Snajperzy. Antologia opowiadań - ebook
Snajperzy. Antologia opowiadań - ebook
Naszą firmą jest wojna, a produktem śmierć.
Snajper? Perfekcyjnie wyszkolony żołnierz. Zimny, opanowany, bardzo doświadczony. Nierzadko łączy swoją funkcję z prowadzeniem rozpoznania, stając się narzędziem doskonałym.
Niniejsza książka zawiera zbiór wszystkich opowiadań Marka Czerwińskiego o strzelcach wyborowych i snajperach. Do tej pory były one zamieszczane w innych pozycjach książkowych (m.in. ?Snajperzy. Wczoraj i dziś?, ?Pojedynki snajperskie? czy ?Czas snajperów?). Nadszedł czas, by zebrać je i wydać jako antologię. Znalazło się w niej także kilka nowych opowiadań (w tym jedno dotyczące czasów zbrodni popełnionych przez UPA na polskiej ludności Wołynia).
Fragment szkolenia snajperów: Na świecie jest wiele karabinów. Ale przed Tobą leży Twój karabin. Jest najlepszy spośród wszystkich, które znasz. Jest najlepszy, bo jest Twój. Jest Twoim przyjacielem, być może jedynym, który zawsze pozostanie Ci wierny. Twój karabin musi być zawsze gotowy do strzału. Jest Twoim życiem i śmiercią, łącznikiem między światami żywych i umarłych. Jesteś myśliwym, może ostatnim prawdziwym wojownikiem. Nie szukaj wielkiej chwały. Masz tylko wrogów po tamtej stronie i milczącą tolerancję wśród swoich. Za błąd zapłacisz własnym życiem. Ale to Ciebie będą się obawiać. Ty sprawisz, że strach sparaliżuje wszystkich. Będziesz nieprzenikniony jak mrok i groźny jak wąż. Będziesz cierpliwy i skuteczny. Każdy Twój strzał będzie jak wyrok, jak uderzenie pioruna znikąd?
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65904-37-9 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niniejsza ksiażka zawiera zbiór moich wszystkich opowiadań o strzelcach wyborowych i snajperach. Do tej pory były one zamieszczone w innych pozycjach książkowych (m.in. „Snajperzy. Wczoraj i dziś”, „Pojedynki snajperskie” czy „Czas snajperów”). Od wydania większości książek minęło już kilkanaście lat. Od dawna nie było wznowień czy dodruków. Nadszedł czas, by wszystkie opowiadania zebrać i wydać jako antologię. Prosili o to liczni czytelnicy, dla których poprzednie pozycje były już nieosiągalne. W tym czasie napisałem kilka nowych opowiadań (w tym jedno dotyczące czasów zbrodni popełnionych przez UPA na polskiej ludności Wołynia).
Opowiadania zostały ujęte w porządku chronologicznym, od okresu I wojny światowej do czasów prawie współczesnych. Powinno to ułatwić ich odbiór. Starałem się unikać skomplikowanego, fachowego słownictwa. Wszystko po to, by mógł je przyswoić także bardzo młody czytelnik. Życzę przyjemnej lektury. ■Snajperzy – historia i dzień dzisiejszy
Młodzi ludzie fascynują się umiejętnościami strzelców wyborowych. Nie ma w tym nic dziwnego. Kilku wybitnych snajperów zyskało niezwykłą sławę.
Oto zawód dla mnie – myśli niejeden młody człowiek. Życie jednak nie jest scenariuszem filmowym ani książką sensacyjną, a trudy tej profesji są niewyobrażalne. Tysiące strzelców wyborowych działało i będzie działać zupełnie bezimiennie. Sława spada głównie na dowódców. Snajper rzadko bywa modelowym bohaterem, nie jest rycerzem pola walki. To żaden mściciel, tylko zimny, sprawny i logiczny aż do bólu rzemieślnik. Etaty snajperów są stosunkowo nisko opłacane, nie jest to więc zajęcie dla kogoś, kto chce robić karierę w wojsku czy policji. Strzelcy wyborowi nieczęsto są oficerami.
Kim jest więc przeszkolony strzelec z karabinem wyborowym?
Hemingway napisał kiedyś: „Kto raz zapolował na człowieka i sprawiło mu to przyjemność, już nigdy nie będzie dbał o nic innego”. Wojskowy snajper w pewnym sensie jest myśliwym współczesnego pola walki. Nie na darmo na bramie wejściowej do jednej ze szkół strzelców wyborowych znajdował się napis: „Naszą firmą jest wojna, jedynym produktem śmierć”.
Strzelec wyborowy czy snajper to perfekcyjnie wyszkoleni żołnierze. Zimni, opanowani, bardzo doświadczeni. Nie ma tu miejsca na emocje, bo te zakłócają logiczne myślenie. Nierzadko łączą swoją funkcję z prowadzeniem rozpoznania. Snajper – zwiadowca to połączenie prawie idealne.
Prawdziwego snajpera cechuje odpowiedni stosunek do karabinu wyborowego – doskonałego narzędzia jego pracy. Podczas nauki rzemiosła, na wszystkich etapach szkolenia strzeleckiego starałem się od początku wpoić żołnierzom miłość i wielki szacunek do broni. Nikt, kto nie jest w stanie dbać o broń bardziej niż o siebie, nie zostanie strzelcem precyzyjnym. Dlaczego?
Na świecie jest wiele karabinów. Lepszych i gorszych, nowoczesnych i przestarzałych. Takich, które strzelają bardzo precyzyjnie, i takich, których można użyć tylko do walki z bliskiego dystansu. Ale przed Tobą leży Twój karabin. Jest najlepszy spośród wszystkich, które znasz. Jest najlepszy, bo jest Twój. Wybrałeś go. Jest Twoim przyjacielem, być może jedynym, który zawsze pozostanie Ci wierny. Nigdy nie zapominaj o tym. Dbaj o niego jak o najlepszego druha. Twój karabin musi być zawsze gotowy do strzału. Miej go pod ręką w każdej chwili. Twoja broń świadczy o Tobie, jest Twoim życiem i śmiercią. To łącznik między światami żywych i umarłych.
Wybrałeś trudną profesję snajpera. Przed Tobą setki godzin żmudnej nauki, ale i tak prawdziwą wiedzę zdobędziesz dopiero w polu. Jesteś myśliwym, może ostatnim prawdziwym wojownikiem. Nie szukaj wielkiej chwały. Masz tylko wrogów po tamtej stronie i milczącą tolerancję wśród swoich. Za błąd zapłacisz własnym życiem. Ale to Ciebie będą się obawiać. Ty sprawisz, że strach sparaliżuje wszystkich. Będziesz nieprzenikniony jak mrok i groźny jak wąż. Będziesz cierpliwy i skuteczny. Każdy Twój strzał będzie jak wyrok, jak uderzenie pioruna znikąd. Aby tak się stało, musisz osiągnąć jedność ze swoim karabinem. Jeden organizm, jedna krew. To właśnie Twój karabin – karabin strzelca wyborowego.
Warto zdawać sobie sprawę, iż zawód ten wymaga lat nauki i wyrzeczeń, a końca szkolenia nigdy nie widać. Snajper, podobnie jak lekarz czy prawnik, musi uczyć się cały czas, choćby po to, by przeciwnik nie zaskoczył go lepszym sprzętem czy umiejętnościami. Filmy nie pokazują ciemnej strony zawodu – a są nimi robactwo oraz nie godziny, ale dni spędzane na stanowiskach ogniowych, w bezruchu, ciągłym napięciu i gotowości do strzału. Snajper, podobnie jak saper, myli się tylko raz. Pomyłka popełniona przez policyjnego snajpera często kończy się dla niego wyrokiem skazującym. Wojskowy snajper za błąd płaci własnym życiem. Potrzeby fizjologiczne nierzadko trzeba załatwiać w spodnie. Tych, którzy szukali wygód lub ustronnych miejsc w tej profesji, dawno już nie ma – po prostu zginęli.
Strzelec wyborowy jest żołnierzem o najwyższych kwalifikacjach, ale i obiektem, na który poluje równie doświadczony, a często i lepszy przeciwnik. Straty wśród snajperów na polu walki są z reguły wysokie. W Normandii w 1944 roku w niektórych pododdziałach alianckich zginęli prawie wszyscy strzelcy wyborowi, a charakter ich ran postrzałowych wykazywał niezbicie, iż starli się z myśliwymi lepszymi od siebie.
Statystyka pokazuje, iż na wojnie niełatwo jest zabić wroga. Podczas II wojny światowej skuteczne trafienie osiągano kosztem 25 tysięcy wystrzelonych pocisków. Podczas wojny w Korei do zabicia żołnierza zużywano 50 tysięcy nabojów, a w Wietnamie już ponad 200 tysięcy. Z tymi danymi wyjątkowo silnie kontrastują rachunki zużycia amunicji przez snajperów. Strzelec precyzyjny potrzebuje średnio 1,3 naboju dla wyeliminowania przeciwnika. Rachunek jest prosty, ale statystyka nie oddaje kosztów szkolenia snajpera. Potrzeba wielu lat ćwiczeń, aby go wyszkolić. Dobrych strzelców oczywiście nigdy nie brakuje. Nie wystarczy jednak dać im do ręki karabin z celownikiem optycznym. Tacy „snajperzy” są pierwsi na listach ofiar. Dopóki celem jest zwykły, szeregowy żołnierz, wszystko wydaje się łatwe, ale gdy zetkną się z profesjonalistą, staną się kolejnym, suchym wpisem w jego wykazie skutecznych trafień. Kim więc jest strzelec wyborowy?
To mistrz celnego ognia, człowiek, który do perfekcji zgłębił sztukę kamuflażu. Opanowany, cierpliwy, doskonale wyszkolony. Między samotnym łowcą wyczekującym godzinami w zasiadce na pojawienie się grubego zwierza a snajperem nie ma – wbrew pozorom – zbyt wielu różnic. Dobry myśliwy, zżyty z naturą, jest idealnym materiałem na strzelca wyborowego. Oczywiście, musi się jeszcze wiele nauczyć, ale najczęściej potrafi celnie strzelać, zna podstawy sztuki maskowania i jest zdolny do długiego, skrytego oczekiwania na pojawienie się celu. Karabin wyborowy od dobrego sztucera myśliwskiego klasy Varmint różnią tylko drugorzędne szczegóły. Skuteczny myśliwy jest w stanie „położyć” każdy punktowy cel na dystansie do 300–400 metrów, a sztucer z ciężką lufą bije lepiej od karabinu Dragunowa. Snajper wojskowy strzela oczywiście na jeszcze dalsze dystanse i poluje na znacznie groźniejszą zwierzynę, która potrafi odpowiedzieć ogniem.
Termin „sniper” w słownikach języka angielskiego kojarzy się z bekasem (ang. snipe), niewielkim, czujnym ptakiem, trudnym do trafienia. Polowanie na bekasy stało się ulubionym sportem brytyjskich oficerów w Indiach. Początkowo terminem tym określano świetnych, doświadczonych strzelców, którzy potrafili skrycie podejść ptaka i trafić go pierwszym strzałem.
Historia snajperów jest oczywiście stara jak świat, a pierwszym biblijnym strzelcem wyborowym był już Dawid, który pociskiem z procy powalił Goliata. 21 października 1805 roku admirał Horatio Nelson padł od pojedynczej kuli. My jednak skupmy się wyłącznie na broni gwintowanej, wyposażonej w celownik optyczny. Pierwsze wzmianki o wykorzystaniu optyki do celnego strzelania z broni palnej pojawiły się w traktacie „Magister Naturae et Artis”, wydanym w 1684 roku. W 1702 roku opublikowano dzieło „Oculus Artificiales Teledioptricus”, w którym dość precyzyjnie opisano taki celownik. Fryderyk Wielki w swoich pamiętnikach pisał, iż w 1737 roku strzelał z broni gwintowanej wyposażonej w celownik optyczny. Rozwój profesji snajperskiej w dzisiejszym rozumieniu tego słowa jest jednak logicznie związany z połową XIX wieku, gdy zaczęto seryjnie produkować karabiny z zamkiem kapiszonowym, wyposażone fabrycznie w celownik optyczny. Podczas wojny domowej w USA (1861–1865) karabiny tego typu były z sukcesem wykorzystywane przez obie strony. Pułkownik Berdan stworzył nawet pułk złożony z najlepszych strzelców, a kandydaci przechodzili surowy test strzelecki: z 200 jardów (183 metrów) musieli „ułożyć” dziesięć strzałów w kręgu o średnicy 25 centymetrów. Do legendy przeszły angielskie karabiny Whitwortha z gwintem poligonalnym, czy bezsprzecznie bardziej znane, ale gorzej strzelające Sharpsy. Karabin Whitwortha dawał skupienie pięciu strzałów w granicach 11,43 centymetrów na dystansie 500 jardów (457 metrów). Nawet obecnie nie wszystkie karabiny strzelców wyborowych są w stanie z nim konkurować.
Wojna domowa w Stanach Zjednoczonych pokazała znaczenie celnego ognia strzelców wyborowych także w aspekcie psychologicznym. Szczególnie wysokie straty wśród generałów i starszych oficerów uzmysłowiły wszystkim, że wojny dżentelmenów odeszły do historii. Snajperzy sprawili, iż żołnierz nie czuł się bezpiecznie nawet kilkaset metrów za linią frontu. Był to już terror snajperski, choć nikt jeszcze nie używał tego terminu.
Burowie podczas wojen z Anglią (1899–1901) nie mieli broni ściśle snajperskiej. Jednak ich umiejętności strzeleckie, połączone z wykorzystaniem świetnych karabinów Mausera kalibru 7×57 sprawiły, iż w pełni zasłużyli na to miano. W jednej z bitew na każdych 11 zabitych szeregowych angielskiej armii przypadał martwy oficer, co nie zdarzyło się w żadnej z wcześniejszych wojen. Gdyby Burowie mieli celowniki teleskopowe, bilans strat Anglików byłby wielokrotnie większy. Walka prowadzona metodami półpartyzanckimi, częste zasadzki ogniowe i znaczne dystanse prowadzenia ognia sprzyjały Burom.
Największy rozwój strzelectwa wyborowego przypada jednak na okres I wojny światowej. Wojna pozycyjna, długotrwałe ugrzęźnięcie obu stron w okopach sprzyjały przede wszystkim snajperom. W końcu pierwszego roku wojny Niemcy mieli już w linii ponad 20 tysięcy karabinów Mausera z celownikami optycznymi. Na front trafiły wszystkie sztucery myśliwskie z optyką. Mając do sześciu snajperów w kompanii piechoty, Niemcy dysponowali znaczną przewagą w tej dziedzinie. Straty Francuzów i Anglików były początkowo bardzo duże i niszczące morale; tym bardziej, iż dla snajpera najlepsze na froncie były ciche dni, gdy wojska zalegały w pozornym bezruchu. Niemieccy snajperzy zbliżali się do okopów i strzelali na kilkaset metrów w głąb pozycji, zabijając amunicyjnych, łączników czy artylerzystów. Jedyne rozwiązanie stanowiło szybkie przeszkolenie i wysyłanie na przedpole własnych snajperów, co jednak przy braku dobrych celowników optycznych nie było sprawą prostą.
Niestety, w większości armii po zakończeniu konfliktu zapomina się o szkoleniu snajperów. W grę wchodzi tutaj swoista niechęć do strzelców wyborowych, obecna zarówno wśród zwykłych żołnierzy, jak i decydentów politycznych czy wojskowych.
II wojna światowa pokazała wyraźnie, iż za takie błędy płaci się najwyższą cenę. W 1940 roku Finowie zadali Armii Czerwonej tak wysokie straty, że historycy do chwili obecnej nie mogą precyzyjnie ich ustalić. Najciekawsze było to, iż fińskie „kukułki” miały w początkach konfliktu zaledwie 200 sztuk karabinów wyborowych (z celownikami optycznymi), natomiast Rosjanie w samym tylko 1938 roku wyprodukowali ich 19 545 sztuk. Setki egzemplarzy tej broni dostały się potem w ręce Finów, a ci potrafili zrobić z niej użytek.
Rosjanie bardzo szybko wyciągnęli wnioski z wojny z Finlandią i zaczęli profesjonalnie szkolić strzelców wyborowych. 20 marca 1942 roku pod Moskwą utworzono pierwszą Centralną Szkołę Instruktorów Snajperskich, wypuszczającą specjalistów o najwyższych umiejętnościach. Jednocześnie doświadczenie pierwszych miesięcy wojny z Niemcami i znaczne straty wśród własnych strzelców wyborowych wykazały, iż takie centralne kursy są potrzebne nie tylko dla instruktorów, lecz i dla zwykłych snajperów. 15 maja 1942 roku otwarto przy tej samej szkole trzymiesięczne kursy dla szeregowych. Czas nauki dla instruktorów to minimum 6 miesięcy. Wysoki poziom mistrzostwa osiągały kobiety – snajperki. Do 1 stycznia 1942 roku podstawowe kursy snajperskie ukończyło 14 819 kobiet, a do kwietnia jeszcze 39 941 strzelców. Centralna Szkoła Snajperów prowadziła oddzielne, trzymiesięczne kursy dla kobiet. 21 maja 1943 roku powstała Centralna Żeńska Szkoła Snajperska. Krótkie kursy snajperskie prowadzone w ramach ogólnego przeszkolenia wojskowego dawały tylko podstawy wiedzy, niemniej jednak liczba 428 335 przeszkolonych strzelców musi robić wrażenie. Centralną Szkolę Snajperów opuściło ogółem 9534 mistrzów celnego ognia i właśnie ci żołnierze prezentowali najwyższe umiejętności. Wielu z nich przeszło do historii. Kapitan Iwan Sidorenko – ponad 500 zaliczonych trafień, Nikołaj Ilin – 494 trafienia, Fedor Ochłopkow – 429 zabitych oficerów i żołnierzy. Ludmiła Pawilczenko – 309 skutecznych strzałów, Aleksandr Lebiediew – 307. Bohater bitwy stalingradzkiej, Wasilij Zajcew – 242 trafienia.
Po zakończeniu II wojny światowej Rosjanie szybko zapomnieli o konieczności szkolenia snajperów, wycofując od 1953 roku nawet sportowe strzelania snajperskie (20 strzałów w pozycji leżącej, dystans 600 metrów) z programów mistrzostw ZSRR. W rezultacie Afganistan stanowił dla Rosjan kolejną krwawą łaźnię, a waleczni górale ze starymi Enfieldami wzbudzali wśród nich paniczny strach. Niewiele zresztą tam się nauczyli, bowiem jeszcze większe straty od ognia snajperów ponieśli w Czeczenii. Uważa się, iż podczas bojów prowadzonych w Czeczenii w latach 1995–1996 aż 26% wszelkich strat bezpowrotnych nastąpiło na skutek ognia snajperów. W 8 Korpusie Armijnym podczas walk o Grozny, w początkach stycznia 1995 roku, zabito prawie wszystkich oficerów ma szczeblu kompanii i plutonu.
Czeczeni mieli w owym czasie 533 karabiny wyborowe SWD, jednak znacznie większym szacunkiem cieszyły się jednostrzałowe karabiny sportowe dużego kalibru, w rodzaju odpowiedników ZENITA czy MC. Broń ta, wraz z celownikiem optycznym o znacznych powiększeniach, pozwalała razić punktowe cele z chirurgiczną precyzją, niedostępną dla seryjnej broni samopowtarzalnej typu SWD.
Wołgogradzki korpus generała Rochlina tracił od ognia snajperów do 30 ludzi dziennie. Po tym, jak do pomocy wezwano zawodowych snajperów porucznika Gołudiewa (ze specnazu – pododdziałów specjalnych wojsk powietrznodesantowych), straty spadły do dwóch żołnierzy dziennie.
W świat poszły doniesienia o najemnych snajperkach – biatlonistkach z Pribałtiki („biełyje kałgotki”), które w Czeczenii polowały na Rosjan z wysokiej klasy bronią sportową. W większości przypadków są to tylko niepotwierdzone legendy, podobnie jak potrzebny sowieckiej propagandzie pojedynek Wasilija Zajcewa z niemieckim asem, majorem Erwinem Königiem. Barwne pojedynki rosyjskich snajperów są głównie dziełem pisarzy. Sami snajperzy rekrutowali się przede wszystkim spośród zawodowych myśliwych, często niepiśmiennych. Nie pozostawiali oni po sobie żadnych wspomnień.
Amerykanie w początkach wojny w Wietnamie również nie dysponowali odpowiednią liczbą strzelców wyborowych. Korpus Piechoty Morskiej szybko jednak wyciągnął wnioski i w środku zimy 1965 roku powstały pierwsze szkoły snajperów. O ich skuteczności świadczy prosty bilans: pluton rozpoznawczo-snajperski 1 Dywizji przez sześć lat wojny wyeliminował około 1750 partyzantów Vietcongu, przy czym przez cały ten okres przez pododdział przewinęło się tylko 46 ludzi. Jednym z nich był sierżant Carlos Hathcock, którego nie trzeba specjalnie przedstawiać. Liczba 93 potwierdzonych i około 200 prawdopodobnych trafień mówi sama za siebie. Bilans zużycia amunicji przez snajperów plutonu był wyjątkowo niski – 1,5 naboju na każdego zabitego partyzanta.
Współczesny snajper łączy w sobie umiejętności doskonałego żołnierza, myśliwego i strzelca długodystansowego. Jego rola stale rośnie, bowiem wojny na dużą skalę coraz częściej są wypierane przez konflikty niskiej intensywności. W takich konfliktach snajper jest cenniejszy od kompanii zmechanizowanej. Warto też wspomnieć, iż własny snajper jest najlepszym środkiem zaradczym przeciwko strzelcom wyborowym przeciwnika. Nikt już nie kwestionuje jego roli także w operacjach antyterrorystycznych. ■Snajperzy z .600 Nitro Express
W 1914 roku niemieccy strzelcy wyborowi, uzbrojeni przede wszystkim w dużą liczbę sztucerów z optyką, skonfiskowanych myśliwym, powodowali olbrzymie straty w brytyjskich szeregach. Wojna pozycyjna sprzyjała akcjom snajperskim. Stanowiska strzelców wyborowych przygotowywano z wykorzytaniem solidnych tarcz stalowych. Mały otwór w tarczy, umożliwiający wysunięcie lufy broni i prowadzenie obserwacji, chroniony był obrotową płytką. Takich pozycji przygotowywano wiele, rozmieszczając je regularnie, z reguły co 100 metrów. Snajperzy niemieccy mogli więc wspierać się ogniem z sasiednich stanowisk. Ponadto przedpiersie ich okopów było plątaniną worków z piaskiem, kawałków blachy, gruzu i kłębowisk drutu. Dawało to dodatkowe szanse na ukrycie pozycji, nawet improwizowanej, choć oczywiście strzelcy wyborowi początkowej fazy wojny woleli bardziej komfortowe, stalowe osłony.
Anglicy dysponowali głównie karabinami Lee-Enfield No. 1 Mk III, całkiem przyzwoitą i szybkostrzelną bronią, ale bez prawdziwej optyki, bo trudno za taką uważać przyrząd typu Lattey. Strzał pociskiem kalibru .303 British do grubej, pancernej płyty był nieskuteczny, kula rykoszetowała tylko z przeraźliwym świstem. Trafienie dokładnie w otwór strzelniczy, w momencie gdy znajdował się tam strzelec z bronią gotową do strzału, było możliwe, ale bardzo trudne. Częściej to śmiałek dostawał się pod ogień jednego lub dwóch niemieckich snajperów i kończył swe krótkie życie ze strzaskaną czaszką. Brytyjczycy mieli bardzo niewiele własnych podobnych stanowisk.
Jeden z Niemców był wyjątkowo skuteczny. Jego strzały powodowały może nie największe, ale zawsze nieodwracalne straty. Nie strzelał często, niemniej każda jego kula bezbłędnie odnajdywała cel. Wyłuskiwał jednego, czasem dwóch żolnierzy, po czym na pewien czas zawieszał działalność. Postępował zupełnie inaczej niż jego flankowi towarzysze, którzy dawali się łapać na podnoszone hełmy czy wędrujące ponad przedpiersiem czapki. Tamci strzelali często i gęsto, ten Niemiec tylko i wyłącznie do w pełni rozpoznanego celu. Dokładnie jak doświadczony myśliwy, który nie może sobie pozwolić na pudło do grubego, rekordowego odyńca czy byka. Łowca wie, iż mocny dzik, raz spłoszony hukiem wystrzału, nie pojawi się w tym samym miejscu przez dłuższy czas. Fryc wybierał więc cele jak stary nemrod, czasem specjalnie ośmielał wrogów, milcząc zupełnie przez parę dni. Gdy wszyscy nabierali pewności, iż poległ albo się wyniósł, brzmiało spokojne „tuk” jego Mausera i pocisk kalibru 7,92 mm gasił kolejne życie. W końcu wszyscy mieli dość „gajowego” (tak go ochrzczono), a żołnierze przyjmowali zakłady, z którego plutonu pochodził będzie kolejny poległy. Nawet moment otwarcia przesłony za „jego” tarczą był prawie niewidoczny. Dlaczego? Otóż Niemiec kochał łowy o świcie i zmierzchu, a więc wtedy, gdy zwierz operuje swobodniej, a widoczność jest utrudniona. To także wskazywało na myśliwego.
Pewnego razu, po kolejnym celnym strzale koledzy zabitego nie wytrzymali i ryzykując życie, ostrzelali stalową tarczę z kilku naraz Enfieldów. „Gajowy” nie odpowiedział ogniem, za to odezwały się skrzydłowe stanowiska snajperskie. Jeden z brawurowych Anglików został lekko ranny i na parę miesięcy mógł zapomnieć o wojnie. Ostrzał przyniósł tylko jeden efekt – tarcza fryca została w nocy osłonięta kilkoma solidnymi workami z piaskiem. Może jakiś pocisk wpadł przez strzelnicę albo uszkodził płytę i snajper zechciał dodatkowo ją zabezpieczyć.
Brytyjczycy w tym trudnym okresie prawie nie dysponowali wsparciem artylerii, która dość szybko mogła likwidować takie zagrożenie. Postanowili więc poradzić sobie w inny sposób.
Ministerstwo Wojny zakupiło w owym czasie dokładnie 62 potężne sztucery lub wielkokalibrowe ekspressy (łamaną, dwulufową broń dużej mocy, z lufami ułożonymi w płaszczyźnie horyzontalnej). Były one przeznaczone do odstrzału przedstawicieli „wielkiej piątki”, czyli słoni, bawołów, nosorożców, lwów i lampartów. Ekspress, by skutecznie razić organy wewnętrzne mocnego zwierza, musiał wpierw przebić warstwę grubych mięśni lub kości.
Mogły to osiągnąć tylko monolityczne, twarde pociski dużych kalibrów, o potężnej energii kinetycznej. Największymi możliwościami dysponowały cztery potężne ekspressy kalibru .600 N.E. W przeliczeniu z cali dawało to kaliber 15 mm. Prócz nich w ręce brytyjskich snajperów trafiło 47 sztucerów kalibru .450; cztery ekspressy kalibru .470 N.E.; jeden .475; cztery .500 N.E. i dwa kalibru .577 N.E. Ponadto część kadry oficerskiej, zwłaszcza polującej wcześniej w Indiach czy Afryce, przywoziła własną broń myśliwską
Nie była to broń szczególnie celna, zwłaszcza ekspressy. Lufy były zjustowane tak, by biły precyzyjnie tylko na jednym dystansie, z reguły 75 lub 100 metrów (jardów). Skupienie dwóch pocisków w kręgu o średnicy 3 cali (76 mm) na 75 metrów było z reguły wszystkim, na co można było liczyć. Takie skupienia wystarczają z nadwyżką, gdy celem jest słoń czy bawół. Z założenia ich pociski miały przebijać tarcze ochronne niemieckich stanowisk, nie zaś trafiać w ich strzelnice. Do tego celu broń nadawała się świetnie. Strzelanie na dalszych dystansach nie było już precyzyjne, bowiem średnie punkty trafień z obu luf zaczynały się rozjeżdżać, w sposób krzyżowy. Znacznie celniejsze od ekspressów były klasyczne repetiery na Afrykę, na przykład kalibru .416 Rigby. Nabywano je prywatnie, głównie czynili to oficerowie o snajperskim zacięciu.
Nabój .600 N.E., wprowadzony w 1903 roku przez Jeffreya, był w owym czasie najsilniejszym nabojem na słonie czy bawoły. Charakteryzował się łuską długości 76 mm, ładunkiem prochowym równym 6,48 g oraz pociskiem o masie 58,3 g. Prędkość początkowa ciężkiej kuli dochodziła do 590 m/s, zaś energia kinetyczna sięgała 10 140 J. Podczas prób przeprowadzonych przez Ministerstwo Wojny, jeszcze przed wydaniem broni na front, monolityczny, tępy pocisk przebijał centymetrową płytę stalową jak masło. Gdy zaś jej nawet nie przebił, na przykład przy nieco skośnym trafieniu, łamał pancerz na sporym odcinku. Musiało to zniechęcić klienta po drugiej stronie do dalszych snajperskich zabaw, o ile oczywiście miałby tyle szczęścia, by przeżyć spotkanie z .600 N.E.
Właśnie ten ekspress szykowano do rozprawy z „gajowym”. Anglicy rozważali początkowo użycie broni kalibru .470 N.E., tylko z tego powodu, iż .600 N.E. złamał obojczyk pierwszemu z odważnych, który ośmielił się eksperymentować z tą bronią. Nie dlatego, iż ochotnik należał do słabeuszy. Brytyjczyk zapomniał, iż afrykańska broń o tak mocnym odrzucie jest projektowana do strzelania w pozycji stojąc, ostatecznie klęcząc, ale nigdy leżąc, gdzie kolba może opierać się wprost na kości. Inżynierowie z dumnej firmy Holland & Holland zapewne nigdy nie przypuszczali, do czego jeszcze może być wykorzystana ich elitarna broń.
Postanowiono ostrzelać stanowisko Niemca tuż przed świtem, w porze, którą preferował na swoje łowy. Niektórzy radzili czekać na jego strzał, ale było to zbyt ryzykowne. Po pierwsze, otwór w płycie „gajowego” był zasłaniany natychmiast po strzale i nie wiedziano, czy ten dalej tam siedział. Raczej nie, bo i po co? Po drugie, jego flankowi towarzysze tylko czekali na ruch, jaki powodował w brytyjskich okopach celny strzał ich bardziej doświadczonego „kamrata”.
Anglicy doszli w końcu do wniosku, iż wpakują dwie kule kalibru .600 w stalową tarczę Niemca dokładnie wtedy, gdy wstający dzień sprawi, iż da się ją dobrze rozpoznać wzrokiem. Między paroma workami z piaskiem był spory otwór, może 20×20 cm, i tam zamierzali celować. W tym czasie kaem Vickersa miał bić po dwóch sąsiednich pozycjach, ale dopiero wtedy, gdy pierwszy pocisk z ich sześćsetki sięgnie celu.
Z ekspressu miał strzelać najsilniejszy chłop w plutonie, wybrany z dobrych strzelców. Tego akurat ranka na przedpiersiu ścieliła się mgła, osłaniając zarówno brytyjskie, jak i niemieckie linie. W końcu zaczęła zanikać, szybciej po stronie przeciwnika. Był to dobry znak. Gdy tylko tuman odsłonił pozycję Niemca, potężnym basem odezwała się sześćsetka. Pocisk chyba nie trafił dokładnie w otwór, bowiem znad tarczy podniósł się obłok kurzu i piachu. Ciężki Vickers zaczął natychmiast ogień osłonowy, bijąc długimi seriami. Druga kula o masie 58 gramów musiała być bardziej celna, bo mimo ognia kaemu słyszano dźwięk dartego metalu. Anglik zaryzykował, szybko przeładował broń i wpakował w to miejsce jeszcze dwa pociski. I te prawdopodobnie trafiły, słychać było bowiem wyraźny odgłos silnych uderzeń w stal. Jeden z worków z piaskiem wręcz się rozpadł. Sprawdził się więc afrykański ekspress!
Było prawie pewne, iż „gajowy” nie żyje lub został ranny. Wszyscy chcieli w to wierzyć. Jego stanowisko milczało, także następnego dnia. Minęły trzy kolejne dni i nic. Tak długa przerwa nie zdarzała się nigdy wcześniej. Ba, także sąsiedzi ze skrzydeł wyciszyli swój ogień. Przez tydzień straty od ognia snajperów spadły na tym odcinku do zera. Pozycja Niemca, naruszona ogniem z ekspressu, nie była poprawiana. Nadal leżał tam rozdarty, odrzucony w bok worek.
Pewnego ranka, gdy wszyscy już prawie zapomnieli o „gajowym”, pocisk wystrzelony z jego stanowiska trafił w bark nieostrożnego żołnierza. Druga kula chybiła kolejnego, dosłownie „o włos”. Niemiec oddał jeszcze dwa strzały, na szczęście niecelne. Postępował dość nieracjonalnie, inaczej niż wcześniej. Szybko ściągnięto z powrotem „sześćsetkę” i ten sam strzelec czekał, obserwując przez peryskop, kiedy otworzy się przesłona w tarczy. Gdy tylko ujrzał w niej prześwit, wychylił się, by lepiej wycelować. W tym momencie pocisk z Mausera trafił go pod lewym okiem, tuż poniżej krawędzi hełmu. Kula wyrwała tył czaszki. Szybka, litościwa śmierć. Żołnierz spadł na dno głębokiej transzei. Nikt nie przejął po nim ciężkiego ekspressu.
Analiza tej akcji, wykonana przez jednego oficerów, a jeszcze bardziej zbadanie kąta wlotu i wylotu ostatniego pocisku wykazały, iż ogień prowadzony z pozycji „gajowego” miał prawdopodobnie tylko zwabić Anglika z potężnym ekspressem. Dlatego wystrzelono z tego miejsca aż cztery kule. Śmiertelny strzał oddano z boku, z innej pozycji.
Dopiero poźniej, bo wzięciu jeńców ustalono, iż „gajowy” ani nie zginął, ani nie został ranny. Ostrzał jego tarczy był skuteczny, dwa pociski przebiły ją bez trudu, jeden zaś, pewnie osłabiony po pokonaniu worka, spowodował wzdłużne pęknięcie płyty. Niemca w owym czasie nie było na pozycji ogniowej. Dobrze ocenił mgłę i zszedł ze stanowiska kwadrans wcześniej. To z jego inicjatywy wzmocniono potem punkt drugą stalową tarczą, założoną od tyłu. Między nie wsypano warstwę ziemi i piachu. Prace wykonywano głównie w nocy, z pełnym maskowaniem. Taka pozycja była zupełnie odporna na kaliber .600 N.E.
„Gajowy” postanowił wyraźnie pokazać Anglikom, iż takiej zniewagi nie puści płazem. Przeszedł więc na sąsiednią pozycję, zajmując improwizowane stanowisko w leżącej bezwładnie stercie worków. Swego gorzej strzelającego towarzysza wykorzystał jako przynętę. Na komendę ten ostatni rozpoczął ostrzał brytyjskich pozycji, właśnie zza jego wzmocnionych tarcz. Jednego Anglika nawet trafił, co prawda kiepsko. Skrzywił się „gajowy” na takie marnowanie amunicji. Sam miał szanse na położenie dwóch żołnierzy, w tym jednego oficera, bo tylko ci nosili wąsy. Czekał jednak cierpliwie na „swojego” chłopca, ze sztucerem na słonie. I doczekał się. Gdy tylko zobaczył, jak Anglik podnosi ciężką, dwulufową broń do oka, miękko wcisnął spust. Wróg spadł do okopu. Co czuł w tym czasie? Triumf, satysfakcję? Nie. On, stary niemiecki snajper, czuł zwykłą ludzką zawiść. Sam nigdy nie miał afrykańskiego ekspressu ani nie polował na słonie czy bawoły. Kładł do tej pory głównie jelenie i dziki. Odstrzelil ich całe setki. Niestety, nie przynosiło mu to już takiej radości jak kiedyś, gdy był gówniarzem. Czy jednak strzelanie do niebezpiecznych bawołów mogło dać większy zastrzyk adrenaliny niż łowy na człowieka? Tego nie wiedział na pewno. Chciałby jednak choć potrzymać w dłoniach ciężki ekspress firmy Holland & Holland. Ot, marzenie… Pewnie kosztuje więcej, niż byłbym w stanie zarobić przez kilka lat – pomyślał. ■Centralna Żeńska Szkoła Snajperska
Większość rosyjskich strzelców wyborowych, którzy walczyli podczas II wojny światowej, nie posiadała odpowiedniego przeszkolenia. Bardzo często zdarzało się, iż broń snajperską otrzymywał po prostu najlepszy strzelec w pododdziale. Funkcjonowało co prawda wiele bardzo krótkich, parodniowych kursów, prowadzonych po prostu „w polu” przez doświadczonych strzelców wyborowych, ale uczyły one wyłącznie podstaw rzemiosła. Jak wspomina Wasilij Zajcew, który w Stalingradzie szkolił młodych adeptów tej sztuki, okres przygotowania kandydata nie przekraczał dwóch dni. Resztę wiedzy snajperzy zdobywali w boju, o ile oczywiście zdołali przeżyć. Sam Zajcew nie wstydzi się przyznać, iż naukę strzelania z broni z optyką rozpoczął de facto dopiero 21 października 1942 roku, kiedy to otrzymał karabin wyborowy z lunetą PU. Wcześniej posługiwał się wyłącznie Mosinem z mechanicznymi przyrządami celowniczymi.
Duże straty wśród sowieckich snajperów w latach 1941–1942 były oczywiście dowodem niedostatecznej jakości kształcenia. Sytuacja zaczęła się zmieniać w 1943 roku, kiedy to większość dużych jednostek wojskowych prowadziła już własne kursy snajperskie. Najczęściej trwały one od tygodnia do trzech, najkrócej w strefie przyfrontowej. Jednak nadal zaskakujący wydaje się fakt, iż tak dużą wagę przykładano do szkolenia kobiet – snajperek. Rozkaz nr 0367 z 21 maja 1943 roku (Prikaz Narkomata Oborony Sojuza SSR za No 0367 ot 21 maja 1943 goda) nakazywał „do 25 lipca 1943 roku sformować na bazie żeńskich kursów strzelców wyborowych przy Głównej Szkole Instruktorów Snajperskich Centralną Żeńską Szkołę Snajperską (w oryg. Centralnaja, Żenskaja Szkoła Snajpierskoj Padgatowki) w składzie dwóch batalionów. Dobór przeprowadzić z ochotniczek – kobiet w wieku do 25 lat, z wykształceniem nie niższym niż 7 klas, przygotowywanych wcześniej w snajperskich, komsomolskich pododdziałach WSIEOBUCZA1)”.
------------------------------------------------------------------------
1) Podstawowe, powszechne kursy strzeleckie, prowadzone także z wykorzystaniem broni wyborowej.
Komendantem szkoły została mianowana Nora Pawłowna Czegodajewa, absolwentka Akademii Wojskowej im. Frunzego, osoba z dużym doświadczeniem wojennym, zdobytym m.in. podczas wojny domowej w Hiszpanii. N.P. Czegodajewa w początkach II wojny światowej organizowała żeńskie pułki lotnicze („nocne wiedźmy”).
Centralna Żeńska Szkoła Snajperska funkcjonowała przez 27 miesięcy. W tym czasie przeprowadzono trzy pełne nabory, przy czym najliczniejszy był drugi (aż 887 kursantek). Prowadzono też kilka kursów specjalnych. Właściwe szkolenie strzelców wyborowych zaczynało się tuż po przysiędze i trwało przez pełne sześć miesięcy. Zaskakiwał wysoki poziom kształcenia, zwłaszcza jak na warunki wojny.
Skąd wywodzili się wykładowcy? Wszyscy bez wyjątku mieli spore doświadczenie wojenne. Wielu instruktorów przybywało wprost ze szpitali wojskowych; byli to snajperzy, którzy odnieśli ciężkie rany i ze względu na trwały uszczerbek na zdrowiu nie mogli już wrócić na front. Szefem szkolenia ogniowego był major Nikołaj Gregoriewicz Krepe, człowiek niezwykły, mistrz karabinu, który uczył strzelania nieprzerwanie od 1928 roku.
Krepe wymagał, by karabiny wyborowe SWT-40 i Mosin 91/30 rozkładać i składać z zawiązanymi oczami, na czas. Uczył w warunkach polowych błyskawicznego usuwania zacięć. Z prostymi Mosinami problemu nie było, ale kapryśna i dość skomplikowana konstrukcyjnie „samozariadka” Tokariewa początkowo sprawiała dziewczętom sporo kłopotów. Major wymagał od wszystkich wyjątkowej dbałości o broń. Wiadomo – kto nie potrafi dbać o karabin bardziej niż o siebie, nigdy nie będzie dobrym snajperem. Szczególną uwagę przywiązywał do optyki, nie tylko do celownika optycznego, ale i lornetki czy peryskopu. Co ciekawe, pierwszy strzał z broni wyborowej kursantki oddawały dopiero po paru miesiącach wytężonej nauki. Niezwykłą wręcz wagę przykładano do określania właściwej odległości do celu. Przy strzelaniu do oddalonych celów punktowych nawet niewielki błąd w ocenie odległości (rzędu zaledwie 50 m) skutkował pudłem. Standardem szkoły było, iż pomyłka w ocenie dystansu nie przekraczała 10%. Krepe wypracował własne, oryginalne metody oceny prędkości wiatru i ruchu celu, uczył szybkiego, wręcz intuicyjnego wyliczania i wprowadzania poprawek. Kursantki trenowały sztukę prowadzenia obserwacji, wykonywały setki ćwiczeń poprawiających ostrość widzenia.
Maskowania i przygotowania pozycji ogniowych uczyli wyłącznie snajperzy frontowi, nierzadko mistrzowie z kilkudziesięcioma zaliczonymi trafieniami. Każda z adeptek musiała wielokrotnie wykonywać zasadnicze, zapasowe i pozorne stanowiska ogniowe. Zaliczano tylko takie, których nie wykryły wprawne oczy instruktorów. Kursantki uczyły się prowadzenia ognia z każdej postawy strzeleckiej, zarówno w natarciu, jak i w obronie. Dużą wagę przykładano do skrytego przemieszczania się, głównie czołganiem przez pełzanie. Na terenie poligonu były budynki, tak więc trenowano również walkę w terenie zurbanizowanym. Do minimum ograniczono zajęcia teoretyczne, prowadzone w wygodnych, koszarowych warunkach. Adeptki sztuki snajperskiej non stop były w polu, niezależnie od pogody. Strzelnica znajdowała się siedem kilometrów od koszar. Tę odległość pokonywano albo szybkim marszem – w przypadku przemieszczania się z pełnym wyposażeniem – albo po prostu biegiem.
Wyszkolenie ogniowe bojców Krasnoj Armii podczas II wojny światowej przedstawiało dużo do życzenia. Często rolę instruktora pełnił po prostu towarzysz broni. Trzeba jednak zaznaczyć, iż w żadnym razie nie dotyczyło to kursantek szkoły snajperskiej. Każda z nich musiała zaliczać strzelania z ręcznych i ciężkich karabinów maszynowych, a nawet z rusznic przeciwpancernych Diegtariewa i Simonowa. Dziewczyny uczyły się także walczyć z czołgami za pomocą granatów przeciwpancernych i butelek z benzyną. Podczas szkolenia uczono je obsługi kompanijnych granatników oraz zapoznawano z bronią niemiecką, w tym przede wszystkim z karabinem wyborowym Mausera. Ciekawostką jest fakt, iż tuż po wprowadzeniu na uzbrojenie Wehrmachtu samopowtarzalnego karabinu G43 z celownikiem optycznym parę egzemplarzy znalazło się w CŻSS, a kursantki miały okazję poznania mocnych i słabych stron tej konstrukcji.
I choć snajper rzadko walczy wręcz, dziewczęta trenowały także walkę na bagnety. Umiały posługiwać się nożem i łopatką saperską, która jak wiadomo służy nie tylko do przygotowania pozycji. Ba, uczono nawet podstaw sztuki saperskiej, w tym stawiania min.
Kursantki miały okazję uczenia się od najlepszych. Kilka wykładów prowadziła na przykład Ludmiła Pawliczenko, której zaliczono 309 skutecznych trafień. Ludmiła preferowała broń samopowtarzalną (SWT-40 z optyką PU), a większość celnych strzałów oddawała z dystansu poniżej 300 metrów. Częstym gościem był także znakomity strzelec i snajper Władimir Pczelincew; ten z kolei unikał broni wyborowej Tokariewa jak ognia. Było to nieracjonalne – sam przyznawał, że woli „triechlinijkę” tylko dlatego, iż jest bardzo prosta. Pczelincew dowodził kompanią kursantów w Centralnej Męskiej Szkole Instruktorów Snajperskich. Doświadczenie bojowe takich wykładowców było nie do przecenienia.
Ostatnim etapem szkolenia był marsz (z pełnym obciążeniem), prowadzony na dystansie 70 kilometrów. Podczas tego forsownego ćwiczenia taktycznego kursantki zaliczały szereg strzelań, w warunkach maksymalnie zbliżonych do bojowych.
Koniec szkolenia w CŻSS połączony był ze zdawaniem szeregu trudnych egzaminów. Zaliczano m.in. regulaminy, topografię i taktykę, ale najważniejsze były oczywiście strzelania kontrolne. Tak na marginesie, wielu nam współczesnych kpi sobie z karabinów wyborowych Mosina wzoru 91/30, jeszcze więcej z celownika PU, o śmiesznych jak na dzisiejsze czasy parametrach: 3,5×21. Nie taki zły był ten sprzęt. Snajperski Mosin miał lufę wykonaną znacznie lepiej od standardowej. Uzyskiwane z niego parametry były kilkakrotnie lepsze od tych, jakie zapewniał „zwykły” model z lufą 730 mm. Wielu miłośników Mosinów nabywa tanie demobilowe karabiny wzoru 91/30, osadza na nich oryginalne lunety PU lub PE i… najczęściej dziwi się niezbyt wyszukanymi wynikami. Kabeki robione specjalnie dla strzelców wyborowych (zwłaszcza produkcji do 1941 roku) strzelały znacznie lepiej. Wyborowy 91/30 dawał skupienie rzędu 1 MOA – 3 cm/100 m, zaś zwykły tylko 3–5 MOA (9–15 cm/100 m).
Egzamin końcowy ze strzelania był arcytrudny. Kursantki musiały bezbłędnie trafiać z odległości 1000 metrów w tarczę typu „cekaem” (dwie głowy obok siebie, niepełne popiersie), z 800 metrów do tarczy „biegnącego”, z 500 metrów do popiersia, a z 250 metrów do peryskopu…
Najlepsze absolwentki były nagradzane bronią wyborową. Po zakończeniu jednego z kursów fabrycznie nowe, snajperskie Mosiny trafiły do rąk Klaudii Priadko, Aleksandry Szliachowej i Zinajdy Popowej.
Znaczna część obecnych strzelców wyborowych miałaby problem z trafianiem celów na tych dystansach nawet z powiększenia 8×. Ba, większość strzelców szuka już powiększeń rzędu 16–24×. Przypomnijmy – Rosjanki używały lunet o trzyipółkrotnym powiększeniu, z niecentralną siatką nr 1, gdzie belki boczne i grot były (delikatnie rzecz ujmując) mocno za grube. Takich siatek do celów wojskowych praktycznie nikt już nie wykorzystuje. Jedyną, bardzo zresztą istotną zaletą tej optyki była wyjątkowa wytrzymałość mechaniczna. I oczywiście prostota obsługi. A wady? Wiele, przede wszystkim fatalna precyzja nastaw. Jeden klik na bębnie korekcyjnym zmieniał średni punkt trafienia (ŚPT) o… 50 centymetrów na dystansie 500 metrów.
W swojej kolekcji miałem kilka snajperskich Mosinów i parokrotnie próbowałem zmierzyć się z wymaganiami, jakim musiały sprostać absolwentki Centralnej Żeńskiej Szkoły Snajperskiej. Na tych samych dystansach ustawiałem tarcze. Nie udało się uzyskać zaliczeń nawet przy dobrze dobranej amunicji i prawie bezwietrznej pogodzie. Nie było żadnego problemu tylko z trafianiem popiersia na 500 metrów. Reszta strzałów na podanych dystansach była skuteczna najwyżej w 40–50%. Cóż, przywykł człek do precyzyjnej broni, w rodzaju Steyra SSG 69, któremu, by celnie trafiał, trzeba tylko nie przeszkadzać. Najsłabszym elementem „rosyjskiej układanki” (broń – nabój – optyka – strzelec) była moim zdaniem luneta PU. Cel typu „stankowoj pulemiot” z dystansu kilometra widać fatalnie, dolna belka po prostu go przesłania. Sam karabin wyborowy Mosina pozwalał trafiać cele z kilometra, także nabój był dostatecznie mocny (lepszy od .308 Win.), choć oczywiście amunicję trzeba było starannie wyselekcjonować. Wystarczy drobny eksperyment – zastąpienie celownika PU na przykład taktycznym IOR-em 10×56. Wyniki skupienia ulegają natychmiastowej, znacznej poprawie. Tym większy szacunek należy się rosyjskim snajperkom, które dokonywały cudów z tak niedoskonałym sprzętem optycznym.
Wśród kursantek krążyły liczne opowieści o wizytach ważnych naczelników z politbiura, które oficjalnie, rzecz jasna, nie poszły „w eter”. Oj, ciągnęło generałów do żeńskich batalionów… Ponoć jeden z nich przez pół godziny starał się wykryć zamaskowaną parę snajperek na stanowisku w szczerym polu. Nie udało się, choć instruktor, starszyna podał mu dokładny dystans do ich pozycji ogniowej. „Tu nikogo nie ma” – orzekł w końcu. „Czy w takim razie »towariszcz gienierał« zaryzykuje czapkę?” – zapytał instruktor. „Tak” – odrzekł zdumiony naczalnik. Wkrótce piękna papacha spoczęła na wysokim kołku, a generał dostał możliwość wykrycia stanowiska po zdradzającym go błysku wystrzału. Czapka zyskała szykowny wywietrznik, a naczalnik… i wtedy pozycji nie wykrył. Zażądał jeszcze jednego strzału, ale starszyna się nie zgodził. Ci, co strzelają dwa razy z jednego stanowiska, długo nie pożyją.
Wkrótce po zakończeniu II wojny światowej zapomniano w Rosji o kształceniu snajperek. Takie są prawidłowości czasu pokoju. Uważa się, iż przeciętny rosyjski snajper, zanim poległ, wyeliminował przynajmniej kilkunastu Niemców. Łatwo więc w przybliżeniu wyliczyć, ilu germańskich wojowników trafiło do mitycznej Walhalii za sprawą młodych absolwentek Centralnej Żeńskiej Szkoły Snajperskiej. ■