turcja była usiana miejscowościami, których mieszkańcy nadal mówili po grecku i używali nazw, które zapełniały uczone podręczniki poświęcone wielkiej historii Bizancjum. Jeszcze w końcu XX wieku Grek lub Greczynka z upodobaniem określali siebie jako Rzymian, czyli Bizantyńczyków, nazywając się odpowiednio Romios lub Romia, a o własnym języku nowogreckim mówili – _romaiki_. Z upadkiem Bizancjum zakończyła się wielkość Grecji chrześcijańskiej i rozpoczęła noc upokarzającej niewoli tureckiej.
Wiedziano jednak dobrze, że na Bałkanach i na obszarze Turcji poza granicami odrodzonego Królestwa Grecji istnieją liczne skupiska Greków, często niemówiących już po grecku lub tylko w jakimś słabo zrozumiałym dialekcie, lecz trwających przy religii prawosławnej. W Konstantynopolu, jak Grecy zawsze i niezmiennie nazywali Stambuł, na wybrzeżach morza Marmara, w Tracji, na wschodnich wybrzeżach Morza Egejskiego, w tym oczywiście w Smyrnie, w nadczarnomorskim Poncie, a nawet w odległej Kapadocji wokół Kayseri mieszkały liczne wspólnoty greckie, głęboko przywiązane, jak to zwykle bywa u kresowiaków, do odległej i idealizowanej Ojczyzny.
W 1844 roku Ioannis Kolettis, premier Grecji, sformułował cele polityczne niewielkiego królestwa i nazwał je _Megali Idea_, czyli Wielką Ideą. Celem nadrzędnym Grecji, główną sprężyną jej polityki miało być zjednoczenie wszystkich Greków rozsianych od wielkiej rzeki Eufrat po pasmo gór Starej Płaniny na Bałkanach. Poza terytorium Grecji właściwej za czasów premiera Kolettisa miało rzekomo pozostawać aż 5 milionów Hellenów. I niezależnie od faktu, jak niewielką już byliby mniejszością, obywatele niepodległej części Grecji uważali, że mają pełne prawo moralne i historyczne sięgnąć po ziemie Azji Mniejszej, którą przodkowie Turków niegdyś zagarnęli. Właśnie dlatego od 1864 roku królowie greccy nie używali tytułu królów Grecji, lecz terminu „król Hellenów”, czyli władca wszystkich Greków na obszarze dawnego Cesarstwa Bizantyńskiego. Mimo całej mizerii materialnej, fatalnej administracji i zacofania nowożytnej Hellady mit Wielkiej Grecji z Konstantynopolem jako stolicą, na przekór nieubłaganej pragmatycznej kalkulacji układu sił pomiędzy Grecją i Turcją, miał niezmienną siłę przyciągania. Wywierał on ogromny wpływ na sposób myślenia wszystkich Greków, od zwykłego pastucha poczynając, a na arcybiskupach Kościoła prawosławnego, ministrach, premierach i samym monarsze kończąc. Ale tradycje antyku były nie mniejszym atutem Grecji i jej polityków. Niezliczona liczba miłośników Hellady, jej kultury i starożytnego, lecz bynajmniej nie współczesnego języka greckiego, rozsiana po świecie, zwana filhellenami, czyli miłośnikami wszystkiego co greckie, w najbardziej nieoczekiwanych momentach pomagała Grekom i ich ojczyźnie⁸.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki