Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Snajperzy. Antologia opowiadań - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
Kwiecień 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Snajperzy. Antologia opowiadań - ebook

Naszą firmą jest wojna, a produktem śmierć.

Snajper? Perfekcyjnie wyszkolony żołnierz. Zimny, opanowany, bardzo doświadczony. Nierzadko łączy swoją funkcję z prowadzeniem rozpoznania, stając się narzędziem doskonałym.

Niniejsza książka zawiera zbiór wszystkich opowiadań Marka Czerwińskiego o strzelcach wyborowych i snajperach. Do tej pory były one zamieszczane w innych pozycjach książkowych (m.in. ?Snajperzy. Wczoraj i dziś?, ?Pojedynki snajperskie? czy ?Czas snajperów?). Nadszedł czas, by zebrać je i wydać jako antologię. Znalazło się w niej także kilka nowych opowiadań (w tym jedno dotyczące czasów zbrodni popełnionych przez UPA na polskiej ludności Wołynia).

Fragment szkolenia snajperów: Na świecie jest wiele karabinów. Ale przed Tobą leży Twój karabin. Jest najlepszy spośród wszystkich, które znasz. Jest najlepszy, bo jest Twój. Jest Twoim przyjacielem, być może jedynym, który zawsze pozostanie Ci wierny. Twój karabin musi być zawsze gotowy do strzału. Jest Twoim życiem i śmiercią, łącznikiem między światami żywych i umarłych. Jesteś myśliwym, może ostatnim prawdziwym wojownikiem. Nie szukaj wielkiej chwały. Masz tylko wrogów po tamtej stronie i milczącą tolerancję wśród swoich. Za błąd zapłacisz własnym życiem. Ale to Ciebie będą się obawiać. Ty sprawisz, że strach sparaliżuje wszystkich. Będziesz nieprzenikniony jak mrok i groźny jak wąż. Będziesz cierpliwy i skuteczny. Każdy Twój strzał będzie jak wyrok, jak uderzenie pioruna znikąd?

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65904-37-9
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

Ni­niej­sza ksiaż­ka za­wie­ra zbiór mo­ich wszyst­kich opo­wia­dań o strzel­cach wy­bo­ro­wych i snaj­pe­rach. Do tej pory były one za­miesz­czo­ne w in­nych po­zy­cjach książ­ko­wych (m.in. „Snaj­pe­rzy. Wczo­raj i dziś”, „Po­je­dyn­ki snaj­per­skie” czy „Czas snaj­pe­rów”). Od wy­da­nia więk­szo­ści ksią­żek mi­nę­ło już kil­ka­na­ście lat. Od daw­na nie było wzno­wień czy do­dru­ków. Nad­szedł czas, by wszyst­kie opo­wia­da­nia ze­brać i wy­dać jako an­to­lo­gię. Pro­si­li o to licz­ni czy­tel­ni­cy, dla któ­rych po­przed­nie po­zy­cje były już nie­osią­gal­ne. W tym cza­sie na­pi­sa­łem kil­ka no­wych opo­wia­dań (w tym jed­no do­ty­czą­ce cza­sów zbrod­ni po­peł­nio­nych przez UPA na pol­skiej lud­no­ści Wo­ły­nia).

Opo­wia­da­nia zo­sta­ły uję­te w po­rząd­ku chro­no­lo­gicz­nym, od okre­su I woj­ny świa­to­wej do cza­sów pra­wie współ­cze­snych. Po­win­no to uła­twić ich od­biór. Sta­ra­łem się uni­kać skom­pli­ko­wa­ne­go, fa­cho­we­go słow­nic­twa. Wszyst­ko po to, by mógł je przy­swo­ić tak­że bar­dzo mło­dy czy­tel­nik. Ży­czę przy­jem­nej lek­tu­ry. ■Snajperzy – historia i dzień dzisiejszy

Mło­dzi lu­dzie fa­scy­nu­ją się umie­jęt­no­ścia­mi strzel­ców wy­bo­ro­wych. Nie ma w tym nic dziw­ne­go. Kil­ku wy­bit­nych snaj­pe­rów zy­ska­ło nie­zwy­kłą sła­wę.

Oto za­wód dla mnie – my­śli nie­je­den mło­dy czło­wiek. Ży­cie jed­nak nie jest sce­na­riu­szem fil­mo­wym ani książ­ką sen­sa­cyj­ną, a tru­dy tej pro­fe­sji są nie­wy­obra­żal­ne. Ty­sią­ce strzel­ców wy­bo­ro­wych dzia­ła­ło i bę­dzie dzia­łać zu­peł­nie bez­i­mien­nie. Sła­wa spa­da głów­nie na do­wód­ców. Snaj­per rzad­ko bywa mo­de­lo­wym bo­ha­te­rem, nie jest ry­ce­rzem pola wal­ki. To ża­den mści­ciel, tyl­ko zim­ny, spraw­ny i lo­gicz­ny aż do bólu rze­mieśl­nik. Eta­ty snaj­pe­rów są sto­sun­ko­wo ni­sko opła­ca­ne, nie jest to więc za­ję­cie dla ko­goś, kto chce ro­bić ka­rie­rę w woj­sku czy po­li­cji. Strzel­cy wy­bo­ro­wi nie­czę­sto są ofi­ce­ra­mi.

Kim jest więc prze­szko­lo­ny strze­lec z ka­ra­bi­nem wy­bo­ro­wym?

He­min­gway na­pi­sał kie­dyś: „Kto raz za­po­lo­wał na czło­wie­ka i spra­wi­ło mu to przy­jem­ność, już ni­g­dy nie bę­dzie dbał o nic in­ne­go”. Woj­sko­wy snaj­per w pew­nym sen­sie jest my­śli­wym współ­cze­sne­go pola wal­ki. Nie na dar­mo na bra­mie wej­ścio­wej do jed­nej ze szkół strzel­ców wy­bo­ro­wych znaj­do­wał się na­pis: „Na­szą fir­mą jest woj­na, je­dy­nym pro­duk­tem śmierć”.

Strze­lec wy­bo­ro­wy czy snaj­per to per­fek­cyj­nie wy­szko­le­ni żoł­nie­rze. Zim­ni, opa­no­wa­ni, bar­dzo do­świad­cze­ni. Nie ma tu miej­sca na emo­cje, bo te za­kłó­ca­ją lo­gicz­ne my­śle­nie. Nie­rzad­ko łą­czą swo­ją funk­cję z pro­wa­dze­niem roz­po­zna­nia. Snaj­per – zwia­dow­ca to po­łą­cze­nie pra­wie ide­al­ne.

Praw­dzi­we­go snaj­pe­ra ce­chu­je od­po­wied­ni sto­su­nek do ka­ra­bi­nu wy­bo­ro­we­go – do­sko­na­łe­go na­rzę­dzia jego pra­cy. Pod­czas na­uki rze­mio­sła, na wszyst­kich eta­pach szko­le­nia strze­lec­kie­go sta­ra­łem się od po­cząt­ku wpo­ić żoł­nie­rzom mi­łość i wiel­ki sza­cu­nek do bro­ni. Nikt, kto nie jest w sta­nie dbać o broń bar­dziej niż o sie­bie, nie zo­sta­nie strzel­cem pre­cy­zyj­nym. Dla­cze­go?

Na świe­cie jest wie­le ka­ra­bi­nów. Lep­szych i gor­szych, no­wo­cze­snych i prze­sta­rza­łych. Ta­kich, któ­re strze­la­ją bar­dzo pre­cy­zyj­nie, i ta­kich, któ­rych moż­na użyć tyl­ko do wal­ki z bli­skie­go dy­stan­su. Ale przed Tobą leży Twój ka­ra­bin. Jest naj­lep­szy spo­śród wszyst­kich, któ­re znasz. Jest naj­lep­szy, bo jest Twój. Wy­bra­łeś go. Jest Two­im przy­ja­cie­lem, być może je­dy­nym, któ­ry za­wsze po­zo­sta­nie Ci wier­ny. Ni­g­dy nie za­po­mi­naj o tym. Dbaj o nie­go jak o naj­lep­sze­go dru­ha. Twój ka­ra­bin musi być za­wsze go­to­wy do strza­łu. Miej go pod ręką w każ­dej chwi­li. Two­ja broń świad­czy o To­bie, jest Two­im ży­ciem i śmier­cią. To łącz­nik mię­dzy świa­ta­mi ży­wych i umar­łych.

Wy­bra­łeś trud­ną pro­fe­sję snaj­pe­ra. Przed Tobą set­ki go­dzin żmud­nej na­uki, ale i tak praw­dzi­wą wie­dzę zdo­bę­dziesz do­pie­ro w polu. Je­steś my­śli­wym, może ostat­nim praw­dzi­wym wo­jow­ni­kiem. Nie szu­kaj wiel­kiej chwa­ły. Masz tyl­ko wro­gów po tam­tej stro­nie i mil­czą­cą to­le­ran­cję wśród swo­ich. Za błąd za­pła­cisz wła­snym ży­ciem. Ale to Cie­bie będą się oba­wiać. Ty spra­wisz, że strach spa­ra­li­żu­je wszyst­kich. Bę­dziesz nie­prze­nik­nio­ny jak mrok i groź­ny jak wąż. Bę­dziesz cier­pli­wy i sku­tecz­ny. Każ­dy Twój strzał bę­dzie jak wy­rok, jak ude­rze­nie pio­ru­na zni­kąd. Aby tak się sta­ło, mu­sisz osią­gnąć jed­ność ze swo­im ka­ra­bi­nem. Je­den or­ga­nizm, jed­na krew. To wła­śnie Twój ka­ra­bin – ka­ra­bin strzel­ca wy­bo­ro­we­go.

War­to zda­wać so­bie spra­wę, iż za­wód ten wy­ma­ga lat na­uki i wy­rze­czeń, a koń­ca szko­le­nia ni­g­dy nie wi­dać. Snaj­per, po­dob­nie jak le­karz czy praw­nik, musi uczyć się cały czas, choć­by po to, by prze­ciw­nik nie za­sko­czył go lep­szym sprzę­tem czy umie­jęt­no­ścia­mi. Fil­my nie po­ka­zu­ją ciem­nej stro­ny za­wo­du – a są nimi ro­bac­two oraz nie go­dzi­ny, ale dni spę­dza­ne na sta­no­wi­skach ognio­wych, w bez­ru­chu, cią­głym na­pię­ciu i go­to­wo­ści do strza­łu. Snaj­per, po­dob­nie jak sa­per, myli się tyl­ko raz. Po­mył­ka po­peł­nio­na przez po­li­cyj­ne­go snaj­pe­ra czę­sto koń­czy się dla nie­go wy­ro­kiem ska­zu­ją­cym. Woj­sko­wy snaj­per za błąd pła­ci wła­snym ży­ciem. Po­trze­by fi­zjo­lo­gicz­ne nie­rzad­ko trze­ba za­ła­twiać w spodnie. Tych, któ­rzy szu­ka­li wy­gód lub ustron­nych miejsc w tej pro­fe­sji, daw­no już nie ma – po pro­stu zgi­nę­li.

Strze­lec wy­bo­ro­wy jest żoł­nie­rzem o naj­wyż­szych kwa­li­fi­ka­cjach, ale i obiek­tem, na któ­ry po­lu­je rów­nie do­świad­czo­ny, a czę­sto i lep­szy prze­ciw­nik. Stra­ty wśród snaj­pe­rów na polu wal­ki są z re­gu­ły wy­so­kie. W Nor­man­dii w 1944 roku w nie­któ­rych pod­od­dzia­łach alianc­kich zgi­nę­li pra­wie wszy­scy strzel­cy wy­bo­ro­wi, a cha­rak­ter ich ran po­strza­ło­wych wy­ka­zy­wał nie­zbi­cie, iż star­li się z my­śli­wy­mi lep­szy­mi od sie­bie.

Sta­ty­sty­ka po­ka­zu­je, iż na woj­nie nie­ła­two jest za­bić wro­ga. Pod­czas II woj­ny świa­to­wej sku­tecz­ne tra­fie­nie osią­ga­no kosz­tem 25 ty­się­cy wy­strze­lo­nych po­ci­sków. Pod­czas woj­ny w Ko­rei do za­bi­cia żoł­nie­rza zu­ży­wa­no 50 ty­się­cy na­bo­jów, a w Wiet­na­mie już po­nad 200 ty­się­cy. Z tymi da­ny­mi wy­jąt­ko­wo sil­nie kon­tra­stu­ją ra­chun­ki zu­ży­cia amu­ni­cji przez snaj­pe­rów. Strze­lec pre­cy­zyj­ny po­trze­bu­je śred­nio 1,3 na­bo­ju dla wy­eli­mi­no­wa­nia prze­ciw­ni­ka. Ra­chu­nek jest pro­sty, ale sta­ty­sty­ka nie od­da­je kosz­tów szko­le­nia snaj­pe­ra. Po­trze­ba wie­lu lat ćwi­czeń, aby go wy­szko­lić. Do­brych strzel­ców oczy­wi­ście ni­g­dy nie bra­ku­je. Nie wy­star­czy jed­nak dać im do ręki ka­ra­bin z ce­low­ni­kiem optycz­nym. Tacy „snaj­pe­rzy” są pierw­si na li­stach ofiar. Do­pó­ki ce­lem jest zwy­kły, sze­re­go­wy żoł­nierz, wszyst­ko wy­da­je się ła­twe, ale gdy ze­tkną się z pro­fe­sjo­na­li­stą, sta­ną się ko­lej­nym, su­chym wpi­sem w jego wy­ka­zie sku­tecz­nych tra­fień. Kim więc jest strze­lec wy­bo­ro­wy?

To mistrz cel­ne­go ognia, czło­wiek, któ­ry do per­fek­cji zgłę­bił sztu­kę ka­mu­fla­żu. Opa­no­wa­ny, cier­pli­wy, do­sko­na­le wy­szko­lo­ny. Mię­dzy sa­mot­nym łow­cą wy­cze­ku­ją­cym go­dzi­na­mi w za­siad­ce na po­ja­wie­nie się gru­be­go zwie­rza a snaj­pe­rem nie ma – wbrew po­zo­rom – zbyt wie­lu róż­nic. Do­bry my­śli­wy, zży­ty z na­tu­rą, jest ide­al­nym ma­te­ria­łem na strzel­ca wy­bo­ro­we­go. Oczy­wi­ście, musi się jesz­cze wie­le na­uczyć, ale naj­czę­ściej po­tra­fi cel­nie strze­lać, zna pod­sta­wy sztu­ki ma­sko­wa­nia i jest zdol­ny do dłu­gie­go, skry­te­go ocze­ki­wa­nia na po­ja­wie­nie się celu. Ka­ra­bin wy­bo­ro­wy od do­bre­go sztu­ce­ra my­śliw­skie­go kla­sy Var­mint róż­nią tyl­ko dru­go­rzęd­ne szcze­gó­ły. Sku­tecz­ny my­śli­wy jest w sta­nie „po­ło­żyć” każ­dy punk­to­wy cel na dy­stan­sie do 300–400 me­trów, a sztu­cer z cięż­ką lufą bije le­piej od ka­ra­bi­nu Dra­gu­no­wa. Snaj­per woj­sko­wy strze­la oczy­wi­ście na jesz­cze dal­sze dy­stan­se i po­lu­je na znacz­nie groź­niej­szą zwie­rzy­nę, któ­ra po­tra­fi od­po­wie­dzieć ogniem.

Ter­min „sni­per” w słow­ni­kach ję­zy­ka an­giel­skie­go ko­ja­rzy się z be­ka­sem (ang. sni­pe), nie­wiel­kim, czuj­nym pta­kiem, trud­nym do tra­fie­nia. Po­lo­wa­nie na be­ka­sy sta­ło się ulu­bio­nym spor­tem bry­tyj­skich ofi­ce­rów w In­diach. Po­cząt­ko­wo ter­mi­nem tym okre­śla­no świet­nych, do­świad­czo­nych strzel­ców, któ­rzy po­tra­fi­li skry­cie po­dejść pta­ka i tra­fić go pierw­szym strza­łem.

Hi­sto­ria snaj­pe­rów jest oczy­wi­ście sta­ra jak świat, a pierw­szym bi­blij­nym strzel­cem wy­bo­ro­wym był już Da­wid, któ­ry po­ci­skiem z pro­cy po­wa­lił Go­lia­ta. 21 paź­dzier­ni­ka 1805 roku ad­mi­rał Ho­ra­tio Nel­son padł od po­je­dyn­czej kuli. My jed­nak skup­my się wy­łącz­nie na bro­ni gwin­to­wa­nej, wy­po­sa­żo­nej w ce­low­nik optycz­ny. Pierw­sze wzmian­ki o wy­ko­rzy­sta­niu opty­ki do cel­ne­go strze­la­nia z bro­ni pal­nej po­ja­wi­ły się w trak­ta­cie „Ma­gi­ster Na­tu­rae et Ar­tis”, wy­da­nym w 1684 roku. W 1702 roku opu­bli­ko­wa­no dzie­ło „Ocu­lus Ar­ti­fi­cia­les Te­le­diop­tri­cus”, w któ­rym dość pre­cy­zyj­nie opi­sa­no taki ce­low­nik. Fry­de­ryk Wiel­ki w swo­ich pa­mięt­ni­kach pi­sał, iż w 1737 roku strze­lał z bro­ni gwin­to­wa­nej wy­po­sa­żo­nej w ce­low­nik optycz­ny. Roz­wój pro­fe­sji snaj­per­skiej w dzi­siej­szym ro­zu­mie­niu tego sło­wa jest jed­nak lo­gicz­nie zwią­za­ny z po­ło­wą XIX wie­ku, gdy za­czę­to se­ryj­nie pro­du­ko­wać ka­ra­bi­ny z zam­kiem ka­pi­szo­no­wym, wy­po­sa­żo­ne fa­brycz­nie w ce­low­nik optycz­ny. Pod­czas woj­ny do­mo­wej w USA (1861–1865) ka­ra­bi­ny tego typu były z suk­ce­sem wy­ko­rzy­sty­wa­ne przez obie stro­ny. Puł­kow­nik Ber­dan stwo­rzył na­wet pułk zło­żo­ny z naj­lep­szych strzel­ców, a kan­dy­da­ci prze­cho­dzi­li su­ro­wy test strze­lec­ki: z 200 jar­dów (183 me­trów) mu­sie­li „uło­żyć” dzie­sięć strza­łów w krę­gu o śred­ni­cy 25 cen­ty­me­trów. Do le­gen­dy prze­szły an­giel­skie ka­ra­bi­ny Whi­twor­tha z gwin­tem po­li­go­nal­nym, czy bez­sprzecz­nie bar­dziej zna­ne, ale go­rzej strze­la­ją­ce Sharp­sy. Ka­ra­bin Whi­twor­tha da­wał sku­pie­nie pię­ciu strza­łów w gra­ni­cach 11,43 cen­ty­me­trów na dy­stan­sie 500 jar­dów (457 me­trów). Na­wet obec­nie nie wszyst­kie ka­ra­bi­ny strzel­ców wy­bo­ro­wych są w sta­nie z nim kon­ku­ro­wać.

Woj­na do­mo­wa w Sta­nach Zjed­no­czo­nych po­ka­za­ła zna­cze­nie cel­ne­go ognia strzel­ców wy­bo­ro­wych tak­że w aspek­cie psy­cho­lo­gicz­nym. Szcze­gól­nie wy­so­kie stra­ty wśród ge­ne­ra­łów i star­szych ofi­ce­rów uzmy­sło­wi­ły wszyst­kim, że woj­ny dżen­tel­me­nów ode­szły do hi­sto­rii. Snaj­pe­rzy spra­wi­li, iż żoł­nierz nie czuł się bez­piecz­nie na­wet kil­ka­set me­trów za li­nią fron­tu. Był to już ter­ror snaj­per­ski, choć nikt jesz­cze nie uży­wał tego ter­mi­nu.

Bu­ro­wie pod­czas wo­jen z An­glią (1899–1901) nie mie­li bro­ni ści­śle snaj­per­skiej. Jed­nak ich umie­jęt­no­ści strze­lec­kie, po­łą­czo­ne z wy­ko­rzy­sta­niem świet­nych ka­ra­bi­nów Mau­se­ra ka­li­bru 7×57 spra­wi­ły, iż w peł­ni za­słu­ży­li na to mia­no. W jed­nej z bi­tew na każ­dych 11 za­bi­tych sze­re­go­wych an­giel­skiej ar­mii przy­pa­dał mar­twy ofi­cer, co nie zda­rzy­ło się w żad­nej z wcze­śniej­szych wo­jen. Gdy­by Bu­ro­wie mie­li ce­low­ni­ki te­le­sko­po­we, bi­lans strat An­gli­ków był­by wie­lo­krot­nie więk­szy. Wal­ka pro­wa­dzo­na me­to­da­mi pół­par­ty­zanc­ki­mi, czę­ste za­sadz­ki ognio­we i znacz­ne dy­stan­se pro­wa­dze­nia ognia sprzy­ja­ły Bu­rom.

Naj­więk­szy roz­wój strze­lec­twa wy­bo­ro­we­go przy­pa­da jed­nak na okres I woj­ny świa­to­wej. Woj­na po­zy­cyj­na, dłu­go­trwa­łe ugrzęź­nię­cie obu stron w oko­pach sprzy­ja­ły przede wszyst­kim snaj­pe­rom. W koń­cu pierw­sze­go roku woj­ny Niem­cy mie­li już w li­nii po­nad 20 ty­się­cy ka­ra­bi­nów Mau­se­ra z ce­low­ni­ka­mi optycz­ny­mi. Na front tra­fi­ły wszyst­kie sztu­ce­ry my­śliw­skie z opty­ką. Ma­jąc do sze­ściu snaj­pe­rów w kom­pa­nii pie­cho­ty, Niem­cy dys­po­no­wa­li znacz­ną prze­wa­gą w tej dzie­dzi­nie. Stra­ty Fran­cu­zów i An­gli­ków były po­cząt­ko­wo bar­dzo duże i nisz­czą­ce mo­ra­le; tym bar­dziej, iż dla snaj­pe­ra naj­lep­sze na fron­cie były ci­che dni, gdy woj­ska za­le­ga­ły w po­zor­nym bez­ru­chu. Nie­miec­cy snaj­pe­rzy zbli­ża­li się do oko­pów i strze­la­li na kil­ka­set me­trów w głąb po­zy­cji, za­bi­ja­jąc amu­ni­cyj­nych, łącz­ni­ków czy ar­ty­le­rzy­stów. Je­dy­ne roz­wią­za­nie sta­no­wi­ło szyb­kie prze­szko­le­nie i wy­sy­ła­nie na przed­po­le wła­snych snaj­pe­rów, co jed­nak przy bra­ku do­brych ce­low­ni­ków optycz­nych nie było spra­wą pro­stą.

Nie­ste­ty, w więk­szo­ści ar­mii po za­koń­cze­niu kon­flik­tu za­po­mi­na się o szko­le­niu snaj­pe­rów. W grę wcho­dzi tu­taj swo­ista nie­chęć do strzel­ców wy­bo­ro­wych, obec­na za­rów­no wśród zwy­kłych żoł­nie­rzy, jak i de­cy­den­tów po­li­tycz­nych czy woj­sko­wych.

II woj­na świa­to­wa po­ka­za­ła wy­raź­nie, iż za ta­kie błę­dy pła­ci się naj­wyż­szą cenę. W 1940 roku Fi­no­wie za­da­li Ar­mii Czer­wo­nej tak wy­so­kie stra­ty, że hi­sto­ry­cy do chwi­li obec­nej nie mogą pre­cy­zyj­nie ich usta­lić. Naj­cie­kaw­sze było to, iż fiń­skie „ku­kuł­ki” mia­ły w po­cząt­kach kon­flik­tu za­le­d­wie 200 sztuk ka­ra­bi­nów wy­bo­ro­wych (z ce­low­ni­ka­mi optycz­ny­mi), na­to­miast Ro­sja­nie w sa­mym tyl­ko 1938 roku wy­pro­du­ko­wa­li ich 19 545 sztuk. Set­ki eg­zem­pla­rzy tej bro­ni do­sta­ły się po­tem w ręce Fi­nów, a ci po­tra­fi­li zro­bić z niej uży­tek.

Ro­sja­nie bar­dzo szyb­ko wy­cią­gnę­li wnio­ski z woj­ny z Fin­lan­dią i za­czę­li pro­fe­sjo­nal­nie szko­lić strzel­ców wy­bo­ro­wych. 20 mar­ca 1942 roku pod Mo­skwą utwo­rzo­no pierw­szą Cen­tral­ną Szko­łę In­struk­to­rów Snaj­per­skich, wy­pusz­cza­ją­cą spe­cja­li­stów o naj­wyż­szych umie­jęt­no­ściach. Jed­no­cze­śnie do­świad­cze­nie pierw­szych mie­się­cy woj­ny z Niem­ca­mi i znacz­ne stra­ty wśród wła­snych strzel­ców wy­bo­ro­wych wy­ka­za­ły, iż ta­kie cen­tral­ne kur­sy są po­trzeb­ne nie tyl­ko dla in­struk­to­rów, lecz i dla zwy­kłych snaj­pe­rów. 15 maja 1942 roku otwar­to przy tej sa­mej szko­le trzy­mie­sięcz­ne kur­sy dla sze­re­go­wych. Czas na­uki dla in­struk­to­rów to mi­ni­mum 6 mie­się­cy. Wy­so­ki po­ziom mi­strzo­stwa osią­ga­ły ko­bie­ty – snaj­per­ki. Do 1 stycz­nia 1942 roku pod­sta­wo­we kur­sy snaj­per­skie ukoń­czy­ło 14 819 ko­biet, a do kwiet­nia jesz­cze 39 941 strzel­ców. Cen­tral­na Szko­ła Snaj­pe­rów pro­wa­dzi­ła od­dziel­ne, trzy­mie­sięcz­ne kur­sy dla ko­biet. 21 maja 1943 roku po­wsta­ła Cen­tral­na Żeń­ska Szko­ła Snaj­per­ska. Krót­kie kur­sy snaj­per­skie pro­wa­dzo­ne w ra­mach ogól­ne­go prze­szko­le­nia woj­sko­we­go da­wa­ły tyl­ko pod­sta­wy wie­dzy, nie­mniej jed­nak licz­ba 428 335 prze­szko­lo­nych strzel­ców musi ro­bić wra­że­nie. Cen­tral­ną Szko­lę Snaj­pe­rów opu­ści­ło ogó­łem 9534 mi­strzów cel­ne­go ognia i wła­śnie ci żoł­nie­rze pre­zen­to­wa­li naj­wyż­sze umie­jęt­no­ści. Wie­lu z nich prze­szło do hi­sto­rii. Ka­pi­tan Iwan Si­do­ren­ko – po­nad 500 za­li­czo­nych tra­fień, Ni­ko­łaj Ilin – 494 tra­fie­nia, Fe­dor Ochłop­kow – 429 za­bi­tych ofi­ce­rów i żoł­nie­rzy. Lud­mi­ła Pa­wil­czen­ko – 309 sku­tecz­nych strza­łów, Alek­sandr Le­bie­diew – 307. Bo­ha­ter bi­twy sta­lin­gradz­kiej, Wa­si­lij Zaj­cew – 242 tra­fie­nia.

Po za­koń­cze­niu II woj­ny świa­to­wej Ro­sja­nie szyb­ko za­po­mnie­li o ko­niecz­no­ści szko­le­nia snaj­pe­rów, wy­co­fu­jąc od 1953 roku na­wet spor­to­we strze­la­nia snaj­per­skie (20 strza­łów w po­zy­cji le­żą­cej, dy­stans 600 me­trów) z pro­gra­mów mi­strzostw ZSRR. W re­zul­ta­cie Afga­ni­stan sta­no­wił dla Ro­sjan ko­lej­ną krwa­wą łaź­nię, a wa­lecz­ni gó­ra­le ze sta­ry­mi En­fiel­da­mi wzbu­dza­li wśród nich pa­nicz­ny strach. Nie­wie­le zresz­tą tam się na­uczy­li, bo­wiem jesz­cze więk­sze stra­ty od ognia snaj­pe­rów po­nie­śli w Cze­cze­nii. Uwa­ża się, iż pod­czas bo­jów pro­wa­dzo­nych w Cze­cze­nii w la­tach 1995–1996 aż 26% wszel­kich strat bez­pow­rot­nych na­stą­pi­ło na sku­tek ognia snaj­pe­rów. W 8 Kor­pu­sie Ar­mij­nym pod­czas walk o Gro­zny, w po­cząt­kach stycz­nia 1995 roku, za­bi­to pra­wie wszyst­kich ofi­ce­rów ma szcze­blu kom­pa­nii i plu­to­nu.

Cze­cze­ni mie­li w owym cza­sie 533 ka­ra­bi­ny wy­bo­ro­we SWD, jed­nak znacz­nie więk­szym sza­cun­kiem cie­szy­ły się jed­no­strza­ło­we ka­ra­bi­ny spor­to­we du­że­go ka­li­bru, w ro­dza­ju od­po­wied­ni­ków ZE­NI­TA czy MC. Broń ta, wraz z ce­low­ni­kiem optycz­nym o znacz­nych po­więk­sze­niach, po­zwa­la­ła ra­zić punk­to­we cele z chi­rur­gicz­ną pre­cy­zją, nie­do­stęp­ną dla se­ryj­nej bro­ni sa­mo­pow­ta­rzal­nej typu SWD.

Woł­go­gradz­ki kor­pus ge­ne­ra­ła Ro­chli­na tra­cił od ognia snaj­pe­rów do 30 lu­dzi dzien­nie. Po tym, jak do po­mo­cy we­zwa­no za­wo­do­wych snaj­pe­rów po­rucz­ni­ka Go­łu­die­wa (ze spec­na­zu – pod­od­dzia­łów spe­cjal­nych wojsk po­wietrz­no­de­san­to­wych), stra­ty spa­dły do dwóch żoł­nie­rzy dzien­nie.

W świat po­szły do­nie­sie­nia o na­jem­nych snaj­per­kach – bia­tlo­nist­kach z Pri­bał­ti­ki („bie­ły­je kał­got­ki”), któ­re w Cze­cze­nii po­lo­wa­ły na Ro­sjan z wy­so­kiej kla­sy bro­nią spor­to­wą. W więk­szo­ści przy­pad­ków są to tyl­ko nie­po­twier­dzo­ne le­gen­dy, po­dob­nie jak po­trzeb­ny so­wiec­kiej pro­pa­gan­dzie po­je­dy­nek Wa­si­li­ja Zaj­ce­wa z nie­miec­kim asem, ma­jo­rem Er­wi­nem Köni­giem. Barw­ne po­je­dyn­ki ro­syj­skich snaj­pe­rów są głów­nie dzie­łem pi­sa­rzy. Sami snaj­pe­rzy re­kru­to­wa­li się przede wszyst­kim spo­śród za­wo­do­wych my­śli­wych, czę­sto nie­pi­śmien­nych. Nie po­zo­sta­wia­li oni po so­bie żad­nych wspo­mnień.

Ame­ry­ka­nie w po­cząt­kach woj­ny w Wiet­na­mie rów­nież nie dys­po­no­wa­li od­po­wied­nią licz­bą strzel­ców wy­bo­ro­wych. Kor­pus Pie­cho­ty Mor­skiej szyb­ko jed­nak wy­cią­gnął wnio­ski i w środ­ku zimy 1965 roku po­wsta­ły pierw­sze szko­ły snaj­pe­rów. O ich sku­tecz­no­ści świad­czy pro­sty bi­lans: plu­ton roz­po­znaw­czo-snaj­per­ski 1 Dy­wi­zji przez sześć lat woj­ny wy­eli­mi­no­wał oko­ło 1750 par­ty­zan­tów Viet­con­gu, przy czym przez cały ten okres przez pod­od­dział prze­wi­nę­ło się tyl­ko 46 lu­dzi. Jed­nym z nich był sier­żant Car­los Ha­th­cock, któ­re­go nie trze­ba spe­cjal­nie przed­sta­wiać. Licz­ba 93 po­twier­dzo­nych i oko­ło 200 praw­do­po­dob­nych tra­fień mówi sama za sie­bie. Bi­lans zu­ży­cia amu­ni­cji przez snaj­pe­rów plu­to­nu był wy­jąt­ko­wo ni­ski – 1,5 na­bo­ju na każ­de­go za­bi­te­go par­ty­zan­ta.

Współ­cze­sny snaj­per łą­czy w so­bie umie­jęt­no­ści do­sko­na­łe­go żoł­nie­rza, my­śli­we­go i strzel­ca dłu­go­dy­stan­so­we­go. Jego rola sta­le ro­śnie, bo­wiem woj­ny na dużą ska­lę co­raz czę­ściej są wy­pie­ra­ne przez kon­flik­ty ni­skiej in­ten­syw­no­ści. W ta­kich kon­flik­tach snaj­per jest cen­niej­szy od kom­pa­nii zme­cha­ni­zo­wa­nej. War­to też wspo­mnieć, iż wła­sny snaj­per jest naj­lep­szym środ­kiem za­rad­czym prze­ciw­ko strzel­com wy­bo­ro­wym prze­ciw­ni­ka. Nikt już nie kwe­stio­nu­je jego roli tak­że w ope­ra­cjach an­ty­ter­ro­ry­stycz­nych. ■Snajperzy z .600 Nitro Express

W 1914 roku nie­miec­cy strzel­cy wy­bo­ro­wi, uzbro­je­ni przede wszyst­kim w dużą licz­bę sztu­ce­rów z opty­ką, skon­fi­sko­wa­nych my­śli­wym, po­wo­do­wa­li ol­brzy­mie stra­ty w bry­tyj­skich sze­re­gach. Woj­na po­zy­cyj­na sprzy­ja­ła ak­cjom snaj­per­skim. Sta­no­wi­ska strzel­ców wy­bo­ro­wych przy­go­to­wy­wa­no z wy­ko­rzy­ta­niem so­lid­nych tarcz sta­lo­wych. Mały otwór w tar­czy, umoż­li­wia­ją­cy wy­su­nię­cie lufy bro­ni i pro­wa­dze­nie ob­ser­wa­cji, chro­nio­ny był ob­ro­to­wą płyt­ką. Ta­kich po­zy­cji przy­go­to­wy­wa­no wie­le, roz­miesz­cza­jąc je re­gu­lar­nie, z re­gu­ły co 100 me­trów. Snaj­pe­rzy nie­miec­cy mo­gli więc wspie­rać się ogniem z sa­sied­nich sta­no­wisk. Po­nad­to przed­pier­sie ich oko­pów było plą­ta­ni­ną wor­ków z pia­skiem, ka­wał­ków bla­chy, gru­zu i kłę­bo­wisk dru­tu. Da­wa­ło to do­dat­ko­we szan­se na ukry­cie po­zy­cji, na­wet im­pro­wi­zo­wa­nej, choć oczy­wi­ście strzel­cy wy­bo­ro­wi po­cząt­ko­wej fazy woj­ny wo­le­li bar­dziej kom­for­to­we, sta­lo­we osło­ny.

An­gli­cy dys­po­no­wa­li głów­nie ka­ra­bi­na­mi Lee-En­field No. 1 Mk III, cał­kiem przy­zwo­itą i szyb­ko­strzel­ną bro­nią, ale bez praw­dzi­wej opty­ki, bo trud­no za taką uwa­żać przy­rząd typu Lat­tey. Strzał po­ci­skiem ka­li­bru .303 Bri­tish do gru­bej, pan­cer­nej pły­ty był nie­sku­tecz­ny, kula ry­ko­sze­to­wa­ła tyl­ko z prze­raź­li­wym świ­stem. Tra­fie­nie do­kład­nie w otwór strzel­ni­czy, w mo­men­cie gdy znaj­do­wał się tam strze­lec z bro­nią go­to­wą do strza­łu, było moż­li­we, ale bar­dzo trud­ne. Czę­ściej to śmia­łek do­sta­wał się pod ogień jed­ne­go lub dwóch nie­miec­kich snaj­pe­rów i koń­czył swe krót­kie ży­cie ze strza­ska­ną czasz­ką. Bry­tyj­czy­cy mie­li bar­dzo nie­wie­le wła­snych po­dob­nych sta­no­wisk.

Je­den z Niem­ców był wy­jąt­ko­wo sku­tecz­ny. Jego strza­ły po­wo­do­wa­ły może nie naj­więk­sze, ale za­wsze nie­od­wra­cal­ne stra­ty. Nie strze­lał czę­sto, nie­mniej każ­da jego kula bez­błęd­nie od­naj­dy­wa­ła cel. Wy­łu­ski­wał jed­ne­go, cza­sem dwóch żol­nie­rzy, po czym na pe­wien czas za­wie­szał dzia­łal­ność. Po­stę­po­wał zu­peł­nie ina­czej niż jego flan­ko­wi to­wa­rzy­sze, któ­rzy da­wa­li się ła­pać na pod­no­szo­ne heł­my czy wę­dru­ją­ce po­nad przed­pier­siem czap­ki. Tam­ci strze­la­li czę­sto i gę­sto, ten Nie­miec tyl­ko i wy­łącz­nie do w peł­ni roz­po­zna­ne­go celu. Do­kład­nie jak do­świad­czo­ny my­śli­wy, któ­ry nie może so­bie po­zwo­lić na pu­dło do gru­be­go, re­kor­do­we­go odyń­ca czy byka. Łow­ca wie, iż moc­ny dzik, raz spło­szo­ny hu­kiem wy­strza­łu, nie po­ja­wi się w tym sa­mym miej­scu przez dłuż­szy czas. Fryc wy­bie­rał więc cele jak sta­ry nem­rod, cza­sem spe­cjal­nie ośmie­lał wro­gów, mil­cząc zu­peł­nie przez parę dni. Gdy wszy­scy na­bie­ra­li pew­no­ści, iż po­legł albo się wy­niósł, brzmia­ło spo­koj­ne „tuk” jego Mau­se­ra i po­cisk ka­li­bru 7,92 mm ga­sił ko­lej­ne ży­cie. W koń­cu wszy­scy mie­li dość „ga­jo­we­go” (tak go ochrzczo­no), a żoł­nie­rze przyj­mo­wa­li za­kła­dy, z któ­re­go plu­to­nu po­cho­dził bę­dzie ko­lej­ny po­le­gły. Na­wet mo­ment otwar­cia prze­sło­ny za „jego” tar­czą był pra­wie nie­wi­docz­ny. Dla­cze­go? Otóż Nie­miec ko­chał łowy o świ­cie i zmierz­chu, a więc wte­dy, gdy zwierz ope­ru­je swo­bod­niej, a wi­docz­ność jest utrud­nio­na. To tak­że wska­zy­wa­ło na my­śli­we­go.

Pew­ne­go razu, po ko­lej­nym cel­nym strza­le ko­le­dzy za­bi­te­go nie wy­trzy­ma­li i ry­zy­ku­jąc ży­cie, ostrze­la­li sta­lo­wą tar­czę z kil­ku na­raz En­fiel­dów. „Ga­jo­wy” nie od­po­wie­dział ogniem, za to ode­zwa­ły się skrzy­dło­we sta­no­wi­ska snaj­per­skie. Je­den z bra­wu­ro­wych An­gli­ków zo­stał lek­ko ran­ny i na parę mie­się­cy mógł za­po­mnieć o woj­nie. Ostrzał przy­niósł tyl­ko je­den efekt – tar­cza fry­ca zo­sta­ła w nocy osło­nię­ta kil­ko­ma so­lid­ny­mi wor­ka­mi z pia­skiem. Może ja­kiś po­cisk wpadł przez strzel­ni­cę albo uszko­dził pły­tę i snaj­per ze­chciał do­dat­ko­wo ją za­bez­pie­czyć.

Bry­tyj­czy­cy w tym trud­nym okre­sie pra­wie nie dys­po­no­wa­li wspar­ciem ar­ty­le­rii, któ­ra dość szyb­ko mo­gła li­kwi­do­wać ta­kie za­gro­że­nie. Po­sta­no­wi­li więc po­ra­dzić so­bie w inny spo­sób.

Mi­ni­ster­stwo Woj­ny za­ku­pi­ło w owym cza­sie do­kład­nie 62 po­tęż­ne sztu­ce­ry lub wiel­ko­ka­li­bro­we eks­pres­sy (ła­ma­ną, dwu­lu­fo­wą broń du­żej mocy, z lu­fa­mi uło­żo­ny­mi w płasz­czyź­nie ho­ry­zon­tal­nej). Były one prze­zna­czo­ne do od­strza­łu przed­sta­wi­cie­li „wiel­kiej piąt­ki”, czy­li sło­ni, ba­wo­łów, no­so­roż­ców, lwów i lam­par­tów. Eks­press, by sku­tecz­nie ra­zić or­ga­ny we­wnętrz­ne moc­ne­go zwie­rza, mu­siał wpierw prze­bić war­stwę gru­bych mię­śni lub ko­ści.

Mo­gły to osią­gnąć tyl­ko mo­no­li­tycz­ne, twar­de po­ci­ski du­żych ka­li­brów, o po­tęż­nej ener­gii ki­ne­tycz­nej. Naj­więk­szy­mi moż­li­wo­ścia­mi dys­po­no­wa­ły czte­ry po­tęż­ne eks­pres­sy ka­li­bru .600 N.E. W prze­li­cze­niu z cali da­wa­ło to ka­li­ber 15 mm. Prócz nich w ręce bry­tyj­skich snaj­pe­rów tra­fi­ło 47 sztu­ce­rów ka­li­bru .450; czte­ry eks­pres­sy ka­li­bru .470 N.E.; je­den .475; czte­ry .500 N.E. i dwa ka­li­bru .577 N.E. Po­nad­to część ka­dry ofi­cer­skiej, zwłasz­cza po­lu­ją­cej wcze­śniej w In­diach czy Afry­ce, przy­wo­zi­ła wła­sną broń my­śliw­ską

Nie była to broń szcze­gól­nie cel­na, zwłasz­cza eks­pres­sy. Lufy były zju­sto­wa­ne tak, by biły pre­cy­zyj­nie tyl­ko na jed­nym dy­stan­sie, z re­gu­ły 75 lub 100 me­trów (jar­dów). Sku­pie­nie dwóch po­ci­sków w krę­gu o śred­ni­cy 3 cali (76 mm) na 75 me­trów było z re­gu­ły wszyst­kim, na co moż­na było li­czyć. Ta­kie sku­pie­nia wy­star­cza­ją z nad­wyż­ką, gdy ce­lem jest słoń czy ba­wół. Z za­ło­że­nia ich po­ci­ski mia­ły prze­bi­jać tar­cze ochron­ne nie­miec­kich sta­no­wisk, nie zaś tra­fiać w ich strzel­ni­ce. Do tego celu broń nada­wa­ła się świet­nie. Strze­la­nie na dal­szych dy­stan­sach nie było już pre­cy­zyj­ne, bo­wiem śred­nie punk­ty tra­fień z obu luf za­czy­na­ły się roz­jeż­dżać, w spo­sób krzy­żo­wy. Znacz­nie cel­niej­sze od eks­pres­sów były kla­sycz­ne re­pe­tie­ry na Afry­kę, na przy­kład ka­li­bru .416 Rig­by. Na­by­wa­no je pry­wat­nie, głów­nie czy­ni­li to ofi­ce­ro­wie o snaj­per­skim za­cię­ciu.

Na­bój .600 N.E., wpro­wa­dzo­ny w 1903 roku przez Jef­freya, był w owym cza­sie naj­sil­niej­szym na­bo­jem na sło­nie czy ba­wo­ły. Cha­rak­te­ry­zo­wał się łu­ską dłu­go­ści 76 mm, ła­dun­kiem pro­cho­wym rów­nym 6,48 g oraz po­ci­skiem o ma­sie 58,3 g. Pręd­kość po­cząt­ko­wa cięż­kiej kuli do­cho­dzi­ła do 590 m/s, zaś ener­gia ki­ne­tycz­na się­ga­ła 10 140 J. Pod­czas prób prze­pro­wa­dzo­nych przez Mi­ni­ster­stwo Woj­ny, jesz­cze przed wy­da­niem bro­ni na front, mo­no­li­tycz­ny, tępy po­cisk prze­bi­jał cen­ty­me­tro­wą pły­tę sta­lo­wą jak ma­sło. Gdy zaś jej na­wet nie prze­bił, na przy­kład przy nie­co sko­śnym tra­fie­niu, ła­mał pan­cerz na spo­rym od­cin­ku. Mu­sia­ło to znie­chę­cić klien­ta po dru­giej stro­nie do dal­szych snaj­per­skich za­baw, o ile oczy­wi­ście miał­by tyle szczę­ścia, by prze­żyć spo­tka­nie z .600 N.E.

Wła­śnie ten eks­press szy­ko­wa­no do roz­pra­wy z „ga­jo­wym”. An­gli­cy roz­wa­ża­li po­cząt­ko­wo uży­cie bro­ni ka­li­bru .470 N.E., tyl­ko z tego po­wo­du, iż .600 N.E. zła­mał oboj­czyk pierw­sze­mu z od­waż­nych, któ­ry ośmie­lił się eks­pe­ry­men­to­wać z tą bro­nią. Nie dla­te­go, iż ochot­nik na­le­żał do sła­be­uszy. Bry­tyj­czyk za­po­mniał, iż afry­kań­ska broń o tak moc­nym od­rzu­cie jest pro­jek­to­wa­na do strze­la­nia w po­zy­cji sto­jąc, osta­tecz­nie klę­cząc, ale ni­g­dy le­żąc, gdzie kol­ba może opie­rać się wprost na ko­ści. In­ży­nie­ro­wie z dum­nej fir­my Hol­land & Hol­land za­pew­ne ni­g­dy nie przy­pusz­cza­li, do cze­go jesz­cze może być wy­ko­rzy­sta­na ich eli­tar­na broń.

Po­sta­no­wio­no ostrze­lać sta­no­wi­sko Niem­ca tuż przed świ­tem, w po­rze, któ­rą pre­fe­ro­wał na swo­je łowy. Nie­któ­rzy ra­dzi­li cze­kać na jego strzał, ale było to zbyt ry­zy­kow­ne. Po pierw­sze, otwór w pły­cie „ga­jo­we­go” był za­sła­nia­ny na­tych­miast po strza­le i nie wie­dzia­no, czy ten da­lej tam sie­dział. Ra­czej nie, bo i po co? Po dru­gie, jego flan­ko­wi to­wa­rzy­sze tyl­ko cze­ka­li na ruch, jaki po­wo­do­wał w bry­tyj­skich oko­pach cel­ny strzał ich bar­dziej do­świad­czo­ne­go „kam­ra­ta”.

An­gli­cy do­szli w koń­cu do wnio­sku, iż wpa­ku­ją dwie kule ka­li­bru .600 w sta­lo­wą tar­czę Niem­ca do­kład­nie wte­dy, gdy wsta­ją­cy dzień spra­wi, iż da się ją do­brze roz­po­znać wzro­kiem. Mię­dzy pa­ro­ma wor­ka­mi z pia­skiem był spo­ry otwór, może 20×20 cm, i tam za­mie­rza­li ce­lo­wać. W tym cza­sie kaem Vic­ker­sa miał bić po dwóch są­sied­nich po­zy­cjach, ale do­pie­ro wte­dy, gdy pierw­szy po­cisk z ich sześć­set­ki się­gnie celu.

Z eks­pres­su miał strze­lać naj­sil­niej­szy chłop w plu­to­nie, wy­bra­ny z do­brych strzel­ców. Tego aku­rat ran­ka na przed­pier­siu ście­li­ła się mgła, osła­nia­jąc za­rów­no bry­tyj­skie, jak i nie­miec­kie li­nie. W koń­cu za­czę­ła za­ni­kać, szyb­ciej po stro­nie prze­ciw­ni­ka. Był to do­bry znak. Gdy tyl­ko tu­man od­sło­nił po­zy­cję Niem­ca, po­tęż­nym ba­sem ode­zwa­ła się sześć­set­ka. Po­cisk chy­ba nie tra­fił do­kład­nie w otwór, bo­wiem znad tar­czy pod­niósł się ob­łok ku­rzu i pia­chu. Cięż­ki Vic­kers za­czął na­tych­miast ogień osło­no­wy, bi­jąc dłu­gi­mi se­ria­mi. Dru­ga kula o ma­sie 58 gra­mów mu­sia­ła być bar­dziej cel­na, bo mimo ognia ka­emu sły­sza­no dźwięk dar­te­go me­ta­lu. An­glik za­ry­zy­ko­wał, szyb­ko prze­ła­do­wał broń i wpa­ko­wał w to miej­sce jesz­cze dwa po­ci­ski. I te praw­do­po­dob­nie tra­fi­ły, sły­chać było bo­wiem wy­raź­ny od­głos sil­nych ude­rzeń w stal. Je­den z wor­ków z pia­skiem wręcz się roz­padł. Spraw­dził się więc afry­kań­ski eks­press!

Było pra­wie pew­ne, iż „ga­jo­wy” nie żyje lub zo­stał ran­ny. Wszy­scy chcie­li w to wie­rzyć. Jego sta­no­wi­sko mil­cza­ło, tak­że na­stęp­ne­go dnia. Mi­nę­ły trzy ko­lej­ne dni i nic. Tak dłu­ga prze­rwa nie zda­rza­ła się ni­g­dy wcze­śniej. Ba, tak­że są­sie­dzi ze skrzy­deł wy­ci­szy­li swój ogień. Przez ty­dzień stra­ty od ognia snaj­pe­rów spa­dły na tym od­cin­ku do zera. Po­zy­cja Niem­ca, na­ru­szo­na ogniem z eks­pres­su, nie była po­pra­wia­na. Na­dal le­żał tam roz­dar­ty, od­rzu­co­ny w bok wo­rek.

Pew­ne­go ran­ka, gdy wszy­scy już pra­wie za­po­mnie­li o „ga­jo­wym”, po­cisk wy­strze­lo­ny z jego sta­no­wi­ska tra­fił w bark nie­ostroż­ne­go żoł­nie­rza. Dru­ga kula chy­bi­ła ko­lej­ne­go, do­słow­nie „o włos”. Nie­miec od­dał jesz­cze dwa strza­ły, na szczę­ście nie­cel­ne. Po­stę­po­wał dość nie­ra­cjo­nal­nie, ina­czej niż wcze­śniej. Szyb­ko ścią­gnię­to z po­wro­tem „sześć­set­kę” i ten sam strze­lec cze­kał, ob­ser­wu­jąc przez pe­ry­skop, kie­dy otwo­rzy się prze­sło­na w tar­czy. Gdy tyl­ko uj­rzał w niej prze­świt, wy­chy­lił się, by le­piej wy­ce­lo­wać. W tym mo­men­cie po­cisk z Mau­se­ra tra­fił go pod le­wym okiem, tuż po­ni­żej kra­wę­dzi heł­mu. Kula wy­rwa­ła tył czasz­ki. Szyb­ka, li­to­ści­wa śmierć. Żoł­nierz spadł na dno głę­bo­kiej tran­szei. Nikt nie prze­jął po nim cięż­kie­go eks­pres­su.

Ana­li­za tej ak­cji, wy­ko­na­na przez jed­ne­go ofi­ce­rów, a jesz­cze bar­dziej zba­da­nie kąta wlo­tu i wy­lo­tu ostat­nie­go po­ci­sku wy­ka­za­ły, iż ogień pro­wa­dzo­ny z po­zy­cji „ga­jo­we­go” miał praw­do­po­dob­nie tyl­ko zwa­bić An­gli­ka z po­tęż­nym eks­pres­sem. Dla­te­go wy­strze­lo­no z tego miej­sca aż czte­ry kule. Śmier­tel­ny strzał od­da­no z boku, z in­nej po­zy­cji.

Do­pie­ro po­źniej, bo wzię­ciu jeń­ców usta­lo­no, iż „ga­jo­wy” ani nie zgi­nął, ani nie zo­stał ran­ny. Ostrzał jego tar­czy był sku­tecz­ny, dwa po­ci­ski prze­bi­ły ją bez tru­du, je­den zaś, pew­nie osła­bio­ny po po­ko­na­niu wor­ka, spo­wo­do­wał wzdłuż­ne pęk­nię­cie pły­ty. Niem­ca w owym cza­sie nie było na po­zy­cji ognio­wej. Do­brze oce­nił mgłę i zszedł ze sta­no­wi­ska kwa­drans wcze­śniej. To z jego ini­cja­ty­wy wzmoc­nio­no po­tem punkt dru­gą sta­lo­wą tar­czą, za­ło­żo­ną od tyłu. Mię­dzy nie wsy­pa­no war­stwę zie­mi i pia­chu. Pra­ce wy­ko­ny­wa­no głów­nie w nocy, z peł­nym ma­sko­wa­niem. Taka po­zy­cja była zu­peł­nie od­por­na na ka­li­ber .600 N.E.

„Ga­jo­wy” po­sta­no­wił wy­raź­nie po­ka­zać An­gli­kom, iż ta­kiej znie­wa­gi nie pu­ści pła­zem. Prze­szedł więc na są­sied­nią po­zy­cję, zaj­mu­jąc im­pro­wi­zo­wa­ne sta­no­wi­sko w le­żą­cej bez­wład­nie ster­cie wor­ków. Swe­go go­rzej strze­la­ją­ce­go to­wa­rzy­sza wy­ko­rzy­stał jako przy­nę­tę. Na ko­men­dę ten ostat­ni roz­po­czął ostrzał bry­tyj­skich po­zy­cji, wła­śnie zza jego wzmoc­nio­nych tarcz. Jed­ne­go An­gli­ka na­wet tra­fił, co praw­da kiep­sko. Skrzy­wił się „ga­jo­wy” na ta­kie mar­no­wa­nie amu­ni­cji. Sam miał szan­se na po­ło­że­nie dwóch żoł­nie­rzy, w tym jed­ne­go ofi­ce­ra, bo tyl­ko ci no­si­li wąsy. Cze­kał jed­nak cier­pli­wie na „swo­je­go” chłop­ca, ze sztu­ce­rem na sło­nie. I do­cze­kał się. Gdy tyl­ko zo­ba­czył, jak An­glik pod­no­si cięż­ką, dwu­lu­fo­wą broń do oka, mięk­ko wci­snął spust. Wróg spadł do oko­pu. Co czuł w tym cza­sie? Triumf, sa­tys­fak­cję? Nie. On, sta­ry nie­miec­ki snaj­per, czuł zwy­kłą ludz­ką za­wiść. Sam ni­g­dy nie miał afry­kań­skie­go eks­pres­su ani nie po­lo­wał na sło­nie czy ba­wo­ły. Kładł do tej pory głów­nie je­le­nie i dzi­ki. Od­strze­lil ich całe set­ki. Nie­ste­ty, nie przy­no­si­ło mu to już ta­kiej ra­do­ści jak kie­dyś, gdy był gów­nia­rzem. Czy jed­nak strze­la­nie do nie­bez­piecz­nych ba­wo­łów mo­gło dać więk­szy za­strzyk ad­re­na­li­ny niż łowy na czło­wie­ka? Tego nie wie­dział na pew­no. Chciał­by jed­nak choć po­trzy­mać w dło­niach cięż­ki eks­press fir­my Hol­land & Hol­land. Ot, ma­rze­nie… Pew­nie kosz­tu­je wię­cej, niż był­bym w sta­nie za­ro­bić przez kil­ka lat – po­my­ślał. ■Centralna Żeńska Szkoła Snajperska

Więk­szość ro­syj­skich strzel­ców wy­bo­ro­wych, któ­rzy wal­czy­li pod­czas II woj­ny świa­to­wej, nie po­sia­da­ła od­po­wied­nie­go prze­szko­le­nia. Bar­dzo czę­sto zda­rza­ło się, iż broń snaj­per­ską otrzy­my­wał po pro­stu naj­lep­szy strze­lec w pod­od­dzia­le. Funk­cjo­no­wa­ło co praw­da wie­le bar­dzo krót­kich, pa­ro­dnio­wych kur­sów, pro­wa­dzo­nych po pro­stu „w polu” przez do­świad­czo­nych strzel­ców wy­bo­ro­wych, ale uczy­ły one wy­łącz­nie pod­staw rze­mio­sła. Jak wspo­mi­na Wa­si­lij Zaj­cew, któ­ry w Sta­lin­gra­dzie szko­lił mło­dych adep­tów tej sztu­ki, okres przy­go­to­wa­nia kan­dy­da­ta nie prze­kra­czał dwóch dni. Resz­tę wie­dzy snaj­pe­rzy zdo­by­wa­li w boju, o ile oczy­wi­ście zdo­ła­li prze­żyć. Sam Zaj­cew nie wsty­dzi się przy­znać, iż na­ukę strze­la­nia z bro­ni z opty­ką roz­po­czął de fac­to do­pie­ro 21 paź­dzier­ni­ka 1942 roku, kie­dy to otrzy­mał ka­ra­bin wy­bo­ro­wy z lu­ne­tą PU. Wcze­śniej po­słu­gi­wał się wy­łącz­nie Mo­si­nem z me­cha­nicz­ny­mi przy­rzą­da­mi ce­low­ni­czy­mi.

Duże stra­ty wśród so­wiec­kich snaj­pe­rów w la­tach 1941–1942 były oczy­wi­ście do­wo­dem nie­do­sta­tecz­nej ja­ko­ści kształ­ce­nia. Sy­tu­acja za­czę­ła się zmie­niać w 1943 roku, kie­dy to więk­szość du­żych jed­no­stek woj­sko­wych pro­wa­dzi­ła już wła­sne kur­sy snaj­per­skie. Naj­czę­ściej trwa­ły one od ty­go­dnia do trzech, naj­kró­cej w stre­fie przy­fron­to­wej. Jed­nak na­dal za­ska­ku­ją­cy wy­da­je się fakt, iż tak dużą wagę przy­kła­da­no do szko­le­nia ko­biet – snaj­pe­rek. Roz­kaz nr 0367 z 21 maja 1943 roku (Pri­kaz Nar­ko­ma­ta Obo­ro­ny So­ju­za SSR za No 0367 ot 21 maja 1943 goda) na­ka­zy­wał „do 25 lip­ca 1943 roku sfor­mo­wać na ba­zie żeń­skich kur­sów strzel­ców wy­bo­ro­wych przy Głów­nej Szko­le In­struk­to­rów Snaj­per­skich Cen­tral­ną Żeń­ską Szko­łę Snaj­per­ską (w oryg. Cen­tral­na­ja, Żen­ska­ja Szko­ła Snaj­pier­skoj Pad­ga­tow­ki) w skła­dzie dwóch ba­ta­lio­nów. Do­bór prze­pro­wa­dzić z ochot­ni­czek – ko­biet w wie­ku do 25 lat, z wy­kształ­ce­niem nie niż­szym niż 7 klas, przy­go­to­wy­wa­nych wcze­śniej w snaj­per­skich, kom­so­mol­skich pod­od­dzia­łach WSIE­OBU­CZA1)”.

------------------------------------------------------------------------

1) Podstawowe, powszechne kursy strzeleckie, prowadzone także z wykorzystaniem broni wyborowej.

Ko­men­dan­tem szko­ły zo­sta­ła mia­no­wa­na Nora Paw­łow­na Cze­go­da­je­wa, ab­sol­went­ka Aka­de­mii Woj­sko­wej im. Frun­ze­go, oso­ba z du­żym do­świad­cze­niem wo­jen­nym, zdo­by­tym m.in. pod­czas woj­ny do­mo­wej w Hisz­pa­nii. N.P. Cze­go­da­je­wa w po­cząt­kach II woj­ny świa­to­wej or­ga­ni­zo­wa­ła żeń­skie puł­ki lot­ni­cze („noc­ne wiedź­my”).

Cen­tral­na Żeń­ska Szko­ła Snaj­per­ska funk­cjo­no­wa­ła przez 27 mie­się­cy. W tym cza­sie prze­pro­wa­dzo­no trzy peł­ne na­bo­ry, przy czym naj­licz­niej­szy był dru­gi (aż 887 kur­san­tek). Pro­wa­dzo­no też kil­ka kur­sów spe­cjal­nych. Wła­ści­we szko­le­nie strzel­ców wy­bo­ro­wych za­czy­na­ło się tuż po przy­się­dze i trwa­ło przez peł­ne sześć mie­się­cy. Za­ska­ki­wał wy­so­ki po­ziom kształ­ce­nia, zwłasz­cza jak na wa­run­ki woj­ny.

Skąd wy­wo­dzi­li się wy­kła­dow­cy? Wszy­scy bez wy­jąt­ku mie­li spo­re do­świad­cze­nie wo­jen­ne. Wie­lu in­struk­to­rów przy­by­wa­ło wprost ze szpi­ta­li woj­sko­wych; byli to snaj­pe­rzy, któ­rzy od­nie­śli cięż­kie rany i ze wzglę­du na trwa­ły uszczer­bek na zdro­wiu nie mo­gli już wró­cić na front. Sze­fem szko­le­nia ognio­we­go był ma­jor Ni­ko­łaj Gre­go­rie­wicz Kre­pe, czło­wiek nie­zwy­kły, mistrz ka­ra­bi­nu, któ­ry uczył strze­la­nia nie­prze­rwa­nie od 1928 roku.

Kre­pe wy­ma­gał, by ka­ra­bi­ny wy­bo­ro­we SWT-40 i Mo­sin 91/30 roz­kła­dać i skła­dać z za­wią­za­ny­mi ocza­mi, na czas. Uczył w wa­run­kach po­lo­wych bły­ska­wicz­ne­go usu­wa­nia za­cięć. Z pro­sty­mi Mo­si­na­mi pro­ble­mu nie było, ale ka­pry­śna i dość skom­pli­ko­wa­na kon­struk­cyj­nie „sa­mo­za­riad­ka” To­ka­rie­wa po­cząt­ko­wo spra­wia­ła dziew­czę­tom spo­ro kło­po­tów. Ma­jor wy­ma­gał od wszyst­kich wy­jąt­ko­wej dba­ło­ści o broń. Wia­do­mo – kto nie po­tra­fi dbać o ka­ra­bin bar­dziej niż o sie­bie, ni­g­dy nie bę­dzie do­brym snaj­pe­rem. Szcze­gól­ną uwa­gę przy­wią­zy­wał do opty­ki, nie tyl­ko do ce­low­ni­ka optycz­ne­go, ale i lor­net­ki czy pe­ry­sko­pu. Co cie­ka­we, pierw­szy strzał z bro­ni wy­bo­ro­wej kur­sant­ki od­da­wa­ły do­pie­ro po paru mie­sią­cach wy­tę­żo­nej na­uki. Nie­zwy­kłą wręcz wagę przy­kła­da­no do okre­śla­nia wła­ści­wej od­le­gło­ści do celu. Przy strze­la­niu do od­da­lo­nych ce­lów punk­to­wych na­wet nie­wiel­ki błąd w oce­nie od­le­gło­ści (rzę­du za­le­d­wie 50 m) skut­ko­wał pu­dłem. Stan­dar­dem szko­ły było, iż po­mył­ka w oce­nie dy­stan­su nie prze­kra­cza­ła 10%. Kre­pe wy­pra­co­wał wła­sne, ory­gi­nal­ne me­to­dy oce­ny pręd­ko­ści wia­tru i ru­chu celu, uczył szyb­kie­go, wręcz in­tu­icyj­ne­go wy­li­cza­nia i wpro­wa­dza­nia po­pra­wek. Kur­sant­ki tre­no­wa­ły sztu­kę pro­wa­dze­nia ob­ser­wa­cji, wy­ko­ny­wa­ły set­ki ćwi­czeń po­pra­wia­ją­cych ostrość wi­dze­nia.

Ma­sko­wa­nia i przy­go­to­wa­nia po­zy­cji ognio­wych uczy­li wy­łącz­nie snaj­pe­rzy fron­to­wi, nie­rzad­ko mi­strzo­wie z kil­ku­dzie­się­cio­ma za­li­czo­ny­mi tra­fie­nia­mi. Każ­da z adep­tek mu­sia­ła wie­lo­krot­nie wy­ko­ny­wać za­sad­ni­cze, za­pa­so­we i po­zor­ne sta­no­wi­ska ognio­we. Za­li­cza­no tyl­ko ta­kie, któ­rych nie wy­kry­ły wpraw­ne oczy in­struk­to­rów. Kur­sant­ki uczy­ły się pro­wa­dze­nia ognia z każ­dej po­sta­wy strze­lec­kiej, za­rów­no w na­tar­ciu, jak i w obro­nie. Dużą wagę przy­kła­da­no do skry­te­go prze­miesz­cza­nia się, głów­nie czoł­ga­niem przez peł­za­nie. Na te­re­nie po­li­go­nu były bu­dyn­ki, tak więc tre­no­wa­no rów­nież wal­kę w te­re­nie zur­ba­ni­zo­wa­nym. Do mi­ni­mum ogra­ni­czo­no za­ję­cia teo­re­tycz­ne, pro­wa­dzo­ne w wy­god­nych, ko­sza­ro­wych wa­run­kach. Adept­ki sztu­ki snaj­per­skiej non stop były w polu, nie­za­leż­nie od po­go­dy. Strzel­ni­ca znaj­do­wa­ła się sie­dem ki­lo­me­trów od ko­szar. Tę od­le­głość po­ko­ny­wa­no albo szyb­kim mar­szem – w przy­pad­ku prze­miesz­cza­nia się z peł­nym wy­po­sa­że­niem – albo po pro­stu bie­giem.

Wy­szko­le­nie ognio­we boj­ców Kra­snoj Ar­mii pod­czas II woj­ny świa­to­wej przed­sta­wia­ło dużo do ży­cze­nia. Czę­sto rolę in­struk­to­ra peł­nił po pro­stu to­wa­rzysz bro­ni. Trze­ba jed­nak za­zna­czyć, iż w żad­nym ra­zie nie do­ty­czy­ło to kur­san­tek szko­ły snaj­per­skiej. Każ­da z nich mu­sia­ła za­li­czać strze­la­nia z ręcz­nych i cięż­kich ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych, a na­wet z rusz­nic prze­ciw­pan­cer­nych Dieg­ta­rie­wa i Si­mo­no­wa. Dziew­czy­ny uczy­ły się tak­że wal­czyć z czoł­ga­mi za po­mo­cą gra­na­tów prze­ciw­pan­cer­nych i bu­te­lek z ben­zy­ną. Pod­czas szko­le­nia uczo­no je ob­słu­gi kom­pa­nij­nych gra­nat­ni­ków oraz za­po­zna­wa­no z bro­nią nie­miec­ką, w tym przede wszyst­kim z ka­ra­bi­nem wy­bo­ro­wym Mau­se­ra. Cie­ka­wost­ką jest fakt, iż tuż po wpro­wa­dze­niu na uzbro­je­nie We­hr­mach­tu sa­mo­pow­ta­rzal­ne­go ka­ra­bi­nu G43 z ce­low­ni­kiem optycz­nym parę eg­zem­pla­rzy zna­la­zło się w CŻSS, a kur­sant­ki mia­ły oka­zję po­zna­nia moc­nych i sła­bych stron tej kon­struk­cji.

I choć snaj­per rzad­ko wal­czy wręcz, dziew­czę­ta tre­no­wa­ły tak­że wal­kę na ba­gne­ty. Umia­ły po­słu­gi­wać się no­żem i ło­pat­ką sa­per­ską, któ­ra jak wia­do­mo słu­ży nie tyl­ko do przy­go­to­wa­nia po­zy­cji. Ba, uczo­no na­wet pod­staw sztu­ki sa­per­skiej, w tym sta­wia­nia min.

Kur­sant­ki mia­ły oka­zję ucze­nia się od naj­lep­szych. Kil­ka wy­kła­dów pro­wa­dzi­ła na przy­kład Lud­mi­ła Paw­li­czen­ko, któ­rej za­li­czo­no 309 sku­tecz­nych tra­fień. Lud­mi­ła pre­fe­ro­wa­ła broń sa­mo­pow­ta­rzal­ną (SWT-40 z opty­ką PU), a więk­szość cel­nych strza­łów od­da­wa­ła z dy­stan­su po­ni­żej 300 me­trów. Czę­stym go­ściem był tak­że zna­ko­mi­ty strze­lec i snaj­per Wła­di­mir Pcze­lin­cew; ten z ko­lei uni­kał bro­ni wy­bo­ro­wej To­ka­rie­wa jak ognia. Było to nie­ra­cjo­nal­ne – sam przy­zna­wał, że woli „trie­chli­nij­kę” tyl­ko dla­te­go, iż jest bar­dzo pro­sta. Pcze­lin­cew do­wo­dził kom­pa­nią kur­san­tów w Cen­tral­nej Mę­skiej Szko­le In­struk­to­rów Snaj­per­skich. Do­świad­cze­nie bo­jo­we ta­kich wy­kła­dow­ców było nie do prze­ce­nie­nia.

Ostat­nim eta­pem szko­le­nia był marsz (z peł­nym ob­cią­że­niem), pro­wa­dzo­ny na dy­stan­sie 70 ki­lo­me­trów. Pod­czas tego for­sow­ne­go ćwi­cze­nia tak­tycz­ne­go kur­sant­ki za­li­cza­ły sze­reg strze­lań, w wa­run­kach mak­sy­mal­nie zbli­żo­nych do bo­jo­wych.

Ko­niec szko­le­nia w CŻSS po­łą­czo­ny był ze zda­wa­niem sze­re­gu trud­nych eg­za­mi­nów. Za­li­cza­no m.in. re­gu­la­mi­ny, to­po­gra­fię i tak­ty­kę, ale naj­waż­niej­sze były oczy­wi­ście strze­la­nia kon­tro­l­ne. Tak na mar­gi­ne­sie, wie­lu nam współ­cze­snych kpi so­bie z ka­ra­bi­nów wy­bo­ro­wych Mo­si­na wzo­ru 91/30, jesz­cze wię­cej z ce­low­ni­ka PU, o śmiesz­nych jak na dzi­siej­sze cza­sy pa­ra­me­trach: 3,5×21. Nie taki zły był ten sprzęt. Snaj­per­ski Mo­sin miał lufę wy­ko­na­ną znacz­nie le­piej od stan­dar­do­wej. Uzy­ski­wa­ne z nie­go pa­ra­me­try były kil­ka­krot­nie lep­sze od tych, ja­kie za­pew­niał „zwy­kły” mo­del z lufą 730 mm. Wie­lu mi­ło­śni­ków Mo­si­nów na­by­wa ta­nie de­mo­bi­lo­we ka­ra­bi­ny wzo­ru 91/30, osa­dza na nich ory­gi­nal­ne lu­ne­ty PU lub PE i… naj­czę­ściej dzi­wi się nie­zbyt wy­szu­ka­ny­mi wy­ni­ka­mi. Ka­be­ki ro­bio­ne spe­cjal­nie dla strzel­ców wy­bo­ro­wych (zwłasz­cza pro­duk­cji do 1941 roku) strze­la­ły znacz­nie le­piej. Wy­bo­ro­wy 91/30 da­wał sku­pie­nie rzę­du 1 MOA – 3 cm/100 m, zaś zwy­kły tyl­ko 3–5 MOA (9–15 cm/100 m).

Eg­za­min koń­co­wy ze strze­la­nia był ar­cy­trud­ny. Kur­sant­ki mu­sia­ły bez­błęd­nie tra­fiać z od­le­gło­ści 1000 me­trów w tar­czę typu „ce­ka­em” (dwie gło­wy obok sie­bie, nie­peł­ne po­pier­sie), z 800 me­trów do tar­czy „bie­gną­ce­go”, z 500 me­trów do po­pier­sia, a z 250 me­trów do pe­ry­sko­pu…

Naj­lep­sze ab­sol­went­ki były na­gra­dza­ne bro­nią wy­bo­ro­wą. Po za­koń­cze­niu jed­ne­go z kur­sów fa­brycz­nie nowe, snaj­per­skie Mo­si­ny tra­fi­ły do rąk Klau­dii Priad­ko, Alek­san­dry Szlia­cho­wej i Zi­naj­dy Po­po­wej.

Znacz­na część obec­nych strzel­ców wy­bo­ro­wych mia­ła­by pro­blem z tra­fia­niem ce­lów na tych dy­stan­sach na­wet z po­więk­sze­nia 8×. Ba, więk­szość strzel­ców szu­ka już po­więk­szeń rzę­du 16–24×. Przy­po­mnij­my – Ro­sjan­ki uży­wa­ły lu­net o trzy­ipół­krot­nym po­więk­sze­niu, z nie­cen­tral­ną siat­ką nr 1, gdzie bel­ki bocz­ne i grot były (de­li­kat­nie rzecz uj­mu­jąc) moc­no za gru­be. Ta­kich sia­tek do ce­lów woj­sko­wych prak­tycz­nie nikt już nie wy­ko­rzy­stu­je. Je­dy­ną, bar­dzo zresz­tą istot­ną za­le­tą tej opty­ki była wy­jąt­ko­wa wy­trzy­ma­łość me­cha­nicz­na. I oczy­wi­ście pro­sto­ta ob­słu­gi. A wady? Wie­le, przede wszyst­kim fa­tal­na pre­cy­zja na­staw. Je­den klik na bęb­nie ko­rek­cyj­nym zmie­niał śred­ni punkt tra­fie­nia (ŚPT) o… 50 cen­ty­me­trów na dy­stan­sie 500 me­trów.

W swo­jej ko­lek­cji mia­łem kil­ka snaj­per­skich Mo­si­nów i pa­ro­krot­nie pró­bo­wa­łem zmie­rzyć się z wy­ma­ga­nia­mi, ja­kim mu­sia­ły spro­stać ab­sol­went­ki Cen­tral­nej Żeń­skiej Szko­ły Snaj­per­skiej. Na tych sa­mych dy­stan­sach usta­wia­łem tar­cze. Nie uda­ło się uzy­skać za­li­czeń na­wet przy do­brze do­bra­nej amu­ni­cji i pra­wie bez­wietrz­nej po­go­dzie. Nie było żad­ne­go pro­ble­mu tyl­ko z tra­fia­niem po­pier­sia na 500 me­trów. Resz­ta strza­łów na po­da­nych dy­stan­sach była sku­tecz­na naj­wy­żej w 40–50%. Cóż, przy­wykł człek do pre­cy­zyj­nej bro­ni, w ro­dza­ju Stey­ra SSG 69, któ­re­mu, by cel­nie tra­fiał, trze­ba tyl­ko nie prze­szka­dzać. Naj­słab­szym ele­men­tem „ro­syj­skiej ukła­dan­ki” (broń – na­bój – opty­ka – strze­lec) była moim zda­niem lu­ne­ta PU. Cel typu „stan­ko­woj pu­le­miot” z dy­stan­su ki­lo­me­tra wi­dać fa­tal­nie, dol­na bel­ka po pro­stu go prze­sła­nia. Sam ka­ra­bin wy­bo­ro­wy Mo­si­na po­zwa­lał tra­fiać cele z ki­lo­me­tra, tak­że na­bój był do­sta­tecz­nie moc­ny (lep­szy od .308 Win.), choć oczy­wi­ście amu­ni­cję trze­ba było sta­ran­nie wy­se­lek­cjo­no­wać. Wy­star­czy drob­ny eks­pe­ry­ment – za­stą­pie­nie ce­low­ni­ka PU na przy­kład tak­tycz­nym IOR-em 10×56. Wy­ni­ki sku­pie­nia ule­ga­ją na­tych­mia­sto­wej, znacz­nej po­pra­wie. Tym więk­szy sza­cu­nek na­le­ży się ro­syj­skim snaj­per­kom, któ­re do­ko­ny­wa­ły cu­dów z tak nie­do­sko­na­łym sprzę­tem optycz­nym.

Wśród kur­san­tek krą­ży­ły licz­ne opo­wie­ści o wi­zy­tach waż­nych na­czel­ni­ków z po­lit­biu­ra, któ­re ofi­cjal­nie, rzecz ja­sna, nie po­szły „w eter”. Oj, cią­gnę­ło ge­ne­ra­łów do żeń­skich ba­ta­lio­nów… Po­noć je­den z nich przez pół go­dzi­ny sta­rał się wy­kryć za­ma­sko­wa­ną parę snaj­pe­rek na sta­no­wi­sku w szcze­rym polu. Nie uda­ło się, choć in­struk­tor, star­szy­na po­dał mu do­kład­ny dy­stans do ich po­zy­cji ognio­wej. „Tu ni­ko­go nie ma” – orzekł w koń­cu. „Czy w ta­kim ra­zie »to­wa­riszcz gie­nie­rał« za­ry­zy­ku­je czap­kę?” – za­py­tał in­struk­tor. „Tak” – od­rzekł zdu­mio­ny na­czal­nik. Wkrót­ce pięk­na pa­pa­cha spo­czę­ła na wy­so­kim koł­ku, a ge­ne­rał do­stał moż­li­wość wy­kry­cia sta­no­wi­ska po zdra­dza­ją­cym go bły­sku wy­strza­łu. Czap­ka zy­ska­ła szy­kow­ny wy­wietrz­nik, a na­czal­nik… i wte­dy po­zy­cji nie wy­krył. Za­żą­dał jesz­cze jed­ne­go strza­łu, ale star­szy­na się nie zgo­dził. Ci, co strze­la­ją dwa razy z jed­ne­go sta­no­wi­ska, dłu­go nie po­ży­ją.

Wkrót­ce po za­koń­cze­niu II woj­ny świa­to­wej za­po­mnia­no w Ro­sji o kształ­ce­niu snaj­pe­rek. Ta­kie są pra­wi­dło­wo­ści cza­su po­ko­ju. Uwa­ża się, iż prze­cięt­ny ro­syj­ski snaj­per, za­nim po­legł, wy­eli­mi­no­wał przy­naj­mniej kil­ku­na­stu Niem­ców. Ła­two więc w przy­bli­że­niu wy­li­czyć, ilu ger­mań­skich wo­jow­ni­ków tra­fi­ło do mi­tycz­nej Wal­ha­lii za spra­wą mło­dych ab­sol­wen­tek Cen­tral­nej Żeń­skiej Szko­ły Snaj­per­skiej. ■
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: