Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Snobizm i Postęp - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Snobizm i Postęp - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 289 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

W ży­ciu umy­sło­wym czę­ści spo­łe­czeń­stwa, zwa­nej in­te­li­gen­cją, czę­sto­kroć prze­wi­ja się po­ję­cie, a w po­tocz­nej roz­mo­wie brzmią ter­mi­ny snob i sno­bizm . Naj­ogól­niej rzecz bio­rąc, za po­mo­cą wy­ra­zu snob okre­śla się i cha­rak­te­ry­zu­je osob­ni­ka, upra­wia­ją­ce­go z za­mi­ło­wa­niem pre­ten­sjo­nal­ny dan­dyzm, prze­strze­ga­ją­ce­go ka­no­nów mody z prze­sa­dą i nad­mier­ną pie­czo­ło­wi­to­ścią. Sno­bizm w naj­pow­szech­niej­szym mnie­ma­niu jest to po­zo­wa­nie na ja­kiś au­to­ry­tet, – na owład­nię­cie peł­nią wie­dzy o ja­kiejś dzie­dzi­nie ży­cia, – prze­strze­ga­nie aż do gra­nic śmiesz­no­ści umó­wio­nych, mod­nych prze­pi­sów do­bre­go tonu, praw czy prze­są­dów, uzna­nych za naj­nie­wąt­pli­wiej do­sko­na­łe i wy­kwint­ne przez oso­bi­sto­ści mia­ro­daj­ne, sta­no­wią­ce wzór obo­wią­zu­ją­cy, bez­względ­nie god­ny na­śla­do­wa­nia w da­nej sfe­rze, czy w dzie­dzi­nie. Lecz te wy­ra­zy snob i sno­bizm, w mia­rę ope­ro­wa­nia nimi, przy­kła­da­nia ich do co­raz to in­nych zja­wisk ży­cia, na­sią­kły wie­lo­ra­ką tre­ścią, na­brzmia­ły od roz­ma­itych zna­czeń. Na­zwę sno­bi­zmu no­szą czę­sto­kroć w mo­wie i pi­śmie ob­ja­wy wsze­la­kich prze­są­dów i zgo­ła głu­po­ty, – wady, wy­ni­ka­ją­ce z uni­ka­nia na­tu­ral­no­ści i szcze­ro­ści, a rów­nież naj­istot­niej­sza ce­cha na­tu­ry ludz­kiej, czy­li ary­sto­kra­tyzm. Oso­bi­stość do­tknię­ta przy­mio­tem sno­bi­zmu, w mnie­ma­niu, iż spo­so­bem na­śla­do­wa­nia, po­sia­dła peł­nię wie­dzy o do­sko­na­ło­ści w ja­kimś za­kre­sie ży­cia, ośmie­sza nie­ustan­nie in­nych, nie pa­su­ją­cych do ide­al­ne­go wzo­ru, wy­szy­dza bra­ki, któ­rych ona wy­zby­ła się pra­co­wi­cie, stu­diu­jąc swój ide­ał. Nie wie zaś wca­le o tym, iż sama jest przed­mio­tem po­śmie­wi­ska, dzię­ki wła­śnie śle­pe­mu na­śla­do­wa­niu wzo­rów. Kry­tycz­ny rzut oka wyż­szo­ści praw­dzi­wej, a na­wet po­spo­li­ty akt zdro­we­go roz­sąd­ku, w lot spo­strze­ga zło­śli­wie to usi­ło­wa­nie ob­no­sze­nia wy­uczo­nej do­sko­na­ło­ści, – wy­róż­nia na­tych­miast naj­istot­niej­szą ce­chę sno­ba, iż nie in­te­re­su­je go w grun­cie rze­czy war­tość, albo ni­cość ja­kiejś spra­wy lub rze­czy, lecz je­dy­nie jej po­wo­dze­nie wśród lu­dzi, – i ową kre­atu­rę bez po­czu­cia war­to­ści spraw, rze­czy i sie­bie sa­mej, bez orien­ta­cji wła­snej w cha­osie zja­wisk i po­jęć, bez praw­dy we­wnętrz­nej, wdzie­ra­ją­cą się prze­mo­cą na miej­sce praw­dzi­wie do­stoj­nych, strą­ca z rusz­to­wa­nia wy­nio­sło­ści na po­ziom sno­bi­zmu. Wy­raz "snob" po­wstał w An­glii. Za­zwy­czaj ter­min ów i całą spra­wę sno­bi­zmu łą­czy się z na­zwi­skiem Wil­lia­ma Ma­ke­pe­ace Thac­ke­raya, któ­ry w isto­cie ga­tu­nek "snob" roz­kla­sy­fi­ko­wał i każ­dy typ usi­ło­wał z za­mi­ło­wa­niem okre­ślić. Thac­ke­ray utrzy­mu­je w swej książ­ce p… t. The Book of Snobs , iż "całe spo­łe­czeń­stwo an­giel­skie wy­róż­nia się od in­nych wła­śnie sno­bi­zmem, po­nie­waż na wszyst­kich stop­niach dra­bi­ny spo­łecz­nej An­glik kła­nia się przed wyż­szy­mi, a za­dzie­ra nosa wśród niż­szych". Co praw­da iro­ni­sta, czy sa­ty­ryk ja­kie­go­kol­wiek spo­łe­czeń­stwa do­strzegł­by na pew­no tę samą ce­chę w swo­im wła­śnie na­ro­dzie i swo­je­mu tę do­mi­nu­ją­cą ce­chę przy­pi­sał. Thac­ke­ray nie jest od­kryw­cą, czy wy­na­laz­cą ter­mi­nów – snob i sno­bizm. Spo­tkał on ten wy­raz go­to­wy jako pra­sta­rą, nie­znisz­czal­ną i żywą for­mu­łę, w polu swej ob­ser­wa­cji za cza­sów po­by­tu (od lu­te­go 1829 do mar­ca 1830 roku) w Tri­ni­ty Col­le­ge uni­wer­sy­te­tu w Cam­brid­ge. Od naj­daw­niej­szych cza­sów, – kto wie, czy nie od owej doby na po­cząt­ku trzy­na­ste­go wie­ku, gdy trzy ty­sią­ce stu­den­tów po­rzu­ci­ły Oxford, a część ich uda­ła się do Cam­brid­ge, – od cza­sów, gdy wie­lu stu­den­tów przy­by­wa­ło tam rów­nież z Pa­ry­ża " e di­ver­sis par­ti­bus, tam ci­sma­ri­nis, quam trans­ma­ri­nis" , – od chwi­li pierw­sze­go po­dzia­łu oby­wa­te­li tego uni­wer­sy­te­tu na au­stra­les i bo­re­ales , – po­przez wie­ki – pi­sa­no we wła­ści­wej ru­bry­ce obok na­zwisk mło­dzień­ców stu­diu­ją­cych a wy­so­ko uro­dzo­nych, na­le­żą­cych do no­bi­li­ty i gen­try , do co­un­ty – fa­mi­lies , czy­li miesz­ka­ją­cych w do­brach swych na wsi, – wła­ści­we ich ty­tu­ły i wy­mie­nia­no god­no­ści - esqu­ir , da­ją­cy pra­wo do ty­tu­łu sir , kni­ght , co­unt , naj­daw­niej­szy ty­tuł no­ble­sy an­giel­skiej, duń­ski earl , ma­rqu­is , lord , ba­ro­net (od cza­sów Ja­kó­ba I-go). Na­to­miast w tej­że ru­bry­ce, okre­śla­ją­cej sta­no­wi­sko spo­łecz­ne i po­cho­dze­nie uczniów uni­wer­sy­te­tu w Cam­brid­ge, obok na­zwisk mło­dzień­ców, wy­wo­dzą­cych się ze sfe­ry lu­dzi nie­za­moż­nych, wie­śnia­ków, wiej­skich do­rob­kie­wi­czów, rze­mieśl­ni­ków, drob­nych kup­ców, że­gla­rzy, woj­sko­wych i tym po­dob­nych "niż­szych za­wo­dów" – wy­pi­sy­wa­no sine no­bi­li­tat e, a w skró­ce­niu – s. nob*). Ci to sy­no­wie kmie­ci, "łycz­ko­wie" z po­cho­dze­nia, czy­li świat ża­ków, ga­wiedź sine no­bi­li­ta­te, se­rvi­tors , gmin, usi­łu­ją­cy za po­mo­cą uni­wer­sy­te­tu zro­bić ka­rie­rę, wdra­pać się wy­żej, pod­pa­tru­ją­cy wciąż i na każ­dym kro­ku świat, oby­cza­je, po­stę­po­wa­nie i ma­nie­ry pa­ni­czów, był pra­wzo­rem, za­cząt­kiem i nie­ja­ko kla­są sno­bów. Za­wzię­cie i żar­li­wie pod­pa­try­wa­li wszyst­ko, co po­czy­na­ją i przed­się­bio­rą pa­ni­cze, w jaki spo­sób pra­cu­ją i próż­nu­ją, w jaki spo­sób od­ży­wia­ją się i ba­wią, jak się ubie­ra­ją i ja­kie stąd wy­ni­ka­ją mody, oby­cza­je i prze­pi­sy, Z pa­sją wła­ści­wą na­tu­rze ludz­kiej, dą­żąc do utoż­sa­mie­nia się z tam­ty­mi, wszyst­ko, co spo­strze­gli, na­śla­do­wa­li, oczy­wi­ście, nie­udol­nie, głu­pio, za­baw­nie i bez zna­jo­mo­ści rze­czy. Śle­pe na­śla­dow­nic­two – otóż i naj­istot­niej­sza, pod­sta­wo­wa ce­cha sno­bi­zmu. Już dwa ko­le­gia dla bied­nych stu­den­tów, za­ło­żo­ne przy ko­ście­le świę­te­go Pio­tra w Cam­brid­ge przez Hu­ghe­sa de Bal­sham bi­sku­pa d'Ely były dwo­ma gniaz­da­mi sno­bi­zmu. A trwa­jąc i roz­wi­ja­jąc się po­przez stu­le­cia, i obec­ny po­dział świa­ta stu­denc­kie­go w Cam­brid­ge na kla­sy: Fel­low, Com­mo­ners, No­ble­men, Scho­lars, Pen­sio­ners, Si­zars, Sub – si­zars – wska­zu­je na nie­ustan­ne współ­ży­cie tych dwu świa­tów: ma­gna­te­rii i ża­ków. Ubo­gie "saj­za­ry", otrzy­mu­ją­ce lo­kal, lub małe pen­syj­ki, pil­nie pa­trzą na po­stę­po­wa­nie, za­ba­wy, ży­cie klu­bo­we, oby­cza­je i ty­sią­cz­ne szcze­gó­ły pen­sjo­na­rzy, suto pła­cą­cych za stół i miesz­ka­nie, mu­szą szcze­gó­ło­wo uczyć się wsze­la­kie­go spo­so­bu by­cia, któ­ry pa­nu­je w świe­cie stu­den­tów, na­le­żą­cych i dziś jesz­cze do kla­sy No­ble­men , gdy po szczę­śli­wym zło­że­niu eg­za­mi­nów uda im się sa­mym prze­kro­czyć pro­gi upra­gnio­ne­go kla­nu Pen­sio­ners i stać się człon­ka­mi owe­go wyż­sze­go świa­ta w pań­stwie uni­wer­sy­tec­kim. Szla­chet­ny l nie­ulę­kły W. M. Thac­ke­ray w roz­dzia­le o sno­bach uni­wer­sy­tec­kich swej zna­ko­mi­tej książ­ki z pa­sją przed­sta­wia te sto­sun­ki, pi­sząc:

"Prze­jedź­my się za pięć szy­lin­gów i zo­bacz­my, co się dzie­je w ko­le­giach: uj­rzy­my tam, że je­den z mło­dzień­ców po­waż­nie de­fi­lu­je w to­dze, cap and gown pro­fe­so­ra, dru­gi ozdo­bił swój ak­sa­mit­ny be­ret zło­ty­mi i srebr­ny­mi ob­la­mo­wa­nia­mi, a trze­ci po­kor­nie nosi swój be­re­cik bez chwa­ści­ka. Pierw­sze­mu z nich wol­no wszyst­ko, po­nie­waż jest to No­ble­men . Mło­de­mu lor­do­wi uni­wer­sy­tet przy­zna­je sto­pień na­uko­wy po dwu la­tach stu­diów, a zwy­kłym śmier­tel­ni­kom – po sied­miu. Oprócz tego tam­ten, pan, nie ma obo­wiąz­ku zda­wa­nia eg­za­mi­nów. Mło­dzień­cy w be­re­tach ze zło­ty­mi i srebr­ny­mi ozdo­ba­mi, to sy­no­wie lu­dzi bo­ga­tych. Acz­kol­wiek nie na­le­żą do ary­sto­kra­cji, wol­no im jest od­ży­wiać się le­piej, niż ko­le­gom, tu­dzież pić wino przy sto­le, do cze­go tam­ci nie mają pra­wa. Nie­szczę­śli­wi mło­dzi lu­dzie bez chwa­ści­ka na czap­kach no­szą w Oxfor­dzie na­zwę Se­rvi­tors (na­zwa w isto­cie no­bli­wa i peł­na sub­tel­no­ści). W ro­dza­ju odzie­ży ich musi być za­cho­wa­na roz­ma­itość, po­nie­waż są to lu­dzie bied­ni, to też im na­wet nie wol­no obia­do­wać przy sto­łach wspól­nych, obok bo­ga­tych i zna­ko­mi­tych ko­le­gów". W. M. Thac­ke­ray stwier­dza, iż za jego cza­sów naj­lich­szy­mi w ga­le­rii sno­bów uni­wer­sy­tec­kich byli nie­szczę­śli­wi mło­dzień­cy, ruj­nu­ją­cy się li­te­ral­nie aż do zgu­by wsku­tek ma­nii na­śla­do­wa­nia zna­ko­mi­tych i bo­ga­tych ko­le­gów. Smith za­zna­ja­mia się z no­ble­me­na­mi i za­czy­na wsty­dzić się swe­go ojca, skle­pi­ka­rza. Johns po­zo­sta­je w sto­sun­ku zna­jo­mo­ści, żyje we­so­ło i lek­ko­myśl­nie, ruj­nu­jąc sio­strę i bra­ta, dla­te­go tyl­ko, żeby móc od­wza­jem­nić się wy­da­niem obia­du dla lor­da, albo je­chać kon­no w to­wa­rzy­stwie sir Joh­na.

Wstręt­ny typ sno­bów sta­no­wi­li ko­micz­ni ple­be­ju­sze, nie zno­szą­cy, na przy­kład, po­lo­wa­nia, lę­ka­ją­cy się tej ca­łej za­ba­wy w my­śli­stwo, a, co waż­niej­sza, nie po­sia­da­ją­cy wca­le środ­ków po temu, aże­by móc so­bie po­zwo­lić na tego ro­dza­ju za­baw­kę, lecz po­lu­ją­cy za­ja­dle, po­nie­waż w da­nym po­lo­wa­niu bra­li udział ko­le­dzy lor­do­wie. Roz­pa­trzyw­szy całą dra­bi­nę ży­cia spo­łecz­ne­go An­glii ów­cze­snej, kre­śląc typy (a, po praw­dzie, ka­ry­ka­tu­ry) sno­bów na dwo­rze mo­nar­szym, w sfe­rze ary­sto­kra­cji, nade wszyst­ko zaś wśród pół­a­ry­sto­kra­tów, w sfe­rze osób "po­rząd­nych", gru­bej bur­żu­azji, sta­nu wo­jen­ne­go, w świe­cie kle­ry­kal­nym, uni­wer­sy­tec­kim, w li­te­ra­tu­rze, w Ir­lan­dii, wśród An­gli­ków, wę­dru­ją­cych po kon­ty­nen­cie, na pro­win­cji, w klu­bach, w mał­żeń­stwie, W. M. Thac­ke­ray prze­sta­je być spo­koj­nym, we­so­łym ob­ser­wa­to­rem oby­cza­jów, chwy­ta się sa­ty­ry i ude­rza przede wszyst­kim na kon­ser­wa­tyw­ny ustrój An­glii. "Ja­kim­że spo­so­bem mo­gli­by­śmy unik­nąć sno­bi­zmu", – pi­sze z pa­sją, – "sko­ro mamy za­dzi­wia­ją­cy in­sty­tut na­ro­do­wy, spe­cjal­nie w tym celu utwo­rzo­ny, dla roz­wo­ju i kul­tu wła­śnie sno­bi­zmu. Ja­kim­że spo­so­bem mo­gli­by­śmy unik­nąć czci lor­dów? Cia­ło i krew zmu­sza nas do tego. Któ­ryż to z na­szych lu­dzi zdo­ła oprzeć się tej nie­zmier­nej po­ku­sie? Po­bu­dza­ni przez siłę, zwa­ną szla­chet­nym współ­za­wod­nic­twem, lu­dzie dążą do osią­gnię­cia god­no­ści i za­szczy­tów, – osią­ga­ją je wresz­cie. Inni, zbyt sła­bi, albo nik­czem­ni, za­chwy­ca­ją się na śle­po, a na­wet po pro­stu czoł­ga­ją w za­chwy­cie przed szczę­śli­wy­mi po­sia­da­cza­mi do­sto­jeństw".

W "Księ­dze sno­bów", tej ga­le­rii fi­gur, ka­ry­ka­tu­ral­nie na­szki­co­wa­nych wę­glem sa­ty­ry­ka i iro­ni­sty, W. M. Thac­ke­ray ry­su­je jed­nak parę mał­żeń­ską Gray­ów, ad­wo­ka­ta bez prak­ty­ki i jego żony, parę, któ­ra sta­no­wi dwa typy do­dat­nie w ro­zu­mie­niu tego au­to­ra, wła­śnie wsku­tek lek­ce­wa­że­nia form uświę­co­nych przez sno­bizm ich go­ścia. Gray i jego żona to po­sta­ci ja­sne i na­tu­ral­ne, po­sta­wio­ne może umyśl­nie dla kon­tra­stu i uwy­pu­kle­nia nie­szcze­ro­ści, fał­szu oby­cza­jo­we­go, czci na­boż­nej dla uświę­co­nych przez tra­dy­cję form to­wa­rzy­skich i spo­łecz­nej ob­łu­dy, – to typy rasy lu­dzi szcze­rych i wła­śnie przez tę szcze­rość do­stoj­nych. W szcze­gó­ło­wym prze­ciw­sta­wie­niu obia­du u Ray­mon­da Graya spo­ty­ka­ją się tedy dwa typy do­sto­jeń­stwa: nie­wąt­pli­wie ist­nie­ją­ce, usank­cjo­no­wa­ne przez cały ustrój an­giel­ski, – oraz dru­gie, nowe, a jed­nak istot­ne, wy­zu­te ze wszel­kiej bla­gi ży­cio­wej, idą­ce za wska­za­niem wła­snej we­wnętrz­nej praw­dy jed­no­stek. Za­cho­dzi tedy ko­niecz­ność wy­ja­śnie­nia, co wła­ści­wie za­wie­ra w so­bie owo okre­śle­nie – do­sto­jeń­stwo, no­bi­li­tas sta­ro­żyt­nych, a czym jest owa nie­ja­sna for­mu­ła - sine no­bi­li­ta­te , czy­li póź­niej­szy sno­bizm.

Przy­miot­nik słow­ny no­bi­lis po­cho­dzi od sło­wa no­sco , co zna­czy – ro­zu­miem i wiem. W skró­cie, wsku­tek syn­ko­py, przy­miot­ni­ka no­bi­lis ukry­wa się tedy pier­wot­na for­ma no­sci­bi­lis , czy­li wie­dzą­cy, zna­ją­cy się na rze­czy, świa­do­my. W ła­ci­nie pier­wot­nej, jak po­da­ją zna­ko­mi­te jej słow­ni­ki, za­miast póź­niej­sze­go no­sco , pi­sa­no gno­sco i gno­sci­bi­lis za­miast star­te­go i uro­bio­ne­go póź­niej no­sci­bi­lis . No­bi­lis jest to wy­raz wie­lo­znacz­ny, obej­mu­ją­cy sze­ro­ką i wie­lo­ra­ką sfe­rę przy­mio­tów. Wy­ra­ża tedy to samo, co co­gnus i no­tus , zna­ny z do­brej, lub złej stro­ny, jako to: "No­bi­lis rhe­tor"… De­me­trius ex do­ctri­na no­bi­lis et cla­rus." "Mul­ti in phi­lo­so­phia pra­ec­la­ri et no­bi­les." No­bi­lis ora­tio…" "No­bi­les li­bel­li…" ale rów­nież "Scor­tum no­bi­le ac li­ber­ti­na" .

W in­nym zno­wu sen­sie no­bi­lis zna­czy to samo, co in­si­gnis (od­zna­cza­ją­cy się), fa­mo­sus (gło­śny), excel­lens (ce­lu­ją­cy), ce­le­ber (słyn­ny), con­spi­cu­us (znacz­ny), więc no­bi­lis no­mi­ne et ar­mis, cla­ro ge­ne­re or­tus, no­bi­lis natu , – a wresz­cie po pro­stu bo­nus (za­cny), pro­bus (rze­tel­ny), ho­ne­stus (go­dzi­wy), ge­ne­ro­sus (szla­chet­ny), li­be­ra­lis (god­ny męża wol­ne­go), in­ge­nu­us (szcze­ry otwar­ty).

No­bi­li­tas – abs­trak­tum przy­miot­ni­ka no­bi­lis , – za­miast pra­sta­re­go no­ta­bi­li­tas , – ozna­cza na ogół rzecz, albo po­ję­cie ja­kie wznio­słe. Wy­ra­zu tego uży­wa­no, – zwłasz­cza w ła­ci­nie śre­dnio­wiecz­nej, – jako ty­tu­łu wy­róż­nia­ją­ce­go, dla ozna­cze­nia pre­ro­ga­tyw, praw ho­no­ro­wych, dzie­dzictw za­cnych i za­szczyt­nych, wresz­cie – ma­jąt­ków ziem­skich. W zna­cze­niu ob­szer­niej­szym no­bi­li­tas jest wy­ra­zem okre­śla­ją­cym mięk­kość i ele­gan­cję oby­cza­jów, a więc to samo, co urba­ni­tas , czy­li wiel­ko­miej­skość, w prze­ci­wień­stwie do pa­ra­fiańsz­czy­zny, – spo­sób po­stę­po­wa­nia, wła­ści­wy czło­wie­ko­wi "uro­dzo­ne­mu", szla­chet­ne­mu z po­cho­dze­nia, am­pli­tu­do (sze­ro­kość ge­stu), ma­gni­fi­cen­tia (wspa­nia­ło­myśl­ność), – a da­lej, no­bi­li­tas – to da­le­kość roz­gło­su, sła­wa, dzię­ki któ­rej ja­kaś oso­ba, czy spra­wa zna­na jest po­wszech­no­ści, - excel­len­tia (wy­róż­nie­nie się, do­sto­jeń­stwo war­to­ści, szla­chet­ność), fe­cun­di­tas (ob­fi­tość za­so­bów, po­wa­ga i czy­stość rodu). "No­bi­li­tas sola et atque uni­ca vir­tus" .

Jest to więc wy­so­kość i moc du­cha, uf­ność i pew­ność sie­bie, śmia­łość nie­ustra­szo­na, duma, ro­dzą­ca się ze wspa­nia­ło­ści ser­ca.

Cza­su ce­sa­rzy rzym­skich ty­tuł no­bi­lis i no­bi­lis­si­mus przy­słu­gi­wał je­dy­nie bra­ciom i sio­strom ce­sa­rza, sko­ro pod­nie­sie­ni zo­sta­li do spe­cy­ficz­nej god­no­ści no­bi­li­ta­tu. Ty­tuł ów brzmiał wów­czas: no­bi­lis­si­mus prin­ceps . Wresz­cie No­bi­li­tas czczo­na była wręcz, jako bó­stwo i upo­sta­cio­wa­na w oso­bie bo­żysz­cza, trzy­ma­ją­ce­go oszczep w pra­wi­cy.

Sko­ro suma, a choć­by tyl­ko część wy­mie­nio­nych wy­żej przy­mio­tów ludz­kie­go du­cha sku­pi­ła się w ja­kiejś jed­no­st­ce, to ta oso­bi­stość bu­dzi­ła, oczy­wi­ście, wśród słab­sze­go cia­łem i du­chem oto­cze­nia uczu­cie czci, a na­wet trwo­gi.

Lu­dzi tej mia­ry, a tak­że ich po­tom­stwo, ota­cza­ła le­gen­da i za­bo­bon. In­dyj­scy brah­mi­ni, kla­sa po­sia­da­ją­ca naj­wyż­sze przy­mio­ty in­te­lek­tu­al­ne, oraz ksha­try­owie, kla­sa wo­jow­ni­ków, po­cho­dzą, we­dług wie­rzeń, klechd na­ro­do­wych i pie­śni, z ust i ra­mion bó­stwa. Ja­poń­scy sa­mu­ra­jo­wie są po­tom­ka­mi le­gen­dar­nych bo­ha­te­rów a naj­wyż­szy z nich, mi­ka­do, jest sy­nem sa­me­go słoń­ca. Ary­sto­kra­cja w Chi­nach, w Egip­cie, u Se­mi­tów, w Gre­cji i w Rzy­mie jest pia­stun­ką bo­ha­ter­stwa, a za­ra­zem gru­pą, zna­ją­cą się na ta­jem­ni­cach re­li­gij­nych, se­kre­tach, po­strach bu­dzą­cych, na pra­wach, któ­re ota­cza­ją na­ro­dzi­ny, ży­cie i śmierć. Eu­pa­tri­da i pa­ter­fa­mi­lias , jako za­ło­ży­ciel rodu, jest za­ra­zem ka­pła­nem i wo­dzem wo­jen­nym. Pa­triar­cha i szejk po­sia­da rów­nież oba­dwa te zna­mio­na po­tę­gi i wła­dzy. W za­ra­niu bytu każ­de­go spo­łe­czeń­stwa wi­dać gru­pę, zna­ją­cą się na spra­wach ta­jem­ni­czych, wład­czą, rzą­dzą­cą i pa­nu­ją­cą. Czło­wiek sil­ny, dziel­ny, nie­ulę­kły i nie­zwy­cię­żo­ny, zna­ją­cy się na spo­so­bach wal­ki, na cza­rach, oto­czo­ny sym­pa­tią bóstw opie­kuń­czych i po­zo­sta­ją­cy w zmo­wie z du­cha­mi przod­ków wy­stę­pu­je we wszyst­kich epo­pe­jach wszyst­kich na­ro­dów. Za­miast ucie­kać, jak inni, ra­to­wać swe ży­cie, gdy wróg ze­wnętrz­ny na­cho­dzi oj­czy­stą dzie­dzi­nę, zga­dzać się na pła­ce­nie oku­pu i ha­ra­czu, przyj­mo­wać zna­ki nie­wol­nic­twa, sta­je na cze­le wo­jow­ni­ków, na­śla­du­ją­cych go w spo­so­bach wal­ki i w mę­stwie, na­sta­wia pierś, wy­tę­ża ra­mio­na, wzno­si obron­ny miecz, osła­nia sobą zie­mię i pań­stwo. "Wszyst­ką Rzecz­po­spo­li­tą na ręku pia­stu­je", jak mówi o so­bie het­man Żół­kiew­ski. Jest to pa­no­sza i wła­dy­ka. Taki żyje w wiecz­nej pa­mię­ci i le­gen­dzie wszyst­kich na­ro­dów, jako Le­oni­das, Ju­das Ma­cha­bej­czyk, Cyd Cam­pe­ador, Jo­an­na d'Arc, Bay­ard, Ar­nold Win­kel­ried, Ry­szard Lwie Ser­ce, Sa­la­dyn, kró­le­wicz Mar­ko, Czar­niec­ki, Ko­ściusz­ko… Po­to­mek bo­ha­te­ra, wład­cy, do­stoj­ne­go męża dzie­dzi­czy nie tyl­ko jego przy­mio­ty, lecz i sumę czci, po­stra­chu i uwiel­bie­nia w po­spo­li­tym lu­dzie. Imię i na­zwi­sko tam­te­go, ja­ko­by cząst­ka jego isto­ty, prze­cho­dzi na po­tom­nych. Po­sia­da­czo­wi czczo­ne­go imie­nia wia­ra po­wszech­na przy­pi­su­je moc po­sia­da­nia cza­ro­dziej­skich prak­tyk, albo nie­zwy­kłej siły du­cha pra­ro­dzi­ca. Stąd po­cho­dzą gu­sła, od­pra­wia­ne nad oso­bą, nad czę­ścia­mi cia­ła, nad wło­sa­mi no­wo­rod­ka, aże­by mu wraz z imie­niem, wró­żą­cym wiel­kość, nadać moc i po­tę­gę pra­sz­czu­rów.

No­bi­lis w Rzy­mie, to przede wszyst­kim ten, kto może wska­zać na swe­go pro­to­pla­stę, ojca rodu, przod­ka. No­bi­lis mógł wy­ka­zać się po­cho­dze­niem od lu­dzi, któ­rzy speł­ni­li sław­ne uczyn­ki dla do­bra rzecz­po­spo­li­tej, albo nią ta­jem­nie rzą­dzi­li za po­mo­cą swe­go znaw­stwa rze­czy nie­do­stęp­nych. No­bi­lis mógł przed­sta­wić po­do­bi­zny przod­ków - pa­tres. Igno­bi­lis , czy­li no­vus , to czło­wiek, nie po­sia­da­ją­cy por­tre­tów przod­ków. Z dala wpły­wu rzym­skie­go, na dru­gim koń­cu Eu­ro­py i ro­mań­skie­go świa­ta, w spo­łe­czeń­stwie ro­syj­skim, eli­ta ary­sto­kra­tycz­na, wy­wo­dzą­ca się z krwi ru­ry­ko­wi­czów, albo ja­giel­lo­ni­dów, a więc oko­ło sześć­dzie­się­ciu ro­dów, nosi na­zwę znat' . W swo­istym, czy­sto sło­wiań­skim brzmie­niu na­zwa ta od­da­je to samo, co ła­ciń­skie gno­sco i no­sco – po­zna­nie, wie­dzę. Znat' – jest to wśród ciem­ne­go i za­bo­bon­ne­go po­spól­stwa zbio­ro­wi­sko i śro­do­wi­sko lu­dzi znat­nych , zna­ją­cych się, wie­dzą­cych, świa­do­mych, po­sia­da­ją­cych se­kre­ty, – czy­li do­słow­ne tłu­ma­cze­nie wy­ra­zu no­bi­li­tas , W za­ra­niu dzie­jów Rusi księż­nicz­ka Olga z domu Ru­ry­ka nosi na­zwę "Pre­mu­dra­ja", gdyż za po­mo­cą prze­bie­głych sztuk i pod­stę­pów po­ko­ny­wa­ła nie­przy­ja­ciół. Ja­ro­sław Pierw­szy, pra­sz­czur ksią­żąt "udziel­nych" nosi mia­no "Mą­dry". Wło­dzi­mierz Ma­no­mach pi­sze swe "Po­ucze­nie dla dzie­ci" w epo­ce po­wszech­nej ciem­no­ty. Za cza­sów Bo­ry­sa Go­du­no­wa, gdy za po­sia­da­nie książ­ki ka­ra­no śmier­cią, a sztu­kę pi­sa­nia i czy­ta­nia po­sia­dał tyl­ko "dum­nyj di­jak", ksią­żę Mści­sław­ski, sam je­den na ob­sza­rach nie­obe­szłych car­stwa, trzy­mał w piw­ni­cy bi­blio­te­kę, jako w isto­cie je­dy­ny wśród bo­ga­tych i bied­nych "cho­ło­pów car­skich" - no­bi­lis .

W spo­łe­czeń­stwie an­giel­skim no­bi­li­ty ob­ję­ła tyl­ko pa­rów, lor­dów, do­stoj­ni­ków, na­le­żą­cych do Hau­se of pe­ers , z wy­klu­cze­niem jed­nak ich ro­dzin. Gen­try (wła­ści­wie frak­cja ary­sto­kra­tycz­na w izbie gmin) na­da­je swym człon­kom ty­tuł gen­tle­men , dla od­róż­nie­nia od pa­rów - no­ble­men . Z bie­giem cza­su, sko­ro ilość pa­rów sta­ła się nie­ogra­ni­czo­ną, i gdy ko­ro­na po­sia­dła pra­wo udzie­la­nia tego ty­tu­łu w na­gro­dę za­sług mę­żom sta­nu, uczo­nym i pi­sa­rzom, ilość tych no­wo­cze­snych oj­ców rodu wzro­sła bar­dzo wy­dat­nie. Księ­ga pod­ręcz­na, "co­un­ty-fa­mi­lies" wy­li­cza trzy­na­ście ty­się­cy osób, na­le­żą­cych do ary­sto­kra­cji an­giel­skiej.

W ję­zy­ku na­szym zna­cze­nie ter­mi­nu ła­ciń­skie­go no­bi­li­tas naj­le­piej od­da­je wy­raz – wspa­nia­łość,**) póź­niej wspa­nia­łość, – czy­li upodob­nie­nie się, do­cią­gnię­cie, "stą­pie­nie w strze­mię" ja­kie­goś za­mierz­chłe­go, mi­tycz­ne­go typu "pana", któ­ry nie fi­gu­ru­je wpraw­dzie w pi­śmie i zgasł na­wet w le­gen­dzie, lecz na świa­dec­two swe­go do­stoj­ne­go bytu w za­ra­niu dzie­jów ma cały ję­zyk pol­ski w prze­cią­gu jego wie­lo­wie­ko­we­go trwa­nia. Jest to rzecz cha­rak­te­ry­stycz­na, że ościen­na mowa nie­miec­ka na wy­ra­że­nie te­goż ter­mi­nu wspa­nia­łość ma swą na­zwę die Her­r­li­ke­it , a no­bi­lis – wspa­nia­ły, – póź­niej­sze – wspa­nia­ły, – czy­li wiel­ko­ścią pięk­na ude­rza­ją­cy, ma­je­sta­tycz­ny, gór­ny, nie­gmin­ny, pań­ski, nie­po­spo­li­ty, po nie­miec­ku tłu­ma­czy się wy­ra­zem her­r­lich .

Wi­dzi­my z tych ze­sta­wień, iż ter­min no­bi­lis nie ozna­cza je­dy­nie praw i pre­ro­ga­tyw, wy­ni­ka­ją­cych z uro­dze­nia i dzie­dzi­cze­nia ma­jąt­ków, ty­tu­łów i za­szczy­tów nie­za­słu­żo­nych oso­bi­ście, lecz że jest ter­mi­nem, ozna­cza­ją­cym przede wszyst­kim wyż­szość fi­zycz­ną, in­te­lek­tu­al­ną i mo­ral­ną. Po­zy­cja sine-no­bi­li­ta­te , czy­li sno­bizm, mia­ła być an­ty­te­zą tam­tych war­to­ści. By­ło­by pra­cą nę­cą­cą – przed­sta­wie­nie dzie­jów owych war­to­ści, któ­re no­bi­li­tas wy­ci­snę­ła na ży­ciu Pol­ski w cza­sie jej ty­siąc­let­nie­go trwa­nia, tu­dzież uwy­dat­nie­nia ob­ja­wów, – jak to na rzecz An­glii uczy­nił W. M. Thac­ke­ray, – któ­re sno­bizm w jej ży­ciu, kul­tu­rze i oby­cza­jach roz­po­starł. Wy­do­by­cie na jaw tych dwu cech, po­krew­nych a od­mien­nych, bo po­stę­pu i sno­bi­zmu, by­ło­by nie­wąt­pli­wie spra­wą po­ży­tecz­ną, lecz jest za­da­niem trud­nym nad wy­raz, zwłasz­cza w okre­sie ostat­nim, ze­szło­wie­ko­wej nie­wo­li. Sąd o sno­bi­zmie pol­skim w tym okre­sie cza­su nie był­by spra­wie­dli­wym w żad­nym ra­zie, gdyż ogła­sza­ją­cy wy­rok nie był­by w moż­li­wo­ści po­zna­nia wszyst­kich głę­bo­kich przy­czyn i do­raź­nych po­wo­dów osą­dza­nych zja­wisk. Spra­wy pol­skie w tym okre­sie cza­su zbyt są skom­pli­ko­wa­ne, by moż­na było, z da­le­ka i w spo­ko­ju je ob­ser­wu­jąc, wy­ro­ko­wać bez błę­du. Zja­wi­sko ta­kie; jak sno­bizm pol­ski w ostat­nim okre­sie nie­wo­li nie było skut­kiem jed­ne­go ja­kie­goś po­wo­du, lecz za­le­ża­ło od spraw głę­bo­ko ukry­tych. Nad­to sama isto­ta war­to­ści pier­wot­nych, wśród na­ci­sku zja­wisk ule­gła tak wiel­kim prze­kształ­ce­niom, bie­da ist­nie­nia tak wy­tę­ży­ła i prze­krę­ci­ła na nice wszyst­ko do­sto­jeń­stwo ro­do­we, – na­stą­pi­ło tak wiel­kie znie­kształ­ce­nie daw­nej za­sad­ni­czej iści­zny, iż roz­se­gre­go­wa­nie war­to­ści by­ło­by spra­wą nie do wy­ko­na­nia. Nie­gdyś Wa­cław z Po­to­ka Po­toc­ki na­rze­kał:

"Nikt do nas, my na wszyst­kie po­sy­ła­my świa­ty

Po trun­ki, po ko­rze­nie, szkieł­ka i bła­wa­ty.

W tem kmiot­ków na­szych poty, w tem ich toną pra­ce

Kuch­nie żół­cić i wi­nem ob­le­wać pa­ła­ce".

Po­tęż­ny czte­ro­wiersz, w któ­rym uję­te są wie­lo­wie­ko­we dzie­je pol­skie­go na­śla­dow­nic­twa, nie­do­łę­stwa, sno­bi­zmu. Go­rzej osą­dza Pol­skę po­eta okre­su wal­ki, gdy wprost mówi:

"Pa­wiem na­ro­dów by­łaś i pa­pu­gą,

A te­raz je­steś słu­żeb­ni­cą cu­dzą".

Ten wy­rok, bez­względ­ny i ry­czał­to­wy na wszyst­ko, nie wi­dzi nic prócz pa­wio-pa­pu­gi­zmu na prze­strze­ni dzie­jów. Pi­sarz an­giel­ski do­strze­ga te same wady w An­glii. Co praw­da, sno­bizm an­giel­ski nosi ce­chy in­dy­wi­du­al­ne, an­giel­skie. Tam się na­ro­dził i kwit­nie. Nasz jest przede wszyst­kim cu­dzo­ziemsz­czy­zną, na­śla­dow­nic­twem ob­co­ści, na­le­cia­ło­ścią przy­wie­zio­ną z za­gra­ni­cy. To dru­ga jego za­sad­ni­cza ce­cha.ROZ­DZIAŁ 2

Od­su­wa­jąc spra­wę przed­sta­wia­nia ob­ja­wów sno­bi­zmu w ca­ło­kształ­cie ży­cia, mo­że­my uwy­dat­nić w twór­czo­ści ar­ty­stycz­nej ostat­niej doby, czy­li w dzie­dzi­nie naj­bar­dziej dla ob­ser­wa­cji do­stęp­nej, ce­chy na­śla­dow­nic­twa i cu­dzo­ziemsz­czy­zny, o któ­rych wy­żej była mowa. Po­dob­nie jak w ro­dach rzym­skich ist­nie­ją na po­cząt­ku oj­co­wie - pa­tres , – za­ra­zem ka­pła­ni i wo­dzo­wie, tak samo w ży­ciu ro­dzi­ny ar­ty­stycz­nej by­tu­ją wiecz­nie przy­tom­ni oj­co­wie-twór­cy, z któ­rych na­tchnie­nia i pra­cy wy­wo­dzi się ród na­stęp­ców w two­rze­niu ar­ty­stycz­nym. Dzie­ło po­tom­nych nie może być co do war­to­ści i ja­ko­ści wy­ko­na­nia żad­ną mia­rą niż­sze od dzie­ła przod­ków. Może być zu­peł­nie inne co do for­my, lecz musi się­gać mia­ry naj­wyż­szej, już osią­gnię­tej przez tam­tych. Po­ezja jest ema­na­cją du­cha w jed­no­st­ce nad­zwy­czaj­nie uzdol­nio­nej, od­ręb­nej, in­nej od po­bra­tym­ców, nie­po­dob­nej co do in­te­lek­tu i uczuć do ni­ko­go, acz­kol­wiek bar­dzo czę­sto od­zwier­cie­dla­ją­cej in­te­lekt i uczu­cia ogrom­nej rze­szy bliź­nich, a nie­raz – ca­łej ludz­ko­ści. Po­eta jest sa­mot­ny, jak sa­mot­nym jest ple­mien­ny wódz, po­dej­mu­ją­cy wbrew wszyst­kim wal­kę z na­jeźdź­cą. Uczu­cia jego wy­wo­dzą się z uczuć tłu­mu, gdyż jest czło­wie­kiem, lecz w nim jed­nym sku­pio­ne są uczu­cia wszyst­kie­go tłu­mu. Do ni­ko­go na świe­cie nie był po­dob­ny, – za­iste syn bo­gów, gło­si­ciel pięk­na słoń­ca, księ­ży­ca i za­chod­nie­go wia­tru, – po­chło­nię­ty przez mo­rze – Per­cy By­she Shel­ley. Umiał w swo­jej wła­snej cza­ru­ją­cej mo­wie, sło­wa­mi, któ­re wiecz­nie kwit­ną, wy­ra­zić trwa­nie stu­le­ci, zma­ga­nia się, wal­ki i skar­gi po­ko­na­nych pół­bo­gów, – od­two­rzyć siłę, moc i pięk­no wie­czy­ste mórz, po­świst wi­chrów, – przy­wo­dzić przed oczy na­sze z do­sko­na­ło­ścią nie­po­ję­tą świa­tło księ­ży­ca, iż w jego sło­wie lśni z pięk­no­ścią rów­ną pięk­no­ści sa­me­go świa­tła, lśnią­ce­go nad oce­anem. Wy­dał mękę ujarz­mio­nych na­ro­dów, zbrod­nie naj­dzik­sze w ludz­kim ga­tun­ku, oj­co­bój­stwo i sy­no­bój­stwo, a w ser­cu swym był mło­dzień­cem, jak ów Ty­cja­na w Luw­rze "L'hom­me au gant" , – pe­łen po­tę­gi, dumy, gran­dez­zy, ta­jem­ni­czo­ści, za­ma­rze­nia się i smut­ku, któ­re­go nikt nie może zro­zu­mieć. Któż inny wzru­szał się tak na wi­dok dzieł sztu­ki po­przed­ni­ków, kto obej­mo­wał je z go­ręt­szym en­tu­zja­zmem, z żyw­szą szcze­ro­ścią? Uj­rzaw­szy w Bar­gel­lo po­sąg Mi­cha­ła Anio­ła, przed­sta­wia­ją­cy pi­ja­ne­go Ba­chu­sa, Shel­ley rzu­cił się na twór­cę z prze­pysz­ną in­wek­ty­wą: "Ob­li­cze tej po­sta­ci jest obu­rza­ją­cym i bar­dziej po­nad wszel­kie sło­wo fał­szy­wym tłu­ma­cze­niem du­cha i zna­cze­nia Ba­chu­sa. Ma wy­raz pi­ja­ni­cy, zwie­rzę­co po­spo­li­te­go, tę­pe­go roz­pust­ni­ka. Dol­na część tej fi­gu­ry jest ja­kaś skost­nia­ła, a po­łą­cze­nie ra­mion z pier­sia­mi i szyi z gło­wą w naj­wyż­szym stop­niu wy­zu­te z har­mo­nii. Cała po­stać jest po­zba­wio­na jed­no­ści, gdyż ta­kie oto było wy­obra­że­nie ka­to­li­ka o bo­sko­ści Ba­chu­sa. W po­sta­ci tej, jako w dzie­le sztu­ki, brak jest jed­no­ści, a jako w od­two­rze­niu boga Ba­chu­sa – brak w niej wszyst­kie­go". W ja­sno­wi­dze­niu praw­dzi­wie wiesz­czem opi­sał dzie­je XIX stu­le­cia w po­ema­cie Laon i Cy­th­na z re­wo­lu­cja­mi i prze­bie­giem re­wo­lu­cji. Do ja­kiej­że szko­ły li­te­rac­kiej na­le­żał? Z kim go po­łą­czyć? Nie zmie­ścił­by się w żad­nej sek­cie li­te­rac­kiej, a wszyst­kie w nim miesz­czą się, jako w swo­im ży­wio­le.

Do ja­kiej­że "szko­ły" na­le­żał John Ke­ats, któ­ry wśród zim­nej at­mos­fe­ry an­giel­skiej, go­rą­ce pięk­no grec­kie na nowo wskrze­sił i od­zwier­cie­dlił w swych mło­do­cia­nych po­ema­tach "En­dy­mion", "Hy­pe­rion", "Oda do Apol­li­na", – a w "Odzie do urny grec­kiej" w isto­cie wy­ra­ził wszy­stek za­chwyt no­wo­cze­sne­go świa­ta dla zga­słej do­sko­na­ło­ści sta­re­go. Do ja­kiej­że ka­te­go­rii pi­sa­rzy na­le­ży inny od wszyst­kich współ­cze­snych mu, daw­nych i przy­szłych – Sten­dhal, – któ­ry sło­wem spo­koj­nym, jak pro­to­kół są­do­wy, ską­pym, zwię­złym, a po­sia­da­ją­cym je­dy­nie, – we­dług okre­śle­nia kry­ty­ka Su­are­za, – po­wab czy­stej bie­li­zny, – zdo­łał wy­ja­wić wszyst­ką pa­sją mi­ło­sną, samą isto­tę mi­ło­ści? Krzyk ko­bie­ty na są­dzie, gdy na jej ko­chan­ka wy­rok śmier­ci wy­da­ją, to naj­wyż­szy ton, naj­wy­mow­niej­szy głos mi­ło­ści. Krzyk ten nie zo­sta­nie nig­dy za­po­mnia­ny przez lu­dzi w cha­osie woj­ny i po­śpie­chu pra­cy, ni­czym nie bę­dzie za­głu­szo­ny i sam świat prze­ży­je.

Do ja­kiej ka­te­go­rii na­le­żał Gu­staw Flau­bert, mę­drzec na od­lu­dziu, cy­klop za­trud­nio­ny bez wy­tchnie­nia, w po­cie wy­sił­ku kształ­tu­ją­cy ide­ał naj­wyż­szej ze sztuk, skon­stru­owa­nej umie­jęt­nie, świa­do­mej swych war­to­ści, pięk­nej pro­zy? Gdy­by ro­dzaj ludz­ki zmie­cio­ny zo­stał z po­wierzch­ni glo­bu i zgi­nął, jak zgi­nę­ła żywa As­sy­ria, Egipt, kre­teń­skie pań­stwo Mi­no­sa, czy pań­stwo Az­te­ków, to po­wia­do­mie­nie Gu­sta­wa Flau­ber­ta o dzie­jach pra­co­wi­te­go męż­czy­zny, tę­pe­go w swych za­bie­gach, wier­ne­go aż do śmier­ci w swej pa­sji i o prze­wrot­nych sztu­kach, po­dej­ściach, zdra­dach, kłam­stwach, oszu­stwach, o sro­mot­nych i ni­skich żą­dzach, o zło­ści i bez­sil­nej roz­pa­czy ko­bie­ty, oraz o lo­sie dziec­ka, opusz­czo­ne­go przez to sta­dło wśród zwie­rząt dwu­no­gich, da wia­do­mość, – jak znak La­bris o pań­stwie Mi­no­sa, – co się sta­ło z Ada­mem i Ewą po wie­kach wie­ków od od wy­gna­nia z raju. Hi­sto­ria "Ma­da­me Bo­va­ry" – to dzie­je Ada­ma i Ewy na ziem­skim okrę­gu. I ja­kiś inny ga­tu­nek stwo­rzeń, któ­ry po ro­dzie ludz­kim za­gar­nął­by jego sie­dzi­by, mógł­by od­two­rzyć z tego utwo­ru grzesz­ną i nie­szczę­śli­wą ludz­kość, po­dob­nie jak z jed­ne­go go­tyc­kie­go kie­li­cha moż­na od­two­rzyć wszy­stek kształt, prze­pych i prze­kwit go­ty­ku.

Do ja­kiej­że li­te­rac­kiej szko­ły za­li­czyć Wal­ta Whit­ma­na, w któ­re­go po­tęż­nym sło­wie uka­zu­je się przy­pływ i od­pływ mo­rza, ogrom pre­rii pier­wot­nej, lśnią ol­brzy­mie góry lo­da­mi po­kry­te i wy­ła­nia się po­tę­ga czło­wie­ka, roz­kosz pra­cy, nie­opi­sa­ne wzru­sze­nie, dreszcz du­cha i wzbu­rze­nie cie­le­sne na wi­dok to­czo­ne­go ostrza wiel­kie­go sta­lo­we­go to­po­ra?

Z kim­że sprząc Ed­ga­ra Al­la­na Po­ego, gdzie go umie­ścić i w ja­kiej za­mknąć prze­gro­dzie, gdy w opi­sie przy­gód Gor­do­na Pyma opo­wia­da po praw­dzie dzie­je sa­mot­nej jed­nost­ki, a sym­bol ca­łej ludz­ko­ści w wal­ce i sa­mot­no­ści, wśród zdrad współ­lu­dzi, sza­leń­stwa ta­jem­ni­czych cho­rób, na sa­mot­nej de­sce w bez­mia­rach oce­anu?

Do któ­re­go ze współ­bra­ci pi­szą­cych przy­rów­nać Teo­do­ra Do­sto­jew­skie­go, du­cho­we­go ojca czar­nej sot­ni, czy­sto mo­skiew­skie­go mi­sty­ka, za­cie­kłe­go pro­ro­ka, na któ­re­go wieszcz­bę rze­czy­wi­stość wpręd­ce dała od­po­wiedź, wy­wra­ca­jąc li­te­rę po li­te­rze, iż nie osta­ła się ani jed­na kre­ska, ani je­den znak, – a za­ra­zem tak nie­omyl­ne­go wi­zjo­ne­ra du­szy jed­nost­ki ludz­kiej, iż pi­smo jego wy­wi­nę­ło się z dzie­dzi­ny sztu­ki i we­szło w dzie­dzi­nę ja­sno­wi­dzą­ce­go du­szo­znaw­stwa.

Ci to eu­pa­try­dzi, wy­mie­nie­ni wy­żej, i tylu in­nych w każ­dym na­ro­dzie, któ­rych pi­sma są roz­ko­szą umy­słu i po­cie­chą ser­ca, byli pio­nie­ra­mi w pusz­czy, no­wa­to­ra­mi, wy­na­laz­ca­mi i od­kryw­ca­mi, każ­dy w swo­jej dzie­dzi­nie, twór­ca­mi no­wych szla­ków wiecz­ne­go po­stę­pu sztu­ki.

I w na­szym świe­cie ktoś na po­cząt­ku "wdarł się na ska­łę pięk­nej Kal­lio­py, gdzie do­tych­miast nie było śla­du pol­skiej sto­py". Ktoś inny wtar­gnął wy­żej, bo idąc po pro­mie­niach uczu­cia, usi­ło­wał do­trzeć tam, "gdzie gra­ni­czą Stwór­ca i na­tu­ra". Środ­ki ar­ty­stycz­ne tych pio­nie­rów w kra­inie du­cha, sto­so­wa­ne w za­kre­sie sztu­ki pi­sar­skiej, zwa­nej li­te­ra­tu­rą, prze­mi­nę­ły w cza­sie i za­stą­pio­ne zo­sta­ły przez środ­ki inne. Lecz dzie­ło ich, wsz­czę­te w ob­rę­bie du­cha, ukształ­to­wa­ne z mowy po­spo­li­tej pew­nych oko­lic, z mia­zgi jed­nej gwa­ry, prze­kształ­co­ne na płyn­ną, a za­wsze tę samą rze­kę słów, po­łą­czeń, zwro­tów, prze­no­śni – zo­sta­ło na wie­ki, rów­no­rzęd­ne do mowy po­spo­li­tej ca­łe­go na­ro­du. Jak pięk­na chmu­ra, po­wab­ny ob­łok pod nie­bem pły­ną­cy z rzek ziem­skich, z wód gle­by się ro­dzi i w za­mian po­to­ki desz­czu ze­schnię­tej zie­mi od­da­je, tak samo pięk­ny ob­łok po­ezji pol­skiej upusz­czał nie­raz ze swe­go wy­so­kie­go miej­sca pod nie­bem po­to­ki desz­czu na spra­gnio­ną, pło­ną, le­chic­ką zie­mię. Zda­rzy­ło mi się wi­dzieć do­wo­dy tego zja­wi­ska już za dni dzie­ciń­stwa. Pa­mię­tam, jak zzia­ja­ny od gry w "eks­trę", kie­dy to całe po­wie­trze nad dro­gi­mi Kiel­ca­mi roz­po­star­te, było jed­nym tchnie­niem roz­kosz­nej pa­sji, – na to stwo­rzo­ne zo­sta­ło, żeby szczę­śli­we ner­wy mo­gły wi­bro­wać, – kie­dy każ­dy ruch cia­ła był sko­kiem w prze­stwór, pół­ob­ro­tem, wy­krę­tem, sprę­ży­stym przy­sia­da­niem, tań­cem na koń­cu lek­kiej sto­py, le­d­wie mu­ska­ją­cej zie­mię, – kie­dy roz­pa­lo­ne dło­nie raz wraz chwy­ta­ły ten wi­do­my znak, ob­jaw i sym­bol naj­istot­niej­sze­go szczę­ścia na zie­mi, – okrą­głą pił­kę do gry, – w chwi­li wyj­ścia z "mety", przy­pa­dłem był do okien­ka szew­ca, któ­ry w lo­chu po­dwó­rzo­wym, w wil­got­nej izbie by­to­wał. Roz­grza­na gło­wa opar­ła się na ręku, cie­ka­we oko za­nu­rzy­ło w ży­wot i pra­cę nie­zna­nych mi lu­dzi, a ucho po­chwy­ci­ło dźwię­ki, do­la­tu­ją­ce z tego pra­co­wi­ska. Gdy we mnie i do­oko­ła mnie wszyst­ko było pę­dem, wi­rem, drga­niem i nie­mal lo­tem, tam w dole pa­no­wał bez­ruch, przy­ku­cie, przy­twier­dze­nie do miej­sca i nie­złom­ny spo­kój pra­cy. Chłop­cy ło­mo­ta­li młot­ka­mi w po­de­szwy, cze­lad­nik o zwi­chrzo­nej czu­pry­nie wy­gła­dzał cho­le­wę, a sta­ry maj­ster, kra­jąc rze­mień na wy­gła­dzo­nej de­sce, wy­po­wia­dał pod­nio­słym, ma­je­sta­tycz­nym, mo­no­ton­nym gło­sem:

"Or­szu­lo moja wdzięcz­na! gdzieś mi się po­dzia­ła?

W któ­rą stro­nę, w któ­rąś się kra­inę uda­ła?

Czyś ty nad wszyt­ki nie­ba wy­so­ko wznie­sio­na

I tam w licz­bę anioł­ków ma­łych po­li­czo­na?…"

Ja­ki­mi dro­ga­mi, któ­rę­dy wci­snę­ła się w to su­ro­we ży­cie, w byt tak da­le­ce po­świę­co­ny spra­wie za­rob­ku i spra­wie prze­ży­cia, prze­trwa­nia pór roku za ów cięż­ki za­ro­bek, iż na nic in­ne­go, prócz bez­czyn­ne­go spo­czyn­ku i bez­myśl­nej za­ba­wy nie zo­sta­ło tam cza­su, owa tka­ni­na słów głę­bo­kich, wes­tchnień ża­ło­by, przed wie­ka­mi w pięk­ny po­rzą­dek zwią­za­nych? Czy­li w te sło­wa wpły­nę­ły prze­ży­cia wła­sne, czy je wiatr prze­lot­ny przy­wiał z ob­ło­ku, pły­ną­ce­go wy­so­ko po­przez "wszyt­ki nie­ba?"

Kie­dy in­dziej, po upły­wie lat, przy bu­do­wie do­mo­stwa szkol­ne­go w Na­łę­czo­wie pod Lu­bli­nem, po­zna­łem się z pra­cow­ni­kiem na dniów­kę, Ma­te­uszem P., któ­ry był tak bied­ny, i obar­czo­ny ro­dzi­ną, iż miesz­kał w ist­nej zie­mian­ce, po dach za­ko­pa­nej w zwiew­ną gli­nę tam­tej­szej gle­by. Czło­wiek ten umiał na pa­mięć "Księ­gi piel­grzym­stwa" i z za­chwy­tem je re­cy­to­wał. Cała mą­drość ży­cio­wa, wy­tłu­ma­cze­nie wszyst­kich za­gad­nień, na­dzie­je lep­szej przy­szło­ści, a na­wet kie­run­ki nowe spo­łecz­ne, za­wie­ra­ły się dla Ma­te­usza P. w "Księ­gach Piel­grzym­stwa". Stam­tąd czer­pał swą na­ukę, wska­zów­ki, kry­te­ria, roz­wią­za­nie za­wi­ło­ści i ży­cio­wą po­cie­chę. Za­sta­na­wia­łem się nie­raz nad tym, czy w tym na­bo­żeń­stwie Ma­te­usza P. do ksiąg tu­łac­twa pol­skie­go nie­ma wio­sko­we­go sno­bi­zmu, pew­nej pozy i uda­wa­nia. Lecz ży­cie za­prze­czy­ło tym przy­pusz­cze­niom. Syn tego naj­bied­niej­sze­go z wy­rob­ni­ków na dniów­kę, za radą ojca po­szedł do le­gio­nów, stał w bi­twach i jest jed­nym z naj­god­niej­szych ry­ce­rzy wy­zwo­le­nia oj­czy­zny. "Księ­gi Piel­grzym­stwa" zro­bi­ły swo­je, wy­ka­za­ły swą war­tość.

Nie chciał­bym, na sku­tek przy­to­cze­nia tych ubocz­nych szcze­gó­łów, po­paść w po­dej­rze­nie, iż po­py­cham dzie­ła sztu­ki w ja­ką­kol­wiek, choć­by naj­wznio­ślej­szą służ­bę, na­rzu­cam im cele na­ro­do­we, lub spo­łecz­ne. Sztu­ka pi­sar­ska, po­dob­nie jak wszyst­kie jej sio­strzy­ce, – a mu­zy­ka naj­wy­raź­niej i naj­bez­względ­niej, – nie ma, nie może i nie po­win­na słu­żyć, jako śro­dek do ja­kie­go­kol­wiek celu, okrom swe­go wła­sne­go. Sztu­ka pi­sar­ska po­win­na być nie­ja­ko ko­łem za­mknię­tym, któ­re swe spra­wy je­dy­nie we­wnątrz swe­go ob­wo­du za­my­ka. Lecz jako dzie­ło w ludz­kim du­chu po­czę­te i dla lu­dzi prze­zna­czo­ne, z chwi­lą, gdy ar­ty­sta ogła­sza spra­wę, ko­łem za­mknię­tym oto­czo­ną, czy­li żąda współ­udzia­łu in­nych lu­dzi w jego wzru­sze­niu i tru­dzie ar­ty­stycz­nym, – a nad­to – sko­ro dzie­ło sztu­ki, mocą i umie­jęt­no­ścią wie­lu rąk ludz­kich i spo­so­ba­mi uspo­łecz­nie­nia pra­cy po­da­ne zo­sta­ło do po­zna­nia i roz­po­wszech­nie­nia wśród ich ciż­by, sta­je się ob­ja­wem, wy­two­rem i czyn­ni­kiem spo­łecz­nym.ROZ­DZIAŁ 3

Te­muż lo­so­wi ule­ga, gdyż ule­gać musi, pro­duk­cja li­te­rac­ka, nie li­czą­ca się z żad­ny­mi wzglę­da­mi, na­ro­do­wy­mi, spo­łecz­ny­mi, wy­cho­waw­czy­mi, a na­wet z za­sa­da­mi gra­ma­ty­ki, lo­gi­ki i es­te­ty­ki, jak, na przy­kład, "Nuż w bżu­chu" , albo "Pieśń o gło­dźe" Bru­no­na Ja­sień­skie­go. Wi­dzia­łem ubie­głej zimy, jak han­dlar­ka ga­zet sprze­da­wa­ła cza­so­pi­smo "Nuż w brzu­chu" mło­dzie­ży ro­bot­ni­czej i rze­mieśl­ni­czej, wy­cho­dzą­cej w nie­dzie­lę z fa­brycz­nej ni­zi­ny Po­wi­śla War­sza­wy na słoń­ce No­we­go Świa­ta, aże­by za­chwy­cić coś nie tyl­ko z za­ba­wy, lecz i ze zdo­by­czy wyż­szej cy­wi­li­za­cji. Mło­dzień­cy ci na­by­wa­li skwa­pli­wie za swój grosz nie ła­two za­pra­co­wa­ny wy­twór du­cha mło­dzie­ży wy­kwint­nej, in­te­lek­tu Pol­ski wskrze­szo­nej i kar­mi­li nim swe spra­gnio­ne du­sze. A więc "Nuż w brzu­chu" , pi­smo ulot­ne gro­na pi­sa­rzy, jest też spra­wą pu­blicz­ną. Ar­ty­ści sku­pie­ni oko­ło tego pi­sma, oraz in­nych or­ga­nów tego sa­me­go kie­run­ku, mają już na­śla­dow­ców w szko­łach od­ra­dza­ją­cej się Pol­ski. W wyż­szych kla­sach gim­na­zjal­nych, za­rów­no mę­skich, jak żeń­skich, we­dług skarg na­uczy­cie­li i na­uczy­cie­lek, ucznio­wie i uczen­ni­ce nie chcą pi­sać wy­pra­co­wań sto­sow­nie do za­sad usta­lo­nej gra­ma­ty­ki, po­czy­tu­ją bo­wiem owe sta­re za­sa­dy za prze­są­dy i wię­zy, nie­god­ne za­cho­wa­nia i prze­strze­ga­nia. A więc spra­wy czy­sto li­te­rac­kie mają swe od­bi­cie w rze­czy tak waż­nej, jak sztu­ka na­ro­do­wa po­praw­ne­go pi­sa­nia ak­tów re­jen­tal­nych, li­stów ku­piec­kich i po­zwów są­do­wych.

Mam świa­do­mość, iż pi­sząc te sło­wa, ścią­gam na sie­bie po­dej­rze­nie, ja­ko­bym na­sta­wał na wol­ność ru­chów, usi­ło­wań i po­czy­nań ar­ty­stów sło­wa, zwą­cych się fu­tu­ry­sta­mi, czy in­a­czej. Nic po­dob­ne­go! Istot­na sztu­ka jest wie­ku­istym no­wa­tor­stwem, funk­cją nie­usta­ją­ce­go nig­dy po­stę­pu, więc szcze­ry przy­ja­ciel sztu­ki i wy­znaw­ca po­stę­pu nie może być prze­ciw­ni­kiem naj­bar­dziej dziw­ne­go no­wa­tor­stwa. W da­nej spra­wie idzie zu­peł­nie o co in­ne­go: o roz­wa­ża­nie bez sno­bi­zmu, bez schle­bia­nia ko­mu­kol­wiek, we­dług naj­głęb­sze­go prze­ko­na­nia, czy w na­rzu­ca­ją­cym się ob­ja­wie no­wa­tor­stwa tkwi po­stęp rze­tel­ny, - no­bi­li­tas du­cha, od­skok od rze­czy sta­rych, zja­ło­wia­łych, zna­nych już, jed­no­li­tych, – w świat zu­peł­nie nie­zna­ny, nowy, w sfe­rę zja­wisk wie­lo­ra­kich, z jed­no­li­to­ści prze­two­rzo­nych, – czy też mamy do czy­nie­nia z po­stę­pem niż­sze­go, dru­gie­go rzę­du, ze zwy­kłym, sta­rym zna­jo­mym sine no­bi­li­ta­te sno­bi­zmem.

Zja­wi­sko w sfe­rze ar­ty­zmu, no­szą­ce na­zwę fu­tu­ry­zmu, na­ro­dzi­ło się we Wło­szech. Fu­tu­ryzm jest to "spo­sób" wło­ski, na­tu­ral­ny wy­kwit sta­nu rze­czy w tym kra­ju, w la­tach, po­prze­dza­ją­cych wiel­ką woj­nę. Za­czę­ło się we Flo­ren­cji. Pew­na gru­pa ar­ty­stów i pi­sa­rzy, wy­cho­wa­na pod cie­niem drzwi Ghi­ber­tie­go, nie­ja­ko w ob­ję­ciach Do­na­tel­la, Ve­roc­cia, Mi­cha­ła Anio­ła i Le­onar­da da Vin­ci, znu­dzi­ła się do cna nie twór­czo­ścią, lecz kul­tem tych sta­rych maj­strów, wi­do­kiem nie­wol­ni­cze­go ko­pio­wa­nia i oma­wia­nia ich dzieł, a zna­jąc owo dru­gie kró­le­stwo Włoch od sa­me­go dzie­ciń­stwa, po­ko­na­ła je w so­bie pod­czas fu­rii mło­do­cia­nych na wła­sną rękę mi­ło­wań. Znu­dzi­ła się rów­nież wi­do­kiem po­cho­dów Nie­mek, An­gie­lek i wsze­la­kich in­nych po­przez Bar­gel­lo, Or San Mi­che­le, Pit­ti i Uf­fi­zi. Byli to rów­nież mło­dzi Wło­si, sy­no­wie pło­mien­nej żą­dzy wy­dar­cia wro­go­wi zie­mi jesz­cze nie­od­ku­pio­nej, zwa­nej tam ter­ra ir­re­den­ta . Przy­szli tedy na­tu­ral­ną uczuć ko­le­ją do uwiel­bie­nia siły po­tęg no­wo­cze­sne­go roz­wo­ju w fa­bry­kach pań­stwa, do kon­cep­cji nie tyl­ko te­ry­to­rial­nej lecz i du­cho­wej agre­sji i eks­pan­sji. Pierw­szą za­sa­dą tej mło­dej fa­lan­gi ar­ty­stów było ha­sło, god­ne za­iste, żeby je zło­ty­mi wy­ryć zgło­ska­mi: "Il faut me­pri­ser to­utes les for­mes di­mi­ta­tion et glo­ri­fier to­utes les for­mes do­ri­gi­na­li­te" 1). Twier­dzi­li oni, iż "od­wa­ga, zu­chwal­stwo, bunt będą pier­wiast­ka­mi istot­ny­mi ich po­ezji". Po­sta­no­wi­li wy­nieść na czo­ło twór­czo­ści "ruch agre­syw­ny, go­rącz­ko­wą bez­sen­ność, bieg wy­ści­go­wy, kar­ko­łom­ny skok, po­li­czek i pięść". Za­mie­rzyw­szy po­ko­nać nie tyl­ko w oso­bie, lecz i w po­ję­ciu pu­blicz­no­ści wpływ Car­duc­ci'ego, Pa­sco­li'ego, Fo­gaz­za­ia, d'An­nun­zia, a w es­te­ty­ce i fi­lo­zo­fii Be­ne­det­ta Cro­ce'go, od­trą­ci­li do­sko­na­łą wy­twor­ność wier­sza a na­wet samo zda­nie, za­stę­pu­jąc ją wier­szem naj­zu­peł­niej wol­nym, oraz zda­nie "bar­wą esen­cjo­nal­ną go­łe­go rze­czow­ni­ka". Nowa skład­nia mia­ła po­le­gać na roz­sta­wie­niu rze­czow­ni­ków we­dług tego, jak wra­że­nia po­wsta­ją w wy­obraź­ni ar­ty­sty z opusz­cze­niem przy­miot­ni­ków, za­im­ków i spój­ni­ków, któ­rych po­zo­sta­wie­nie, w ślad za mową po­wszech­no­ści, ni­we­czy­ło­by dy­na­mizm aktu twór­cze­go. Sło­wo po­zo­sta­je, lecz je­dy­nie w try­bie bez­oko­licz­nym, gdyż tyl­ko w tej for­mie może dać po­czu­cie "cią­gło­ści ży­cia, tu­dzież umoż­li­wić in­tu­icji po­strze­ga­ją­cej po­chwy­ce­nie ela­stycz­no­ści zja­wisk". Wszel­ka in­ter­punk­cja zo­sta­ła znie­sio­na, na­to­miast wpro­wa­dzo­ne zna­ki aryt­me­tycz­ne do­da­wa­nia, odej­mo­wa­nia, mno­że­nia, dzie­le­nia, znak rów­na­nia, – a tak­że nuty. Sko­ro je­dy­nie in­tu­icja sta­ła się czyn­ni­kiem de­cy­du­ją­cym w pro­ce­sie twór­czym, mu­sia­ła na­stą­pić po­gar­da dla sen­su i kult my­ślo­we­go nie­po­rząd­ku.

Wszel­kie pro­ble­ma­ty psy­cho­lo­gicz­ne zo­sta­ły ska­so­wa­ne, a mia­ły być za­stą­pio­ne przez psy­cho­lo­gię in­tu­icyj­ną ma­te­rii. Sko­ro zaś za­sad­ni­czą tre­ścią ma­te­rii jest wola, od­wa­ga i siła, na­le­ży tedy w dą­że­niu do od­two­rze­nia tych po­tęg, od­rzu­cić "tra­dy­cjo­nal­ną cięż­ką skład­nię, zro­śnię­tą z zie­mią, bez rąk i skrzy­deł", – je­dy­nie na in­te­lek­cie opar­tą – i, po­ko­naw­szy głu­chą wro­gość tra­dy­cjo­nal­ne­go spo­so­bu pi­sa­nia, szu­kać kon­tak­tu z wszech­ist­nie­niem. Za po­mo­cą "do­wol­nej or­to­gra­fii eks­pre­syj­nej" re­for­ma­to­rzy fu­tu­ry­stycz­ni mie­li na­dzie­ję wy­two­rze­nia tak da­le­ce ży­wej i ja­snej ono­ma­to­pei, iż da im to moż­ność wy­nu­rze­nia w sło­wie isto­ty cię­ża­ru, lub za­pa­chu przed­mio­tów, ży­cia we­wnętrz­ne­go ma­szy­ny w ru­chu, roz­mo­wy sil­ni­ków, bie­gu i świ­stu po­cią­gów, tur­ko­tu fa­bryk, tę­ten­tu koni, wy­cia wi­chrów, ło­sko­tu wa­lą­cych się drzew. Skon­den­so­wa­nie me­ta­fo­ry dla uję­cia tak zwa­nych "wę­złów my­ślo­wych". Do tego celu zmie­rza­ła re­for­ma dru­ku, po­le­ga­ją­ca na wpro­wa­dze­niu wiel­kich i ma­łych, tu­dzież za­bar­wio­nych li­ter na tej sa­mej stro­ni­cy, co mia­ło pod­kre­ślać i uwy­dat­niać siłę i zna­cze­nie tek­stu, – oraz geo­me­trycz­ne, ku­li­ste lub do­wol­nie ła­ma­ne kształ­ty fi­gur z czcio­nek, for­mą swą od­zwier­cie­dla­ją­ce przed­mio­ty, zda­rze­nia, lub idee pod­su­nię­te do po­zna­nia w sło­wie.

W pla­sty­ce – fu­tu­ry­ści wy­stą­pi­li za­ja­dle prze­ciw­ko tak zwa­ne­mu nie­gdyś "ide­ało­wi pięk­na", prze­ciw­ko ma­nii sta­wia­nia po­mni­ków, jako bar­ba­rzyń­skim prze­żyt­kom. Po­sta­no­wi­li wy­rwać ma­lar­stwo i rzeź­bę spod wpły­wów Gre­cji, Mi­cha­ła Anio­ła i Le­onar­da da Vin­ci, oraz go­ty­ku. Gdy Fran­cja od­bie­ra­ła ukra­dzio­ną Monę Lizę i cała Flo­ren­cja wrza­ła z żalu i gnie­wu, fu­tu­ry­ści za­no­to­wa­li w swym pi­śmie La­cer­ba o fak­cie wy­wie­zie­nia, nad­mie­nia­jąc, iż ich sa­mych nie ob­cho­dzą losy tego tam ob­ra­zi­dła. W dru­gim pa­ra­gra­fie swe­go ma­ni­fe­stu ma­rzy­li o tym, aże­by "de­mo­lir les oevres de Rem­brandt, de Goya et de Ro­din" . Uta­len­to­wa­ny rzeź­biarz i ese­ista tej gru­py Ar­den­go Sof­fi­ci – Ro­di­na wła­śnie po­nie­wie­rał z nie­by­wa­łym za­pa­łem i nie byle jaką pla­sty­ką. Ma­la­rze i rzeź­bia­rze fu­tu­ry­stycz­ni ogła­sza­li jed­nak nie tyl­ko swe ma­ni­fe­sty, lecz stwo­rzy­li rów­nież dzie­ła ory­gi­nal­ne w po­my­śle i ab­so­lut­nie nowe, jak Umber­ta Boc­cio­nie­go "Ela­stycz­ność", Ka­ro­la Car­ra "Dy­na­mizm cia­ła ludz­kie­go", Rus­so­la "Dy­na­mizm au­to­mo­bi­lu" Se­ve­ri­nie­go "Bal Ta­ba­rin", Ar­den­go Sof­fi­cie­go "Syn­te­za mia­sta Pra­to", oraz w rzeź­bie – Boc­cio­nie­go "Syn­te­za dy­na­mi­zmu czło­wie­ka". Sta­ra­li się oni otwo­rzyć, ro­ze­wrzeć fi­gu­rę i za­mknąć w niej oto­cze­nie. Sta­ra­li się kre­ować dzie­ła, gdzie by oto­cze­nie two­rzy­ło część blo­ku pla­stycz­ne­go, jako świat sam w so­bie, rzą­dzą­cy się wła­sny­mi pra­wa­mi. Ca­łość rzeź­biar­ska, czy ca­łość ma­lar­ska mia­ła być w ich dzie­le dla sie­bie sa­mej, gdyż fi­gu­ry i przed­mio­ty win­ny żyć w sztu­ce poza lo­gi­ką.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: