- W empik go
Śniła mi się miłość - ebook
Śniła mi się miłość - ebook
Przez kilka ostatnich miesięcy miewałem sen. On i ona. Zawsze w pięknej scenerii. Często w pociągu. Przeważnie towarzyszyła im cisza. Ale bywa, że rozmawiali. Tak jakoś nie na nasze czasy. Przyjrzałem się uważnie kadrom tego snu. I raptem w napływie twórczego porywu postanowiłem, że ten powracający do mnie sen spróbuję opisać. Nie było to łatwe, bo wydało mi się, że na tę niebanalną bądź co bądź historię moja proza i wiersze nie wystarczą. Zatem zagłębiłem się w gąszczach internetu, posiłkowałem się myślami znanych i lubianych, świętych oraz mniej znanych i tych, którzy myśli tylko zostawili, ale bez imienia i nazwiska – takie myśli bezimienne.
Trochę to trwało, zanim z moich porozrzucanych snów wyjawił się trzon owej historii, którą w sobie tylko znany sposób przedstawiłem. Zdaję sobie sprawę, że są oni trochę „nie z tego świata”, ale przecież każda miłość nie jest z tego świata, bo źródło ma w Bogu. Każda miłość.
Mieszkają w bliżej nieokreślonym mieście, kto wie, może gdzieś blisko Ciebie. Jak każdy z nas borykają się z problemami małymi, większymi i takimi, od których głowa zaboleć może. Ale mają Boga, którego odkrywają każdy po swojemu, na swojej drodze. Aż w końcu Bóg pragnie i ich spotkania. Nie mam pierwowzorów postaci. Starałem się pisać to wszystko, co zatrzymywało się w kadrze mojego snu. I dziś wiem, że śniła mi się miłość.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8127-443-2 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zdążyłam i…
Chyba nigdy nie nauczę się punktualności. Na pociąg, jak zwykle zresztą, zdążyłam w ostatniej chwili. „Pociąg nie poczeka” – powtarzała z uporem mama, gdy po raz kolejny, z obłędem w oczach, biegałam po domu, pakując się na wyjazd. Szczególnie w wakacje byłam bardzo mobilna. Tylko przepakowywałam plecak, robiąc w nim zawsze miejsce na… miłość. Tak na wszelki wypadek. Gdyby się przytrafił. Chciałam być zawsze przygotowana. W tajemnicy powiem, że w kalendarzu na pierwszej stronie zapisałam sobie taki zasłyszany gdzieś wiersz:
Zapomniałem powiedzieć
gdy żegnałaś się ze mną
przy stacji serc
że wrócę z miłością
większą od tej na początku…
I ta tęsknota – za miłością – we mnie rosła i rosła. A ja czekałam. Cierpliwie i z mozołem. Ale wcale nie czekałam biernie. I tutaj zmierzam do sedna. Zapchane wakacje oznaczały, że moje czekanie było aktywne, a ja – mobilna.
Obłęd w oczach i pakowanie na ostatnią chwilę spowodowane było kończącym się przedpołudniem wolontariatem. Miałam niecałą godzinę, by włożyć rzeczy do plecaka i ruszyć w nieznane. No tak, może nie do końca w nieznane.
Założyłam sobie, że każde wakacje lub urlop będę przeżywać w innych górach. Plan ten realizowałam od dwóch lat. Potem postanowiłam, że jak skończą się góry, zwiedzać będę kolejne zakątki naszej ojczyzny. I ciągle nie mogłam się nadziwić, jaka jest piękna. W tym roku padło na Bieszczady. Pociągała mnie chyba dzikość i nieznane. Ale nie ukrywam, że trochę też się bałam. Wtedy na spotkanie mojemu strachowi wyszła odwaga, do tego przywołałam jeszcze donośnie rozwagę, i dlatego teraz zdyszana szukałam swojego miejsca w pociągu.
Podstawili skład z przedziałami. Aż się zdziwiłam. Już nie pamiętałam, że takie jeszcze istnieją. Znalazłam miejsce, usiadłam, i w tym momencie pociąg ruszył. Nie przestawałam błogosławić w myślach mamy. Gdyby nie ona, nie miałabym szansy na dzisiejszy wyjazd. To przecież ona wszystko mi przygotowała. Prawie by mnie spakowała, gdybym swojego ulubionego plecaka nie miała ze sobą.
Tak, tak, mieszkam z rodzicami, mimo moich dwudziestu trzech lat. Tak łatwiej, bo jeszcze studiuję. A że studiuję w mieście, w którym się urodziłam, to takie rozwiązanie przyszło samo. Na dziś taki układ bardzo mi odpowiada. Dodatkowo moja mama jest starsza tylko o dwadzieścia lat, więc jest jak przyjaciółka. Choć nie doszłyśmy do tego łatwą drogą. Zaszła w ciążę, jak była na studiach, ze swoim wtedy jeszcze chłopakiem. Potem decyzja o szybkim ślubie i przerwana kariera naukowa. Po latach wróciła na studia, ale niestety to już nie było to samo. I nie tylko kariera miała być przerwana. Ale o tym później. Mama musiała zająć się dzieckiem. Tata pracował (i pracuje) w korporacji i szybko wspinał się po szczeblach kariery. Jest od mamy trochę starszy. W domu jest gościem. Wiem też, że nie jest wobec mamy zbytnio uczciwy, ale w jego przypadku rozwód nie wchodzi w grę. Jest dyrektorem w bardzo renomowanej firmie, a mama jest bardzo piękna, więc godnie go reprezentuje. Kiedyś się mówiło o takim: „człowiek z pozycją”. Taka osoba nie popełnia błędów i ma szczęśliwą rodzinę. Nie może więc z mamy zrezygnować. Utrzymuje pozory szczęśliwego małżeństwa i dobrze mu idzie. Resztę rodzinnej historii przekażę później, bo w przedziale pojawił się jakiś niepozorny chłopak.
Na pozór nic w niej nie było…
W przedziale siedziałem sam. Wierny zasadzie: „Śpiesz się powoli”, zawsze i wszędzie byłem wcześniej. Szczególnie dzisiaj mi zależało, by wyjść z domu jak najszybciej. Tydzień temu rozstałem się z narzeczoną. Rodzice są bardzo zawiedzeni. „Justyna to dobra i piękna dziewczyna” – mówili. „Wszyscy naokoło zachwyceni, tylko ty jak zwykle wydziwiasz” – pieklili się. „Nie wiem, na kogo ty czekasz. Na świętą? Nie ma przecież takiej” – dodawała mama. „Lepszej dziewczyny nie znajdziesz” – włączał się wtedy ojciec i dodawał: „Mądrość i piękno – takie połączenie trzeba doceniać i trwać przy nim, a nie zostawiać”.
Do pewnego czasu też tak myślałem. Poznałem ją pod koniec moich studiów, na jakiejś chrześcijańskiej dyskotece. Tak, jestem wierzący, i to na poważnie. Myślałem nawet o seminarium, ale tylko na myśleniu się skończyło. Przygodę z Bogiem zacząłem na początku studiów. Spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba. To była Msza święta za babcię, na początku października. Mama suszyła mi głowę, że muszę pójść, bo co ludzie powiedzą. Tak, jesteśmy właśnie
taką rodziną: „Co ludzie powiedzą?”. Z niechęcią, ale poszedłem, jak przystało na dobrego i kochającego wnuka. Na marginesie, babcia była całkiem w porządku. Dużo się modliła na różańcu i powtarzała: „Bartuś, to za Ciebie, byś nigdy o Bogu nie zapomniał. Najważniejsze, by Jemu się podobać”. Tylko babcia zdrabniała moje imię, czym do szewskiej pasji doprowadzała moich rodziców. Puszczałem to gadanie babci trochę mimo uszu, ale przesuwane koraliki babcinego różańca kołysały mnie do snu. Zmarła w dniu mojej matury, więc nie wiedziała, że zdałem najlepiej z klasy. Tak w ogóle, to uchodzę za mądrego i pilnego. Z najlepszą lokatą ukończyłem marketing i zarządzanie. Marzy mi się własne biuro podróży albo jakaś firma transportowa, ale taka najlepsza. Najszybciej jednak trafiłem do firmy znajomego, bo ojciec załatwił, a odmówić nie wypada. Firma trochę podobna do tej, o jakiej marzę, więc pomyślałem, że zapracuję na marzenia, dużo się ucząc. Tylko ojcu powiem o tym później. Postawię go przed faktem, ufając, że potem mniej będzie bolało rozczarowanie, że jedynak zrobił tak, jak chciał, a nie jak od niego oczekiwano.
Obawiam się właśnie – wracając do narzeczonej – że Justynie najbardziej zależało na renomie i prestiżu. Ale na początku nie afiszowała tych pragnień. Byłem zakochany i zauroczony. Piękna, elokwentna, drugi rok psychologii. Pozostawiona sama sobie, bo rodzice jej nie wspierali. Zresztą niewiele o nich mówiła. Zawsze powtarzała, że do wszystkiego doszła ciężką pracą i sama. Nie powiem, imponowała mi do tego stopnia, że po roku oświadczyłem się, wręczając pierścionek po babci – bezcenną pamiątkę rodzinną. Po zaręczynach coś zaczęło szwankować. O tym później.
Wrócę do Mszy świętej za babcię. Wszystko w nas wtedy było jeszcze świeże: wspomnienia, niedopowiedziane słowa, niewypowiedziane myśli. Mama przygnębiona, ze łzami w oczach, przeżywała tę Mszę. Okazało się, że ksiądz, który odprawiał Eucharystię, bardzo dobrze znał naszą babcię. Po Ewangelii usiadłem znudzony, w myślach przesuwając wskazówki zegarka. Jak przez mgłę docierały do mnie słowa księdza:
– Pani Stasia zazwyczaj siedziała… o tutaj, gdzie wnuk teraz siedzi, Bartosz. Nachwalić się go nie mogła, że taki dobry, taki pomocny, taki mądry. „Tylko tak mi trochę szkoda, proszę księdza – mówiła – że w jego oczach jakby życia nie było. Takie ma zawsze przygaszone, bez tego słońca Bożej łaski. Tak modlę się i modlę, bym mogła jeszcze w jego wzroku uśmiech Boga zobaczyć. Wtedy mogłabym umrzeć spokojnie”.
Przerwał na chwilę. Jakby czekał, by słowa dotarły nawet do babci. A potem kontynuował:
– Odeszła spokojnie, we śnie, żeby nikomu nie przeszkadzać. I zostawiła dla nas, a szczególnie dla najbliższych, to ważne przesłanie, byśmy w oczach nosili uśmiech Boga, który może przynieść życie innym. Bo głęboko wierzę, że śmierć pani Stasi wielu osobom przyniesie życie.
Nawet nie wiem, kiedy z moich oczu popłynęły łzy, których nie wycierałem, i których się nie wstydziłem. Płakałem nad sobą, ale wiem też, że Bóg poprzez te łzy przekuwał się przez skorupę mojego serca.
Przebijał się skutecznie kilka miesięcy. Wróciłem do Kościoła i od tego momentu trwam, a różaniec stał się moją najmocniejszą bronią. Koledzy z roku trochę się wyśmiewali, ale w końcu znudziła ich moja żelazna konsekwencja odpowiadania na zaczepki słowami: „Bóg i do twojego serca zapuka”. Zwyczajnie machnęli na mnie ręką. A ponieważ byłem dobry z wielu przedmiotów, to często korzystali z mojej pomocy w zrozumieniu różnych zawiłych rzeczy.
Skończyłem studia z wyróżnieniem. Ojciec dumny, załatwił synowi miejsce w jednej z najbardziej znanych firm w kraju. Piękna narzeczona, tylko ja trochę nie w swojej skórze. Zaczynał się drugi rok narzeczeństwa. Justyna naciskała na ślub, a ja coraz bardziej byłem przekonany, że ona nie jest dla mnie. Była za piękna, za dobra, wszystko za. Nie rozumiałem tego kompletnie. W końcu przypadkiem usłyszałem słowa, które trochę otworzyły mi oczy na rzeczywiste uczucia mojej Justyny.
Kiedyś wróciłem z pracy do swojego mieszkania wcześniej. Bardzo źle się poczułem. Szef mnie zawiózł do lekarza. Okazało się, że to zapalenie płuc, więc na parę dni wypadłem z obiegu. Leżałem w łóżku, gdy usłyszałem zgrzyt klucza w drzwiach. Justyna miała klucze, chociaż nie mieszkaliśmy razem. Wiadomo. Byłem przekonany, że i Justyna się z tym zgadza; że to zaakceptowała. Przyszła z koleżanką i chyba nie zdawała sobie sprawy, że jestem w domu. Przyszły na szybką kawę. Nie miałem sił się odezwać. Usiadły w kuchni. Zamknąłem oczy, próbując zasnąć, ale usłyszałem słowa, które niekoniecznie były przeznaczone dla moich uszu.
Justyna mówiła wzburzonym głosem: „Mam tego wszystkiego dość. Nie odzywam się do niego przez kilka dni. Wpadłam dzisiaj, by sprawdzić, czy wszystko dobrze, a on znowu w pracy. Nawet nie wiesz, jak mierzwi mnie ta jego religijność. Koleżanki się śmieją, ale mama powtarza, bym z niego nie rezygnowała. Szybki ślub, by mi nikt go sprzed nosa nie sprzątnął. Wiesz, jak u nas jest. Nie przelewa się. A on dobrze zarabia. Rodzina znana i szanowana. Tylko, że ja mam tego serdecznie dość. Udawania, czekania i godzenia się na coś, na co w środku się nie godzę”.
Koleżanka na to: „I będziesz tak przez całe życie udawała? Po co? Nie wychodź za niego po prostu”.
Justyna bez wahania w głosie odpowiedziała: „Dom, samochód, dobre ciuchy… Chyba warto. Poza tym sama wiesz, jaki to przystojniak. I wiesz… kocha mnie i łatwiej mi będzie nim mani…”
Urwała w pół słowa, bo zorientowała się, że jestem w domu. Nie wiem jak. Intuicja kobieca, powiedzmy, albo moje niezbyt ciche wyjście z pokoju. Przekonana, że niewiele słyszałem (a mój wygląd potwierdzał tylko to przypuszczenie), zaczęła mną czule się zajmować.
Bolało, gdy się okazało, że jest tak pragmatyczna. Zaręczyny zerwała ona, a niedługo później – jak z uśmiechem donieśli mi koledzy – znalazła lepszą partię.
Wziąłem urlop w pracy i postanowiłem trochę odpocząć w Bieszczadach. Rodzice mieli tam dobrych znajomych, a oni duży dom z pokojami dla zbłąkanych gości. Moi rodzice prawie na całym świecie mieli znajomych, przyjaciół albo klientów, a ja z tego bez pardonu korzystałem. Siedziałem w przedziale, a potem ruszyłem po kawę. Gdy wróciłem, zobaczyłem jakąś niepozorną dziewczynę.
Pozory czasem naprawdę mylą…
Patrzyli na siebie przez chwilę. Pokaźny plecak dziewczyny stał na środku, więc Bartek zapytał:
– Mogę pani pomóc i wrzucić plecak na górę?
– Gdyby był pan tak miły, to będę bardzo wdzięczna – odpowiedziała ciepłym głosem.
Dialog się urwał. Okazało się, że miejsca mają obok siebie, ramię przy ramieniu.
Ta niepozorna dziewczyna intrygowała Bartosza, choć nauczony doświadczeniem (małe, ale zawsze) nieudanego narzeczeństwa powinien być ostrożniejszy. Ale ona naprawdę go intrygowała. Pod jej niepozornością coś się schowało. I chciał odkryć co. Dlatego w milczeniu dyskretnie patrzył na jej profil. Miała długie jasne włosy, mały nosek, a w jej oczach tliła się ogromna radość życia i pewność, że jest kochana. „Uśmiech Boga” – pomyślał Bartek i chciał coś powiedzieć, ale ona go wyprzedziła:
– Proszę wybaczyć, że zaczepiam pierwsza, ale mam pytanie. Czy Pan jedzie może w Bieszczady?
– Tak. Zresztą nie po raz pierwszy – dodał. – Proszę mi mówić po imieniu, będzie prościej. Jestem Bartosz.
– Wzajemnie, jestem Julia – powiedziała nieco ciszej.
W przedziale pojawili się też inni, a pora była tak późna, że większość chciała po prostu spać.
– Ja jadę – kontynuowała już szeptem – pierwszy raz. To znaczy trasy mam zaplanowane, ale nie wiem, jak to wszystko logistycznie rozwiązać. Ufam, że tam, gdzie się ulokuję, będą busy. To ułatwiłoby sprawę. Sprawdzałam w Internecie, że są.
Bartek zerknął na kartkę, z której wyczytał, że będą mieszkać w tej samej miejscowości. Uśmiechnął się pod nosem i powiedział:
– Net w tym przypadku nie kłamał. Jest wiele bardzo dobrych połączeń, więc dojedziesz prawie wszędzie tam, gdzie Ci się zamarzy.
– Super. Przynajmniej jeden problem mam rozwiązany.
– Rozumiem, że tam, na miejscu dołączysz jednak do jakiejś ekipy – drążył Bartosz, znając odpowiedź.
– Nie, nie – mówiła Julia, dyskretnie ziewając – lubię spacerować sama. Mapa, aparat i idę. „Różaniec” – dodała już w myśli.
– Nie boisz się? – dopytywał się mężczyzna.
– Staram się, by naprzeciw mojemu strachowi zawsze w drzwiach pojawiła się odwaga. Wołam też rozwagę na pomoc i wtedy już się nie boję. W takim doborowym towarzystwie bardzo bezpiecznie się spaceruje. Poza tym nie jestem debiutantką. Mam za sobą samotne Tatry i Karkonosze. A teraz przyszedł czas i na Bieszczady.
Rozmowa się urwała. Bartek chciał ją kontynuować półszeptem, ale widać było, że dziewczyna jest bardzo zmęczona. Powieki jej same opadały. Za chwilę powiedziała:
– Przepraszam Cię bardzo, ale niewiele spałam ostatnio i już nie daję rady. Zamknę na chwilę oczy, a potem wrócimy do rozmowy.
Uśmiechnął się do niej. Przyłożyła głowę do podgłówka. Zamknęła oczy.
Patrzył znów na jej spokojną twarz. Teraz mógł już bardziej odważnie. Niewiele czasu minęło, gdy usłyszał jej równy oddech. Ręce ułożyła na kolanach – wyglądała jak grzeczna dziewczyna z pensji. I wtedy na jej palcu zobaczył zwykły, srebrny różaniec. Delikatny, subtelny, lśniący w blasku księżyca. Jej głowa spadła na jego ramię, a on, nie wiedzieć czemu, spoważniał i powiedział do jej głowy szeptem: „Będziesz moją żoną”. Sam siebie nie rozumiał, nie pojmował, ale to słyszał w sercu. I coś jeszcze. Patrząc teraz na Julię, śpiącą bezpiecznie na jego ramieniu, usłyszał w swojej głowie taki wiersz:
Wiesz masz w oczach
dwa diamenty
jeden jest profan
a drugi święty
i daję słowo
miesza mi się w głowie
bo nie wiem
który piękniejszy z nich
w tobie
Nie usnął ani przez chwilę. Postanowił sobie, że weźmie od niej numer telefonu i tak rozpocznie się ich wspólna przygoda już w Bieszczadach.
W środku nocy pojawił się konduktor. Julia jak w amoku odszukała bilet, a potem ufnie wtuliła się w jego ramię, jak w bezpieczną przystań.
Odczytał to od razu jako znak. Albo bardzo chciał, żeby to był dla niego znak. Początek romantycznej miłości w pociągu.
Przebudziła się znowu nad ranem. Patrzyła już bardziej przytomnie. Przeprosiła, że „tak bez ceregieli doczepiła się do jego ramienia” (to jej słowa). Wtedy zapytał:
– A gdzie pierwsza wędrówka?
– Połonina Wetlińska albo Tarnica. Jeszcze nie zdecydowałam. Choć serce podpowiada, by iść na Tarnicę. Ale nie wiem. Dojadę, to zdecyduję.
Ostatnie słowa dokończyła, ziewając.
I Bartkowi też na kilka pechowych chwil przymknęło się oko. Pechowych, bo w takim pośpiechu jeszcze nigdy nie wysiadał.
Julia wzięła plecak i pewnie ruszyła przed siebie. Krzyknął za nią, ale ona odwróciła się tylko, pomachała i poszła. Pomyślał sobie: „No to szukaj teraz wiatru w polu…”